12 września 2023

There's someone in the mirror that you don't know.

PARK MIN-HO
I see the ashes falling out your window
UR. 01.11.1537r — WAMPIR PRZEMIENIONY W WIEKU 27 LAT — PO OKOŁO 200 LATACH EGZYSTENCJI ZACZĄŁ ŻYWIĆ SIĘ KRWIĄ ZWIERZĄT CO PRAKTYKUJE DO TEJ PORY (Z PRZERWAMI) — LEKARZ - SKOŃCZYŁ KILKA UNIWERSYTETÓW ROZSIANYCH NA CAŁYM ŚWIECIE — CZĘSTE PODRÓŻE I PRZEPROWADZKI — PRZYSTANEK W WOODWICK BY NA MOMENT UCIEC Z MIEJSKIEGO ZGIEŁKU — DOM NA OBRZEŻACH MIASTA, GRANICZĄCY Z LASEM — POWIĄZANIA

Wieczność była pojęciem względnym, czymś nieosiągalnym i bezwzględnym. Była innym wymiarem, tym co miał osiągnąć po śmierci wedle głoszonych prawd. I osiągnął, choć w nieoczekiwany sposób dalej stojąc pośród żywych - żywszych niż on sam. Śmierć była czymś oczywistym, prędzej czy później miała dosięgnąć każdego, ale nie spodziewał się, że ma ona kilka twarzy - wszystkie jednak okazały się równo przerażającym obliczem. Siła niegdyś była czysto fizyczna, określała ile warte były mięśnie, kości i ciało. Teraz opiera ją głównie na mocy swej powściągliwości, na silnej woli i umiejętnościach, które mogą ocalić życie. To niewinne, to które przed laty bezdusznie odbierał, jakby w ten sposób chciał upamiętnić wszystkie swoje ofiary, odkupić winy. Zwłaszcza jedną. Tą, która otworzyła mu szeroko oczy i zatrzymała bestię żądną krwi. Był nieistotną jednostką, jednym z wielu. Teraz jest świadkiem minionych lat, zbiorem spełnionych i niespełnionych marzeń, księgą pełną wspomnień. 


37 komentarzy:

  1. [Dzień dobry! Szalenie się cieszę, że pojawił się w końcu jakiś wampirek i to jeszcze taki, który stara się nie zabijać ludzi i im pomagać. Cudowne połączenie! Baw się dobrze, życzę dużo weny i wątków i jeśli tylko masz chęć to koniecznie zapraszam do Su-Jina, bo coś czuje, że mogłoby być ciekawie. ;)]

    Cho Su-Jin & Edgar Blackwood

    OdpowiedzUsuń
  2. [ A co to za Pan Wampir się po lesie panoszy? Zwierzątka biedne zabija!
    Niech tylko Marina wyjdzie z roboczych to ona mu już powie, co o nim myśli! ]
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć!
    Cóż za świetna kreacja postaci, szczególnie że niejako Park zrezygnował z "jedzenia" ludzi... jakoś zawsze lubiłam ten motyw. Ten moment zmiany u bohatera, niejako zmiany właściwie wszystkiego: od nawyków po życie, aż do psychiki!
    Myślę, że świetnie będziecie się tutaj bawić, a w razie chęci zapraszam do moich panien!
    Życzę duuużo weny! :D]

    CONVALLIANA DIGGES&ASTERIA BLACKWOOD

    OdpowiedzUsuń
  4. [Uwielbiam właśnie takie nieco inne lub mniej typowe podejścia do tematu wampirów i wampiryzmu, więc mnie osobiście kupiłaś od razu! ;)
    I dziękuję! Zawsze niezmiennie mam stres, że nikt tego nie przeczyta lub się zniechęci, więc tym bardziej strasznie się cieszę, że się podobało. I tak, też zauważyłam, że nasi panowie mają sporo wspólnego, choć w niektórych kwestiach są raczej przeciwieństwami. W sumie motyw z córkami mnie ciekawi, bo widzę, że dla obu jest to ważny punkt w ich życiach, choć w zupełnie inny sposób.
    Hmm... przyznaję, że od dłuższego czasu marzył mi się wątek z jakimś klasycznym wampirkiem (zachodnim, że tak powiem ;)), gdzie fajnie można byłoby ograć te różnice gatunkowe. Z Min-Ho jest nawet jeszcze lepiej, bo on dodatkowo wiedziałby dokładnie czym jest Su-Jin, a to już Su-Jinowi na rękę nie jest, bo przywykł, że z racji swojej odmienności ma trochę przewagi, bo on wie sporo o tutejszych wampirach, a one prawie nic nie wiedzą o nim. Z Min-Ho nie miałby tej przewagi, więc już na start jest ciekawe wyjście do relacji. No i tu bym w sumie miała kilka wstępnych pomysłów, więc jakby co to wbijaj na maila (jest u mnie w karcie) i zrobimy sobie burzę mózgów. Na pewno coś fajnego się nam ulęgnie. Może nawet jakieś powiązanie? ;)]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jasne, chętnie zaprosimy do naszego sklepu, tym bardziej że jest w czym wybierać, a i Liana może zrobić coś na specjalne zamówienie. :3 Tak, tarotem też możemy się zająć.
    Pomyślałam też, że skoro Park żywi się zwierzętami to mogą kiedyś na siebie wpaść w lesie/przy jeziorze, gdy wampir będzie wracać, czy cokolwiek... Liana mieszka przy zbiorniku, więc w sumie jakby zobaczyła jak typ idzie cały zakrwawiony to byłoby dość zabawnie. xD Ewentualnie on może wracać z polowania w lesie, a ona z polowania ze swojej ofiary?
    Jak coś, to szczegóły możemy omówić na mailu. :D]

    CONVALLIANA

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam pięknie pana doktora! Przyznaje, że motyw wampira lekarza zawsze mi się podobał, bo jest dość wymagający. Min-Ho musi mieć świetną samokontrolę, zwłaszcza jeśli żywi się przy tym zwierzętami. Naprawdę świetna postać.
    Życzę dużo weny i powodzenia z niesforną córką. Powoli odżywam po lecie i będę nadrabiał zaległości, więc jeśli masz ochotę na wątek to zapraszam. Shankar w sumie poniekąd też zajmuje się medycyną, tylko mniej tradycyjną, więc może coś ciekawego się wymyśli.]

    Shankar

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mogła spać.
    Zresztą, nie było w tym nic dziwnego. Nie pamiętała już nawet choćby jednej nocy, którą przespałaby spokojnie w całości. Ostatnia musiała mieć miejsce jakieś dziesięć lat temu.
    Przed tym wszystkim.
    Przemierzała więc las, jak zawsze wczesnym porankiem, kiedy to trawa była jeszcze zroszona a powietrze zimne i ciężkie po nocy. Zbierała zioła i grzyby, jeśli udało jej się takie znaleźć, przez większość czasu jednak po prostu chodziła bez celu, szukając ukojenia w szeleście liści.
    Tamtego poranka nie było inaczej, a przynajmniej tak się jej zdawało.
    Marina była w paskudnym humorze. Nigdy nie należała do promiennych czy nazbyt szczęśliwych, jednak nawet jak na nią była zdecydowanie zbyt pochmurna. Bolało ją ciało, właściwie wszędzie i nigdzie, oczy miała podpuchnięte a skóra mrowiła ją nieprzyjemnie, zupełnie jakby przebiegały po niej iskry prądu. Czasami czuła się tak, kiedy magi robiło się w niej zbyt dużo. Gromadziła się, rozpychała gdzieś pod jej żebrami. Zazwyczaj działo się to w okolicach pełni, znacznie intensywniej natomiast, kiedy zbliżały się przesilenia. Natura miała swoje sposoby na podsycanie magii, a młoda czarownica i tak miała jej w sobie zdecydowanie zbyt dużo. Przez większość czasu zdawało jej się nawet, że za dużo, by być w stanie to wytrzymać. Tak jakby jej ciało mogło rozpaść się nagle w pył, roztrzaskać pod ciężarem napierającej na nie magii.
    Nie była skupiona. Parę razy potknęła się o wystający korzeń, raz prawie nabiła się na sterczącą gałąź. Myślami krążyła zupełnie gdzie indziej. Jak zawsze jednak tuż przed wyjściem z domu roztoczyła wokół siebie czar wygłuszający. Trochę dlatego, żeby rozładować choć część magicznej energii, a trochę, ponieważ nie lubiła, kiedy ktoś albo coś przeszkadzało jej w spacerach. W lesie zdecydowanie lepiej było ją słychać niż widać, tak więc proste wygłuszające zaklęcie załatwiało sprawę.

