12 września 2023

I am right where you left me

Marina Sagecroft

Pamięta zapach wilgotnego mchu. Poranki, które razem z babką spędzały na zbiorach. Ich ręce ubrudzone ziemią. Bulgoczący w rogu pomieszczenia kociołek. Pamięta też piękne, czekoladowe oczy. Pocałunki skradzione pod osłoną nocy. Drżące ręce i szeptane obietnice.
Wspomnienia są jednak ułomne, zacierają się. Możliwe że powoduje to wywar, ten który wypija każdego wieczora, nieudolnie próbując zapaść w sen. Jeden z wielu, które nauczyła ją warzyć babka. Gdyby nie on pamiętałaby pewnie dokładnie każdą sekundę tego nieszczęsnego dnia. Teraz jednak pozostały jej jedynie przebłyski. Rozdzierający krzyk matki. Ślady krwi na podłodze. Przerażenie. Skrywanie się pod posadzką w rodzinnym schronie.

Marina jest ostatnią żyjącą potomkinią swojego rodu. Wymordowanego pewnej grudniowej nocy dziesięć lat wcześniej przez klan Łowców Czarownic. Z jej winy. Ponieważ była na tyle głupia, by zakochać się w jednym z nich. Młodym łowcy, który chciał stać się legendą. Jej jednej, z nieznanego powodu, darował jednak życie. Mieli wtedy po dziewiętnaście lat. Nie wiedział jednak, że chwytając ją brutalnie za nadgarstek i wrzucając do podziemnej kryjówki przypieczętował jej los. Jako jedyna magiczna istota w promieniu wielu kilometrów to właśnie ona przejęła znaczną część energii, uwolnionej tamtego dnia podczas masowego mordu czarownic. Głupi młodzieńcy nie wiedzieli, że odbierając im wszystkim życie odprawili wielki magiczny rytuał. Tak blisko zimowego przesilenia.


CZAROWNICA | 29 LAT | URODZONA 21 CZERWCA 1994 ROKU, W DZIEŃ LETNIEGO PRZESILENIA

Udało jej się uratować wiele z ksiąg i magicznych przedmiotów, które Sagecroftowie gromadzili przez lata. Trzyma je w małej leśnej chatce, która służy jej teraz za dom. Jest tam bieżąca woda i prąd, a sam domek znajduje się tak daleko cywilizacji, jak to tylko możliwe. Do życia wystarcza jej otaczający las, w którym krąży godzinami, i mały ogródek. Ziemia przywodzi tylko dobre wspomnienia.

Większość jej przychodu stanowią zlecenia od klientów, których potępiają sabaty. Mrocznych i wynaturzonych. Mariny to jednak nie obchodzi. Interesują ją jedynie sowite zapłaty. Zużywa energię swoich przodków, szumiącą jej w żyłach i skrzącą się tuż pod skórą, na to, by nie musieć się do nikogo zanadto zbliżać. To dlatego nie poszła nigdy na studia. Nie była w związku. Nie miała normalnej pracy, okazjonalnie dorabiając w lokalnej bibliotece, kiedy brakowało jej do rachunków.

Dzień mija za dniem, jednak dla niej zdaje się, że czas stanął w miejscu. Nadal wygląda jak ta przerażona dziewiętnastolatka, która skazała na rzeź całą swoją rodzinę. Już na zawsze zamrożona.



Witamy się pięknie ze wszystkimi!
niewidzialna.gaol@gmail.com 

16 komentarzy:

  1. [ Jest i nasza wredna Pani Wiedźma!
    Ty wiesz, że nam się podoba, a to zdjęcie jest czarujące samo w sobie <3
    Chodźmy się powkurzać! ]

    Min-Ho

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry! Niesamowicie klimatycznie napisana karta i świetny pomysł z mordem, który stał się rytuałem. Czytało mi się z przyjemnością i jestem ciekawa jak nam tu Marina namiesza na blogu. Życzę dużo weny i wątków.
    A jeśli masz chęć to zapraszam do któregoś z moich panów: Su-Jin mieszka w okolicy i ma personalny uraz do czarownic, więc mogłaby wyjść ciekawa, wroga relacja. Z drugiej strony Edgar lubi dziwne i zakazane praktyki, więc też może wyjść ciekawie.]

    Cho Su-Jin & Edgar Blackwood

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć, zróbmy wszystko, żeby te nasze babeczki się nie pozabijała, a może nawet trochę polubiły, co Ty na to? 🤣]
    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  4. [Po pierwsze, urzeka mnie zdjęcie! Po drugie, uwielbiam takie skomplikowane, bolesne historie, więc... tak, zostałam wciągnięta w przeszłość Mariny.
    Mam jednak nadzieję, że czarownica ruszy dalej i w jakimś sensie znajdzie coś dla siebie... może nową rodzinę? Kto wie? :D No i, uwielbiam motyw interesownej baby – prawie jak moja Convalliana. xD
    Od siebie życzę wiele, wiele weny i samych wciągających wątków!]

