3 grudnia 2022

Low life for life 'cause I'm heartless



Elaine Allarion
czarownica | 25 lat | sabat Allarion | medycyna | dom
Co stało się wtedy w lesie? Elle, powiedz w końcu prawdę. 
Nie pamiętam. Przysięgam. 
    Wtedy jeszcze mówiła prawdę. Dziecięcy umysł na lata ukrył przed nią samą wspominania tamtej nocy, gdy razem z Edith wyruszyły do Starego Gaju. Wraz ze świtem wróciła tylko jedna z nich. Ledwie. Wtedy po raz pierwszy usłyszała plotkę, która wrzała wśród czarownic jeszcze przed jej narodzinami. O tym, w jakich kręgach obracała się jej matka podczas swoich podróży i o tym, jak w sześć miesięcy po jej nagłym powrocie do rodzinnego Woodwick, Margot Allarion powitała na świat maleńką córeczkę. To musi być dziecko Vaughn'a. Skończyły ukradkowe szepty wśród starszego pokolenia społeczności, teraz mówili już wszyscy. Teoria uznana została za fakt, a łatka bękarta owianego złą sławą czarnoksiężnika przywarła do niej na dobre. Mała gulka na nosie wciąż przypomina jej o mocnym sierpowym starszego kolegi, choć możliwe, że to ona wtedy wymierzyła pierwszy cios, gdy w powietrzu zawisło już zbyt wiele epitetów pod adresem jej i jej zmarłej matki. 
    W końcu wyjechała, choć niektórzy nazwaliby to ucieczką. Londyn dał jej anonimowość, która była niczym pierwszy swobodny oddech po latach. Studia medyczne i integracja ze skrajnie zróżnicowaną społecznością czarownic z metropolii szybko odarły ją z resztek snu. Rozkwitła pod presją, którą sama sobie zgotowała, momentami zatracając dni w nauce, a noce eksperymentowaniu z nowymi rodzajami magii. Pokochała to. Ten krótki napływ endorfin po zaliczonym egzaminie wynagradzał wszystkie godziny spędzone nad podręcznikami. Radość, gdy to cholerne zaklęcie, które prawie urwało jej rękę, w końcu zadziałało za piętnastym razem, był jak zastrzyk heroiny. 
    A jednak wróciła. Za namową babki, tylko na krótką wizytę w rodzinnym miasteczku, które w tajemniczy sposób stało się jeszcze mniejsze niż zapamiętała. Mniej straszne, choć może odrobinę bardziej obce. Przedłużający się pobyt coraz bardziej oddalał plany o dokończeniu specjalizacji, na którą nie potrafiła się w pełni zdecydować. Kilka zmian w sklepie muzycznym, w ramach zastępstwa za chorego kolegę, nie wiadomo kiedy zmieniły się w pracę na pół etatu, jeszcze bardziej zakotwiczyły ją na miejscu. Może podświadomie sama chciała tutaj zostać, w pokrętny sposób stęskniona za domem i spokojniejszym życiem. A może ma to więcej wspólnego z pogłoskami o zbliżającym się wyborze nowego przywódcy sabatu.
—Hakrabi

W tytule the weekend, a buźki użycza adria arjona
dc: Tonksia#7752

44 komentarze:

  1. [Sam już miałem o sobie przypomnieć, ale widzę, że jesteście z Elaine pierwsze! ♥
    Brzmi jak plan, biorąc pod uwagę, że większość nocy Caldwell spędza poza mieszkaniem. Faktycznie, w pierwszej chwili mógłby Elle w ogóle nie skojarzyć. Uznać, że to po prostu jakaś zwykła dziewczyna z baru, ale bardzo szybko odkryłby, kim jest. Klasyczne pytanie – kto zaczyna?]

    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  2. [Pewnie, jeśli tak będzie sprawniej, to zacznę dzisiaj/jutro!]

    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dopiero zobaczywszy Twój komentarz pod moją kartą postaci dodałam dwa do dwóch i zorientowałam się, że Elaine to ta gówniara! Jest to dla mnie o tyle ekscytujące, że lubię takie tajemnicze powiązania i węszę porywający wątek pomiędzy Elaine, a Caldwellem ^^
    Dziękuję za miłe słowa na temat Tabithy :) Mnie z kolei podoba się podejście Elaine i to, jak zmieniło się jej postrzegania świata po wyjeździe do Londynu, gdzie zasmakowała innego życia. To dla niej na pewno cenne doświadczenie.
    Co do samego wątku, ciężko jest mi coś zaproponować, kiedy nie znam szczegółów dotyczących zaginięcia Edith, a zgaduje, że Ty i autorka Caldwella macie już coś w tej kwestii ustalone. Tabitha nie jest też osobą, która sama z siebie rozgrzebuje stare sprawy - woli nie dawać policjantom pretekstów do węszenia tam, gdzie nie powinni ;) Pytanie, jak bardzo Elaine męczy ta sprawa z przeszłości i czy szukałaby pomocy u policyjnej archiwistki? Czy w ogóle musi jej szukać...?]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Bardzo dziękuję za przywitanie i miłe słowa <3 Dość długo zajęło mi przyznanie Convallianie odpowiedniego zawodu, ale chyba podjęłam słuszną decyzję – w końcu zapachy to jakiś element uwodzenia, prawda?
    Elaine wydaje się za to ambitna i... silna. Tak, przede wszystkim silna, a ja mam w jakiś sposób słabość do takich babeczek, więc mocniutko trzymam za nią kciuki. Oby powrót do miasteczka okazał się dla niej łaskawy!]

    CONVALLIANA DIGGES

    OdpowiedzUsuń
  5. Każdy wiedział, że na kaca jednym z lepszych lekarstw była porządna dawka świeżego powietrza. Ale Ronan nie chodził na normalne spacery jak większość ludzi. Dla niego każde wyjście z domu było małą wyprawą, a skoro już miał wolny ranek, to mógł go chociaż jakoś wykorzystać. Plan był więc prosty: zamierzał wybrać się do miejsca, o którym ostatnio udało mu się znaleźć parę trochę mglistych informacji, porobić zdjęcia, pokręcić się po okolicy, aby zobaczyć szerszą perspektywę, a potem wrócić na popołudniową zmianę do sklepu. I wszystko szło gładko… no, może poza tym, że czas uciekał mu odrobinę zbyt szybko i zanim wrócił do samochodu, był już i tak spóźniony do pracy. Jak każda normalna osoba postanowił więc wykonać telefon. Bateria rozładowana. A mógłby przysiąc, że raptem rano odłączył go od ładowarki. Dziwne, ale to jeszcze nie koniec świata, pod warunkiem że sprawnie wróci do miasta. Wszechświat miał jednak inne plany.
    Słysząc zbliżający się odgłos silnika, podniósł głowę z nadzieją, że w końcu trafi mu się jakiś dobry samarytanin, który uratuje go z tej beznadziejnej sytuacji. W pierwszej chwili został chwilowo oślepiony przez światła nadjeżdżającego samochodu, ale ten głos poznałby wszędzie. Mimo odrobinę szorstkiego powitania, którym obdarzyła go przyjaciółka, uśmiechnął się w odpowiedzi, czekając aż dziewczyna wysiądzie z auta.
    — Hej, El! — rzucił beztrosko, zanim z powrotem pochylił się pod maską. — Jeśli samochody naprawiasz tak jak ludzi… — dodał trochę sceptycznie.
    Z ich nastoletnich lat raczej nie przypominał sobie, aby przyjaciółka wykazywała szczególne zainteresowanie mechaniką, ale może wnętrze pojazdu nie różniło się aż tak bardzo od ludzkiego organizmu. Czym w końcu jesteśmy, jeśli nie samoświadomą maszyną z krwi i kości… Jego ojcu pewnie pękłoby serce, gdyby zdał sobie sprawę, że próby jego drogocennych życiowych nauk poszły na marne. Gdy Ronan jeszcze był dzieciakiem, próbował nauczyć go paru podstawowych sztuczek, które powinien znać każdy prawdziwy męski mężczyzna, ale on niestety nie załapał bakcyla motoryzacji i auto traktował raczej jako konieczny luksus.
    Teraz, kiedy miał już jednak wybawczynię, był całkowicie gotowy zabrać swoje rzeczy i zostawić ten problem na kolejny dzień, gdy będzie mógł zadzwonić po fachowca bez ryzyka zamarznięcia na poboczu.
    Oparł się oboma rękami o samochód i podniósł wzrok na dziewczynę, jakby pojawiła się przed nim zupełnie inna osoba. Dopiero zdał sobie sprawę, jak dziwny byłby to zbieg okoliczności.
    — Jak mnie znalazłaś? — zapytał skonfundowany, ale zaciekawiony.

    Sierota

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dziękuję ♥♥♥

    Też mam nadzieję poznać bliżej Bractwo, czy to za pomocą przyszłych blogowych łowców, czy sama kreując co nieco w wątkach. Na pewno też nie zabraknie miejsca na pisanie z przeciwnikami Williama, więc jeśli masz ochotę wpakować w kłopoty Ellaine... wiesz, gdzie nas szukać.

    Miłego, Panno Allarion!]

