3 grudnia 2022

The head is too wise. The heart is all fire.

Ronan Whitley
Niektóre dzieci wyrastają ze swojej bujnej wyobraźni krótko po tym, jak dowiadują się prawdy o Świętym Mikołaju. Bo skoro w najbardziej magicznym okresie w roku nie ma tak naprawdę nic magicznego, to dlaczego potwory pod ich łóżkami miałyby być prawdziwe?

    Jeśli jednak zdarzy się tak, że i z tego nie wyrosną, to stają się tym dziwnym kolesiem w szkole średniej, który dryfuje między rolą nerda a stonera. Nie jest do końca wyrzutkiem, bo ma przyjaciół, w większości po prostu równie szurniętych, co on; pali skręty w toalecie, ale ma też ponadprzeciętne wyniki w nauce. A kiedy beztroskie nastoletnie lata mijają, wszyscy oczekują, że ta jego faza również minie, teraz kiedy zaczął poważne studia i ma ambitne plany na przyszłość. Ale on nie chce udawadniać korupcji w parlamencie, ani demaskować prawdziwego oblicza rodziny królewskiej, już dość durniów próbuje tego każdego dnia.

    Zostaje więc ze swoimi wielkimi marzeniami w małym mieście i gdy ktoś o to pyta, to po prostu chce być blisko rodziny. Są… w porządku… w kontrolowanych ilościach, dlatego wynajmuje kawalerkę na poddaszu, za którą czynsz opłaca ze swojej posadki w lokalnym dzienniku. Na resztę zdecydowanie przydają się te dodatkowe zmiany w sklepie muzycznym, w którym dorabiał sobie jeszcze w czasach licealnych. W gazecie pisze o remontach dróg z dotacji od tego samego rządu, który na następnej stronie niszczy okoliczne rezerwaty.

    Po całym dniu pracy czystym urokiem osobistym toruje sobie wejście do archiwów biblioteki uniwersyteckiej, gdzie mimo lat tej samej rutyny wciąż znajduje nowe źródła. Kupuje sobie tym czas, aż na zewnątrz na dobre zapadnie noc, bo to pod osłoną ciemności na powierzchnię wychodzą największe sekrety tego miasta oraz jego najlepsze pomysły. Z plecakiem na ramieniu nieodmiennie wyposażonym w poturbowany aparat fotograficzny, teczkę akt policyjnych, do których zdecydowanie nie powinien mieć dostępu oraz miernik EMF. Z szyi zwisa mu łańcuszek ze srebrnym krzyżykiem, będący sentymentalnym symbolem czegoś, w co nie wierzy, a co według niektórych byłoby pewnie najmniej absurdalną z rzeczy, których poszukuje. Wracając do domu, gubi się gdzieś w okolicach zabytkowej przystani, skraca sobie trasę przez najstarszy cmentarz w okolicy, który zupełnie mu nie po drodze, a już zupełnie przypadkowo trafia do jednego z opuszczonych budynków na skraju miasta. Wielu wierzy i czeka całe życie, aby zobaczyć. On widział. Wiele razy. Jednak mimo głębokiej wiary, czegoś co ludzie nazwaliby obsesją lub szaleństwem, kapka sceptycyzmu wciąż każe mu szukać.

— 01.02.1997 — od zawsze i na zawsze w Woodwick — człowiek — ukończone studia dziennikarskie — krytyczny fan teorii spiskowych — reporter śledczy z głowy — badacz zjawisk paranormalnych z serca — dziennikarz w Woodwick Herald — sprzedawca w sklepie muzycznym

Kartę sponsurują Maggie Stiefvater z The Raven King oraz Colton Ryan. Czy ktoś w tym chaosie potrzebuje zupełnie normalnego chłopca o zupełnie nienormalnych zainteresowaniach? Podobno, kto szuka, ten znajdzie...
✉️ bethgansey@gmail.com

62 komentarze:

  1. [ Cześć! Ależ sympatyczny Pan Ci wyszedł. Zdaje się tak pozytywnie zakręcony zarówno w swoim całym życiu jak i hobby, które sobie znalazł. Oby to szukanie potworów nie skończyło się dla niego w ten najgorszy sposób, ale życzymy wytrwałości w spełnianiu marzeń :D
    Bawcie się dobrze! ]

    Cassius

    OdpowiedzUsuń
  2. [ He needs to be protected at all cost. Don't get into trouble, boob. ]

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  3. [A co to te akta policyjne robią w jego plecaku?! Tabitha nie będzie zadowolona, jeśli odkryje w swoich zbiorach braki! ;) Ronan to świetna postać. Uważam, że stworzenie człowieka w miasteczku pełnym nadnaturalnych istot daje tak duże pole do popisu, że głowa mała. Często mnie również kusiło coś podobnego, ale jednak zawsze wygrywała chęć stworzenia postaci choć odrobinę nie-zwykłej :) Ronan ze swoim zacięciem na pewno nie będzie narzekał na nudę i podejrzewam, że z czasem może za nią nawet zatęsknić. W przeciwieństwie do Ciebie - oczyma wyobraźni już widzę te wszystkie wątki z udziałem Ronana!
    Jak tylko się opublikuję, zapraszam do Tabithy - ponegocjujemy trochę, jak moja czarownica może odzyskać te akta :)]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  4. [Pokochałyśmy go z Lią! Ronan jest prześwietny, taki mocno zafiksowany z tym wszystkim, chcąc dowieźć prawdy, że istnieją nadnaturalne istoty. Jeśli masz ochotę złapać moją wampirzycę na jakimś gorącym uczynku, zapraszamy! Bardzo chętnie go oszczędzimy, nie kąsając w szyję :)]
    Ophelia

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej! Aw, jaki uroczy ten pan! Ktoś taki w tej całej zgrai na pewno się przyda, tak samo jak Caldwellowi odrobina normalności w życiu. Osobiście widzę tutaj jakieś powiązanie! Ronan jako wielbiciel teorii spiskowych, poszukiwacz dziwnych zjawisk w Woodwick, nierzadko w bibliotece bywa, a Caldwell oficjalnie, jako zwykły człowiek, pracuje w bibliotece. Pewnie mojego pana czarodzieja strasznie te poszukiwania bawią, ale co trzeba, to mu dostarczy.]

    Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  6. [W przypadku Ronana metafora z muchą nie mogłaby być bardziej trafna, niezależnie od tego, dokąd zmierza... Myślę, że w Woodwick nie zabraknie smrodków, które Ronana będą przyciągać ;)
    Cieszę się, że pomysł na Źródło się spodobał - jego dokładniejszy opis jeszcze zostanie dodany do odpowiedniej zakładki. Ja cieszę się, że mogłam odgrzać tego kotleta sprzed kilkunastu lat, o którym przypomniałam sobie przy tworzeniu Tabithy ^^
    Myślę, że po takim incydencie Jones nie omieszkałaby ruszyć za Ronanem z packą na muchy ;) Zaczynamy od momentu, jak oburzona i wyprowadzona z równowagi Tabitha wpada do sklepu muzycznego, czy może jednak do redakcji? ^^]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  7. Logicznych wytłumaczeń nie brakowało. Mógł zaspać, zapomnieć albo w całym swoim roztrzepaniu, chociażby pomylić dni w grafiku. Tylko dlaczego nie odbierał tego cholernego telefonu, który zazwyczaj miał wręcz przyrośnięty do ręki, przeglądając coraz to nowsze teorie, z coraz to gorszych odmętów internetu. Miała wrażenie, że każdy kolejny post, który jej pokazywał, wyglądał jakby był pisany przez dziesięciolatka, zmieniającego co chwila kolor tekstu z krwistej czerwieni na neonową zieleń. Prawdziwe, rzetelne i przede wszystkim nieocenzurowane źródło informacji. Z tym nie dało się dyskutować.
    Może tym razem to ona wpadała w paranoje, ale po skończonej zmianie, nie zaszkodziło sprawdzić, czy Ronan wrócił z wczorajszego piwa do domu w jednym kawałku. Nie było w jego stylu, by zbaczać z prostej, kilkuminutowej drogi do ciepłego i bezpiecznego łóżka, ale wolała uspokoić swoje myśli, które już zaczynały snuć najciemniejsze wizje. Nie uspokoiła. Z każdą sekundą pukania w zamknięte drzwi, czuła tylko stopniowo podnoszące się ciśnienie krwi, która pulsowała jej gdzieś przy uchu. Cholera jasna. Zadławił się własnymi rzygami i leży martwy już od paru godzin? Proste zaklęcie, chrząknięcie zamka i drzwi stanęły przed nią otworem. Na szczęście nie było to jedyne zabezpieczanie tego mieszkania. Wkrótce po powrocie do miasteczka, sama zadbała o to, by mieszkanie przyjaciela osłonić przynajmniej podstawową kurtyną ochronną. Nie zakładała ona jednak pijackich wybryków i nieszczęśliwych wypadków.
    Teraz powody do paniki wydawały się znacznie bardziej realistyczne. Bałagan w mieszkaniu nie wskazywał może na ślady bójki, a jej marne detektywistyczne oko nie potrafiło stwierdzić, czy wyszedł w pośpiechu czy może nie różniło się to od dantejskich warunków, w których mężczyźni potrafili żyć na co dzień. Największym jednak niepokojem napawał brak wściela mieszkania. Jeszcze jeden nieodebrany telefon i jej organizm zaczął wchodzić w stan, który zdawał się zapowiadać realny atak paniki. Wszystko potęgowała wciąż świeża informacja o morderstwie komendanta. Gdyby tylko Whitley nie prosił się na każdym kroku o kłopoty, nieświadomy realnego niebezpieczeństwa, gdy węszył zbyt blisko nadnaturalnych.
    Znów zaklęła pod nosem, decydując się na szybką zmianę w działaniu. Tam, gdzie technologia i tradycyjne techniki zawodziły, mogła polegać na rodzinnej spuściźnie. Wystarczyło kilka włosów z łazienkowej umywalki, parę podstawowych składników, będących elementem wyposażenia każdej kuchni i mapa. Oczywiście, że znalazła u niego mapę, na której zaznaczał podejrzane miejsca w okolicy. Szkoda, że zaklęcie lokalizujące nie działało na Mapach Google. Jakże prostsze było by wówczas życie współczesnych czarownic.
    Nie była pewna, czy wynik zaklęcia wpłynął na jej niepokój w znaczącym stopniu. Zadziałało. Nikt nie zadał sobie odrobiny trudu by choć odrobinę go ukryć, jednak lokalizacja chłopka kilka kilometrów za miastem, niemalże pośrodku niczego, była co najmniej podejrzana. Niemniej jednak pojawienie się na miejscu zajęło jej kilkanaście minut podróży samochodem. Widok znajomego pojazdu przyjaciela, na krótki moment niepewności zawiązał jej bolesny supeł na gardle... do póki nie zobaczyła chłopaka grzebiącego pod maską auta.
    — Co ty do cholery tu robisz?! — Zawołała do niego, jeszcze przez uchylone okno własnego samochodu, zanim zaparkowała obok. Zgasiła silnik i odetchnęła z ulgą, dając sobie krótki moment, by szalejące emocje wróciły na swoje miejsce. Nic mu się nie stało. Rozkraczył mu się samochód. Oczywiście. Sięgnęła po skórzane rękawiczki z bocznej kieszeni, by wsunąć je na dłonie, zanim wysiadła z samochodu. Mimo braku śniegu, o tej porze było już dość zimno. Szczególnie w środku lasu. — Potrzebuje pan pomocy? — Zapytała już bez niepotrzebnych nerwów, wręcz z odrobiną przekory, podchodząc bliżej chłopaka.

    Panikara

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć!
    Po pierwsze, bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa! <3
    Po drugie, cóż za uroczy nicpoń z tego Ronana! I, oczywiście, zapraszamy do naszego sklepu – Convalliana może nawet pomyśli nad rabatem dla stałego klienta <: A może nawet od tego zacząć? Convallia jest w miasteczku od trzech lat, a skoro Ronan siedzi w klimacie, to zapewne musiał się zainteresować nowym sklepikiem – chyba że masz jakiś inny pomysł? :D Przez głowę przemknęła mi jeszcze myśl, żeby od czasu do czasu Ronan pomagał w sklepie. Convallia nie ma jeszcze pracowników, więc sama się wszystkim zajmuje, a to też może być jakiś punkt zaczepienia (chyba).]

    CONVALLIANA DIGGES

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Cześć, befcia! Miło, że napisałaś. Tę parę ciepłych słów przyjmujemy z uśmiechem i z podziękowaniem: Niech Ci wena w wątkach wynagrodzi <3.

    Prawda, nasi bohaterowie różnią się jak ogień i woda - towarzyszy im zupełnie inna energia, ale może to i nawet dobrze. Będziemy dbać o honor ludzi i ich różnorodność. Tymczasem mam nadzieję, że po dłuuugich i pełnych przygód poszukiwań, Ronan wreszcie znajdzie odpowiedzi, których szuka. No i może przyjaciół wśród tych, którymi się interesuje.

    Również miłego pisania i do zobaczenia (bo jestem pewna, że jeszcze będzie okazja prześlizgnąć się wzrokiem wzajemnie po swoich komentarzach :D). ]

    WILLIAM COSGRAVE

    OdpowiedzUsuń
  10. [Po cichu liczyłam na to, że wybierzesz opcję z redakcją właśnie ze względu na to, że wizyta Tabithy w tym miejscu gwarantuje Ronanowi większe kłopoty ;)
    Również uważam, że wygodniej nam będzie, jeśli rozpoczęcie wyjdzie z mojej strony, więc postaram się coś podrzucić - jeśli nie jeszcze dziś, to na dniach :)]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  11. Smukłe palce zakończone długimi, pociągnięte czerwonym lakierem, paznokciami o kształcie migdałów dotykają klawiszy czarnego fortepianu. Pierwsze dźwięki Clair de Lune spływają po skórze, odbijają się od ścian i tańczą z hałasem trzaskającego w kominku drewna. W powietrzu czuć woń wanilii i cynamonu; czegoś ciepłego i lepkiego jak miód – czegoś, co buduje wypełnioną przestrzeń morzem układających się w jedność elementów. Claude Debussy zostaje gdzieś z tyłu, gdy dłonie mknął po klawiszach, a księżyc ustępuje Chopinowi i oddech ugina się pod Spring Waltz – w melodii słychać szczere, gorące uwielbienie do tego, co dobre i związane ze zmartwychwstałą wiosną.
    Convalliana Digges wzdycha cicho, a jej zielone oczy mkną po zatopionym w ciemnościach pokoju – blask świec delikatny drży i tańczy po ścianach, kłaniając się i wystawiając osobliwą sztukę cieni. Przez rozchylone, pomalowane czerwienią usta łapie oddech, przez moment wsłuchując się w bezmierną ciszę zakłóconą jedynie spalającym się w jasnych płomieniach drewnem, wiatrem, który uderzał w okno i jej własnym oddechem – przez moment ma wrażenie, że jest gdzieś poza tym wszystkim; że przygląda się sobie z dystansu, chłonąc wzrokiem idealną twarz, idealną szyję i idealną sylwetkę przy fortepianie, zastanawiając się, czy nie jest to jedynie złudzenie. Czy ona nie jest jedynie marą stworzoną ze świateł, jedynie mirażem.
    Sięga po kieliszek z czerwonym winem, upija łyk i oblizuje dolną wargę językiem, podnosząc się wolno. Jedwabny koronkowy szlafrok odwiązuje się niechlujnie, obnaża białą skórę i zaokrąglenie bioder, a zaraz potem zsuwa się po ramionach, gdy Convalliana przemyka przez salon, aby wspiąć się po schodach – bose stopy cicho odbijają się od drewna, miękko zagłębiają się w dywanie. Sukkub dopija alkohol, odkładając szło przy komodzie, a potem znika w łazience.
    Convalliana nie próbuje dopasowywać się do tego, co dzieje się wokół – jest tym, czego się pragnie. Jest tym, co zdystansowane, gorące, spragnione, chciwe i zupełnie nieprzewidywalne. Utrzymuje jednak kontrolę – szepcze, wzdycha, ciągnie i jest. Po prostu jest. I to wystarcza, aby spijać z ust słodycz, a z tęczówek uwielbienie – żeby tańczyć wśród sylwetek, obracać się w rękach i podrygiwać w szkatułeczce, w której się zamyka.
    Wkłada czarną sukienkę bez żadnych dodatków – materiał przylega do skóry. Obnaża szyję, wystające obojczyki, ciągnie się przez ramiona, aby rozejść się przy nadgarstkach – palce Convalliany ozdabiają trzy pierścienie: jeden z ametystem, drugi z różowym kwarcem, trzeci z czarnym onyksem. Sięga po biały bawełniany sweterek, wciska się w niego i pochyla się, aby wciągnąć ciemne rajstopy. Wysokie buty – sięgające do kolan – zapina w parę sekund, a zaraz potem łapie torebkę i otula szyję czarnym szalikiem.
    Desiderium od trzech lat cieszyło się wśród miejscowych niezwykłą popularnością. Dla fanów perfum było to prawdziwe niebo – prawdziwy raj. To tutaj po półkach ustawione były flakony domowej roboty zapachów; zapachów różanych, słodkich, kwiatowych, ciężkich, uwodzicielskich – każdy z nich starannie dopracowany. Każdy z nich czule przygotowany przez smukłe piękne palce. Każdemu z nich Convalliana poświęciła dostatecznie wiele, aby móc uznać je za arcydzieło. Oprócz perfum w Desiderium dostępne były talizmany i amulety. Kryształy i świece, kadzidła, zioła, karty tarota czy kule, karty anielskie czy klasyczne talie, a także książki o tematyce okultystycznej i ezoterycznej.
    W środku zawsze pachniało miętą, kwiatami pomarańczy i korzenną wonią różowego pieprzu. Ściany utrzymane były w ciemnych barwach, ozdobione przez lustra w misternie wykonanych ramach i obrazy. Przy nich stały regały i komody – klientom udostępniono szereg produktów, które można było dotknąć, obejrzeć i powąchać. W towarzystwie kartoników, słoiczków, flakoników i buteleczek rosły kwiaty – od tych najbardziej znanych do tych mniej. Pięły się pięknie w górę, rozczulając zielenią i kolorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Convalliana włącza światło, a kryształowe żyrandole buchają blaskiem, oświetlając dębowe meble. Rozgląda się wokół, rozplątując szalik, a potem obraca zawieszkę z napisem Zamknięte, dociskając do szyby stronę z Zapraszamy!
      Zamówiony regał był cięższy, niż myślała, i został dostarczony wczoraj. Był piękny. O ręcznie wykonanych zdobieniach kwiatów i szkłem, w którym widać było złote drobiony układające się w delikatną pajęczynę. Przesunęła palcem po drewnie, a słysząc rozchodzący się wokół dźwięk dzwoneczków, odwróciła głowę i wyszła naprzeciw klientowi.
      — Dzień dobry — odezwała się, uśmiechając się przyjemnie; uśmiechem, który otulał zmysły i cicho przyciągał. Convalliana przesuwa wzrokiem po męskich rysach, sylwetce, chłonąc spojrzeniem pewną znajomość tego, co wyłapują jej zielone oczy. — Czym mogę służyć? — zwraca się do niego w ten sposób, skracając pewien dystans, ale nie jest to niepoprawne czy grzeszne; raczej zamyka się w tym, co ludzkie. Convalliana kojarzy tego mężczyznę. Jest klientem Desiderium i być może tylko dlatego pozwala sobie utrzymać kontakt wzrokowy. Być może tylko dlatego troszczy się o to, aby w jej sklepie czuł się mile widziany. Aby czuł się… zauważony.