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  8. Desiderium od trzech lat cieszyło się wśród miejscowych niezwykłą popularnością. Dla fanów perfum było to prawdziwe niebo – prawdziwy raj. To tutaj po półkach ustawione były flakony domowej roboty zapachów; zapachów różanych, słodkich, kwiatowych, ciężkich, uwodzicielskich – każdy z nich starannie dopracowany. Każdy z nich czule przygotowany przez smukłe piękne palce. Każdemu z nich Convalliana poświęciła dostatecznie wiele, aby móc uznać je za arcydzieło. Oprócz perfum, w Desiderium dostępne były talizmany i amulety. Kryształy i świece, kadzidła, zioła, karty tarota czy kule, karty anielskie czy klasyczne talie, a także książki o tematyce okultystycznej i ezoterycznej.
    W środku zawsze pachniało miętą, kwiatami pomarańczy i korzenną wonią różowego pieprzu. Ściany utrzymane były w ciemnych barwach, ozdobione przez lustra w misternie wykonanych ramach i obrazy. Przy nich stały regały i komody – klientom udostępniono szereg produktów, które można było dotknąć, obejrzeć i powąchać. W towarzystwie kartoników, słoiczków, flakoników i buteleczek rosły kwiaty – od tych najbardziej znanych do tych mniej. Pięły się pięknie w górę, rozczulając zielenią i kolorem.
    Convalliana wyłącza światło, a kryształowe żyrandole gasną. Rozgląda się wokół, a potem obraca zawieszkę z napisem „Zapraszamy!”, dociskając do szyby stronę z komunikatem „Zamknięte”.
    Jest już późny wieczór – miasteczko pogrążyło się w blasku ulicznych lamp, a miękka, mleczna mgła grała gdzieś dalej i kryła w sobie to, co niewypowiedziane. Convalliana, wracając z podstawowych zakupów w pobliskim markecie, podeszła do auta, zajęła miejsce kierowcy i zapięła pas bezpieczeństwa, usadawiając telefon w statywie, a potem wybrała numer Su-Jina – chciała dać mu znać, że wraca już do domu i powiedzieć, że tęskniła.
    Ostatnio w Desiderium było sporo pracy – przygotowanie indywidualnych zamówień perfum, a także dogadywanie spraw z Paryżem, gdzie Convalliana miała się pojawić jako gość i wygłosić wykład o tym, jak wiele zmienia zapach – w końcu zapach może mówić o uczuciach, w których wcale nie ma niczego pozytywnego; może być wspomnieniem, może być krzykiem, szeptem, bólem, żalem; może być wyrazem niemocy i tego, co już minęło. Tym właśnie były perfumy dla Convalliany – połączeniem piękna, ale też tego, co ludzkie, a tak kruche, nostalgiczne i metafizyczne.
    — Co robisz? Umierasz z tęsknoty za mną? — pyta, gdy Su-Jin odbiera połączenie, a potem śmieje się krótko, gdy słyszy jego odpowiedź. — Wracam już do domu — dodaje.
    Dom – znaczenie tego słowa wydawało jej się teraz tak naturalne. Dom był tam, gdzie znajdował się Su-Jin; był tam, gdzie jej serce czuło się bezpieczne. I nie chodziło o mury czy bogate wnętrze, o miękkie dywany czy piękne obrazy – a o to, by wieczór wypełnić tym, co miało jakąś wartość. Było to różne od jej zwyczajnych, samotnych wieczorów z butelką wina – od tego, co mogłaby uznać za rutynę, ale teraz wydawało się to odległe, niemal wyblakłe.
    Auto mknie przez ulicę, a potem znika wśród drzew. Convalliana zerka w stronę swojego domu, który po pożarze zaczyna odzyskiwać swój kształt – dach znów jest strzelisty i czerwony. Nie zatrzymuje się jednak, bo jeszcze przez tydzień mieszka u Su-Jina; jeszcze przez tydzień będzie bezczelnie zajmować jego łóżko, pić jego kawę, używać jego kosmetyków i domagać się atencji jak wyjątkowo złośliwy kot.
    — Jutro nieco później zaczynam pracę, więc możemy… — zaczyna mówić, ale wtedy wszystko dzieje się zbyt szybko; gwałtownie hamuje, gdy dostrzega wyłaniającą się z krzaków i wysokich traw sylwetkę. Męską sylwetkę. Z jej ust ucieka krótkie przekleństwo.
    Mężczyzna jest zakrwawiony i oświetlony przez światła auta – w tej poświacie Convalliana dostrzega jego azjatyckie rysy. Przez moment nawet irracjonalne zaczyna myśleć, że to Su-Jin, ale to przecież niemożliwe.
    — Muszę kończyć, skarbie. Jakieś człowiek prawie wylądował mi na masce — rzuca do telefonu, a potem rozłącza się i wysiada z auta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz z jej obecnością w powietrzu czuć zapach wanilii, agrestu i cynamonu; smukła sylwetka przemyka przez drogę, a oczy kierują się do świateł i mrużą się delikatnie, aby dostrzec czy człowiek faktycznie uszkodził jej auto, a potem odwraca się do zakrwawionego mężczyzny. Próbuje dostrzec, czy jest ranny i uświadamia sobie, że to nie jego krew – więc kogo? Przechyla delikatnie głowę, a jej mała, idealna twarzyczka wyraża ciekawość. Trzyma wysoko podbródek, szmaragdowe spojrzenie staje się czuje i przez moment Convalliana wygląda w świetle samochodowych lamp jak perfekcyjna kobieca rzeźba.
      — Wszystko w porządku? — pyta w końcu, a jej głos wydaje się aksamitem, jedwabiem, który sunie po skórze, pieszcząc i smakując. — Powinieneś bardziej uważać. Jak już zamierzasz chodzić po lesie, to sugerowałabym, abyś zaczął się rozglądać, czy nie wchodzisz komuś pod koła.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  9. Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi, idealnej porze dnia, gdy mógł bez obaw wychodzić z domu ciesząc się malowniczym widokiem zachodzącego słońca i jego niezwykłych kolorów malujących się na niebie. Su-Jin nie lubił niepotrzebnie tracić energii na mistyczne formułki chroniące przed słońcem, ani poświęcać własnej wytrzymałości na zbędne spacery za dnia, a zwłaszcza przed południem, gdy słońce było najbardziej niebezpieczne. Mimo wszystko czas dłużył mu się dziś niemiłosiernie w oczekiwaniu na upragnione popołudnie. Tym razem jednak nie czekał na upragniony spokojny wieczór w towarzystwie ukochanej. Chodziło raczej o coś innego, coś denerwującego i zaprzątającego mu myśli od rana i przypadkowego spotkania na uczelni.
    Do tej pory Su-Jin nieszczególnie przejmował się nowym sąsiadem, który wprowadził się do dość odległego domku, pod samym lasem. Owszem szybko wyczuł obecność wampira. Specyficzny, lekko trupi, zapach i martwa aura pozbawiona energii życiowej były zbyt wyraźne, by móc je z czymkolwiek pomylić. Chociaż bliskie sąsiedztwo wampira nie było mu na rękę, do tej pory jakoś ignorował ten fakt i nie poświęcał mu więcej uwagi niż było to potrzebne. Do tej pory starał się zachowywać w pełni neutralne stosunki z tutejszymi nieśmiertelnymi. Zwykle też z racji odmienności i całkiem innych preferencji w pożywianiu się, nie stanowili dla siebie konkurencji. Dotychczasowe relacje z wampirami Su-Jin mógł porównać raczej do obustronnego zaciekawienia. Jednak, co najważniejsze, przez całe swoje dotychczasowe życie na zachodzie Han-gyeol nie postrzegał tutejszych nieśmiertelnych jako zagrożenia. Znał ich gatunek, ich zdolności i słabości, podczas gdy on sam stanowił raczej zagadkę. Lubił to, całą tą niewiedzę i przewagę jaką dzięki temu miał.
    Teraz jest inaczej. Gdy dzisiejszego ranka wyczuł na uczelni obecność wampira i po raz pierwszy mógł wyraźnie przyjrzeć się mężczyźnie, poczuł dziwny niepokój. Znał tą twarz i tą aurę. Co prawda teraz aura wydawała się nieco inna, łagodniejsza i dość nietypowa jak na znane mu aury tutejszych wampirów, ale to nie miało większego znaczenia. Bardziej liczyła się znajoma twarz i uczucie, że już kiedyś się spotkali. Przez dłuższą chwilę ta myśl nie dawała mu spokoju. Zwykle doskonale pamiętał spotkania ze swoimi „rodakami”, którzy żyli na zachodzie. Zawsze postrzegał ich jako potencjalne zagrożenie, dlatego poświęcał im więcej uwagi niż innym. Ale nie… Tego wampira musiał spotkać wcześniej, znacznie wcześniej.
    Dopiero po dłuższej chwili rozważań i zagłębiania się w przeszłość, Su-Jin był w stanie przypomnieć sobie o co chodziło. Tego typu wampiry były stosunkowo rzadkie w jego ojczyźnie, rzadsze nawet niż jego własny gatunek. Po raz pierwszy usłyszał o nich mając już sporo lat na karku, a po raz pierwszy spotkał jeszcze później. W końcu jest w stanie przypomnieć sobie dokładniej. To było jakoś pod koniec XVII wieku, gdy powoli jego dotychczasowy świat zaczynał się rozpadać. Dawna potęga i pozycja wśród ludzi stopniowo chyliła się ku upadkowi, a on sam nawet nieszczególnie starał się z tym walczyć, zbyt zajęty przeżywaniem tego jak nudne i puste jego życie, jak bardzo nie miał celu ani pomysłu na dalszą nieskończoną egzystencje. W tamtym czasie nachodziły go nawet tak dziwaczne myśli jak to, by zostać buddyjskim mnichem, choć przecież doskonale wiedział, że nie potrafiłby pogodzić buddyjskich wskazań ze swoją naturą. I wtedy poznał tego wampira. Min… Woo? Soo? Ho? Chyba Min-Ho… Nie był tego pewien, w tamtych czasach nieszczególnie zwracał uwagę na imiona. Wciąż jeszcze uważał się za lepszego od innych i bardzo lekceważąco traktował młodszych od siebie nieśmiertelnych, często nawet nie zadając sobie trudu, by pamiętać jak mieli na imię. Zresztą samym Min-Ho zainteresował się wtedy tylko, dlatego że ten był inny. Był wampirem całkowicie odmiennym i stanowiącym pewną ciekawostkę, nieznaną zagadkę, a przez to także jakąś rozrywkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potem szybko zapomniał o nieśmiertelnym, który wcale nie był aż tak interesujący, jak mogłoby się wydawać. Niewiele różnił się od gang-si gustujących w świeżej krwi, równie brutalny, agresywny i nie do końca panujący nad zwierzęcym głodem. W tamtym czasie wydawał mu się niewiele lepszy niż gang-si stworzony przez głodnego ducha, co najwyżej nieco rozumniejszy i na tyle mądry, by nie narobić mu problemów, ani nie łamać narzuconych zasad. No i rzecz jasna dało się z nim sensownie porozmawiać i poznać nieco ten nowy, dziwny gatunek.
      Teraz to wszystko sprawia, że Su-Jin czuje jedynie niepokój. To nie był po prostu zwykły wampir mieszkający w okolicy. To był wampir, który doskonale znał jego gatunek; wampir, który spotkał w swoim długim życiu niejednego gang-si i zdawał sobie sprawę z ich zdolności, ale i słabości. To był wampir, który znał jego i jego tajemnice. Wiedział kim był, wiedział jak miał naprawdę na imię, jakie życie kiedyś prowadził. Kto wie, co jeszcze wiedział? W tamtych czasach był znany w środowisku nieśmiertelnych. Był jednym z nielicznych, którzy nie ukrywali się ze swoją naturą i bezczelnie wykorzystywali śmiertelników. Krążyło o nim wtedy tak wiele mniej lub bardziej prawdziwych czy dziwacznych plotek, o których on sam już dawno zapomniał. Ale Min-Ho mógł pamiętać. Mógł pamiętać zbyt wiele. Przez to stanowił podwójne zagrożenie dla spokojnego i poukładanego życia Su-Jina.
      W innych okolicznościach Han-gyeol wcale by się tym nie martwił aż tak. Ostatecznie, gdyby zrobiło się niebezpiecznie lub doszło do starcia, mógłby wyjechać. Zniknąć, zmienić dane, zatrzeć za sobą ślady. Teraz jednak tego nie chciał. Po raz pierwszy zaczął układać sobie życie na poważnie, zaczął zapuszczać gdzieś korzenie. Miał swoją małą rodzinę, swoją partnerkę, która kochał i z którą pragnął spokojnego, stabilnego życia – wspólnego, wygodnego domu, urządzonego wedle ich wspólnych marzeń. Ona zresztą pragnęła tego samego, spokoju, stabilności, miejsca, które byłoby jej domem i tego by jej małe dzieło, jakim była perfumeria, mogło się rozwijać. Nie mógł tego stracić, ani pozwolić by coś popsuło ich marzenia, a już zwłaszcza marzenia jego ukochanej, które były dla niego najważniejsze.
      Dlatego właśnie był tutaj. Pod drzwiami małego domku stojącego na skraju lasu. Rozmowa na korytarzach uczelni nie miała zbytniego sensu. Wymienili się jedynie uprzejmościami i banałami, które można było szybko zbyć. Nie mogło być mowy o otwartej rozmowie i wyłożeniu wszystkich kart na stół. Nie na oczach ludzi, nie w jego pracy, która była dla niego zbyt ważna.
      Puka do drzwi.
      Uprzejma sąsiedzka wizyta była w tej chwili najlepszym wyjściem. Była też jasnym sygnałem dla Min-Ho, że go rozpoznał i nie zamierzał ignorować tego faktu.
      Cierpliwie czeka przez chwilę wsłuchując się w ciszę. Gdy sąsiad w końcu otwiera, Su-Jin przygląda mu się z zaciekawieniem. Zmienił się. Obaj się zmienili. I nie chodziło tylko o stroje. Co prawda Han-gyeol wciąż miał słabość do tradycyjnych ubiorów i czasem po domu lubił nosić luźne szaty typowe dla uczonych, to zrezygnował bezpowrotnie z dawnego wizerunku. Z wszechobecnej czerni, z zakazanych strojów z królewskimi wzorami, ze wszystkiego co możliwie kontrowersyjne i rzucające się w oczy. Skończył też z niedbałą fryzurą i dłuższymi rozpuszczonymi włosami. Teraz miał ochotę się starać i kreować swój wizerunek. Miał dla kogo. Teraz nosił krótsze, cieniowane włosy, które starannie układał w zależności od okazji, zaczął nosić więcej kolorów, zwłaszcza jasnych, które wedle Liany bardzo mu pasowały. Bardziej przejmował się też wyglądem, estetyką i elegancją, które pasowały do poważnego wizerunku profesora. Min-Ho też spoważniał. Choć w wypadku tutejszych wampirów było to zrozumiałe, z wiekiem uspokajały się i nabierały ogłady.

      Usuń
    2. — W Anglii, zwłaszcza w tak małych miasteczkach, panuje zwyczaj odwiedzania nowych sąsiadów — odzywa się na powitanie. — Zwykle wypada wpaść z poczęstunkiem, ale nie poluję na ternie miasteczka i nie zamierzam brudzić sobie rąk z powodu jakiś zwyczajów. — Han-gyeol kontynuuje, spokojnym, może nieco lekceważącym tonem. Nigdy nie był tradycjonalistą, nigdy zbytnio nie przejmował się tym co wypada, a co nie. Po prostu robił to, co chciał.
      — Min-Ho, prawda? Czy może używasz teraz innego imienia? — pyta wprost, wpatrując się z uwagą w oczy stojącego naprzeciw wampira, zupełnie jak drapieżnik, który pragnie zaznaczyć swoją dominację, który prowokuje, by przeciwnik podjął wyzwanie lub pierwszy odwrócił wzrok.

