4 grudnia 2022

Jeśli jesteś gotów, powiedz tak

CONVALLIANA DIGGES
utrzymuje wygląd dwudziestoośmiolatki —— sukkub —— w Woodwick od trzech lat —— właścicielka Desiderium: perfumerii i sklepu ezoterycznego —— perfumiarka, której perfumy cieszą się ogromną popularnością wśród miejscowych —— hobbistycznie tarocistka —— mieszka przy jeziorze w małym, drewnianym domku z czerwonym dachem, z przydomowym ogródkiem i garażem, w którym stoi czarny pick-up —— powiązania —— dodatkowe: 1
Idealnie pasuje do ról i przebrań, uśmiechów i podniesionych podbródków. Obserwuje wszystko czujnym, głębokim spojrzeniem, mruży oczy i zdaje sobie sprawę z tego, że tonie; tonie w koronkach, biżuterii i szeptach; tonie w oczekiwaniach, krzykach i potrzebach. Tonie w męskich dłoniach; tonie w zakończonych opowieściach i obietnicach.

Doskonale wie, że nie każdy jest gotów ponieść konsekwencje swoich słów, czynów i gestów, ale gdy próbuje się odsunąć, dłonie szorstkie, miękkie, uwielbiające jej ciało, sięgające po to, co grzeszne, przyciągają ją bliżej.

Wydaje mi się, że mógłbyś kochać mnie do śmierci...

Otula, woła imię i zmienia się pod wpływem rąk, pocałunków – krzyk to za mało. Czule dotyka blizn, spija całą niepewność i strach, będąc cichym zefirkiem, miękkim mrokiem, diabelską pokusą.

Wszystko, co o mnie wiesz, to tylko Twoje wyobrażenia: moje czarne włosy i zielone oczy. Moje ubrania, koronkowa bielizna. To, co widzisz, to też jedynie Twoje wyobrażenia o mnie.

Ze wszystkich snów ucieka nad ranem – zostawia po sobie zapach słodkiej wanilii, cierpkiego agrestu i aromatycznego cynamonu. Zostawia po sobie tęsknotę, niemy stos słów i kłujący obraz tego, co skończyło się wraz z nocą.

Bliżej jej jednak do strzaskanego szkła niż nieskazitelnej tafli – naznaczona własność, w której należy upatrywać posłuszeństwa; szatańskie wersety szeptane w ciemnościach, anielskość delikatnych, krwistych ust i spojrzenie rozżarzonych tęczówek, w których odbija się zniekształcony obraz zwiędłych potrzeb.


ODAUTORSKO:
CODE
fc: @h.oberlin
Cześć! Convallia to przebrzydła manipulatorka, która zawsze dostaje to, czego chce – ma swoje sposoby. Nie jest jednak postacią czarno-białą: wpada raczej w wiele odcieni szarości, które postaramy się odkryć w wątkach. :D
Co do wątków: szukamy kogoś, kto będzie pracował w Desiderium; kogoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kim jest Convalliana; wrogów, a także wszystkiego, co skomplikowane, trudne i emocjonalne.
► vicious1411@gmail.com

199 komentarzy:

  1. [ Ależ cudowna ta pani. Jednocześnie metafizyczna, a chyba dość mocno zakotwiczona w miasteczku i życiu jego mieszkańców. Myślę, że nie tylko panowie się za nią oglądają. Moja Elle na pewno spojrzała by przynajmniej dwa razy. Karta pięknie napisana i chyba zawód pani wyjątkowo trafiony jak na uwodzicielskiego sukkuba ]

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  2. [ H-hej… Zrzucę to na nadprzyrodzoną moc tej pani, bo wcale nie na moją kompletną bezradność wobec pięknych kobiet ._. Ale nie jestem jedyną, która zapomniałaby języka w gębie twarzą w twarz z Convallianą. Ron pewnie miałby jej sklep na mapie… ze względu na asortyment, oczywiście! *awkward mumbling continues* Klientów to ona naganiać nie musi. Bierz, pani, pieniądze. Bierz wszystko ._.
    W każdym razie zapraszamy i miłego pisania! ]

    Ronan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry :) Widzę, że nie będę odosobniona, jeśli napiszę, że Convalliana jest po prostu piękna :) Wybrałaś dla niej cudowny wizerunek i pewnie jeszcze nie raz będę wracać do Twojej karty choćby po to, by popatrzeć na to zdjęcie :)
    Niemniej to smutne, że uroda to tylko fasada, za którą skrywa się potrzaskane wnętrze. Przez tę metaforę jestem bardzo ciekawa Convalliany i tego, jak postrzega ona to, kim jest. A wracając jeszcze do nieco bardziej przyziemnych kwestii, myślę, że nie mogłaś wybrać dla niej bardziej pasującego zawodu :) Słowem, każdy szczegół zawarty w karcie bardzo mi do Twojej pani pasuje.
    Życzę Ci udanego pobytu na blogu i niesamowitych wątków :)]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  4. [ U, całkiem podoba mi się ten pomysł z pomocą! Ronan, jak to się mówi, pod koniec miesiąca chwyta się każdej roboty, ale dla tej pani to pewnie wystarczyłaby zapłata w postaci ładnego uśmiechu :> Takie nieekonomiczne, ale co zrobisz… A być może nawet ten rabat to w zamian za pomoc z jakimś ciężkim regałem? Przyjmując, że do tej pory znali się raczej tylko z uprzejmości, zajrzał parę razy, ona poradziła mu z wyborem czegoś, pewnie nawet zapamiętała, bo raczej na pierwszy rzut oka nie pasuje do jej typowej klienteli. Można by nawet od tego zacząć, żeby sobie darmowego contentu nie wkładać tylko w backstory, a jak szefowa będzie dobra, to Ron pewnie i wróci ;) ]

    Ronan

    OdpowiedzUsuń
  5. [Na tyle, na ile kojarzę Twoje postacie przewijające się przez blogosferę, a w szczególności te, które pojawiały się na NYCu, uważam, że właśnie Ty najlepiej nadajesz się do oddania natury sukkuba :)
    Odbijając piłeczkę, dziękuję za miłe słowa na temat Tabithy :) Ciekawe porównanie, nie myślałam o niej w ten sposób, ale może coś w tym jest? Sama Tabitha na pewno nie powiedziałaby tak o sobie, ale czasem inni dostrzegają to, czego dana osoba nie chce zauważyć ;)
    Nie mam pomysłu, jakby tu powiązać nasze dziewczyny, ale może z czasem, w miarę rozwoju bloga i postaci, coś wpadnie mi do głowy :)]

    TABITHA JONES

    OdpowiedzUsuń
  6. Teoretycznie powinien niedługo zjawić się w pracy, ale jako dziennikarz w Woodwick Herald godziny biurowe mógł jedynie traktować w formie sugestii. Bo co też takiego mogło mu grozić? Nie mogli go zwolnić za taką błahostkę; za dużo by mogli na tym stracić. W mieście jak Woodwick dziennikarzy skłonnych zatrudnić się w takiej redakcji było równie mało, co ludzi rzeczywiście regularnie czytających lokalną gazetę. Poza tym szablonowe, zupełnie nieprzełomowe artykuły, które wystukiwał niczym sztuczna inteligencja, mogły powstać gdziekolwiek. W monotonnej atmosferze przestarzałego biura jednak było mu się dużo łatwiej skupić niż w zaciszu swojego skromnego mieszkanka, które stanowiło sanktuarium wszystkiego co chaotyczne i ryzykowne. Niejako było to dwa różne odbicia tego, czemu się poświęcał — pracy, którą wykonywał, aby wyżyć oraz pracy, dla której chciało mu się żyć.
    Poranek ten nie wyróżniał się niczym w ciągu innych późnojesiennych dni na wybrzeżu — ponury, nijako szary i wilgotny. Ale kiedy przekraczało się próg tego sklepu, atmosfera ulegała gwałtownej, ale niewymagającej zmianie przywodzącej na myśl odsłonięcie zasłon w sypialni. Wewnątrz było ciepło i jasno, zupełnie jakby wkroczyło się w inną porę roku, która zależała od akurat unoszącej się w powietrzu woni. A ta zdawała się różnić z każdą wizytą, co nawet on — mężczyzna o absolutnym braku wiedzy oraz wrażliwości na ten temat — był w stanie odnotować.
    Za każdym razem, kiedy idąc ulicą, mijał ową witrynę, czuł się odrobinę nieswojo. Jego rysopis nie zgadzał się raczej z docelową klientelą lokalu. Być może raz na jakiś czas pojawiał się tam ktoś jego pokroju, szukający idealnego prezentu dla swojej dziewczyny. Jego jednak bardziej interesował ten mniej komercyjny towar. Mimo tego, że czuł się tam intruzem, atmosfera tego miejsca za każdym razem otulała go w taki sposób, że zawsze wracał. Jak pies Pavlova, dźwięk dzwoneczków nad drzwiami zaczął działać na niego w sposób, który przynosił mu ukojenie. Wszelkie obawy i uprzedzenia znikały, gdy krążył wzrokiem po półkach, aż do momentu kiedy czuł na sobie wzrok właścicielki.
    Convalliana Digges miała to do siebie — nigdy nie mieli jeszcze okazji się sobie przedstawić, a znał jej imię tylko dlatego, iż leżało to w jego dziennikarskim interesie, aby znać tożsamość nabywców miejscowych lokali; w prywatnym, kiedy miały one charakter ezoteryczny — samą swoją obecnością zarówno przyciągała, jak i onieśmielała. Gdy więc witała go w swojej domenie, zawsze zatrzymywał się na moment, aby odzyskać posturę i pozbierać myśli. Zazwyczaj w takiej sytuacji mówiło się coś w stylu: Dziękuję, na razie tylko się rozglądam. Ekspedientka mogła wtedy bez obaw przestać udawać, że obchodzi ją satysfakcja klienta, a ten drugi mógł za to cieszyć się swoją prywatnością. W Desiderium jednak atmosfera była na tyle intymna, iż mimo przestronności sklepu odnosiło się wrażenie nieodstępnej bliskości. Może kobieta po prostu odkryła jakiś umykający świadomości marketingowy trik, dzięki któremu klienci chcieli z nią rozmawiać, a już w zupełności nie wyjść o pustych rękach.
    — Nie, nie, chyba tylko szukałem czegoś, co do mnie przemówi… — wyjaśnił, odkładając na miejsce książkę, którą mimowolnie zaczął przeglądać. — Nie w takim sensie! — dodał szybko z odrobinę nerwowym śmiechem.
    Nie chciałby jej przypadkiem urazić swoim roztrzepaniem. Nie chodziło mu o żadne aury, specjalne energie, ani nic z tych spraw. Ronan nie miał wrodzonej intuicji do takich rzeczy. Podążał raczej za faktami niż uczuciami, jakkolwiek subiektywne by one nie były.
    Była to nieudana próba odzyskania swojej anonimowości, ponieważ dzięki tej niezgrabnej paplaninie poczuł na sobie jeszcze intensywniejsze spojrzenie kobiety. Chcąc uciec od niego wzrokiem, rozejrzał się bezcelowo po pomieszczeniu, ostatecznie zawieszając go na regale stojącym dalej w głębi za jej plecami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jakaś rearanżacja? — zapytał, kiwając głową w kierunku mebla, który na razie znalazł swoje miejsce w dość niedogodnym do przechodzenia miejscu, a wciąż okryty w niektórych newralgicznych miejscach folią ochronną, sprawiał wrażenie nowego nabytku. — Zawsze mi się tu podobało. Można się tu bardziej poczuć jak w trochę dziwnym domu niż w zwykłym sklepie… I właśnie określiłem twój sklep jako dziwny. — Zatrzymał ponownie swój tok myślenia, który z tą czynnością chyba nie miał tak naprawdę zbyt wiele wspólnego. — Nie tak to miało zabrzmieć. — Uśmiechnął się przepraszająco zażenowany tym, że nie potrafił skończyć, kiedy by wypadało.

      Ronan
      [ Nie możesz mi tak robić ._. Dostałam aż tremy, bo jak niby mogę oddać taką samą energię, jaką dostałam w tym rozpoczęciu? To miały być takie śmieszki heheszki, ale to nie Ronan jest whipped — I’m whipped for this writing. ]

      Usuń
  7. [Cześć! Dziękuję za powitanko oraz chciałam powiadomić, że odezwałam się do Ciebie na chacie na gmailu :)]

    Caden

    OdpowiedzUsuń
  8. Podobnie jak ona rozejrzał się po sklepie, przesuwając wzrokiem po wszystkim, co miał do zaoferowania. Zarówno tych bardziej pragmatycznych przedmiotach, jak i większych osobliwościach. On zawsze szukał. Nieważne, czy był to fizyczny obiekt, abstrakcyjny koncept informacji, czy uczucie. I nawet kiedy cel ten był już w zasięgu ręki, coś w nim nigdy nie pozwalało mu być w pełni usatysfakcjonowanym. Tak też poszukiwania nigdy nie miały końca, jedynie etapy.
    — To miał być komplement. Lubię dziwne domy — dodał, jeszcze raz broniąc tego, co powiedział, mimo zapewnień kobiety, iż odebrała to dokładnie tak, jak było to zamierzone.
    Kiedy ostatecznie wyprowadził się z rodzinnego domu, jego wynajmowane mieszkanie było pozbawioną charakteru pustą skorupą. I choć nie było to celowe, z biegiem czasu zmieniło się, niemalże przyjmując cechy wyglądu lokatora. Żył tam w zupełnej harmonii z chaosem. Teraz trudno było sobie wyobrazić, że Ronan jak każdy inny człowiek wziął się z łona matki, a nie wyłonił się pewnego dnia z łóżka w swojej małej kawalerce. Desiderium, co prawda, domem nie było, ale właścicielka wpasowywała się w otoczenie w sposób tak swobodny, że można to było sobie wyobrazić.
    Jak na zawołanie gwizd czajnika przebił bańkę, w której się przez chwilę znalazł. Przypomniał sobie, gdzie się tak naprawdę znajdował, a odgłosy z ulicy ponownie zaczęły do niego normalnie docierać. Gdy kobieta zniknęła w głębi sklepu, zerknął na godzinę na telefonie, jednak czas zdawał się tam płynąć znacznie wolniej. Włożył więc ręce do kieszeni i przechadzając się wolnym krokiem wzdłuż regałów, czekał.
    A gdy Convalliana powróciła, już miał uprzejmie odmówić, gdy dotychczasowa woń unosząca się we wnętrzu płynnie i bez oporu ustąpiła miejsca aromatowi kawy, podobnie jak jego niepewność ponownie została zepchnięta na drugi plan przez zafascynowanie. Co prawda, rano zdążył już wypić kawę — czarną i słodką, z jednego z dużych kubków, pośród których nie sposób było znaleźć dwa takie same. W wykonaniu Convalliany picie kawy przypominało starannie zaplanowany rytuał, którym należało się rozkoszować. Jego osobisty sposób można było raczej porównać do składania brutalnej ofiary.
    — Może powinnaś w takim razie rozszerzyć biznes o kawiarnię — odpowiedział żartobliwie, obserwując sumienność, z jaką jej dłonie przygotowywały napój w krucho wyglądających filiżankach. — Ronan — przedstawił się, z dbałością odbierając naczynie z jej dłoni.
    Po upiciu łyku jego dowcipna sugestia nabrała zupełnie nowej mocy. Chociaż na tym etapie kobieta mogłaby mu podać czystą truciznę, a on zapewne wypiłby ją z wdzięcznością.
    — Po prostu… dawniej nie mieliśmy tu raczej takich miejsc — kontynuował swoją myśl z wcześniej. — Bardziej eksperymentalne biznesy mają się tu dobrze w sezonie… — Woodwick cały swój postęp zawdzięczało bliskości uniwersytetu oraz urokliwemu położeniu nad brzegiem morza, które w miesiącach letnich zapewniało przypływ turystów. — A ty raczej nie jesteś stąd… — Było to bardziej pytanie niż stwierdzenie. Być może tylko błędnie zidentyfikował melodyczność jej głosu jako obcy akcent. — Jeśli nie masz mi tego za złe, że zapytam, ale co skłoniło cię do otworzenia takiego miejsca akurat tutaj? Nie zrozum mnie źle, nie brakuje tu tych, którzy są otwarci na takie rzeczy lub po prostu nie mają na ten temat zdania, ale jestem całkiem przekonany, że niektórzy nazwaliby cię wiedźmą… — dodał, ściszając głos z konspiracyjnym uśmiechem.
    Określenie to, choć w tym przypadku mające mieć jedynie żartobliwy charakter, miało zapewne wiele interpretacji. Podczas gdy niektórzy bardziej bogobojni mieszkańcy miasta rzeczywiście omijali to miejsce szerokim łukiem, on pewnie uznałby, że taki punkt w jej CV tylko dodawałby tu autentyczności oraz wiarygodności. W końcu po najlepsze wyniki należało udać się do specjalisty.

    Ronan
    [ Absolutnie żadnych zastrzeżeń z mojej strony :> ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [I ja mogę jedynie powtórzyć wszystkie powyższe zachwyty, bo Convalliana jest faktycznie cu-do-wna! Piękna i majestatyczna. I właśnie w towarzystwie uwodzicielskich zapachów mogłabym ją sobie wyobrażać.
    Dziękuję bardzo za przemiłe powitanie!]

    Willow Smith

    OdpowiedzUsuń
  10. W jego skromnej opinii, którą zdążył sobie o niej wyrobić przy okazji ich nielicznych interakcji, sprawiała raczej wrażenie kogoś, kto zamienia w złoto wszystko, czego się tylko dotknie. Convalliana Digges w jego oczach jeszcze nie zyskała statusu człowieka z krwi i kości — wciąż była owianą tajemnicą postacią. Trochę jakby mu się przyśniła, a teraz stanął z nią oko w oko po raz pierwszy na jawie.
    — Nie wątpię w twoje kompetencje… — Pokręcił głową z rozbawieniem. — Ale nawet jeśli byłabyś najlepszym cukiernikiem na świecie, pewnie potrzebowałabyś jakiejś pomocy.
    Sposób, w jaki to tłumaczyła, był imponujący i rozczulający za razem. W swojej wyobraźni rzeczywiście widział kobietę, wytwarzającą zapachy, stawiającą tarota, piekącą ciasta i nalewającą klientom kawę, wszystko to za pomocą tylko dwóch rąk. Może naprawdę była jedynie mityczną istotą, którą sobie wymyślił.
    Ukrył lekki uśmiech, unosząc do ust filiżankę. To była za razem najlepsza i najgorsza decyzja — zdradzenie jej swojego imienia. Pozorna anonimowość mogła być ostatnim, czym mógł się jeszcze bronić przed jej taksującym wzrokiem. Nigdy nie był za dobry w utrzymywaniu elementu tajemnicy — był otwartą księgą, a teraz kiedy znała jej tytuł, obawiał się, że wszystko będzie mogła odczytać, co doskonale prezentowała.
    Podtrzymał jej spojrzenie przez chwilę dłużej niż do tej pory pozwalało mu speszenie, które wywoływały w nim jej przenikliwe zielone oczy. Być może górę wzięło nad nim szczere zainteresowanie lub po prostu autentyczne zdziwienie sparaliżowało jego normalny instynkt samozachowawczy. Był to dziwny zbieg okoliczności, iż to akurat ten jego imiennik był pierwszym, który przyszedł jej na myśl. Przemknął wzrokiem po nieułożonych kartach tarota, po czym opuścił głowę, uśmiechając się do siebie w sposób, który zazwyczaj ciężko było ukryć, ale po którym można było poznać, że nie zamierzał na głos podzielić się tą myślą.
    — A przynajmniej za to mi płacą — odpowiedział w końcu na jej pytanie. — Jeśli kiedykolwiek zdarzyło ci się sięgnąć po Woodwick Herald, może nawet miałaś okazję przeczytać mój tekst. Porywająca lektura, doprawdy, nie obwiniam cię, jeśli byłaś nią tak pochłonięta, że zapomniałaś, aby zwrócić uwagę na autora — dodał z nutą sarkazmu w głosie.
    To nie dużo, ale to przynajmniej szczera robota, chciałoby się dodać, jednak nie byłaby to prawda. Czytelnicy, oczywiście, zawsze mogli liczyć wyłącznie na obiektywizm i profesjonalizm, kiedy pisał dla gazety, jednak większość tematów, na których naprawdę mu zależało, zazwyczaj po prostu nawet nie trafiała do druku. Nie chodziło nawet o ten cały nonsens, którym zajmował się w swoim wolnym czasie, ale o rzeczy, które rzeczywiście miały znaczenie, o których ludzie powinni wiedzieć. Cóż, dostał to, na co się pisał, decydując się zostać w Woodwick.
    Odrobinę zaskoczony, ujął szkło palcami tuż pod miejscem, w którym kobieta trzymała słoiczek z zapachem. Kolejna niebywale piękna woń tego dnia; mimo jej delikatności tym razem nie było to płynne przejście, a gwałtowny atak na jego zmysły. Intensywne uderzenie wraz z wciągnięciem powietrza, które pozostawiało za sobą otumaniające wrażenie, gdy zapach opuszczał jego system. Ronan za grosz nie znał się na zapachach, ale mógł to określić emocjami. To przywodziło na myśl przypadkowe spotkanie kogoś, kto już na zawsze pozostanie w twojej pamięci.
    — Nie wiem, czy cokolwiek może być idealne — odpowiedział z ostrożnym wzruszeniem ramion. — To bardzo subiektywna skala, nie sądzisz? Coś, w czym dla jednego czegoś brakuje, dla drugiego może być absolutnym ideałem. — Rzucił jeszcze spojrzeniem na flakonik, który zabrała, zanim z powrotem podniósł wzrok na jej twarz.
    Ronan nie wierzył w ideały albo bał się tego, że kiedyś na taki trafi. Sprzeczało się to z jego zromantyzowaną wizją procesu i wiecznego poszukiwania; czegoś nieuchwytnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Brzmi raczej jak dobre przygotowanie…? — zasugerował żartobliwie, gdy wskazała mu książkę, o której była mowa. Mimo tych wszystkich osobliwości, które otaczały go w całym sklepie, ta rzeczywiście była dość szczególnym wyborem i teraz, gdy już została przywołano do niej jego uwaga, nie mógł się pozbyć świadomości tego, iż się tam znajdowała. — Kogo? Mnie? — Nie mógł odpowiedzieć na to pytanie z poważną miną. — Nieee… Wiedzą, że jestem szurnięty, ale sam sobie na to zapracowałem. Nie ma to nic wspólnego z magią. — Cóż, właściwie to miało wiele wspólnego właśnie z tym, jednak nie bezpośrednio. Ronan był normalnym chłopakiem, który chciał od życia właśnie tego: czegoś nadzwyczajnego. — Kiedy przyjdzie czas, że zechcą nas spalić obojga, ja będę miał wymówkę, że rzuciłaś na mnie czar. Tak to przynajmniej zawsze działało — zażartował, rzucając okiem na wydanie Malleus Maleficarum czujnie obserwujące go ze swojego miejsca na półce. — Co równie dobrze mogłoby być prawdą, bo nie wiem, co dodałaś do tej kawy, ale jak tak dalej pójdzie, to nigdy się mnie stąd nie pozbędziesz.