      CONVALLIANA DIGGES
      [Stwierdziłam więc, że podeślę początek, skoro mamy co nieco ustalone! Gdyby coś było nie tak, dawaj znać. :D]

      Usuń
  12. Convalliana była kuszącym mrokiem czającym się pod powiekami. Była słodkim snem, gorącą łzą – przede wszystkim jednak była kimś, kto przyciągał wzrok; kimś, komu pragnęło się poświęcić chwilę, moment, godzinę, dzień, tydzień, rok… i ta złudna kontrola pod sytuacją była kłamstwem, bo mimo że Convalliana oddawała się w obce ręce, była nieuchwytna.
    Zaśmiała się mimowolnie, miękko, jak oczarowana jego nerwowością nimfa, słysząc jego wyjaśnienie – przygląda się przez moment jego twarzy. Temu momentowi, w którym jego usta drżą delikatnie.
    — To w jakiś sposób dobre określenie: szukanie czegoś, co będzie tak interesujące, abyś zechciał to mieć; czegoś, co do ciebie przemówi, nawet jeśli byłby to zaledwie szept — odparła łagodnie, rozglądając się po sklepie; długie rzęsy trzepoczą przez chwilę, zostawiając po sobie przezroczyste cienie przy policzkach. — W końcu każdy z nas pragnie czegoś, co byłoby użyteczne… niezależnie od tego, czy jest też ładne, czy może szpetne.
    Nie ocenia, nie próbuje dojrzeć więcej niż nie chce jej pokazać, choć tak łatwo byłoby jej obnażyć to, co męskie, nakłonić do tego, aby samodzielnie wystawił to, co było w nim ludzkie – ale po co? Convalliana pragnie bawić się momentem, tą chwilą zawieszenia, niewinną nerwowością. Nie jest chciwa, a raczej cierpliwa, drapieżna, może trochę rozbawiona.
    — To tylko nowy regał — odpowiada, oglądając się za meblem. Bacznie przygląda się folii ochronnej – zapach drewna jest wręcz odurzający. Wprowadza pewną dysharmonię: to, co nowe, wydaje się być intruzem, plamą atramentu rozlaną po kartce, jednak Convalliana doskonale wie, że wystarczy moment, aby regał uległ aurze Desiderium.
    — Chyba wiem, co chciałeś powiedzieć. — Posyła mu aksamitne spojrzenie, a w zielonych oczach odbija się blask kryształowego żyrandolu – ten wiszący najniżej wydaje się osobliwą ozdobą. Kryształy mienią się i delikatnie o siebie ocierają, rzucając mgliste cienie.
    — Nie czuję się urażona tym, że użyłeś słowa dziwny — dodaje, opierając dłoń o nowy regał. Głaszcze drewno, przyglądając się jego fakturze. — Mój sklep nie miał być kolejnym miejscem bez duszy… a choć, jak się okazało, jego dusza jest dziwniejsza niż kiedykolwiek bym pomyślała, to przez to czuję się tutaj jak w domu. Jak w trochę dziwnym domu.
    Odwraca się do niego przez ramię.
    — I cieszy mnie to, co powiedziałeś: że zawsze ci się tu podobało. Właśnie to pragnęłam uzyskać, gdy postanowiłam otworzyć Desiderium. — Głos Convalliany wydaje się niezwykle lepki, miękki, osiadający przyjemnie po ramionach i cmokający subtelnie w uszy.
    Przez sklep odbił się jazgot – mały czajniczek dał o sobie znać, więc Convalliana przeprasza krótko, prosząc o chwilę, a potem znika za framugą i wraca po kilku minutach ze srebrną tacą – na niej ułożone są dwie filiżanki z białej porcelany ozdobione ręcznymi malunkami w kształcie czerwonych dalii, krawędzie zostały pozłacane, a spód wykończony szlakiem składającym się z małych łezek. Obok stoi zaparzacz do kawy – przyjemny aromat zmielonych ziaren otula pomieszczenie i kołysze zmysły.
    — Mam nadzieję, że lubisz kawę — odzywa się, podnosząc wzrok do twarzy mężczyzny. Zaraz potem łapie za zaparzacz i rozlewa gorący napój – ten odbija się od porcelany. — Często serwuję ją tym, którzy chcą kupić ode mnie perfumy. Ale tym razem… zrobię wyjątek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Convalliana dodaje do kawy kilka kropel syropu o smaku maślanych ciasteczek, a także dolewa mleka – niezbyt dużo, jedynie po to, aby przegonić czerń. Zaraz potem odkłada jedną z filiżanek na talerzyk i wręcza kawę w męskie ręce.
      — Nazywam się Convalliana — przedstawia się, choć jest świadoma tego, że wcale nie jest anonimowa i że mężczyzna doskonale zna jej imię i nazwisko. Oddala się, aby chwycić za porcelanę i posmakować zaparzonej kofeiny. Czeka, aż mężczyzna powie jej swoje imię; aż jego twarz zyska konkretny ciąg liter, które będzie mogła dostosować dokładnie do niego. Nie będzie już anonimowym klientem; kimś, kto znajdował się po drugiej stronie. Stanie się kimś, kogo imię zostanie przy jej języku i kimś, komu pośle uśmiech i przywita się, gdy będą się mijać.

      CONVALLIANA DIGGES
      [Przepraszam? ;___; Ale to nie moja wina! Convalliana jest bezlitosna <: Ale jak gdyby coś nie ten tego było, to uderzaj śmiało!]

      Usuń
  13. [hejo ;) cóż już tyle razy miała różne stanowiska, wiec teraz "obecnie" dorabia sobie w OSP ;) No i dobra "zasłona" dymna, gdyby ktoś pytał skąd ma blizny heh Tylko swego "pożaru" umysłowego nie jest w stanie zgasić.
    Numer, numer... o nie! masz racje... muszę cos z tym zrobić, bo jak ktoś zacznie dzwonić tylko i wyłącznie do płonącej mikrofali to będzie śmiech na sali. Kurczę tylko zastrzec go nie mogę... co robić?
    Jakiś pomysł?
    A wracając, dzięki za zajrzenie, jak masz ochotę popisać to wal śmiało. Judy przyda się trochę normalności a nie myśleniu tylko o księżycu i tych tam kudłatych sprawach ]

    Judy

    OdpowiedzUsuń
  14. [Hej! Dzięki za powitanie i miłe słowa. Osobiście wychodzę z założenia, że taka postać jak Millie pozwoli mi na kreowanie ciekawszych wątków i rozwijanie historii w nieprzewidzianych przeze mnie kierunkach.
    Wpadajcie na to piwo. Wpadajcie, Millie chętnie pozaczepia Ronana. ;)]

    Millicent

    OdpowiedzUsuń
  15. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy dodał, że to komplement. Convalliana słyszała wiele tego typu słów. Wiele komplementów, wiele dźwięków, wiele szeptów – każdy tak różny od siebie. Unikalny. Przede wszystkim jednak wszystko to mieszało się i łączyło w jedność, co sprawiało, że komplementy były dla Convalliany niczym szczególnym, choć miłym. Nie przywiązywała się więc do tego, co słyszała – bardziej chodziło o gesty i czyny. O tę sprawczość, w której mogłaby poczuć się zagubiona, choć przecież to nie było ani trochę łatwe – zobaczyć jej zdezorientowanie, które zapewne smakowałoby wyjątkowo cierpko.
    Parzenie kawy jest dla niej czymś, co pozwala jej się wykazać. Traktuje to więc bardzo poważnie, choć nie tak, aby móc wyśmiewać w pośpiechu robioną czarną plutę z fusów, jednak jeśli może, częstuje swoich klientów tym, co najlepsze – świeżo zmielone starannie dobrane ziarenka arabica i robusta. Długotrwała kremowa konsystencja i posmak czekolady. Czyli coś, co pije się dla smaku i rozkoszowania się momentem, a nie po to, aby wlać w siebie kofeinę.
    — Myślałam o tym — przyznała szczerze, zerkając w stronę mężczyzny. Posłała mu swój delikatny uśmiech. — Ale nie za bardzo umiem gotować czy piec. Mogłabym więc podawać jedynie kawę, co w jakimś sensie byłoby nudne.
    Mogłaby zrobić naprawdę wiele – mogłaby zmienić Desiderium w kawiarenkę. Mogłaby nadać temu miejscu zupełnie innych cech, innych dźwięków, ale zawsze pragnęła otworzyć perfumerię. Była zakochana w zapachach: ładnych, brzydkich, kwaśnych, słodkich, mocnych, lekkich i mglistych. Poświęciła temu sporo czasu, aż w końcu jej nos stał się wyjątkowo wrażliwy – czasem miała wrażenie, że każdy atom pachnie inaczej. Dźwięk również i światło wpadające przez okna, rozchodzące się kwieciście po drewnianych deskach, czule głaszcząc pęknięcia.
    — Ronan — powtórzyła jego imię, smakując przy języku dźwięków, łagodnie obchodząc się z każdym z nich. Uśmiechnęła się mimowolnie, zdradzając swoje zainteresowanie. — Ronan… jak Ronan Bennett — stwierdziła, gładząc kciukiem krawędź delikatnej filiżanki. — Tamten Ronan to powieściopisarz i scenarzysta, a ty? Czy ty też jesteś Ronanem, który pisze i tworzy?
    Oparła się biodrem o dębowe biurko, za którym zazwyczaj siadała – blat mebla pokrywała biała, haftowana serwetka. Wokół były świece sojowe, niektórej mniej a niektóre bardziej wypalone, kryształy i wyszukana biżuteria. Gdzieś dalej rozrzucone karty tarota i kolorowe flakony z naklejonymi etykietami.
    — Nie, nie jestem stąd — odparła gładko. Ostatnie lata spędziła w Niemczech, Rosji i Nowym Jorku, ale nigdzie tam nie odnalazła swojego miejsca; nigdzie tam nie czuła się jak… w domu. Jak w dziwnym domu, który dawałby jej pewne poczucie tego, że jest, że zakotwiczyła się w tu i teraz, nie będąc jedynie marą – nie będąc jedynie mokrym, gorącym snem, który ginął wraz z zakończeniem nocy.
    — Na początku chciałam sprzedawać tylko perfumy — zaczęła, odkładając filiżankę. Przeszła kilka kroków i złapała za flakonik, aby zaraz potem zbliżyć się do mężczyzny i otworzyć słoiczek – podsunęła karafkę bliżej Ronana, żeby mógł poczuć orzeźwiającą mieszankę składającą się z bergamotki, jabłek i imbiru, szałwii, jałowca, lawendy i geranium, a gdyby pociągnął nosem raz jeszcze wczułby drzewną bazę z fasolą tonką, wetywerią i ambrą.
    Przez moment przyglądała się jego twarzy – chciała wyłapać chwilę, w której docierają do niego te wszystkie zapachy. Ta pociągająca i odurzająca kompozycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przez jakiś czas pragnęłam być jak Jan Baptysta Grenouille... chciałam stworzyć woń idealną. Ale nie da się stworzyć czegoś idealnego, samemu będąc nieidealnym. — Odsunęła się, zamknęła flakonik i odłożyła szkło, ocierając kciukiem jego krawędź. — Dlatego połączyłam to, co uważałam za nieidealne z czymś, co może takie być. W końcu co jest bardziej idealnego od kryształów i samej natury? I co bardziej tajemniczego od tego, co ezoteryczne?
      Odwróciła się do niego, posyłając Ronanowi subtelne, miękkie spojrzenie.
      — Może w jakimś sensie jestem wiedźmą. — Szuka jego tęczówek, aby złapać je w swoje zielone oczy. Przez moment milczy – a cisza smakuje wanilią. — Ale czasy palenia czarownic na stosie mamy już za sobą — dodała z cichym śmiechem, wskazując ruchem głowy jedną z książek. — Malleus Maleficarum – wypowiedziała tytuł. — Młot na czarownice raczej nie powinien znajdować się w zbiorach wiedźmy… prawda? — Sięga po filiżankę z kawą. — A co z tobą, Ronanie? Czy odwiedzając mój sklep, nie narażasz się, że to ciebie wezmą za wiedźmę? Za czarnoksiężnika?