      Han-gyeol

      Usuń
  10. — Tak, pewnie tak… — odpowiada dość powoli Han-gyeol uważnie wpatrując się w rozmówcę. Jego wyczulone zmysły pracują intensywnie, wyczuwając teraz wyraźniej zmiany nie tylko w aurze, ale i zapachu wampira. Nieco innym, wręcz niezbyt przyjemnym, o ile w ogóle mógł określić by zapach jakiegokolwiek wampira był przyjemny. Kojarzył mu się z czymś trupim, ze stanem, w który on i podobni do niego popadali w chwilach osłabienia, w pewien sposób rozkładając się za życia. I nawet najlepsze, najkosztowniejsze perfumy nie byłyby w stanie odwrócić jego uwagi od tej lekko upiornej nuty, tej martwej aury. Może właśnie to najbardziej odpychało go od tutejszych wampirów? Świadomość, że były o krok bliższe temu, czego najbardziej nie lubił we własnym ciele balansującym między normalnością i żywym ciepłem, a chłodem i sztywnością typową dla zwłok.
    Przytakuje skinieniem głowy, na wieść o nazwisku. To wydawało się oczywiste. We współczesnym świecie wręcz obowiązkowe. Sam dość długo posługiwał się jedynie imieniem, które samodzielnie sobie wybrał. Nie czuł potrzeby wpisywania się w ludzkie ramy i tradycje. Nie był człowiekiem, nie podlegał ludzkim prawom, więc czemu miał się do nich stosować? Dopiero potem, zaczynając żyć w społeczeństwie, zaczęły się nowe tożsamości. Proste, pospolite, całkowicie oderwane od przeszłości i dawnego „ja”, które skrywał głęboko w sobie.
    — Teraz przedstawiam się jako Cho Su-Jin — odpowiada, nie wspominając nic o dawnym imieniu, o dawnej tożsamości. Po tych wszystkich latach zawsze czuł się dziwnie wracając do przeszłości. Tym bardziej, że dopiero niedawno tak naprawdę zastanawiać się na ile był wtedy sobą. Na ile Han-gyeol z przeszłości to ten prawdziwy Han-gyeol?
    Z pewnym rozczarowaniem dostrzega unik swojego rozmówcy, który nie podejmuje niemego wyzwania i próby sił, zamiast tego uprzejmie zapraszając go do domu. Przez chwilę wydaje mu się to dziwne i może nawet trochę podejrzane. Sam w końcu nigdy tak ochoczo nie zaprosiłby do swojego domu obcego. Zwłaszcza obcego wampira.
    Przekracza próg, z trudem powstrzymując się przed tym, by nie zdjąć butów. Skoro gospodarz nie raczył mu o tym przypominać, sam nie zamierzał być nadgorliwy. Zwłaszcza, że byli teraz w Anglii. Zamiast tego kieruje się do salonu z zaciekawieniem przyglądając się wnętrzu. Dość ponuremu i ciężkiemu, wręcz przytłaczającemu. Od niechcenia przemyka wzrokiem po obrazach. Z tej odległości każdy obraz wygląda dla Su-Jina niczym impresjonistyczne dzieło. Antyki, ciężkie skórzane meble o specyficznej, lekko drażniącej woni, wciąż palący się kominek. Zapach otwartego wina unoszący się w powietrzu. Rejestruje to wszystko, z trudem powstrzymując się, by odruchowo nie próbować tworzyć w swojej głowie trójwymiarowego obrazu wnętrza, wychwytując każdy odbity dźwięk.
    — Jak mówiłem, tradycyjna sąsiedzka wizyta powitalna — mówi. Choć wie, że obaj doskonale zdają sobie w tej chwili sprawę z kłamstwa. — Urządziłeś się dość oryginalnie jak na mały wiejski domek… — stwierdza, podchodząc powoli do jednego z regałów z książkami, który od samego początku wzbudza jego największą ciekawość. Przesuwa palcami po grzbietach książek. Tych nowych i tych starych. Szczególną uwagę poświęca tym starszym, przyglądając się ich grzbietom i tytułom, próbując wychwycić coś ciekawego i godnego zainteresowania.
    Przenosi wzrok na swojego rozmówcę, czy raczej gospodarza.
    — Herbatę, o ile masz jakąś prawdziwą — odpowiada równie uprzejmie, z zaciekawieniem przyglądając się rozmówcy.
    Znów zerka na książki, zawieszając wzrok na kilku znanych pozycjach medycznych, jak i na tych mniej znanych, a bardziej specjalistycznych.
    — Sporo tu książek o medycynie. To twoja nowa fascynacja, czy raczej desperacko szukasz wiedzy, która pomogłaby ci zrozumieć twój stan? — pyta w końcu, dość wprost, nie kryjąc własnej ciekawości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymuje się w drzwiach kuchni i przygląda znów przygląda się własnemu gospodarzowi, jak i wnętrzu domu. Zachowuje spokój, uważnie ważąc każdy ruch czy słowo. Pod tym względem akurat się nie zmienił. Co najwyżej kiedyś był nieco bardziej teatralny w swoich gestach i zachowaniach, zwłaszcza wtedy, gdy czuł znudzenie lub chciał kogoś celowo sprowokować. Teraz raczej pozory nie są już dla niego takie istotne.
      — I co tu właściwie robisz Min-Ho? — pyta wprost, zwracając się do niego po imieniu. — Nagle zapragnąłeś wiejskiego krajobrazu? A może szukasz nowego terenu, gdzie wygodniej ci będzie polować? Bliskość lasu pasuje do tego, że śmierdzisz zwierzęcą krwią… Nieważne ile razy będziesz się szorował, zmieniał ubrania, twoja skóra, twoja krew krążąca w twoich żyłach śmierdzi zwierzęcą padliną. Twoja energia zresztą też bardziej przypomina martwą aurę zwierzęcego truchła, niż grobową pustkę typową dla twoich współbraci. Po to się tu wprowadziłeś? Żeby bezkarnie buszować po lasach jak dzikie zwierzę, w nadziei, że na wsi nikt nie zwróci na to uwagi? — pyta wprost z wyraźną niechęcią.
      Nie jest pewien co w tej chwili wydaje mu się bardziej odrażające. Fakt, że można prowadzić takie życie, czy sam fakt picia zwierzęcej krwi, niczym obrzydliwy głodny duch, gotowy posilić się byle czym. Dla Su-Jina nawet ludzka krew wydawała się odpychająca. Nieprzyjemna, metaliczna w smaku, często dość odpychająca. Żywił się nią praktycznie wtedy, gdy nie miał innego wyboru, gdy nie mógł pozwolić sobie na zabijanie, ani pozyskiwanie zbyt wiele życiowej energii od osób. Wówczas krew, choć mało ożywcza, była bardziej wydajna, pozwalała żerować na jednej ofierze miesiącami, podczas gdy oddech, czy czysta energia życiowa wyczerpywały się zbyt szybko, zbyt szybko doprowadzając ofiarę do śmierci. Nawet w czasach, gdy z powodu warunków musiał przez dłuższy czas żywić się wyłącznie krwią, stokroć bardziej wolał po prostu podciąć ofierze żyły i napić się z naczynia, niż wgryzać w ludzkie ciało. Znosić bliskość i dotyk, czuć zapach swojej ofiary, jej oddech i pulsowanie serca. To wszystko było tak niekomfortowe, tak odrzucające… Zaś myśl, by robić coś takiego ze zwierzęciem, by wgryzać się w ciało brudnego dzikiego stworzenia i pożywiać w ten sposób, przyprawiał go o mdłości. Perspektywa mordowania i podrzynania gardeł zwierzętom także nie wydawała mu się szczególnie atrakcyjna. Wręcz poniekąd bardziej okrutna niż gdyby miał zrobić coś takiego człowiekowi.
      Powstrzymuje dreszcz odrazy z powodu perspektywy tego, jak miałoby to wyglądać.

      Han-gyeol

      Usuń
  11. Stopy stawiała nieostrożnie, głośno. Nic sobie nie robiła z łamiących się pod nimi gałązek czy śladów błota, które osiadało na ciemnych kaloszach. I tak nie było jej słychać. A brud? Wystarczyło tylko prosta zaklęcie albo miska ciepłej wody z mydłem. Nic trwałego. Nic nieodwracalnego.
    Nie tak jak śmierć
    Potrząsnęła głową energicznie, zupełnie jakby miało to sprawić, że niechciane myśli i obrazy wypadną z niej i dadzą dziewczynie spokój. Już i tak nawiedziały ją każdej z nocy od dziesięciu lat. Pochłaniały ją, zjadały od środka. Wspomnienia nie dawały jej choćby chwili wytchnienia. Wiecznie pod powierzchnią, gotowe wciągnąć ją kiedy tylko choć na chwilę opuściła gardę i pozwoliła umysłowi błądzić bez celu.
    Dlatego pracowała. Katalogowała rośliny i grzyby, zbierała kamienie. Męczyła ciało do granic możliwości, próbując oszukać własną głowę. Rzadko kiedy jej się to jednak udawało.
    Zauważyła mały krzaczek poziomek kilka metrów nieopodal. Nie będzie z nich magicznego pożytku, jednak były smaczne a ona mogła wziąć sobie kawałek rośliny i później spróbować rozkrzewić ją u siebie w ogrodzie. Spróbować upiec poziomkowy placek, porobić przetwory na zimę. Nie będzie ich, co prawda, komu jeść, jednak zawsze jest to sposób na zajęcie czymś rąk.
    Zbierała owoce, które plamiły jej palce na czerwono, starając się nie zgniatać ich być mocno, i szukała kawałka krzaczka, który mogłaby użyć później jako rozszczepki. Nie była w tym tak dobra jak jej matka, jednak nie mogła już jej zapytać. Musiała poradzić sobie sama.
    Nie przeraziła się, gdy usłyszała gdzieś za plecami pękającą znienacka gałązkę. Mimo iż dźwięk dotarł do jej uszu głośny i zupełnie niespodziewany. Marina nie bała się niczego, co można było spotkać w lesie. Właściwie, jeśli miałaby się nad tym dłużej zastanowić, to od dłuższego czasu nie bała się zupełnie niczego. Miała w sobie zbyt wiele mocy, żeby coś mogło ją skrzywdzić lub zranić. Próbowała. Wielokrotnie. Jednak ciało zawsze w końcu się leczyło a duch… On pozostawał taki jak zawsze.
    Powoli obróciła głowę w kierunku źródła dźwięku.
    Stał tam, czarno biała plama ze strużkami czerwieni na brodzie i szyi i się jej przyglądał. Marina zmarszczyła brwi.
    Czuła promieniującą od niego energię. Coś pomiędzy czarną dziurą a rozkładem. Śmierć i pustkę, która zdawała się zasysać całe życie znajdujące się wokół.
    Wampir
    Nadal kucała nad krzaczkiem poziomki, na wpół obrócona do niego plecami, zupełnie nieuzbrojona. Dziewczyna w kremowym swetrze, jeansach i kaloszach, która nie wyglądała na więcej niż dziewiętnaście lat, zupełnie niewzruszona obecnością wampira. Nieobawiająca się o własne życie. Zbyt wiele energii krążyło w jej żyłach, zbyt wiele magii gromadziło się tuż pod skórą, żeby miała się go obawiać. Jeśli już, to on powinien bać się jej.
    Machnęła ręką, odpędzając zaklęcie wygłuszające. Skoro i tak ją zobaczył.
    - Mógłbyś się trochę wytrzeć - rzuciła w jego stronę, marszcząc brwi z dezaprobatą.
    - Większość mieszkańców Woodwick to zwykli ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy z istnienia… Twojego gatunku - dodała, posyłając mu ostatnie pełne dezaprobaty spojrzenie po czym wróciła do swojego krzaczka poziomek.

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  12. Convalliana nie boi się i nie lęka, a stoi prosto, jak leśna, eteryczna nimfa. Jej sylwetka delikatnie dotykana przez wiatr, obejmowana przez zapach mrocznego lasu, który milczał w sprawie najkrwawszych tajemnic – ona i mężczyzna, którego nie zna.
    Szmaragdowe spojrzenie sunie po obcej sylwetce – krew, ale nie ludzka; ta miałaby inny zapach. Poza tym doskonale znała smród tej człowieczej. Przygląda się zakrwawionemu mężczyźnie, a jej zmysły delikatnie drżą i rozkwitają – nie, to nie był człowiek, śmiertelnik, którego mogłaby uznać za niepoczytalnego. To był drapieżnik – otoczy przez lekką mgłę, światło samochodowych świateł, niemal przyłapany. Wystarczyłoby wskazać palcem, zapytać o to, co się wydarzyło, dlaczego jest tak brudny. Jednak czy było to tego warte? Czy należało w jakiś sposób zaryzykować, wejść w głębszą interakcję?
    Z jej miękkich, podkreślonych czerwoną szminką ust ucieka oddech, a Convalliana wyłapuje, jak mężczyzna napina mięśnie – mruży oczy w momencie, gdy ten przechyla głowę, zupełnie jakby coś od niej wyczuł. Nie cofa się jednak, a trzyma swój mały podbródek w górze, jak królowa bez korony – jak istota niepasująca do ciemnego, mokrego lasu, błota czy pokrywającej ściółkę mgły.
    — Poucza mnie ktoś, kto trochę się… pobrudził. Mogę tylko zgadywać, co robiłeś w lesie, choć czuć od ciebie coś mokrego i zwierzęcego — stwierdza lepkim jak miód głosem i patrzy, jak mężczyzna się oddala.
    Nie potrzebuje zbyt wiele, aby zrozumieć, że to krwiopijca. Nie wie jednak, czego się spodziewać – czy był podobny do Su-Jina, a może bardziej do wampirów, które znała? A może to zupełnie inny gatunek? Przede wszystkim Convalliana zadaje sobie pytanie, czy obcy był niebezpieczny. A jeśli tak, to czy powinna się obawiać? I czy zagrażał jej rodzinie?
    Mężczyzna zbliża się do auta, a ona odprowadza jego sylwetkę spojrzeniem. Zignorował jej obecność, być może uświadamiając sobie, jak wygląda, a może był po prostu takim arogantem, żeby móc odwrócić się do niej plecami i wierzyć w to, że nie mogłaby go zranić – uśmiecha się pod nosem, dociskając palce do ust, zupełnie jakby chciała ukryć swój rozczulony grymas. Być może lepiej jest, gdy nie wydaje się zagrożeniem; gdy pozostaje jedynie eterycznym pięknem zamkniętym w szkielecie, dlatego wycofuje się i wraca do auta, podejrzewając, że to jednorazowy incydent – Woodwick było jednak małe, a jeśli nadnaturalny postanowił tutaj zostać, istniało ryzyko, że znów zobaczy jego twarz. Może tym razem mniej brudną.
    W domu, gdy pochyla się nad kolacją przygotowaną przez Su-Jina, upijając łyk słodkiego wina, zaczyna temat dziwacznego spotkania z krwiopijcą – wspomina o charakterystycznych rysach i azjatyckiej urodzie. Przechyla delikatnie głowę, kiedy okazuje się, że wampir doskonale wie, kim był ten mężczyzna. Potem Su-Jin wspomina, że złożył Min-Ho sąsiedzką wizytę, który nie mieszka aż tak daleko, jak mogłaby przypuszczać Convalliana. I nie jest tutaj przejazdem.
    — To by wyjaśniało, dlaczego go prawie potrąciłam — stwierdza z westchnięciem, opierając krawędź kieliszka o swoją dolną wargę. — Zamierzacie dzielić się podwórkiem? — pyta zaczepnie, uśmiechając się lekko, i marszczy przy tym nos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierze oddech i przekracza próg Desiderium. Najpierw zmienia zawieszkę przy drzwiach z „Zamknięte” i odwraca napisem do szyby – „Zapraszamy!”. Sklep Convalliany jest czymś niemożliwie eterycznym; czymś przesiąkniętym zapachem i energią. Miejsce to odzwierciedla stary styl – złocenia, ciemne kolory i gdzieniegdzie majaczące jasne barwy i ornamenty. Dużo roślin, wiele szkiełek i książek.
      Siada przy kasie, sięgając po swój notes i zapisuje jutrzejszą dostawę, gdy rozmawiając przez telefon, odwraca się w stronę regałów. Rozłącza się i przeciera delikatną chusteczką jeden z flakonów, podczas gdy dociera do niej dźwięk złotych dzwoneczków przy drzwiach
      — Dzień dobry — odzywa się, uśmiechając się przyjemnie; uśmiechem, który otulał zmysły i cicho przyciągał. Convalliana przesuwa wzrokiem po męskich rysach, sylwetce, chłonąc spojrzeniem pewną znajomość tego, co wyłapują jej zielone oczy.
      — Nie spodziewałabym się tego, że cię tutaj zobaczę, Min-Ho — zwraca się do niego w ten sposób, skracając pewien dystans, ale nie jest to niepoprawne czy grzeszne; raczej zamyka się w tym, co ludzkie i być może tylko dlatego pozwala sobie utrzymać kontakt wzrokowy. Być może tylko dlatego troszczy się o to, aby w jej sklepie czuł się widziany. Aby czuł się… zauważony. Aby zdał sobie sprawę, że nie jest anonimowy.