    CONVALLIANA DIGGES&ASTERIA BLACKWOOD

    OdpowiedzUsuń
  5. [Również dziękuję za miłe słowa i jakby co ja również jestem jak chętna na dwa wątki! W końcu fajnych wąteczków nigdy dość. ;)
    Tym bardziej, że właśnie bardzo chętnie przygarnęłabym dla Su-Jina jakiegoś wroga lub kogoś kto by mu uprzykrzał życie (i z wzajemnością), więc jak nie przeszkadzają ci wrogie lub negatywne relacje w wątkach to z przyjemnością cię porwę.

    Co do pana Blackwooda i Mariny...
    Myślę, że chętnie korzystałby z jej usług. Sam zdolności magicznych nie ma i w swojej praktyce nekromacji mocno wykorzystuje podbudowę naukową. Pomoc czarownicy by mu się bardzo przydała i przy doskonaleniu umiejętności, jak i przy zdobyciu jakiejś zakazanej księgi czy potrzebnego magicznego/zaklętego przedmiotu do rytuału. W kwestii pieniędzy to Edgar ma na tyle potężną obsesję na punkcie zgłębiania śmierci i poszukiwania sposobu na nieśmiertelność, że cena nie gra roli, więc Marina może sobie zaśpiewać za swoje usługi naprawdę wygórowane stawki. Oczywiście, o ile nie będzie próbowała go oszukać i naciągać.
    Myślę, że nawet można byłoby zacząć wątek od tego, że Blackwood potrzebuje jakiegoś specyficznego artefaktu. Albo odwiedza Marinę z jedną ze swoich starych rodowych ksiąg z opisami rytuałów, które mogłyby ją zaciekawić. Mogliby wspólnie badać zapiski - ona pomogłaby mu w ogarnięciu niektórych z rytuałów i przy okazji sama mogłaby chcieć skorzystać z zawartej w księdze wiedzy. ]

    Cho Su-Jin & Edgar Blackwood

    OdpowiedzUsuń
  6. [Podpisuję się pod przedmówczyniami - zdjęcie, historia i cały klimat karty są urzekające. Aż chętnie przeczytałbym jakąś Twoją notkę z kawałkiem przeszłości Mariny.
    Życzę dużo weny i samych ciekawych historii.
    Ponieważ powoli odżywam po letniej hibernacji, to z chęcią zapraszam do siebie. Widzę trochę podobieństw między Mariną, a Shankarem czy to w stylu życia, zajęciu, czy też stracie całej rodziny w masowym mordzie. Myślę, że mogliby się dogadać. Chodzi mi też po głowie, że Marina mogłaby chcieć zdobyć jakoś magiczne kamienie, z których słyną nagowie. Ogółem zapraszam, na pewno coś fajnego wymyślimy.]