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  16. [Ja tak tylko chciałam poinformować, że z rozpoczęciem przybędę na spokojnie bliżej weekendu, bo w tygodniu jak zwykle życie mnie przygniotło ;)]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  17. Brudzenie sobie rąk we krwi i zatapianie palców w ludzkich narządach wewnętrznych przychodziło jej wręcz zbyt naturalnie. Może miało to coś wspólnego z faktem, że już w wieku siedmiu lat musiała samodzielnie wypatroszyć pierwszego ofiarnego królika. Krótkotrwałe wizje kariery weterynaryjnej umarły wtedy na dobre. Nie miała problemu z tym co obskurne, niesmaczne czy wręcz obrzydliwe. Praktyki w szpitalu również znieczuliły ją na wszystko, co ludzkie, choć dyżury na geriatrii na pewno nie należały do jej ulubionych. Jednak brudzenie się w samochodowym smarze... musiała podziękować. Nie było w jej życiu miejsca na naukę takich rzeczy. Nie było czasu, ani kogoś, kto mógłby chociażby próbować zaszczepić w niej tego bakcyla. Odkąd pamiętała, była tylko ona i babcia. Co prawda, nie można pominąć dużego wsparcia ze strony sabatu, jednak koniec końców, musiały liczyć głownie na siebie nawzajem.
    — Mogę co najwyżej pomóc ci odpalić, jeżeli masz ze sobą kable. — rzuciła zerkając na poczynania chłopaka pod maską, jak gdyby miało jej to pomóc zrozumieć w czym tkwi problem. Jednak pytanie chłopaka brutalnie przywołało ją do rzeczywistości, gdy poniosła na niego wzrok. Jakkolwiek przykro to nie brzmiało, spora cześć ich relacji, musiała opierać się na ciągłych kłamstwach. Łatwo było, gdy sprawy nie dotyczyły go bezpośrednio. Ważne sprawy rodzinne były stałą sentencją w jej podręcznym słowniczku wymówek. Musiała kłamać często i bez najmniejszego zawahania. Szybko weszło jej to w krew. Teraz, przypomniała sobie o przebiegu poprzedniego, zakrapianego wieczora. To tam znajdował się łatwy punkt zaczepienia, dla drobnego nagięcia prawdy. — Przecież mówiłeś wczoraj, że jedziesz do... — Gotowa była już wymienić nazwę niewielkiego, sąsiedniego miasteczka, do którego prowadziła owa droga, jednak ta, jak na złość wypadła jej z głowy. Uniosła nawet dłoń by machnąć w odpowiednim kierunku drogi, jednak ratunek pojawił się z innej strony, gdy dostrzegła na siedzeniu pasażera dobrze znany jej aparat i resztę jego wyposażenia samozwańczego detektywa. — Do cholery jasnej, czy ty nie potrafisz usiedzieć na dupie? Musisz zapuszczać się sam, w poszukiwaniu guza, parę dni po tym jak znaleźli komendanta? Gdzieś tam lata jakiś psychopatyczny morderca, a ty koniecznie chcesz zostać jego kolejną ofiarą? — Naskoczyła na niego, bo akurat te obawy były prawdziwe. Na co dzień Ronan i tak musiał węszyć tam, gdzie nie powinien, a choć Elaine próbowała w delikatny sposób odwodzić od tropów, które mogły prowadzić do realnego niebezpieczeństwa, to morderstwo McCoya było dla nich wszystkich podobną niewiadomą.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dobry!
    Wychodzę z założenia, że ludźmi pisze się najlepiej. A ostatnio mam samą ochotę na tworzenie gówniar młodszych ode mnie i tak oto jest Freya ze swoimi małymi koszmarkami. :D
    Dziękuję bardzo za powitanie i muszę powiedzieć, że Ronan jest naprawdę super i chciałabym sobie z nim przypić piątkę. Freya chętnie podsuwałaby mu ciastka i coś mam wrażenie, że złapaliby dobry vibe. Jakby potrzebował kumpeli do badania zjawisk paranormalnych to ja bym ją chętnie podsunęła. Trzęsłaby pewnie trochę portkami ze strachu, ale zawsze to jakaś przygoda. ;D]

    Freya

    OdpowiedzUsuń
  19. To był tylko przycisk do papieru. Wypolerowana na błysk, obła bryła z jaspisu cesarskiego – ulubionego minerału Tabithy, któremu imię zawdzięczała nawet jej jednooka kotka. Prezent od rodziców, który otrzymała, kiedy ukończyła studia i rozpoczynała pracę w policyjnym archiwum. Przycisk do papieru, który zniknął. Tuż po wizycie szukającego kolejnej sensacji Whitley’a. Co nie mogło być przypadkiem.
    To dlatego niezwłocznie po wybiciu godziny piętnastej czarownica pozbierała swoje rzeczy i wystrzeliła z biura, które rzadko kiedy opuszczała punktualnie i w tak dużym pośpiechu.
    — Jones? — zdziwił się policjant, na którego nieomal wpadła w przedsionku. — Już wychodzisz? — dopytywał, szczerze zdziwiony. Jones rzadko kiedy wychodziła z pracy przed piętnastą trzydzieści, jeszcze częściej zostawała w biurze dłużej, tłukąc niepłatne nadgodziny.
    — Nie twoja sprawa, Merrick — warknęła, nawet nie obejrzawszy się na mężczyznę, któremu ostatnio wyświadczyła przysługę i w te pędy opuściła posterunek policji, by skierować się wprost do sklepu muzycznego, w którym pracował Whitley. Woodwick było małą mieściną i coś takiego jak komunikacja miejska praktycznie w niej nie istniało, więc odcinek dzielący komisariat od sklepu muzycznego Tabitha pokonała piechotą. Szła energicznie, mocno wbijają stopy w chodnik, a wyraz twarzy miała taki, że każdy przechodzień bez wyjątku ustępował jej z drogi. Do sklepu muzycznego wpadła po dwudziestu minutach, wyraźnie zasapana po szybkim marszu, lecz nie znalazła za ladą chłopaka, który gwizdnął sprzed jej nosa drogi jej przedmiot. Czyżby Whitley jeszcze siedział w redakcji? Tym lepiej. Tam raban, którego ciemnowłosa kobieta zamierzała narobić, na pewno nie miał przejść bez echa.
    — Whitley! — zawołała, wparowawszy do pomieszczenia zajmowanego przez dziennikarzy pracujących dla Woodwick Herald. Do środka wpuścił ją przemiły ochroniarz, nie zawahawszy się i nie zastanowiwszy nad powodem jej obecności tutaj, kiedy Jones z przejęciem wyłuszczyła starszemu panu, jakoby jej znajomy, Ronan, zostawił u niej swój telefon – tutaj pokazała ochroniarzowi swoją komórkę – i jej obowiązkiem było jak najszybsze zwrócenie zguby właścicielowi.
    — Whitley! — zawołała powtórnie, kiedy pośród kilku biurek wypatrzyła to właściwe. Pomimo tego, że jej wtargnięcie do siedziby redakcji wzbudziło zainteresowanie każdego z pracowników i wszystkie głowy uniosły się na dźwięk jej podniesionego głosu, Tabitha wpatrzona była tylko w młodego mężczyznę, który dziś przed południem odwiedził ją w miejscu pracy. Był uprzejmy, a przy tym zabawny – Jones nie mogła odmówić mu tego, że potrafił czarować rozmówcę, nawet jeśli nie posiadał żadnych magicznych umiejętności. Wydawał się nieszkodliwy; ot, trzydziestolatka uważała go za ciekawskiego chłopaka, który lubił wtykać nos w nie swoje sprawy, a ona musiała tylko zadbać o to, by nie wetknął tego nosa za głęboko i to tam, gdzie nie trzeba. Szczerze powiedziawszy, nawet lubiła Whitley’a. Tymi swoimi wizytami na posterunku policji, kiedy wpadał do archiwum, interesując się sprawami, którymi nie powinien się interesować, jeśli tylko życie było mu miłe, urozmaicał jej dzień. Dziś jednak zalazł jej za skórę. I to głęboko.
    Stąpając mocno i głośno, szybko podeszła do jego biurka i pochyliwszy się, wsparła dłonie na blacie tak, by móc zajrzeć wprost w oczy młodego mężczyzny.
    — Masz coś, co należy do mnie i nawet nie waż się zaprzeczać — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — A poza tym — zaświergotała, kompletnie zmieniając ton. — Jak tam ten artykuł o McCoy’u, o którym mi dziś opowiadałeś? — spytała głośno, by jej słowa dotarły do tych uszu, do których powinny. Była przekonana, że Ronan nie mógł pisać o zamordowanym komendancie; władze usilnie prosiły media, by te nie snuły fałszywych domysłów i nie myliły tropów w sprawie, która wstrząsnęła całym miasteczkiem. A że to była mała mieścina, naczelnik Woodwick Harold usłuchał zastępcy zmarłego tragicznie komendanta.

    [Przybywam z obiecanym rozpoczęciem!]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  20. [Puberty złapało Małą Syrenkę i widzisz, co się podziało... Mam tylko nadzieję, że Florek z Sebastianem nie wylądowali na talerzu, ale wolę nie wnikać! Przyznam szczerze, że ja dwie ostatnie części Piratów trzymam na tej samej półce, co Przeklęte Dziecko Rowling... No, lepiej dla świata będzie, jak uznamy, że nie powstały :D
    Bardzo fajna uwaga z tym imieniem i nazwiskiem, aż żałuję, że nie wpadłam na to wcześniej :(
    Podoba mi się Twój pan i z jakiegoś dziwnego powodu, gdy czytałam kartę, miałam przed oczami scenerię z filmu To. Biblioteka, sterty dokumentów, to nasze miasteczko takie mroczne i tajemnicze... Myślę, że znalazłoby się parę punktów zaczepienia dla naszej dwójki, ale nie wiem, czy jeszcze masz miejsce na jakieś wąteczki. Jeśli tak, daj znać, a coś pomyślimy!]

    OdpowiedzUsuń
  21. Convalliana była kimś, kto próbował interesować się wszystkim; kto chciał ująć w jakiś sposób rzeczywistość i posmakować jej. Być może dlatego zagłębiała się tak samo mocno w prozaizm, jak i w skomplikowaną strukturę własnego bytu. Jednak raczej daleko jej było do bycia filozofem, ale utożsamianie się z Schopenhauerem pozostawiało po sobie przyjemne uszczypnięcie w policzek. O sobie samej myślała jak o zbiorze pewnych wyobrażeń – pewnych pragnień, które układały się w jej osobę, choć zaskakujące zdawało się to, że dla każdego człowieka stawała się inna. Stawała się inną paletą barw.
    — Powinieneś wątpić — odparła lekko, uśmiechając się mimowolnie. Trochę z rozbawieniem, trochę z niemym stwierdzeniem tego, że gotowanie i pieczenie są dla niej za bardzo… skomplikowane. Dlatego często jadła w restauracji lub kupowała w markecie coś gotowego, aby jedynie to podgrzać, choć ten głód był tym, który nie musiał zostać zaspokojony – Convalliana lubiła jednak jeść; poddawać się eksplozji smaków, wyczuwać wszystkie obijające się o siebie aromaty. Była jednak niepoprawną smakoszką ludzkiej energii życiowej – skrupulatnie dobierała swoje ofiary i dbała o to, aby być ucieleśnieniem tego, czego im brakowało; czego nie mogliby mieć realnie. Być może robiła tak, żeby zyskać kontrolę a może jedynie chcąc sprawdzić, jak zachowa się dany człowiek. Czy będzie jej poddany – czy może uwierzy w sen, który mu ofiarowywała? A może podejmowała się tego, aby móc żyć – aby przeżyć.
    — To małe miasteczko, więc sądzę, że coś twojego musiałam przeczytać, choć nie jestem fanką gazet — odparła krótko, po czym zastanowiła się i dodała: — Praca w gazecie kojarzy mi się z ciągłą pogonią za czymś nieuchwytnym: za tym jednym tematem, który wywoła oburzenie, skandal. — Posłała Ronanowi wnikliwie spojrzenie, jakby chcąc dosięgnąć wzrokiem dźwięków, które uciekały z jego ust.
    — Poza tym myślę, że nawet jeśli nie jest to aż tak porywająca lektura, to jest ważna. Przynajmniej dla tych osób w Woodwick, które lubią wiedzieć, co dzieje się w miasteczku — oznajmiła, odwracając głowę. Jej oczy przesunęły się po wiszących obrazach w złotych i ciemnych, drewnianych ramach. — A ostatnio wcale przecież nie jest spokojnie. Komendant McCoy nie żyje…
    Convalliana nie interesowała się tą sprawą jakoś bardzo, ale też nie była ignorantką. Po prostu trzymała dystans od śliskich, tajemniczych wydarzeń – czy sprawcą był psychol, czy może jakaś nadnaturalna istota? Ciekawość wydawała się być w tym wszystkim wręcz paląca, ale nie należało się wychylać.
    — Tak, to zdecydowanie subiektywna skala, dlatego najgorszym krytykiem dla siebie jestem ja sama, bo wiem, że wymagam od siebie więcej niż ktokolwiek inny — odparła miękko, przez moment zdając sobie sprawę z tego, że nigdy nie będzie wystarczająca; że zostanie tylko czyimś wyobrażeniem, zbiorem pragnień, które należy spełnić.
    — Szurnięty? Nie wyglądasz jak ktoś, kogo mogłabym nazwać szurniętym. Raczej bardziej określiłabym cię jako kogoś… ciekawskiego — stwierdziła, przyglądając się jego twarzy. Subtelnie omiotła spojrzeniem każdą z rys, czule dotykając oczami rozmierzwionych włosów, czoła, policzków i linii żuchwy.
    — Czyli nie bierzesz pod uwagę tego, aby uciec przed ogniem? — spytała nieco zaczepnie. — Czemu mielibyśmy poddać się oskarżeniom, które wcale by nas nie dotyczyły? Malleus Maleficarum to podręcznik tortur, choć wcale nie tych przyjemnych, a okrutnych i bestialskich: dlaczego więc poddawać się temu, co okrutne i bestialskie? Dlatego, że każdy wierzyłby w taką słuszność?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się krótko, dość melancholijne, ale dziwnie skuszona jego żartem.
      — Może od początku to był mój plan? Może dodałam do kawy coś, co miało sprawić, że już nigdy stąd nie wyjdziesz? — Głos Convalliany stał się cięższy i niemal odurzający; czuć było w nim lepkość i pewną niemą obietnicę.
      Kobieca sylwetka zbliża się, przemyka dystans prawie bezszelestnie – z ust ucieka oddech, powietrze staje się mieszanką zimna i ciepła. Zapach wanilii uderza o nosy – i cisza, bezkresna cisza, w której wydaje się słychać rytm bicia serc. Convalliana pochyla się delikatnie, grzesznie, uśmiecha się łagodnie, uroczo, dziewczęco, a potem…
      Odbiera od mężczyzny filiżankę, w której nie ma już kawy.
      — Ale zawsze możesz zostać dłużej i spróbować mi pomóc — dodała. Tym razem jej głos jest… zwykły. Wciąż odznaczający się delikatnością – ale inny. Wskazała ruchem głowy regał. — Wydaje mi się, że masz więcej siły niż ja, a muszę przesunąć mebel pod ścianę, więc może chciałbyś mi pomóc?

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  22. Miała ochotę raz na zawsze zetrzeć z jego twarzy ten zuchwały uśmieszek. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Ronan zarzucił na nią przynętę, którą ona ochoczo połknęła i jak ryba ciągnięta na wędce, przyszła dokładnie tam, gdzie młody mężczyzna sobie tego życzył, co ją irytowało, jednakże jeszcze bardziej drażnił ją fakt, że ze wszystkich przedmiotów znajdujących się na jej biurku, Whitley musiał wybrać akurat przycisk do papieru, najpewniej nie zdając sobie sprawy z jego sentymentalnej wartości. Poszczęściło mu się. Tak po prostu. Choć patrząc na to, jakimi sprawami interesował się dziennikarz i biorąc pod uwagę to, że jeszcze nie stracił przez to głowy, Tabithy nie powinno dziwić, jak wielkie szczęście mu dopisywało. I że jego ręka sięgnęła po jedyny przedmiot znajdujący się w jej biurze, który miał prawo wywołać w czarownicy tak emocjonalną reakcję.
    — Nie mogłam nie pofatygować się osobiście — warknęła przez zaciśnięte zęby, a potem wsparła ciężar ciała na lewej dłoni, wciąż opierając ją na biurku, podczas gdy prawą uniosła i obróciła spodem do góry, by następnie wyciągnąć ją ku Ronanowi i wyczekująco unieść brwi. Cała jej postawa wręcz krzyczała, by mężczyzna w tym momencie oddał jej kamyczek, który bez zawahania sobie przywłaszczył, ale nie. Ronan Whitley postanowił się z nią licytować.
    Właśnie w takich momentach jak ten Jones żałowała, że jej dar rozwinął się w dość niespodziewanym kierunku. Bycie Źródłem było mocno ograniczające – nie mogła użyć zgromadzonej energii do rzucenia choćby najprostszego zaklęcia. Nie, żeby nigdy nie próbowała. Jako nastolatka, a później młoda kobieta zawzięcie badała granice swojego daru i choć udało jej się dokonać kilku ciekawych odkryć, nigdy, ale to nigdy nie uformowała pulsującej w ciele energii wedle własnej woli, przez co czarownicą była tylko z nazwy. Może dlatego nie była z sabatem zżyta tak bardzo, jak jej rodzice? Zdawało się, że bliżej jej było do ludzkiej społeczności Woodwick, niż tej magicznej.
    Widząc, że Roran nie odpuści, Tabitha odepchnęła się od biurka i wyprostowała. Zmierzyła sylwetkę mężczyzny wzrokiem, potem łypnęła na trzymany przez niego plecak i cicho westchnęła.
    — Dobrze — rzuciła krótko i wciąż stojąc prosto jak struna, rozejrzała się po redakcji. W pomieszczeniu nie znajdowało się wiele osób, ale wszystkie zgodnie wpatrywały się w ich dwójkę, dopóki Jones nie uniosła głowy i nie potoczyła wzrokiem wokół. Wtedy wszyscy dziennikarze zgodnie wlepili spojrzenia w świecące niebieskim światłem monitory, nagle odnajdując na ekranach coś niezwykle ciekawego. Wtedy brunetka powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy, a następnie odwróciła się i ruszyła ku korytarzowi.
    — O co chodzi? — zapytała, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi i skrzyżowawszy ręce na piersi, wbiła nieustępliwe spojrzenie w Ronana. — Wiesz, że dziś posunąłeś się za daleko? — mówiła dalej, nie dając mu szansy na udzielenie odpowiedzi na jej pierwszej pytanie. — Tolerowałam twoje wizyty na komisariacie i w archiwum, ba!, nawet trochę je lubiłam. Ale wiesz, co zrobię jutro? Jutro porozmawiam z kolegami z pracy i poproszę, żeby wykopali cię za drzwi, kiedy tylko przekroczysz próg komisariatu. Drzwi mojego biura nawet nie zobaczysz — oznajmiła. Była wzburzona i wcale się z tym nie kryła.