      CONVALLIANA DIGGES

      Usuń
  13. Z trudem powstrzymuje się przed tym, by się nie roześmiać, choć krótko i przez chwilę, z powodu tego co właśnie słyszy. Lekarz? Naprawdę? Chyba nie potrafił wyobrazić sobie bardziej idiotycznego i absurdalnego pomysłu niż wampir w roli lekarza. Gdyby jeszcze żerował w ten sposób byłoby to jak najbardziej zrozumiałe, a nawet rozsądne. Otwierałoby możliwości pożywiania się bez wzbudzania podejrzeń. Ale zabawa w lekarza i picie zwierzęcej krwi? Przypominało to igranie z ogniem albo jakiś szalony masochizm i dręczenie samego siebie, świadome doprowadzanie siebie na skraj wytrzymałości. Wytrzymałości, która pewnego dnia może pęknąć i skomplikować życie wszystkim.
    — Lekarzem… — powtarza powoli — interesujące, nic tylko pogratulować. — Głos Su-Jina jest uprzejmy, tak jak jego słowa, a jednak słychać w nim rozbawienie i pewną drwinę.
    Przez chwilę całkowicie egoistycznie i dla własnej satysfakcji ma chęć podrążyć ten temat. Docisnąć nieco Min-Ho pytaniami o to co czuł pochylając się nad pacjentami, czy miał ochotę się w nich wgryźć… A może nawet czy lubił zadawać sobie ból? Powstrzymuje się jednak wiedząc jak dziecinne i małostkowe by to było. Zwłaszcza w tej chwili.
    — Nie sądzę — odpowiada krótko, gdy Min-Ho odbija piłeczkę i pytanie. Ignoruje fakt, że ten zwraca się do niego po imieniu, choć brzmienie jego prawdziwego imienia w ustach wampira wydaje mu się strasznie nieprzyjemne i może odrobinę nierzeczywiste. Han-gyeol czuje, że zbyt mocno przywykł do tego, by tylko jedna osoba nazywała go w ten sposób. Tylko gdy byli sami, gdy na chwilę mogli zdjąć swoje maski i być w pełni sobą. Z tego powodu w każdych innych ustach to imię brzmiało tak pusto i wynaturzenie. Jakby to wcale nie było jego imię, a kolejna z przybranych tożsamości. Kolejna z wielu masek.
    Uśmiecha się z pewną wyższością. Nie byli do siebie podobni, nie kierowali się podobnymi celami. Ani w przeszłości, ani tym bardziej teraz. Jeśli Min-Ho naprawdę sądził, że może tak łatwo odwrócić sytuację, lub stosować jakiekolwiek analogie, to był w błędzie. A Su-Jin zamierzał wyprowadzić go z tego błędu. Przez chwilę nadal obserwuje swojego gospodarza. Min-Ho robił w tj chwili dokładnie to samo co on. Był czujny. Obserwował. Próbował wychwycić czułymi zmysłami jak najwięcej szczegółów i informacji, by zdobyć przewagę.
    — Wiem, że nie dbasz — odpowiada spokojnie i nieco obojętnie — inaczej nie zapraszałbyś mnie do swojego domu.
    Przechyla lekko głowę, przyglądając się Min-Ho z zaciekawieniem, gdy ten równie jawnie odkrywa przed nim to, co zdążył wyczuć swoimi zmysłami. Słucha jego wniosków z pewnym zaciekawieniem, zwłaszcza gdy wspomina o perfumach. Słodka wanilia, przyjemnie korzenny cynamon i cierpki agrest. Intensywny zapach, który dawniej drażnił i tłumił jego wrażliwe zmysły. Zapach, którego kiedyś tak bardzo nienawidził, a który dziś kojarzył mu się z domem.
    — Zwierzęca krew aż tak przytępiła ci zmysły Min-Ho? — pyta w końcu uśmiechając się złośliwie — Naprawdę tylko to czujesz? A może to głód cię zaślepia? Zastanów się czy zmysły nie płatają ci figla… — zerka na niego, po czym usuwa się z drogi, gdy wampir wraz z tacą kieruje się do salonu.
    — Zastanów się co naprawdę wyczuwasz, bo od dawna nie piję ludzkiej krwi. To zbyt brudne, zbyt odrażające, a ja nie lubię brudzić sobie rąk. Nigdy nie lubiłem, przecież wiesz… — przypomina, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
    Zajmuje wskazane miejsce, czując lekki dyskomfort z powodu dźwięku jaki wydaje skóra pokrywająca kanapę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Byłeś zbyt zaślepiony krwią, ale chyba pamiętasz, że nigdy nie wgryzałem się w ludzkie gardła jak ty. Może gdyby stworzył mnie głodny duch, rzucałbym się jak zwierzę na swoje ofiary. — Su-Jin stwierdza obojętnie, choć z pewną nutą wyższości w głosie. — Zawsze preferowałem czystą energię życiową. Krew nie jest tak wydajna, ani tak atrakcyjna. Po co mam żywić się w ten sposób, gdy dziś tak łatwo można żerować inaczej? Żyjemy w XXI wieku, mamy taki rozwój nauki, a ludzie i tak coraz młodziej zapadają na choroby cywilizacyjne. Nikogo nie dziwi, gdy ktoś nagle podupada na zdrowiu, lub umiera dziwnie młodo. Wolę skracać im życia, odbierać cenne lata, żywić się ich zdrowiem i witalnością lub oddechem, niż brudzić się krwią.
      Mówi otwarcie i szczerze, choć starannie ukrywa w tym wszystkim jeden najważniejszy powód dla którego całkiem odrzucił krew. Obietnicę, że nie tknie innej krwi niż ta, która teraz wciąż jeszcze krążyła w jego ciele, którą Min-Ho brał za ludzką krew. I może tak właśnie było lepiej. Nie zamierzał przyznawać się do tego kim naprawdę była istota, której krew pił. Ostatecznie gotów był kłamać i mylić tropy, byle tylko odsunąć od Liany podejrzenia odnośnie tego, że była kimś więcej niż tylko nieziemsko piękną kobietą.
      Na chwilę milknie wdychając przyjemny zapach parzącej się herbaty i palącego się drewna, które niestety ginęły pośród innych, mniej przyjemnych woni.
      Zerka na Min-Ho, gdy ten ponownie się odzywa. Tym razem Han-gyeol nie powstrzymuje się przed prychnięciem śmiechem.
      — Skąd pomysł, że zamierzam ci czegoś zabraniać lub nie. Nie zauważyłeś, że jesteśmy w Anglii? Jesteś wolny Min-Ho, możesz robić ze swoim życiem na co masz ochotę. Ja tak samo. Jak mówiłem, to tylko sąsiedzka wizyta. Jako dobry sąsiad zamierzam jedynie powitać cię w okolicy i służyć dobrą radą… — mówi uprzejmie, niemal przekonująco, że rzeczywiście przyszedł tu wyłącznie w celach towarzyskich.
      — I masz rację, nasze tereny łowieckie nie pokrywają się. Nie poluję w Woodwick — oznajmia wprost, czując, że to idealny moment, by przejść do sedna i powoli zacząć odkrywać karty — i jako dobry sąsiad tobie też nie radzę tu polować.
      Zwraca się w stronę swojego rozmówcy, wpatrując w niego uważnie.
      — Nie jesteś już głupim dzieciakiem Min-Ho. Liczę, że przez te lata nabrałeś wystarczająco doświadczenia, abyś potraktował dobrą radę poważnie. Jeśli nie masz absolutnej władzy nad miejscem, w którym mieszkasz, nie warto polować na jego terenie. Inaczej z łowcy i drapieżnika, sam możesz zmienić się w ofiarę i zwierzynę łowną. Działalność drapieżnika nigdy nie jest niezauważona. Łatwo popełnić błąd, więc lepiej byś popełnił go jak najdalej… — mówi absolutnie poważnie. Pomimo chłodnego spokoju, gdzieś w ciemnych oczach i głębokim tonie głosu kryje się ostrzeżenie, a nawet groźba. — Mówisz, że zależy ci na spokoju. Mnie także. Ludzie są głupi, dla większości z nich wszyscy Azjaci wyglądają tak samo. Jeśli swoimi wybrykami ściągniesz na siebie uwagę ludzi lub łowców; jeśli w ten sposób ściągniesz na mnie choćby cień podejrzenia; jeśli choćby jeden nadgorliwy idiota zakłóci mój spokój i zbliży się do mojego domu… To uwierz mi, łowcy będą twoim ostatnim zmartwieniem. Osobiście wytropię cię i nie będę wahał pobrudzić sobie rąk. Rozszarpię cię na kawałki, a twoją głowę sprezentuję łowcom, by mogli odtrąbić sukces. Rozumiesz? — pyta wpatrując się w niego lodowatym spojrzeniem.
      Nie rzuca gróźb bez pokrycia i Min-Ho zapewne dobrze o tym wiedział. W swojej ojczyźnie zabijał już pobratymców, zwykle innych gang-si, opętanych przez głodne duchy, dla których śmierć była aktem łaski i współczucia, niż czymś złym. Nie wahał się jednak usuwać z drogi każdego innego, kto był mu niewygodny i nie miał zamiaru wahać się teraz, gdy miał do stracenia o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Dla Liany przesuwał granicę. Skoro był w stanie zabić potężnego demona czy narażać się i pozwolić zranić, to zabicie jednego niewygodnego wampira było czymś banalnym i oczywistym.

      Han-gyeol

      Usuń
  14. Mimo że dłońmi nadal niedbale zbierała poziomki, nasłuchiwała. Nie bała się, była po prostu ciekawa. Ewidentnie spotkała wampira wracającego z łowów. Co innego mógłby robić w środku lasu o świcie ze śladami zasychającej krwi spływającymi z ust? Tyle że skoro nadal się na nią nie rzucił, może nie zamierzał? A nawet jeśli, nie za wiele ją to obchodziło. Teraz, kiedy zdawała sobie sprawę z jego obecności bez trudu odparła by atak. A wcześniej? Może gdyby całkowicie osuszył ją z krwi duchy przodków nie dałyby rady utrzymać jej przy życiu? Może w końcu byłaby wolna. Od tej dziwnej pustki i natrętnych koszmarów. Od poczucia winy i magi, która paliła ją od środka.
    Poziomka za poziomką, pracowała dalej. Nic nie robiąc sobie ze spojrzenia, które ewidentnie wbijał w jej plecy. Pozostawiła jego pytania bez odpowiedzi, niegrzecznie. Jednak wiedziała, że on już zna odpowiedź. Tak jak on emanował śmiercią, ona musiała dla niego pachnieć magią. Nie musiała się więc przedstawiać. Poza tym, czy uważała się za mieszkankę Woodwick? Była raczej leśnym duchem, zjawą, która do centrum miasteczka zapuszczała się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy naprawdę musiała. Większość czasu spędzała pomiędzy drzewami, w swoim ogrodzie albo w fotelu nieopodal wielkiego okna. Czytała i pracowała, próbując zająć czymś myśli. Nie miała w Woodwick przyjaciół ani znajomych, nikogo z kim mogłaby spędzić czas. Miewała klientów, których przyjmowała zazwyczaj u siebie. Nie było jej to specjalnie na rękę jednak omawianie magicznych zleceń nie nadawało się na temat przy kawie w jedynej pobliskiej cukierni. Studiowała magiczne księgi, czasami wybierała się w dalekie podróże w poszukiwaniu jakiś artefaktów. Tak mijał jej miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Była znudzona, zmęczona i przede wszystkim samotna.
    Chcesz powtórki z rozrywki? podszeptywał jej umysł. Już raz dopuściła kogoś do siebie. Na tyle blisko i na tyle nieodpowiedzialnie, że skończyło się to katastrofą. Nigdy więcej.
    Napięła plecy nieznacznie, kiedy przystanął nieopodal. Wiedziała, że nadal patrzy.
    - Myślę, doktorze, że przydałby się panu porządny prysznic - wypaliła znienacka, zanim zdążyła ugryźć się w język. Ewidentnie miała ochotę zostać kolejnym posiłkiem swojego nowego znajomego - Śmierdzi pan jakimś… jeleniem.
    Obróciła się na tyle, by na niego spojrzeć. Oczywiście, że wiedziała, kogo zauważyła. Ciężko byłoby się pomylić. Niewielu w tym miejscu było przystojnych młodych Azjatów i nawet Marina słyszała o nowym lekarzu, który niedawno zawitał do miasteczka. Widziała jego zdjęcie w lokalnej gazecie. Oczywiście, że jego przybycie zasługiwało na cały artykuł. W końcu nie co dzień taka persona pojawia się w dziurze zabitej dechami jak ta i postanawia w niej zostać. Zbawiać pacjentów.
    Znała też wszystkie z leśnych zapachów, a krew, którą nadal miał na sobie, pachniała intensywniej niż cokolwiek innego.
    Patrzyła na niego wyzywająco, oczekując na reakcję. Po cichu licząc na to, że jej odpowie.
    Rozmawianie z nowo poznanym wampirem wydawało się jej, o dziwo, bezpieczniejsze niż z jakimkolwiek innym mieszkańcem Woodwick. Był martwy, wyczuwała to bez problemu. Nie mógł jej oszukać. A nauczyła się, że martwi mają zazwyczaj zdecydowanie czystsze intencje niż żywi. Zazwyczaj pilnowali własnego nosa i gdzieś mieli przyziemne sprawy.
    A może to po prostu brak snu i samotność sprawiały, że szukała w nim… Sama nie była pewna czego.