      Ronan

      Usuń
  11. [No cześć. Wątek, hmm? Zastanawiam się, co Ci zaproponować, żeby nie przychodzić z pustymi rękami i mam jeden pomysł, ale musisz mi dać znać, czy jest w ogóle realny. Hunterowi raczej nie po drodze do sklepu z perfumami i ezoteryką, ale może jego młodszej siostrze, Margot, już tak? Mogła się wybrać z koleżankami, żeby popatrzeć, pośmiać się, powąchać kilka perfum. I w tajemnicy przed ojcem i bratem kupiła sobie jakiś talizman/eliksir/amulet. To mogłoby być cokolwiek, co miałoby jej pomóc zdobyć sympatię kolegi, który jej się podoba lub osiągnąć jakiś inny cel, ale w czego działanie naprawdę uwierzyła. Hunter mógłby znaleźć jej nowy nabytek i wściekły odwiedzić właścicielkę sklepu z pretensjami, że mąci w głowie jego siostrze. Jeżeli w Convallianie jest w trochę czystej złośliwości, to Thomas może później zastawać swoją siostrę częściej w Desiderium. I jak? Realne to chociaż trochę?]

    Hunter T.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Hej :) Dziękuję za powitanie i miłe słowa, faktycznie Joshua bywa dość melancholijny, oby nie przynudzał xD Natomiast z pewnością przy Lianie nudzić się nie można, zwłaszcza w snach. Jak zawsze onieśmielasz kreacją swojej postaci i budzisz ciekawość, bo niby dużo wiem, a jednak mam poczucie, że nic nie wiem. Wpadł mi do głowy pewien pomysł na wątek, więc uderzę jutro do Was na chacie ♥]

    Joshua Maddox

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Dziękuje za miłe słowa :) Tate jest moim małym eksperymentem, a skoro ja stawiam pierwsze kroki w świecie magicznym, uznałam, że on też będzie się w tym stopniowo w tym odnajdywał :) A jego historia jest bardzo skomplikowana! Jakby to, że jest na wpół demonem nie było wystarczające :)
    Jeśli masz ochotę na wątek, to ja jestem chętna! :) ]

    Arthur Tate W.

    OdpowiedzUsuń
  14. [To jeżeli Ci to pasuje, to świetnie, możemy tak zrobić. Zacznę nam jakoś na dniach. :d]

    Hunter T.

    OdpowiedzUsuń
  15. Żadna mapa, choćby odkurzona z pajęczyn i wyciągnięta z najstarszej klasy świata, nie pozwoliłaby ani jednej istocie na odnalezienie drogi prowadzącej do serca zmiennokształtnego inkuba. Tam nic nie biło. Niezrośnięty narząd, dawno temu przestał być użytecznym na tyle, by ktokolwiek mógł wiedzieć, że Kylian jest w stanie kochać. Inkubowie nie obdarzali nikogo uczuciem, nie uznawali istnienia miłości, bo dla nich niezmiennie najważniejszą wartością było kuszenie kobiet w snach. 
    Tak też zachód słońca temu konkretnemu mężczyźnie nie kojarzył się z zakończeniem kolejnego dnia i podsumowaniem tego, co było udane, a co wręcz okazywało się prawdziwą, nieprzemijającą męczarnią. Kylianowi, który był nauczony do perfekcji nieskazitelnego funkcjonowania w społeczeństwie wśród najprawdziwszych ludzi, zachód słońca kojarzył się z przedsmakiem nocnej gorączki. 
    Obecny w cudzej sypialni unosił się jak mgiełka, przybierająca z czasem kształt „człowieka”. Pod osłoną własnej przystojniejszej wersji, oddany wiernie tej jedynej, nie opuszczał jej choćby na sekundę. Miał jak zawsze stuprocentową frekwencję, sterując nieswoimi snami. Dla Kyliana nie istniało pojęcie - nieodpowiedniego momentu, bo był przy nich wiosną, latem, jesienią i zimą, a także podczas każdej fazy księżyca. Co za znaczenie miała mieć dla niego któraś z faz? Nów, kwadra pierwsza i ostatnia czy też pełnia nie stanowiły dla Bygrave’a najmniejszego problemu. W końcu czy demon zwraca uwagę na takie błahostki? Funkcjonowanie od wieków pod osłoną inkuba nauczyło go tego, by szedł po swoje i brał wszystko. 
    Dzisiaj było nieco inaczej. Wyliczył, ile pozostało jeszcze godzin otwarcia perfumerii prowadzonej przez najdroższą mu Convallianę i kiedy w ostatnim blasku lampy, zobaczył znajomą sylwetkę, przewracającą zawieszkę, by ogłosić, że lokal zostaje zamknięty aż do następnego dnia, podjął wręcz arcyważną dla siebie decyzję. W tym samym czasie zdążył czmychnąć w stronę znajomego podwórza i zaszyć się niewidocznie, by dać kobiecie chwilę wytchnienia. Niecierpliwił się, choć dla niego czas nie miał żadnego znaczenia. Szczególnie jak żyje się od czasów starożytnej Grecji i każda minuta ciągnie się jak długi makaron spaghetti, niemający końca. Czuł się tak, jakby ktoś złośliwie otwierał paczkę po paczce i na nowo przedłużał jego inkubowy los. 
    Wdychając do płuc coraz to chłodniejsze powietrze, przeczesał dłonią trawę i zakradł się do domu, w którym oficjalnie od tej doby zamieszka. 
    — Moje ego to moja sprawa, odczep się. — nim wrócił do małego miasteczka o nazwie Woodwick, nie miał okazji widzieć Liany od prawie dziesięciu lat.
    Dla ludzi byłoby to najprawdopodobniej najgorszą z opcji, kiedy chcą, by w ich życiu byli obecni najbliżsi przyjaciele, a jednak niemal dekada spędzona w ich przypadku bez czyjejś ważnej obecności, byłaby czymś okrutnie przygnębiającym. Niestety ani Kyliana, ani Convallianę uciekający czas nie martwił. Wcześniej czy później trafiali na siebie i można uznać, że “cieszyli się” z powodu następnego okresu codzienności, którą będą musieli spędzić we wzajemnym towarzystwie. 
    Bez dodatkowych słów ominął właścicielkę Desiderium i choć bardzo chciał niby to przypadkiem, a niby specjalnie szturchnąć Digges w ramię, tak prędko się powstrzymał, by niepotrzebnie nie wyprowadzać jej z równowagi. Chyba ani jednej, ani drugiej stronie nie zależało na tym, żeby piękny dom został zdmuchnięty z powierzchni otoczenia niczym ten zbudowany z kart, a byliby do tego zdolni, bez udowadniania tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc na nią z obojętnością, sięgnął kieliszek i napełnił po sam brzeg alkoholem. Trzeba było uczcić zmianę adresu, ale też przygotować się do kolejnych, strasznie długich godzin spędzonych przy Lianie. 
      —  Co do twojego pytania, wprowadzam się i nie zamierzam szybko stąd uciec. Wznieśmy toast za twoje kolejne nocne przygody, kochanie. 
      Wypił całą zawartość jednym haustem, a kiedy powoli przełykał naprawdę wyborne wino, pstryknął palcami, by w końcu pobyć w ciele swojej piękniejszej wersji. Dzisiaj już zbyt długo był odstraszającą postacią, dlatego z dumą się wyprostował, rozpinając guziki od białej koszuli. I tak w samych spodniach usiadł przy kominku, marząc o tym, by się porządnie poparzyć…

      ♡ KYLIAN BYGRAVE ♡

      Usuń
  16. Od starożytnej Grecji aż po teraźniejszość przypadającą na rok dwa tysiące dwudziesty drugi, zdążyli poznać siebie na wylot. Kylianowi ani razu nie umknęła żadna z twarzy, min czy wypowiedzi kobiety obecnie nazywanej imieniem Convalliana. Jego jako inkuba charakteryzowały raczej te złe cechy; pełna, bez zahamowania agresywność, bezwzględność, egoizm, gwałtowność, niecierpliwość, uległość i wulgarność. Czy mógł powiedzieć, że towarzyszący mu od wieków sukkub był jego lustrzanym odbiciem? Czuł się na tyle gotowy, by powiedzieć tak...
    Byli jak bliźnięta. Mężczyzna i kobieta. Niby całkowicie podobni, lecz z drugiej strony niepodważalnie różni. Poprawiwszy się przed kominkiem, wyciągnął nogi w stronę ognia i oparł ciężar ciała na rozłożonych dłoniach. Obrócił głowę w jej stronę. Nie dziwił się, że mężczyźni w snach są nią zafascynowani i pragną, by przychodziła bez końca, a oni mogliby spać dłużej, niż zwykle im wypadało.
    Może i stosunek do siebie mieli przeróżny, ale nigdy nie mogli nazwać siebie nawzajem śmiertelnymi wrogami, dlatego też Kylian uważał Convallianę za chodzącą idealność pełną szyku i elegancji. 
    Kobietom z Woodwick ciężko byłoby dorównać właścicielce Desiderium. W końcu gdzie można porównywać wyjątkowość do pospolitości? Wiele z nich na pewno musiało cieszyć się z tego, że nowoprzybyła przed trzema laty zaczęła prowadzić perfumerię połączoną ze sklepem ezoterycznym, bo inaczej niektórym z nich ciężko byłoby utrzymać w domu mężów, braci, ojców czy synów. Tyle dobrze, że nie wiedziały, co nocami wyprawia tajemnicza ciemnowłosa…
    — Mogę chodzić krzywo, żaden problem — podskoczył do góry energicznie, jak ten płomień w kominku i jakby naprawdę miał trzydzieści pięć lat, automatycznie zmieniając chód i pochylony do przodu, stęknął głośno. — Proste, złośnico. Masz naprawdę dobre wino, podobne do tego, które piłem w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym albo drugim roku, kiedy to przyszło mi kusić Ranię. Tak, mam na myśli królową Jordanii.
    Trzeba było przyznać, że miał szczęście do własnych wyborów. Nigdy nie żałował tego, w czyjej sypialni aktualnie zagościł i rządził czyimi snami, zmieniając grzeczne dziewczęta w niegrzeczne kobiety pod osłoną wyjątkowo gorących nocy. Zawsze z zadowoleniem oglądał piękne ciała i badał równie zniewalające dusze. Czy można być bardziej dumnym? Bycie inkubem to chyba jednak jego błogosławieństwo…
    — Jeszcze niedawno słyszałem, jak pewna osoba zaczęła mi wyrzucać, że jestem na tyle dużym chłopcem, bym mógł się w końcu ogarnąć i zadbać o własne lokum. Nie sądziłem, że pokój u pracodawców jest czymś okrutnie złym, ale jak widać, wziąłem sobie twoje słowa do czegoś, co powinno nazywać się sercem. — wystrzelił w jej kierunku palcem i złowrogo ściągnął brwi. — Tak, twoje, Liano. Więc jako nowy dom wybrałem właśnie to miejsce, a jak mnie nie chcesz, to musisz przyzwyczaić się do dodatkowej osoby. 
    Wtedy go poruszyła. Ich rozmowa miała miejsce z dobrych pięć tygodni temu. Nawrzucała mu konkretnie, jakby miała go za kamień, który nie odczuwa żadnych emocji. Może był oziębły. Może nie widział siebie kochającego kogokolwiek; czy to mieszkankę Woodwick, czy innego cholernego miasta, ale to nie usprawiedliwiało zachowania Digges. Zabolało raz, a porządnie. Z uzupełnionym na nowo kieliszkiem wrócił do kominka, rozsiadając się na czystych panelach, o które również sam zacznie dbać, by nie nazwała go ulubieńcem bałaganu. Zamknął oczy i chłonął zapach wanilii i miodu. Tak pachniała ona; to były jej nuty i coś, co od zawsze na zawsze będzie kojarzyło się z Convallianą. Równie upartą, jak on. Niestety spokój nie trwał długo. Szybko zniszczyła ciszę przez rzucenie noża w kierunku Bygrave’a. Czy ona nie ma problemów psychicznych?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczony uników, pozwolił ostrzu przelecieć obok niego i opaść na podłogę bez wyrządzenia niepotrzebnej krzywdy. To była zbyt mocna zagrywka, nawet jak na wielbicielkę wszystkich nocy. 
      — Chciałaś mnie zabić? — sięgnął po nóż i podszedł do kobiety, sunąć ostrzem po materiale sukienki, kiedy chwilę wcześniej stanowczym ruchem ją chwycił i nie zamierzał wypuścić z inkubowej pułapki. — Gdzie ci wbić? — warknął głośno, jak lew w klatce z zoo. — W nerkę, wątrobę, żołądek czy może w udo? 
      Machnął niebezpiecznie nożem i jak przystało na niego, wbił ostrze w dużą deskę do krojenia obok małej, ledwo widocznej pojedynczej okruszki. 

      ♡ duży chłopiec, KYLIAN ♡

      Usuń
  17. Za każdym razem, kiedy mówiła coś trafnego, najpierw przez ułamek sekundy patrzył na nią z niedowierzaniem, aby po chwili opuścić wzrok, uciekając od jej niewidzialnego dotyku w jego umyśle. Wydawało się, jakby wkładała tam rękę z pełną gracji siłą i delikatnie unosiła kawałek jego osobowości; tak po prostu, jakby przewracała kartki zapisane jego myślami. Nie wiedział, czy jej założenia były czystym trafem, czy jej intuicja naprawdę wykraczała daleko poza karty tarota.
    On w pogoni za nigdy niewystarczającym kawałkiem informacji; ona w pogoni za absolutną perfekcją.
    — Dlaczego sami to sobie tak utrudniamy, hm? — Za tym jakże filozoficznym pytaniem kryła się oczywiście charakterystyczna nuta sarkazmu.
    Oczywiście, że ona nie dostrzegała w nim objawów obłąkania; prowadziła sklep ezoteryczny.
    — Dla niektórych to jedno i to samo. — Rzucił jej sceptyczne spojrzenie, jakby właśnie przekazywał jej smutną wiadomość, iż jest jedną z nielicznych, którzy mają do tego tak niewinne podejście.
    Nie wszyscy postrzegali ciekawość z takim samym czułym optymizmem co ona. Dla niektórych przenosiły się na nią te same negatywne konotacje, które miało słowo szurnięty. Ciekawość przestawała być pożądaną cechą, kiedy dłużej nie polegała na beztrosko dziecięcym poznawaniu świata, a zaczynała zagrażać integralności sekretów, które miały pozostać w ukryciu.
    — Wiem, że to się nazywało procesami czarownic, ale z prawdziwym sądem to one nie miały wiele wspólnego. Poza tym nie stać mnie na prawnika — odpowiedział dowcipnie na jej osobliwe hipotetyczne pytanie. — Na szczęście już nikogo nie palą na stosie… mimo że może powinni za dosypywanie czegoś do napojów…
    I mimo że sam poczuł ciepło ognia na karku, kiedy kobieta zmniejszyła dzielącą ich odległość. Ponownie na moment postać z wyobraźni wkroczyła do jego prawdziwego świata. Nie dało się tego zaprzeczyć, kiedy jej zapach był jedynym, co czuł w powietrzu, a jej palce musnęły jego dłoń zaciśniętą na filiżance. Nie potrzebował ludzkich narkotyków ani magicznych eliksirów, aby stracić kontrolę nad własną wolą. Wystarczyło słowo, żeby został.
    Po filiżance w jego dłoniach pozostało jedynie puste miejsce, wrażenie jakby nigdy niczego tam nie było. I znowu kurtyna tamtego świata opadła.
    — To całkiem sprawiedliwa cena za kawę — odpowiedział, otrząsając się z zakłopotania.
    Jego nieodłączny plecak, który do tej pory zwisał mu na jednym ramieniu, wylądował teraz z boku na podłodze razem z krępującą ruchy kurtką, a sam Ronan w gotowości do pracy podszedł na drugą stronę regału.
    — Gdzie go chcesz dokładnie? — zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu za docelowym miejscem dla nowego elementu wystroju. Na próbę uniósł mebel z jednej strony, aby oszacować jego rzeczywisty ciężar. Wystarczy, że Convalliana pomoże mu go popchnąć z przeciwnej strony i będzie po bólu. — O tym właśnie mówiłem. Powinnaś zatrudnić kogoś do pomocy — dodał, posyłając jej uśmiech przez długość regału. — Naprawdę robisz tu wszystko sama?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż patrząc na Desiderium przez pryzmat domu, była to przestrzeń tak wiernie odzwierciedlająca właścicielkę, że nie dało się w niej wyczuć obecności drugiej osoby. I choć oczywiście brakowało tam tak prywatnych elementów, to można to było porównać do wyłącznie jednej szczoteczki do zębów przy umywalce, jednej pary butów ustawionej przy drzwiach czy do materaca nierówno wygniecionego tylko po jednej stronie łóżka. Teraz nabierało to sensu, że za każdym razem, gdy choćby tylko zajrzał przez szybę do środka, przechodząc ulicą, widział tylko ją. Ale druga para rąk wbrew pozorom przydaje się nie tylko wtedy, kiedy trzeba złożyć meble z Ikei. Musiała mieć niezwykle dużo pracy, prowadząc biznes, w którym sama sprzedawała i który w dużej mierze sama zaopatrywała. Może szczęściem w nieszczęściu było to, że nie potrafiła piec, bo jeszcze rzeczywiście i to by sobie dołożyła na głowę. A studenci w miasteczku bywali zdesperowani; sam coś o tym wiedział, zaciekle trzymając się swojej przyjemnej posadki w sklepie muzycznym jeszcze od licealnych czasów. Miałaby w czym przebierać, a pewnie nie zatrudniłaby pierwszej lepszej osoby z ulicy. Chciałby być muchą na ścianie podczas tej rozmowy o pracę.

      Ronan

      Usuń
  18. Malująca się na horyzoncie fasada miejscowej perfumerii, stale wzmagała w czarowniku natłok sprzecznych ze sobą myśli. Przekraczając próg lokalu wiedział, czego dokładnie chce żądać. Jednak malująca się w jego umyśle filigranowa kobieta, rozmywała jego prawdziwe intencje. Zupełnie jakby nieświadomie tworzyła wokół siebie barierę, która nie pozwalała Cadenowi na wykorzystanie jej do swoich celów, by z dnia na dzień zniknąć i zachować się tak, jakby nigdy dotychczas ich nic nie łączyło. Falcone wsunął dłonie do kieszeni zmarzniętej kurtki, nim stanął przed drzwiami, które ku jego uciesze nie były zamknięte. Błąd.
    — W mieście nie brakuje szaleńców, Liano. Powinnaś lepiej dbać o swoje bezpieczeństwo — skomentował na wejściu, nie siląc się na żadne powitania. Wiedział, że kobieta czuła jego obecność znacznie wcześniej, niż zdążył się tutaj pojawić. Zbliżył się do sklepowej lady z szelmowskim uśmiechem, a następnie oparł na niej dłonie. Jego spojrzenie uważnie lustrowało kobiecy materiał. Nadal w jakimś stopniu była dla niego intrygująca, a fakt jak wiele jeszcze przed nimi było kart do odkrycia, sprawiał, że ta niepozorna istota nie chciała uciec z jego głowy zbyt łatwo.
    — Masz wiedzę, której potrzebuję — powiedział. Zawsze przechodził do konkretów. Lubił działać dynamicznie i celnie. Wydobył z kieszeni małych rozmiarów selenit, który położył na blacie. — Znalazłem, to przy doszczętnie zniszczonym grobowcu moich rodziców. Nie jestem w stanie wykryć energii osoby, która go mogła pozostawić. Zrobiła, to przez pomyłkę, albo celowo.
    Caden przyjrzał się kamieniowi, a następnie przeniósł ponownie spojrzenie w stronę kobiety.
    — Domniemam, że może być używany przez konkretny sabat czarownic, jednak w moich księgach na jego temat nie ma najmniejszego śladu. Jeśli to ma mnie przybliżyć do odnalezienia kanalii, która zdewastowała grobowiec moich rodziców, chcę wiedzieć o nim wszystko.
    Caden nie proponował niczego w zamian, bo nie czuł potrzeby aby to robić. Nigdy nie był typem czysto bezinteresownym. Miał swój cel i uparcie do niego dążył, wykorzystując każdą, napotkaną na swojej drodze osobę, bez względu na to, jak mocno bezwzględny musiał przy tym być. Wraz z braćmi nie spocznie dopóki zagadka zniszczonego grobowca nie zostanie rozwikłana, a odpowiedzialna za to osoba nie poniesie srogiej kary.
    Falcone skrzyżował ręce na piersi, by chwilę później przejść się po perfumerii. Przesunął palcem po jednej z półek, a następnie chwycił granatową fiolkę, które zapach prędko przenikł przez jego dłonie.
    — Więc jak? Pomożesz, czy będę musiał szukać bardziej inwazyjnego źródła? — odwrócił się w stronę Liany, wcześniej odstawiając szkło. Wystarczyła odmowa, aby znów nie zobaczyła go przez bardzo długi czas, jednocześnie nie dając o sobie zapomnieć. Nigdy nikomu na to w pełni nie pozwalał.