    Shankar

    OdpowiedzUsuń
  7. Min-Ho stał pośrodku głuchego lasu. Głowę miał odchyloną do tyłu. Ciemne, zmierzwione włosy falami opadały mu na czoło i spływały do tyłu. Z rozchylonych warg wyrywał się gorący oddech, który ulatniał się szarawym obłokiem pary, którą obserwowała jak ulatuje ku niebu. Granat powoli ustępował miejsca błękitowi, którzy przedzierał się przez gęstą koronę drzew. Nos ustępowała miejsca kolejnemu dniu. Słońce wschodziło, a Księżyc znikał za horyzontem. Dla Min-Ho naturalnie nastała pora spoczynku. Światło drażniło czułe oczy, które nieco mrużył pod wpływem pojedynczych promieni, które padły na jego bladą twarz, ogrzewającą ją swoim ciepłem. Ciepłem, które nie miało żadnej wartości dla jego ciała. Jedyne gorąco, które się liczyło wywoływała gęsta, szkarłatna posoka wypływająca z kącików ust. Wąska strużka płynęła dalej, przez podbródek, szyję i uwydatnione jabłko Adama. Rozbijało się na kołnierzu czarnego golfu, który miał założony tej nocy. Oblizał wargi, które układały się w niewielkim grymasie. Smak, którym raczył swoje kubki smakowe daleki był daleki od dobrego. Raczej określiłby go mianem obrzydliwego, nijakiego. Krew zwierzęcia śmierdziała, nie była słodka i upojna. Nie atakowała zmysłów taką sensacją jak ta ludzka. Połowicznie zaspokajała wewnętrzne żądze, dawała jednak życie i możliwość przetrwania kolejnego dnia, siłę do zapanowania nad własnym, bestialskimi popędami.
    Opuścił wzrok ku dołowi, na brudne od ziemi i krwi dłonie. Spojrzał wściekle na czarne ubranie ubrudzone zwierzęcą sierścią i ostatecznie na wyszarpaną ściółkę i martwego jelenia leżącego u jego stóp. Brązowa padlina parowała na rześkim poranku, ostatni ślad, że kiedyś pulsowało w nim życie. Brzydził się tą częścią swej natury, wiedział, że to nie było dla niego naturalne. Chowanie się w lesie, czajenie w gęstych zaroślach, wgryzanie się w zwierzęcą krtań, zaciąganie się zapachem piżma i mięsa. W takich chwilach jego instynkty rwały się ku miasteczku, czuł pod skórą nieprzyjemne mrowienie, świąd w gardle. Nie tego potrzebował, ale to musiało mu wystarczyć. Sam siebie skazywał na ten stan, jednak ludzka krzywda w tych czasach okazywała się znacznie większą udręką.
    Truchło zostawił samo sobie wiedząc, że inna zwierzyna na tym skorzysta.
    Ruszył w drogę powrotną do domu decydując się na spokojny spacer. Nigdzie mu się nie spieszyło, pracę zaczynał znacznie później, więc mógł sobie pozwolić na czerpanie trywialnej przyjemności ze spaceru i otaczania się naturą, lasem który pomału budził się do życia. Świergot ptaków był wyraźny, szum liści także. Jego wyczulony na najmniejszy szmer słuch wyłapywał wszystko. Jednak tutaj mógł sobie na to pozwolić. Chrzęst ściółki, stukot dzięcioła, szum wody w oddali… To i wiele innych bodźców, które do siebie dopuszczał. W lesie panował przyjemny spokój, w mieście musiał tłumić swoje możliwości, które zewsząd były przebodźcowane. Wysokie częstotliwości, głośne urządzenia i hałaśliwi ludzie… czasy technologii i rozwoju, zbawienne dla ludzi, okazywały się wyzwaniem dla istot jego pokroju.
    Wsunął dłonie do kieszeni materiałowych spodni, które luźno spływały wzdłuż jego nóg. Poruszał się cicho, bezszelestnie. Każdy jego krok był pewny. Wiedział jak stawiać stopy, jak przenosić ciężar z nogi na nogę by pozostać niezauważonym. Sztuka skradania, która wynikała z wampirzych instynktów. W tym jak pochylał ramiona, jak wodził wzrokiem po zaroślach było coś dzikiego i pierwotnego, choć cała jego sylwetka emanowała spokojem. Pomimo ubrudzonych ust i plam na ubraniu. Był w pełni opanowany, twarz niezmącona żadną emocją, oczy przypominały zimną, nieprzeniknioną taflę.
    I wtedy zamarł, zatrzymał się wyglądając niczym kamienna figura porzucona pośrodku niczego. Niczego nie słyszał, ale płatki jego nosa zadrżały falując niespokojnie, wyłapując różnorodne wonie z powietrza. Jego perfum, aromat krwi zaschniętej na podbródku i jedna wyjątkowo słodka woń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapach był intensywny, przesiąknięty życiodajną energią i… mocą. Pachniało człowiekiem, ale było w tym coś znacznie bogatszego. Esencja, która uderzała w zmysły, szarpała za struny w jego wnętrzu i łechtała umysł przyjemnie pobudzając.
      Zmiął jednak odczuwany popęd i chęć poznania w kierunku nieznajomego zapachu.
      Ruszył się idąc dalej, automatycznie obierając kierunek owej postaci. Niewiele później spostrzegł ją, drobną brunetkę pochylającą się nad jakąś rośliną. Długie, ciemne włosy spływały na jej plecy i ramiona, okalały jasne policzki. Wpatrywał się w nią uważnie wodząc spojrzeniem za dziewczyną, kimkolwiek była. Przebywał w miasteczku od niedawna i nie był w stanie jeszcze nikogo rozpoznać.
      Zastanawiał się co robiła pośrodku lasu o tak wczesnej porze.
      Była człowiekiem? Niby nim pachniała, ale było w tym coś jeszcze. Wyglądała niczym zjawa, leśny duch. Jasna i intensywna, odcinająca się na tle ciemnych drzew. Postąpił w jej stronę dwa kroki umyślnie stając na drobną gałązkę, która pękła pod jego stopami zdradzając jego obecność. W końcu nie czaił się na następną ofiarę… a może lepiej było w oka mgnieniu ulotnić się? Nie powinien rzucać się w oczy, zwłaszcza będąc w takim, a nie innym stanie. Mało wyjściowym, mógłby rzec.