    WILLIAM COSGRAVE

    OdpowiedzUsuń
  7. Sobotni wieczór w “Phoenix” zawsze cechował się szerokim gronem klientów. Głośny tłum, wybuchający raz za razem śmiechem, wzajemnym przekrzykiwaniem się, czasami wtórował też wokaliście starego zespołu, którego utwór wypełniał resztki niezagospodarowanej przez nikogo ciszy. Hałas skutecznie zajmował jego głowę razem z lekkim szumem wywołanym szkocką, której waniliowy posmak czuł na wargach, gdy przesuwał po nich dyskretnie językiem z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Rozparty gdzieś w rogu lokalu, w samej koszulce opinającej szerokie ramiona, nogą poruszając pod stołem w rytm muzyki i nucąc niskim głosem “You’ve got the power to know, you’re indestructible”.
    Nie zamierzał się nawet oszukiwać, że umiał się wtopić w tło. Niezależnie jak wyjściowo dzisiaj wyglądał, z równo przyciętym zarostem i ułożonymi włosami, wciąż był tym samym Caldwellem, który po kilku szklankach robił za duszę towarzystwa lokalu, zaczepiając losowe osoby i rozbawiając je błahymi dowcipami. Ściągając na siebie spojrzenie młodych dziewcząt, które zbliżały się zbyt mocno, więc odsuwał się od nich z gracją. Przybliżając się do mężczyzn, które intensywne spojrzenia zdradzały zainteresowanie, jakie mógłby wykorzystać. Stanowił stały element tego krajobrazu i osobne widowisko.
    Sięgnął dłonią do paczki Chesterfieldów, płynnym ruchem odpalając jeden z paczki i zaciągając się dymem rozkosznie drapiącym w podniebienie. Znajdował się w tym stanie, gdzie czuł się przyjemnie lekki. Jego umysł paradoksalnie dopiero teraz odpoczywał, a on mógł cieszyć się momentem spokoju. Nawet gdy uchwycenie spojrzenia nieznajomej studentki stawało się furtką ku temu, aby zobaczyć ją pochyloną nad podręcznikiem do historii Wielkiej Brytanii, nie było to tak natarczywe. Było jak mgiełka, która zaraz rozpływała się w powietrzu. Żadnych okropieństw innych ludzi, które brudem kładły się na jego ciele. Żadnych reminiscencji, które sprawią, że łzy pojawią się pod powiekami tuż przed północą.
    W pomieszczeniu temperatura zdawała się nieco spaść. Nie wiedział czy to jego subiektywne odczucie, czy rzeczywiście ktoś przykręcił nieco ogrzewanie. Włoski na przedramionach uniosły się, chcąc chronić resztki ciepła w organizmie. Wstał i ruszył w stronę wieszaków, wymijając zręcznie mężczyznę niosącego kilka kufli piw w obu dłoniach. Paczkę papierosów wcisnął w tylną kieszeń jeansów, a z tlącym się wciąż papierosem wsuniętym między wargi sięgnął po skórzaną kurtkę, którą miał już narzucić na plecy i domówić kolejną kolejkę whisky, gdy ta zatrzymała się gdzieś w połowie drogi. Zmarszczył brwi. Od kiedy ubrania kurczą się od wiszenia?
    Nawet to nie wystarczyło to zepsucia mu wybornego humoru, było zbyt dobrze. Przewiesił kurtkę przez ramię i rozejrzał się po lokalu, wysuwając na moment używkę i wypuszczając dym powolnie. Spostrzegawcze oko czarownika szybko dostrzegło podobną skórzaną kapotę w którą przyodziana była dziewczyna obrócona do niego tyłem. Powolnym krokiem obszedł ją dookoła tak, by móc przysiąść naprzeciw niej i obdarzyć ją lekkim uśmiechem. Wskazał podbródkiem na noszone przez nią odzienie wierzchnie zanim uraczył ją jakimkolwiek słowem.
    — Zdaje się, że zamieniliśmy się. Przypadkiem — powiedział z nieskrywanym humorem, wyciągając w jej stronę jej własność. — Może nawet nie zorientowałbym się, gdyby nie była za wąska w ramionach.
    Jest zbyt dobrze, więc dlaczego patrząc na śniadą skórę obcej mu, zdawałoby się, osoby, poczuł ten dziwny ucisk w trzewiach. Ty imbecylu, zdawał się mówić do rozanielonego Caldwella, zupełnie nieświadomego z kim ma do czynienia.

    [Mamy nadzieję, że wszystko dobrze ♥]
    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  8. [pewnie nie? za krótko tu jest, aby się udało jej zaznajomić z aktualnymi cenami, ale jeszcze ja stać. Trochę zaoszczędziła, mimo że większość tego idzie na ciuchy.
    Hmmm obawiałabym się mimo wszystko o życie biednej staruszki. Czas pokaże.
    Dzięki za przywitanie. Cóż możliwe, że może i tak być, ale jakby się coś zmieniło to zapraszamy z Judy ;)]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Historia O'Neill w dużej mierze jest otwarta, dlatego nie wykluczam, że urodziła ją jedna z tutejszych czarownic. To byłoby ciekawe i w sumie logiczne, skoro coś przyciągnęło ją do tego miejsca. ;)
    Jeżeli tylko miałabyś ochotę na to, aby spiknąć Elle i Millie, to zapraszam na burzę mózgów. Na pewno coś się wymyśli. ;)]

    Millicent

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jej, ale mi głupio teraz. Ogromnie dziękuję za tyle miłych słów. Oczywiście nic w przypadku Willow nie jest dziełem przypadku, więc niesamowicie doceniam, że to zauważyłaś!
    Elaine jest cudowna! Wydaje się bardzo silna i uparta w dążeniu do swoich celów, więc bardzo chętnie wplączemy ją w coś ciekawego z Willow. Co ci chodzi po głowie?]

    Willow Smith

    OdpowiedzUsuń
  11. [Millie jako bez sabatowa, niczego nieświadoma czarownica będzie ciekawym "łupem" dla każdego z sabatów, dlatego jeżeli gdzieś tam znajdzie Ci się miejsce, czas albo doba magicznie się rozszerzy, to daj znać, wtedy sobie coś rozpiszemy. ;)]

    Millicent

    OdpowiedzUsuń
  12. [No hej. Hunter chyba nie ma nic przeciwko byciu podglądanym przez takie czarownice. :d
    Nie może być tak łatwo i bezboleśnie, musi chłopak swoje przecierpieć. Dzięki za powitanie!]

    Hunter T.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ale to jest bardzo dobry pomysł! Mogły się nawet przyjaźnić. Willow jeszcze jako Wilhelmina była bardzo socjalna i chętnie nawiązywała kontakty z innymi, więc to całkiem możliwe. Może mogłaby być nawet czymś w rodzaju wróżki chrzestnej dla Elaine? Oczywiście żadna z nich nie będzie o tym wiedziała, dopóki Allarion nie znajdzie gdzieś w starych rzeczach swojej matki zdjęcie/malunek z nią i kobietą łudząco przypominającą Willow? I dopóki Elaine nie będzie jeszcze wiedzieć, że Smith jest driadą, to może jednak zajdzie po wiklinowy bujany fotel/świeże jajka dla swojej babki?]

    Willow Smith

    OdpowiedzUsuń
  14. Zwrócenie się do niego nazwiskiem zbiło go z pantałyku, wziął ją przecież za zupełnie obcego mu człowieka. Niepewnym wzrokiem przyjrzał się jej twarzy, ściągając brwi nisko i mrużąc oczy jak osoba, która wyraźnie nie zrozumiała tego, co właśnie się działo. To, że kobieta była czarownicą, było dla niego wręcz oczywiste. Nawet w stanie upojenia wyczuwał, że ma do czynienia z kimś, kogo aura była wypełniona magią. Nie przypuszczał, że jest na tyle popularną osobowością, żeby dosłownie każdy znał jego nazwisko. Wziął od niej swoją własność, narzucając kurtkę na ramiona, odruchowo sprawdzając zawartość kieszeni, w międzyczasie dalej posyłając to samo pełne skonfundowania spojrzenie, gdy przyćmiony alkoholem umysł nie mógł wystarczająco szybko odnaleźć tej twarzy w swojej pamięci.
    Zaciągnął się raz, ale porządnie dymem tytoniowym i dmuchnął gdzieś w bok, tak żeby biała chmura nie uderzyła nikogo zanim rozpłynęła się w powietrzu. Same słowa pozornie nieznanej mu dziewczyny nie były jedynym, co sprawiało, że nie umiał odnaleźć się w tej sytuacji. Teraz był przekonany, że niedawny dreszcz na plecach nie był wywołany uczuciem chłodu, ale skoro spotkanie to miało być jakkolwiek istotne, czemu nie otrzymał żadnego ostrzeżenia wcześniej? A jeśli jakieś było, jak mógł je pominąć? Wszak zapowiedzi dotyczące życia jego czy osób dla niego ważnych zawsze były tymi najwyraźniejszymi, najbardziej jaskrawymi i zapadającymi w pamięć najmocniej. Czuł się tak, jakby ktoś spłatał mu mało zabawnego figla i teraz obserwował z oddali jak trudzi się w niekomfortowej sytuacji.
    — My się znamy? — zapytał głosem wciąż wypełnionym powątpiewaniem, nie odchodząc od zajętego miejsca, mając nadzieję, że jeśli nie jego zawodna pamięć, to chociaż kolejna z wizji naprowadzi go na jakiś trop. Kimkolwiek była, zdawała się bardzo dobrze go znać, a to jedynie pogłębiało jego zmieszanie. Minęło dopiero, gdy dotarł do niego w pełni sens jej pytania, a ciemne oczy wpatrzone w niego bez żadnego lęku, bezwstydnie lustrujące jego twarz wreszcie przywiodły odpowiednie wspomnienie, połączone z wizją dziewczyny w towarzystwie swojej babki. Zacisnął zęby tak mocno, że szczęka napięła się zauważalnie. Wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu odsłaniającym zęby, któremu daleko było do wszelkiej wesołości, bo w środku dosłownie gnił.
    — Och, nie, Elaine. Rozmawiajmy tutaj. Coś stoi nam na przeszkodzie? — spytał słodkim tonem, a mięśnie ramion spięły się pod skórzaną kurtką, w trakcie nachylania się w jej kierunku. Chociaż zdawałoby się, że wyraźnie pijany mężczyzna prędko zostanie wyprowadzony z równowagi tak niespodziewanym spotkań, Caldwell próbował zatrzymać resztkę zdrowego rozsądku. Nie był już dwudziestolatkiem, żeby reagować skrajnie emocjonalnie, jakkolwiek ta sama złość jaką odczuwał tych trzynaście lat temu, gdy jako dziewczynka odmawiała odpowiedzi na jakiekolwiek pytania dotyczące tamtego wieczoru, zaczęła budzić się do życia. Może obecność obcych wokół nich traktował jako element, który skutecznie odwodził go od zrobienia czegoś idiotycznego, a może odnalazł w sobie na tyle siły, aby zachować względne opanowanie. — Jak było w Londynie? Piękne miasto, nieprawdaż? Więc co tutaj robisz? — kontynuował drwiącym tonem i wsunął papieros między wargi, palcami wolnej dłoni uderzając w blat stoliku tak mocno, że w którymś momencie spomiędzy nich wydobyła się jedna, pojedyncza iskra, którą postronna osoba mogłaby uznać za zwykłe przywidzenie. — Metropolia nie zapewniła ci wystarczająco wrażeń?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślał, że gdy zniknęła, spaliła za sobą ten most, nie zamierzając więcej wrócić do miejsca, gdzie każdy szeptał po kątach o jej rzekomym ojcu. O młodej Allarion krążyło wiele plotek, więc i jej wyjazd z Woodwick nie umknął nikomu, a stolica Anglii była zrozumiałym kierunkiem. Miał przez ten czas nadzieję, że pozostanie dla niego jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem, częścią tego tragicznego dnia w którym bezpowrotnie stracił jedną z najważniejszych osób, a nigdy nawet nie otrzymał prawa dowiedzieć się z jakiego powodu ani w jakich okolicznościach. A jednak – była tutaj.