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Dziękuję za powitanie. Ronan mnie rozczulił, bo jedni z najlepszych ludzi jakich poznałam na studiach to byli piekielnie inteligentni stonerzy ;)
    Nie wiem czy Shiv pokusiłaby się na wywiad, a już na pewno nie ujawniałaby informacji, które mogłaby zaszkodzić potencjalnemu śledztwu lub łamały przysięgę, ale myślę, że chętnie wdawałaby się w dyskusje co jest, a czego nie ma. Jeśli znajdzie się ochota, zapraszamy!]

    Siobhan

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Cześć! Dziękuję za powitanie i miłe słowa pod kartą u Billie. Ludzie w tym miasteczko muszą mieć przechlapane, ale jak widać niektórzy odnajdują się w tym świecie całkiem dobrze :D
    Jeśli chodzi o wątek to również bardzo chętnie się o niego pokuszę i nie ma problemu, nic nadludzkiego nie zdradzimy! Sama Billie ma przed sobą odkrycie prawdy o świecie i samej sobie ;) Ale! Skoro Ronan lubi detektywistyczne zagwozdki to może gdzieś usłyszał/zobaczył jej fotkę i informację o tym, że dziewczyna jest poszukiwana i uznana za zaginioną - ucieczka z domu dziecka nie może obejść się bez echa. Może pod tym kątem się nią zainteresuje? ]

    Billie

    OdpowiedzUsuń
  25. [Cześć! O wybuczenie nie musicie się na pewno martwić — mnie to rozbawiło, chociaż zawsze myślałam, że mógłby trafić kogoś gałęzią (chyba taka naleciałość po Bijącej Wierzbie), ale mam lekkie wątpliwości, czy Killian, by podzielił moje odczucia. Na pewno próbowałby pozostać niewzruszony. ;D
    Mam nadzieję, że te babcie odeszły z tego świata wcześniej niż mogłyby mu mieć te występki za złe, bo przez to jeszcze wpędziłby przez to własną do grobu, haha. A tak na marginesie — widząc normalnego chłopaka z niekoniecznie standardowymi zainteresowaniami i pewnie tendencją do wciskania nosa tam, gdzie się nie powinno, to mogłabym zaproponować wspólną grę, a może nawet i powiązanie, ale nie wiem też, na ile czujesz się w męsko-męskich.]

    Killian

    OdpowiedzUsuń
  26. [Bardzo dziękuję za przemiłe przywitanie. Jestem wychowanką blogów grupowych na onecie, gdzie karta postaci zawierała imię i nazwisko, wiek i rasę, a wątki zaczynało się wpadaniem na kogoś na ulicy i rozlewaniem kawy. Trochę tęsknię. ]
    Samantha Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cześć! Przychodzę tak spóźniona z odpowiedzią na powitanie, że aż mi wstyd, ale tygodnie przed świętami to na uczelni zawsze straszny młyn :< A wiesz, że chodziłam po kartach i szukałam, czy ktoś też pisze do lokalnego dziennika? Byłam przekonana, że gdzieś mi mignął jakiś reporter, jednak dopadła mnie ślepota - z tego powodu nie wpisałam żadnej nazwy i dobrze, bo jeszcze by wyszło, że w malutkiej mieścinie działają dwie rywalizujące ze sobą gazety, co byłoby w sumie dość zabawne :D
    Romy również ma bardzo mieszane uczucia względem własnego zajęcia po godzinach, więc hej, byłoby ich już dwoje, a to zawsze raźniej!
    Co do zaś samego wątku - co myślisz o komedii pomyłek? Skoro niedobry Ronan ma skłonność do gubienia się w podejrzanych miejscach jak cmentarze i opuszczone budynki, Romy mogłaby kilka razy wypatrzeć go z oddali w trakcie własnego polowania. Na początku sądziłaby, że tylko jej się wydawało, jednak z czasem zaczęłaby nabierać podejrzeń, że Ronan jest zamieszany w jakiś nielegalny proceder związany z nadnaturalnymi istotami, może nawet zaczęłaby go podejrzewać o to, że sam jest jednym z nich... Ale to na razie taka niejasna koncepcja, więc muszę się jeszcze zastanowić, jak to pociągnąć, żeby wpakować ich w porządne kłopoty, tylko daj znać, czy odpowiadałaby ci taka koncepcja ;) Bo zawsze możemy też skupić się na stronie dziennikarskiej - może wpadną na trop jakiegoś ciekawego tematu, może nawet skupią się na śmierci komendanta, a wiadomo, że nie będzie im łatwo pozyskiwać informacje.]

    Romy Sterlin

    OdpowiedzUsuń
  28. Zazwyczaj wiedziała. Jeszcze zanim Ronnie zaczynał snuć teorie na temat tego, że nowy barman wygląda jakby dopiero co wyszedł z więzienia i na pewno w poprzednim życiu kogoś zamordował, Elaine od dłuższego czasu wyczuwała wokół jednej z kelnerek aurę śmierci charakterystyczną dla istot nocy. Czasami podsycała te tropy, które prowadziły donikąd, jednak od śmierci McCoy'a czuła niepokój, który towarzyszył wszystkim w mieście. Nawet czarownice były przejęte tą sytuacją. Czym innym było przymykanie oka na kolejną ofiarę wilkołaków czy wygłodniałego wampira. Ci od zawsze egzystowali w miasteczku i o ile ich populacja pozostawała pod kontrolą, to niektóre ze starszych czarownic wspominało nawet coś o naturalnym ekosystemie Woodwick. Bzdurna teza. Jakoby pewne prawa naturalne, które zostały tu naruszane, domagały się zbalansowania. Dla przykładu; to że czarownica pomogła swojej sąsiadce z zagrożoną ciążą, miało by zostać zrównoważone przez to, że ktoś inny stanie się pożywką dla wampira.
    — To, że nie jesteś komendantem, tym bardziej świadczy o tym, że nie powinieneś się samemu włóczyć po lesie. — burknęła na niego jeszcze nim zrezygnowana potarła dłonią czoło. Ronan był niereformowalny i to chyba cud, że jeszcze nie stało mu się nic poważnego. Już wiadomo, kto na święta dostanie kolejny amulet ochronny. Planowała kolejny raz ugryźć się w język, wsiąść do samochodu i jak najszybciej zabrać chłopaka do miasteczka, jak gdyby tam miał być bezpieczniejszy. Sięgnęła już nawet po klamkę drzwi kierowcy, jednak gdy chłopak znów się odezwał, aż uderzyła dłonią o dach samochodu.
    — Ronan, nie! Do jasnej cholery! — Uniosła nieco głos obdarowując go morderczym spojrzeniem. — Masz zostawić tą cholerną sprawę w spokoju. Nie zamierzam cię odwiedzać na cmentarzu. Zrozumiano? — Jeszcze przez chwilę przeszywała go spojrzeniem, by dotarła do niego powaga jej słów. Uniosła się. Widać te wszystkie nerwy nagromadzone po drodze tutaj, nie uciekły jednak z dymem. Musiała złapać kilka wdechów chłodnego powietrza nim wsiadła za kierownicę. — Dobrze wiesz, że to niebezpieczne, żebyś przy tym grzebał. — Dodała już spokojniej, gdy chłopak wsiadł do samochodu. Nie chodziło o zakazy. Nie chodziło jej o matkowanie i ucinanie jego szalonych teorii. Zwyczajnie się martwiła, a im mniej wiedziała, tym więcej wyobraźnia nadrabiała za nią w najgorszych scenariuszach. Wśród czarownic huczało. Allyrionowie byli pewni, że to nikt z nich, Redywne zarzekali się tym samym. Do tej pory nikt nawet nie potrafił rozszyfrować wyrytych na biednym Randym symboli. Były jakieś słuchy o tym, że miałby by to być wymarły język galatyjski, ale prawa była taka, że nikt nic nie wiedział. Nie było nawet pewności, czy dokonała tego czarownica, lecz jeśli nie ktoś z nich, to kto?

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  29. [Hej! Dziękuję za przywitanie i od razu przyznaję rację, że w takim układzie rzeczywiście odszukiwanie czarownic może okazać się dużo prostszym zajęciem niż mogłoby się to początkowo wydawać. :D

    Ale w przypadku Nevy, dziadek ma po prostu inne zadanie. Niemniej, nic straconego, pewnie niebawem w jakimś wątku lub poście fabularnym wszystko zacznie się powoli wyjaśniać! ]

    Nevaeh

    OdpowiedzUsuń
  30. — Utrudnianie sobie wszystkiego jest takie… ludzkie — odparła luźno, posyłając mężczyźnie krótkie, dość rozbawione spojrzenie, w którym widać było pewną ekscytację. Convalliana lubiła myśleć o sobie w ludzkich kategoriach: ludzka tożsamość, ludzkie zachowanie, ludzkie zaangażowanie. Wszystko to wydawało się niezwykle kruche i inne od tego, co było jej bliskie. Ludzka egzystencja wydawała się statkiem, który przemierzał nieznane, bezkresne wody – który w każdej chwili mógł rozbić się o brzeg.
    Dla Convalliany każdy człowiek ma coś, co można wykorzystać, zdobyć i przejąć, ale w niektórych przypadkach wysiłek byłby wielką przesadą. W niektórych przypadkach należało po prostu obserwować, nie wyciągając rąk po fałszywe złoto, a to przecież się zdarzało. Czasem ścieżka, którą zdecydowała się pójść, okazywała się jałowa i zimna – nie było tam nic wartościowego, żadnej dobrej energii. Niczego, co ogrzałoby jej skostniałe palce. Niczego, co spłynęłoby miodem po jej wilczym głodzie za tym, co nieuchwytne.
    — Myślałeś o prawniku? Byłam pewna, że już ustaliliśmy wersję, w której przyznajesz, że cię zaczarowałam — stwierdziła luźno, delikatnie mierząc jego twarz wzrokiem. Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę, aby się nie zaśmiać.
    Ronan wprowadził do sklepu swoją energię, swój zapach i swoje oczy – duże, badające wszystko oczy. Czy dostrzegłby coś więcej w momencie, w którym obnażyłaby przed nim to, co osobliwe? To, co ukryte? Czy potraktowałby to z dziennikarskim zapałem, aby to zbadać i opisać? Był typem naukowca, który pragnął prawdy? A może tchórza, który drżał przez głośniejszy szmer w ciemnościach? Wydawał się być… kimś. Po prostu kimś. Kimś, kto skupił przy sobie jej uwagę, a to mimo wszystko mogło skończyć się różnie – mógł stać się ciałem na samym dnie grozy. Mógł być zagubionym w koronach drzew wiatrem. I mógł być ciszą – tak przejmującą i piękną.
    — W cenę dołączam własne towarzystwo — dodała, widząc jak otrząsa się z zakłopotania. Było w tym coś uroczego – coś, co przypominało jej ciągnący się karmel, przy którym oblepiłaby sobie palce, a wsadzając je do ust, czułaby przyjemną słodycz.
    Kiedy jego plecak i kurtka ozdobiły podłogę, Convalliana przeszła przez sklep niemalże bezszelestnie, niczym zjawa, eteryczna nimfa, a potem podniosła nie swoje rzeczy – skrupulatnie dotknęła dłońmi męskiego ubrania, aby pozbyć się kurzu i zadbać o to, aby materiał się nie pogniótł, a potem zawiesiła kurtkę przy przy swoim wełnianym szaliku i swetrze. Jej wrażliwy nos wyczuł jego zapach – zapach tuszu, gazet i miasteczkowego wiatru, który zapowiadał chłodny wieczór, wiedząc, że kurtka szybko nasiąknie jej wonią. Że jej zapach przejmie każdą nitkę i fakturę, zostawiając po sobie aromat miodu, wanilii, cierpkiego agrestu i cynamonu. I chciała tego. Plecak zajął natomiast jedną z małych czarnych puf zaraz przy oknie.
    — Tam. — Odwróciła się do niego i wskazała ścianę. Wyłapała jego uśmiech, a potem przytaknęła niemo. Nie skomentowała, gdy wspominał o tym, że powinna zatrudnić kogoś do pomocy. Być może powinna, jednak nie chciała dzielić się intymną przestrzenią z kimś przypadkowym – traktowała Desiderium jak swój azyl, cichą i bezpieczną przystań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Naprawdę — odpowiedziała ze śmiechem, cichym, ślicznym śmiechem, który rozjaśnił jej twarz. Zbliżyła się i oparła dłonie o regał, przyglądając się przez moment fakturze drewna. Zaraz potem odwróciła głowę w stronę Ronana, aby móc złapać się jego tęczówek i zainicjować ten cichy kontakt. — Nagle pomyślałam o tym, że wcale nie muszę nikogo zatrudniać. Dużą pomocą byłbyś po prostu ty. Jestem pewna, że znalazłbyś trochę czasu, aby tutaj zaglądać, a ja za twoją pomoc nie tylko zapłacę, ale też dorzucę coś od siebie.
      Pochyliła się nieznacznie w jego stronę, aby mógł poczuć zapach jej perfum – aby mógł dostrzec, jak zielone są jej oczy. Jak idealne usta. Jak nieskazitelna skóra, ale to nie było takie ważne. Kluczową rolę odgrywało spojrzenie – duże, jasne, szczere, zabarwione ludzkim zainteresowaniem, ekscytacją i cichym szeptem, który nakazywał się zgodzić.
      — Mam wrażenie, że proponuję ci pakt z diabłem — zaczęła mimowolnie — ale chyba nie umiem czuć się winna.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  31. Nie interesowało jej to, czy narobi młodemu dziennikarzowi kłopotów, choć jeśli miałaby być zupełnie szczera, nie miałaby nic przeciwko temu, aby jej wtargnięcie do redakcji i obwieszczenie wszem i wobec, z czym przychodzi, zaprowadziła Whitleya prosto na dywanik u naczelnego. Do tego stopnia nie tolerowała przywłaszczania sobie cudzych rzeczy – jej rzeczy! – przez innych, że naprawdę była gotowa zaszkodzić karierze mężczyzny, który tak uparcie trzymał się tego pisemka. Naprawdę nie chciał spróbować swoich sił gdzieś dalej? W większym mieście, w którym było naprawdę o czym pisać? Przynajmniej tak wyglądało to ze strony Tabithy, ponieważ obszar zainteresowania Ronana leżał wokół spraw, które nie powinny go zupełnie interesować, a tych z kolei w Woodwick nie brakowało, co wiedziała aż za dobrze.
    — Więc nie jesteś wrzodem tylko na moim tyłku? — spytała, odwróciwszy się do niego przodem, a potem mało elegancko rozdziawiła usta. Nie spodziewała się, że Whitley ma z Merrickiem tak zażyły kontakt, ale też Merrick nie był jej jedynym kolegą z pracy. — W takim razie pewnie wiesz — zaczęła, odzyskując rezon — że Merrick i Mendoza, delikatnie mówiąc, za sobą nie przepadają. Co za tym idzie, Mendoza zrobi wiele, by dzień Merricka stał się choć ociupinkę, o taką — pokazała, niemalże łącząc ze sobą kciuk i palec wskazujący — gorszy.
    Wiele osób miało u niej dług wdzięczności, o spłacenie którego mogła się upomnieć, byle tylko noga dziennikarza więcej nie stanęła na posterunku. Podejrzewała zresztą, że nie tylko ona była poirytowana jego zachowaniem i wtykaniem nosa w nie swoje sprawy, co było bardziej denerwujące szczególnie teraz, po zagadkowej śmierci McCoya. Przez to nie skomentowała ostatnich słów Ronana i tylko spojrzała na niego wyczekująco, aż oczy jej się wyraźnie zaświeciły, kiedy spostrzegła w jego dłoni przycisk do papieru. Wyciągnęła po niego dłoń, ale palce zacisnęła na powietrzu i przez to fuknęła z irytacją, aż jej nozdrza lekko zadrgały pod wpływem mocno wydychanego powietrza.
    — Obiecuję. Tyle mogę jeszcze dla ciebie zrobić — mruknęła i pokręciła głową, a potem rozejrzała się po miejscu, w którym przed chwilą się znaleźli. Kącik pomiędzy fiskusem, a wejściem do toalet był tak groteskowym miejscem, że ledwo powstrzymała się od śmiechu. Kiedy jednak Ronan zaczął mówić, to na nim skupiła spojrzenie.
    — Niczego nie zrobię, póki nie dowiem się, co to za sprawa — oznajmiła, niewzruszona. — I jeszcze jedno. — Ponownie wyciągnęła dłoń po przycisk do papieru, nie zamierzając odezwać się choćby słowem, póki nie poczuje jego przyjemnego ciężaru w ręce, o czym świadczyła jej zacięta mina. W tym momencie czuła się jak rodzic nieposłusznego kilkulatka, który dla żartu zabrał coś, co akurat w tym momencie było pilnie potrzebne i teraz trzeba go było gonić po całym mieszkaniu, uważając przy tym, by nie wyrżnąć o porozrzucane wszędzie zabawki, jakich gówniarz miał pod dostatkiem, ale postanowił zabrać akurat to.