      Min-Ho

      Usuń
  8. [Super pomysł! Mnie ogólnie wątki damsko-damskie średnio idą, ale chętnie spróbuję, bo ten wątek aż się prosi o napisanie! :>
    Ogólnie Asteria jest mocno kontrolowana przez męża, to relacja: mąż, stwórca, pan i żona, dzieło, potwór, oczywiście, kochają się, ale tam szybko przechodzi od miłości do nienawiści xD, więc właściwie Edgar może wydać rozkaz, a Asteria to spełni, bo jest mu posłuszna.
    I tutaj byłoby ciekawie, bo Marina mogłaby się zainteresować Asterią, bo żywy trup i tak dalej, mieć tę obsesję, żeby ją poznać, zbadać, a przy okazji to byłby moment dla Asterii, aby spróbować się nieco wyrwać spod jarzma kochanego mężusia – Asteria mogłaby chcieć pomocy Mariny z tym, więc panie zaczęłyby spędzać ze sobą dużo czasu i tak dalej. Co o tym myślisz? :D Wszelkie szczegóły do dogadania!]

    ASTERIA BLACKWOOD

    OdpowiedzUsuń
  9. [Daję znać, że posłałam maila. :D]

    ASTERIA BLACKWOOD

    OdpowiedzUsuń
  10. Jego uważne spojrzenie sunęło po jej ciele przyglądając się profilowi jej twarzy. Krótkie spojrzenie wystarczyło, by zarejestrował każdy szczegół jej drobnej twarzy. Piegi zdobiące czoło oraz policzki, wąskie brwi i malinowe usta, mały nos i duże, błękitne oczy przywodzące na myśl morską toń. Nie kojarzyła mu się jednak z letnim morzem obmywajacym kostki na płyciźnie, a bezkresne głębiny. Nieprzewidywalne, skrywające wiele tajemnic pod powierzchnią. Zimny, bezlitosny żywioł, który z łatwością mógł pozbawić oddechu, a nawet i życia.
    Czuł moc, która ją oplatała, która płynęła w jej żyłach wraz z krwią wypełniając każdy zakamarek jej drobnego ciała. Tak mała, a skrywała w sobie tak ogromną potęgę. Choć czarownice zwykle wzgardzały nim i jego pobratymcami, w których oczach byli wynaturzeniem, które nie miało prawa bytu, Min-Ho darzył szczerym szacunkiem te istoty, może nawet większym niż inne stworzenia. Mogły być potężne, niezwykle niebezpieczne i przede wszystkim inteligentne. Nie raz i nie dwa wiedza skrywana przez sabat była pomocna bądź wręcz przeciwnie, prowadziła do zguby. Nie lekceważył żadnej czarownicy. Podejrzewał, że gdyby ta niepozorna dziewczyna zechciała, mogłaby w oka mgnieniu z nim skończyć.
    A jednak woń, która roztaczała się wokół niej była intrygująca i nieznośnie bogata. Uderzała swą intensywnością w jego zmysły pobudzając umysł i łowiecki instynkt, który wciąż był w ferworze polowania. Napiął mięśnie tłamsząc odruch rzucenia się do gardła i wygryzienia się w mlecznobiałą skórę na jej szyi. Przełknął suchość w gardle, a językiem przesunął po ustach. Metaliczny, mdły smak zwierzęcej krwi nieco go otrzeźwił.
    Sięgnął do kieszeni po materiałową chustkę i starł z grubsza zaschnięte resztki swojego posiłku, gdy uraczyła go uszczypliwą uwagą.
    — Zwykli mieszkańcy Woodwick zwykle nie zapuszczają się w głąb lasu o tak wczesnym poranku. — odparł, a jego głęboki, niski baryton wypełnił przestrzeń między nimi. Nawet jeśli żywił się zwierzętami, a ta krew nie dostarczała mu tyle sił ile ludzka, zdolność manipulacja prostym, niezbyt skomplikowanym umysłem nie była trudną sztuką. Z łatwością mógłby wymigać się od kłopotów i wystraszonego mieszkańca, który rozniósłby plotki po miasteczku, choć podejrzewał, że prędzej wzięto by go za szaleńca niż uwierzono, że młody, szanowany doktor mógłby być istotą wyjętą rodem z horroru.
    — Ale ty nie jesteś zwykłą mieszkanką, czyż nie? — dodał nieszczególnie oczekując odpowiedzi. Bardziej stwierdzał fakty, które zdołał wyczytać po prostu przyglądając się nieznajomej. Nie była wystraszona, nie była nawet zaskoczona jego nagłym pojawieniem się w pobliżu. Zwykle instynktownie żywe istoty stawały się przy nim i innych wampirach spięte, naturalnie wyczuwając drapieżnika i potencjalne zagrożenie. Min-Ho mógł być niebezpieczny, jego ciało było stworzone do polowania, bezwzględnego i szybkiego odbierania życia niczym bezduszna maszyna. Stalowe mięśnie poruszały się pod ubraniem, silne i sprawne. Ciemne tęczówki skanowały otoczenie doszukując się nawet drobiazgów w ciemnościach i z daleka. Słuch wybiegał daleko wprzód, a czuły węch mógł zwietrzyć ofiarę ze znacznej odległości. Niekiedy myślał o osobie bardziej w kontekście zwierzęcia, aniżeli postaci zbliżonej do człowieka.
    Wsunął dłonie w kieszenie spodni i ruszył dalej w swoim kierunku. Przystanął jednak na jej wysokości raz jeszcze przyglądając się młodej kobiecie. Młodej? A może za całą niewinną otoczką stały potężne czary? Czarownice mogły zmylić nie jedno wprawne oko, nie wspominając o sztuce przywracania do życia, zdecydowanie mroczniejszej nawet niż same wampiry.
    Przesunął wzrokiem po jej pochylonych plecach. Kruczych włosach opadających na ramiona. Była skupiona na zbieraniu owoców, kompletnie go ignorując. Było mu to na rękę. Nie prawiła morałów, nie wyrażała w szczególny sposób odrazy.
    Min-Ho rusza dalej nie mając powodów, by naprzykrzać się nieznajomej, która zdawała się bardziej zaaferowana poziomkami niż wampirem.