      pijak z kontrowersyjnym wąsem

      Usuń
  15. — Zapomnij. To znowu silnik — odpowiedział, wciąż pochylony nad wnętrznościami samochodu. Kiedyś w końcu należało uznać swoje własne słabości, przyznać porażkę i ruszyć dalej.
    Wycierając dłonie w brudny ręcznik, podniósł wzrok na przyjaciółkę szczerze skonfundowany. Był przekonany, że wycieczka ta była spontanicznym pomysłem tego poranka. Wiedział wcześniej, oczywiście, że kiedyś zamierzał to zrobić, być może więc podświadomie podrzucił ten temat poprzedniej nocy… Zanim jednak zdążył poddać własną wiarygodność zbyt wielu wątpliwościom, dziewczyna osiągnęła sukces w odwracaniu kota ogonem.
    Przewrócił oczami, gdy rozpoczęła swoją naganę. Dokładnie wiedział, jak ta kwestia idzie. Zawsze to samo. Zauważał, jak starała się traktować to jak niewinne hobby; poudawać zainteresowaną, żeby sprawić mu przyjemność; czasem nawet pójść za ciosem i potowarzyszyć mu w jego eskapadach w ramach prezentu. Przychodziło jej to łatwo, gdy musiała to tylko tolerować jako zwykłe widzimisię. Gdy działo się coś złego, wtedy zaczynały się morale.
    — Przepraszam, mamo, nie wiedziałem, że mam szlaban — rzucił sarkastycznie, zamykając maskę auta. — Miałem oko na kultystów, którzy chcieliby mnie zaciukać pośrodku lasu. — Otworzył drzwi od strony pasażera i zniknął do połowy we wnętrzu, zbierając cały swój dobytek, którego nie zostawiłby na noc w samochodzie. — Daj spokój, najpierw wzięliby się za komendanta, a później za mnie? W końcu awansowałem w hierarchii społecznej, spójrz na to! Nie wierzysz naprawdę, że to jakiś psychopata na wolności za tym stoi. Jesteś na to za mądra, Elaine. To jest to. Stary McCoy, niech spoczywa w pokoju — dodał pospiesznie. Śmierć kogokolwiek była niesprawiedliwą ceną za możliwość poprowadzenia dochodzenia w czasie rzeczywistym, na którą od tak dawna czekał.
    Jego morderstwo głęboko dotknęło całą społeczność; Ronan wcale nie był w tym wyjątkiem. Jak prawie każdy, kto dorastał w tej małej mieścinie, znał komendanta osobiście. Nie był kimś, o kim przeczytało się nagłówek; był częścią prawdziwych wspomnień. Kiedy byli dziećmi, wygłaszał im w szkole prelekcje; kiedy byli nastolatkami, dawał im ostrzeżenia za robienie rzeczy, których nie powinni robić w miejscach, w których nie powinno ich być. Wszystkich tych rzeczy komendant osobiście nie omieszkał mu wypominać, gdy raz za razem żartobliwie przeganiał Ronana z komisariatu, gdy szukał informacji do gazety.
    — Poza tym to nie miało nic wspólnego z tą sprawą… chyba że chcemy pomówić o inherentnej przyczynie tego, co jest nie tak z tym miejscem. — Odpowiedź brzmiała mniej więcej: wszystko. Bezceremonialnie udał się z całym swoim bagażem do samochodu przyjaciółki, gdzie wrzucił wszystko na tylnie siedzenie. — W związku z McCoyem możliwe, że mam inne plany… — dodał bardziej pod nosem manierą kogoś kto wcale nie próbuje ukryć, że ma coś do ukrycia.

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  16. [Hah, to całkiem zabawnie się składa, bo ja też zwróciłam uwagę na pierwszy wizerunek Elaine, wydawała się taka kumpelska. Obecny również jej pasuje, choć robi wrażenie delikatniejszej. Dziękuję za powitanie, może kiedyś drogi naszych bohaterek jeszcze się skrzyżują, w końcu Woodwick do metropolii nie należy ;) Dużo wciągających wątków!]

    Isabella Cunningham

    OdpowiedzUsuń
  17. Usłyszawszy tę nutkę przekory w jej głosie, roześmiał się gardłowo. Niemniej rozbawiło go, gdy ta odchyliła się subtelnie do tyłu, byle zwiększyć dzielący ich dystans na tej niewielkiej przestrzeni. Mimo wszystko nie bała się go. Nie była już tym samym dzieckiem, które z lękiem patrzyło na otaczających ją dorosłych, wymagających odpowiedzi na pytania dotyczących tamtego dnia. Ta wymigiwała się od odpowiedzi tak samo przed policją, jak i czarownicami, sprawiając, że chłopak tracił cierpliwość z każdym kolejnym “nie wiem”, jakie padło w trakcie. Nie był wtedy już tchórzliwym nastolatkiem, nie zamierzał więc stać z założonymi rękami, gdy reszcie odpowiadało trwanie w tym impasie. Na szczęście dla wszystkich, a z pewnością dla Elaine, Reuel mimo bólu spowodowanego stratą małej córeczki, umiał opanować całą sytuację, ale nawet teraz Caldwell był przekonany, że nie pogodził się z tym. Widział to w jego oczach, chociaż na twarz przywołał tę samą maskę niezbywalnego spokoju, jaką nosił przez większość swojego życia.
    Tak jak i ojciec, nie zamierzał się z tym godzić. Musiał usłyszeć cokolwiek. Choćby i teraz. Choćby nie był na to gotowy.
    — Ale kto mówi o szarpaniu się, Elaine? — wymruczał, strzepując popiół z końcówki papierosa do popielnicy zgarniętej w międzyczasie z najbliższego stolika, który był blisko. Zmrużył jasne oczy, gdy śledził każdy z jej ruchów. Alkohol mógł odbierać mu część jego spostrzegawczości, ale nie mógł tracić czujności. Miał teraz do czynienia z dorosłą czarownicą, która umiałaby się obronić przed nim z łatwością, a nawet sama zaatakować go, jeżeli rozmowa potoczy się w nieodpowiednim kierunku. Na to nie mógł sobie pozwolić, podobnego wybryku Redwyne nie wybaczyłby mu łatwo, niezależnie od tego jak ważnym elementem w tej układance Callahanowie pozostawali.
    Obserwował zatem jak Allarion wstaje z miejsca nieco zbyt gwałtownie. Początkowo nie podążył za nią, dalej siedząc w trakcie palenia i zastanawiając się, co dziewczyna właściwie planuje. Próbując sprowokować jakąkolwiek przepowiednie, która mogłaby go ostrzec przed jej zamiarami, otrzymał jedynie widok smukłych butelek z piwem. Odetchnął głęboko, próbując się rozluźnić, udać przy całej klienteli, że było to wyłącznie przyjacielskie spotkanie po latach i wstał ostrożnie, dogaszając papierosa w przepełnionym, ceramicznym naczyniu, które ktoś powinien opróżnić już parę godzin wcześniej. Wsunął dłonie w kieszenie kurtki, wyniośle krocząc za nią i bez żadnego zaskoczenia spoglądając na te same butelki, które zobaczył wcześniej.
    — Alkohol na przeprosiny? — parsknął, gdy stanął bliżej niej, ale ostatecznie nie protestował, wychodząc za nią na zewnątrz. Chłodne powietrze przyniosło lekką ulgę, rozwiało nieco mgłę wywołaną przez stężenie promili w organizmie. Nie pozwoliło jednak opaść całkowicie gniewowi, który towarzyszył mu na co dzień, skutecznie powściągnięty, a teraz rozgorzał jeszcze mocniej na widok przyjaciółki jego siostry. Przeszli kilka kroków, oddalając się wystarczająco od pubu, aż zatrzymali się w niewielkim zaułku. Caldwell, nie ufając na tym etapie własnemu osądowi, utrzymał bezpieczną odległość, mierząc jej sylwetkę wzrokiem i pozostając w ciągłej gotowości, gdyby ta postanowiła nadszarpnąć i tak kruchy ostatnimi dniami pokój sabatami.
    — Odpowiesz mi w końcu, po co tutaj wróciłaś? — rzucił na dobry początek, odchylając głowę do tyłu. — Wspomnień czar, co? Najpierw udawałaś, że nie wiesz nic o Edith, chociaż wyszłaś z tego przeklętego lasu. Potem wszyscy mówili o tym, że jesteś przeklęta. Najlepszy okres w twoim życiu.

    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dzięki za powitanie Charlesa! Dodatkowa para rąk do pracy na SORze zawsze się przyda, zwłaszcza jeśli należy do czarownicy, która zna się na medycynie ;)
    Tak sobie myślę, czy skoro Elaine ma takie dobre serduszko nie chciałaby na przykład pomóc mojemu krwiopijcy i podarować mu amuletu, dzięki któremu mógłby poruszać się po Woodwick również za dnia? Ewentualnie jeśli twoja bohaterka dysponuje takim gadżetem, mógłby jej go wykraść.
    Co ty na to?]

    Charles

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć! Powiem krótko, bo nie chcę owijać w bawełnę: jeśli zaklepiesz mi miejsce, to mogę nam coś fajnego wymyślić i to bez większego problemu. ;D]

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  20. [Jejciu, ja Cię bardzo przepraszam, ale totalnie nie miałam świadomości tego, że nie odpisałam na co najmniej trzy komentarze autorskie o.O W tym Twój - dopiero jak mi napisałaś pod KP, że czekasz na odpowiedź, to się cofnęłam na blogu do sekcji z komentarzami i faktycznie, nie odpisałam - pewnie dlatego, że w którymś momencie kliknęłam sobie powiadomienia mailowe i byłam przekonana, że wszystko odczytałam z maila, a parę komentarzy musiało mi wpaść pod KP przed kliknięciem powiadomień XD

    Tak czy inaczej, już się odnoszę do obu Twoich komentarzy:
    Jeśli chodzi o stosunek Williama do czarownic, to jest on sceptycznie nastawiony do nich. Z racji tego, że łowcy korzystają z zaklinanych przedmiotów, na pewno dobija z czarownicami targu i liczy na ich pomoc w walce z niebezpiecznymi, nadnaturalnymi istotami. Z drugiej strony ma świadomość mocy, jaką dysponują i nie ma zamiaru tego ignorować/traktować czarownic pobłażliwie. Podchodzi do nich z ostrożnością, wiedząc, że sojusznik to nie to samo co przyjaciel. Nie zawsze można na niego liczyć, gdy np. zmieni stronę. Zważywszy na to, że jak piszesz, Twoja postać ma w historii rodziny prawdopodobnie czarnoksiężnika, może przy niej zachowywać wyjątkową rezerwę. Żeby jednak nie robić z wątku takiego typowego neutralu (nie oszukujmy się, takie wątki zwykle szybko się wygaszają), założyłabym, że faktycznie prowadzą ze sobą wspólną sprawę. Może być to sprawa wilkołaków. Tylko może darowałabym sobie motyw z ugryzieniem, bo nie wiem czy jest na to stosowne lekarstwo bez zostania likantropem. Zamiast tego możemy natomiast założyć, że William został nieźle pokiereszowany przez pazury i zdany na jej pomoc podczas jednego z polowań. W sumie od tego momentu bym zaczęła, gdy Will ledwie stoi na nogach i albo przywołuje ją jakimś magicznym artefaktem (lokalizatorem) do lasu, albo puka pod drzwi jej mieszkania w ramach i zakrwawiony ze słowami w stylu Po zastanowieniu, może jednak jest coś, co możesz zrobić w związku z wilkołakami (mając na myśli zaleczenie mu ran xD). No bo przecież nie da jej satysfakcji i wprost nie poprosi o pomoc.