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  15. Convalliana wie o wampirze tyle, ile powiedział jej Su-Jin, choć tak naprawdę to wystarcza, aby zaczęła sądzić, że Min-Ho znalazł się w Woodwick nie bez przyczyny – nic w końcu nie działo się bez ingerencji, a przypadek to raczej wynik pewnych decyzji i zdarzeń, czasem wyjątkowo zagmatwanych, głupich czy bolesnych.
    Czuje jego spojrzenie przy swojej twarzy – to sprawia, że jedynie się uśmiecha, a jej uśmiech wydaje się czymś miękkim, niemal nieistniejącym. Usta pociągnięte czerwoną szminką błyszczą delikatnie w świetle nisko zawieszonego żyrandolu, a Convalliana delikatnie przesuwa palcami po szklanej fiolce perfum.
    Wampir wita się i zbliża; wygląda lepiej. Schludniej. Mniej upiornie, gdy nie jest pokryty krwią. Obserwuje teraz jego rysy i twarz; przesuwa spojrzeniem od jego czoła, przez nos, aż przez usta i podbródek – Convalliana dostrzega jasną cerę, niemal idealną w swojej strukturze.
    — Być może dlatego, że Han-gyeol bierze pod uwagę różne scenariusze, a może to wina tego, że jest myślicielem, który doskonale wiedział, że w końcu cię spotka, Min-Ho. Nic nie jest tak pewne, jak spotkanie z dawnym… przyjacielem. — Jej głos jest przyjemną słodyczą. Odbija się od ścian, trąca szklane flakony i umyka jak frywolny wiaterek.
    Śmieje się cicho, zupełnie jakby wokół zabrzęczał rój złotych dzwoneczków, gdy wampir wspomina o tym, że Su-Jin nie raczył jej przedstawić. Jej zielone oczy nabierają kształtu, ozdobione w długie, czarne rzęsy wydają się być głębokim morzem zapomnienia.
    — Może nie jestem aż tak ważna, by mnie przedstawiać lub ty nie jesteś kimś, z kim Han-gyeol chciałby mnie poznać. — Ciągnie za strunę, drażniąc się, ale nie ma w niej jeszcze nic wrogiego. — Chyba nigdy się tego nie dowiemy.
    Convalliana nie przyznaje się otwarcie do zażyłej relacji, choć normalnie nie miałaby z tym problemu; w końcu tak chętnie pokazywała swój pierścionek, bawiła się ludzkim pożądaniem i niemal z uroczym chichotem wypowiadała krótkie, stanowcze „nie”. Teraz jednak jest ostrożna, nieco zdystansowana, a przede wszystkim czujna – filigranowe ciało porusza się niemal bezszelestnie, gdy sukkub zbliża się do lady sklepowej.
    — O herbacie zapomniał wspomnieć — dodaje dość przekornie.
    Obserwuje mężczyznę, który spogląda po jej sklepie. Intruz, klient, ktoś, kto być może jest niebezpieczny – nie zna jego intencji; nie wie nic więcej od tego, co powiedział jej Su-Jin, a więc powinna wziąć pod uwagę najgorsze.
    — Ponoć tak — odpowiada, zawijając kosmyk włosów za ucho. Mruży przy tym delikatnie oczy i czeka, aż Min-Ho powie, dlaczego tutaj jest. I w końcu poznaje powód.
    Sięga po swój notes i długopis, a potem otwiera notatnik i dociska pióro do jednej z kartek. Opiera biodro o blat, a jej spojrzenie wędruje po sylwetce Azjaty – zupełnie jakby szukało czegoś fałszywego lub niebezpiecznego.
    — Jeśli chcesz konkretny zapach, powinieneś zacząć od wspomnienia. Tego jednego, szczególnego; tego, które sprawia, że twoje serce zapomina o jednym uderzeniu... — odzywa się, a głos Convalliany zmienia się delikatnie, jest bardziej zmysłowy i niemal odurzający. Mówiąc o swojej pasji, przypomina szarlatana, który może sprzedać swoim klientom wszystko, nawet stary guzik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie robię zwykłych perfum ani też takich, które możesz znaleźć w drogeriach. Sądzę, że każdy zapach jest wyjątkowy i ma przywoływać to, co chce się mieć blisko siebie. Zapach ojca, żony czy rodziców. Zapach tęsknoty czy melancholii. Miłość, nienawiść… wszystko to zaklęte we flakonie, prawie jak puszka Pandory. — Opiera pióro o kartkę. — Opowiedz mi o tym zapachu; co czujesz lub chcesz poczuć, do czego pragniesz wrócić.
      Spogląda w jego stronę, a jej oczy błyszczą jak dwa szmaragdy – są piękne i bezcenne. Pozwala też roznieść się ciszy. Czeka, aż wampir się odezwie; aż szepnie to, co powinno znaleźć się w jego perfumach; w ich ciele, duszy i sercu, które będzie mogła dostroić i przywołać to, czego oczekiwał lub to, co kryło się gdzieś pomiędzy – zupełnie niewypowiedziane i wyblakłe.

      CONVALLIANA

      Usuń
  16. — A może to po prostu próżność? — odpowiada i uśmiecha się. Niemal ciepło i życzliwie, jakby rzeczywiście to wszystko była zwykła, przyjazna pogawędka, za którą nie kryło się nic więcej. — No dalej Min-Ho, brzytwa Ockhama, najprostsze rozwiązania są zwykle tymi prawdziwymi. Lubię autorytet, lubię podziw i szacunek. Czasy się zmieniły, teraz wygodniej jest być podziwianym za umysł niż siłę. Lubię jak mnie słuchają, jak na mnie patrzą… Lubię świadomość, że mogę zrujnować im przyszłość jeśli najdzie mnie taka ochota. To ekscytujące, uzależniające.
    Mówi to wszystko z pewną pasją i ekscytacją, przez chwilę niemal równie teatralnie jak kiedyś, dawno temu. Przez chwilę nieco dziwnie czuje się w dawnej skórze, nieco obco. Ale to właśnie było mu na rękę. Miał zwierzać się komuś, kto nie był dla niego ważny z czegoś tak osobistego jak pasje? Jak sposób patrzenia na świat? Jak szalona fascynacja, której zawdzięczał tak wiele?
    Nie zamierzał tego robić. Ale także nie kłamał. Su-Jin od początku wyznawał zasadę, że w każdym kłamstwie musi tkwić ziarno prawdy, które uczyni kłamstwo doskonałym, tak szczerym, by zwieść umysły wszystkich, nawet umysł samego kłamcy, w którym to co prawdziwe splatało się nierozerwalnie z tym co fałszywe. Od zawsze tak robił, chronił to co ważne, za ścianą z pozorów szczerości.
    Przygląda się z zaciekawieniem swojemu rozmówcy, gdy ten usiłuje łapać go za słówka, czytać między wierszami coś, co mogłoby dać mu odpowiedź. W oczach Su-Jina pojawia się lekki błysk. Zupełnie jakby mimo uników rozmówca jednak w końcu się złamał i podjął gierkę, próbując dać znać, że także jest świetnym obserwatorem i godnym przeciwnikiem.
    — Czyżby? — pyta z pewnym siebie uśmiechem. Doskonale wie co powiedział, a czego nie powiedział. Doskonale wie jak mówić wiele, nie mówiąc nic; jak dobierać właściwie słowa i nie wpaść w pułapkę; w końcu z jakiegoś powodu to filozofia była jego umiłowaną nauką spośród wszystkich, którymi zajmował się przez ostatnie dwieście lat.
    — To Ty powiedziałeś, że czujesz w moich żyłach krew — wytyka mu błąd. Skoro chciał bawić się w łapanie za słówka. — Ludzką krew, co tak bardzo cię oburzyło. Ja powiedziałem jedynie, że nie piję ludzkiej krwi. Zwierzęcej tym bardziej. Żadnej krwi. No chyba że czujesz odrażającą krew wiedźmy, którą piłem kilka miesięcy temu… — mówi bezczelnie. Kłamie. Nawet jeśli w żadnej chwili nie sugerował nic, co mogłoby naprowadzić Min-Ho do tego wniosku, to kłamał wypierając się całkowicie picia krwi. — Dlatego pytałem cię czy jesteś pewien, że naprawdę czujesz krew. Może zbyt przyzwyczaiłeś się do tutejszych wampirów i zapomniałeś już czym się od nich różnię… — rzuca prowokacyjnie, ciekaw na ile jego rozmówca przyzna się do swojej wiedzy.
    Przez chwilę ma chęć posunąć się nieco dalej i pozwolić swoim oczom zmienić barwę z naturalnie ciemnych na krwistoczerwone. Zupełnie inne od chłodnych, jadeitowych oczu, które mógł pamiętać Min-Ho sprzed setek lat. Nie zamierza jednak mu tego ułatwiać. Skoro Min-Ho chciał bawić się z nim w ten sposób, chciał samodzielnie próbować go rozgryźć i czytać pomiędzy wierszami, więc teraz miał ku temu okazję.
    Na moment milknie, pozwalając Min-Ho w spokoju przetrawić informacje. Zarówno te, dotyczące przyjacielskiej porady, jak i zagadki, którą mu rzucił. Sam przez ten czas w spokoju nalewa sobie herbatę, zerkając tylko na gospodarza, gdy ten odzywa się i z równą chłodną uprzejmością odwdzięcza się za całą poradę.
    Han-gyeol uśmiecha się słysząc bezczelną uwagę na temat zapachu kobiety, którym przesiąkł on i cały jego dom.
    — Brawo, gratuluję przenikliwości… — odpowiada sarkastycznie — Wyczułeś zapach, który zawsze doprowadzał mnie do szału. Dla mnie to woń, która przytępia zmysły, ogłusza i utrudnia wyczucie czegokolwiek innego. Ale skoro dla ciebie to tak wielki sukces i satysfakcja z odkrycia to cieszę się, że jesteś tak dumny z własnej przenikliwości — uśmiecha się z rozbawieniem i upija łyk herbaty. Dość niezłej i rzeczywiście prawdziwej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Żałuję… Mogłem przyjść na tą wizytę w obrączce, żebyś miał jeszcze większą satysfakcję z odkrywania moich niesamowitych sekretów — nie kryje kpiny, ani tego, że w tej chwili dość dobrze się bawi. Szybko jednak opanowuje się nieco, by nie przeciągać struny i nie zmieniać przyjemnej rozmowy w dziecinne złośliwości.
      — No dobrze, bądźmy poważni… — mówi, chyba bardziej do siebie niż do Min-Ho. — Starzeję się, zależy mi na ciszy i spokoju. Na zwykłym, do bólu nudnym życiu z moją kobietą, na jeszcze bardziej nudnej wsi. Dziwi cię to? W całym tym świecie ciągłego hałasu i pośpiechu? — pyta zupełnie spokojnie i otwarcie.
      Domyśla się, że Min-Ho może być bardziej zdziwiony nie tyle pragnieniem spokoju, co chęcią towarzystwa. Gang-si nigdy nie były stadnymi istotami. Tak nieufny, z natury fobiczny gatunek, niemal instynktownie nie tolerujący bliskości nie pasował do obrazu domu i rodziny. Już prędzej pasowało to do tutejszych wampirów, tworzących sobie potomstwo i namiastki posklejanych, dziwacznych rodzin. Chociaż… o tym można by dyskutować długo.
      — Cóż, po tym jak ludzie wymyślili, że anteny telefoniczne mają coś wspólnego z ostatnią pandemią, jestem skłonny uwierzyć, że niedługo pojawią się plotki o nowym rodzaju ufo, które zamiast okaleczać bydło, poluje teraz na jelenie czy cokolwiek w czym gustujesz. Moją działalność mogą sobie wytłumaczyć złymi szczepionkami, a twoją? — stwierdza pogardliwie, choć w tej chwili pogarda wymierzona jest nie w rozmówcę, a w ludzi. Ludzi i ich beznadziejną głupotę, która za każdym razem potrafiła zaskoczyć czymś jeszcze bardziej niedorzecznym.
      — Poza tym Woodwick jest dość specyficzne. Nie wiem czy już to zauważyłeś czy jeszcze nie, ale przydarza się tu „nieco” więcej dziwnych rzeczy niż w innych miejscach. — Su-Jin zerka w stronę Min-Ho z zaciekawieniem, gdy słyszy jak ten zwraca się do niego nowym imieniem, niejako symbolicznie potwierdzając, że nie chciał kłopotów.
      — Mnie też nie obchodzi twoje życie — odpowiada spokojnie — ani życie kogokolwiek innego. Oczywiście, dopóki ktoś nie wchodzi mi w drogę i nie zakłóca mi spokoju. Nie lubię co prawda tego typu przypadków ani towarzystwa rodaków, ale… to raczej pewna niewygoda, którą będziemy musieli znosić. Na szczęście chyba się rozumiemy drogi sąsiedzie, prawda?