    Caden

    OdpowiedzUsuń
  19. [Bardzo dziękuję za przywitanie i miłe słowa. Co do karty Convalliany to jestem zachwyconą lekkością Twojego pióra i totalnie zauroczona przepięknym wizerunkiem. Gdyby naszła Cię ochota na wątek, to Roy jest do dyspozycji. Serduszka jej pewnie nie złamie - może to i dobrze - ale w snach się mogą spotykać.]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  20. [Jestem otwarta na kombinacje i propozycje, tyko musisz mi chyba ciut wytłumaczyć swoją rasę. Bo o ile fakt, że pojawia się w snach, nęci mężczyzn żeby się nimi pożywić to jest dla mnie jasne, ale równocześnie można Twoją Panią spotkać fizycznie?]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  21. [Hm.. może byśmy zrobiły tak, że Convalliana jak to ma w zwyczaju co jakiś czas, pojawia się w snach Roy, ten raczej nie oponuje. O ile jego zdolność do głębszego odczuwania została zablokowana, o tyle chętnie poddaje się fizycznym uciechom. Nigdy jednak nie wyznaje miłości, nie domaga się kontaktu? Może w tej relacji to Convalliana bardziej zabiega? Może chciałaby znaleźć sobie u boku Roya tymczasowo ciut bardziej stałe miejsce by nie musieć nęcić innych i cały czas szukać? Chyba, że to jej sprawia przyjemność to pomysł odpada. Może frustracja popchnie ją do "upolowania" mojego pana w prawdziwym życiu?]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  22. [Przez klątwę Roy raczej mało odczuwa - co znaczy, że raczej mało go obchodzi, nie angażuje się. Chyba, że przypadkiem spotkałby ją na mieście/ w perfumerii Twoją Panią- może przecież kupować lubiony zapach swojego kumpla. Wedy ewentualnie zagaiłby czy się znają.]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  23. [A jakby się auto zepsuło, to Roy zaprasza do siebie, wieczorem się może nawet znajdzie czas na małego drinka. Zaczniesz? ;D]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  24. Słychać charakterystyczny dźwięk elektrycznego lewarka. Gdzieś z samego końca warsztatu dobiega, nieco stłumiony, kobiecy głos prezentujący pogodę na najbliższy tydzień. Zapowiada się wietrznie i zimowo. Mężczyzna wzdrygnął się na samą myśl o przymrozkach i śniegu. Co prawda ten drugi za młodu narobił mu dużo frajdy - wiele razy latał bokiem autem rodziców - teraz sprawiał tylko problemy. Trzeba będzie nie tylko odśnieżyć cały podjazd pod warsztatem, ale także większość drogi. Mieszkanie na skraju miasta ma swoje plusy i minusy. Jedną z niezaprzeczalnych zalet była cisza i spokój. Nieco bardziej problematycznym stawał się fakt, że klienci błądzili i niejednokrotnie Roy musiał po nich jechać. Kilka razy wyciągał kogoś z rowu. Całe szczęście nikt nigdy nie ucierpiał.
    Brudną od smaru ręką wytarł spocone czoło zostawiając na twarzy przepiękną, czarną smugę - zupełnie się tym nie przejął. Nawet nie pomyślał by użyć szmaty, która zwisała z tylnej kieszeni jego jeansów. Działał instynktownie, jak zawsze.
    Wziął łyk zimnej kawy i ponownie wjechał pod pick upa. Usterka auta może nie była spora, jednak okręcanie śrub przysporzyło mu sporo problemów. Chyba nikt pod nią dawno nie zaglądał. Uporał się w nieco ponad czterdzieści minut. Kilka minut później dzwonił do klienta i umawiał się na odbiór auta. Clavier pracował sam. Miał problemy nie tylko z nawiązywaniem relacji damsko-męskich, ale raczej stronił od jakichkolwiek relacji. Nie należał również do dusz towarzystwa - chyba, że po dwóch kieliszkach whiskey. Mężczyzna uwielbiał ten trunek, lecz upijał się w nim w zatrważającym tempie.
    Wrócił do domu. Za to cenił własną działalność. Sam delegował sobie zadania, ustalał godziny przerw i ilość przyjętych klientów. Reszta będzie musiała poczekać bowiem dzisiejszego dnia przed Royem była jeszcze jedna ważna misja. Wyjazd do miasta i udawanie względnie przyjemnego gościa były dla niego nie lada wyczynem.
    Nim przyszedł czas na prysznic, brunet podszedł do ekspresu i wciskając ulubioną kawową kompozycję podstawił w odpowiednie miejscu kubek. Ostatniej nocy spał paskudnie, więc druga kofeinowy trunek w ciągu dnia to podstawa. Może chociaż on postawi go względnie na nogi.
    Brudnymi od smaru i kurzu spodniami niefortunnie oparł się o jasne kuchenne szafki i wziął pierwszy łyk. Ciepła ciecz płynęła po jego gardle zostawiając po sobie przyjemny, ziarnisty posmak. Kolejna zawartość kubka na tyle szybko spoczęła w żołądku mechanika, że ten nawet nie zdążył napawać się krótką przerwą. Niechętnie poczłapał w stronę prysznica. Brudne, robocze ubrania jak zwykle rzucił tusz przed kabiną prysznicową i wszedł do środka. Zimne strumienie uderzały o jego mięśnie zmywając resztki smaru i potu. Za pomocą piernikowego żelu udało mu się pozbyć bardziej widocznych zabrudzeń jednocześnie przykrywając całe męskie ciało pianą. Ostatnim elementem były włosy - zostały potraktowane eukaliptusowym, odświeżając szamponem. Lustro w łazience zaparowało, a on zmywając resztki mydła wyszedł w pełni okazałości. Nie miał sąsiadów w związku z czym bardzo często paradował nagi po domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przetarł dłonią lustro, zaczesał niesforne kosmyki do tyłu i zaczął poszukiwania ręcznika. Całe szczęście świeżo wyprany zestaw czekał na niego na jednej z łazienkowych półek.
      Wytarł dokładnie całe ciało, osuszył włosy i przepasał biały materiał wokół pasa. Po kolei na jego ciele wylądowały: bokserki, granatowy golf, luźne, czarne jeansy, ciemne skarpetki i niezbyt wysokie trapery. Jako okrycie wierzchnie wybrał brązową, puchową kurkę. Mimo niesprzyjającej pogody z czapki i szala zrezygnował - w końcu jechał autem.
      Chwycił kluczyki, portfel włożył do jednej z tylnych kieszeni spodni i w progu upewnił się, że nie zapomniał telefonu komórkowego.
      Droga do miasta minęła mu całkiem sprawnie. W międzyczasie odebrał kilka telefonów od klientów i umówił się z nimi na kolejne dni- pod jego warsztatem stały jeszcze trzy auta do zdiagnozowania.
      Co prawda nie znał dokładnie adresu miejsca docelowego lecz niespecjalnie się tym przejął. Wiedział, że prędzej czy później znajdzie. Kilka minut błądzenia po alejkach Woodwick wystarczyło by Roy znalazł miejsce parkingowe pod tutejszą perfumerią. Odwiedzał to miejsce po raz pierwszy, sam wolał nieco bardziej komercyjne zapachy, jednak żona jego przyjaciela, która obchodziła w okresie świątecznym urodziny, preferowała specjalne zapachy wyłącznie z tego sklepu.
      Nim mężczyzna zdążył rozejrzeć się po półkach usłyszał damski, miękki głos. Mimowolnie podniósł swój wzrok na kobietę i przez kilka sekund się jej przyglądał. Wyglądała nad wyraz... znajomo.
      - Dzień dobry - opowiedział kulturalnie po czym bez większego zastanowienia sięgnął po telefon. - Poszukuję konkretnie tych perfum. - powiedział i wyszukując odpowiednie zdjęcie w galerii pokazał brunetce ekran.

      Roy Clavier

      Usuń
  25. [Aww, dziękuję. Bardzo, baaardzo się cieszę. W to, że nie będziemy się nudzić, ani trochę nie wątpimy. Nie możemy się wręcz doczekać momentu, w którym postawimy stopę w Desiderium. Oczekujcie nas! <3]

    ...i wiele bym oddał, żeby dla mnie był tą jedyną

    OdpowiedzUsuń
  26.    Powietrze, wilgotne i ciężkie, zlodowaciałe przez drobiny wędrujących wraz z wiatrem śnieżynek, spowija ramę otoczenia płaszczem beznamiętności i srogiej nieprzystępności. Tli się przy tym bielą naturalnej pościeli i pod postacią świeżej warstwy śniegu, rzuconej na dywan lasu, oraz w formie lekkiej, wieczornej mgły, wyściela gęsto przestrzeń. Jednocześnie, jak jasna powieka przyrody, biel grudniowej nocy zamyka się wolno nad połacią zmarzniętej solidnie gleby. Zamyka się nad ciemnymi łatami gruntu, wychylającymi się gdzieniegdzie tylko znad zimna puchu.
       Oko natury ma swój cykl. Tej doby zapada w głuchy, zimowy sen – blednie smutno w powijakach ciemności i drętwieje w objęciu lodowej aury. Gaśnie przy tym także ciepła twarz dnia, dotąd utrzymywana w palcach słońca. Tym razem przewodnikiem czasu i teraźniejszości staje się księżyc, wniesiony na ramiona nieboskłonu w swym naturalnym trybie.
       Chłodny, stonowany, wyciszony.
       Piękna półkula światła zawieszona na głębokiej w tonie, atramentowej zasłonie.
       Cienką, nieśmiałą łuną, rozpyla tony ciemności i rozświetla lekko tylko przestrzeń, dotykając przezroczem nocnego światła czubki gęsto rozstawionych drzew. Wreszcie... łuna księżyca niknie między ich koronami, jakby nigdy wcześniej i nigdy głębiej w lesie jej nie było.
       Tymczasem w cieniu pni, skryty w zagłębieniu krzaków, stoi William, obserwuje przestrzeń – obserwuje też Jej chatę. Wpierw przez pierwszy dzień, przez dwa dni... a następnie przez cały tydzień. Przeciąga chwilę sądu jej osoby do ostatecznej granicy, by ostatecznie, po kilku zaobserwowanych niebezpieczeństwach (zbyt bliskiego i toksycznego kontaktu z mężczyznami) uznać ją za dostateczne źródło niepokoju. Na tyle istotne i stwarzające zagrożenie, by zechciał je wyeliminować, albo przynajmniej wyciszyć. Przygotowania do „polowania” trwają długo, a on jest wyjątkowo ostrożny, szczególnie w obliczu postaci, która z łatwością mogłaby owinąć go sobie wokół palca.
       Podatny na urok demonicznej aury, nie od razu decyduje się na spotkanie twarzą w twarz, wpierw woli raczej wyczuć grunt, zapoznać się z jej drobnym rytuałem dnia, zaobserwować sposób, w jaki uwodzi mężczyzn i chłopców, oraz sposób w jaki kręci się wokół nieszczęśników lub lawiruje między ludźmi. Koduje w głowie wszystko, co może mu się przydać w walce z jej pruderyjną i zwodniczą naturą. Gdy jest już pewien, że wie o niej dostatecznie dużo, zachodzi cicho za chatę, zasadza się w cieniu dobrze znanej jej przestrzeni, i gdy sukkubia panna wychodzi beztrosko z samochodu po zakupach, on tylnymi drzwiami wślizguje się za próg jej domu niedostrzeżony.
       A mówili mu o tym często: nie wchodź w paszczę lwa samotnie.
       Za dużo w nim jednak uporu w walce z istotami nadprzyrodzonymi, by tak po prostu odpuścić. Werwa i honor to te z aspektów, które prawie nigdy go nie opuszczają. Są jak plaster miodu – wiązane nie woskiem, a determinacją, trzymają go na osi temperamentu wyjątkowo silnie. Spajają poszczególne komórki mózgu, nadając kształt jego osobie, a także robiąc w jego sercu miejsce dla wyszczególnionych cech charakteru, takich jak: dynamizm, stanowczość, asertywność, czy męskość. Co więcej, to właśnie ostatniej z wymienionych cech zawdzięcza wpisaną w samczy gen potrzebę akcji i działania, i jako nadworny reprezentant płci, dziś skłania się ku biologicznemu chciejstwu.
       Jego „chcę” i jego „mogę” krzyczy o tym, by spełnić się w polowaniu jako łowca. Po to więc ta cała szopka ze śledzeniem jej w ubiegłym tygodniu, po to ostrożne włamanie do odosobnionej chaty za granicą miasta i przywdziane łowczego stroju, z masą ostrzy i obezwładniających strzałek pochowanych na dnie licznych kieszeni.
       Nieoczekiwana czujność kobiety, wyrażona w nagłym odwróceniu się w jego kierunku (choć jeszcze go nie widzi), jawnie wskazuje mu na kierunek tego spotkania... z pierwszego zaskoczenia nici, dlatego też, pomimo tego, że wciąż schowany jest w cieniu, nagle decyduje się na wyjście, zagranie w otwarte karty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.    Chowa w kieszeń broń, w lekkim ugięciu łokci podnosząc puste dłonie ponad głowę, by w geście „pojednania” dać jej znać, że właśnie się przed nią dobrowolnie odkrywa.
         — Do tej pory sądziłem, że sukkubia uroda to raczej mżonki... — rzuca wątpliwej jakości komplementem, zważywszy na to, że wraz z subtelną pochwałą dla jej wyglądu, przywdziewa na twarz rzeczową, posągowo wręcz spokojną maskę.
         — Dziś jestem w stanie uwierzyć, że to istne przekleństwo... — dodaje, nie dookreślając, dla kogo. Dla niej, bo nigdy nie wie, kiedy ktoś myśli o spółkowaniu z nią? Dla niego, bo nigdy nie wie, na ile może sobie przy niej ufać?
         Tę myśl chwilowo porzuca, strzępy zainteresowania nią, rozrywając w silnym ucisku rozsądku.
         — Nie powinnaś nadużywać swojej „mocy”.
         Dopiero ostatnie ze zdań wskazuje na motyw pojawienia się Williama w jej domu. Williama, który, jakby nigdy nic podchodzi do blatu kuchennego, mija uniesiony magicznie w powietrzu nóż bez słów komentarza, i wskazując sugestywnie na lampkę z winem, zatrzymuje się niedaleko niej.
         — Mogę też?
         Skrzydła rozmowy rozpościerają się wprost nad nią, obejmując ją w ramionach uwagi, gdy opiera się plecami o blat kuchni, nie spuszczając z niej ani na chwilę wzroku.

      [Za ewentualne błędy przepraszam, godzina mnie trochę pokonała. Starzeję się, bez dwóch zdań.]

      William Cosgrave w paszczy lwa/sukkuba

      Usuń
  27. Co prawda zapach w perfumerii z pewnością określony byłby jako niszowy, coś pomiędzy okalającymi ciepłymi nutami, a czymś zupełnie niedostępnym, to młody mężczyzna niespecjalnie zwrócił na to uwagę. Nie żeby był ignorantem, najzwyczajniej w świecie nie był w na tyle komfortowej dla siebie sytuacji by wytężać zmysły.
    Jego wzrok mimowolnie odrobinę dłużej zatrzymał się na niewysokiej, szczupłej ekspedientce, która nie wiedzieć czemu wydała mu się nad wyraz znajoma. Gdzieś między myślą, a snem, w jego głowie pojawiło się nieodparte wrażenie, że dotykał tych obojczyków. Mógłby przysiąc, że znał miękkość tych ust, odgarniał niesforne kosmyki i liczył pieprzyki na plecach - przecież tak to lubił. Z drugiej strony poczuł nagły chłód i dystans jakby to co przed chwila pomyślał było co najmniej niepoprawne. Bardzo dziwny dreszcz przeszedł jego ciało, jednak niewiele się nad nim zastanawiając ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu.
    Gdy kobieta zaczęła wymieniać składniki wybranych przez niego perfum dla niepoznaki pokiwał głową - niestety nie miał pojęcia o czym brunetka mówi. Mógł wymienić klocki hamulcowe, pasek rozrządu, jednak połączenia w perfumach był dla niego niczym czarna magia.
    - Niedobrze.. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do ekspedientki. Nie miał pojęcia, że nie rozmawia z pracownicą sklepu tylko z jego właścicielką, pewnie dlatego podszedł do niej ciut nad wyraz nonszalancko. - Na kiedy byłyby gotowe te robione na zamówienie? - zapytał nieco zawiedziony zastaną sytuacją. Nim jednak kobieta zdążyła ponownie otworzyć usta dodał. - My się przypadkiem nie znamy? Mam wrażenie jakby.. - dodał niepewnie choć gdy tylko wypowiedział te słowa poczuł rosnące w jego ciele zażenowanie. Jego słowa zabrzmiały jak najgłupszy tekst na podryw. Co prawda mechanik dostał sygnał od mózgu, że mógł mieć kontakt z rozmówczynią, jednak Roy nigdy nie należał do wolnych duchów, które pozwalały sobie na chwilowe uniesienia z dopiero co poznaną kobietą. Zwykle preferował związki, choć te nie wychodziły mu zbyt dobrze. Może mu się coś ubzdurało?

    [PS jak widzę Twój poziom pisania, a mój to aż głupio mi jest prowadzić z Tobą wątek. Dziewczyno, Ty w tym płyniesz! <3]

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  28. — Dzięki, ale zazwyczaj nie płacę kobietom za towarzystwo — rzucił swobodnym tonem, skanując wzrokiem krótką drogę, którą musiał pokonać regał, aby znaleźć się na swoim docelowym miejscu. Z umysłem na moment przełączonym na tryb praktyczny, żart był zupełnie automatyczną odpowiedzią, której nie miał czasu przemyśleć, co szybko zdradziła jego mina, gdy podniósł wzrok na twarz rozmówczyni. — Nigdy, tak właściwie. Nigdy… — dodał natychmiast, błądząc wzrokiem po jakże fascynujących słojach w drewnie. W niektórych z nich można odczytać całą czasem kilkusetletnią historię; w takich chwilach jak ta chciał, aby wszystkie jego kiepskie żarty zostały z historii doszczętnie wymazane.
    Jednak jej uśmiech był… uzależniający? Nie chciało się od niego odwracać wzroku, czuło się, że można byłoby zrobić wszystko, ale w przebłyskach klarowności czuł, że spada coraz głębiej i głębiej. Ale trwały one ułamek sekundy; zbyt krótko, aby powstrzymać to, zanim będzie za późno. I wtedy kobieta robiła to ponownie. Uśmiechała się słodko i zachęcająco; trudno powiedzieć, czy autentycznie urzeczona, czy pełna pobłażliwości.
    — Okej, to na trzy — powiedział, poprawiając uchwyt na meblu i przyjął na siebie większość ciężaru na wypadek, gdyby Liana w roli sternika mogła go ostrzec, zanim wycofałby nieświadomie w połowę jej szklanego asortymentu. Ronan odetchnął i wyślizgnął się z powrotem z pomiędzy przenoszonego regału a reszty wyposażenia. — Chwila, czy to miała być jakaś niekonwencjonalna rozmowa o pracę? — zapytał, posyłając jej rozbawione spojrzenie.
    Dopiero jej ostatnie słowa sprawiły, że zawahał się przy skrupulatnym wyrównywaniu kąta, pod jakim stanął regał. Wyczulony na jej bliskość czuł, że się zgodzi, zanim jeszcze to wiedział. Entuzjastycznie, chętnie. Przyjął to do wiadomości. Ton jej głosu nie świadczył o tym, że to było pytanie czy też prośba. Raczej łaskawie wręczała mu zaspokojenie, jego pragnienia, o którym jeszcze sam nie miał pojęcia.
    — To tylko świadczy o tym, jak dobrym jesteś diabłem — odpowiedział. Przeniósł spojrzenie z jej ust na zielone oczy. Z jednej tragicznej pułapki wprost w następną. — Pakt z diabłem jednak zazwyczaj zawiera się dla jakiejś niemoralnej personalnej korzyści — podjął dalej. — Nie wydaje mi się, żeby płacił w funtach. Jeśli pod koniec tracę duszę, lepiej, żeby to było tego warte.
    Ronanowi nie spodobało się to porównanie. Głównie dlatego, że wbrew rozsądkowi wydawało mu się aż nazbyt trafne. Zawsze uważał, że wszelkie umoralniające historie z tym wątkiem przedstawiały jednowymiarowych bohaterów z planem wadliwym już na samym wstępie. Krótka i płytka korzyść za całą wieczność potępienia. Jaka by była jego część umowy? Co na tym zyskiwał? Co jeśli jego dusza jej nie wystarczy? Diabeł zazwyczaj nie grał czysto. Ale czy jeśli nie wierzył w Boga, nie oznaczało to, że tak samo nie powinien wierzyć w diabła? Czym więc by była? W tej chwili na pewno czymś potężniejszym niż którykolwiek z nich.
    — Będziesz mnie nawet miała na wyłączność, jeśli mimo wszystko mnie zaraz stąd nie wypuścisz. — Cykanie wskazówek zegara, jakby dobiegające z jego własnej głowy, z powrotem uziemiło jego myśli. To, co miało być krótkim zajrzeniem do sklepiku, zamieniło się w całą podróż do innej rzeczywistości. — Powinienem już iść, ale… — Zmieszany i otłumiony tym, co się przed chwilą stało, odnalazł swój plecak. Wyłowił z niego długopis i organizer, z którego wydarł skrawek kartki, aby zapisać swój numer. Bez wyraźnej szkody dla organizera, który z prawdziwą organizacją niewiele miał wspólnego. — Mógłbym wpaść parę razy w tygodniu… jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
    Do tej pory przekraczał próg Desiderium raz na parę miesięcy. Mijał sklep na ulicy, zaglądając przez witrynę do innego świata. Jakby to było zrobić z niego jakiś cel? Czy czułby we własnym domu zapach tego miejsca? Popatrzył na swoją kurtkę zawieszoną obok damskiego szalika. Czy to znaczyłoby, że byłby drugą parą butów przy drzwiach? Wręczył jej swoją prowizoryczną wizytówkę. Czy to była jego wersja krwawej sygnatury?