    Min-Ho

    OdpowiedzUsuń
  11. Zamarł w pół kroku, gdy jej usta znów się rozwarły, a spomiędzy nich wypadły nieoczekiwane słowa. Zaczepka? Kpina? A może po trochu to i to. Jakże nieroztropne zachowanie, rzucanie kąśliwej uwagi w stronę nieznajomego wampira, który w każdej chwili mógłby zechcieć zatopić kły w jej drobnym ciele. Oczami wyobraźni widział ten obrazek, złośliwa podświadomość śmiała się mu prosto w twarz, kusząc i podsuwając wszystko to co mogło złamać jego silną wolę, ducha który uparcie zmagał się z głodem i pragnieniem ludzkiej krwi. Wszystko to z czym zmagał się na co dzień w pracy, którą wybrał nie tylko z czystej ciekawości i chęcią zgłębiania tajników medycyny. Nie, to był tylko malutki fragment większej układanki. W ten sposób Min-Ho karał samego siebie, codziennie odczuwał ból prześlizgujący się pod skórą, gdy musiał opierać się tak wielu czynnikom, krwi i nieprzyjemnym odczuciom wywołanym przez zbyt intensywne bodźce. to była kara, pokuta którą narzucił sam na siebie. Pomagając, będąc świetnym lekarzem, dążąc do niemożliwego próbował odkupić własne winy, wyrządzone krzywdy, uciszyć dręczące go koszmary.
    Wielu z jego pobratymców nie rozumiało jego postępowania, począwszy od żywienia się zwierzęcą krwią, a skończywszy na chęci niesienia pomocy człowiekowi, istocie która była na końcu łańcucha pokarmowego, która była raptem pożywieniem, słodkim kąskiem dla większości z nich.
    Mruży nieco oczy wpatrując się w ścianę drzew przed sobą. Przez chwilę zastanawia się, czy zignorować dziewczynę i ruszyć przed siebie, czy wdać się w rozmowę. Nie… to była głupia, bezwartościowa wymiana pustych słów z młodą, głupiutką wiedźmą. A przynajmniej takie pozory stwarzała. Obrócił się w jej stronę, jego czarne oczy znów są utkwione w jej twarzy, której jeszcze nie nadszarpnął w żaden sposób czas. Rozpoznaje go, wie kim jest. Doktorze... dlaczego odnosi wrażenie, że w jej ustach ten tytuł traci na wartości, jakby mogła jedną zaczepką obedrzeć go ze wszystkich przymiotników, zostawiając tylko i wyłącznie wampira skąpanego w zwierzęcej krwi.
    I bardzo mu się to nie podoba. Wywołuje tym falę irytacji, wewnętrznego wzburzenia, które szarpie za struny. Mała, głupiutka czarownica, która wygląda jak leśna zjawa. Jedyne dzięki czemu wyglądała realnie to jej strój, jeansy i sweter, stopy wsunięte w kalosze. Tak ludzka, a zarazem eteryczna i odległa.
    — Taki jest plan, ale ktoś nie daje mi w spokoju odejść. — mruczy w odpowiedzi. Spokojnie, z chłodnym, bezlitosnym opanowaniem, którym się szczyci.
    Zaciekawia go. Swoją bezczelnością, wyczuwalną aurą pewności siebie, odurzającą mocą promieniującą z drobnego ciała. Kim jest?
    Cofa się. Zmniejsza dystans wyglądając bardziej jak zwierze, przyczajony w zaroślach drapieżca, aniżeli człowiek. Podchodzi bliżej, patrzy na nią z góry, by zaraz kucnąć tuż obok niej. Powietrze drga, węch pracuje, sprawia, że zachłysnął się silną energią promieniującą z dziewczyny. Oczy ciemnieją bezwiednie. Czuje głód przecinający gardło, niczym ostre sztylety wbijający się w jego ciało. Wzrok Min-Ho opada na smukłą szyję brunetki, na dłonie ubrudzone owocowym sokiem. Wyciąga dłoń do wiaderka i sięga po jedną poziomek, którą wrzuca do ust. Słodki smak miesza się z kwaśnymi nutami.
    — A ty kim jesteś? — pyta prostując się. Nawiązuje do wzmianki o jego zawodzie.
    Mógł rozpoznać jaką istotą jest, ale ciekawiło go więcej. Imię, czym się para na co dzień. Wiedźmy lubiły niekonwencjonalne rozwiązanie, a ona skoro świt spacerowała po lesie, zbierając jego obfitości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Min-Ho lubi zbierać informacje. Lubi składować cenną wiedzę w zaciszu swojej głowy, być przygotowanym na każdą ewentualność, każdą niespodziankę. Nie szasta nimi na prawo i lewo, nie sprzedaje ich za bezcen. To są jego asy ukryte w rękawie, karta którą wyciągnie, gdy wybije czarna godzina.
      A teraz jego wzrok spoczął na niej. Na nieznajomej z lasu, której nie wzruszał widok zakrwawionego mężczyzny, wampira, istoty, której naturalnie nie powinna tolerować uważając za najpierwotniejszą formę wynaturzenia, czemuś co zaprzecza prawom natury bezczelnie je łamiąc.
      — Jak się nazywasz? — dopytuje.