      Han-gyeol

      Usuń
  17. Convalliana zastanawia się, ile wampir dostrzegał; czy widział nieskazitelne, sukkubie piękno czy może wyłapywał po prostu urodę zwykłej kobiety? Czy Min-Ho bardzo różnił się od Su-Jina? A może przez to, że pił krew zwierząt, nie umiał oszacować, jak słodka jest jej krew? Wie przecież, że inaczej smakuje, gdy przeżywa daną emocję – gdy jest to podniecenie, wzruszenie, oddanie czy coś zupełnie innego. Wie to, bo jej mąż umiał to dokładnie określić. Najczęściej opisywał jej smak jako pikantną czekoladę – czy więc Min-Ho mógł powiedzieć to samo? Wyczuć tę woń w jej żyłach?
    Ma świadomość, że Min-Ho musiał wiedzieć więcej – że musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, kim była, a przynajmniej z tego, że była żoną gang-si.
    — Dla kogoś — powtarza za nim i delikatnie przytakuje. — Więc to ktoś, kto jest lub był blisko ciebie. Zazwyczaj prezent, który ma być spersonalizowany i niezwykły — zaczyna mówić — wiążę się z pewną relacją.
    Nie dopytuje o tę relację; niektóre rzeczy to coś osobistego; coś niemożliwie kruchego, co może się rozpaść przy każdym ruchu. Przyjmuje więc jego wyznanie – to, że powiedział jej tyle, ile uznał za słuszne.
    — Z morską bryzą wiąże się calone, czasem bergamotka. — Zbliża się do jednego z regałów i sięga po flakon, a zaraz potem przesuwa palcem po innych szkłach. — Ciepło to natomiast aromatyczna paczula, kwiaty magnolii, jaśminu i ylang-ylang, z których wszystkie są cudownie słoneczne i tropikalne w swojej naturze… ale nie, potrzebujemy bursztynu. Coś, co złapie moment i zamknie w zastygłym, przezroczystym złocie.
    Spogląda po perfumach; nie znajdzie tutaj dokładnie tego, co opisywał Min-Ho, a jedynie jedną z wariacji, aby pokazać mu mniej więcej fakturę aromatów – to, jak cząsteczka odbija się o cząsteczkę, łączy się i podbija zapach czegoś, co ukryte.
    — Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale mówisz wiele sprzecznych rzeczy. Śmierć, krew, ale zaufanie i domowe ciepło. Tęsknota i szaleństwo… — odzywa się, spoglądając w jego stronę. — To zupełnie, jakbyś był jednocześnie pijany i trzeźwy. Jakbyś znajdował się gdzieś w niedoczasie, tkwiący w ciemnościach, ale skąpany w świetle. Paradoks tego wszystkiego sprawia, że nie da się określić konkretnego zapachu… to trochę jak mrok za powiekami. Wiesz, że tam jest, ale wydaje się nie istnieć, gdy o nim nie myślisz.
    Chwyta za kilka flakonów, a potem zbliża się do Min-Ho. Kiedy słyszy jego pytanie, uśmiecha się delikatnie.
    — Convalliana — odpowiada, a potem otwiera szkło i subtelnie przesuwa perfumy w stronę wampira. — To bursztyn, a raczej próba odtworzenia tego zapachu poprzez połączenie labdanum, wanilii i benzoiny… ten aromat zawsze kojarzy mi się ze wspomnieniem zaklętym w żywicy.
    Odkłada flakon i łapie za następny.
    — Natomiast krew i szaleństwo mogą pachnieć różnorako. Może to być duszący zapach lilii, obrzydzająco nuty rozkładającego się mięsa czy chemiczna sterylność szpitalnego korytarza… — Podsuwa do Min-Ho szkło. — Czujesz? To ziemia, zielone liście, akord wodny…
    Uśmiecha się delikatnie, subtelnie, niemal mgliście, zupełnie jakby była jednym ze swoich zapachów; jednym z uciekających, nieuchwytnych aromatów.
    — Stworzę dla ciebie perfumy — oznajmia, a jej głos przypomina frywolny zefirek. — Powinny być gotowe za tydzień. — Odkłada flakon i zbliża się do biurka, aby sięgnąć po swoją wizytówkę. Czarny sztywny papier pachnie zupełnie jak Convalliana, cynamonem, agrestem i wanilią. Jest tam jej imię i nazwisko, numer kontaktowy i e-mail, a także adres perfumerii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jakiego koloru powinien być flakon? Ciemny? Jasny? A może biały? — pyta jeszcze, wręczając Min-Ho swoją wizytówkę. — A może przezroczysty i nieskazitelny?
      Opiera tył pleców o biurko i trzyma swój mały podbródek wysoko, obserwując mężczyznę naprzeciwko niej. To, co pragnął poczuć w perfumach, wydawało się tak… ludzkie, osobiste, niepasujące do kogoś okrutnego i złego, choć Convalliana wcale tego nie wykluczała. Może Min-Ho był kimś takim – okrutnym i złym, ale ukrywał to gdzieś w rysach swojej twarzy. Gdzieś w oczach; gdzieś w mięśniach i szkielecie.

      CONVALLIANA

      Usuń
  18. — Może… — przytakuje, nie wnikając zbytnio w motywacje swojego rozmówcy. Nawet jeśli wciąż wydaje mu się to głupie i masochistyczne podejście, to chwilowo nie zamierza drążyć dalej. O wiele bardziej ciekawiła go etyka jaką kierował się w swoim życiu Min-Ho i ewentualne luki w tejże etyce, które mógłby mu wytknąć lub wykorzystać przeciwko niemu tylko po to, by udowodnić mu jego błędne założenia, niemal tak jak robił to w debatach lub ze swoimi studentami.
    Ale nie teraz… To nie był dobry moment na tego typu zabawy. Może innym razem, przy innej, o wiele bardziej dogodnej lub ciekawszej okazji? Być może celowo sprowokowanej okazji?
    W głowie Su-Jina już powoli kiełkował pomysł w jaki sposób mógłby lepiej wybadać Min-Ho oraz wystawić na próbę jego silną wolę.
    Z pewnym żalem przyjmuje fakt, że wampir po raz kolejny nie podejmuje rzucanego mu subtelnie wyzwania, ani drobnej sugestii. Przez chwilę Su-Jin rozważa czy może jednak nie sprowokować go bardziej, nie zasugerować, że zmienił się bardziej; że słabości, którymi niegdyś mógłby zagrozić mu Min-Ho, powoli traciły na znaczeniu z powodu tego, co robił ze swoim ciałem; że teraz był o wiele silniejszy, a co za tym idzie był także większym zagrożeniem niż kiedyś.
    Ostatecznie jednak nagły wybuch śmiechu rozmówcy sprawia, że Su-Jin porzuca tę myśl i z nieukrywanym zaciekawieniem obserwuje jak trzymający od początku swoje emocje na wodzy Min-Ho ostatecznie nie daje rady i przegrywa swoją walkę o kamienną twarz.
    — Jestem tradycjonalistą jeśli chodzi o związki — odpowiada bezczelnie i z lekkim rozbawieniem. Daleko mu było do tradycjonalisty pod każdym możliwym względem. Czasem wręcz celowo szokował zachowaniem. Dostosowanie się do społecznych norm, przestrzeganie zasad, tego co wypada lub nie, doprowadzało go do szaleństwa.
    — Zresztą — wzrusza ramionami — co to ma do rzeczy? Dieta czy hobby to sprawa osobista, małżeństwo to instytucja prawna, bardzo przydatna w życiu…
    Uśmiecha się tylko i przygląda rozbawionemu rozmówcy. Przechyla lekko głowę słysząc pytanie, w którym mimo wszystko może wyczuć szczerą ciekawość. Ciekawość, której wcale nie zamierzał zaspokajać.
    — To zależy co masz na myśli mówiąc „miłość” — odpowiada prosto i zupełnie szczerze, czując jak powoli budzi się w nim pasja do filozoficznych rozważań. — Powiedz mi Min-Ho… Czym według ciebie jest miłość? W końcu można zdefiniować to uczucie na tak wiele sposobów, od czegoś przyziemnego i czysto fizycznego, aż po piękne i wzniosłe idee, czasem wręcz nierealne. Tylu filozofów próbowało definiować miłość, tylu pisarzy ją opisywało… Czy w takiej mnogości opinii, można cokolwiek nazwać miłością? A może to wszystko, wszystkie nasze uczucia są tylko iluzją, którą sami sobie tworzymy, a miłość; tak jak powiedział Budda; jest tylko cierpieniem? — pyta, celowo unikając jednoznacznej odpowiedzi.
    Mimo wszystko jest jednak szczerze ciekawy odpowiedzi i zdania Min-Ho. Ludzie zwykle postrzegali miłość, uczucia czy pojęcia bardzo prosto i bezrefleksyjnie, niemal prymitywnie. Czasem łatwiej im było rozważyć bardzo abstrakcyjny koncept filozoficzny lub logiczny, niż głębiej zastanowić się nad naturą czegoś tak zwyczajnego i pozornie codziennego jak uczucia. Z nieśmiertelnymi czy długowiecznymi istotami było na odwrót. Zwykle mniej chętnie rozważali odległe abstrakcje. Miewali za to bardzo głębokie przemyślenia na temat uczuć, życia, codzienności. Nabierali perspektywy całkowicie obcej ludziom i istotom, których życia były zbyt krótkie by doświadczyć przemijalności, niestałości i kruchości życia. Tego jak wszystko było nietrwałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Su-Jin przygląda się Min-Ho, czekając na odpowiedź i jego definicję. On sam, kilkaset lat temu pewnie także zareagowałby śmiechem na wiadomość o miłości. Choć… w pewien sposób wydaje mu się interesujące, że jego rozmówca postawił małżeństwo na równi z miłością. W końcu… obaj dorastali w kulturze, gdzie małżeństwo nie zawsze szło w parze z miłością. Pary często nie miały nawet okazji poznać się przed ślubem, małżeństwa aranżowano, a mężczyźni mieli prawa do konkubin. Czy w ogóle było tu miejsce na miłość? Może w pięknych tekstach buddyjskich, ale raczej nie w surowym i poukładanym społeczeństwie Joseonu. A jednak pierwszym o co zapytał Min-Ho przy okazji „zabawy w małżeństwo” była właśnie miłość. To wydaje się intrygujące.
      Potem coś się zmienia, a jego rozmówca nieco odpuszcza. Zupełnie jakby cały ten wybuch i śmiech przerwały grę pomiędzy nimi. To też go zaskakuje i nie pasuje do tego, czego się spodziewał.
      — Nie, wcale w to nie wierzę... — przyznaje spokojnie, nie bawiąc się już w prowokacje, uśmieszki czy zaczepki. — Nasza normalność daleka jest od tej ogólnie przyjętej. Wyglądamy jak ludzie, udajemy ludzi, ale koniec końców, kiedy tylko możemy być sobą, kiedy nikt na nas nie patrzy; na przykład głęboko w lesie; stajemy się drapieżnikami. Dopiero wtedy jesteśmy naprawdę sobą, dopiero wtedy nasze zmysły pracują naturalnie, nie musząc wciąż znosić bodźców, które nas drażnią, a które jako ludzie powinniśmy ignorować. Ale to, że nie żyjemy normalnie nie oznacza, że musimy żyć samotnie. Tacy jak ty lubią tworzyć sobie potomstwo, towarzystwo istoty podobnej sobie, tylko szczerze oddanej swojemu stwórcy. Ja nie mogę tego zrobić, co więc dziwnego, że znalazłem sobie partnerkę? — pyta spokojnie.
      — Mógłbyś powiedzieć mi raczej, że to głupie lub niebezpieczne. Wielu takich jak ja ginęło, gdy ignorowało instynktowną niechęć do bliskości i dopuszczało kogoś blisko siebie. To nasza słabość, sam wiesz jak ciężko zabić gang-si nie podchodząc bardzo blisko. Zbyt blisko… — mówi, na chwilę zawieszając wzrok w przestrzeni i wspominając własne lęki. To jak silne i głęboko zakorzenione były i jak długo uczył się zaufania. Jak ogromnym przełomem było dla niego ostateczne odkrycie wszystkich swoich słabości przed ukochaną kobietą i zaufanie, że nie zrobi mu krzywdy.
      — Ale nie powiedziałbym żeby było coś dziwnego w chęci towarzystwa. Gdyby tak było twój gatunek nie tworzyłby tak bezmyślnie potomstwa, a ty pewnie nigdy byś nie powstał… — kończy, pozwalając sobie na drobną uszczypliwość, po tej chwili refleksji.
      Uśmiecha się tylko na kolejne pytanie.
      — Może sam to rozgryziesz? W końcu mieszkasz po sąsiedzku… Nie chcę ci psuć zabawy, ani tym bardziej pierwszego wrażenia, które może być dość interesujące. — Su-Jin uśmiecha się tajemniczo. Doskonale wie jak Liana działa na mężczyzn, wie też jak jej krew działa na wampiry i jak wielu krwiopijców chętnie zatopiłoby zęby w jej szyi. Był ciekaw czy i Min-Ho ulegnie fascynacji, czy wyczuje demoniczną moc, czy raczej da się jej oszukać i będzie pionkiem w jej grze. Czy jego silna wola wystarczy, by oparł się woni jej krwi? To wszystko wydaje mu się szalenie ciekawe. Nie chce by wampir wiedział zbyt wiele, by odkrył jej prawdziwą tożsamość. Wystarczyło, że wiedział zbyt wiele o nim. Wolał, by raczej skupił się na zgłębianiu ksiąg z ich ojczystego kraju niż tych o demonach.
      Przytakuje od niechcenia jego zapewnieniom. Przed ludźmi było łatwiej się ukryć, ale co z nieludźmi i łowcami? Pewność siebie Min-Ho wydaje mu się arogancka, dlatego mimo wszystko postanawia mieć wampira na oku i nie tracić czujności.