    No ale daj znać, co o tym myślisz, to albo stworzymy coś takiego, albo pokombinujemy dalej.]

    William Cosgrave

    OdpowiedzUsuń
  21. Obracając w dłoni szklaneczkę z rumem, Caden wpatrywał się w okno, o które smętnie obijały się krople deszczu. Lubił deszcz. W pewnym stopniu go uspokajał, pozwalał się odprężyć. W życiu Cadena nie było miejsca na ciszę, spokój i harmonię. Stale miały miejsce jakieś wydarzenia, które w większy lub mniejszy sposób wpływały na losy tutejszego miejsca. Jeszcze zaledwie dziesięć minut temu szum deszczu, zastępował słodki, wielobarwny głos żony. Codziennie śpiewała tę samą pieśń, dając młodemu mężczyźnie znać o swojej obecności, nim pozwalał jej odejść, ale nigdy w pełni. Czuł jej obecność wszędzie, gdzie tylko zdołał się ruszyć. Nocami przesiadywała u jego boku, by rankiem zniknąć. To wszystko wyglądało tylko pięknie. Falcone produkował ogromne podłoże mocy, aby móc widzieć oraz rozmawiać ze zmarłą. Stawał się coraz słabszy, jednak strach przed definitywną rozłąką, nie pozwalał mu na to, aby pozwolić żonie zaznać pełnego, zasłużonego spokoju.
    W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, że w obrębie domostwa nie znajduje się już sam. Dopiero stłumiony głos dochodzący zza drewnianych drzwi, wraz z miauczeniem kota zainteresował go na tyle, aby podniósł się ze swojego miejsca. Szczerze nie lubił wizyt bez zapowiedzi, gdy ktoś zupełnie nieproszony przerywał jego spokój. Był gotów tą osobę przegonić, jednak szybko z tego zrezygnował, gdy tylko dotarło do niego, kto dokładnie zdecydował się złożyć mu wizytę. Nawet nie zwrócił uwagi na kota, który zdołał wślizgnąć się do ciepłego środka, omijając jego nogi.
    — Po tak długim czasie powinnaś wiedzieć, że wizyty bez zapowiedzi nie są tutaj mile widziane — skomentował Caden, gdy butelka z alkoholem znalazła się w jego dłoniach. Sekundę później uważnie się jej przyjrzał, po czym uczynił krok do tyłku, aby Ella mogła swobodnie wejść do środka.
    — Jak się domyślam, nie przyszłaś tutaj aby sprawdzić, co u mnie słychać — westchnął, gdy położył na stoliku dodatkowe szkło i zapełnił je alkoholem. Nikt nigdy nie pojawiał się w jego domu zupełnie bezinteresownie, nawet Ella. W sumie, to nawet nie wierzył w coś takiego, jak bezinteresowność, bo sam nigdy w ten sposób nie działał. — Więc, czego chcesz? — zapytał, skupiając się na konkretach. Nigdy nie lubił, gdy ktoś nie umiał wprost powiedzieć czego dokładnie chce.
    Falcone obrzucił krótkim spojrzeniem sierściucha, który bezczelnie rozgościł się na jego kanapie, zwijając się w ciasny kłębek. Nie skomentował tego, jednak w żaden sposób. Chwycił na nowo swoją szklankę, z której pociągnął spory łyk i zasiadł w fotelu.


    OdpowiedzUsuń
  22. [Zostanę jednak przy tych ranach, bo wydaje mi się to mniej inwazyjne w głowie Williama. I możemy artefakt zamienić na komórkę, nie ma problemu. W takim razie zacznę nam wątek, tylko musisz mi dać dłuższą chwilę, bo właśnie nadrabiam swoje ogromne, wątkowe tyły :P.]

    William Cosgrave

    OdpowiedzUsuń
  23. [Bardzo dziękuję za przywitanie i cieszę się, że się podoba. Coś dla oka i... dla oka. Wszyscy jakoś opatrznie rozumieją to co napisałam, wcale nie chciałam aby nieszczęsna czarownica była zła, zawistna czy cokolwiek. W mojej głowie nawet był pomysł żeby owa klątwa była efektem złamanego serduszka i głupiego przypadku, o którym właścicielka nawet nie ma pojęcia. W razie gdyby była chęć na wątek, to jestem do dyspozycji.]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  24. [Chciałam sobie tym otworzyć furtkę do zauważania przez Yasemine różnych anomalii, w miasteczku i w ludziach, tak całkiem szczerze. No i to pisarka; wścibska, z ogromną wyobraźnią... Tak przynajmniej ją sobie wyobrażam. ;D Na babcię mam pewien plan, ale to w przyszłości muszę jakoś omówić z Administracją.

    Baaaardzo dziękuję za powitanie i przemiły komentarz! Gdyby Elaine kiedykolwiek potrzebowała jakiegoś człowieka w swoim życiu, zapraszam. Być może uda się wymyślić coś satysfakcjonującego. :D]

    Yasemine

    OdpowiedzUsuń
  25.   Kolejne szarpnięcie pazurów po ciele budzi adrenalinę. To wtedy wydarty z krtani krzyk bólu, rozrywa bezlitośnie ciszę. Gardło, jątrzące niezadowoleniem, zamiast poszycia słów wyziera z siebie parszywe już nie tylko zdania, ale całe akapity przekleństw, utkane w dźwięczący, niekończący się w głowie i w przestrzeni krzyk dezaprobaty po przegranej walce. Zamknięty w prętach wysokich, rosnących drzew, z jednej strony daje się wchłonąć przez gęsty las, z drugiej chwiejnie i bez czucia w lewej ręce, ucieka w rozsądku pod granicę niedaleko osadzonej łąki.
      Bestia podąża za nim – udaje mu się ją odgonić wypuszczoną z kuszy strzałą. Chybia, ale sprawia, że wilkołak kryje się za koroną drzew, a następnie strzyże w ostrożności uszami.
      Ból porażki – w przeciwieństwie do drżącego po ataku ciała – nie ma swojego jednego, wyznaczonego ściśle miejsca. Rozciąga się po całym ciele i całym umyśle. Przebija wszelkie jego wyobrażenia o możliwej, doznawanej krzywdzie ducha. Nie jest w stanie porównać wymiaru tortury z czymkolwiek innym.
      Starcza chwila, by zatruty gorącą wściekłością organizm, wpierw rzucił się w dramatycznym ruchu na jeden z konarów, szukając w nim oparcia, a potem, wbrew wszelkim jego oczekiwaniom, poddał się nieco, osuwając się ciężko wzdłuż suchości kory. Rozerwany materiał swetra przed niczym nie chroni. Skóra na odsłoniętych przedramionach zachodzi krwią i czerwienieje od zbyt mocnego otarcia o korę. Ignoruje.
      — Kurwa, jakim cudem...?! — daje się słyszeć niedowierzanie, gdy oszołomiony przez szarpnięcie pazurów po torsie, blednie i opada na miękką ściółkę.
      Złamany przez bitewną porażkę i trawiony przez własne myśli, przez chwilę traci świadomość. W siatce naczyń, wraz ze wzburzeniem, narastają uczucia, których nie potrafi tak po prostu z siebie wyrzucić; wyrzucić z przedsionka świadomości. Kolejny jęk bólu, tym razem cichszy, ale jakby głębszy, zaciska ciasno pętlę dźwięku wokół grubych pni lasu. Emocje ulewają się przy tym jak w czarce zła, nie mieszcząc w sobie ich nadmiaru. Furia, nienawiść do wilkołaków i pogarda do samego siebie, że w ogóle dał mu się zgładzić, wylewają się za krawędzie ust w postaci prychnięcia.
      Rozdarta w kilku miejscach i obficie krwawiąca skóra, skażona przez wilcze pazury, zdaje się zajmować wszystkie jego myśli. Jedna z ran, ta na barku, dociera aż do głębokości kości. Mocnym uderzeniem rzeczywistości, jak za ostrym bezdusznym pchnięciem, ciężar poniesionej w duchu porażki przygniata do ziemi. Upadek nie boli. Nawet go nie czuje.
      Talerz jego oczu, skoncentrowany jest na zadowolonej, uciekającej w las bestii.
      Kurwa, wyrywa mu się z gardła (lub w myślach?). Kurwa, kurwa, kurwa...!. Za którymś z powtórzeń zamyka bezradnie oczy, opuszcza głowę. Nie widzi. Nie chce widzieć, jak umyka wilkołak spod kleszczy sprawiedliwości. Zaciskając kurczowo palce na miękkim runie, stara się wyeliminować z głowy ból po ataku. W dłoniach miażdży grzybnię i garść zagarniętych przypadkiem patyków.
      W jednym momencie, w porywie rozsądku, sięga po komórkę, wysyłając krótki, treściwy SMS ze współrzędnymi z mapy Google i krótkim słowem „Przyjdź”. Naraz czuje wzbierającą w nim niemoc i bezgraniczne niezadowolenie.
      Wtedy traci przytomność.