      Min-Ho

      Usuń
  12. — Skąd ta pewność, że jestem gentlemanem? — zapytał choć nie oczekiwał odpowiedzi, gdy dziewczyna wyprostowała się pewniej chwytając koszyk ruszając w swoim kierunku. W międzyczasie wsłuchiwał się w szum jej krwi, tętno, które niezmiennie pozostawało spokojne, niewzruszone jego obecnością. Jedynie w woni jej ciała wyczuwał drobną zmianę. Czuł cień zainteresowania, które musiał wzbudzić. Czuł bijącą z niej potrzebę, ciekawość. Zastanawiał się, czy była tak głupia, czy odchodziła od zdrowych zmysłów mówiąc do niego w ten, a nie inny sposób.
    Ciągnęła za struny, które wzbudzały jednocześnie irytację jak i rozbawienie. Szczere, nieco pobłażliwe rozbawienie wywołane obecnością młodej, głupiutkiej czarownicy, która zdawała się zbyt pewna siebie. Mówiła do niego jakby rzeczywiście stał przed nią godny zaufania, porządny lekarz, którego szanowała z głębi serca. Nic bardziej mylnego, jego maniera była wywołana chęcią zaznania spokoju. Podchodził niechętnie do wszczynania awantur, zresztą nie sądził, by dziewczyna mogła mu obecnie przysporzyć niepotrzebnych kłopotów. Szukał ciszy, wytchnienia. Nie po drodze było mu z komplikacjami, które mogły wywołać zatargi z czarownicami, a tym bardziej łowcami, którzy wyznawali te swoje ideologiczne, upośledzone poglądy. Sam nie do końca wiedział, które towarzystwo jest gorsze i bardziej go odstręcza.
    — Do zobaczenia. — odparł mając przeświadczenie, że ich drogi jeszcze się skrzyżują. Odprowadził ją spojrzeniem póki nie zniknęła mu z oczy za gęstymi zaroślami. Również ruszył w stronę domu jednak jego czułe zmysły jeszcze długo wyczuwały jej obecność, słodką woń krwi, energię emanującą z jej drobnego ciała.
    Nieco go zaintrygowała. Swoją pewnością siebie, nieco specyficznym sposobem bycia, mocą która z niej emanowała. Zastanawiał się, czy należy do jednego z tutejszych sabatów, czy działa niezależnie. Tak, czy inaczej sąsiedztwo wiedźmy nie było mu na rękę. Jak bardzo przydatne mogły się okazać, zwykle przysparzały wampirom więcej problemów. Woodwick rzeczywiście potrafi zaskakiwać na każdym kroku, choć na razie wpadał na same osoby, których niekoniecznie chciał widzieć. Wpierw wizyta starego znajomego, który starał się wzbudzić w nim ponownie respekt posyłając w ostrzeżeniu groźbę, teraz specyficzna czarownica, która wydawała mu się… inna niż wszystkie, choć jeszcze nie wiedział skąd ta inność wynika. Do tej pory spotykane czarownice wykazywały się pogardą dla jego gatunku, a tylko nieliczne były w jakimkolwiek stopniu skore do współpracy. Zwykle jednak gardziły wampirami, tym co sobą reprezentują, tym że są kompletnym zaprzeczeniem natury i zachowania w niej równowagi. Byli chodzącymi trupami, pustymi naczyniami pozbawionymi duszy.
    Podniósł wzrok ku niebu, gdy pojedyncze promienie Słońca przedarły się przez gałęzie i nieprzyjemnie musnęły jego policzki, podrażniając od razu czuły wzrok, który lepiej funkcjonował po zmroku. Ostatnim czasie spostrzegł, że stary pierścień, na który kiedyś rzucono urok chroniący go przed szkodliwością dnia, przestawał spełniać swoją jedyną funkcję.
    Wrócił, więc do domu nieco przyspieszając kroku. Zrzucił z siebie brudne ubrania wrzucając je do pralki, decydując się najpierw na szybki prysznic, który zmył z niego zaschniętą krew, by po chwili napełnić wannę i zaraz zanurzyć się w przyjemnie ciepłej wodzie w towarzystwie kieliszka wina. Zaczesał mokre kosmyki włosów do tyłu, opierając głowę o wannę. Rozkoszował się przyjemnym, delikatnym aromatem piany i wina. Raz jeszcze jego myśli uciekły bezwiednie w kierunku nieznajomej kobiety z lasu. Przed oczami widział jej ładny, acz na wskroś fałszywy uśmiech. To jak niewzruszona była jej sylwetka, to jak skrzętnie uniknęła odpowiedzi na jego ostatnie pytania. Zbyła go paroma słowami na temat poziomek, kryjąc się za miłymi formułkami i grzecznymi zwrotami. Dlaczego jednocześnie drażniło go to i bawiło na swój sposób? Dlaczego miał ochotę raz jeszcze ją spotkać, porozmawiać, pociągnąć za język?
    Głupia, bezczelna czarownica.