      Usuń
    2. — Tak, to przez energię… Nawet nie będąc tak wyczulonym na zmiany energii jak ja, zapewne bez trudu wyczujesz, że w pewnych miejscach Woodwick jest inna aura, energia gwałtownie się zmienia lub jest intensywna, jakbyś nagle znalazł się w miejscu mocy. Postaraj się zwracać na to uwagę, a może odkryjesz coś ciekawego — mówi, tym razem akurat zupełnie szczerze, pierwszy raz naprawdę mówiąc coś, co mogłoby pasować do sąsiedzkiej porady. Su-Jin nie ma żadnego interesu by to ukrywać, czy próbować mylić Min-Ho. W pewnym sensie, nawet fakt, by wampir był świadomy pewnych niecodziennych zjawisk jest mu na rękę. Im bardziej będzie czujny i uważny, tym lepiej.

      Su-Jin

      Usuń
  19. Powinna była się bać. Powinna była zacząć uciekać. A już na pewno powinna była trzymać cholerną gębę na kłódkę. Kto o zdrowych zmysłach wchodzi w słowne potyczki z wampirem? Kto puszcza bezczelne komentarze w jego stronę? Marina, ot kto. Tylko że jej nie można było nazwać kobietą o zdrowych zmysłach. Na pewno nie od bardzo dawna.
    Zamiast się bać, była zaciekawiona. Zaintrygowana jego manierą. Temu jak się jej przyglądał. Był martwy a jednak zachowywał się jak żywy. Chociaż tak naprawdę, to łatwo było uchwycić różnicę. Nikt żywy nie potrafiłby stać w aż takim bezruchu. Patrzył na nią jednak tak jakby wzbudziła w nim jakieś emocje. A martwi nie mają przecież emocji.
    Gdy ruszył w jej kierunku zmarszczyła lekko brwi. Nie spodziewała się tego, choć może po cichu na to właśnie liczyła. Chciała porozmawiać. Nie łatwo było jej to przed sobą przyznać, lecz męczyło ją pustelnicze życie. Wiedziała, że jest dobrym wyborem, jednak pomimo wszystkiego tego, co jej się przydarzyło, pomimo magii krążącej jej w żyłach, była tylko człowiekiem. A ludzie to zwierzęta stadne. Długo walczyła z tą cechą swojej osobowości. Pamiętała doskonale, jak skończyło się to poprzednim razem. Ta dziwna potrzeba dopuszczenia kogoś do siebie. Bycia dostrzeżoną i zrozumianą. Jednak niewinna potyczka słowna z wampirem nie mogła nic znaczyć, prawda? Nie powinna. Zresztą, nie było już na świecie nikogo, kogo mogłaby stracić. Jedyne co ryzykowała, to głowa, i to w sensie dość dosłownym. Jednak nie obchodziło jej to za specjalnie. Na pewno nie na tyle, na ile powinno.
    Nie spuszczała z niego wzroku. Była zaskoczona, kiedy kucnął nieopodal i sięgnął po jedną z poziomek.
    Bawił się z nią. Chciał ją nastraszyć.
    Niedoczekanie
    Zignorowała jego pytania. Nie zwykła na takie odpowiadać. To, że dała ponieść się chwili i zaczęła z nim rozmawiać nie oznaczało jeszcze, że całkowicie straciła głowę. Nie udzielała takich informacji obcym. Już nie.
    - Może pan zebrać własne poziomki, doktorze. Zamiast wyjadać niewinnym dziewczętom z koszyka. To niezbyt grzeczne. Nie przystoi takiemu gentelmanowi jak pan.
    Wytarła ręce w materiał spodni po czym podniosła się powoli, niespiesznie. Zupełnie jak ktoś znudzony, nieprzejęty swoim nadnaturalym towarzystwem. Jak gdyby stał przed nią jakiś normalny mieszkaniec Woodwick. Nie bestia, która zębami mogła rozszarpać jej gardło w kilka sekund.
    - Muszę już uciekać. Bardzo mi było miło pana poznać, doktorze. Do zobaczenia - powiedziała, posyłając mu jeden ze swoich najsztuczniejszych, przesłodzonych uśmiechów po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domu, beztrosko machając koszyczkiem.

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  20. — Nigdy nie mów nigdy — stwierdza w odpowiedzi na słowa swojego rozmówcy. — Życie bywa przewrotne i nieprzewidywalne. Czasem niezależnie od tego co chcesz, rzeczywistość może złamać twoją silną wolę i zmusić cię do czegoś, czego świadomi nigdy byś nie zrobił.
    Dopija herbatę i odstawia pustą filiżankę.
    W pewien sposób Su-Jin mówi teraz o sobie. W końcu, gdyby najprościej miał określić to, co spotkało go w ostatnim czasie powiedziałby właśnie, że został w pewien sposób złamany, zmuszony do tego by wyjść ze swojej skorupy, przedefiniować na nowo całe swoje wartości i wyobrażenia. W pewnej chwili stracił nawet poczucie własnej tożsamości, gdy okazało się, że przez setki lat wytworzył w swojej głowie całkowicie fałszywy obraz samego siebie, tego kim jest, co czuje, a czego nie czuje. W jednej chwili miał poukładane spokojne życie, sztywne zasady i bardzo jednoznaczne podejście do siebie i innych, a w kolejnej to wszystko runęło – poukładany świat zmienił się w chaos, zasady przestały mieć rację bytu, a wszystko co myślał o sobie i innych okazało się iluzją, albo jedynie pobożnymi życzeniami. Gdyby w chwili wprowadzenia się do Woodwick ktoś powiedział mu jak to się skończy, Su-Jin zapewne by go wyśmiał. A teraz? Teraz nic już nie było takie jak kiedyś. I nie wyobrażał sobie już nawet powrotu do tamtego życia i emocjonalnego odrętwienia, w którym niegdyś z zadowoleniem tkwił.
    Zerka na Min-Ho słysząc jego uwagę, po czym uśmiecha się z lekkim rozbawieniem.
    — Nie lubię papierkowej roboty, mam jej dość w pracy. Zdecydowanie wolę jeden papierek, który da mi wszystko — stwierdza — Poza tym lubię ją nazywać „żoną” lub „panią Cho”. To brzmi tak elegancko i poważnie, „pani Cho”.
    Uśmiecha się, tym razem dość szczerze. Nie wstydził się do tego przyznawać, ani tym bardziej nie miał powodu by to zatajać. Lubił to. Podobało mu się to, gdy mógł w jakiś sposób pokazać światu, że Liana należała do niego. Lubił znaczyć teren, obejmować ją publicznie, nie przejmując się czy tak wypada, lubił bezczelnie całować ją na oczach jej nieszczęśliwie zadurzonych adoratorów, lubił też gdy ona pokazywała obrączkę lub pierścionek dając znać światu, że należała już do kogoś. Lubił, gdy ona publicznie robiła to samo, nazywała go swoim mężem, obejmowała przy wszystkich czy zazdrośnie pilnowała, by żadna kobieta nawet nie spojrzała w jego stronę. I wreszcie lubił budzić się obok niej i witać ją słowami „dzień dobry żono”, tak jak lubił zwracać się do niej „pani Cho”. Nie sądził nawet, że zachodni zwyczaj przyjmowania nazwiska męża sprawi mu aż tyle radości.
    — Miałeś kiedyś żonę, Min-Ho? Swoją „panią Park”? — pyta z zainteresowaniem, celowo używając takiego sformułowania, by dać mu nieco poczuć jak mogłoby to brzmieć. — Za ludzkiego życia pewnie rodzina szukała dla ciebie odpowiedniej żony. O ile miałeś rodzinę…
    Gdzieś w głosie Su-Jina da się wyczuć drobną uszczypliwość, choć to tylko maska, za którą kryje się raczej wyłącznie zaciekawienie. Tutejsze wampiry były niezwykłe, były tymi samymi osobami, co ludzie, którymi byli wcześniej. Dla niego zawsze było to pewną abstrakcją. Całe jego życie zaczęło się w chwili, w której duch opętał martwe ciało. Wcześniej nie było nic. Wspomnienia ciała, tak jak i wspomnienia ducha były czymś obcym i abstrakcyjnym, były historią kogoś innego, którą mógł oglądać swoimi oczami. Nigdy nie poznał jak to jest zbyć człowiekiem, jakie to uczucie, ani jak żyją ludzie. Nigdy nie nauczył się ludzkich norm, czy zasad życia społecznego, a jedynie je obserwował. Czasem z ciekawością interesował się gang-si, którzy powstali z duchów, powracających do własnych ciał. I choć wspomnienia ducha, jak i ciała nakładały się na siebie, oni także czuli pewne oderwanie od tej przeszłości. Niektórzy czuli się obco, inni z całych sił próbowali oszukiwać samych siebie, że mogą być tymi ludźmi, których życie tak doskonale pamiętali. Ale nie mogli…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden gang-si nigdy nie był człowiekiem, a wszystko co ludzkie było jedynie wspomnieniem obcej istoty. Dlatego był ciekaw jak to było, jak wampiry takie jak te żyjące tutaj, takie jak Min-Ho, postrzegają swoje ludzkie życia i przeszłość.
      Z równym zaciekawieniem słucha odpowiedzi wampira na pytanie o miłość.
      — Może tak właśnie jest — przytakuje, uznając tą odpowiedź za dość ciekawą i wartościową, by nie próbować jej odrzucać ani krytykować. Uśmiecha się z rozbawieniem słysząc jego uszczypliwą uwagę o sile pozbawiającej zdrowego rozsądku. — Tak, to na pewno. Nieznana, nieokreślona siła pozbawiająca rozumu i zdrowego rozsądku, podoba mi się. Cóż skoro tak właśnie definiujesz miłość to owszem, wierzę w miłość. A nawet nie tyle wierzę, co jestem jej pewny. Nieznana, trudna do określenia siła odebrała mi zdrowy rozsądek… Wbrew rozsądkowi pozwoliłem się do siebie zbliżyć, wbrew rozsądkowi pozwoliłem się oswoić i całkowicie wbrew rozsądkowi zaufałem innej istocie do tego stopnia, że każdej nocy zasypiam obok kogoś, kto mógłby z łatwością wykorzystać sytuację i mnie zamordować. Ale ona też całkowicie straciła rozum i wbrew rozsądkowi ufa, że nie wyssę z niej krwi, lub nie odbiorę jej ostatniego tchu. Tak, to zdecydowanie miłość, szalona siła odbierająca rozum. — Su-Jin uśmiecha się, szczerze zadowolony z takiego wyjaśnienia.
      Przytakuje jego kolejnym słowom, gdy Min-Ho porównuje tą energię do latarni morskiej. Tak, to było trafne określenie.
      — Nie radziłbym ci wchodzić w drogę wiedźmom, są jeszcze gorsze niż ludzie i łowcy. Miałem raczej na myśli naszą okolicę, nasze lasy. Osiadłem tu ze względu na to, że daleko stąd do rezydencji miejscowych sabatów. A lasy kryją wiele ciekawych miejsc, które przy odpowiedniej wiedzy można ciekawie wykorzystać — stwierdza, po czym wstaje z miejsca — Dość już tej sąsiedzkiej pogawędki, nie będę zabierał ci czasu. Poza tym, żona na mnie czeka — celowo delektuje się słowem żona.
      Powoli kieruje się ku wyjściu.
      — Może w ramach zadbania o nasze sąsiedzkie relacje wpadniesz na powitalną kolację? — pyta, na nowo wracając do uprzejmego tonu, pod którym kryje się chęć prowokowania swojego rozmówcy. — Gustujesz jedynie w krwistej i bardzo świeżej dziczyźnie, czy może też co innego? Kuchnia indyjska? A może coś tradycyjnie koreańskiego?