    William Cosgrave

    OdpowiedzUsuń
  26. — Daj spo- — zaczął, wywracając oczami, jednak szybko ucichł pod jej lodowatym spojrzeniem.
    Ich przyjacielskie sprzeczki nieczęsto przekształcały się w pełnowartościowe kłótnie, ale kiedy już do tego dochodziło, szybko spadał na niego ciężar świadomości, że przyjaźń to nie tylko te intensywne pozytywne uczucia. Nie przeszli poważnej kłótni od czasu, kiedy Elaine wyjechała do Londynu; dość długo, aby zapomniał, jak to było. Na dobre i na złe.
    Wstrzymał jej spojrzenie ponad dachem samochodu i dopiero, gdy zniknęła w środku, dla własnego rozładowania frustracji fuknął cicho przedrzeźniające jej ton głosu przekleństwo. W ciągu tej krótkiej chwili, podczas której oboje jeszcze zbierali myśli w odosobnieniu, odwrócił się przodem do lasu ciągnącego się bez końca wzdłuż szosy. Ciemność już dawno stała się jego przyjaciółką; wszelkie dziecięce lęki zniknęły, kiedy zrozumiał, że jest w niej o wiele więcej rzeczy, które czekają na odkrycie, niż tych, których należy się bać. Teraz jednak, patrząc w mrok, który zapadał znacznie szybciej wśród drzew, czuł na sobie wszechobecny wzrok czegoś, przez co wcale nie był mile widziany w tym miejscu.
    — Co cię, do diabła, ugryzło? — fuknął naburmuszonym tonem, wsuwając się na fotel pasażera. — Może mi jeszcze powiesz, że nie chcesz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Mamy zostawić tę sprawę tym durniom z policji? Dobrze wiesz, że oni tylko zamiatają wszystko pod dywan! — dodał ironicznie, sięgając na tylne siedzenie, aby wygrzebać coś ze swoich rzeczy. — Nie chodzi mi nawet o to, że jest w tym coś nieludzkiego, jeśli nie chcesz o tym słuchać… — Przekręcił oczami. Bo oczywiście było w tym coś nieludzkiego, ale w tym momencie potrzebował jednego logicznego argumentu, który poświadczyłby o tym, że została mu jeszcze jedna sprawna szara komórka. — Ale oni nie chcą przyznać, że nie mają nad czymś kontroli. — Tak jakby spekulowania o wewnętrznych działaniach policji nie były odklejoną konspiracją.
    Oparł się z powrotem na swoim miejscu, zapinając nawet pas, aby jeszcze za to mu się niepotrzebnie nie dostało. Po krótkiej chwili ciszy dodał bez sarkazmu, ironii, ani żartu:
    — Nie będę się barykadował w domu po zmroku jak cała reszta. Wiem, że nie wiele mogę, ale próbuję coś zrobić.
    Przeglądając od niechcenia zdjęcia na swoim aparacie, w końcu zerknął na dziewczynę z ukosa, oceniając, jak wcześnie jest za wcześnie, aby włożyć rękę w paszczę lwa. Plan był prosty, tak jak zawsze wrzucić ją na głęboką wodę. Jeśli zostanie uświadomiona o tym, że Ronan zamierza zrobić coś głupiego, nie będzie miała wyjścia, jak tylko przypilnować go, aby nic mu się przy tym nie stało.
    — Kiedy ostatni raz byłaś w kościele, Elaine?

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  27. [Dziękuję pięknie za powitanie! Bardzo chętnie coś razem poknujemy. Bonnie aktualnie wstępuje do sabatu Allarion, trochę na złość ojcu, a trochę z własną ambicją, by zdobyć nieco władzy w miasteczku. Elaine mogłaby być od początku podejrzliwa w stosunku do Bonnie, która trochę zbyt szybko próbuje nawiązywać w nowym sabacie przyjaźnie, z przesadzonym entuzjazmem angażując się w polowanie na podobno nowoprzybyłego do miasteczka łowcę czy pomoc lokalnej społeczności. Bardzo chętnie zrobiłabym z nich dwie konkurentki. :D]

    Bonnie Redwyne

    OdpowiedzUsuń
  28. [Heeej, czy cierpisz na zbyt dużo wątków? Bardzo podoba mi się postać Twojej Pani i poszukuję czarownicy, która stworzyła mojemu panu amulet dzięki któremu nie zmienia się w wilczka podczas pełni. Czy byłaby Pani zainteresowana?]

    Gideon Anderson

    OdpowiedzUsuń
  29. Pilnował się na tyle, na ile pozwalała mu samokontrola. Chociaż sam warczał, prowokował, nie mógł pozwolić sobie na pojedynek w tym miejscu, a najlepiej w żadnym innym. Nie znał możliwości Elaine, nie wiedział jak zręcznie posługiwała się tym konkretnym rodzajem magii, ale znał doskonale swoje. Musiał mierzyć siły na zamiary, wykazać się tą odrobiną rozsądku dorosłego mężczyzny, którym wciąż był, niezależnie od silnych emocji, jakie targały nim całym, wprawiały niemal w drżenie na całym ciele. Prychnął na głos, słysząc o tym, że powody jej powrotu nie są jego interesem, gotowy rzucić kąśliwą uwagą. Nawet jeśli sama nie chciała mu tego przekazać, on prawdopodobnie i tak dowie się tego gdzieś w przelocie, z chęcią przekazując do Tobiasowi. Rozbawienie jej postawą umknęło momentalnie, gdy tylko dotarły do niego jej kolejne słowa.
    Mnie będziesz uświadamiać w tym, jak wiele lat minęło od zaginięcia Edith? MNIE? — spytał, niedowierzając w jej bezczelność. Nozdrza rozszerzyły się wściekle pod wpływem wciągniętego gwałtownie wdechu, ale dodatkowa dawka tlenu nie umiała powstrzymać tego gniewu, który rozgorzał na dobre. Sam przystąpił bliżej, patrząc na nią z góry. Nawet przy swoich brakach, nawet przy nie rozwijanych umiejętnościach walki, mógłby ją w tej chwili zgnieść napędzany rozżaleniem, jakie towarzyszyło mu codziennie.
    Bo myślał o niej każdego dnia. O jego małej Eddie, której dałby wszystko, byle uśmiechnęła się chociaż na chwilę. Dla której gotów był zastąpić nawet ich matkę, gdy ta nagle, bez żadnego sygnału ostrzegawczego porzuciła ich. Zastanawiał się jak bardzo zmieniłaby się, jak wyglądałaby teraz, jak bardzo przypominałaby Selby, czym zajmowałaby się. Jak zdolną czarownicą byłaby. Ilu amantów musiałby odprawić z kwitkiem, by zrozumieli, że nie są warci nawet sekundy jej uwagi.
    — Możesz być już dorosła. Możesz nawet skończyć trzydzieści lat następnego dnia albo nagle stać się staruszką. Dla mnie i tak będziesz zwykłą, małą gówniarą — wysyczał, cały swój żal, cały ból, jaki czuł każdego dnia na wspomnienie siostry przekuwając w złość, nienawiść do stojącej przed nim dziewczyny. — Moja siostra nie powinna nigdy zbliżać się do ciebie. Dobrze, wiesz, co się stało i nigdy nie powiedziałaś tego, mimo że zasługiwaliśmy z ojcem na prawdę. Na cokolwiek, niezależnie od prawdziwego winowajcy. Świetnie się bawisz, prawda? Widząc, jak przez te wszystkie lata nie dostaliśmy nawet strzępka odpowiedzi? — wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
    Nawiązanie do jego wątpliwego talentu, tak niedoskonałego pod każdym względem, bez względu na to jak się starał, poruszyło tę najwrażliwszą strunę.
    — Pieprz się, Allarion — warknął, odtrącając jej dłoń gestem jakim odgania się natrętną muchę. Oczywiście, że czuł. Wiedział, że coś jest nie tak, gdy wracał z popołudniowych zajęć do domu. Widział mrok, wyczuwał wilgoć gleby, zapach igieł i wszystko to, co wskazywało na miejsce jej ucieczki, którą odkrył dopiero po chwili. Wołał ją najpierw na parterze, potem zaglądając na poddasze, ale dziewczynki nigdzie nie było, choć powinna być już w domu. Kiedy wciąż nie wracała, zaczął wykonywać telefony do każdej zaprzyjaźnionej rodziny, każdego znajomego, który mógł coś wiedzieć. Gdy ojciec wrócił do domu późnym, Caldwell był na skraju rozpaczy. Dopiero stary Callahan zdecydował się wykonać dwa najważniejsze połączenia: na policję i do Redwyne’a.
    Nic nie odda mu tamtego podenerwowania, tego stresu, łez, gdy wtulał twarz w poduszkę próbując zagłuszyć szloch.
    — To, że wiesz cokolwiek o moim jasnowidztwie, jest przypadkiem. Niczym innym — dorzucił po chwili, gdy dłoń zadrżała mu.

    [Daj spokój, jak lecimy to na całego!]
    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  30. Odruchowo miał ochotę trzepnąć ją w rękę, kiedy sięgnęła do jego szyi, ale ostatecznie oparł się zrezygnowany na fotelu, dając dziewczynie dokończyć puentę jej wizualnego żartu.
    — To dokładnie coś, co zrobiłby demon — odpowiedział sarkastycznie, chowając łańcuszek z powrotem pod ubranie, gdy tak łaskawie skończyła go molestować.
    Potem już tylko uśmiechnął się triumfalnie pod nosem, aby nie testować swojego szczęścia. Dobrze wiedziała, że zastawił na nią pułapkę, a i tak łaskawie w nią wchodziła.
    W dniach po tym tragicznym odkryciu kościół był, rzecz jasna, traktowany jako miejsce zbrodni; cały teren wokół odgrodzono i przez okrągłą dobę kręciło się tam mnóstwo policjantów oraz śledczych. Do użytku oddano go dopiero poprzedniego dnia, a Ronan nie mógł doczekać się pierwszej okazji do zajrzenia do środka. Nigdy w życiu nie wybierał się z takim zapałem do kościoła; gdyby babcia tylko widziała go teraz…
    — Ma się rozumieć — odpowiedział, wysiadając z samochodu. — Bzz-bzz — sam zimitował ów dźwięk, celując w nią pistoletem z palców. — Chyba wprowadzasz jakieś zakłócenia swoim zimnym, martwym sercem. Ja to traktuję poważnie, El — dodał, jakby role się odwrócił i teraz to on ganił ją za jej beztroską postawę.
    Mogła sobie stroić żarty z jego metod, kiedy chodziło o wilkołaki i inne krasnoludki, ale teraz miał prawdziwą robotę do wykonania.
    — Mordercę, oczywiście — odpowiedział na jej ostatnie pytanie. Tyle by było z poważnego podejścia. Posłał jej żartobliwy uśmiech.
    Kościół w ciągu dnia nie był zamykany; bezpieczna przystań, miejsce otuchy czy coś w tym stylu. Na szczęście ostatnie brutalne wydarzenia, które miały miejsce pod tym dachem, tego nie zmieniły. Ciężkie, drewniane drzwi zaprosiły ich do środka z umęczonym jękiem, co tylko dodawało do niepokojącej atmosfery tego miejsca, biorąc pod uwagę kontekst ich wizyty. Dźwięk ich kroków odbijał się echem od kamiennej posadzki i chociaż grube mury kościoła chroniły ich przed wiatrem, to było tam równie zimno co na zewnątrz. W pierwszej kolejności jego wzrok powędrował, oczywiście, w stronę ołtarza na nowo okrytego białym haftem i zastawionego mosiężnymi świecznikami.
    — Wiem, że to żaden powód, aby zaraz go wyburzać — zaczął, ściszając głos, który był amplifikowany przez opustoszałą nawę — ale to się wydaje takie… niepoprawne, żeby tak od razu wrócić tu do normy.
    Nie był religijny; nie czuł się osobiście urażony, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak po tym wszystkim ktoś mógłby przyjść tam, zająć miejsce w ławce i zwracać się z umiłowaniem do jakiejkolwiek siły wyższej, dobrze wiedząc, że on był właśnie tam. Że morderca zbezcześcił to miejsce w taki sposób dla swojego własnego chorego celu.
    Sięgnął w końcu po zawieszony na szyi aparat i przechadzając się powolnym krokiem, zaczął fotografować pod różnymi kątami wnętrze kościoła. Nic już najprawdopodobniej nie wyglądało tam już tak, gdy wciąż trwało tam dochodzenie, ale przecież dokładnie tak musiało wyglądać przed porzuceniem tam zwłok komendanta. Gdy zabójca wszedł tam tamtej nocy, właśnie to zobaczył. Ronan miał jedno najważniejsze pytanie:
    — Dlaczego tutaj? — rzucił w przestrzeń, analizując otoczenie poprzez obiektyw.