    Pan Doktor

    OdpowiedzUsuń
  13. Życie bywało naprawdę przewrotne, złe i okrutne; przybierało formę monstrum, chcącego zatopić żółte, ostre zęby w świeże mięso, a potem je rozszarpać, przeżuć, połknąć. Jednak jej osobiste monstrum wcale nie miało żółtych, ostrych zębów, ale było przewrotne i okrutne – doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie mogłaby jednak nazwać swojego męża po prostu kimś złym. Edgar był o wiele bardziej skomplikowany. Bardziej mroczny niż proste, dążące do jednego zło – zło, które dało się zamknąć w ramach, jakoś określić, dostrzec jego cień, nie, bo jej ukochany mąż – który otaczał się pewną elektrycznością i ostrą mądrością – mimowolnie kojarzył jej się z czymś o wiele gorszym i słodszym. Nie krył się w ciemnościach, a był mrokiem – był tym, czego jako mała dziewczynka się bała, przed czym drżała i chowała głowę pod kołdrę.
    Teraz jednak była jego żoną – była Asterią Blackwood, perfekcyjną w tym, co trupie i idealne; była partnerką człowieka, o którym szeptano, o którym mówiono i który przyciągał wzrok. Być może działo się tak, bo Edgar miał w sobie coś z lidera; coś z przywódcy i zakorzeniony w nim autorytet po prostu zmuszał słabych do tego, aby się ugiąć – ugiąć przed spojrzeniem i w jakiś sposób ukorzyć.
    Dociska skalpel do ciała nieboszczyka i sunie po skórze, nie robiąc przy tym żadnego grymasu – z cichym sapnięciem otwiera klatkę piersiową martwego mężczyzny i wszystko zapisuje. Spogląda w stronę jednego z ożywieńców Edgara, który jej towarzyszy – trup być może nie odznacza się wielką inteligencją i raczej nie nadawałby się do wielu obowiązków w prosektorium, ale Asteria zdołała tchnąć w cielsko pewną świadomość i teraz truposz umie rozróżniać niektóre narzędzia, a więc był pomocny w trakcie sekcji.
    Myje ręce, szorując smukłe, blade palce pod bieżącą wodą – dokładnie dba o długie, pomalowane czerwonym lakierem paznokcie, a potem zakłada obrączkę. Czasem, gdy kłóciła się z Edgarem, rzucała w jego stronę pierścionkiem, krzycząc, że nigdy nie powinien jej się oświadczać; nigdy nie powinien wchodzić w to małżeństwo; że to wszystko bez sensu, choć tak naprawdę nigdy nie żałowała swojej decyzji. Nigdy nie żałowała tego, że zgodziła się zostać jego żoną. Miłość w tym przypadku silnie przeplatywała się z nienawiścią i Asteria jednocześnie uwielbiała swojego męża, podziwiała jego intelekt i siłę, ale też pragnęła zobaczyć jego martwe, zimne ciało. Czasem, gdy o tym myślała, zastanawiała się jedynie nad tym, czy wtedy byłaby wolna, a gdyby tak się stało, gdyby odzyskała wolność, co by zrobiła? Została w Woodwick? Wyjechała stąd? Co z wielką posiadłością i dziedzictwem Blackwoodów?