    Ronan

    OdpowiedzUsuń
  29. [ O, hej! Tak, to nieszczęsna ja, znowu zawitałam w blogosferze. Człowiek czasem musi mieć przerwę, ale w końcu zawsze wraca. Życz mi nie weny, a czasu na pisanie! :D O Marlonie ostatnio myślalam, biedaczek przepadł gdzieś w czeluściach, niestety razem z Waves. Wspomnienia pozostaną, bo dobrze się nimi pisało. Dziękuję bardzo za powitanie. To bodajże moja trzecia damska postać w przeciągu pięciu lat, więc zobaczymy co mi z tego wyniknie. Twoja karta, jak zwykle, intrygująca, a imię postaci przepiękne. Jeśli miałabym strzelać, kto na blogu zawita z sukkubem, postawiłabym na Ciebie. To oczywiście komplement, bo przywołałaś mi w pamięci Waverly :D ]

    Selah

    OdpowiedzUsuń
  30. Przymknął na chwilę oczy, pochylił głowę i potarł powieki chcąc choć przez chwilę się skupić. Był jakiś rozkojarzony, wodzony dziwnym, fizycznym instynktem, co wcześniej raczej mu się nie zdarzało. Owszem, był typowym mężczyzną, który częściej niż rzadziej potrzebował zaspokoić swoje męskie, pierwotne instynkty jednak zwykle robił to ze swoją partnerką. Tak się składało, że w życiu Roy'a od jakiegoś czasu ktoś był, w związku z czym dlaczego miałby fantazjować o zdobyciu innej kobiety? To było niedorzeczne.
    A mimo to był nęcony słodkim zapachem wanilii, kuszony laską cynamonu i jednocześnie rozbudzany przez nutkę agrestu. Wziął głęboki oddech, jakby chociaż to miało mu pomóc. Już sam nie wiedział czy to kwestia specyficznego zapachu unoszącego się w środku perfumerii, czy oświetlenie wydobywające się z wiszącego nad ladą kryształowego żyrandolu, które podkreślało wszystkie atuty młodej kobiety.
    Mógł przystać na propozycję odebrania flakonu wypełnionego wybranym zapachem za dwa dni. Kobieta której miał je sprezentować zapewne o wiele bardziej ucieszy się z trafionego prezentu, aniżeli z byle głupoty, nawet jeśli miałaby otrzymać ją chwilę wcześniej. W związku z tym kiwnął twierdząco głową i jeszcze raz zlustrował sprzedawczynię wzorkiem. Biła od niej nie tylko swoista pewność siebie, niezaprzeczalne poczucie kobiecości, ale także minimalna arogancja, która w żadnym stopniu nie odpychała młodego mężczyznę - wręcz przeciwnie.
    Mimo, że bardzo próbował pozbierać myśli i zacząć trzeźwo analizować sytuację, przychodziło mu to z niemałym trudnemu. Z każdym kolejnym krokiem brunetki, jej ponętnym wzorkiem, słodkim słowem czy delikatnie rozchylonymi wargami, czuł, że przepada. Wsiąka w jej dziwną sieć, czuje się jak gracz z góry skazany na porażkę. W tej chwili z pewnością przydałby mu się kubeł zimnej wody.
    Mimo kolejnych zdań, które powoli wydobywały się z ust młodej kobiety, Roy nie potrafił umiejscowić ich spotkania w czasie i przestrzeni. Uparcie szukał jakiejś zaczepki, mementu w pamięci, który potwierdziłby, że wpadli na siebie przypadkiem w jednym z supermarketów - niestety bezskutecznie. W jego umyśle pojawiła się nie tylko chęć skosztowania czerwonych jak krew warg, muśnięcia wystających obojczyków i odgarnięcia ciemnych włosów, opadających na różowe policzki, ale także wejście głębiej w szklane tęczówki, które z taką intensywnością wpatrywały się w jego. Oczy Claviera był niczym otwarta księga, z której można było wyczytać nie tylko jego nastrój, ale także część jego historii. Jego jasne tęczówki, w połączeniu ze złotymi falami biły tak mocno, że mogłyby opowiadać historie. Ponadto te gorsze życiowe momenty wyryły na jego twarzy i ciele kilka zmarszczek i blizn, te lepsze pozostawiły parę piegów.
    - Jeśli nie ma innej możliwości to przyjadę.. - powiedział nieco zachrypnięty po czym kilka razy odchrząknął chcąc aby jego głos wrócił do normalności. Czuł, że im bliżej i dłużej jest w towarzystwie ciemnowłosej tym bardziej igra z ogniem.
    - Płatność teraz czy przy odbiorze? - zapytał chowając do portfela wizytówkę i jednocześnie przygotował kartę płatniczą.

    Roy Clavier

    OdpowiedzUsuń
  31. [Jak tylko zobaczyłam to zdjęcie to od razu przypasowało mi do tej postaci. Z imieniem było identycznie! Mój chłopaczek lubi pływać i morsować toteż musiałam umiejscowić go niedaleko wody. Bardzo dziękuję za przywitanie i już myślę jak moglibyśmy ich spiknąć!
    Twoja Pani nie dość, że przepiękna to jest jeszcze bardzo ciekawa. Ale imię to Ty jej trudne dałaś!]

    Gideon Anderson

    OdpowiedzUsuń
  32. To tylko sen. Oczywiście, że tak. Jak inaczej można by wyjaśnić to, że pochylała się nad nim w jego łóżku, podczas gdy wszystko inne wskazywało na zwykłe przebudzenie w środku nocy? Wszystko było w jak najlepszym porządku, wszystko było na swoim miejscu, tylko nie ona — jak część nocy, odrobinę niewyraźna, odrobinę nierealna. To tylko sen. Wyciągnął dłonie, ostrożnie, jakby miała się rozpłynąć w cieniu przy pierwszym kontakcie, ale gdy napotkał dotyk jej skóry, nadal tam była, nawet bardziej. Poczuł przyjemny ciężar jej ciała, ciepło w miejscu, gdzie łączyły się ich biodra, chłód jej oddechu na swoich wargach. To tylko sen. Nigdy wcześniej nie miał tak realnego. Ale jego wyobraźnia musiała zakłamywać rzeczywistość. Jej skóra miała w sobie osobliwą aurę, jej rysy były gładsze, poza oczami — te nie były tak zielone jak przedtem — były czarne, głębokie, błyszczące. Należały do czegoś znacznie piękniejszego od człowieka. To tylko sen.
    Rano przez ułamek sekundy mógłby nawet pomyśleć, że wciąż tam była — a raczej, że naprawdę tam była. Gdy odrzucił z siebie kołdrę, podmuch powietrza podniósł jej zapach. Ronan nawet nie spodziewał się po sobie, że mógłby z taką precyzją rozpoznać jakikolwiek aromat. Nie ulegało jednak żadnej wątpliwości, że był to ten sam zapach, który tamtego ranka w Desiderium niczym łagodna fala podmywał jego zmysły za każdym razem, gdy choćby skierowała swoje ciało w jego stronę. Dla pewności uniósł pościel, aby zanurzyć w niej twarz, a wtedy musiał wyśmiać w myślach samego siebie. Całe szczęście, że nikt go w tamtym momencie nie widział. Oczywiście, że tylko mu się wydawało; co on też sobie myślał? To pewnie tylko jego zaspany umysł wciąż płatał figle na jego zmysłach. Sytuacja bawiła go na tyle, że dość szybko zaczął mieć nawet wyrzuty sumienia. Do tego stopnia, że przed samym sobą musiał zaciekle tłumaczyć się ze swojej podświadomości. Convalliana była tylko oraz aż piękną kobietą, która niespodziewanie zjawiła się w jego życiu, poświęcając mu zawsze mile widzianą uwagę i odsyłając z obietnicą czegoś więcej. Zasłużyła sobie na miejsce z tyłu jego umysłu, do którego musiał sięgać pogrążony w głębokim śnie. Być może sam sobie na to zapracował; to pewnie tylko bardzo niestosowne przypomnienie podświadomości o tym, że jego łóżko już od dłuższego czasu nie gościło nikogo poza marzeniem sennym.
    I wtedy przyszła kolejna noc. I kolejna. Każdy następny sen dłuższy, wyraźniejszy, odważniejszy od poprzedniego. Trudno byłoby je nazwać… rozbudowanymi fabularnie, ale mimo to pamiętał każde słowo, które wyszeptała do niego w nocnej ciszy, ze szczegółami potrafił odtworzyć w pamięci każdą drogę którą pokonały jej dłonie i usta w ciemności. Wspomnienia, które okazywały się wyczerpujące o poranku; zaczynały grać od nowa w jego głowie, gdy tylko podnosił powieki. Był skazany na wszelkie konsekwencje tych nocnych wizyt bez żadnych realnych wynagrodzeń.
    Poczucie winy osiągnęło swój szczyt, gdy któregoś dnia jego telefon rozświetliła wiadomość od Convalliany. Tchórzowski instynkt kazał mu wymyśleć wymówkę, ostatecznie nawet ją zignorować — wszystko w tym samym czasie, jak jego palce wystukiwały już wiadomość zwrotną z potwierdzeniem możliwości zajrzenia do sklepu przy najbliższej okazji.
    Kiedy dzwonek nad drzwiami oznajmiał jego przybycie tamtego wieczoru, wciąż jeszcze powtarzał w głowie strategię na ich pierwsze spotkanie od tamtego pamiętnego razu — a co z tym idzie również od pierwszego z wielu snów, które po tym nastąpiły. Swobodny kontakt wzrokowy, neutralne tematy na rozmowę, żadnych, ale to żadnych ryzykownych żartów, które naraziłby go na zaczerwienienie się w taki sam sposób, jak w momencie gdy jego wzrok spoczął na kobiecie zaraz po wejściu. Jej oczy odzyskały swoją świeżą zieloną barwę. Uśmiechnął się na powitanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo niezręczności — tylko i wyłącznie zainicjowanej przez Ronana — Liana oczywiście po raz kolejny znalazła sposób, aby jego wizyta w sklepie była małą podróżą do innego wymiaru, w którym reguły czasu obowiązywały w zupełnie inny sposób i zasiedział się tam znacznie dłużej, niż powinien. Miasteczko po zmroku miało zupełnie odmienną twarz; dla niego w jakiś sposób nawet bardziej znajomą i przyjazną. Nieobce były mu późne powroty do domu bocznymi alejkami — w Woodwick wszystkie ulice poza jedną można było nazwać tym mianem. Z twarzą oświetloną niebieskawą poświatą telefonu i jedną zziębłą dłonią schowaną w kieszeni złapało go nagle dziwne przeczucie. Jakby jakaś niewidzialna nitka pociągnęła go do tyłu. Czyżby zapomniał czegoś ze sklepu? Zanim jednak zdążył dobrze obrócić się przez ramię, ktoś gwałtownie złapał go od przodu. W nocnej ciszy kroki na bruku wąskich uliczek zazwyczaj niosły się mrocznym echem. Mężczyzna jednak zjawił się jakby znikąd tuż obok niego. Chyba był to mężczyzna; szara twarz rozmazała mu się przed oczami, zanim zdążył zorientować się, co się dzieje. Szarpnięty na bok bezwładnie uderzył tyłem głowy o mur. Adrenalina dobrze zamaskowała ból, gdyby nie wizja migocząca jaskrawą czerwienią i najgłębszą czernią oraz jego własny puls w uszach, pewnie nawet nic by nie poczuł. Ciepła, egzotyczna woń Desiderium zniknęła z jego pamięci zastąpiona przez okropny odór stęchlizny tylko spotęgowany przez ostre mroźne powietrze grudniowej nocy. Być może tylko mu się wydawało, tak samo jak nie mógł rozpoznać żadnych słów padających z ust napastnika; słyszał tylko syk i gardłowy warkot, gdy z całej siły próbował go od siebie odepchnąć.

      Ronan

      Usuń
  33. Każdy człowiek miał swoje za uszami i na sumieniu, ale zarówno Kylianowi jak i Convallianie było daleko do bycia pospolitymi ludźmi z Woodwick czy innej mieściny. Co jak co może przypominali z wyglądu tamtego mechanika samochodowego, przechadzającego się ulicami dziennikarza, czy dobrą w swoim fachu archiwistką albo sympatyczną baristkę z popularnej kawiarni, ale tylko im, jedynie tej dwójce nadano przywilej bycia inkubem i sukkubem. Proste? Zbyt skomplikowane, by mogli podchodzić do każdego następnego dnia bez emocji, bo tak jak Convallianie mogło wydawać się, że dzisiaj nie spotka jej nic nowego, tak chyba w najgorszych koszmarach nie spodziewałaby się Kyliana w roli swojego współlokatora. 
    – Nie dramatyzuj. To tylko nóż. – zaczął po niej powtarzać z widoczną irytacją we wręcz czarnych tęczówkach. – Gdybym naprawdę chciał cię zabić, zrobiłbym to inaczej… – mruknął niemiło, wyciągając ostrze z deski do krojenia i wrzucił przedmiot kuchenny do pustego zlewu. 
    Ile czasu spędził w domu Digges? Przecież nie minęła nawet cała godzina, a on już powoli odczuwał chęć ucieczki do posiadłości swoich pracodawców. Może inny, krócej żyjący inkub wyszedłby stąd tuż po rzuceniu noża, ale Bygrave nie był typem tchórza. Za długo istniał przy boku Convalliany i chociaż dawno się nie widzieli, ktoś by pomyślał, że dawni znajomi inaczej nadrabiają stracony czas, jednak ich powitania oraz wspólne dni nigdy nie należały do normalnych. Jeszcze niejeden talerz i niejedna szklanka zostaną potłuczone. Nieśpiesznie przejdą do dawnych tradycji, kiedy to udawało im się spotkać, co Kylian uważał za przyciąganie podobnie zbudowanych istot. W końcu ich głównym zadaniem było kuszenie i oboje byli w tym specjalistami od niepamiętnych czasów, jakie dla innych naprawdę mogą być dostępne wyłącznie na kartkach podręczników i w fabułach filmów. 
    – Wszystko zależy od sposobu, w jaki chciałabyś mnie zabić. Czy odkąd wpadliśmy na siebie, to urozmaicasz plan mojej śmierci? – wziął łyk wina do ust, delikatnie przełykając, by wyczuć każdy składnik mieszczący się w butelce z granatową etykietą. – Rozumiem, że ty będziesz dekoracją tego domu, kiedy ja stanę się także lokalem na pełny etat u ciebie? 
    Wystarczająco dużo obowiązków czekało na Kyliana u czteroosobowej rodziny. Robił wszystko z podniesioną głową i pod wcieleniem postaci, która dla Convalliany była tą mniej szpetną. Od rana w milczeniu przygotowywał czarny samochód, przypominający karawan do długiej podróży. Pana tego domu — Gotfryda miał zawieść na kolejne przesłuchanie do tutejszej komendy policji. Panią tego domu — Madison należało wręcz podprowadzić pod drzwi ukochanego salonu urody, gdzie dbała o to, co i tak miała w pełni naturalne, dodatkowo oblane ślicznością. Dzieci — jedenastoletniego chłopaczka z figury podobnego do pączka o imieniu Peter, jak zawsze od poniedziałku do piątku wiózł do szkoły, a jego siostrę szesnastoletnią Winter, przed lekcjami należało przypilnować, by dotarła na cotygodniową sesję z psycholożką. To było jednak cięższe, niż komukolwiek by się wydawało, bo nastolatce znowu nie było po drodze na terapię, gdyż swoje mroczne kroki skierowała do lokalnej kawiarni. Gdzie tu szukać sprawiedliwości, skoro wszyscy pod nogi Kyliana rzucają kłody? Jeszcze brakuje, by zaczęli wymachiwać w jego stronę kamieniami. 
    Czy z nią współpraca również będzie układać się tak nieciekawie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mógł być szanowanym wykładowcą na londyńskiej uczelni, to przywiało go do miasteczka bez większych perspektyw na istnienie, ale miał do Woodwick taki sam sentyment, jak do nieopuszczania Digges, którą musiał koniecznie co kilka lub kilkanaście lat odnajdować z powrotem. 
      – W takim razie pokaż to zagracone królestwo. Na pewno odnajdę w nim rzeczy, których szukasz i masz wrażenie, że zniknęły magicznym cudem, a one po prostu grzecznie tam na ciebie czekają. Jak zawsze brudna robota spada na moje barki… – oparł łokcie o blat kuchenny, wtapiając wzrok nieustannie w twarz sukkuba. – I co życzysz sobie na kolację? Nie zamierzam słuchać, że ci nie smakuje…
      Nie przysiągł kobiecie, że na pewno ugotuje upragnioną potrawę, tak samo jak nie zamierzał obiecywać, że będzie współlokatorem wiecznie chodzącym na paluszkach, jakby miała odnosić bardziej wrażenie, że jest duchem, a nie kimś, kto ma prawo do głośnego istnienia. Jeszcze wszystko przed nim, a dosłownie ujmując przed nimi...

      ♡ KYLIAN ♡

      Usuń
  34. [Odrobinę monotematycznie biorąc pod uwagę możliwości jakie oferuje blog, ale jakoś te czarownice mają specjalne miejsce w moim serduszku, a Nico to tez pewna wersja postaci, która gdzieś tam już mi się przewijała i też za nim nieco zatęskniłam, dlatego powstał ostatecznie on.
    Mega miło mi słyszeć miłe słowa zwłaszcza z twojej strony, bo wydaje mi się, że tworze w bólach jakieś wypociny zrozumiałe tylko dla mnie, a jakbym miała wskazać z osób na blogu kilka osób z wyjątkowym, hipnotyzującym i wciągającym stylem pisania to na pewno bym wskazała na ciebie. Tak jak mówiłam, czasem tam podglądam wątki z Ronnim i Willem też, jak widzę twój komentarz nad moim to aż kusi poczytać. Mogę zaprosić na discord teraz do siebie, skoro już jest Nico, wygrzebałam się z wątków i jeden mi chyba odpadł, możemy coś pomyśleć konkretniej. ]

    Nicholas & Elaine

    OdpowiedzUsuń
  35. Jak pech to pech, pomyślał Tom na widok zmiętej kartki wepchniętej między drzwi a framugę. Nie planował tamtego dnia wybierać się do miasteczka, ale jak na złość minął się z listonoszem. Co prawda miał kilka dni na pokwitowanie odbioru przesyłki, ale nie lubił zwlekać z takimi rzeczami. Zwykle kiedy odkładał drobiazgi na później, zwyczajnie o nich zapominał. Najlepszym przykładem był cieknący kran w jego własnym domu. Ironia losu, wszak w Woodwick zasłynął jako złota rączka. Każdy go nie umiał poradzić sobie z zatkanym odpływem, zepsutym zamkiem lub inną usterką, wiedział gdzie się zgłosić, aby otrzymać pomoc. Thomas jednak nie przejmował się stanem własnej chatki. Rzadko miewał gości, a sam traktował dom jak hotel. Łatwiej było go złapać w barze, choć nie należał do tych klientów, którzy przesadzali z alkoholem. Chyba po prostu doskwierała mu samotność.
    Zarzucił kurtkę na ramiona i pomacał kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Niedbałym gestem przeczesał ciemne włosy, rozglądając się dookoła. Na szczęście zguba szybko wpadła mu w oczy, najprawdopodobniej dzięki żarówiastemu, różowemu breloczkowi, który lata temu dostał na dzień ojca. Może Walker nie wyglądał na sentymentalnego człowieka ani za takiego się nie uważał, ale czasami stosunek do takich drobnych rzeczy świadczył lepiej, niż słowa czy samoocena.
    Otworzył czarnego SUVa i wsiadł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wewnątrz zapach papierosów gryzł się z wonią sosnowego odświeżacza do powietrza. Na siedzeniu pasażera znajdowały się okruchy, a pod jednym z tylnych siedzeń przewracała się w połowie opróżniona butelka po coli. Powinien posprzątać, ale to nie należało do jego ulubionych czynności. Może właśnie dlatego często jadał na mieście, a kiedy już decydował się przekąsić coś w domu, były to dania na wynos lub gotowce kupione w pobliskim markecie. Najwyraźniej niezbyt przejmował się zanieczyszczaniem planety plastikowymi opakowaniami, które rozkładały się setki lat.
    Już w połowie drogi zauważył jadący na sygnale wóz strażacki. To zwykle nie oznaczało nic dobrego. Obecnie fałszywe alarmy zdarzały się coraz rzadziej, dzięki temu, że po zarejestrowanym łatwo dało się dotrzeć do osoby robiącej nieśmieszny żart służbom ratunkowym. Tom miał złe przeczucie i okazało się ono uzasadnione, kiedy zobaczył jak strażacy mkną w kierunku Desiderium. Wilkołak zaparkował ulicę dalej i ruszył w kierunku właścicielki perfumerii.
    — Nic ci nie jest? — zapytał z troską. — Co się stało? — dodał już nieco ciszej, obserwując z bezpiecznej odległości akcję gaśniczą.

    Thomas Walker

    OdpowiedzUsuń
  36. Padało. Krople dudniły o chropowatą powierzchnię dachówek, brzęczały w starych rynnach, dzwoniły w zderzeniu z karoserią, wreszcie odbijały się od wytartych płyt chodników i nierównych kamieni brukowych. Gęsta szarość pochłaniała sylwetki przechodniów, śpieszących wśród kałuż w dół ulicy i przyćmiewała kolory szyldów strojących kolejne budynki z kamienia i cegły. Zima w południowo-wschodniej Anglii niknęła równie szybko, co się pojawiała, pozostawiając po sobie krajobraz malowany brudną zielenią i omszałym brązem. Ukryty pod parasolem, wodził wzrokiem po sklepowych witrynach, w których ciemne wnętrza mieszały się z odbitymi na smugach deszczu światłami. Minął wypełnioną uciekającymi przed deszczem kawiarnię, przystanął, by odczytać tytuły z księgarnianej witryny, z przyzwyczajenia zawędrował w okolice redakcji, gdzie miejsce przy dawnym biurku jego dziadka zajmował już ktoś inny. Krążył wokół celu, odwiedzając znajome miejsca, z każdym krokiem bliżej, jakby czekając na odpowiedni moment. Z tyłu głowy grzmiał uniesiony głos starego Llewellyna, przestrzegający, oskarżający. Uciszył go, przykrył przekonaniem o własnych racjach — z kazaniami o braku rozsądku miał czas radzić sobie później.
    Dźwięk dzwonka wymieszał się z wniesionymi do środka odgłosami deszczu. Desiderium witało w swoich progach mieszanką zapachów i widokiem regałów wypełnionych flakonami. Odwiedził je wcześniej raz może dwa, z czystej ciekawości. Przeszedł wzdłuż półek, wyłapując wśród wypełnionych wonnymi olejkami butelek, rzędami pudełek i świec ślady rzeczy mu bliskich. Symbol na niepozornym amulecie, wyrysowany na drewnie wijącą się kreską, tytuł książki z wyraźnym nawiązaniem do znanego mu starodruku, motyw z figurą ludzką wpisaną w pentagram przywodzący na myśl pisma Agrippy z Nettesheim. Nie wiedział i nie rozumiał jaka wartość kryła się za nimi w oczach odwiedzających sklep ludzi. Być może były nie więcej a częścią pozbawionej większego znaczenia zabawy. Krążył wzrokiem, przemierzając pomieszczenie wzdłuż i wszerz, jakby szukając poszlak, choć przecież nie stanowiło elementu jego śledztwa. Wnętrze wypełniała energia, w jakiś sposób znajoma a jednak wymykająca się identyfikacji. Zawsze myślał, że w tym zakresie jego umiejętności były raczej liche.
    Czując na sobie spojrzenie właścicielki, zwróciwszy się w jej stronę, odezwał się w końcu:
    — Nazwa sklepu, Desiderium, jest bardzo pasująca. — Chciałby powiedzieć wieloznaczna. Mogła być zaledwie życzeniem, ale pod powierzchnią zamieniała się w podszytą żalem tęsknotę, pragnienie czegoś pozostawionego w przeszłości, utraconego w tamtym momencie bądź na dobre. Nie chciał jednak zajmować jej swoim wywodem. Być może wybór był celowy, ale znał ludzi na tyle, by wiedzieć, że często znaczenie imion było powierzchowne, jeśli nie zupełnie zatarte. Nie każdy w końcu musiał zważać na słowa tak jak wypowiadający je czarodzieje. Nie każdy musiał unikać słów tak jak ci, dla których były narzędziem tworzenia. — Ale nie przychodzę jako klient, nie tym razem. Jestem tu w sprawie ogłoszenia, o pracę.
    Zrobił krótką pauzę, oczekując reakcji, a jednocześnie znów łapiąc się na uciekaniu spojrzeniem ku wnętrzu sklepu.
    — Rozmawialiśmy przedwczoraj przez telefon, Evan Llewellyn — dodał, wyrwawszy się z własnych myśli. Stanął obok lady, wyciągając z torby prostą teczkę z szarego kartonu. — Mam nadzieję, że oferta jest wciąż aktualna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plan wyłonił się ze strzępków informacji i niespokojnych myśli, czających się gdzieś z tyłu głowy od wizyty nad jeziorem. Nie potrafił oddalić od siebie wrażenia, spotęgowanego być może tylko atmosferą trwogi i obłędu, która zawisła nad miasteczkiem, że w wirze zdarzeń, plotek i przypuszczeń wszystkim im coś umknęło. Przed oczami miał obraz martwej wody — gładkiej, lustrzanej tafli, która niewzruszona trwała pomimo wiatru aż przy niemałym wysiłku woli nie zmusił jej do ugięcia. Wbrew wpojonym zasadom odtrącił zamiar przekazania obserwacji w ręce sabatu; wiedział zbyt dobrze, że między śmiercią komendanta a tragedią na wybrzeżu nie spotkałoby się z zainteresowaniem. Postanowił więc zachować je dla siebie, ale do dalszych badań potrzebował pretekstu, który w końcu, jak mu się zdawało, znalazł.