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  31. [Witamy serdecznie, buźka Bena posiada niezwykłe właściwości, które w moim przypadku okazały się bardzo ważnym czynnikiem wpływającym na podjęcie decyzji odnośnie powrotu. :D
    Enzo w zasadzie większość swoich młodzieńczych lat spędził w Woodwick, na Sycylii pojawiał się sporadycznie. Myślę, że kwestię ewentualnego bycia mentorem możemy powiązać nawet z rodowymi układami i znajomościami. Babka Elaine to zapewne twarda kobieta i bez problemu byłaby w stanie nakłonić doktorka do współpracy, zwłaszcza gdy ten odnalazłby w tej sytuacji jakiś własny cel.
    Tę fascynację czarną magią usunęłam w finalnej wersji, już nie chciałam robić z Enzo takiego złego stworka, aczkolwiek jego obecne zainteresowania też mogą być nie do końca pozytywnie postrzegane wśród magicznej społeczności - zwłaszcza gdyby przypadkiem na światło dzienne wyszły informacje, iż ten coraz gorzej radzi sobie z kontrolą własnych ambicji. Za pomocą tej wiedzy można czynić dobro, chociażby w praktyce psychoterapeutycznej, ale równie dobrze można ją wykorzystywać w celach dużo bardziej podłych. Podejrzewam, że starsi stażem członkowie sabatu bacznie obserwują poczynania Enzo. Z jednej strony podstawienie takiej Elaine mogłoby pomóc go utemperować, ale z drugiej... Cóż, kto wie, może skończyliby jako partners in crime.]

    Lorenzo

    OdpowiedzUsuń
  32. [Świetny pomysł z „ciotkowaniem” - rodzina Enzo nie prezentowała wspierającego stylu wychowania tego konkretnego dzieciaka, rodzice uosabiali raczej styl maksymalnie krytykujący, autokratyczny, próbujący ukształtować go według swego sztywnego, rodowego schematu. Taka „dobra ciocia”, okazująca zainteresowanie, wspierająca w rozwoju, udzielająca cennych rad zamiast sztywnych nakazów i reprymend… Tak, to jest osoba, której Enzo wyjątkowo mógł potrzebować stawiając swoje pierwsze kroki i w magicznej rzeczywistości, i w tej lekarskiej, po powrocie ze studiów, podejmując samodzielną praktykę medyczną.
    Biedna Elle z pewnością będzie musiała się mocno nagimnastykować, aby Enzo dochował tajemnicy. Zobowiązanie do objęcia mentorską opieką to jedno, ale dlaczego doktorek nie miałby z całej tej sytuacji wyłowić jakiejś korzyści?
    Ale dobra, już bez spoilerów! Jeśli chcesz to mogę wyskrobać początek naszego wątku. :)]

    Lorenzo

    OdpowiedzUsuń
  33. Otuchy? W miejscu, w którym wydarzyło się coś takiego? Ronan chłodnym badawczym wzrokiem zmierzył krucyfiks; sylwetkę Chrystusa, krwawe gwoździe powbijane w jego ciało, ciernie na jego czole. No tak, czemu nie mieliby się modlić o zbawienie właśnie tutaj? Czy to, technicznie rzecz ujmując, robiło z McCoya męczennika?
    — Racja, to spore pocieszenie — odparł, posyłając jej ironiczne spojrzenie przez ramię. Dobra wiadomość: mordercy tutaj nie ma. Zła wiadomość: nie wiemy, gdzie jest.
    On nie potrzebował nadnaturalnego daru; jego wyobraźnia w zupełności wystarczała. W jednym momencie stał przed starannie uporządkowanym ołtarzem, ale wystarczyło pojedyncze mrugnięcie, a wpatrywały się w niego oczy komendanta; zaszyte szarością, pozbawione blasku, otwarte w terrorze. Krew strugami spływała po bokach podwyższenia i podkreślała krawędzie posadzki, wypełniając zagłębienia w kamieniu, tworząc dziwny wijący się wzór, bordową rozetę o makabrycznym rdzeniu.
    Spojrzał pod własne stopy, uważając, aby fala wyimaginowanej krwi nie dosięgnęła miejsca, w którym się zatrzymał. Zastanawiało go to, czy rdzawe ślady na podłodze były tam od zawsze.
    — Kilka do kilkunastu godzin przed jego znalezieniem, ale tak naprawdę ciężko to stwierdzić ze względu na to, że większość krwi utracił najprawdopodobniej przed zgonem — odpowiedział automatycznie, prawie znudzonym głosem, ponieważ milion razy przestudiował już wszelkie dane na temat tej sprawy, do których publika miała dostęp.
    Teraz chciał poznać to, co kryło się pod powierzchnią; to, co było wiadome tylko sprawcy.
    — To nie było wymierzone w społeczność — dodał natychmiast, kręcąc głową. — Co niby by osiągnął samym popłochem? — Chorą satysfakcję? Zbrodnia była zbyt starannie zaplanowana, włożono w nią zbyt wiele wysiłku, aby była zmotywowana czymś czysto emocjonalnym. — Chciał coś przekazać, ale cokolwiek by to nie było, to oczywiste, że społeczność nie ma najmniejszego pojęcia, jak to odczytać… — snuł swoją teorię dalej, nie wiedząc, dokąd tak naprawdę zmierza, gdy nagle kropki się przed nim połączyły. Jeszcze nie tworzyły kompletnego obrazu, ale przynajmniej nabierały kształtu. — Co jeśli trik nie polega na tym, aby rozszyfrować wiadomość, ale znaleźć jej adresata…? — kontynuował, zbliżając się do ołtarza.
    Wtedy Elaine złapała go za nadgarstek.
    — Za godzinę koleś będzie tu pił wino ze złotego kielicha — rzucił poirytowany absurdem tej sytuacji. — Nie na miejscu… — mruknął pod nosem, kręcąc głową, ale ostatecznie cofnął rękę i wznowił swój obchód bez dotykania.
    Zamiast tego popatrzył podejrzliwie na przyjaciółkę. Może najpierw powinien rozwiązać tę zagadkę, zamiast brać się za prawdziwe kryminalne śledztwo.
    — Coś ty taka przewrażliwiona? — rzucił zaczepnie. Jej zachowanie tego dnia było dość… skoczliwe. — Wszystko w porządku? — zapytał już nieco łagodniej, co sprawiło, że poczuł się trochę jak szkolny psycholog pytający się, czy w domu wszyscy zdrowi.

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  34. [Z delikatnym poślizgiem spowodowanym moim niespodziewanym wyjazdem, ale leci początek!]

    Dobroczynne składniki ziołowego naparu powoli rozprzestrzeniały się po jego ciele, wyciszając, uspokajając każdą komórkę ciała - zbuntowanego, postawionego w stan pełnej gotowości ciała, coraz ciężej znoszącego ekstrawagancje swego właściciela. Nieznośne parestezje powoli ustępowały, pulsujący ból u podstawy czaszki z każdą minutą stawał się coraz bardziej odległy. Lorenzo zapomniał nawet o bolesnym sińcu rozlewającym się w okolicach lewego oczodołu, którego pojawienie się zawdzięczał swojej małej siostrzyczce. Prawy sierpowy Sofii di Angelis był bezbłędny, wymierzony w taki sposób, aby wywołać natychmiastową skruchę oraz obietnicę poprawy. Szkoda, że ten cios, podobnie jak każdy poprzedni i każdy następny najprawdopodobniej efektu terapeutycznego nie posiada. W przypadku Enzo żal za niewłaściwe czyny jest stanem wyjątkowo ulotnym, zaś uzależnienie od kombinatorstwa - nierozerwalną częścią osobowości tego dżentelmena.
    Tak, Enzo, przetrwałeś kolejny ciężki dzień. Ciężki dzień, który planował zakończyć tą samą rutyną, co każdy poprzedni wieczór od wielu tygodni - wpierw długim spacerem z Yen niespokojnie dreptającą u jego boku, co parę kroków wyrywającą się do przodu, poszukującą źródła intensywnych zapachów. I o ile szybkiego spaceru z suczką rzeczywiście nie mógł odłożyć w czasie, tak przywiezione z Sycylii czerwone wino, hamak i rytuał bezmyślnego gapienia się w gwiazdy nie mogły okazać się ważniejsze od towarzystwa Cordelii Allarion. Obecna sytuacja Lorenzo nie pozwalała na odrzucenie tego konkretnego zaproszenia. Słusznie podejrzewał, iż owe zaproszenie i tym razem nie klasyfikowało się jako takie pozbawione szczególnych intencji.
    - Pamiętasz, o co prosiłam Cię ostatnio? Oczywiście, że pamiętasz i oczywiście, że spełnisz moją prośbę. Zgadza się, dzieciaku?
    Nie odezwał się. Był gotów protestować, w jego myślach zdążyło pojawić się kilka sarkastycznych, przeczących odpowiedzi, chociażby odnoszących się do nazwania go dzieciakiem. W głębi duszy czuł jednak, iż ten przytyk jest słuszny. Zbyt często zachowywał się jak niedoświadczony dzieciak - uparty, nieprzyjmujący słusznej krytyki, ignorujący rady mądrzejszych osób, podążający za impulsem. Nieostrożny.
    Wyprostował się w fotelu, walcząc z nieodpartą chęcią spuszczenia wzroku na podłogę. Staruszka patrzyła na mężczyznę, nijak nie starając się zatuszować wyrazu satysfakcji malującego się na jej twarzy. Zbyt dobrze znała Enzo. Wiedziała, że, mimo wyznawania stosunkowo specyficznego zestawu wartości, doceniał okazane wsparcie, a także odpowiednio je odwzajemniał w odpowiedniej chwili. Co prawda Enzo nie potrafił w pełni zrozumieć, dlaczego Cordelii tak mocno zależało na przekonaniu wnuczki do jedynej, słusznej racji kobiety, lecz… Nie jemu to oceniać, poglądów swojej własnej familii również nie przyswajał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnął głośno, pretensjonalnie. Z widoczną opieszałością podniósł się z wyjątkowo wygodnego fotela. W drodze ku swej mentorskiej przygodzie kilkukrotnie zmieniał scenariusz rozmowy z Elaine, finalnie z pewną dozą przerażenia odkrywając, że w zasadzie to sam nie wie, w jaki sposób miałby przeprowadzić tę rozmowę. Czego Cordelia od niego oczekiwała? Nieuczciwych zagrywek, manipulacji koktajlem hormonów w taki sposób, aby Elaine nie była świadoma swoich słów i czynów? Odegrania roli starszego, przyszywanego, jakże troskliwego braciszka? Psychoterapii?
      Z zamyślenia wyrwał go koniec drogi - drzwi do pomieszczenia, w którym miała przebywać Elaine. Jeszcze raz westchnął, po czym zapukał głośno, niecierpliwie. Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, zapukał drugi raz, trzeci.
      - Na wszechobecne siły natury, nie będę tu sterczał cały dzień - warknął sam do siebie, po czym bezceremonialnie, bez większego zawahania i totalnie bez skrępowania wtarabanił się do pomieszczenia.