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  32. Zaśmiała się mimowolnie, lekko, nie oceniając jego słów, a traktując żart jako coś, co zostało rzucone w przestrzeń bez większego zastanowienia. Czy mógłby być w tym momencie bardziej szczery? Czy nie tego właśnie pragnęła? Aby móc posmakować prawdę i tylko prawdę? Męskie usta wydają się w tym momencie niewątpliwie kuszące, smakujące kiepskim żartem, swobodą i byciem tu i teraz.
    Kiedy regał stanął przy ścianie, odsunęła się o krok i przyjrzała się meblowi – pasował do wnętrza, choć wydawał się masywny. Jednak tę masywność rozbijało szkło zabarwione złotymi pęknięciami. Convalliana wie, że niedługo regał stanie się pełniejszy – że ozdobią go flakony i zapachy.
    — Dziękuję za pomoc — odezwała się miękko, odwracając głowę w stronę mężczyzny. Uśmiechnęła się, gdy wyłapała jego rozbawione spojrzenie. — Być może, choć wcale tego nie planowałam — odpowiedziała rozbrajająco szczerze, ozłacając przestrzeń swoim głosem.
    Być może dzieje się tak, bo Convalliana tego chce, a może faktycznie potrzebuje pomocy. Drugich rąk. Rąk, które sięgną tam, gdzie jej nie docierały. I mogło to być okrutne i złe, gdyby pomyśleć, że wykorzystuje ludzką obecność i słabość, ale dla niej jest to coś nowego – zupełnie jakby ostrzyła pazury o własne serce, domagając się tego, że zacznie czuć.
    Namawia więc, przyciąga, szepcze i obiecuje – jest jak obijająca się o głowę ciemna chmura, mierzwiąca włosy i skubiąca skórę; jest jak stado zaraźliwych demonów, które przyglądają się i wyłapują każdy ruch, niemo czcząc ukryty szkielet.
    — Jeśli stracisz dla mnie duszę, odpowiednio o nią zadbam — odparła dwuznacznie, przyglądając się jego oczom. Cicha obietnica była tym, co mogła mu zaoferować, a co było przecież tak potrzebne – musiał wiedzieć, że pakt z diabłem nie zawsze oznaczał tego, co złe. W końcu zawsze chodziło o ludzkie pragnienia, czy więc nie one były źródłem zła? Czy to nie one zmuszają diabła do pracy? Do szeptów, błazenady i kłamstwa? Convalliana znajduje się gdzieś pomiędzy – jest szarością w tym, co dobre i złe.
    Obserwuje jak sięga po swój plecak, jak chwyta za długopis i jak wyrywa kartkę, aby nanieść tuszem swój numer kontaktowy. Jest w tym coś… nowego, coś elektryzującego. To, jak męska dłoń oznacza papier, jak palce trzymają długopis, a kiedy Ronan delikatnie się pochyla, Convalliana dostrzega ruch jego włosów – te wydają się miękkie, a przy odpowiednim świetle mienią się złotem.
    Przyjmuje od niego świstek i przez moment przygląda się cyfrom, kciukiem pocierając jedną z liczb.
    — Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy — odpowiada, posyłając mu jedno ze swoich szklanych, misternych spojrzeń, a kiedy Ronan umyka, opuszcza sklep, zostawiając po sobie zapach swojej energii, uśmiecha się mimowolnie. Zaraz potem odwraca się do nowego regału, aby zacząć układać po półkach najbliższe flakony z perfumami.
    Noc wydaje się bogactwem dla duszy – wydaje się obłędnym tańcem, w którym Convalliana obija się o zmierzch, o kolejne z uderzeń serca, które wyrywa się spod koronek. Biała, jedwabna halka luźno spływa po ciele, odkrywając kobiece ciało i jasną skórę – słodki obraz władzy. Uduchowiona woń czegoś grzesznego. Mrok i próżnia, które widać w jej oczach, wydają się urokliwą nicością. Obłąkańczym kuszeniem, które wspina się po kręgosłupie.
    Convalliana pochyla się nad męską sylwetką i przez moment oddycha jego ciepłem, jego oddechem, jego energią – Ronan ma zamknięte oczy. W ciemnym pokoju jego twarz straciła rysy. Convalliana dostrzega jednak cień rzęs i zarys żuchwy. Dotyka jego skóry swoimi placami, opuszkami badając jej strukturę i wzdycha cicho, uważnie obserwując moment, w którym mężczyzna odwraca się w jej stronę, a kiedy półśpiąco kieruje do niej zaspane spojrzenie, uśmiecha się kształtnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To tylko sen… — szepcze, zbliżając twarz do jego twarzy. Pozwala poczuć mu swój zapach: agrest, wanilia i miód, który miesza się z żądzą i pięknem. Jej palce szybko odnajdują jego podbródek, kciuk zahacza o dolną wargę i przez moment obdarza tą pieszczotą jego usta, a gdy to jej nie wystarcza, w dnie jej oczu pojawia się potrzeba – zabiera dłoń, a palce zastępuje swoimi ustami, które badając nieznaną sobie fakturę, chwytają jego usta w słodkim, przeciągłym pocałunku, który łączy się z obłąkanym pragnieniem bycia blisko. Jak najbliżej.
      Wlewa w jego usta najgłębsze pragnienia, zabierając to, co wpisuje się w cierpienie i otchłań niemocy. Głaszcze palcami policzek, chłonąc bliskość i smakując tego, co śmiertelne – poddaje się instynktowi, gdy język dotyka języka, gdy żar łączy je w jedność, Convalliana doskonale czuje w gardle smak życiowej energii – jest słodka, srebrna i czysta, przypomina odcień błękitnego sklepienia, do którego kieruje swoje spojrzenie i zachwyca się tym, co dostrzega. Dociska biodra do jego bioder, koronkowa bielizna ociera się o skórę, ciemne włosy jak kurtyna opadają po bokach twarzy Convalliany i gdy kończy mokry pocałunek, najedzona, syta, dotyka ustami męskiego czoła i policzka. Zagląda mu w oczy – łapie kontakt i uśmiecha się potulnie, niemal niewinnie, nieśmiało, po czym rozpływa się w ciemnościach, niczym mara nocna, przestraszona nimfa.
      W kolejnych dniach wysyła do Ronana wiadomość, prosząc o małą pomoc, a gdy mężczyzna pojawia się w sklepie, raczy go świeżo zaparzoną kawą i rozmową. Jest przyzwyczajona do jego energii – wie już, jak smakuje i zdaje sobie sprawę z tego, że Ronan być może odczuwa zawstydzenie każdym kolejnym snem, w którym się pojawia. Convalliana jest coraz bardziej śmiała w sennych pieszczotach, kusząc, szepcząc i obiecując, czekając jedynie aż męskie dłonie same zaczną jej szukać.
      Zamyka sklep, chowa klucze w kieszeń czarnego, dopasowanego płaszczyka i odwraca głowę, wyczuwając znajomą energię i zapach. Przygląda się męskiej sylwetce znikającej za rogiem, a zaraz potem marszczy się delikatnie, wyłapując coś jeszcze. Convalliana daje sobie chwilę, zawija kosmyk włosów za ucho i rusza za Ronanem, który najprawdopodobniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że ma zostać kolacją dla skrytego w ciemnościach wampira.
      Wieczór jest chłodny i delikatna mgła wisi nisko nad krawężnikiem, rozchodząc się przy każdym kroku. Convalliana oddycha przez usta, a para okala jej twarzyczkę, gdy zielone oczy wbijają się w męskie plecy.
      — Ronan? — Wypowiada jego imię cichym, słodkim głosem, chcąc go do siebie przyciągnąć; chcąc, aby się cofnął i spojrzał w jej stronę. Jednocześnie dostrzega czerwone świecące ślepia gdzieś dalej – gdzieś skryte w ulicznych odmętach, sygnalizujące krwiożerczą gotowość.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  33. Pytanie tak oderwane od kontekstu ich rozmowy, która do tego momentu zaprzątała jej myśli, że potrzebowała kilku sekund na powrót do rzeczywistości.
    — Ronnie, jeśli twoja nowa teoria zakłada, że zostałam ostatnimi czasy opętana przez demona, to popsikaj mnie wodą święconą i miejmy to już za sobą. — Przewróciła oczami i nawet sięgnęła wolną ręką gdzieś w okolicę szyi chłopaka, zdecydowanie naruszając jego przestrzeń osobistą. Skupiając wzrok na drodze, potrzebowała chwili, by po omacku sięgając pod jego koszulkę, nim w końcu wyciągnąć spod niej łańcuszek z krzyżykiem. — To ci wystarczy? — Do tego momentu, zdążyła zrozumieć, że Whitley'owi zapewne chodziło o coś zupełnie innego, jednak zdecydowała się wykorzystać tą sytuację, by sprawdzić, czy zaklęcia ochronne wciąż działały. Nie było to nic potężnego - do tego musiałaby wykraść wisiorek na dłużej, ale dawało szansę na odstraszenie potencjalnego ataku, albo ochronę przed prostym zaklęciem. Znacznie łatwiej, było zaczarować coś, z czym chłopak i tak się nie rozstawał, niż nagle nakłaniać go do noszenia bransoletki przyjaźni.
    — Pojedziemy. — Mruknęła niechętnie, wypuszając krzyżyk z dłoni. Zmiana Ronana i tak miała się już niedługo kończyć, powrót do sklepu na ostatnie godziny miał coraz mniej sensu. Widziała, że i tak by tam poszedł. W ten sposób, przynajmniej mogła mieć na niego oko i... sama była ciekawa. Sprawa morderstwa komendanta nie schodziła z ust nie tylko mieszkańców, ale i obu sabatów. Babka całe dnie spędzała na naradach starszyzny w rodzinnej rezydencji, a każda kolejna doba przynosiła nowe teorie. Magia, o której szeptano, brutalna i zapomniana, musiała zostawiać jakieś ślady. Niewielu czarnoksiężników było znanych na świecie z nazwiska, ale El jedno imię dudniło w głowie od początku tej sprawy.
    Biały kościół z dzwonnicą, nie był co prawda jedynym w miasteczku, jednak niewielka katedra w centrum miasta cieszyła się nieco inną renomą. Miejsce było idealne na śluby czy duże świąteczne msze, jednak na niedzielne liturgie wierni zdecydowanie częściej wybierali kazania pastora Brown'a. Był też położony nieco bardziej na obrzeżach miasteczka, dlatego spokojna okolica z pewnością skłoniła mordercę do wyboru tego miejsca.
    O tej porze, niewielki żużlowy parking przed kościołem był zupełnie pusty, nim Allarion zaparkowała na nim swoją szarą mazdą.
    — Masz ze sobą ten miernik, który robi bzz-bzz na duchy? — Zapytała kąśliwie, wysiadając z samochodu. Żarty skończyłyby się szybko, gdyby rzeczywiście duch komendanta pozostawał w okolicy, jednak gdyby sprawa była taka prosta, sabaty na pewno coś by już wiedziały w tym temacie. Ella, jak uważała - na szczęście, nie dysponowała tą konkretną wrażliwością na świat zmarłych, którą obdarzone były niektóre czarownice. Od czasu, gdy nieudane wywoływanie duchów przyniosło tragiczne w skutkach konsekwencje, zupełnie nie dotykała tego tematu od lat. — Nie mamy zbyt wiele czasu, do wieczornej mszy. — Mruknęła zerkając na zegarek w telefonie. — Spodziewasz się znaleźć coś konkretnego?

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  34. [(Rychło w czas :D) dziękuję bardzo za powitanie; Winterowi z pewnością nie jest wstyd za wygryzanie starszych pań bibliotekarek z posad, bo on w ogóle nie ma za dużo wstydu. Zresztą, sądzę, że najpewniej wprosił się do niej na ciastka i podziękował za to, że poszła na emeryturę, bo on naprawdę potrzebował tej pracy. :D
    Twoja karta jest bardzo ładnie napisana, a Ronan wydaje się przesympatycznym chłopakiem, nawet mimo swoich nietypowych zainteresowań i drobnej obsesji, która zapewne nie jest na rękę wielu mieszkańcom miasta. ;)]

    Winter Marlowe

    OdpowiedzUsuń
  35. Natura Convalliany jest zwodnicza, pierwotna i kusząca, i da się w niej przepaść, da się upodlić, obnażyć i zostać bez niczego. Bez serca, bez duszy. Długie życie sprawiło, że Convalliana coraz mniej dbała o to, kto całuje jej stopy – nie było to ważne. Ludzka głupota, wewnętrzne pragnienia, grzechy i błędy: dostosowywała się do tego, robiąc wszystko, aby przeżyć. I nawet nie próbuje zmyć swoich win, bo nie czuje się winna, a podejmuje ryzyko, sądząc, że już bardziej nie może być przeklęta. Bardziej bezduszna.
    Convalliana nie ingeruje w ludzkie emocje – te są ponad jej władzą. Są robaczywe, zbyt nieuchwytne, by mogła je złapać i zmienić, dlatego wszystko to, co się działo, było fizyczne. Należało do rozgrzanego, lubieżnego ciała, które chciało wciąż więcej i więcej – nie zdradzało uczuć, a poddawało się obietnicy rozkoszy. Uleganie było wpisane w ludzką naturę. W to, co wydawało się zwodnicze, niestabilne, a przecież tak piękne w tym, że przemijające.
    Convalliana też przemija, choć wolno, cudownie, zostawiając po sobie pustkę i tęsknotę. Tym razem jest zaangażowana w życie w Woodwick – w to, co wokół siebie zbudowała i czym się otoczyła, będąc tak naprawdę po raz pierwszy w sytuacji, w której zaczęło jej zależeć. Dom zawsze wydawał się czymś odległym, odosobnionym i niedostępnym, a więc czymś, co nigdy nie miało do niej należeć. Dlaczego więc zdecydowała się osiąść w Woodwick? Co takiego było w miasteczku, które wydawało się mieścić w dwóch palcach, w jednym oddechu i w uśmiechu?
    Doskonale znała swoje upodobania i równie dobrze wiedziała, że jest klejnotem, definicją erotycznego tańca, szmerem drogocennych kruszców i brokatem przylegającym do skóry – była ozdobą i błogą pozą przed utonięciem w rozpuście. A mimo to rusza za męską sylwetką: za kimś, kogo zna; kto wydaje jej się błogo rozmarzonym młodzieńcem, który głęboko w sobie skrywa duszę odkrywcy – jego ciekawskie spojrzenie, czystość, słodkie oddanie swoim sprawom. Mierzenie prawdy w słowach i gestach, a także to potulne oddawanie się jej dłoniom oraz gestem – jest niczym poskromione zwierzę, które przygarnęła pod swój dach.
    Czy więc powinna zostawić udomowione przez nią zwierzę, aby zdechło? Powinna przyglądać się temu, co nieuniknione?
    Dostrzega jego twarz oświetloną przez niebieskawą poświatę telefonu komórkowego – rysy ma ostre, wyraźniejsze. Convalliana rozchyla usta, aby coś powiedzieć, zwrócić uwagę, szepnąć kilka słodkich, przejmujących słów, aby pobiegł przed siebie i nie oglądał się przez ramię – tylko tyle mogłaby dla niego zrobić, ale coś się porusza, coś wydaje z siebie warkot, światło ulicznej lampy brzęczy i nie dociera do zaułka. Powietrze jest chłodniejsze i zamyka w sobie pewną zgubę, pewne widmo ostatniego westchnięcia przed śmiercią.
    Convalliana rejestruje ruch, uderzenie o pobliską ścianę. Przechyla głowę i zbliża się o krok, a potem kładzie dłoń i pociąga do siebie bestię, przyglądając się czerwonym ślepiom – pociąga nosem, czując odór stęchlizny. Wie już, że wampir nie panuje nad swoim pragnieniem; że kieruje się nienasyconym głodem, który każe mu zabijać.
    Wampir przygląda jej się, syczy i w chwili, kiedy ma rzucić się w jej stronę, smukła dłoń Convalliany wykonuje ruch, a bestia z impetem uderza o ścianę – wierzgające ciało trzyma się cegieł poprzez niszczycielską moc telekinezy. Wampirze pazury zdołały jednak sięgnąć jej ramienia, tnąc materiał i docierając do skóry – ból nie jest jednak niezrównany. Sukkub szybko poskramia jego falę.
    Zielone oczy Convalliany wydają się miodową pułapką – są duże, piękne i wyjątkowo ożywione, nie przypominając już porcelany. Zbliża się do bestii, uśmiechając się subtelnie, słodko, uroczo, a ta zaczyna rozumieć, że jest w niebezpieczeństwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Convalliana pochyla się, niemo szepcząc chłopiec należy do mnie, a żeby podkreślić wagę swoich słów, tę diabelską wartość, zgina palce, a pod wpływem tego ruchu ramię wampira wykrzywia się, pęka, a pisk przedziera się przez uliczkę – wrzask nie przypomina nic ludzkiego. I wtedy sukkub odpuszcza, dociska palec do swoich pełnych warg i zagląda wampirowi w oczy. Ten łapie się za ramię, skomląc, rzuca szybkie spojrzenie w stronę chłopaka, a potem ucieka.
      Zostaje cisza, dźwięk ulicznych lamp, przyspieszony oddech i strach.
      Convalliana odwraca się w stronę chłopca, zbliża się i pochyla do niego, wyciągając dłoń – jej smukłe, delikatne palce czule dotykają jego policzka.
      — Nie pozwolę, żeby ktoś się skrzywdził — szepnęła, obserwując jego oczy. — Nie lubię, gdy ktoś dotyka moich zabawek… byłeś taki dzielny, Ronanie. — Wciąż dotyka jego twarzy i zjeżdża kciukiem do jego dolnej wargi, której poświęca swoją uwagę. — Pójdziesz teraz ze mną, dobrze? Jak grzeczny chłopiec.
      Uśmiecha się do niego pięknie, łagodnie i dziewczęco, hipnotyzująco, a kiedy poddaje się jej słowom i zamyka oczy, pomaga mu wstać, pozwalając, aby oparł się o jej bok. Spogląda po jego sylwetce, a dostrzegając z tyłu głowy krew, wzdycha niemal bezgłośnie – musiał się zranić, gdy wampir rzucił nim o ścianę. Convalliana wie, że powinna go opatrzeć, więc pomaga Ronanowi dotrzeć do jej samochodu, a potem zapina mu pas bezpieczeństwa i całuje jego policzek.
      Domek przy jeziorze nie jest imponujących rozmiarów, wydaje się dość mały – z czerwonym dachem, ogródkiem i garażem. Utrzymany w prostej konstrukcji bez żadnego architektonicznego szaleństwa – widać jednak skandynawskie inspiracje. Minimalizm i uwielbienie do natury.
      Pick-up zatrzymuje się, a Convalliana odpina pas i spogląda w stronę mężczyzny. Wysiada, a potem delikatnie pomaga wyjść Ronanowi – ten wciąż ma zamknięte oczy, ale dzięki jej słowom wykonuje wszystko to, co normalnie by zrobił bez jej ingerencji.
      Kładzie Ronana po kanapie w salonie, sięga po koc i okrywa jego sylwetkę, a zaraz potem ostrożnie zajmuje się skaleczeniem z tyłu jego głowy.
      — Gdy się obudzisz, będziesz pamiętał, że cię napadnięto. Napastnik cię zaatakował, a potem uciekł. Pamiętasz, że ostatnie, co zobaczyłeś, zanim straciłeś przytomność, to moja twarz — szeptała w jego stronę, przyklejając plaster.
      Zaraz potem troszczy się o to, aby w kominku buchnął ogień, a kiedy tak się dzieje, przygląda się tańczącym płomieniom. Pozwala sobie odetchnąć i wraca do Ronana, aby zająć miejsce i oprzeć sobie jego głowę o swoje uda. Delikatnie zaczyna przeczesywać jego włosy w palcach.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  36. [Znam to uczucie, dlatego na blogu pojawiła się Wendy. Rozum mówi: daj sobie spokój, nie masz czasu... ale z ochotą nie wygra :D Bardzo dobrze, że do nas wpadliście, bo wątek zapowiada się jak złoto, choć wyczuwam w tym wszystkim również niezamierzoną komedię z ich charakterami xD
    Niech Ron po prostu będzie naszym Watsonem, z którym wpadniemy na właściwy trop ♥ Niewielka różnica wieku między nimi, chodzenie do tej samej szkoły, podobne zainteresowania — to się aż prosi o wątek. Co do rywalizacji wpadłam na pewien pomysł: może Wendy i Ron oboje starali się o staż w tutejszej gazecie? Miasteczko nie mogłoby sobie pozwolić na zatrudnienie dwóch osób na to stanowisko, więc Ron wygrałby swoim tekstem, a Wendy to pamiętliwa bestia — mając świadomość, że dalej pracuje w gazecie, byłby jedną z pierwszych osób, które postanowiłaby zwerbować do pomocy przy śledztwie :D]