      Evan Llewellyn

      Usuń
  37. Unieruchomiony w mieliźnie ich spotkania, z horyzontem sukkubiej energii, rozciągającej się napiętym pasem obecności wokół nich, milczy. Zwilżone językiem usta pokrywają się cienką otoczką ostrożności, pokrywają drażliwość emocji nową warstwą obronną – nie do zbicia, nie do sforsowania. Powściągliwość jeszcze nigdy nie miała dla niego tak dużego znaczenia, jak dziś. Trzymana w stalowych szponach samokontroli, wciśnięta w membranę wyważonych gestów, trwa. Twarda skorupa rozsądku, której za nic nie chciałby teraz rozłupać.
    Jeżą się drobne włoski na skórze, mięśnie naprężone w emocjach, ledwie odnajdują się pod upięciem koszulki. On sam pozostaje jednak nienagannie spokojny. Wreszcie, po dłuższej chwilii bierności, wypuszcza z siebie miarowy oddech, przekrzywia lekko głowę, lustrując ją uważnym wzrokiem. Nie odkrywa się przed nią ani przez chwilę. Nie teraz, nie nigdy?
    Szklące się przed nim kamienie spojrzenia, utkwione w tonach zieleni, nie opuszczają go ani przez chwilę, macką intensywności smagają po policzkach, ustach, szyji. Gdy kobieta zachodzi wzrokiem niżej, prostuje się świadomie, ściągając dłonie do kieszeni ciemnej kurtki.
    — Nazywam przekleństwem to, co uznaję za zwodzące, niebezpieczne. Jeśli miałbym szukać wiedzy i poznawać prawdę tam, gdzie każdy klocek gruntu gotowy jest się zapaść pod zbyt mocnym czy nieostrożnym naciskiem, to robiłbym to chyba tylko na swoją zgubę.
    Nie daje się wikłać w meandry prowokacji, zwinnym łukiem logiki odpycha od siebie myśl o poznaniu jej. Flaga jego pragnien łopocze na wietrze uciekających emocji, rozrywa się w strzępach przezorności i niezrozumienia dla jej przewrotnej natury. Być może jest w tym ignorantem, być może plami obraz jej bytności uprzedzeniem.
    Być może tylko tak pozostaje bezpieczny.
    Parzy go płomienne spojrzenie zieleni, dotyk uwagi, jakim raczy go nieznajoma. Pod ogniem jej wzroku, spala się dystans, spalają się poła koncentracji. Spopielone przez wdzięk i niegasnące piękno kobiety, rozbijają w nim myśli, obnażają słabość ludzką. W zagryzieniu wargi miażdży niezadowolenie, pod zębem napięcia kryje emocje.
    Przestań czuć, a wtedy i ja przestanę być.
    Rozumie, co do niego mówi, po prostu nawykiem łowcy, zupełnie się z nią nie zgadza. Pozwala jej jednak na ostatnie słowo, pozwala, by kuszące płatki miękkich ust poruszały się ochoczo w cicho wypowiadanych słowach. Wargi sukkuba jak dziki pąk, rozchylają przed nim nektar słodyczy. Jak tryskająca niewiadomą fontanna pragnień, błyskają obietnicą spełnienia. Jak pułapka – czekają aż nastąpi na nią w nieuwadze i pozwoli, by zatrzask jej uroku zapiął się ciasną klamrą na sercu.
    Wraz z malejącym dystansem, ono jednak – serce – jak zapadnia, wypuszcza z siebie napięcie. W mocnych uderzeniach i wydłużonym oddechu oddaje to, co czuje. To, czego jej nie mówi.
    Możesz mieć wszystko, czego pragniesz.
    Gęsto ścielona pościel prowokacji rozpościera pod nimi satynę kobiecego głosu, miękkością głosek zachęca do kontaktu, do pewnej spolegliwości. Gdy palce kobiety opadają motlim muśnięciem na grzbiet jego dłoni, jest już pewien: że sam opaść w eter jej zwodzeń nie może. Że choć ciało wyrywa z siebie dreszcz emocji, nie padnie na pościel jej kłamstw.
    — Chcę tylko wina, nic więcej — mówi krótko, treściwie, ucinając niebezpieczne peryferia rozmowy. Nie jest tu dla własnych pragnień, nie przychodzi z ochotą spełnienia egoistycznych pobudek ciała. Nie traci celu wizyty z oczu, mimo tego, że w tęczówkach chwyta chciwie obraz jej twarzy, obraz jej zwodniczo pięknych kształtów.
    — Jeszcze nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ramie spotkania ciśnie się więcej, i więcej... więcej bodźców, więcej wątpliwości, więcej uczuć, które jak gęsta mgła oplatają napięte ostrożnością ciała. Więcej... piasków kłamstw usypanych tuż pod ich stopami, zebranych w kopiec niedopowiedzenia, chrzęszczących pod butem drażliwymi słowami. Więcej... odprysków uprzedzeń w rdzewiejącej maszynie kontaktu, z korozją sceptycyzmu, wyżerającą nity dialogu.
      Nie chcąc zapaść się w pragnieniach ciała, odrywa myśli pełnymi płatami od widoku jej ust, oczu, odkrytej szyji. Odrywa się od jej zapachu, zanurzając usta w winie. Gorące od pragnienia usta dotykają chłodu szkiełka. Pozostawiają na nim wilgotny ślad pocałunku (lepiej na winie, niż na niej), gdy zerwany ze smyczy bierności, opuszcza kieliszek, niweluje nagle dystans. \
      Skracając odległość między nimi do ledwie kilku nic nie znaczących w obliczu jej zapachu centrymetrów, z ciepłem drugiego ciała ocierającym się o wypełnioną powietrzem pierś, nachyla się ustami przy jej uchu:
      — Nie przyszedłem tu dla przyjemności... — zdradza wibrującym od pewności głosem, z szelestem poruszających się ubrań, gdy w następnych sekundach wymija ją niespiesznie, docierając do zawieszonego wciąż w powietrzu noża.
      Chwyta za jego rączkę, rzucając nim z brzdękiem o blat kuchni. Drga przy tym dłoń, kuszona perspektywą zatopienia ostrza w gorących tkankach jej ciała, drga on sam, gdy metal uderza samotnie o płat poziomu, przynosząc na równi ulgę i frustrację.
      Odwraca się w kierunku nieznajomej, w łupinie czaszki pozostawiając pamieć jej zapachu. Cierpki agrest, rozkoszna wanilia i aromatyczny cynamon. Czy tak pachnie widmo upadku?— Zakładam, że wiesz, z kim masz do czynienia. Przekonaj mnie, że warto Ci odpuścić.
      Upija kolejny łyk wina, patrząc na nią znad szkiełka.

      W. Cosgrave

      Usuń
  38. Wspomnienie ostatniej nocy spędza mu z powiek rzeczywistość, do której znów nie ma ochoty wracać. Szare ulice Woodwick, krople deszczu leniwie opadające na głowę, której nie chroni żaden kaptur ani parasol, bezlitośnie go do tego zmuszają. Idzie, ale kroki są powolne i ciężkie. Idzie i pomimo tej całej niechęci wie, że warto się zmusić.
    Droga do Desiderium zahacza o jeden, niezbędny przystanek i jest nim The Coffee Corner, które znajduje się na rogu tej samej ulicy co perfumeria. Convalliana poleciła mu ją jeszcze na samym początku ich znajomości i od tamtego czasu Leone pojawia się tu za każdym razem, kiedy zamierza ją odwiedzić – ta mała, poranna rutyna jest dla niego czymś więcej niż dostarczeniem kofeiny do wciąż znużonego zmęczeniem umysłu; jest wyznacznikiem prawidłowego wejścia w nowy dzień, swoistego rodzaju osobistym rytuałem i Corso nie chciałby się przekonać, co by było, gdyby go ominął. W końcu jeśli rytuał, to skrupulatnie od początku do końca. A kawa, co tu dużo mówić, doprawdy wyśmienita.
    W tygodniu o wczesnych godzinach lokal nie cieszy się zbyt dużą klientelą. Przy stoliku na zewnątrz, pod szerokim parasolem, siedzi trzymająca się za ręce para, zaś w środku, w jednym z ciemniejszych rogów pomieszczenia pojedyncze miejsce zajmuje starszy pan, którego Leone widuje tu raz od czasu. Baristka Annie – poznaje ją po charakterystycznym, niedbałym koku, w który zazwyczaj spina swoje rude włosy – wyjmuje z piekarnika tacę ciastek, których apetyczny zapach w przeciągu sekund roznosi się po całym pomieszczeniu. Wita go szerokim, ciepłym uśmiechem.
    — Znowu ty, Leone — mówi bez nuty zjadliwości w głosie, a on odpowiada delikatnym uśmiechem. Winny, mówi ten uśmiech. To znowu ja. — Na wynos. Dwie czarne kawy, croissant czekoladowy, babeczka kajmakowa i…?
    — I… — zastanawia się krótką chwilę — niech będzie cynamonka.
    — Zaskakujesz! Już się robi. Niech tylko zajmę się tymi ciastkami, zanim czymś znowu nieopatrznie się poparzę. Do Desiderium, co?
    — Aż taki jestem przewidywalny? — odpowiada pytaniem na pytanie. Czysto zresztą retorycznym, bo sam już dobrze wie, jaka będzie odpowiedź.
    — Nie… wcale. Ale nie przejmuj się, do uprzykrzającego życie stalkera jeszcze trochę ci brakuje — Annie wydaje bawić się w najlepsze. — No, nie rób takich min, żartuję przecież! W ramach rekompensaty kilka cieplutkich ciasteczek owsianych na koszt firmy.

    ***

    Wnętrze perfumerii jest puste, a hałasy krzątaniny dochodzące z zaplecza wskazują, że właśnie tam musiała chwilowo podziać się właścicielka. Chcąc sprawić Convallianie niespodziankę – i jakby zapominając, że cóż to za niespodzianka, kiedy pojawia się tu prawie codziennie o prawie tej samej porze – Leone powolutku i jak najciszej potrafi zmierza właśnie w tym kierunku. Jego nozdrza spowija znany zapach mięty, kwiatu pomarańczy i korzennej woni różowego pieprzu. Przyjemna to mieszanka, choć w całej niecierpliwości swojej Corso czeka, aż jego zmysłami zawładnie zgoła inna: odurzająco słodka wanilia, cierpki agrest i szczypta cynamonu.
    — Dzień dobry, Convalliano. — Wychyla się przez próg drzwi, a kiedy tylko jego spojrzenie spotka się ze spojrzeniem kobiety, w której tak bezgranicznie, że aż nieprzyzwoicie jest zakochany, na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. I nagle nie pamięta już, że rano tak ciężko było mu wstać z łóżka, ubrać się, wyjść z mieszkania, żyć. — Jak minęła twoja noc, wyspałaś się dobrze? Czy mogę ci w czymś pomóc? Znajdziesz chwilkę czasu, żeby napić się kawy? — zasypuje pytaniami, stawia kilka kroków do przodu i wyjmuje zza pleców podstawkę z dwoma kawami oraz papierową torbę. — Nie zaskoczę cię niczym nowym, ale mam twoje ulubione słodkości. I kilka świeżo upieczonych ciasteczek owsianych.
    — Pięknie dziś wyglądasz — dodaje po chwili, nie będąc w stanie się powstrzymać. To odurzająco słodka wanilia, to cierpki agrest i szczypta cynamonu. To jego swoistego rodzaju osobisty narkotyk.

    twój nieprzyzwoicie zakochany, l.c.

    OdpowiedzUsuń
  39. To tylko sen… Prawda? Widok jej twarzy w miękkiej ramce ciemnych włosów, pobłyskujący w ciemności wzrok, lekko rozchylone usta, elektryzujący, ale kojący dotyk jej palców — to wszystko powoli zaczynało stanowić stały punkt momentu, w którym otwierał oczy. Bronił się przed tym, jak dobre było to uczucie, ale podświadomość kazał mu czekać, każdej nocy usypiała obietnicą. Bo przecież to tylko sen. Ale nie tym razem. Wszystko zaczęło napływać do jego świadomości, gdy jego zmysły wyklarowały się na tyle, aby dostrzec coś poza kobiecym obliczem. Tym razem nie był w swoim łóżku, jej twarz miała lekko zatroskany wyraz, aromat cynamonu i wanilii — tak, już nauczył się go identyfikować jak zapowiedź nocy, rozkoszy, zguby, jako zapowiedź niej — przytłumiony został przez zapach płonącego drewna. Ale co najważniejsze — ból. To było coś obcego w jego snach. Świadomy był w nich każdego muśnięcia, dotyku, każdego kującego pragnienia swojego ciała, ale nigdy nie czuł bólu.
    Odruchowo podniósł się do siadu, w amoku przemykając milimetry od twarzy pochylonej nad nim kobiety. Był to oczywiście straszliwy błąd; ból rozlał się po całej jego czaszce jak gorąca woda, która przemieniła się w falę mdłości. Opierając łokcie na kolanach, schował twarz w dłoniach. W tej swojej własnej małej ciemności przeczekał ten moment, w którym jego ciało przypomniało mu niemal w odwróconej kolejności sekwencję wydarzeń tej nocy.
    — Kurwa mać… — mruknął, głos wciąż przygłuszony przechodząc przez jego dłonie. — Przepraszam. — Być może za nietaktowne przekleństwo, za to, że prawie ją samą nabawił wstrząśnienia mózgu swoim nagłym powstaniem ze zmarłych lub za to, że w ogóle wciągnął ją w ten cały bałagan. Chociaż w przeprosiny za to ostatnie pewnie będzie musiał jeszcze włożyć sporo pracy.
    Sprawdzając niepewnie, czy świat przestał wirować, rozejrzał się po otoczeniu. Odrobinę zaskoczył go widok tego, co musiało być salonem w jej domu, ponieważ po części spodziewał się, że wciąż znajdowali się w Desiderium. Po pierwsze — sklep byłby najbliższym punktem, do którego mogli się udać, a po drugie, nadal nie mógł zredefiniować tego niemal mistycznego statusu, który trzymała w jego wyobrażeniach. Znał ją tak naturalnie sunącą palcami po regałach w sklepie; znał ją na tle jego własnej pościeli — obraz, którego z poczucia winy aktywnie wystrzegał się na jawie. Convalliana pojawiała się i znikała w jego umyśle. Nigdy nie zapominał o niej całkowicie, ale gdy akurat nie znajdowała się w zasięgu jego wzroku, była jak część jego wyobraźni; jak anegdota, którą nie był pewien, gdzie usłyszał po raz pierwszy. Teraz, siedząc swobodnie na kanapie w swoim domu, robiła kolejny krok w jego stronę; wyciągała do niego dłoń, aby zaprosił ją w końcu do swojego życia… albo wciągała go do swojego.
    Z układanki wspomnień, które do niego wracały, ułożył sobie całkiem wiarygodną wersję wydarzeń: został napadnięty, ale napastnik wystraszył się niespodziewanego świadka, Liana była tam, aby mu po tym pomóc. Pamiętał jednak, że…
    Nie wiedząc kiedy, jego palce powędrowały w stronę łańcuszka na jego szyi. Teraz w nerwowym geście przesuwały w tę i z powrotem srebrny medalik w formie krzyżyka. Dostał go od babci, gdy był jeszcze dzieckiem. Nie wierzył w Boga, ale lata później, kiedy zaczął świadomie interesować się okultyzmem, uwierzył, że być może istniała szansa, że będzie bezpieczniejszy. Ani jednak srebro, ani żadne religijne symbole nie mogły się równać jego własnemu aniołowi stróżowi, który czuwał nad nim bez jego wiedzy. Nie była to żadna niebiańska istota, a czarownica, która znała jego zdolność do pakowania się w kłopoty oraz zamiłowanie do wszystkiego, przed czym inni uciekali. Nikt nie wiedział, że przez wisiorek, z którym przecież się nie rozstawał, przepływała moc, która miała jedno zadanie — chronić go przed tym, czego nie mógł dostrzec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętał, że mężczyzna, który go zaatakował, nie miał ze sobą broni; że wcale nie wydawał się zainteresowany jego telefonem czy plecakiem, w którym mógł mieć cokolwiek wartościowego. Pamiętał, że widział twarz kobiety długo przed tym, zanim stracił przytomność; że słyszał bolesny jęk, który nie był jego własnym. Pamiętał, że Liana mówiła coś do niego, zanim czas przestał się ruszać i obudził się z głową na jej kolanach.
      Wypuścił z palców medalik, który teraz odbijał przytłumione światło, pobłyskując na jego klatce piersiowej.
      — Jak ty mnie tu przywlekłaś? Boże, w ogóle nie pamiętam, jak się tu dostałem— rzucił ze swoją typową nutką humoru w głosie, zupełnie jakby relacjonował grubo zakrapiany wieczór, z którego urwał mu się film. — Chyba mój dług u ciebie wciąż rośnie. — W końcu powrócił do niej wzrokiem. Delikatny uśmiech nie odbijał się w jego oczach. Był niepewny, nieufny. — Nic ci nie jest?

      Ronan

      Usuń
  40. Poranki w życiu Joshuy nie zawsze oznaczały błogi odpoczynek w zaciszu domu po szalonej, wyczerpującej nocy, kiedy do głosu dochodziły najskrytsze dzikie pragnienia będące częścią jego prawdziwej natury. Powrotowi do ludzkiej formy towarzyszył ból równie przyjemny, co ten odczuwany w trakcie przemiany, gdy na niebo wschodził księżyc rozpościerający wokół srebrzystą łunę. Likantropia była dla niego czymś zupełnie normalnym, wszak nie tylko on przyszedł na świat z genem wilkołactwa, ale miał też rodzinę, która w niczym się od niego nie różniła, więc nie dotykało go poczucie wyalienowania, czy strachu przed nieznanym. Ojciec Joshuy, choć należał do ludzi o wątpliwej moralności, dość poważnie podchodził do kwestii przemiany swoich dzieci, próbując odpowiednio je przygotować na pierwszy szok i mnogość doświadczeń.
    Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak potwornie wyczerpany. Morderstwo komisarza i seria dziwnych, nie do końca wytłumaczalnych zdarzeń, które wydawały się pozornie nie mieć ze sobą sensu, wprawiała watahę w stan poddenerwowania. Nic dziwnego, skoro nawet ludzie zachowywali się irracjonalnie. Na domiar złego dwóch członków watahy miało przemienić się po raz pierwszy, a to nigdy nie było przyjemne, szczególnie dla niego. Młode osobniki odznaczały się nieprzewidywalnością i niekiedy próbowały rzucić wyzwanie alfie, noce miały zatem krwawy przebieg i nie zawsze szczęśliwy finał, chociaż żadne z nich nie ruszało w las z własnej woli. Potrzeba zrzucenia ludzkiej skóry była wręcz bolesna, podyktowana pierwotnym instynktem.
    Odzyskał przytomność w pobliżu jeziora, smagany po twarzy zimnym wiatrem marszczącym taflę wody; nie musiał wyciągać przed siebie pobliźnionych, umorusanych w mokrej ziemi i liściach dłoni, aby szukać świeżych obrażeń. Po prostu wiedział, że tam były. Mimowolnie sięgnął do barku promieniującego bólem, natrafiając palcami na poszarpaną, dość głęboką ranę. Na jej obrzeżach zdążyła zakrzepnąć krew. Ciało Joshuy, choć mające lepszą zdolność regeneracji niż u człowieka, potrzebowało czasu i odpoczynku, a on znajdował się daleko od swojego domu, zmuszony mierzyć się z chujową pogodą będąc całkowicie nagi. Dlatego niewiele myśląc, chwiejnym krokiem ruszył w kierunku jedynego budynku w obrębie wzroku. Może wcale nie miał tak wielkiego pecha, jak początkowo mu się wydawało? Zaparkowana na podjeździe furgonetka sugerowała, że ktoś jest w domu; Joshua wolał nie ryzykować spotkania, które pewnie skończyłoby się jego kompromitacją albo co gorsza, wezwaniem policji. Przemknął wzdłuż zarośli, przedostając się do ogródka i prawie westchnął z ulgi, gdy zobaczył przewieszony przez poręcz werandy koc.
    Bycie złodziejem to najmniejsze z twoich przewinień, przeszło mu przez myśl, gdy owijał koc wokół bioder. Dzięki temu mógł spróbować dostać się do głównej drogi i zatrzymać przejeżdżający samochód. Miał wprawę w kłamaniu, czynił to właściwie bez mrugnięcia okiem w ciągu wielu lat. Przegrał zakład z kolegami, dlatego wyrzucili go w środku lasu nagiego. Uwielbia survival, więc postanowił spróbować swoich sił, nie mając do dyspozycji nic poza rękami i tym, co ofiarowałby mu las. Został napadnięty i ograbiony nawet z ubrań. Wymówek było setki w zależności od tego, na kogo trafiłby Joshua. Tylko paskudna rana na barku mogłaby mu pokrzyżować plany.
    Uniósł głowę, zdając sobie sprawę, że jest obserwowany. Drzwi domu otworzyły się, zanim zdążył wykonać jakiś ruch i stanęła w nich kobieta, której z pewnością nie kojarzył. Jakby się nad tym zastanowić, większość twarzy w Woodwick była mu do pewnego stopnia obca, bo unikał towarzystwa i jeśli naprawdę nie był do tego zmuszony, raczej nie wyściubiał nosa poza las. Otwierał usta, aby rzucić jakąś naprędce zmyśloną historią, gdy niesiony wiatrem dotarł do jego nozdrzy zapach nieznajomej. Słodycz mieszająca się z cierpkością. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że pod jej wonią jest coś jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, że to dziwnie wygląda, ale nie mam złych zamiarów — zaczął na początek, uważnie obserwując jej twarz. Czy jako kobieta nie powinna panikować lub przynajmniej spojrzeć na niego nieufnie? W końcu w jej ogrodzie był półnagi brudny facet. — Pożyczyłem tylko koc i jeśli zażądasz jego zwrotu, to możesz zobaczyć coś, czego wolałabyś nie widzieć.
      Na twarzy Joshuy pojawił się grymas tak cierpki, jakby właśnie zjadł połówkę cytryny. Ostatnie czego chciał to wyjść na nieokrzesanego zboczeńca, a powiedział to takim tonem, że raczej nie wskazywało na żart, bo w istocie Maddox nie umiał żartować. Z jakiegoś też powodu unikał patrzenia w oczy kobiety, po raz pierwszy w życiu czując dziwne zawstydzenie.