      Lorenzo

      Usuń
  35. Ludzkie umysły nigdy nie były zbyt skłonne do zdradzania swoich tajemnic. Po śmierci człowieka w mózgu niemal błyskawicznie gasną wszelkie światła, wygaszeniu ulegają procesy elektryczne, chemiczne - niczym w domostwie, które nagle zostało odcięte od prądu. W literaturze spotyka się właśnie takie porównania, opisujące głowę jako dom duszy istot ludzkich. Lorenzo spędził lata na badaniu tego niezwykłego organu, choć jeszcze przed rozpoczęciem studiów w zasadzie nigdy nie podejmował refleksji nad kwestiami związanymi z zagadkami ludzkiego ciała, nad zależnościami tworzącymi wszystkie żyjące istoty, nad bioetyką, której granic obecnie zdaje się nie spostrzegać.
    Zawsze lubił dobrą zabawę. Może niekiedy zbyt łatwo pozwalał na to, by ta zabawa go poniosła, może zbyt wiele osób zranił swoim postępowaniem. Ani studia, ani przygotowanie psychoterapeutyczne nie nauczyły go pokory, nie wzbudziły kolejnej refleksji, tym razem jednak nad samym sobą, swoją przeszłością, przyszłością. Nie jest już szczeniakiem, nie jest młodym dorosłym, lecz wciąż stara się łapać beztroskie chwile, momentami postępując właśnie jak niedoświadczony gówniarz. Perspektywę przyjęcia do swego życia prawdziwej dorosłości kategorycznie odrzuca. W godzinach pracy profesjonalny, ale i zafiksowany na swoich eksperymentach, w czasie wolnym wręcz musiał zrzucić z barków ciężar cudzych emocji, problemów, które momentami zdawał się chłonąć niczym gąbka.
    - Serio, Ella? Ślub od pierwszego wejrzenia? Myślałem, że stać Cię na więcej - uśmiechnął się zaczepnie, zaglądając dziewczynie przez ramię. - Pukałem jakieś dwanaście razy, liczyłem dokładnie. Pechowej trzynastki nie wypada przekraczać.
    Z racji swego wzrostu i długości nóg, przejście całego pomieszczenia nie zajęło mu dużo czasu. Wystarczyło parę kroków, aby znalazł się koło łóżka Elaine, z ciekawością zerkając na ekran laptopa. Kolejne dwa kroki sprawiły, iż Lorenzo znalazł sobie odpowiednie miejsce przy biurku, uznając przebywanie przy łóżku za niezbyt odpowiednie do sytuacji. Oparł się niedbale o blat biurka, dłonie zacisnął mocno, zbyt mocno na krawędzi mebla. Świdrował Elaine wzrokiem, starając się zatuszować fakt, że trybiki w jego mózgu pracowały wyjątkowo szybko i intensywnie. Od czego powinien zacząć? W jaki sposób przekazać jej oczekiwania babki? Jak wytłumaczyć swoją rolę w całym tym zamieszaniu?
    - Za stary na to jestem - westchnął ciężko, przesuwając jedną z dłoni na blat biurka - Twoja babka…
    Nie dokończył myśli. W momencie, gdy jego skóra zetknęła się z powierzchnią nieokreślonej rzeczy, poczuł delikatne mrowienie. Może to złudzenie, lecz kamienie słoneczne na jego nadgarstku zdawały się delikatnie wibrować, zupełnie jakby wyczuwały obecność czegoś, co emanuje magią. Cały budynek był przesiąknięty energią, ale ten przedmiot… Posiadał całkiem inny profil, nie asymilował się z energią swoistą dla tego miejsca.
    W oczach Lorenzo pojawił się drapieżny błysk. Nie spuścił jednak wzroku, wciąż wpatrywał się w postać kobiety, jednak jego palce zdążyły wybadać tajemniczy przedmiot ukryty pod stosem papierów. Delikatnym ruchem wysunął księgę spomiędzy kartek. Dopiero w tym momencie jego spojrzenie skoncentrowało się na przedmiocie, badając wszelkie możliwe szczegóły oprawy. Jeszcze nie postanowił przebadać zawartości, mimo iż nieznana mu siła wręcz zmuszała go do przestudiowania każdej stronicy.
    Jeszcze.
    - Interesujące. Czytasz to sobie przed snem?

    OdpowiedzUsuń
  36. Caden uniósł brew ku górze słysząc pytanie skierowane w jego stronę. Z początku milczący, nieco zirytowany wyraz twarzy, zdradzał szereg przebiegających przez niego emocji. Ostatni raz słyszał to pytanie z ust zmarłej żony, co zadziałało niczym magnes, przyciągając ostatnie, żywe wspomnienia, jakie pozostały mu tuż przed jej śmiercią. Obrócił szkło w dłoni, spoglądając jak płyn niebezpiecznie oscyluje na krawędziach szklanki. Uniósł wreszcie wzrok, spoglądając na swoją towarzyszkę.
    — Żyję i to powinno być wystarczającą odpowiedzią na twoje pytanie — odparł beznamiętnie, nim przechylił trzymaną w dłoni szklankę, wypijając jej zawartość za jednym razem. Nie czekał długo z dolaniem sobie alkoholu, uczynił, to niemal natychmiast.
    — Moja rodzina nie zwykła babrać się w sprawach, które nie przynoszą dla nas korzyści, El. Dlatego jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej, to zły adres, złotko — odniósł się do drugiego pytania. Sprawa była głośna i dość często rozdmuchiwana przez mieszkańców. Obecnie celem Cadena było odnalezienie osób odpowiedzialnych za dewastacje rodzinnego grobowca. Szereg innych występków, które miały miejsce w tutejszej okolicy, w tym przypadku nie mieściły się w kręgach zainteresowań Falcone’a, ani tym bardziej jego braci.
    Caden rozejrzał się po pomieszczeniu, czując obecność zmarłej partnerki. Od jakiegoś czasu pojawiała się ona w zupełnie nieoczekiwanych momentach, bez przywołania. Był na tyle mocno zaślepiony potrzebą posiadania jej u swojego boku, że zupełnie nie dostrzegał tego, iż wytworzona przez niego więź, już dawno przestała być pod jego własną kontrolą. Spadek mocy tłumaczył wszystkim, co choć trochę odciąga go od świadomości, że już dawno powinien kobiecie pozwolić odejść.Nie pogodził się z jej utratą. Nie zdołał pozbyć się jej rzeczy, czy zaakceptować fakt, że życie toczy się dalej, a przeszłość już na zawsze powinna zostać przeszłością. Nie tylko on sam odczuwał skutki jej obecności. Z dnia na dzień słabł, przez co stawał się łatwym celem dla dość obszernej listy wrogów. Wolał pozwolić się zabić, niż pozwolić, aby miłość jego życia w pełni odeszła.
    — Chcesz się czegoś jeszcze dowiedzieć? — zapytał, odwracając wzrok w stronę Elaine. Nie wiedział, czy przyszła konkretnie zapytać się tylko o sprawę McCoya, czy może chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Nie widzieli się naprawdę spory kawałek czasu i choć wydawać, by się mogło, że mają sobie wiele do powiedzenia, tak w ostatecznym rozrachunku Caden kompletnie nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać.

    Caden <3

    OdpowiedzUsuń
  37. Jego spojrzenie, jeszcze przed sekundą rozbawione, delikatnie przywodzące na myśl wzrok drapieżnika droczącego się ze swoją ofiarą, momentalnie uległo przekształceniu. Rozbrykane iskry powoli wygasały, ustępując miejsca nieprzeniknionej, zagadkowej ciemności. Czerń jego tęczówek zdawała się być czernią absolutną, scalającą się w jedność z niewidocznymi źrenicami. Enzo w milczeniu przewiercał Elaine wzrokiem, wcale jednak nie myśląc o wydarzeniach, które miały miejsce tu i teraz. Sentymenty. Z jednej strony abstrakcyjne pojęcie, wytwór chemii mózgu. Z drugiej strony nastawienie nad wyraz silne, sterujące zachowaniem nawet tych najsilniejszych, najbardziej bezwzględnych istot ludzkich. Sentymenty zwiodły na manowce wielu ludzi obecnych na kartach historii, tych wpływowych, ale i całkowicie anonimowych i mało znaczących. Sentymenty mogą zabierać nas z powrotem do chwil pięknych i wyjątkowych, lecz także i przypominać o bólu, cierpieniu, wszelakich nieszczęściach.
    Nic nie okrada z perspektyw na przyszłość tak, jak robi to cień przeszłości. Prawda, Enzo?
    - Ella… Nie chciałbym się nadmiernie wymądrzać, ale… Przechowywanie pamiątek nie zawsze jest dla nas korzystne. Zaufaj mi, wiem to z doświadczenia - mruknął. Głos Enzo był nieco przytłumiony, zupełnie jakby znajdował się za murem uniemożliwiającym swobodną rozmowę
    - Zwłaszcza kiedy te pamiątki emanują energią, która wydaje się przepalać skórę. Wiesz, nieczęsto odczuwam coś takiego. Kiedy… pomagam moim pacjentom, czuję mrowienie, czuję małe igły nakłuwające naskórek, niekiedy mniej lub bardziej znośne ciepło. To natomiast jest jak ucisk na rozgrzany metal. Tak, wyobraźnia płata mi figla, ten ból siedzi wyłącznie w mojej głowie, ale… Mało kto miewa styczność z przedmiotami tak silnie wpływającymi na percepcję. Sama rozumiesz, moja ciekawość naukowca jest zbyt mocno rozwinięta, abym mógł zignorować równie interesujący przypadek.
    Ciekawość naukowca? Nie, Enzo po prostu zbyt często przebywał w towarzystwie kobiet, przez co delikatne wścibstwo zdążyło zagościć na stałe w szerokim repertuarze jego cech. Nie kierował się jednak wyłącznie niezdrową ciekawością czy chęcią rozdrażnienia dziewczyny. Uczucie, które opisał, iluzoryczny fizyczny bodziec zdawał się zachęcać Enzo do zgłębienia swojej tajemnicy. Intrygował, wywoływał niepokój, niejako zmuszał do posunięcia się o krok dalej. Co może się stać? To tylko stara księga. Ogień ciekawości dodatkowo rozniecał fakt, iż Lorenzo doskonale wyczuwał woń desperacji, która miotała się na uwięzi niczym dzikie, rozjuszone zwierzę.
    - Nie miej mi tego za złe, Elaine.
    Grymuar nie wisiał już w powietrzu - wcześniej trzymał go wysoko nad głową, aby Elaine nie była w stanie doskoczyć do ręki Lorenzo. Teraz jednak nie zdołał zapanować nad sobą, zapominając o resztkach przyzwoitości, które posiadał, chwycił przedmiot w taki sposób, aby móc swobodnie, aczkolwiek dalej w bezpiecznej odległości, przebadać zawartość księgi. Powoli, wciąż patrząc Elaine prosto w oczy, otworzył przypadkową stronę. Nie zwracał uwagi na pożółkłe karty, gęsto zapisane ciemnym tuszem. Nie zwracał uwagi na ryciny, na przekreślenia, na niezwykle staranne pismo, przywodzące na myśl sztukę kaligrafii. Swym wyrazem twarzy wprost sugerował, iż rzuca dziewczynie wyzwanie.
    - Co powinienem zrozumieć, Ella?