    Wendy Carson

    OdpowiedzUsuń
  37. [UWIELBIAM TEGO PANA. Ale uwielbiam Ciebie, więc to też nic dziwnego :D Ogromnie się cieszę, że mnie tu przywiało, bo się stęskniłam niesamowicie! Musimy coś stworzyć, bo potencjał widzę tu ogromny ^^ ]

    Brejka

    OdpowiedzUsuń
  38. Elaine rzeczywiście w kościele bywała rzadko. Niewielu wśród świadomych nadnaturalnej strony tego świata, akceptowało istnienie boskiego stwórcy, a ci, którzy gorliwie wierzyli wydawali się jej wręcz niepokojący w swych przekonaniach. Sama posiadała coś, co w pewien sposób stawiało ją nad zwykłymi ludźmi, a jednak nie potrafiła objąć myślą, że mógłby to być dar od Stwórcy, o konkretnym imieniu. Czarownice nie zaprzedawały duszy diabłu i ona nie zapłonęła wchodząc do kościoła.
    Poczuła za to mdłości. Co prawda nie takie, które nakazywałyby szybką ewakuację z budynku i udanie się w stronę najbliższego krzaka, ale takie, które zaciskały gardło i nakazywały ostrożność przy najmniejszym przełykaniu śliny. Odetchnęła powoli chłodnym powietrzem przepełnionym zapachem wilgotnego betonu. Złowieszcza aura, którą poczuła od wejścia nie była jedynie wynikiem świadomości o tym, jakie sceny miały tu niedawno miejsce, a raczej faktycznego, niewidzialnego śladu pozostawionego przez mordercę. Przez chwilę, obserwując tył jego głowy, zastanowiła się, czy Ronnie też odczuwał chociaż cień tej energii, czy kierowała nim zwykła ludzka logika.
    — Ludzie potrzebują otuchy. — stwierdziła podchodząc pewniej kilka kroków do przodu, choć jej głos zadrżał nieznacznie przy pierwszym słowie. — Gdyby stał zamknięty przez choćby tydzień, zdążyłby jeszcze dostać łatkę nawiedzonego i nikt by tu więcej nie przyszedł. — Zrównała się na moment z chłopakiem jednak nie podążyła dalej za nim w przechadzkę po bocznych alejkach, a utknęła kilka metrów przed ołtarzem. Botki, które jeszcze chwilę temu postukiwały echem o kościelną posadzkę, teraz zdawały się zatopić w podłogę, uniemożliwiając kolejny krok. Powietrze zadawało się gęstsze, wibrujące, a ciało zaczęło wykazywać pierwsze objawy strachu, który jednak wciąż wisiał gdzieś poza jej świadomością. Nie była pewna, czy to, co migało jej tu i ówdzie przed oczami, było wynikiem wyobraźni i barwnych opisów z policyjnego raportu, czy faktycznymi przebłyskami makabrycznej sceny. Nigdy nie wykazywała predyspozycji jasnowidzenia, ale ślad mrocznej energii wydawał się tu wręcz namacalny. A jednak, był to tylko marny okruch. Ostatnia, ulotna woń, która nasuwała jeden wniosek.
    — Nie zrobił tego tutaj. — stwierdziła splatając ręce na piersi i wsuwając dłonie pod materiał płaszcza. — Nie zdążyłby... prawda? — poprawiła się, zerkając na Ronana, gdy dotarło do niej, że następne co usłyszy z jego strony, to pytanie, o to skąd wysnuła takie wnioski. — Chciał coś zamanifestować, wywołać strach i popłoch wśród mieszkańców. — Albo przekazać konkretną wiadomość, komuś kto potrafił ją odczytać. — I chyba mu się to udało. Co mówią raporty policyjne o... czasie zgonu? — Zapytała w końcu zaciekawiona sprawą. Wcześniej uważała, że to nie jej miejsce, nie jej sprawa. Może i rozwiązanie zagadki morderstwa komendanta dało by jej parę punktów przewagi w wyścigu o krzesło po Dorsey, ale sprawa wydawała się przegrana już na samym starcie. Wymagało to specjalistycznej wiedzy, i może miała u swojego boku miejscowego Sherlocka, ale to z pewnością przewyższało jego kompetencje.
    — Nie dotykaj tego. — Sama nie wiedziała kiedy, jej ręka błyskawicznie wystrzeliła by chwycić chłopaka za nadgarstek, gdy kątem oka dostrzegła jak sięga w kierunku ołtarza. W uszach dudniły jej uderzenia własnego serca, jak gdyby naprawdę ledwie ocaliła go przed tragedią. A przecież pastor jakoś prowadził codzienne msze. Tym razem wytłumaczenie nie wyszło tak naturalnie z jej gardła. — To... było by nie na miejscu... — Nie na miejscu było co najwyżej to, by Elaine zachowywała się tak przesądnie.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  39. Późne obchody po cmentarzu stały się jej rutyną. Powolne spacery pozwalały jej zbierać myśli. Chłód wieczorów zdawał się uwydatniać uspokajający aromat świeżej ziemi. Puste alejki pozwalały jej choć na kilka chwil rozluźnić napięte cały dzień zmysły. W pobliżu ludzi zawsze mimowolnie trwała w niejakim przyczajeniu, gotowa do ucieczki czy ataku. Mimo że spędziła wśród ludzi już trochę czasu, wcześniej obserwując mieszkańców miasta z ukrycia, wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do ich obecności. Nie umiała przestać myśleć o tym, jak wiele złego potrafili zrobić Naturze…
    Przebywanie pośród nagrobków wielu wydawało się upiorne. Słyszała, jak niektórzy mieszkańcy szeptali za jej plecami. Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego robią z tego tak wielką sensację. Przecież martwi nie wygrzebią się nagle spod warstw ciężkiego torfu, by dorwać kobietę kręcącą się po terenie cmentarza, prawda? Na tego typu myśli sama z politowaniem przewracała oczami. Utrzymywanie nieboszczyków pod ziemią było dziecinną igraszką, nie tylko dla oread…
    Lubiła nocami przygotowywać miejsca na pochówek. Chłód ciemnej ziemi, spokój panujący na cmentarzu, brak żywego ducha… Mało kto zapuszczał się tu w tak nieludzkich godzinach. Odległe dźwięki wydawane przez zwierzęta ukrywające się w pobliskim lesie zdawały się nadawać jej ruchom rytm.
    Nie sądziła, że tego wieczoru ktoś postanowi go zaburzyć.
    Zlustrowała przybysza podejrzliwym spojrzeniem od stóp do głów, zaciskając dłonie – niemal ostrzegawczo – na trzonku łopaty. Stojąca na skraju świeżo wykopanego grobu stara lampa, przy której pracowała, rzucała nieco drżące światło na męską sylwetkę. Bujna czupryna, ciekawski wzrok, pozornie swobodna postawa. Włosy na jej karku uniosły się, zbyt wiele razy widziała takich nonszalanckich młodziaków, którzy postanawiali sobie urządzić szaloną posiadówkę w jednej z jej ulubionych jaskiń.
    – Tak, to moje imię – szepnęła, pozwalając, by echo nadało jej głosowi nieco nieludzkiego wyrazu. – A ty? Co tu robisz? – Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie z jakimś wyrzutem.
    Oczami wyobraźni już widziała, jak pozbawione skrupułów podrostki znoszą na cmentarz alkohol i chipsy, by tym razem w tych wyjętych wprost z horroru warunkach urządzić sobie imprezę.
    – Czego chcesz? – rzuciła chłodno, ciemne oczy wbijając bezlitośnie w chłopaka. Nie dawała mu zbyt wiele czasu na odpowiedź. – Tylko mi nie mów, że masz kogoś do pochowania „na już”... – Dodała, unosząc w nieprzyjemnym grymasie kącik ust. – Właśnie kończyłam kopać, ale te miejsce jest już zajęte.
    Obserwowała chłopaka, próbując zrozumieć, dlaczego postanowił zakłócić spokój jej wieczoru. Łopata w jej dłoni raczej nie powinna zachęcać do pogawędek…

    nieufna Brejka

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cześć! Przepraszam najmocniej za zwłokę w odpisie, już jestem z powrotem! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że zaraz po świętach dopadło mnie przeziębienie i taka uroczo zakatarzona poszłam do nowej pracy rozsiewać zarazki… Więc dopiero teraz mam czas elegancko nadrobić zaległości :)]

    Tabitha w napięciu przygryzła wewnętrzną stronę policzka, nieopatrznie czyniąc to na tyle mocno, że w delikatnej śluzówce powstała drobna ranka, która miała doskwierać bardziej, niż wskazywałby na to jej rozmiar. Wzrokiem skakała pomiędzy twarzą Withley’a, a dłonią, którą ten zaciskał na drogocennym dla niej przycisku do papieru i liczyła uderzenia serca dzielące ją od odzyskania własności, których uzbierało się co najmniej kilkanaście, nim zapadłe między nimi milczenie wybrzmiało dostatecznie i młody dziennikarz zwrócił ku niej otwartą dłoń z przedmiotem. Jones nieomal łapczywie zacisnęła palce na przycisku do papieru i kurczowo przycisnęła przedmiot do siebie, na wysokości brzucha, jakby w ten sposób miała go ochronić przed całym złem tego świata. Przycisk do papieru nie był aż tak wartościowy, by reagowała w ten sposób, ale skumulowane, a następnie uwolnione emocje zrobiły swoje.
    Odzyskawszy pamiątkę, czarownica wyraźnie się rozluźniła, co dało dostrzec się w jej posturze. Opuściła spięte dotychczas ramiona i wsparła się bokiem o najbliższą płaską powierzchnię, a następnie, gładząc palcami nagrzany ciepłem ciała Ronana kamień, wsłuchała się w słowa mężczyzny. Cierpliwie czekała, aż ten przejdzie do konkretów, aż za dobrze zdając sobie sprawę z tego, że dla każdego z nich ta sprawa była aż nadto delikatna. Obydwoje łamali zasady i obydwoje mieli ponieść tego konsekwencje, gdyby ktoś niepożądany przyłapał ich na układaniu się w kąciku przy toalecie, schowanych za zielonym fiskusem, jakby roślina była ich zaufanym strażnikiem.
    Na dźwięk znanego jej aż za dobrze nazwiska ciemnoskóra kobieta drgnęła niekontrolowanie i zaraz zamrugała szybko, speszona tym, że tak łatwo się zdradziła. Whitley przez cały czas obserwował ją uważnie i na pewno miał spostrzec, że nazwisko Allarion nie było jej obce. Zawsze jednak mogła wymówić się tym, że swego czasu była to głośna sprawa, prawda? Niemniej zawsze wtedy, kiedy śmiertelnicy ocierali się o sprawy związane z magią, a tym bardziej o niesnaski pomiędzy sabatami, przyprawiało ją to o szybsze bicie serca. Whitley jednakże nie mógł znać prawdy, a przynajmniej taką żywiła nadzieję. Nie mógł wiedzieć, że ród Allarionów trząsł jednym z sabatów przewodzących miastu, podczas gdy Tabitha należała do przeciwnego obozu i dla własnego bezpieczeństwa wolała nie wtykać nosa w akurat te sprawy.
    — Nie mogę udostępnić ci akt, to nie biblioteka — odezwała się chłodniej, niż planowała, a następnie z namysłem przyjrzała się rozmówcy. — Jeśli zarzekasz, że to prywatna sprawa… — dodała łagodniej i powoli pokręciła głową, jakby sama nie dowierzała temu, co robiła. — Mogę sporządzić dla ciebie notatki. Tylko notatki, ksero również nie wchodzi w grę — zastrzegła. — Z odręcznych zapisków łatwiej się wyłgać… — westchnęła, ponieważ na pewno wzięto by ją pod lupę, gdyby Ronana przyłapano z dokumentami, których nie powinien posiadać. Z drugiej strony na komisariacie panował obecnie taki burdel, że raczej nikt nie interesował się tym, co robiła zazwyczaj sumienna archiwistka. Wystarczyło, że każdy z funkcjonariuszy miał na biurku interesujące go teczki, by Jones miała spokój.
    — Możesz wpaść po nie pod koniec tygodnia — zasugerowała wspaniałomyślnie w myśl tego, że obecność doskonale znanego wszystkim Ronana na posterunku była mniej podejrzana, niż gdyby nagle on i Tabitha zaczęli spotykać się na mieście w celu wymiany informacji. — Interesuj cię coś konkretnego, mam się na czymś skupić? — spytała i przełożyła przycisk do papieru do drugiej ręki. Oczywiście kusiło ją, by zapytać, dlaczego akurat ta sprawa, niemniej… nie chciała być wścibska. Tak po ludzku.