      Joshua Maddox

      Usuń
  41. [Właśnie się zorientowałam, że kiedy pierwotnie planowałam odpowiedzieć na Twoje powitanie, zapomniałam opublikować komentarz, brawo ja. ;_;
    W każdym razie witamy się raz jeszcze i mamy nadzieję, że złą sesję udało się poskromić! Jeśli coś jeszcze z tej sesji pozostało, wraz z Enzo posyłamy wirtualne siły oraz mnóstwo cierpliwości!
    Jeśli chodzi o pomysł na wątek... Pozwoliłam sobie przeczytać tę cudowną notkę fabularną, co z kolei podsunęło mi totalnie luźny koncept ewentualnego wplątania naszych postaci w jakąś kabałę. Uwaga, pozwolę sobie rozrysować:
    Włochy, ok. 300 lat temu, Liana poznaje przodka Enzo i postanawia nieco wykorzystać czarownika do swoich celów. Wiadomo, z całej sytuacji powstaje kosmiczne zamieszanie, Liana osiąga to, o co jej chodziło, pan wiedźma niekoniecznie, z rozpaczy i gniewu popełnia jeszcze większe przewinienia, tworząc swoistą legendę i wzór rodowego antybohatera dla wszystkich De Angelisów.
    I tutaj haczyk - nasz Enzo miałby wyglądać totalnie identycznie, co jego rozbrykany prapraktoś. Przypadkowe spotkanie, początkowe zaskoczenie (wampir czy inna cholera?), ale i powrót pamięcią do minionych wydarzeń mogłyby potencjalnie skłonić panią sukkub do odpalenia małej powtórki z rozrywki.

    Tak jak wspominałam - to totalnie luźny koncept, który pojawił się w mojej głowie. Jeśli jest z Twojej strony chęć to chętnie wysłucham Twoich sugestii i pomysłów (sama bowiem najlepiej będziesz wiedziała czy podobna tematyka wpisuje się w wizję Liany), chyba że miałabyś całkiem inny plan na powiązanie naszych postaci, osobiście z przyjemnością próbuję nowych, wątkowych rzeczy.
    Ufff, troszkę się rozpisałam. Mam nadzieję, że przedstawiłam wszystko czytelnie i nie odstraszyłam. :D]

    Lorenzo

    OdpowiedzUsuń
  42. [No hej!
    Bardzo dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że taka kreacja wampira Ci się podobała. Trochę się obawiałam, że aż tak dziwna i obca postać może odstraszyć, więc tym bardziej szalenie się cieszę z tak miłego komentarza. :)
    Przyznaję, że uwielbiam dualizm i odcienie szarości. Co prawda w historii postaci jest to tylko lekko zasugerowane, ale plan na Su-Jina mam taki, że jego ciało należało do dobrego i wrażliwego człowieka, z kolei duch, który je przejął to istota do szpiku zła. Dlatego jego osobowość ma w sobie mieszaninę tych dwóch skrajności i balansuje gdzieś pomiędzy. Ale widzę, że obie lubimy odcienie szarości i skomplikowane osobowości oraz mamy podobne preferencje co do wątków. Myślę, że się dogadamy i z przyjemnością coś z Wami napiszę.
    Bardzo podoba mi się przedstawienie Liany, a historię czytało mi się wręcz magicznie. Cierpka jak agrest, słodka jak bez ;)
    Myślę, że relacja między naszymi postaciami mogłaby być niesamowicie ciekawa, bo z jednej strony mamy tak zmysłową postać jak Liana, a z drugiej Su-Jina, dla którego nawet uścisk dłoni jest naruszeniem jego przestrzeni osobistej. Lubię takie skrajności między postaciami. Skoro szukasz kogoś kto wiedziałby kim jest Liana to może pójdziemy w tym kierunku? W folklorze buddyjskim istoty podobne do sukkubów nie są czymś niezwykłym. Na dodatek należą jakby do jednej kategorii istot żywiących się życiową energią. Dodatkowo może Su-Jin i Liana wpadli na siebie wcześniej? Su-Jin do Europy zawitał dobre sto lat temu, plus planowałam w jego historię wpleść znajomość z Karlem Jungiem, więc mogli jakoś na siebie trafić. Ponieważ Su-Jin, tak samo jak Liana, żywi się życiową energią, mógłby od razu rozpoznać, że Liana nie jest człowiekiem i skojarzyć ją ze znanym sobie typem demonów. A teraz dziwnym zbiegiem okoliczności oboje znaleźli się w tym samym małym miasteczku i jeszcze mieszkają po sąsiedzku nad jeziorem... Mogłoby im zależeć na tym, by żadne z nich nie zdradziło nikomu co wie na temat drugiego. Z drugiej strony też nie musieliby szczególnie udawać przed sobą nawzajem, skoro każde z nich wiedziałoby kim jest to drugie. Można by z tego zrobić ciekawą i skomplikowaną relację, w której z jednej strony mogą tworzyć coś na kształt przyjaźni, bo rozumieją nawzajem swoją naturę, ale z drugiej sposób są też dla siebie zagrożeniem, bo wiedzą o siebie więcej niż chcieliby ujawniać. Co myślisz? A może masz jakiś inny pomysł, który chciałabyś zrealizować, a do którego Su-Jin by Wam pasował?]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  43. [Tak, z jednej strony sporo podobieństw, z drugiej dwie skrajności, będzie ciekawie. Zresztą z Freudem i Jungiem też to fajnie widać - jeden skupiony wokół sfery seksualnej, drugi go krytykował i skupiał się bardziej na umyśle - fajnie to pasuje do naszych postaci.
    Cieszę się, że zaproponowałaś motyw z tą przysługą, bo coś podobnego mi chodziło po głowie. Żeby trochę im dać w relacji takiej zależności, może nawet lekkiego szantażu - albo pomagamy sobie nawzajem, albo skończy się to bardzo źle. Ewentualnie iść bardziej w manipulację i wpleść w relację coś na zasadzie rozgrywki i tego kto wyciągnie więcej korzyści z danej sytuacji. Co Ty na to? Myślę, że w jakiś sposób mogłoby się im obojgu to podobać. Zawsze wszystko przychodziło im łatwo, zwłaszcza w kontaktach z ludźmi, a tu w końcu mieliby kogoś na swoim poziomie, kto nie daje sobą łatwo manipulować i jest pewnym wyzwaniem.
    No, ale wracając do kwestii łowców. Su-Jin raczej nie postrzega ich jako zagrożenie, bo jest bardzo ostrożny - unika sytuacji, które mogłyby kogoś niepokoić, tak jak bardzo rozważnie podchodzi do kwestii żywienia się, by nie przyciągać niechcianej uwagi. Dlatego raczej spokojnie sobie łowców unika. Poza tym tutejsi łowcy pewnie nie wiedzą zbyt wiele o jego podgatunku i raczej stosowaliby klasyczne metody do walki z wampirem, które w wielu wypadkach nie byłyby dla niego groźne. Myślę, że ewentualni łowcy mogliby się zainteresować Su-Jinem przez jego dziwność i chcieć upewnić czy to faktycznie ekscentryczny typ czy coś więcej się za tym kryje. Jeśli z kolei chodzi o jakieś personalne zatargi to przy głębokiej niechęci Su-Jina do czarownic mógłby podpaść jakiemuś czarownikowi lub czarownicy, a ta z kolei mogłaby nasłać łowcę. Może po to by upewnić się czy Su-Jin jest wampirem czy czymś innym, żeby potem jakoś wykorzystać tą wiedzę? (Tu nawet możemy z tego zrobić większą intrygę, w którą Liana chcąc nie chcąc zostanie wplątana) Pomysł z długiem wdzięczności jak mówiłam mi się szalenie podoba. Su-Jin by mógł być nawet na nią za to zły, bo sam by sobie doskonale poradził bez jej pomocy. A tak teraz będzie musiał się jej odwdzięczyć... albo wymyślić jak się na niej odegrać i obrócić sytuację na swoją korzyść.
    Jak chcemy jeszcze dodatkowo emocjonalnie to poza relacją opartą na tej rozgrywce i korzyściach, proponuję by poza wzajemną wiedzą o swojej naturze wejść w to głębiej. Są podobni i w swojej naturze i w pewnych cechach charakteru, więc mogliby mimo wszystko stworzyć jakiś dziwny rodzaj przyjaźni, w której czasem mogliby zdradzić za wiele o sobie, poznać jakieś drobne sekrety, słabości lub lęki. I z jednej strony stworzyłoby to między nimi dość silną więź emocjonalną, ale z drugiej byliby też jeszcze większym zagrożeniem dla siebie nawzajem.]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie zamierzał zbyt długo zostać w tym mieście, jednak zaistniałe okoliczności sprawiły, że musiał zmienić swoje plany i dopasować się do rytmu życia, jaki panował w miasteczku. Zazwyczaj wybierał duże miasta, głównie stolice państw, gdzie żyło tyle ludzi, że spokojnie mógł pozostać niezauważony. Tutaj wieści szybko się rozchodziły, starał się więc uważać i skupiać na żywienie się krwią tych, o których nikt już nie pamiętał i których nikt nie zamierzał szukać. Po tym, jak zginął jego najlepszy przyjaciel, nie mógł ot tak zostawić tej sprawy i musiał pomścić tych, którzy się do tego przyczynili. Zamierzał zabić mężczyznę, który wbił kołek w serce Lucasa i ruszyć dalej w drogę, nieco spokojniejszy przez to, że dokonał zemsty.
    - Szukam tego mężczyzny, widziałaś go? – rzucił, wchodząc do znanej w okolicy perfumerii i kładąc fotografię na blacie – Kręci się gdzieś w okolicy? Bywa tutaj? – drążył dalej, czekając, aż kobieta oderwie się od swoich spraw i odwróci w jego kierunku. Miał wrażenie, że skądś znał unoszący się w powietrzu zapach, nie skojarzył go jednak w żaden sposób z tak zamierzchłymi czasami, jak te, jeszcze z okresu przed jego przemianą. Zamarł, kiedy jej sylwetka pojawiła się przed jego oczami i na wszelki wypadek uszczypnął się kilka razy, upewniając tym samym, że nie śni i że stoi przed nim nie kto inny, jak Convalliana.
    - Ja…to…to niemożliwe…- wyszeptał, bacznie się jej przyglądając i pochylając się nad blatem tak, aby być jeszcze bliżej niej i przyjrzeć się jej z bliska – Jak? Ty żyjesz? – wydukał, będąc przez cały czas w ogromnym szoku. Przez wszystkie lata żył w przekonaniu, że kobieta zginęła podczas bitwy i choć miał do niej ogromny żal o to, że ich zdradziła, opłakiwał ją jeszcze przez długi czas, nigdy nikogo więcej już nie kochając tak bardzo, jak jej.
    - Jesteś wampirem? – zmarszczył pytająco brwi, otrząsając się nieco i łącząc powoli wszystkie fakty w całość. Skoro on został wtedy przemieniony, ona także mogła zyskać szanse na drugie życie i tułała się po ziemi przez setki lat, podobnie jak on. Jeśli wiedziałby, że kobieta żyje, że przeżywa męki związane z pobytem na tym świecie przez tyle lat, jego los za pewne potoczyłby się inaczej i nawet jeśli gdzieś w środku wciąż tliła się nienawiść za zdradę, miałby u swojego boku kogoś, kto by go wspierał i stanowił sens życia. Teraz jednak na to wszystko było już za późno, a jedyne co mu pozostało, to wiara w to, że stojąca przed nim kobieta to Canvalliana, kiedyś tak bliska, dziś praktycznie obca i nieznajoma.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  45. [Zagwozdka zaginionego, magicznego artefaktu jak najbardziej jest w stanie zainteresować Enzo, o ile on sam dostrzeże w potencjalnej zdobyczy pewną szansę dla zyskania większego pola do popisu w swoich praktykach magicznych. Myślę, że skoro ród Lorenzo od pokoleń, w zasadzie od zawsze specjalizuje się w aspektach powiązanych z medycyną, sztuką uzdrawiania, moc tegoż tajemniczego przedmiotu również powinna wpasować się w kontekst. O ile samo działanie ułatwiające leczenie czy zwiększające moc właściciela wydaje mi się zbyt często przywoływane, to pomyślałam o czymś, co ułatwia połączenie/porozumienie między organizmem medyka, a organizmem chorego. Dla uzdrowiciela stabilniejsze połączenie z tkankami pozwala na efektywniejszą pracę, a dla czarnej owieczki Enzo...
    Cóż, z pewnością ambicje Enzo mogą być na tyle dalekie, ale i zarazem ślepe, by potencjalnie zatopił się w rodowych legendach w celu uzyskania większej mocy. Tygrysek lubi moc, a jeśli znowu zacznie patrzeć na świat przez szkiełko utkane ze zbyt wielkich pragnień... Cóż, kłopoty mamy gwarantowane. :D]

    OdpowiedzUsuń
  46. Wieczór był cichy i spokojny, dokładnie taki, jaki Su-Jin lubi najbardziej. Nieznacznie uchylone okno wpuszcza do pomieszczenia przyjemnie rześkie, chłodne powietrze, znad jeziora, przepełnione przyjemną wonią wieczornej rosy i lasu, szumiącego cicho na lekkim wietrze.
    Su-Jin przymyka oczy, przez chwilę napawając się tym spokojem, po dzisiejszym popołudniu na uczelni. Choć uwielbia swoją pracę, jeszcze bardziej uwielbia ten moment, kiedy po powrocie w zaciszne mury swojego nowego domu, może nareszcie się odprężyć. Zdjąć maskę i pobyć przez chwilę sobą. Bez udawania, ciągłego pilnowania się i wzmożonej czujności.
    Zamienia elegancki ubiór profesora na tradycyjny, luźny hanbok, w którym jego spięte ciało może się rozluźnić. Stroje to chyba jedyna rzecz jaka po tylu latach łączy go z jego ojczyzną. Cała reszta jest daleka od jakiegokolwiek stereotypu. Jego dom jest starym, do bólu angielskim, budynkiem mogącym być ilustracją opisującą styl angielskiej wsi. Wnętrze, choć zachowało do pewnego stopnia swój stary, tradycyjny styl, jest raczej minimalistyczne. Grube miękkie zasłony idealnie chronią przed światłem, a kamienne ściany przed hałasem. Przepych, bogate i wymyślne miejsca od dawna już go męczą. Przytłaczają. Prostota jest wystarczająca, pozwala odpocząć zmysłom, a wraz z nim umysłowi. Dlatego urządzając się tu unikał ostrych kolorów czy fikuśnych dekoracji. Zresztą, podobnie jak nadmiaru przytłaczającej czerni. Chłód naturalnych, kamiennych ścian i przytłumione oświetlenie już wystarczająco sprawiały, że dom wydawał się ciemniejszy i bardziej ponury niż był w rzeczywistości. Tak było idealnie…
    Sięga po jedną ze starych książek z uniwersyteckiej biblioteki. Ma dzisiaj dość czasu, by poświęcić się zgłębianiu intrygującej historii miasteczka. Zaraz jednak odkłada książkę z powrotem. Jego zmysły wychwytują dźwięk zza okna. Kroki dwóch osób, wyraźnie zbliżające się w kierunku wejścia do jego domu. O tej porze?
    Zanim jeszcze słyszy jak ktoś otwiera drzwi, zanim do jego nozdrzy dolatuje słodki, niemal mdlący w swej intensywności zapach agrestu, wanilii i cynamonu, wie kim może być intruz. W końcu tylko jedna osoba jest na tyle bezczelna… i na tyle nierozsądna w swej bezczelności, by nachodzić go w domu bez pytania.
    Convalliana. Przeklęta Convalliana.
    Su-Jin narzuca na siebie niedbale jedwabny, ozdobny płaszcz, po czym rusza w stronę wejścia.
    Pomyśleć, że ze wszystkich małych miasteczek, musiał wybrać akurat Woodwick. Na dodatek, ze wszystkich domów na uboczu, akurat ten. Po sąsiedzku z tą kreaturą, absolutnie nie rozumiejącą koncepcji czegoś takiego jak przestrzeń osobista. Nawet gdyby zabarykadował się w domu, zamontował wszelkie nowoczesne alarmy, Convalliana pewnie weszłaby oknem, albo znalazła inny sposób, jeśli tylko uznałaby, że ma dostatecznie dobry powód by się u niego zjawić. Jakby uprzejme zapukanie do drzwi i poczekanie na zaproszenie było dla niej czymś zbyt abstrakcyjnym…
    A teraz jeszcze kogoś mu tu sprowadziła!
    Zatrzymał się na chwilę. Choć zapach roztaczany przez Convallianę równie nachalnie narusza jego przestrzeń i wręcz atakuje zmysły, Su-Jin zmusza się, by jakoś go zignorować i skupić się na drugiej istocie, którą do tej pory wyraźniej słyszy niż czuje.
    Głośny oddech, nierówne bicie serca. Poruszał się dość topornie i głośno w porównaniu do cichej niczym kot Convalliany. Bierze głębszy wdech. Czuje smród męskiego potu przepełnionego adrenaliną. I coś jeszcze… Z irytacją stwierdza, że słodka woń Liany za bardzo przeszkadza swoją natarczywością. Raczej niczego więcej nie dowie się w ten sposób. Tym bardziej, że z każdą sekundą słodki zapach coraz bardziej wypełnia przestrzeń, coraz bardziej drażni jego zmysły i utrudnia normalne korzystanie ze zmysłu.
    – Po co to tu przyprowadziłaś? – pyta wychodząc do holu, w którym grzecznie czeka demonica i jej towarzysz.
    Tyle dobrego, że Convalliana po tym wtargnięciu nie postanowiła rozgościć się w jego salonie, tylko raczyła poczekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli, nie spuszczając wzroku z niespodziewanych gości, podchodzi do stojącej w holu szafki i sięga po jedwabne rękawiczki. Tak na wszelki wypadek, gdyby musiał jednak dotknąć tego człowieka.
      – Jeśli to ma być zaproszenie na wspólną kolację, to dziękuję, ale nie skorzystam – dodaje uszczypliwie, przyglądając się uważnie człowiekowi. Nie widział go tu wcześniej, ale z drugiej strony… Mieszka tu przecież zbyt krótko, by kojarzyć wszystkich.
      Spokojnie przenosi wzrok na Convallianę i patrzy wyczekująco, czekając na wyjaśnienie całej tej sytuacji.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  47. Przymknął delikatnie oczy, pozwalając, aby zapach jej perfum wypełnił jego nozdrza. Niewiele zmieniła się przez te wszystkie lata, wciąż była bardzo kobieca, a jej subtelne ruchy sprawiały, że za pewne niejeden mężczyzna oszalał na jej punkcie. Spędził u jej boku wiele upojnych nocy i choć wydawało mu się, że był odporny na jej wdzięki, potrafiła nim sterować niczym chorągiewką na wietrze. Od początku ich znajomości był bardzo podatny na jej wpływy, nie miał jednak pojęcia, że wynika to nie tyle z jego słabości i uczucia, jakim ją darzył, a tego, kim była i do czego została stworzona.
    - Nic z tego nie rozumiem – westchnął zmieszany, mimowolnie oblizując wargi, kiedy niczym zwinna kotka znalazła się zaraz obok niego, przywołując zarówno piękne, jak i najgorsze wspomnienia w życiu. Kochał ją i nienawidził jednocześnie, gardził nią po tym, jak ich zdradziła, chciał oddać jej wszystko, mogła być dzięki niemu królową, a tymczasem doprowadziła do przegrania decydującej bitwy, skazując go na wygnanie i wieczną tułaczkę po świecie.
    - Czym jesteś? Czym ty w takim razie jesteś Liano? – starał się zachować trzeźwość umysłu, na wszelki wypadek odsuwając się od niej kilka kroków w tył, unikając przy tym kontaktu wzrokowego. Był przekonany, że stoi tutaj przed nim tylko dlatego, że ktoś przemienił ją tamtego przeklętego dnia, nie znał żadnych innych istot, które mogłyby przeżyć setki lub tysiące lat, musiała być wampirem, nie wiedział jednak, dlaczego to ukrywa i co chce tym osiągnąć.
    - Właściwie to wiem, kim jesteś. Jesteś zdrajcą, kobietą, której chciałem oddać cały świat, a w zamian za to otrzymałem przegraną bitwę, odebrałaś mi wszystko, na czym mi zależało….- warknął, zaciskając nerwowo pięści. Przez ostatnie lata nauczył się panować nad emocjami, Elias, którego znała już dawno rzuciłby się na nią z pięściami, nie zważając na to, że jest kobietą. W czasach, kiedy byli razem, nie panował nad gniewem, a obcowanie z nią sprawiało, że był w stanie uwierzyć, że jest dobrym człowiekiem. Tylko przy niej potrafił się opanować i jak wierzył, tylko ona mogła go wtedy uczynić lepszym władcą. Niestety doprowadziła tylko do tego, że nigdy nie zasiadł na tronie, który mu się wcześniej bezsprzecznie należał.
    - To już nie jest istotne. Nie mam pewności, czy i tutaj nie staniesz po przeciwnej stronie, pewnie to, że mnie tak wychujałaś, jedynie cię podnieca – mruknął, chowając do kieszeni zdjęcie i wsuwając do gumki kosmyk włosów, który uporczywie opadał mu na czoło. Był ciekaw, dlaczego to właściwie zrobiła, co takiego obiecał jej jego brat, że zdecydowała się zdradzić jego i ich wspólnych przyjaciół. Wszystko wskazywało na to, że wszystko, co wtedy mówiła i robiła, a zwłaszcza miłość, którą mu wyznała, nie było choć przez moment prawdą.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  48. Miała w sobie coś, co nie pozwalało mu trzeźwo myśleć w jej obecności, na szczęście lata pracy nad sobą sprawiły, że przestał być tak podatny na wpływy innych, jak dawniej. Trudniej było go wyprowadzić z równowagi, trudniej także uwieść i owinąć sobie wokół palca, tak, jak miało to miejsce w czasach jego młodości. Był wtedy głupi i naiwny, wierzył, że stojąca przed nim kobieta to ta jedyna, był gotów poświęcić dla niej wszystko, nawet coś tak cennego, jak królestwo, miał nadzieję, że wytłumaczy mu dzisiaj, dlaczego aż tak bardzo oszalał wtedy na jej punkcie i jaką nadludzką istotą właściwie była.
    - Tak, chcę wiedzieć, czym lub kim jesteś – rzucił oschle, podnosząc w końcu wzrok do góry i mierząc wściekłym spojrzeniem. Najwyraźniej przez te wszystkie lata w ogóle się nie zmieniła, wciąż kipiał z niej seks i erotyzm, ale tym razem nie zamierzał się na nią rzucić i pieprzyć z nią do rana. Będąc człowiekiem nie potrafił panować nad swoim popędem, teraz był w stanie to kontrolować, a przynajmniej to właśnie próbował sobie wmawiać, przyjmując przy okazji najbardziej wiarygodny, obojętny wyraz twarzy.
    - Przegraliśmy przez ciebie i nie wmówisz mi, że było inaczej. Poszłaś na układ z moim bratem, od początku chciałaś mnie oszukać, a ja byłem kompletnie zaślepiony szczenięcą miłością do ciebie. I tak, masz rację, gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj, bo nikt nie miałby szansy zmienić mnie w pieprzonego wampira – mruknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jeśli mógłby cofnąć czas, nigdy w życiu nie dopuściłby jej do siebie. Obcowanie z nią sprawiało, że myślał penisem, nie mózgiem, co także między innymi przyczyniło się do tego, że ich taktyka w walce okazała się nie tak skuteczna, jak wcześniej to oszacował. Mógł dożyć spokojnej starości, jako król, spłodzić syna i zapewnić ciągłość królewskiego rodu, a w zamian za to otrzymał skazanie na wieczną tułaczkę po świecie i nieśmiertelność, której na początku tak cholernie nienawidził.
    - Nie podniecasz mnie, tamte czasy już dawno minęły, a jedyne, co do ciebie czuję, to wstręt – wzruszył bezradnie ramionami, zapinając guziki od płaszcza i dając jej tym samym do zrozumienia, że zaraz po tym, jak wyjawi mu prawdę na swój temat, zamierza opuścić jej perfumerię. Niedźwiedzie skóry zastąpił bardzo dobrze skrojony garnitur i czarny, elegancki płaszcz, twarz jednak pozostawała wciąż ta sama, podobnie jak fryzura, do której chcąc nie chcąc i tak ciągle wracał, decydując się na dłuższe włosy.
    - Zemsta to coś, czego trzymałem się w dawnych czasach. Teraz świat i wszystkie istoty, jakim przyszło na nim żyć, są mi kompletnie obojętne – dodał, ponownie odsuwając się od niej kilka kroków w tył, starając się przy okazji skupić myśli na czymś innym, niż zapach unoszących się wokół perfum i zmysłowość zagryzanych przez nią warg.