      Su-Jin

      Usuń
  21. To wszystko nie miało potoczyć się tak, jak teraz. Miało być zupełnie inaczej, ale jej charakter znów wziął górę, a Hazel jak zwykle dała się ponieść. I to wszystko, tak po prostu wymknęło się spod kontroli, a ona nie umiała już tego opanować. Gdyby mogła, zapewne postąpiłaby inaczej. Żeby było spokojniej, bez zbędnego szumu wokół niej i tych wszystkich morderstw.
    Spoglądała na lokalne wiadomości, w których pokazywali miejsce odkrycia ostatnich zwłok, po czym westchnęła głośno, kładąc się na hotelowym łóżku. Nie było jakoś bardzo wygodne, ale przez te ostatnie dni w sumie nawet go nie używała, bo nie czuła takiej potrzeby.
    — Na ciele znaleziono nietypowe ślady, które widniały na szyi denata. To już kolejna, równie zagadkowa śmierć jak pięć poprzednich. Wszystkie ciała zostały znalezione jednak w innych częściach miasta, jednak mamy już tu do czynienia z serią zabójstw. Do dnia dzisiejszego jednak nie udało się ustalić, kim jest morderca. Nadal trwają jego poszukiwania, jeśli ktoś ma jakiekolwiek informacje, policja prosi o kontakt —.Hazel wywróciła oczami, wzdychając przy tym głośno.Wiedziała, że to oznaczało jedno – musiała wyjechać z Bolton, oraz ukryć się w jakimś miejscu do momentu, aż wszystkie sprawy przycichną.
    Tak naprawdę nie zastanawiała się, gdzie wyjedzie. Podświadomość od razu podpowiedziała jej, gdzie może znaleźć bezpieczne schronienie. I choć bardzo nie chciała tego robić, to późnym wieczorem wsiadła do swojego samochodu i ruszyła w kierunku Woodwick.
    Zarówno Hazel jak i Min-Ho mieli swoje sposoby, żeby dowiedzieć się o sobie najpotrzebniejszy wiadomości i wiedzieć, gdzie mogą się znaleźć w razie potrzeby, jednak to ona najczęściej wracała pod jego skrzydła. Ostatnie pół wieku spędziła na skutecznym unikaniu wampira, tak teraz jednak przyszedł moment, kiedy wiedziała, że nikt inny nie będzie pomóc jej w takim stanie jak Park. Wiedziała, że ją zrozumie. Może na początku pozłości się na jej lekkomyślność, ale w końcu się uspokoi i da jej schronienie. Potem pomoże wymyślić jakiś plan. Tak, na Min-Ho zawsze mogła liczyć, w najgorszych momentach swojego życia.

    Spojrzała na dom przed sobą, po czym oparła się plecami o stare drzewo. Nie przeszkadzało jej to, że mijała minuta za minutą, a ona ciągle sterczała w jednym miejscu, patrząc na ten dom jak wariatka. Czuła wewnętrzną walkę, która toczyła się w jej umyśle. Minęło sporo czasu i tak dziwnie jej było znów go zobaczyć. Nie wiedziała, jak zareaguje na jej powrót, gdzieś głęboko w Hazel nawet pojawił się cień wątpliwości. A może się myliła? Może Min nie będzie tak szczęśliwy z powodu jej powrotu? Zrobiła krok do przodu. Gałąź złamała się pod ciężarem jej kroku z głuchym trzaskiem, który rozniósł się wokół niej. Jak się czuła? Jak dziecko, które zbuntowało się, i żeby zrobić rodzicom na złość, uciekło w domu. Tak, aby pokazać, że jest na tyle dorosła, by poradzić sobie samej.
    Podchodząc do wejścia, od razu wyczuła jego zapach. Czuła go każdą komórką ciała. Nacisnęła klamkę, która po chwili odskoczyła, gdy ją puściła i pchnęła drzwi, które jak zawsze były otwarte. Bez problemu przekroczyła próg, a potem po cichu wślizgnęła się do środka, od razu kierując swe kroki do kuchni, rozglądając się z uwagą po pomieszczeniach.
    — Całkiem ładnie się urządziłeś — odezwała się, stając w progu salonu, z pustym kieliszkiem w ręce. Oparła się ramieniem o framugę, spoglądając na bruneta, który siedział w fotelu. Cień uśmiechu przebiegł po jej twarzy, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały.
    — Nadal staroświecki, nie idący z duchem czasu. Nadałbyś temu wnętrzu trochę życia, Min — rzuciła, ruszając powolnym krokiem w jego stronę.
    Córka (nie)marnotrawna

    OdpowiedzUsuń
  22. Szła spokojnie, machając wesoło koszykiem. Nie nazbyt przesadnie, miała w nim przecież trochę nazbieranych poziomek. Pewnie byłoby ich więcej, gdyby nie jej nowy leśny znajomy. Nie miała mu jednak za złe pojawienia się znienacka pośrodku polany i przerwania zbiorów. Była zaciekawiona. Od początku intrygowała ją postać młodego lekarza, który zjechał tu do nich na środek niczego i postanowił zostać. A teraz, kiedy okazał się być wampirem? Zainteresowanie Mariny sięgało niebezpiecznych poziomów. Nie powinna była o tym myśleć. Nie powinna była angażować się na tyle w cokolwiek, szczególnie już w drugiego… człowieka. Ciężko było nazywać go człowiekiem, zważywszy na całą tę aurę śmierci, która go otaczała, jednak do tego było mu najbliżej. Do człowieka. A Sagecroft nie ufała ludziom. Już nie.
    Tyle że nadal była ich ciekawa. Ta część niej wciąż gdzieś się tliła. I mimo że dziewczyna starała się ją zdusić przy każdej nadarzającej się okazji, przetrwała. Uparta. Zupełnie jak ona. Nie wiedziała, kiedy odpuścić.
    Droga do domu nie zajęła jej dużo czasu. Najwyraźniej mimo tego, że pozwoliła sobie na snucie się pomiędzy drzewami nie zawędrowała zbyt daleko.
    Ściągnęła zabłocone kalosze i zostawiła je przed drzwiami wejściowymi chatki. Nie chciała zabrudzić starej, drewnianej podłogi. Cały domek był stary, jednak zadbany i świeżo wyremontowany. Dbanie o niego było jednym z podstawowych zajęć Mariny. Sprzątała i odnawiała jakiś jego fragment każdego dnia, zajmując czymś ręce i myśli. Nigdzie jej się nie spieszyło a wolnego czasu miała aż za dużo, mogła więc sobie pozwolić na ciągnący się w nieskończoność remont.
    Odstawiła koszyczek z poziomkami na kuchennym blacie i wstawiła czajnik z wodą, żeby zaparzyć sobie herbaty. Jej myśli cały czas krążyły wokół wampira. Nie znała ich zbyt wielu. Miała co prawda kilku klientów, lecz nadal nie tylu, by mogła się poszczycić jakąkolwiek wiedzą na temat ich gatunku. Była jednak pewna, że dieta, którą praktykował doktor wampir, bo tak nazwała go w myślach, nie należała do popularnych w jego kręgach. Wampiry zazwyczaj żywiły się ludźmi, nie jeleniami. Mordowały całe wioski, siejąc chaos i zamęt. Może nie aktualnie, zważywszy na czasy, w których przyszło im żyć, jednak na pewno znajdowały sposoby, żeby zaspokoić swoje pragnienie ludzkiej krwi. Marina wiedziała, że istnieli nawet ochotnicy do takich praktyk. Osoby, które dobrowolnie oddawały się w ręce krwiopijców, pozwalając im zagłębiać ostre kły w swoim ciele.
    Zimny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa na samą myśl.
    Gdy woda w końcu się zagotowała wiedźma przygotowała sobie zwykłą, czarną herbatę i starała się zająć myśli czymś pożytecznym, znaleźć sobie zajęcie na rozpoczynający się dzień. Wszystko, byleby już nie myśleć o wampirze i tych jego czarnych, wygłodniałych oczach.

    Bezczelna wiedźma

    OdpowiedzUsuń
  23. — A skąd wiesz, że go nie kupiłam? — odpowiedziała pytaniem, unosząc w górę jedną brew. Nie widzieli się sporo czasu, ale wiedziała, że Min zapewne gdzieś tam zawsze był. Może kilka kroków za nią, ale uważnie ją obserwował, śledząc jej poczynania. Znał ją też na tyle dobrze, że wiedział, iż Hazel nie przywiązywała wielkiej wagi do tego, gdzie mieszka. Lubiła to życie, które pozwalało jej na podróże. Dzięki temu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zwiedziła spory kawałek świata i nie czuła potrzeby, by osiadać gdzieś na stałe. W przeciwieństwie do wampira. On zawsze był jej przeciwieństwem. Kiedy w niej buzowały emocje, on był oazą spokoju. Lubił, kiedy w jego życiu zbyt wiele się nie działo i płynęło ono swoim spokojnym, utartym od wieków torem. Ona tak nie mogła.Hazel ciągle chciała czuć – emocje, ludzi, smak krwii, który wręcz ją przywoływał. Krew była dla niej jak narkotyk, od którego nie potrafiła się uwolnić. Był uzależniona w najgorszy, możliwy sposób. Bez krwii nie czuła, że żyje. To krew napędzała ją do działania. Rządza krwii była tak silna, że młoda wampirzyca w żaden sposób nie potrafiła się przełamać i spróbować żyć tak jak Min-Ho. Nie, to życie nie było dla niej.
    Mimo tych wszystkich lat rozłąki, którą to ona zainicjowała, nic się nie zmienił. Nadal był tym samym Min-Ho, który zachował się w jej wspomnieniach. Chłodny, opanowany, spokojny do granic możliwości, nie okazujący zbyt wielu uczuć. Czasami miała wrażenie, że emocje nie były dla niego, a może już po prostu przez te wszystkie wieki, które przeżył, nauczył się tego opanowania, które tak bardzo ją drażniło. Przyglądała się z uwagą, jak sortuje papiery, układa je dokładnie, składa ostatnie podpisy na kartkach. Pokręciła nawet głową, sprawiając, że rude kosmyki włosów zawirowały wokół jej twarzy.
    — Nadal nudny do granic możliwości — mruknęła z rozbawionym uśmiechem, wiedząc, ze brunet bardzo dokładnie ją słyszy. Czuła jego emocje, to jak mocno powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć i nie skarcić jej jak jakiegoś dzieciaka. W jego oczach nadal nim właśnie była – zagubionym dzieckiem, które nie potrafiło odnaleźć swojego miejsca i samej siebie. Ona za to nie przyznałaby się, jak bardzo zagubiona się czuje i, że w sumie to gdzieś w głębi siebie chciała, aby to Min pokazał jej drogę. To jednak nie wchodziło w grę, bo wiedziała, że gdyby tak się stało, Hazel po prostu by uciekła gdzie pieprz rośnie.
    — Tęsknota? Trochę się nie widzieliśmy, byłam ciekawa, co u Ciebie słychać — odparła, wzruszając przy tym ramionami. Kłamanie przychodziło jej bardzo łatwo, robiła to bez żadnego zająknięcia, czy mrugnięcia okiem. Przez te wszystkie lata opanowała sztukę kłamania do perfekcji. Ona jednak wiedziała, że Min-Ho jej nie uwierzy, i zna prawdziwy powód jej wizyty.
    Spojrzała z uwagą, gdy wampir podniósł się ze swojego miejsca i zrobił kilka kroków w jej stronę, napełniając kieliszek winem. Uniosła po chwili naczynie, upijając kilka mniejszych łyków alkoholu, po czym wywróciła oczami na zadane pytanie i westchnęłą.
    — Czy zawsze muszę coś zrobić? — zapytała, ruszając w stronę kanapy, na której rozsiadła się z wygodą, zakładając nogę na nogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Byłam w okolicach, dowiedziałam się, że tu jesteś i postanowiłam Cię odwiedzić, Min — powiedziała, spoglądając w jego stronę. Nawet uśmiechnęła się, chcąc tym samym przekonać go do pewności swoich słów, jednak widząc jego minę, wiedział, że nic z tego. Znał ją na tyle, że nie dał się tak łatwo omamić jej słowami. Cóż, nie pozostało jej nic innego, jak powiedzieć prawdę, o którą Min-Ho Park tak bardzo zabiegał.
      — Och, nic takiego. Po prostu byłam w Bolton, i siedziałam tam za długo przez co… No, trochę za bardzo poczułam się wolna i zabiłam za dużo osób. Ludzie zaczęli coś podejrzewać, dlatego też musiałam wyjechać. I tak oto jestem — mówiąc to, uśmiechnęła się z rozbawieniem, rozkładając ręce na boki. Wiedziała już, że czeka ją poważnie nudny wykład, złość i rozczarowanie jej osobą. Ot, nic nowego.
      — Możemy sobie oszczędzić tych pogadanek, Min? Przecież oboje wiemy, że to nic nie da. Muszę się ukryć na jakiś czas. Mogę tu zostać? — zapytała, znów upijając łyk wina.
      Hazel

      Usuń
  24. [Cześć! Bardzo dziękuję za powitanie Minervy :) Ona kurczę byłaby w szoku jakby dowiedziała się, że ktoś chce się żywić krwią zwierząt! Jednak podziwiam go za taką wolę. :D I jeszcze to, że jest lekarzem... Musi mieć stalową wolę.
    Min-Ho wydaje się być intrygujący, więc gdybyś tylko miała ochotę na jakąś historię pomiędzy naszymi postaciami to zapraszam.]

    Minerva Cove

    OdpowiedzUsuń