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  41. Convalliana przez cały ten czas uczyła się tego, jak powinna się zachowywać. Jak dopasować się do ram, kształtów i oczekiwań, ale tak naprawdę zawsze chodziło o wolność. O słodką wolność, której pragnęła ponad wszystko inne – być może chodziło w tym wszystkim o to, że jej nieuchwytna, eteryczna natura nie lubiła tego, co stabilne, a może liczył się strach, który paraliżowały każdy ze zmysłów, gdy tylko mogłaby przyznać się do tego, że się przywiązała. Ludzie – tak słabi, żałośni, owładnięci własnymi pragnieniami, zdemoralizowani, a mimo wszystko tak piękni, fascynujący. Cudowne kreatury.
    W tym wszystkim najgorszą wadą Convalliany było to, że nie lubiła się dzielić, a przy tym obracała się wśród swoich zabawek, mając wśród nich swoją ulubioną. Tak było z Ronanem, który stał się śmiertelnikiem, którego wybrała – który był tak niewinny i naturalny w słowach, czynach i spojrzeniach. Lubiła obserwować jego twarz nocą – to, jak jego rysy zmieniały się; jak łagodniały i się wyostrzały. Jak grzecznie poddawał się jej ruchom, stając się małym, słodkim chłopcem. Co jednak ważniejsze, nie był dla niej jedynie szkieletem okutym w mięśnie, a czymś, co zaakceptowała gdzieś wokół siebie – pomagał jej i był zaangażowany. Był obok, a to jedyne, co mogło ją naprawdę przerazić.
    Przygląda się jego twarzy – bladej i tak bardzo ludzkiej. Jej palce głaszczą jego włosy – delikatnie, ostrożnie, jakby był egzemplarzem drogiej jej porcelany. Czy powinna go uratować? Czy w ten sposób nie złamała jednej ze swoich zasad? Wejście w tę sytuację oznaczało jedno: nie chciała, żeby Ronan zginął, a to mogło być dla niej niebezpieczne. To, że troszczyła się o życie kogoś, kto nie był nią – co to oznaczało? Słabość? Wrażliwość? Czy może coś więcej? Coś, czego teraz nie rozumiała, bo kryło się gdzieś głęboko? Nie była tego pewna, ale nie pozwoliła, aby ta niewygodna myśl uderzyła jej do głowy.
    Patrzyła w jego stronę, gdy odruchowo się podniósł, siadając. To była naturalna reakcja: zdezorientowanie, być może przerażenie, nieufność? Czy możliwe jest, aby jej nie ufał? Aby się jej bał?
    — Nie musisz mnie przepraszać. — Jej głos jest dość cichy i zamyślony. Pełne usta Convalliany pozostają delikatnie rozchylone; łapie przez nie oddech, który drży w gardle i dociera do płuc.
    Nie oczekuje przeprosin i niczego innego. Uratowała go, wtrąciła się, nie myśląc o konsekwencjach, więc to w jakiś sposób była jej wina. To, że zareagowała; to, że niejako pozwoliła, aby wszedł do jej życia i do domu, który był jej azylem, bezpieczną przystanią zapachów i maniakalnego porządku, który lubiła. Ronan nie musiał więc przepraszać, bo wszystko to, co się działo, było jej decyzją.
    Dostrzegła jego ruch; ręka przy szyi, palce łapiące medalik w formie krzyża. Ten widok w jakiś sposób ją rozczulił. Czy Ronan był wierzący? Czy może pokładał wiarę w coś tylko po to, aby czuć, że jakaś siła wyższa ma go w opiece? A może liczył, że w ten sposób nikt nie wyciągnie do niego rąk? Ale gdyby tylko ktoś naprawdę bardzo mocno chciał zrobić mu krzywdę, zrobiłby to – i chłopak byłby martwy. Tak po prostu. Bez Boga, bez bliskich, bez niczego, co znał i co było dla niego ważne. Umarłby samotnie, skurczony i bezsilny.
    Była pewna, że siła perswazji – której była mistrzynią – pomoże jej uniknąć pytań, które miałby do niej Ronan. Nie mogła i nie chciała mówić mu prawdy. Nie miała zamiaru wciągać go w to wszystko, tym bardziej że wtedy byłaby za to odpowiedzialna. Poza tym lepiej było żyć w słodkiej niewiedzy. I gdy nie dostrzegało się tego, co kryło się w ciemnościach, łatwiej było to ignorować. Zaprzeczać. Śmiać się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie masz u mnie żadnego długu. Zareagowałam, bo potrzebowałeś pomocy — odparła, podnosząc się wolno. Odsunęła się, chcąc zachować dystans, którego Ronan być może pragnął. Spojrzała po jego twarzy: dostrzegając jego niepewność i nieufność, przechyliła delikatnie głowę. Zignorowała jego pytanie, gdy zainteresował się, czy wszystko w porządku. Nie chciała mówić o sobie; takie pytania były niebezpieczne. Zabierały jej kontrolę.
      Pochyliła się nieznacznie w jego stronę, wyciągnęła dłoń i kciukiem musnęła jego policzek.
      — Nie musisz udawać, że to, co się stało, w ogóle cię nie przeraża… — szepnęła, chwytając jego oczy w swoje zielone, lepkie spojrzenie. — Zostałeś zaatakowany i zapewne cholernie boli cię głowa, a w dodatku obudziłeś się w obcym domu i nie znasz mnie aż tak dobrze, by móc stwierdzić, że nie jestem zagrożeniem. — Uśmiechnęła się łagodnie, miękko. Mówiła spokojnie, wypowiadając słowa tak delikatnie, jak motyl trzepotał swoimi skrzydłami, a potem dodała: — Cokolwiek sobie myślisz, Ronanie, nie powinieneś tego przede mną ukrywać. Jeśli chcesz przeklinać, przeklinaj. Jeśli chcesz stąd uciec, uciekaj. Jeśli się boisz, bój się. To ty masz kontrolę, mimo że to mój dom.
      Zabrała rękę, a potem odwróciła się i podeszła do jednego z blatów, otwierając szafkę. Wyciągnęła plastikowy pojemnik, zajrzała do niego i złapała blister tabletek przeciwbólowych. Następnie sięgnęła po szklankę, wlała do niej wody z dzbanka stojącego obok i zbliżyła się ponownie do Ronana.
      — Proszę, napij się i połknij tabletkę. Pomoże z bólem głowy — oznajmiła rzeczowo i podała chłopakowi wodę oraz plasterek popularnych leków, których reklamy często puszczano w telewizji. — Jeśli czujesz, że lepiej będzie jechać do szpitala, powiedz mi o tym. Zawiozę cię. Jeśli chcesz wrócić do domu... po prostu powiedz, czego potrzebujesz.
      Nie wiedziała, co powinna jeszcze zrobić. Jak zareagować, co powiedzieć. I być może właśnie w tym momencie była bardziej ludzka niż kiedykolwiek.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  42. — Być może się przestraszył — odpowiada, gdy zadaje jej pytanie o to, czy napastnik tak po prostu nawiał. Słyszy w jego głosie powątpiewanie, pewną ostrożność i wydaje jej się, że Ronan ucieka spod jej palców, wyrywa się i jest gdzieś obok, tylko nie tutaj.
    Strach jest lepkim, zalewającym usta, uszy i oczy czarnym miodem, który pachnie jak rozkładające się mięso. Convalliana zdaje sobie z tego sprawę – z tego, jak paraliżujące było to wszystko; jak małym i bezsilnym się było wobec kogoś silniejszego lub sprytniejszego. Przez moment ucieka w pamięć; w rejony tego, co dawno pogrzebała – dźwięk nożyczek, ścięte włosy i smród palonej skóry. Czy wtedy czuła się podobnie, jak Ronan teraz?
    — Niektórzy nie potrzebują zbyt wiele do tego, aby krzywdzić innych — stwierdza rzeczowo, subtelnie, a kiedy słyszy wzmiankę o tym, że była w odpowiednim miejscu i czasie, zaczyna zastanawiać się nad tym, czy faktycznie tak było; czy to był dobry moment, aby zareagowała i czy nie powinien to być ktoś inny. Wiedziała jednak, że gdyby się oddaliła, Ronan mógłby już nie żyć, a to w jakiś sposób budziło w niej bunt – wzniecało pożar, który nie chciał dać się ugasić.
    — W sklepie nie miałabym cię gdzie położyć. — Posyła mu swoje delikatne i miękkie spojrzenie, lustrując jego zmęczoną twarz zielonymi oczami, które delikatnie błyszczą. — Poza tym wydawałeś się być w szoku, gdy do ciebie podeszłam… i chyba chciałam, żebyś poczuł się w jakiś sposób bezpiecznie. Dom jest chyba definicją takiego bezpieczeństwa, prawda?
    Rozgląda się wokół – po minimalistycznym wnętrzu i spalającym się w kominku drewnie. W powietrzu czuć zapach świerków, mokrego lasu i cytrusów. Wszystko to tworzy dziwnie bliską mieszankę tego, co wydaje się właściwie.
    Użycie perswazji, aby nieco pomóc Ronanowi przejść drogę od ciemnego zaułku do jej auta, było konieczne. Nie chciała, żeby chłopak zadawał zbyt wiele pytań w trakcie – poza tym wciąż istniało ryzyko, że ktoś to wszystko widział. Jak więc wyjaśniłaby ten incydent? Zareagowanie wiązało się z pewnego rodzaju odkryciem się – to, co zbudowała w Woodwick, mogło zostać zniszczone, pogrzebane i pokryte przez kurz, a ona znowu musiałaby wędrować po świecie. Rozpocząć swoją tułaczkę.
    A teraz Ronan zajmował kanapę w jej salonie – oświetlony nieznacznie przez ciepło kominka, owładnięty zapachem domu i jej perfum. Wydawał się jedynym żywym punktem; jedynym pęknięciem wobec idealnego krajobrazu, który zbudowała wokół siebie, ale Convalliana odrzucała myśl o tym, że wcale jej to nie przeszkadza; że chłonie ciepłą i tak zmieniającą się obecność kogoś innego – że chłód, który zazwyczaj wypełnia jej dom, znika gdzieś i chowa się wysoko przy suficie.
    Dostrzega, że Ronan przygląda się tabletkom, co w jakiś sposób wywołuje w niej rozczulenie – jego ostrożność i nieufność; to, że jest tak blisko, a jednocześnie prostuje się, dając jej do zrozumienia, że może uciec. Przygląda się więc jego twarzy – rysom, które zna; rysom, które smakowała i przez moment poddaje się własnej iluzji, że to sen; że zapoczątkowała fantazję, w której Ronan jest w jej domu nad jeziorem; że noc rozłożyła się wokół i słychać jedynie szelest natury i nic więcej. Nic więcej od oddechów.
    — Denerwujesz się? — Przechyla głową i potrząsa nią delikatnie. — Przecież mnie znasz. Jestem Convallianą. Prowadzę perfumerię i sklep ezoteryczny… widujemy się ostatnio dość często, bo ja potrzebuję pomocy i twojego towarzystwa, a ty…? Ty po prostu zawsze się zjawiasz, prawda? W odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. — Uśmiecha się do niego łagodnie, a kiedy słyszy jego wyznanie, żeby nie dawała mu takiego wyboru, przez moment nie rozumie, co właśnie powiedział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbliżyła się do niego, aby zaraz potem uklęknąć między jego nogami – potem usiadła, zajmując podłogę, schowała stopy pod swój tyłek i podniosła podbródek, aby spojrzeć Ronanowi w twarz. Przez moment obserwuje jego oczy i niemo wyraża to, co chciałaby wykrzyczeć: nie bój się. Pozycja, którą przyjmuje, ma pokazać, że tym razem to on ma kontrolę; że pozwala mu przejąć władzę i zrozumieć, że naprawdę ma wybór.
      Convalliana opiera policzek o jego kolano, wciąż wpatrując się w męskie oczy – jej miękkie usta pozostają nieznacznie rozchylone, gdy chwytają tlen; przy twarzy delikatnie tańczy cień, który drży wraz ze spalanym w kominku drewnem. Po prostu jest tuż obok, przyjmując pozycję, w której jest jeszcze mniejsza. Bardziej krucha.
      — Jeśli chcesz spędzić tę noc ze mną — wyszeptuje, a jej głos idealnie akcentuje każdą sylabę — powinieneś dokonać wyboru, Ronanie. Możemy przesiedzieć tutaj cały ten czas, dopóki nie poczujesz się bezpiecznie… — Mówiąc to, wcale się nie porusza; wciąż jest niżej od niego. — Lub mogę odwieźć cię do domu lub do szpitala, jeśli naprawdę źle się czujesz.
      Subtelnie łapie jego dłoń, a jego zimne palce przyciąga do swojego rozgrzanego policzka – chce w ten sposób pokazać, że jest tuż obok. Tak gorąca, wilgotna i słodka. Że oddaje mu całą swoją uwagę właśnie w tym momencie.
      — Powinieneś być ostrożniejszy…
      Szept, który ucieka z jej gardła, wydaje się nie istnieć. Słowa zamknięte są w pewnym zawieszeniu; w pewnej trosce i obawie przed przyznaniem się do emocji, od których Convalliana pragnęłaby się odciąć. A jednak szept się pojawia i choć jest cichy – prawie bezgłośny – to ma moc burzenia murów.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  43. Ronan był upierdliwy. Nie można było mu tego odmówić. Potrafił też przeciągnąć strunę jak nikt inny, co zrobił, przywłaszczając sobie przycisk do papieru spoczywający na biurku Jones. Przy tym wszystkim jednakże miał w sobie coś takiego, że Tabitha, choćby bardzo chciała, nie potrafiła dłużej się denerwować i kiedy Whitley sam przystopował, widząc, że znowu zapędził się za daleko, zaśmiała się krótko. I cicho, tak by chichoczący kwiatek niepotrzebnie nie wzbudził niczyjej uwagi.
    Kiwała potakująco głową, kiedy młody mężczyzna wymieniał, co konkretnie go interesuje, a przy tym sporządzał notatki, za co była mu wdzięczna, ponieważ odkąd tylko pamiętała, miała problem z zapamiętywaniem poleceń ze słuchu i na własny użytek wszystko notowała, a że tym razem Roran ją wyręczył, to była zadowolona.
    — Zobaczę, co uda mi się znaleźć — odparła niezobowiązująco, przejmując od niego kartkę. Choć śledziła kolejne słowa pojawiające się na papierze, raz jeszcze przesunęła wzrokiem po zdaniach, w nieświadomym odruchu przygryzając przy tym dolną wargę, a następnie złożyła świstek na pół i wsunęła go w boczną kieszonkę we wnętrzu torebki. Nie zaglądała do akt dotyczących tej sprawy, więc nie wiedziała, czego może się spodziewać po ich otworzeniu i ile wskazanych przez Ronana informacji wydobędzie.
    — Będę dzwonić — zapewniła i otwartą dłonią poklepała przewieszoną przez ramię torebkę, a później roześmiała się raz jeszcze. — Tylko nie przesadź — odezwała się, kiedy już jej tym razem niepohamowany śmiech całkiem wybrzmiał. — Jeśli przyaktorzysz i przedobrzysz, możesz nie zdążyć dojść do archiwum — dodała i mrugnęła do niego porozumiewawczo, a potem skierowała się w stronę wyjścia. Przystanęła jednakże w pół kroku, kiedy dziennikarz zawahał się przy drzwiach, a następnie aż się wyprostowała i zamrugała szybko, kiedy usłyszała podziękowania i przeprosiny. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewała się ich. Pomyślała, że Ronan musiał być naprawdę przejęty tą sprawą, a na głos powiedziała:
    — Tylko jedno?
    Zostawiła go z tym krótkim pytaniem, nie czekając na odpowiedź. Okręciła się na pięcie i ruszyła wzdłuż korytarza, by po chwili zniknąć za jego załomem.
    Przez kolejne dni spędzała w pracy więcej, niż regulaminowe godzin, ale nikogo to nie dziwiło. Czarownica często zostawała po godzinach, by być na bieżąco z pracą, której zazwyczaj jej nie brakowało, a w gorącym okresie po morderstwie komendanta tym bardziej miała ręce pełne roboty. Kiedy jednakże większość pracowników opuszczała posterunek policji, ona nie pochylała się nad codziennymi sprawami, a rozsiadała się przy biurku z teczką Margot Allarion.
    Nie wiedziała wiele o tej sprawie. Kiedy Margot zaginęła, Tabitha miała osiem lat. Nie rozumiała praktycznie niczego z dyskusji, które toczyli jej rodzice oraz członkowie sabatu, a także z plotek krążących pośród magicznej społeczności Woodwick. Ta sprawa jednakże wróciła jak bumerang, kiedy zaginęła Edith, a wtedy Jones była starsza i pojmowała o wiele więcej z toczonych wokół rozmów. Niemniej, dla niej wciąż były to tylko plotki, a fakt, że przynależała do innego sabatu, nie skłonił jej do poszukiwania informacji na własną rękę. Wtedy jeszcze zresztą nie pracowała w policyjnym archiwum, a kiedy zaczęła, dawno zapomniała o samobójstwie sprzed lat i rzekomym pochodzeniu Elaine Allarion.
    Może dlatego z wypiekami na twarzy przewracała kolejne karty wpięte w opasłą teczkę? Śledztwo było prowadzone pieczołowicie, aczkolwiek wprawne oko Jones potrafiło dotrzeć miejsca, gdzie śledczy ocierali się o sprawy, które nie powinny ich dotyczyć. Co więcej, prowadzącym śledztwo był sam komendant McCoy, który nie tak dawno temu zginął w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach.
    Czy Jones ryzykowała, zgłębiając tę sprawę? Najprawdopodobniej. I choć zgromadzona dokumentacja nie naprowadziła jej na żaden konkretny trop, nie wiedziała, jak przywódca sabatu Redwyne zareaguje na wieść, że interesowała się nie swoimi sprawami. Oczywiście sama nie zamierzała niczego wspominać mu na ten temat, ale nie wykluczała ewentualności, że wieści same dotrą do uszu Tobiasa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy sporządziła wyczerpujące notatki, zadzwoniła do Ronana i zaprosiła go do swojego królestwa. Był piątek, większość pracowników myślała już o weekendzie – nie licząc tych pełniących weekendowe dyżury – podczas gdy ona kończyła układać zgromadzone informacje w schludny, chronologicznie posegregowany stosik i czekała na umówionego gościa. Nie denerwowała się, ponieważ nie natknęła się na nic, co jasno naprowadzało na udział w tej sprawie sił nadnaturalnych. Nie niepokoiło jej więc to, że da Whitley’owi klucz do świata, do którego nie powinien zaglądać nawet przez dziurkę w zamku. Niemniej rozmyślała o odbyciu w niedalekiej przyszłości z Ruth, która przeszła już na emeryturę, a która to mieszkała nieopodal komisariatu i to ona nauczyła Jones wszystkiego o prowadzeniu archiwum.
      Zamknęła przygotowaną dla Ronana teczkę i drgnęła, kiedy za drzwiami prowadzącymi do jej gabinetu zapanowała niespokojna wrzawa. Czyżby wyjątkowo upierdliwy pan dziennikarz właśnie przybył na miejsce?