    Asteria opuszcza katakumby i wspina się po schodach; dźwięk obcasów odbija się echem, a zapach czarnej orchidei rozsadza zimne powietrze. Ubrana w czarne, garniturowe spodnie, nieco rozchodzące się przy bladych kostkach i w ciemny golf z małymi perłami przy dekolcie nie wyróżnia się. Ma związane włosy w wysoką kitkę; w uszach błyszczą złote kolczyki, a makijaż został ograniczony do minimum – tylko jej rzęsy są ciemne i długie, jak cmentarny całun.
    — G-gość... ktoś p-przyszedł… t-to kobieta… — Zbliża się do niej ożywieniec, wyprostowany i prezentujący się niemal nienagannie; pracował w rezydencji Blackwoodów niemal od samego początku i Asteria doskonale kojarzyła tę wypraną ze wszelkich emocji twarz. Gdy była jeszcze nowo narodzoną zabawką Edgara, uwielbiała się nad nim znęcać; chciała, żeby truposz się skrzywił, syknął lub warknął, ale ten nawet nie reagował.
    Asteria wymija truposza, a potem idzie przez korytarz, a dalej przez następny i w końcu znajduje się w obszernym, utrzymanym w gotyckim, nowoczesnym stylu, holu – korytarz jest duży i pozostaje wiele miejsca; kilka obrazów ozdabia ciemne ściany. Kryształowy żyrandol błyszczy – powietrze pachnie świeżo wypastowaną podłogą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymuje się, gdy jej srebrno-szare oczy odnajdują nieznaną kobiecą sylwetkę – żywa istota. Asteria wyczuwa jej ciepło, nawet jeśli zachowuje od niej dystans. Kobieta trzyma w rękach kilka rodowych ksiąg Blackwoodów, a to sprawia, że delikatnie przechyla głowę – nie wie, czy powinna być zaintrygowana, czy może zezłoszczona, że ktoś obcy pojawia się w jej domu i to z tomami, do których dostęp miał jej mąż. Kobieta więc musiała je od niego dostać, a to wywoływało w Asterii wewnętrzny gniew. Parzącą furię.
      — Dzień dobry — odzywa się, a jej głos wydaje się tak przezroczysty jak szkło. — W czym mogę pomóc? — pyta, wysoko trzymając podbródek. Czeka, aż kobieta odpowie; czeka, aż powie, dlaczego tutaj jest. A może to kochanka Edgara, którą przed nią ukrywał? Którą miał, mimo że zarzekał się, że nie jest zainteresowany żadną relacją poza ich małżeństwem? W końcu Blackwood był toksycznym manipulatorem, cholernym dupkiem z kompleksem boga, który równie dobrze próbował jej wmówić coś, w co wcale nie wierzył.
      Mierzy kobiecą sylwetkę wzrokiem, oceniająco, bezczelnie, zastanawiając się, co takiego jej mąż mógł w niej zobaczyć – co takiego miała ona, czego jej brakowało? Czy chodziło o to, że była… żywa? Cholerny Edgar. Asteria przypomina teraz ciemną burzową chmurę – napięcie jest wyczuwalne, delikatnie osiada przy ramionach i szczypie w skórę.

      ASTERIA BLACKWOOD

      Usuń