    OdpowiedzUsuń
  38. Czytając kartę panienki Allarion miałam przejmujące wrażenie, jakby ona i Vester mogły się zrozumieć bez choćby jednego słowa. Coś niesamowitego!
    Chętnie skradłabym jakiś wątek, bo szkoda zmarnować takiego potencjału, aczkolwiek nie bardzo wiem, jak ugryźć ich potencjalną znajomość. Może spróbujemy coś wykombinować na mailu? W razie czego zapraszam serdecznie!


    Virginia Vester

    OdpowiedzUsuń
  39. [Wiem, że jesteście obecnie na urlopie, ale mimo to postanowiłam zapytać, czy byłybyście chętne na nowy wątek. Widziałam bowiem w powiązaniach do oddania, że poszukujecie kogoś, z kim mogłybyście w przyszłości powalczyć o prestiżowy tytuł lidera sabatu i tak się zaczęłam z automatu zastanawiać nad jakimś mikrokonfliktem związanym z tym aspektem, który wybuchłby między El a niedawno przybyłym do miasta Lo. Problem w tym, że biedny Irlandczyk dopiero poznaje swoje magiczne korzenie i nie ma zielonego pojęcia, że jego nieznany ojciec w dawnych czasach dość mocno, choć chwilowo, zamącił w głowie dla Carolyn, więc najprawdopodobniej przynajmniej początkowo dziwiłby się otwartej wrogości (czy innym złym emocjom), którymi obdarza go panna Allarion.

    Co Ty na to ? A może masz inną, ciekawszą ideę ? Jeśli tak, oczywiście chętnie jej wysłucham.]


    Lorcan

    OdpowiedzUsuń
  40. Znał każdą koleżankę Edith na przestrzeni lat. Nieraz przecież odprowadzał ją na różne nocowania, dziewczęce zabawy, żeby później w środku nocy odbierając ją z domów oddalonych bardziej od domostwa Callahanów, by upewnić się, że wróci cała i zdrowa. Być może był nieco nadopiekuńczy, straciła przecież matkę będąc małą dziewczynką, początkowo nie rozumiejąc zupełnie jak do tego doszło. Do szkoły odprowadzała ją jeszcze Shelby uśmiechnięta i pełna wigoru, a wracając do domu – powitały ją światła z koguta karetki, chociaż było już za późno na jakąkolwiek pomoc. Czy stąd ta drobna chęć buntu, próbowania rzeczy niebezpiecznych dla młodej dziewczyny, zwłaszcza takiej, której magia wciąż rozwijała się? Chciała uwolnić się spod duszącego wpływu starszego brata i ojca, pokazać, że jest dojrzalsza niż im się wydawało? Hipotezy mnożyły się im bardziej się nad tym zastanawiał, ale prawda była taka, że mając w tym miejscu jedną wielką lukę, nie mógł niczego założyć na pewno.
    — Mylisz się – chcę jej. Zasługujemy na nią z ojcem, a ty nie masz prawa decydować o tym, żeby zachować to tylko dla siebie. Edith była przede wszystkim nasza! — Brzmiało to dziecinnie, będąc nieco trzeźwiejszym zauważyłby to od razu, ale teraz nie miało to znaczenia. To była jego siostra, jedyna osoba na której zależało mu tak mocno od czasu śmierci matki. Krew w jego żyłach zdawała się wrzeć, gdy kolejne słowa spływy z ust Elaine, nie potrafiąc pojąć jej sposobu rozumowania. Z jakiego powodu uważała, że może utrzymywać prawdę dla siebie? Potarł nerwowo twarz i pokręcił głową, gdy cofnął się na krok. Rzucił jej tylko pogardliwe spojrzenie, kiedy rzucała się w jego stronę, próbując mu udowodnić, że te wydarzenia również dla niej były bolesnymi wspomnieniami.
    Bardzo dobrze, tak właśnie powinnaś się czuć. Źle. Nie mówił tego na głos, nie czując się na siłach, aby dorzucać do tego gorejącego ognia. Ramiona do tej pory napięte, zwiotczały, gdy rzucał kobiecie kolejne spojrzenia.
    — Skąd możesz wiedzieć — powiedział znacznie ciszej niż wcześniej, nie unosząc już głosu i w pełni panując nad tembrem. Chciał znać całą prawdę. Każdy fakt, niezależnie jak ta mogłaby go zaboleć. Nie potrafił żyć ciągle z oparami wizji, jakie nawiedziły go tamtego dnia. Po plecach Caldwella przebiegł dreszcz, jednak nie miał on nic wspólnego z chłodem na zewnątrz. Czuł, że znalezienie się w miejscu, gdzie zaginęła Edith mogłoby pomóc. Naiwnie zapłonął na nowo nadzieją, że może po tych trzynastu latach nie wszystko jest stracone, po prostu potrzebował wskazówki, tropu. — Zabierz mnie tam i powiedz o wszystkim. Mam gdzieś, czy to coś zmieni, czy nie. Muszę wiedzieć. — Był spokojny, ale każde słowo wypowiadał z naciskiem. Musiało się to wydarzyć choćby teraz, bo czuł, że kolejna taka okazja, gdy dziewczyna będzie przynajmniej minimalnie skora do współpracy już nigdy więcej nie będzie miała miejsca.

    [Bardzo przepraszam za tak długie milczenie i mam nadzieję, że to już więcej się nie powtórzy!]
    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  41. Po obejściu ołtarza i uważnym obejrzeniu go z każdej strony Ronan zajrzał jeszcze do obu z bocznych naw kościoła, aby zobaczyć miejsce zbrodni z innej perspektywy. Schowany za jedną z kolumn czuł się jeszcze bardziej nie na miejscu, jak intruz, jak świadek tego, co się tam wydarzyło. Z tego miejsca wyobrażał sobie różne scenariusze tamtej nocy. Czy zabójca wszedł do kościoła głównymi, czy tylnymi drzwiami? Czy ofiara weszła tam jeszcze o własnych siłach, czy została tam przeniesiona? I czy w takim razie sprawca mógł tego dokonać w pojedynkę? Ronan niemal słyszał w tym momencie skrzypienie ciężkich drzwi, to jak przez chwilę wyraźniej brzmiały dźwięki nocy, szurające kroki na kamiennej posadzce, aż w końcu głuche tąpnięcie na drewnianym podeście ołtarza.
    Aż ponownie pytanie Elaine przywołało go do rzeczywistości.
    — Dark web? — prychnął. — Proszę cię, koleś to amator. Siedzi co najwyżej na 4chanie — zażartował.
    Oczywiście jeszcze w szkolnych czasach nie zabrakło i tego typu eksperymentów, jednak od tego czasu nie było to jego docelowe źródło niszowych informacji. Ta druga strona internetu, mimo powszechnemu wyobrażeniu, było dużo nudniejsza i mozolna w użyciu, niż przedstawiały to legendy. Ale przede wszystkim pełna zupełnie wytłumaczalnych horrorów ludzkości. Niektóre rzeczy powinny po prostu zostać nieodkryte.
    W międzyczasie przeskakiwał na ekranie aparatu między zrobionymi do tej pory zdjęciami. Mimo że jednocześnie oglądał to miejsce własnymi oczami, wnętrze kościoła w klinicznym świetle lampy błyskowej sprawiało wrażenie jeszcze bardziej niepokojącego. Zakończenie tej wycieczki wcale nie było takim najgorszym pomysłem, pomyślał, czując na sobie spojrzenie więcej niż jednej pary oczu.
    — Tak, tylko jeszcze jedno — odpowiedział i bez ostrzeżenia uniósł obiektyw, aby cyknąć przyjaciółce jedno zdjęcie z oślepiającym flashem.
    Wychodząc na zewnątrz, z zadowolonym uśmiechem pozwolił jej rzucić okiem na wykonany portret, usatysfakcjonowany jej uwiecznioną zarazem groźną i zaskoczoną miną.
    Trochę na oślep przyjął od niej papierosa i z obiema dłońmi ponownie zajętymi aparatem podsunął się pod jej zapalniczkę. Ronan był towarzyskim palaczem, przez pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu nikotyna dla niego nie istniała.
    — Aww, myślisz, że jestem w tym na tyle dobry, żeby mnie sprzątnęli? — odpowiedział z teatralnym rozczuleniem. — Po prostu nic takiego kalibru nigdy wcześniej się tutaj nie wydarzyło — dodał ciszej i bardziej autentycznie. — Fakt, że to się stało tutaj, w naszym Woodwick i McCoyowi ze wszystkich potencjalnych osób. To bardziej... personalne. Nie kolejna historyjka, która robi się nudna po tygodniu. To w końcu coś ważnego.
    Spojrzał na nią z jakąś małą nadzieją. To naprawdę było ich Woodwick. Musiała przecież czuć to samo.

    Ronnie

    OdpowiedzUsuń