      [Nic się nie stało :) Niemniej mam nadzieję, że uda mi się teraz złapać większą regularność :) Podobno wszystko jest kwestią organizacji… ^^]

      TABITHA JONES

      Usuń
  44. Nic nie było w porządku. Zwłaszcza z tym miejscem, z tym czym się stało. Z każdą chwilą tutaj kwitł w niej absurdalnie ludzki strach, że zabójca mógłby w każdej chwili wyskoczyć z za jednej z ławek, albo co grosza, przyglądać im się nawet w tym momencie.
    — Po prostu... nie czuję się tu zbyt dobrze. — Wyjaśniła odstępując na krok od chłopaka, by może skłonić go do ruszenia w kierunku wyjścia. Widok krwi czy nawet obraz martwego ludzkiego ciała, nie był dla niej niczym niecodziennym. Praktyki w prosektorium jeszcze bardziej znieczuliły ją wobec melancholii nad ludzkim żywotem, jednak nawet jako czarownica czy przyszła pani doktor, nie miała tak bliskiej styczności z miejscami morderstw. Zwłaszcza tych przesiąkniętych mroczną magią.
    — Policja na pewno ma swoich ekspertów od tych tajemniczych symboli. — Podobnie jak czarownice z obu sabatów, które od kilku głowiły się nad ich pochodzeniem. — Jeżeli oni do tej pory nic nie znaleźli... albo przynajmniej nie ogłosili tego publicznie, może trzeba poszukać tam, gdzie oni nie zaglądają. Dark web? — Zerknęła pytająco na Ronana, który powinien mieć zdecydowanie więcej wiedzy na ten temat. Ona mogła jedynie domyślać się, jakie rzeczy można było znaleźć w ukrytej części zasobów Internetu. Nie zdziwiła by się jednak, gdyby były tam też informacje starannie chronione przez społeczności podobne do tych, do których przynależała.
    — Tutaj raczej już nic nie znajdziemy. Czy możemy już iść? — Zapytała wręcz błagalnie i ruszyła w kierunku, z którego przyszli. Przekraczając próg kościoła, rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na ołtarz nim sięgnęła po paczkę papierosów z kieszeni czarnego płaszcza. Oparła się tyłkiem o maskę własnego samochodu i gdy odpaliła fajkę, zaproponowała jednego koledze. Zaraz jednak przerzuciła spojrzenie na leśną gęstwinę, która zupełnie już pogrążyła się w nocnych ciemnościach. Chociaż opuścili już wręcz sterylne miejsce zbrodni, to miała wrażenie, jak gdyby wynieśli ze sobą cząstkę dziwnego smrodu.
    — Możesz mi obiecać, że do póki gościa nie złapią, darujesz sobie te swoje eskapady? Albo przynajmniej mnie uprzedzaj, żebym wiedziała gdzie szukać twoich zwłok. — Zerknęła na Ronana unosząc brew.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  45. W całej tej sytuacji chodziło o to, aby Ronan nie zrozumiał, co dokładnie się stało; aby uwierzył w to, że został napadnięty i że napastnik uciekł, gdy dostrzegł Convallianę – tak było bezpieczniej. Tak było lepiej. Nie chciała, aby chłopiec zamartwiał się tym wszystkim; aby wiedział o duchach i upiorach, o potworach, których w Woodwick było pełno – wierzyła w to, że ta nieświadomość może mu zagwarantować bezpieczeństwo.
    Convalliana chciała się o niego zatroszczyć – oddać mu kontrolę, aby niczego nie podejrzewał; aby wciąż mógł być słodkim, niewinnym chłopcem, który bywał w jej sklepie; który pachniał książkami i kawą. Czy gdyby dowiedział się o tym, jak okrutny był świat, zmieniłby się?
    — Masz rację. Nie powinnam trzymać cię w sklepie tak długo… — stwierdza niemal szeptem, przyglądając się jego twarzy. Jej zielone oczy badają męskie rysy – suną po czole, nosie, policzkach i ustach.
    Uśmiecha się łagodnie, cudownie miękko, gdy Ronan odgarnia jej włosy za ucho – traktuje ten dotyk jak coś niewinnego; jak coś, co rozgrzewa jej spojrzenie; jak coś, co wywołuje rozczulenie. Jej spojrzenie ucieka do jednej z jego rąk – tej przy nodze, którą złapał za poduszkę.
    Obserwuje, jak się zsuwa, jak opiera plecy o kanapę i jak podciąga kolana do siebie. Wydaje się teraz dość marnym, słabym człowiekiem; dość zagubionym i niepewnym tego, co się dzieje, a to sprawia, że Convalliana nie wie, jak zareagować – co powinna powiedzieć?
    Przygląda się więc, pozwalając aby szmaragdowe spojrzenie zakotwiczyło się przy męskiej twarzy – aby szukało jego wzorku, jego ust, jego gestów. Nie spodziewa się jednak tego wyznania; tego, że powie jej, że o niej śnił, choć przecież sny te nie były jedynie mirażem, jedynie projekcją. Doskonale o tym wie.
    — Czy były to… przyjemne sny? — pyta niewinnie, zupełnie nie dając po sobie poznać, choć przecież ma świadomość tego, co działo się w tych snach; jak przyciskała się do jego ciała, jak całowała jego brodę i czoło, jak muskała palcami szyję i obdarowywała każdy z jego palców pieszczotą.
    Każdy ten sen kończył się jej odejściem – każdy sen był bardziej intymny od poprzedniego, bardziej gorący. Convalliana wychodziła naprzeciw temu, co oczekiwał od niej Ronan, chcąc spełnić każdą jego zachciankę, chcąc być blisko, tuż obok, tak namacalnie – chcąc, aby wiedział, jak wilgotna i chętna jest.
    — Mam nadzieję, że tak… — dodaje, uśmiechając się mimowolnie, a potem przechyla głowę i potrząsa nią w momencie, w którym Ronan wyrzuca z siebie przeprosiny.
    — Nie przepraszaj. — Dostrzega jak skubie nitkę w szwie jeansów, dlatego sięga po tą rękę i dociska do swoich obojczyków. Pochyla się, uśmiecha raz jeszcze, tym razem łagodniej i szepcze w jego stronę, a rozchylone, malinowe usta wydają się kusić: — Ja też o tobie śniłam.
    Kłamstwo miesza się z prawdą – kłamstwo, bo jej sen od jakiegoś czasu stawał się jego snem. Prawda, bo przecież prawie każde zaśnięcie kończyło się słodkim uniesieniem, zbieraniną oddechów, wyciągnięciem do siebie rąk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Śniłam o tym, że byłeś naprawdę blisko mnie — zaczyna mówić, wciąż trzymając jego dłoń przy swoich obojczykach. — Śniłam o tym, że dotykasz mnie w ten sposób, o tutaj… — Dociska jego palce do swojej szyi i przesuwa delikatnie w dół, aż do dekoltu. Oczy Convalliany błyszczą i wydają się plątaniną gwiazd: całą konstelacją, w której można stracić dusze.
      — Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś — stwierdza, przechylając głowę. — I nie czuję się z tym dziwnie; z tym, że o mnie śnisz, Ronanie, a wręcz przeciwnie. Chyba jestem trochę samolubna, skoro podoba mi się to wszystko…
      Łapie oddech przez rozchylone usta, a potem uśmiecha się czule i wyciąga dłoń, aby móc pogłaskać jego policzek. Jej palce delikatnie dotykają męskiej skóry i badają skórę – i wtedy Convalliana pozwala sobie docisnąć opuszkę jednego z nich jak robiła to w każdym ze snów; kciuk przy jego brodzie, który wędruje w górę, by musnąć dolną wargę.

      CONVALLIANA DIGGES
      [befcia, wróciłaś!!! <3 Czekamy z Lianą na regularne pisanko, ot co, i proszę się nie lenić! Bo będą konsekwencje...]

      Usuń
  46. Convalliana była samolubna i narcystyczna; była kimś, kto lubił widzieć zachwyt w oczach innych; kto pragnął być zdobywaną – i kto w jakiś sposób lubił tę zamianę ról. Zapewne wynikało to z tego, że ostateczna kontrola i tak należała do niej. I tak w konsekwencji robiła wszystko, by móc się ostatecznie odsunąć, zniknąć, zdystansować – aby nie angażować się w coś, co mogłoby ją skrzywdzić. Obnażanie się zawsze wiązało się ze zranieniem; opuszczenie gardy sprawiało, że było się słabym, zbyt kruchym.
    Bezwarunkowe oddanie było dla niej częścią gry – jednak lubiła, gdy to się zmieniało; gdy pewna nitka pękała, a pragnienie, które było ukrywane, pokazywało się. Zbyt uległa ofiara wydawała się dość nudna, dość przewidywalna, dość szara, przypominając jej pękniętą gałąź.
    Nie spodziewa się, że Ronan złapie za jej podbródek; że przyciśnie usta do jej ust, co sprawia, że przez moment obserwuje jego twarz swoimi zielonymi, błyszczącymi oczami, próbując zrozumieć, co chciał zrobić – czy pocałunek był czymś, czego naprawdę chciał? Czy może jego pragnienie wynikało z czegoś czystego? A może chodziło o to, aby jej uciec? Albo zakończyć grę i ostudzić emocje?
    Oddaje więc pocałunek, nie robiąc nic więcej – po prostu pozwala Ronanowi poczuć swój smak, delikatność i miękkość; to, jak układają się jej usta przy jego ustach, jak znajdują wspólny rytm. A kiedy chłopak się odsuwa, Convalliana uśmiecha się łagodnie, przypatrując się jego twarzy – lustruje wzrokiem rysy i chłonie fakturę skóry.
    Łapie jego spojrzenie w swoje oczy i czeka – pozwala, aby z jej rozchylonych ust uciekł oddech. Wszystko wydaje się w tym momencie ważne; salon zmniejsza swoje rozmiary do tego właśnie momentu, nie pozwalając odejść i odciąć się. Kominkowy ogień drży delikatnie – wydaje się tańczyć po ścianach, obijać się o sufit i spływać po ciałach.
    — To nie sen. — Uśmiecha się mimowolnie, a potem potrząsa głową. — To, co się dzieje, jest prawdą. I tylko ty decydujesz o tym, co stanie się dalej. A raczej: oboje o tym decydujemy.
    Convalliana ma świadomość, że jej reakcja doprowadziła do właśnie tej sytuacji; do tego konkretnego momentu i nijak nie mogła się od tego oderwać. Jej decyzja i postanowienie; jej odpowiedzialność i wiążcie się z tym konsekwencje. Nie brała pod uwagę tego, że Ronan odkryje jej sekret – choć to też było ryzykowne. To, żeby ufać śmiertelnikowi, który koniec końców mógł wykorzystać tę bliskość i zadać cios.
    — Za dużo myślisz, Ronanie — odzywa się miękko. — Po prostu bądź sobą. Nie zastanawiaj się nad tym, co byłoby lepsze, a co gorsze. Czego potrafisz, a czego nie. Koniec końców i tak wszystko kończy się tutaj. — Głaszcze jego pierś, dociskając palce tam, gdzie powinno znajdować się serce. — I tu. — Zaraz potem jej dłoń wędruje do jego czoła, co oznaczało umysł.
    Uśmiecha się raz jeszcze, tym razem łagodniej i dociska nos do męskiego nosa. Spuszcza spojrzenie do jego ust, przechyla głowę i przez moment pozwala sobie po prostu być obok. Gdzieś wśród tej ciszy.
    — Powinnam odwieźć cię do domu? — zadaje pytanie, będąc gotowa się odsunąć, gdyby tego chciał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwalała mu zdecydować; podjąć ostateczną decyzję, zanim będzie zdystansowany i odległy – zanim pożałuje wszystkiego, co powiedział i zrobił. I choć Convalliana nie wie tak naprawdę, jak zareaguje Ronan, bierze pod uwagę każdą możliwość. Czy jednak mogło to oznaczać, że jego sen będzie spokojny? Że jego sen nie zostanie splamiony jej obecnością? Czy mogłaby sobie odpuścić?
      Była samolubna i narcystyczna; była słodkim utrapieniem, wrzącą udręką i czymś, co mogło niszczyć. Niszczyć i budować, wznosić, rujnować – była tym wszystkim, każdym odcieniem, który oznaczał coś innego.
      Pociera nosem jego nos, a potem odsuwa delikatnie twarz, aby pozwolić Ronanowi wziąć oddech. Znów mu się przygląda – mały uroczy chłopiec, który siedział tuż naprzeciwko; mężczyzna, którego smak doskonale znała; ktoś, kto pojawiał się w sklepie, gdy potrzebowała pomocy. I w końcu po prostu Ronan – śmiertelnik, którego uratowała.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  47. [Here I am! Cóż za miłe powitanie, dziękuję bardzo. <3 (I tak, Katie ewidentnie została po to stworzona — jak tylko zobaczyłam jej zdjęcie, to miałam pomysł na postać).
    Zgłaszam się pod Ronanem, chociaż Edwina jest równie cudowną postacią... No i tak jakoś nie umiem się zdecydować, będę potrzebowała Twojej pomocy. Widzę potencjał na ciekawe historie z obu stron.
    Ronan przypomina mi Stilesa z Teen Wolf , ale jednocześnie wydaje się o wiele bardziej uroczy. Nie wiem, w jaki sposób osiągnęłaś ten efekt, ale szczerze zazdroszczę! <3
    W sprawie wątku odezwę się wieczorkiem!]

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  48. [Aww, ile miłych słów. <3 Dziękuję! <3
    Co do Arii, to faktycznie, musiałam uzupełnić jej miejsce urodzenia itp., ale już tłumaczę mój zamysł! Dziewczyna miała w Woodwick babcię, którą odwiedziła raz, jak była dzieckiem, a potem po kilkunastu latach zdecydowała się studiować w Woodwick, bo chciała być blisko schorowanej już babci... tylko że ani nie pochodziła zbyt długo na studia, ani też nie dała się poznać jakoś miejscowym, bo jej się umarło. ;___; potem przez 2 lata nie opuszczała rezydencji męża, żeby odzyskać kontrolę nad ciałem i nauczyć się funkcjonować. Więęęc jeśli z Ronem gdzieś się minęli albo poznali, a może i Ron znał jej babcię, która zmarła niedługo po śmierci Arii, to możemy się jakoś dogadać. :D
    PS Odpis od Liany będzie dzisiaj <3]

    ASTERIA BLACKWOOD

    OdpowiedzUsuń
  49. [Cześć! Jak miło widzieć człowieka wśród tylu nadprzyrodzonych. Szczególnie dla Miny, bo będzie miała kogo podgryzać. ^^ Powiązanie z karty wciąż mam do oddania, więc jeśli wciąż jesteś zainteresowana to możemy obgadać jakieś szczegóły. Możesz się do mnie odezwać na maila: czywieszgdziespiewajaraki@gmail.com albo jeśli wolisz możemy się dogadać pod kartami :D]

    Minerva Cove

    OdpowiedzUsuń