    wytrwały i walczący z pokusą Elias

    OdpowiedzUsuń
  49. Niewyraźny uśmiech pojawia się na chwilę na jego twarzy, gdy Convalliana odgryza się za jgo uwagę o kolacji. Zaraz jednak ten przebłysk rozbawienia znika, jakby za wszelką cenę nie chciał dać po sobie poznać, że lubi kiedy to robią, kiedy wymieniają się drobnymi uszczypliwościami. W jakiś sposób jest to dla niego przyjemne. Ot, drobna rozrywka, na którą oboje mogą sobie pozwolić. Oboje też doskonale zdają sobie sprawę, że nikt inny nie mógłby bawić się z nimi w ten sposób, bo nie skończyłoby się dobrze. Oni jednak w pewnym sensie byli sobie równi. Byli podobni, choć z pozoru przypominali raczej ogień i lód. A jednak mimo drastycznych różnic, podobnie patrzyli na świat, podobnie chronili siebie i swoje sekrety, zachowywali czujność i ostrożność… i przede wszystkim oboje musieli mieć kontrolę nad sytuacją.
    Dlatego pozwalają sobie na więcej. Na uszczypliwości i subtelne prowokowanie się, na testowanie swoich granic. I na szczerość, na jaką nie zdobyliby się w innych okolicznościach.
    – Myślałem, że jesteś na tyle wyzwolona, by ignorować staroświeckie tradycje – dodaje, nawet nie starając się ukrywać, że nawet w tej sytuacji bardziej interesuje go ona, niż człowiek, którego tu przyprowadziła. Tym bardziej, że nie zamierza zdradzać, że nowina o łowcy w jakikolwiek sposób go martwi. Chociaż może nie do końca martwi, bardziej zaskakuje?
    Ich wzrok się spotyka. Convalliana słusznie drąży temat łowcy, wyrażając niemalże myśli krążące po głowie Su-Jina. I ma absolutną rację…
    Mimo wszystko zachowuje kamienną twarz. Wie, że nie może dać jej tej satysfakcji i pozwolić, by wyczytała, choćby z jego spojrzenia, cień zaskoczenia lub, co gorsza, fakt, że zgadzał się z jej słowami. O nie, nie da jej nawet marnej namiastki triumfu zgadzając się z nią. Zamiast tego odważnie patrzy jej w oczy nie dając się zbić z tropu.
    – Co w tym dziwnego? W miasteczku zdarzyło się parę niewyjaśnionych spraw. A ja niedawno przeprowadzałem swoje pierwsze egzaminy. Nie zdziwiłbym się, gdyby jakiś durny student poczuł się pokrzywdzony i wyraził swoją frustrację, a jakiś nadgorliwy łowca to podchwycił. Większość z nich żyje mentalnie w średniowieczu, nie widząc różnicy między światłowstrętem, a wampiryzmem – mówi lekceważąco, jakby to nic nie znaczyło.
    Oczywiście zdaje sobie sprawę, że jak najbardziej może kryć się z tym coś więcej, ale nie zamierza dzielić się tym z Convallianą. Woli załatwić to sam i po swojemu.
    Odwraca wzrok od Liany, by spojrzeć na łowcę. Spokojnie nakłada rękawiczki, po czym podchodzi bliżej, ujmując ostrożnie podbródek łowcy, zmuszając by człowiek spojrzał wprost na niego. Przez chwilę wpatruje się w oczy łowcy, brutalnie wdzierając się wprost do jego umysłu, pokonując jakikolwiek opór ze strony silnej woli człowieka, aż przebłysk buntu w jego oczach całkowicie gaśnie. Dopiero, gdy łowca wpatruje się tępo przed siebie, Su-Jin odzywa się do niego.
    – Powiedz, co czego tu szukasz?
    – Kazano mi… – odpowiada łowca. Jego głos jest dziwnie bezbarwny, jakby recytował jakąś formułkę – ...przyjechać tu i sprawdzić trop wampira…
    – A zamiast tego nastraszyłeś moją sąsiadkę. Wtargnąłeś na jej posesję... – mówi Su-Jin przybierając spokojny, wyjaśniający ton. Jego głos wwierca się wprost do umysłu łowcy, a słowa wypowiadane przez wampira mieszają mu w głowie, wspomnienia zmieniają się, zastępowane sukcesywnie każdym wypowiedzianym słowem – Miałeś szczęście, że pani była tak miła i nie wezwała policji, tylko uprzejmie wyjaśniła sytuację i odprowadziła cię do mnie.
    – Tak było – powtarza mechanicznie łowca – przepraszam panią za kłopot.
    – Dobrze, a teraz porozmawiamy spokojnie i wyjaśnimy to nieporozumienie, prawda?
    – Tak, oczywiście…
    Su-Jin puszcza podbródek mężczyzny i odwraca wzrok w stronę Liany. Łowca wciąż stoi w bezruchu, wpatrując się niczym zahipnotyzowany w przestrzeń, w którym chwilę temu znajdowały się oczy wampira.
    – Sprawa załatwiona, z resztą już sobie poradzę. Nie musisz obawiać się kłopotów – mówi spokojnie, wyraźnie dając demonicy do zrozumienia, że nie jest tu już potrzebna i może, a nawet powinna, wracać do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzał jej w to angażować. Jeśli sprawa nie kryła w sobie drugiego dna, nie było nawet powodu by się nią przejmować. Ale jeśli jednak było w tym coś więcej, Su-Jin nie zamierzał w to angażować Convalliany. W końcu to oznaczałoby pozwolenie jej na mieszanie się w jego sprawy, a do tego nie mógł dopuścić. Liana wiedziała już i tak o wiele za dużo na jego temat niż było mu to na rękę. Gdyby dowiedziała się jeszcze więcej nie byłoby to już zwyczajne niekomfortowe, mogłoby stać się wręcz groźne… Jeszcze gorszy wydawał mu się jednak inny scenariusz. Jeśli demonica pomogłaby mu w rozwiązaniu ewentualnego problemu, miałby wobec niej dług wdzięczności, a tego by nie zniósł. Za wszelką cenę musiał mieć kontrolę i to on musiał rozdawać karty. Sytuacja, w której związany byłby jakimkolwiek zobowiązaniem wobec kogokolwiek, odbierałaby mu jego pozycję. A ktoś tak wiekowy i przebiegły, myślący w podobny sposób do niego samego, umiałby aż za dobrze wykorzystać tą sytuację…
      Patrzy na nią wyczekująco.
      – To była subtelna aluzja, że możesz już iść – mówi w końcu chłodno.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  50. Puszcza jej uszczypliwą uwagę mimo uszu. Choć w innej sytuacji nie odpuściłby sobie tej przyjemności, to temat jego pracy i tego jak naucza, jest czymś o czym nie zamierza z nikim dyskutować – ani na poważnie, ani tym bardziej bawiąc się wbijaniem szpil, tak jakby ta część jego życia była całkowicie odrębną sferą.
    Tym bardziej, że teraz i tak to nie czas na zabawę i kąśliwe dyskusje. Na te będą mieli jeszcze wiele czasu. Teraz najważniejszy był łowca i wyjaśnienie sprawy. Wyjaśnienie, które Convalliana oczywiście musiała utrudniać swoim uporem.
    Su-Jin wie i od początku wiedział, że demonica nie da się tak łatwo zbyć i wyprosić. Spodziewał się oporu z jej strony, ale i tak czuje narastającą irytację jej postawą. Obserwuje jak odważnie zbliża się w jego stronę. Nie spuszcza wzroku z jej perfekcyjnej twarzy, na której teraz maluje się upór. Liana dobrze wie co robi... Wkracza w jego przestrzeń. Skraca komfortowy dystans pomiędzy nimi, zmuszając go do tego by się cofnął lub wyszedł z własnej strefy komfortu. Używa przeciw niemu swojej najlepszej broni, bezczelnie naruszając jego granice. Prowokując do reakcji.
    Jakaś cząstka jego ma ochotę zrobić krok w tył. Nie lubi takiej bliskości, takiego braku dystansu, podczas gdy Convalliana najwyraźniej jest w swoim żywiole. Su-Jin wręcz fizycznie czuje ciepło bijące od jej ciała, przyśpieszone adrenaliną bicie serca i szum jej krwi, które subtelnie drażnią jego zmysły. W przeciwieństwie do słodkiego zapachu, który nie ma w sobie nic z subtelności. Wręcz przeciwnie, wdziera się do jego nozdrzy i mdli słodyczą, jest jak lepka, słodka zawiesina tłumiąca jego wrażliwy węch odbierając mu jeden z kluczowych zmysłów. A tego szczerze nie znosi…
    Wie jednak, że nie może się cofnąć, nie może przegrać tej próby sił. Wbrew sobie, robi niewielki krok w jej stronę, jeszcze bardziej skracając dystans, niemalże nie do zniesienia. Wpatruje się w jej duże, lśniące oczy i słucha słów.
    – Nic nie powie – odpowiada zdecydowanie, na słowa Convalliany. Wie, że nie może oczekiwać od niej zaufania, ale liczy, że jest na tyle bystra, by zdawać sobie sprawę, że nie ryzykowałby swojego własnego bezpieczeństwa. A ponieważ uwikłali się w tą relację na tyle, że jego bezpieczeństwo, jest także jej bezpieczeństwem, nie zaryzykuje w ten sposób. Jeśli miałby ją kiedykolwiek oszukać i zdradzić, to mogła być pewna, że nie narażałby przy tym samego siebie.
    – Przeżyłaś tyle wieków Liana i nie nauczyłaś się, że nigdy, przenigdy nie zdradza się swoich planów w obecności osoby, której one dotyczą? – pyta z nutą kpiny, jakby chciał między słowami wyśmiać jej głupotę i nieostrożność. Nawet jeśli wie, że to nieprawda, a Convalliana nie jest ani głupia, ani nieostrożna, wręcz przeciwnie, jest pierwszą istotą, którą Su-Jin uważa za równą sobie, za godnego przeciwnika.
    – I nie próbuj mi grozić, bo przysięgam ci, że cię zabiję. Ale najpierw zrobię wszystko, by zamienić twoje życie w piekło. Bez względu na koszty. Rozumiesz? – spytał jadowicie, a spod jego chłodnej i obojętnej postawy przebijała nutka gniewu, którą chciał by Liana poczuła wyraźnie. I potraktowała jak ostrzeżenie. Wiedział jednak, że nie może sobie pozwolić na eskalację i kłótnie w tej chwili. Przy łowcy. Teraz musiał działać szybko, potem będzie czas na kłótnie.
    – Dlatego zamilcz. Pozwól mi dokończyć sprawy i nie przeszkadzaj, choćby dlatego że łowcy nie są warci tego, byśmy rzucili się sobie do gardeł z ich powodu – mówi, licząc, że w tej chwili na moment zapomną i odłożą na bok obsesyjną potrzebę kontroli sytuacji i zmuszą się do nie przeszkadzania sobie nawzajem. Bo w jakąkolwiek współpracę nie był w stanie nawet uwierzyć.
    Odwraca się w stronę łowcy, w duchu obiecując sobie, że cokolwiek zrobi lub powie Convalliana, tym razem on będzie tym rozsądniejszym. Nie da się jej sprowokować, nie da wciągnąć się w gierki i dyskusje. Będzie zachowywał się jakby jej tu nie było i robił swoje…
    Znów jego spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem łowcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Skoro wiemy już, że to było nieporozumienie, możemy o tym porozmawiać – Su-Jin kontynuuje przerwaną rozmowę, udając, że nic się nie stało. Nawet jeśli całe jego ciało jest spięte, a nutka gniewu, wciąż wyraźnie buzuje w jego umyśle.
      – Tak, możemy… – łowca sprawia wrażenie, jakby właśnie ocknął się ze stanu odrętwienia.
      – Mówiłeś, że kazano ci tu przyjechać. Kto ci kazał, bractwo?
      – Nie. Ona… nie przedstawiła się...
      – Ona?
      Łowca kiwa głową, choć Su-Jin wcale nie oczekiwał odpowiedzi, ani potwierdzenia.
      – Powiedz o niej coś więcej, czego dokładnie chciała? – pyta w końcu wampir, ignorując chwilowe zaskoczenie. Jego umysł pracuje intensywnie zastanawiając się nad tym czy znał jakąś kobietę, która mogłaby chcieć mu zaszkodzić. Jakąś poza Lianą…
      – Wiedziała dużo o istotach nadnaturalnych i magii – mówi łowca, wciąż tym samym monotonnym głosem – chciała, żebym sprawdził czy jesteś wampirem… czy czymś innym. Dała mi też to…
      Łowca sięga do kieszeni i wyjmuje z niego niewielki, ośmiokątny amulet przedstawiający znak yin i yang, otoczony z ośmiu stron poziomymi liniami różnej długości, tworzącymi nieregularny układ.
      Su-Jin bierze amulet, a na jego twarzy pojawia się pełen politowania uśmiech. Czuje, że powinien się niepokoić, bo kobieta, która przysłała tu łowcę, najwyraźniej rozumuje we właściwym kierunku, ale… Ale ze wszystkich przesądów i źródeł, trafiła akurat na to błędne i na amulet, który nie działał.
      – Sprawdziłeś to – mówi zwracając się do łowcy, a jego głos nie jest już tak spięty, jak przed chwilą – Nie działa. Będziesz musiał rozczarować swoją zleceniodawczynię i powiedzieć jej, że nie ma tu żadnych wampirów, ani demonów, a konfucjańskie amulety były bezużyteczne.
      – Będę musiał – zgadza się łowca.
      – W takim razie, chyba już czas na ciebie… – mówi Su-Jin. Zerka jeszcze na Lianę, na wypadek, gdyby ta jednak chciała się wtrącić i uzyskać dodatkowe informacje lub przekazać coś jeszcze łowcy.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  51. [Jak najbardziej może być to jakaś ładniutka błyskotka, broszka, pierścień, byleby skutecznie zwracało uwagę sroczek i Enzo, odczuwającego w bliskiej obecności przedmiotu jakiś szczególny rodzaj przyciągania, z którym do tej pory nie miał do czynienia.
    Rozpocząć wątek również możemy od banalnej, codziennej sytuacji, wylana kawka, wizyta w perfumerii, lokal gastronomiczny, dla mnie wszystko będzie miodzio. :D]

    OdpowiedzUsuń
  52. W pewien sposób docenia, że Convalliana nie ciągnęła tematu jeszcze dalej i pozwoliła mu skupić się na łowcy, zamiast na niej. Co prawda jej słowa i prowokujący ton wciąż dźwięczą mu w głowie, kusząc by do nich wrócił i przyznał jej wprost, że nie wahałby się jej zabić. Wie jednak, że tego właśnie by chciała. Robiła to celowo, badała granice, kiedy wybuchnie lub zechce zrobić jej krzywdę. Jakby za cel postawiła sobie, by zmusić go do utraty kontroli, do poddania się najniższym instynktom, nad którymi tak perfekcyjnie panował. Dlatego nie odpowiada na jej słowa. Skoro Liana była w stanie odpuścić dla dobra sytuacji, on tym bardziej nie chce do tego wracać. Zwłaszcza teraz, gdy jego umysł zaprząta o wiele bardziej co innego.
    Su-Jin w milczeniu odbiera gest swojej towarzyszki, mówiący, że nie ma nic do dodania i pozwala łowcy odejść. Czeka aż drzwi zamkną się za intruzem i dopiero wtedy na nowo spogląda na Lianę. Gdy ta cofa się o krok, na nowo wprowadzając między nimi komfortowy dystans, docenia ten gest będący niczym niema deklaracja chwilowego zawieszenia broni. Jego nastawienie także się zmienia. Su-Jin rozluźnia się nieco. Nie traci co prawda ani na chwilę swojej naturalnej czujności i ostrożności. Po prostu nie walczy już z narastającym gniewem na Lianę i jej irytującą, nachalną obecność.
    – Odczekam chwilę, przebiorę się w coś normalniejszego i pójdę za nim – odpowiada spokojnie i rzeczowo na jej pytanie – Zobaczę do kogo mnie doprowadzi i dowiem się kto za tym stoi.
    Ma co prawda już pewne podejrzenia, ale woli na razie się nimi nie dzielić, nie teraz… Dopiero, gdy będzie miał absolutną pewność czy jego przypuszczenia są słuszne.
    Tym bardziej cieszy się, że demonica nie drąży tego tematu, tylko pyta o amulet. Su-Jin na chwilę odwraca wzrok od twarzy Liany, i jej lśniących, zielonych oczu, i zerka na niewielki przedmiot trzymany w ręku.
    – To bagua, osiem trygramów, ma reprezentować osiem podstawowych elementów – odpowiada – Ale znaczenie jest nieistotne. W niektórych krajach azjatyckich, jak Chiny czy Korea, panuje przesąd, że ten symbol ma odstraszać wampiry i inne przeklęte kreatury. Noszono go przy sobie w czasie podróży lub wieszano na drzwiach, by zapewnić sobie ochronę. To bzdura, ale wielu ludzi nadal w to wierzy… – dodaje, po czym wyciąga dłoń z amuletem podając go Convallianie – Masz, zachowaj go do ochrony lub powieś sobie nad drzwiami perfumerii, będziesz mieć dodatkową gwarancję, że nigdy tam nie wejdę.
    Uśmiecha się zadziornie, choć wie, że to nie czas na zabawę w złośliwości.
    Dlatego zaraz odzywa się ponownie, znów przybierając poważniejszy ton. Skoro Liana okazała dobrą wolę pozwalając mu działać, on także zdobywa się na gest dobrej woli i po chwili zadumy postanawia podzielić się z nią pewnymi obawami, które mogą być dla niej istotne. Starannie dobiera słowa, by nie powiedzieć za dużo.
    – Istotne jest, że kobieta, która przysłała tu łowcę domyśla się kim jestem, inaczej nie dawałaby łowcy tego amuletu. Kimkolwiek ona jest musiała zadać sobie sporo trudu i lepiej zbadać temat skoro dotarła do tego typu przesądów. Może okazać się groźniejsza niż łowcy… Zwłaszcza jeśli to czarownica. W końcu łowca mówił, że znała się na magii i istotach nadnaturalnych. Na twoim miejscu obawiałbym się tego bardziej niż bractwa – mówi spokojnie. W swoich słowach nie stara się nawet kryć osobistej niechęci do czarownic. Doskonale wie, że niezależnie od tego jak ta sprawa się potoczy, dla Convalliany owa niechęć nie będzie żadnym zaskoczeniem. W końcu czarownice nie kryły swojego stosunku do istot nieśmiertelnych. Być może sama doświadczyła tego na własnej skórze. Nic więc dziwnego, że tacy jak oni odwzajemniali te uczucia i również nie pałali sympatią do czarownic i czarowników.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  53. Bał się. Oczywiście, zbyt bardzo wstydził się do tego przyznać, chociaż nikt by go za to nie winił po tym, jak dopiero został zaatakowany. Strach był częścią ludzkiej natury; instynktem, który udało mu się wyprzeć przez lata samotnych wędrówek w ciemnościach. Pewnie nie wyglądał tak na pierwszy rzut oka — ze swoim wiecznie pozytywnym nastawieniem i słoneczną osobowością — ale kochał ciemność. I była to miłość doskonała; idealny balans pasji i komfortu. Poszukiwania tego, co było niewidoczne w blasku dnia, były ekscytujące, ale gdy potrzebował odpocząć, mógł po prostu zamknąć oczy, wsłuchać się w ciszę, pozwolić, aby czas zwolnił. Ale w jej domu czuł się bezpiecznie, mimo że jego pierwszym instynktem po ocknięciu była panika. Mimo że tak wiele rzeczy z tamtej nocy nie miało najmniejszego sensu.
    — I tak po prostu nawiał? — zapytał z ostrożnym uśmiechem. Obserwował jej reakcję tak bystrym wzrokiem, że wyglądało to, jakby próbował nie przegapić ani jednego mrugnięcia jej powieki, ale tak naprawdę w głowie wciąż odtwarzał urywki tamtych wydarzeń.
    Musiała spłoszyć go swoim nagłym pojawieniem, prawda? Facet nie spodziewał się towarzystwa, a ona pokrzyżowała mu plany, przybywając na ratunek Ronana, więc szybko rozważył swoje opcje i się poddał.
    — Wychodzi na to, że dałem sobie przywalić bez absolutnie żadnego powodu — zażartował słabym głosem. — Cóż, może i nie mam długu, ale i tak cieszę się, że byłaś w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
    Może i wcale nie tak odpowiednim. Odczuwał poczucie winy mieszające się z dziwną satysfakcją. Próbował sobie przypomnieć, że nie powinien sobie pozwalać na takie uczucia. To nawet nie był z jej strony przejaw szczególnej empatii; to była prosta, ludzka rzecz, na którą było stać każdego. Nie powinien czuć się wyjątkowo z tym, że nie zostawiła go, aby wykrwawił się na ziemi w zimną noc.
    — Ale nie byłoby łatwiej, gdybyśmy zostali w sklepie? — Musiał być w jakimś stopniu świadomy, skoro udało jej się dotaszczyć go do jej domu. Nie pamiętał nic z tamtej podróży. Czas zatrzymał się dla niego na tamtym bruku i ruszył, kiedy obudził się z jej dłonią w swoich włosach.
    Do tej pory wydawało mu się, że sny, w których ją widział, były w niepokojący sposób zbyt realistyczne. Dopiero kiedy w tamtym momencie dotknęła jego twarzy, zdał sobie sprawę, jak bardzo się mylił. Jej palec musnął jego policzek, posyłając zimny dreszcz przez jego nadwrażliwe od bólu ciało. To było prawdziwe. I nie przypominało niewyraźnego dotyku zjawy, który czuł każdej nocy.
    I tak po prostu uczucie nagłej trzeźwości zniknęło. Sen zastąpił jawę, nie musiał nawet zamykać oczu. Nie potrafił jej zrozumieć, jej słowa do niego nie docierały, mimo że wyraźnie je słyszał. Zdawała się mówić do niego zza szyby. Przypomniało mu to tak bardzo wersję jej głosu, którą znał ze snów. Mówiła o oddawaniu kontroli, o jego decyzjach, ale to nie była prawda. Oboje wiedzieli, że potrafiłaby go zniszczyć jednym słowem. Potrafiłaby to nawet i bez tego. Przypominało mu to wersję jej głosu, którą słyszał, zanim — po? w trakcie? — stracił przytomność. To, jak potrafiła kierować jego ciałem i umysłem. Dla niej zapominał. Chciał walczyć ze swoim własnym umysłem, który mimo wszystko próbował wyrywać się jej wpływom, ponieważ nie zapomniał wszystkiego.
    Odwrócił wzrok, gdy podniosła się z kanapy. Popatrzył w noc za oknem, aby dać wytchnienie myślom, ale w odbiciu szyby wciąż ją widział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sposób, w jaki krążyła po Desiderium zawsze przywodził mu na myśl, kogoś swobodnie poruszającego się po swoim własnym domu. Pewna siebie i swojego otoczenia. I po raz kolejny nie mógł być bardziej w błędzie. Widząc ją teraz w jej prywatnej kuchni, nalewającą wodę do szklanki tak samo, jak zawsze nalewała kawę z dzbanka w swoim sklepie, a jednak tak inaczej. Jej ruchy były wciąż pełne gracji, ale bardziej szorstkie, być może nawet bardziej prawdziwe. Mógł to być zwyczajny wynik zmęczenia po ciężkiej, stresującej nocy. Jednak bardziej prawdopodobne było to, że każde wyobrażenie, jakie miał na temat Convalliany Digges okazywało się kompletnie błędne; tak jak za każdym razem, gdy orientował się, że w jego małym świecie była tylko postacią; taką, która okupowała jego myśli przez przyjemny, ulotny moment, tylko po to, aby zniknąć w kolejnym, jakby jej tam nigdy nie było i pojawić się z powrotem w jego snach, torturując jego duszę, pieszcząc jego ciało.
      Odebrał wręczoną mu szklankę i blister, który obrócił badawczo w palcach. To tylko głupie tabletki, które brał już dziesiątki razy wcześniej. Uśmiechnął się słabo pod nosem, ze specyficznym niesmakiem, jakby nie zrozumiał żartu, który sam wypowiedział. Dlaczego nigdy nie czuł się bardziej bezpiecznie, a za razem coś z tyłu głowy mówiło mu, że nadal powinien uciekać?
      — Albo naprawdę mocno uderzyłem się w głowę, albo jakimś sposobem sprawiasz, że denerwuję się jeszcze bardziej niż wcześniej — rzucił cicho, zanim połknął na raz dwie pigułki.
      To było racjonalne wyjaśnienie. To, że od zawsze najzwyczajniej w świecie kompletnie go onieśmielała. Że potrafiła sprawić, że rumienił się, jakby miał kilkanaście lat; że potrafiła sprawić, że zgodziłby się na cokolwiek, zanim jeszcze skończyła pytanie. Kiedy przy nim była, był świadomy każdego swojego słowa, każdego jej uśmiechu. Przebywanie z nią nie było porównywalne z niczym innym. Było wyczerpujące, ale tak tego warte.
      — Nie dawaj mi takiego wyboru — odpowiedział. Teraz to jego własny głos brzmiał daleko.
      Potrzebował położyć głowę z powrotem na jej kolanach i śnić, ale bez snów. Potrzebował poznać odpowiedzi na pytania, których, choć otwierał usta, nie potrafił zadać.

      Ronan

      Usuń
  54. – Nie będę na ciebie czekać! – woła jeszcze za nią.
    Wie, że dyskusja nie ma sensu. Zresztą, Liana nawet nie dała mu czasu na dyskusję i reakcję. Już podjęła decyzję, a on jedyne co mógł zrobić to kłócić się z nią lub to zaakceptować. I przez chwilę rozważał nawet tą pierwszą opcję… Podążanie śladami łowcy przy Convallianie, jej rozpraszającym i dominującym wszystko zapachu i całej jej irytującej postawie, raczej nie zapowiadało się na coś, czego potrzebował. I bynajmniej nie miało nic wspólnego z jakąkolwiek pomocą. Raczej służyło jedynie satysfakcji demonucy, by mieszać się w jego sprawy i dopilnować, by niczego przed nią nie zataił.
    Tak, irytuje go to, nawet bardzo. I nie jest pewien czy jej na to pozwoli, czy jednak ostatecznie uprze się, by zrobić to po swojemu…
    Przebiera się w pośpiechu, po czym zamyka dom i rusza w stronę drogi, gdzie mieli się spotkać. Nie zamierza na nią czekać, ale też nie zamierza celowo przed nią uciekać. Tym bardziej, że i tak nie ma to sensu. Wie, że Convalliana potrafiłaby go wytropić. Wyczuwała energię innych istot w sposób podobny jak on i gdyby tylko chciała bez trudu by go znalazła. Jedyne co by wówczas osiągnął to tylko dodatkowo by ją rozdrażnił, przez co utrudniałaby mu wszystko jeszcze bardziej lub próbowała się w jakiś sposób odegrać. O wiele lepiej było pozwolić jej na towarzystwo teraz i przekonać, by odpuściła później, gdy sprawy zrobią się poważniejsze, a jej obecność będzie tylko przeszkadzać.
    Z irytacją stwierdza, że Liany nie ma w umówionym miejscu. Skoro tak, to jej sprawa. Powiedział jej, że nie będzie na nią czekać. Jeśli koniecznie chce z nim iść, będzie musiała go dogonić i…
    Zatrzymuje się nagle, gdy delikatny wietrzyk wiejący od jeziora przynosi ze sobą zapach sprzed domu Liany. Coś jest nie tak… Czuje coś obcego. Jego zmysły wyostrzają się, szukając teraz subtelnych śladów energii. Tu również wyczuwa coś obcego. Jednak nie jest to ani trochę subtelne. Czuje obcą, magiczną energię, niczym ślad po jakimś zaklęciu lub rytuale.
    Dobrze zna energię Liany, równie irytującą i napastliwą co jej zapach. Potrafi nawet wyobrazić sobie słodki, wręcz piekący, smak tej energii. Dlatego wie też jaki ślad zostawia jej magia i jak działa. Jakaś cząstka jego aż nazbyt dobrze rozumie iluzoryczną, demoniczną magię. Nie byłby w stanie pomylić jej z niczym innym. A to co czuł, było czymś całkowicie odmiennym. Ostrą, wulgarną energią jaką posługiwały się te plugawe czarownice.
    W jednej chwili zmienia kierunek, idąc teraz w stronę domu sąsiadki. Nie zastanawia się. W tej chwili jest mu całkowicie obojętne co się wydarzyło. Czy Liana padła ofiarą jakiejś magicznej pułapki przygotowanej dla niego, czy może sama brała udział w spisku przeciwko niemu… Wie, że niezależnie od wszystkiego musi to sprawdzić i zbadać po swojemu.
    Nawet jeśli tym samym pakuje się w pułapkę.
    Dom Liany jest otwarty. Pusty i ciemny. Su-Jin nie wyczuwa w nim żadnej obecności istoty żywej. Są jedynie ślady. Chaotyczne ślady energii i walki. Dziwny zapach jakiejś magicznej mieszanki lub mikstury. Wyraźny ślad magicznej energii i zapach, który jednak niknie wśród wszystkich intensywnych zapachów wypełniających dom Liany. Ale to wystarcza, by wiedział co trzeba. Nie potrzebuje szukać nic więcej. Wystarczy podążać śladem samej Convalliany, albo nawet i samym jej zapachem, który pewnie wyczułby z daleka, nawet silniej niż jej energię.
    Po raz kolejny waha się przez chwilę czy powinien zgodnie z planem podążyć za łowcą, czy raczej za Lianą i tajemniczą osobą, która miała czelność się tu wedrzeć. Szybko jednak rezygnuje z pierwotnego planu. Łowca nie ma znaczenia, za to czarownica owszem. Musiała być w pobliżu przez cały ten czas, może nawet widziała jak Convalliana wyprowadza łowcę z domu. Tylko… Tylko czemu w takim razie nie zaatakowała jego domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zamyśleniu wychodzi przed dom i jakby kierowany niewidzialnymi wskazówkami kieruje się w stronę lasu. Nie zwraca zbytniej uwagi na otoczenie. Jego wzrok jest na tyle słaby, by o tej porze dnia ograniczać jego pole widzenia. Poza tym i tak prędzej wyczuje lub usłyszy czyjąkolwiek obecność dużo wcześniej niż byłby w stanie zrobić to wampir z doskonałym wzrokiem. Su-Jin skupia się na znajomej energii i daje się jej prowadzić, podczas gdy jego umysł pozostaje skupiony na czymś innym. Cała ta sytuacja jakoś mu nie pasuje i wydaje się nie mieć sensu. Jeśli od początku chodzi o niego, a jego podejrzenia co do tego, kto może za tym stać są słuszne, to czemu w takim razie wszystko kręciło się wokół Liany? Łowca mógł popełnić pomyłkę – był tylko człowiekiem, któremu zdarzyło się pomylić domy… Ale czarownica, która zadała sobie trud, by szukać odpowiedzi w azjatyckich wierzeniach, nie byłaby w stanie odróżnić sukkuba od wampira? To nie miało najmniejszego sensu. Musiał stać za tym jakiś większy plan, którego jeszcze nie odgadł, czarownicy nie byliby aż tak głupi.
      Zbacza z drogi, zwinnie prześlizgując się między drzewami w niemal absolutnej ciemności. Ślad znajomej energii staje się intensywniejszy, niemal namacalny. Niemal czuje znów ten mdląco słodki zapach. Zwalnia krok i rozgląda się, dostrzegając w oddali jakiś niewyraźny ciemny kształt. Dopiero gdy podchodzi bliżej widzi stary kamienny dom.
      Stara, opuszczona posiadłość w lesie, a jednak pełno wokół niej świeżych śladów, zapachów wielu osób i śladów licznych, silnych energii. Wśród nich jednak jedna wyróżnia się znacząco.
      Wszystko wygląda na przemyślaną pułapkę…
      Su-Jin przez chwilę stoi w absolutnej ciszy i ciemności naprzeciw wejścia do tajemniczego budynku. Jego zmysły intensywnie pracują starając się wyczuć coś poza obecnością Liany. Jakieś wskazówki, ślady energii czy zapachy, które mógłby uznać za potencjalnie niebezpieczne. Nie czuje jednak nic. Może taki był plan? Sprowadzić tu Convallianę, by jej piekielna energia i irytujący zapach przytłumił jego zmysły.
      W duchu obiecuje sobie, że nieważne co się stało, odegra się na Lianie za to, że musi ją ratować i narażać się na ewentualną pułapkę. Oczywiście wcale nie chodzi tu o jakąkolwiek lojalność. Wszystko tylko po to, by upewnić się, że ta podła kreatura nie spiskuje z czarownicą i nie zdążyła jeszcze zdradzić jego sekretów.
      Su-Jin otwiera drzwi i wchodzi do środka, po czym zamiera w bezruchu. Ściany pomieszczenia obwieszone są lustrami. Wieloma lustrami, z każdej możliwej strony. Zupełnie jakby ktoś próbował stworzyć amatorską wersję chińskiej lustrzanej pułapki… Czuje jak jego ciało spina się nerwowo, a jego umysł wypełnia niepokój, gdy tylko jego wzrok na chwilę zatrzymuje się na jednym z luster. Nie powinien tego robić, ale instynkt jest silniejszy. Przez chwilę patrzy na swoje odbicie, jedno z wielu, czując narastające uczucie niepokoju. Jakby patrzył na coś obcego. To uczucie… przypomina chwilę, gdy człowiek niespodziewanie staje naprzeciw drapieżnika i spogląda mu wprost w oczy. Ciało pragnie wtedy rzucić się do ucieczki, choć nie jest w stanie tego zrobić, sparaliżowane lękiem. Umysł zaś podpowiada, że już za późno na ucieczkę, teraz trzeba się z tym zmierzyć i nie okazać lęku. Su-Jin z irytacją odsuwa te myśli. Wie doskonale skąd bierze się ten niepokój, zrozumiał go dawno temu, a mimo to wciąż nie jest w stanie zapanować nad odruchami i instynktami swojego ciała i swojego ducha, ich wzajemnego rozdzierającego konfliktu. Dlatego skupia całą siłę woli, by to przerwać. Zamyka oczy i czeka aż całe to niespodziewane napięcie minie, a jego ciało na nowo rozluźni się i skupi na tym co istotne.

      Usuń
    2. Dopiero teraz dociera do niego co się stało. Lustra… Cholerne lustra. Coraz lepiej. W kolejnym pomieszczeniu będzie czekała kurza krew czy kołki z drzewa brzoskwiniowego? Cóż, może i jego przeciwnik odrobił lekcje i dowiedział się co trzeba, ale popełniał też błędy. W Azji mało kto zdecydowałby się na użycie luster. Większość gang-si było ślepych lub prawie ślepych i nie zdolnych odróżnić lustra od okna czy gładkiego metalu. Niedoskonały wzrok Su-Jina, pośród jego gatunku był raczej czymś wyjątkowym, choć praktycznym jedynie wśród ludzi.
      Szybko przestawia się na odmienną percepcję. Nie skupia się już jednak ani na węchu, ani na wyczuwaniu energii. Delikatnie rozchyla usta, a jego język wykonuje rytmiczne ruchy, wydając dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, zupełnie jak robią to nietoperze. W ułamkach sekund w głowie Su-Jina powstaje szczegółowa, trójwymiarowa mapa całego pomieszczenia. Zwinnie i jak najciszej, by nie zaburzać sobie postrzegania przestrzeni przemierza pomieszczenie kierując się w stronę, z której wyczuwa obecność Liany. Schodzi po kamiennych schodach i zatrzymuje naprzeciw drzwi. Powoli otwiera oczy. Znajduje się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, bez luster, ani innych wymyślnych niespodzianek. Nie pozostaje mu nic innego jak tylko przekroczyć drzwi, za którymi czeka Convalliana… i być może zrozumieć co się tu dzieje.
      Zdecydowanie pchnął drzwi.
      Widok jaki widzi zdecydowanie go zaskakuje, i to chyba nawet bardziej niż lustra.
      Zdarzało mu się już myśleć jakby to było zobaczyć Lianę pokonaną, całkowicie obdartą ze swojej dumy i bezczelności, w pełni zdaną na jego łaskę. A teraz, gdy właśnie taki widok ma naprzeciw siebie, wcale nie czuje z tego powodu satysfakcji.
      Przygląda się jej w milczeniu. Srebrne łańcuchy oplatają jej roztrzęsione ciało. Nie walczyła. Wyglądała raczej jak przerażone, spętane zwierzę. Nawet jeśli była dobrą aktorką Su-Jin wie, że tym razem nie udawała. Czuje to. Czegoś takiego nie dało się udawać…
      Robi krok do przodu, przekraczając nakreśloną na podłodze magiczną linię, która ma chyba stanowić dodatkową ochronę. Nie jest pewien, jego ciało nie jest na tyle wrażliwe na magie, by to wyczuć. Mimo wszystko zna zasady tego typu zaklęć, pamięta je, dlatego też przerywa linię.
      Przez chwilę waha się czy powinien tak po prostu uwolnić Lianę. Mimo swojego długiego życia nigdy jeszcze nie był w podobnej sytuacji i nie musiał nikogo uwalniać.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  55. Niektóre dni mają to do siebie, że ledwo je rozpoczniemy, a już mamy ochotę zamknąć oczy i pozwolić, aby upływający czas przeniósł nas do kolejnego, być może nieco spokojniejszego i szczęśliwszego poranka. Śmiesznie utopijna wizja błogiego relaksu już o świcie została roztrzaskana z tym samym impetem, z jakim Enzo zamienił ogromne lustro w drobny pył. Niewłaściwe zaklęcie oraz słaba kontrola mimowolnego odruchu niemalże pozbawiłyby go całego salonu. Kolejna niewłaściwa decyzja, odebranie tegotelefonu sprawiło, iż o godzinie siódmej przekroczył próg miejscowego komisariatu. Względną rozpoznawalność oraz stosunkowo dobrą sławę wśród wpływowych osób przywykł wykorzystywać do swoich celów, nie potrafiąc jednak zaakceptować faktu, iż czerpanie garściami z pewnych przywilejów obliguje go również do spłaty niektórych długów.
    To nie tak, że wykonywanie policyjnych zleceń stanowiło przykry obowiązek. Zagłębianie się w umysły przestępców, prace nad analizą modus operandi, nawet asystowanie w przesłuchaniach i sprytne wyciąganie informacji z podejrzanych… Wszystkie te aspekty interesowały go wyjątkowo mocno, pozwalały nieco oderwać się od obciążającej umysł psychoterapeutycznej pracy z klientami. Ten mroźny poranek miał jednak spędzić całkowicie inaczej, podobnie jak wieczór - wyjątkowo samotnie, za towarzystwo mając wyłącznie psa oraz butelki wina. Tymczasem jednak kilka długich godzin przesiedział w pomieszczeniu bez okien. Po zakończeniu zlecenia nie udał się od razu do domu - niczym widmo przemierzał uliczki Woodwick, zupełnie jakby otaczająca go szarówka odebrała mu ostatnie siły witalne oraz sens istnienia.
    Utracony sens dzisiejszego dnia spróbował nieco odzyskać przy pomocy gorącej kawy. Napój zakupiony w tym konkretnym lokalu szczególnie przypominał mu o sycylijskim domu, aromatyczny zapach zdawał się przenosić go na taras rodowej rezydencji, z niego zaś rozpościerał się widok na niemalże każdą stronę Katanii, w tym na majestatyczny, groźny masyw niespokojnej Etny. Wizualizacja zdążyła zaprowadzić Enzo na łódź, z której zawsze skakał wraz z kuzynostwem wprost w lazurową taflę wody. Myśli mężyczny zdawały się eksplorować podwodny świat morza Jońskiego, kiedy zderzenie z miękką powierzchnią brutalnie wyrwało go z nostalgii. Miękka powierzchnia okazała się być wyjątkowo atrakcyjną kobietą, na której wylądowała niemal cała zawartość papierowego kubka.
    Czas wokół niego również zdawał się zatrzymać, zaś cały świat, zupełnie jakby w opozycji do zamrożonego upływu czasu, zaczął wirować. Na karuzeli otoczenia tylko dwa punkty były stałe - jego sztywne, wyprostowane ciało. I jej ciało, w oczach Enzo niczym perfekcyjna rzeźba. I o ile rzeźby są zimne i martwe, tak kobieta emanowała ciepłem wyczuwalnym na jego skórze nawet poprzez warstwy zimowej odzieży. W tym cieple jednak wybrzmiewało coś… Nieludzkiego. Jego magicznie ukierunkowane zmysły niemalże wrzeszczały, próbując go ostrzec przed siłą, której istnienie opisywano w wielu starych grimuarach. Siłą niepozorną, podstępną, odzierającą ze zdrowego rozsądku i poczucia kontroli.
    Siłą sprawiającą, że przez jeden ulotny moment mógłby zrobić wszystko, czego tylko by zapragnęła. W kolejnym momencie zaś pozostając w pustym pokoju, z żalu rozpadając się na miliony kawałków, kiedy ona, nie odwracając się za siebie, zapewne podążałaby ku innej przyszłości. Przyszłości niewątpliwie barwniejszej, ciekawszej, bardziej beztroskiej. On natomiast pozostałby w przeszłości, nieudolnie walcząc z wyrzutami sumienia oraz konsekwencjami swych podjętych w afekcie decyzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To ja przepraszam, jak zwykle nie patrzę przed siebie, zbyt wiele myśli zaprząta moją głowę.
      Wraz z bolesnym powrotem do zastanej rzeczywistości, oprócz fascynacji postacią kobiety, jego umysł zdawał się odbierać jeszcze jeden sygnał. Delikatna, niemalże niewyczuwalna dawka energii, która nie miała nic wspólnego z aurą roztaczaną przez kobietę. Ta energia, niczym przybierająca na sile fala, wydawała się być skierowana wyłącznie do niego, zupełnie jakby jakaś cząstka otaczającej ich rzeczywistości wyrywała się ku swemu prawowitemu przeznaczeniu.
      - Wydaje się być Pani nieco… zaskoczona - Enzo powoli ważył każde słowo, obserwując mimikę kobiety.
      Wiedza oraz doświadczenie zawodowe pozwalały mu stosunkowo biegle odczytywać emocje widoczne w twarzach, oczach innych ludzi, jednak w tym przypadku jego jasność umysłu była nieco przytłumiona. Sprzeczne magiczne sygnały odbierane z otoczenia, sygnały, których nie potrafił poprawnie zinterpretować, skutecznie odbierały mu zwyczajową pewność swoich przekonań. Wciąż chłonął wzrokiem każdy centymetr postaci kobiety - nie był to jednak sposób, w jaki mężczyźni nierzadko obserwowali atrakcyjne, młode dziewczyny. Obleśne, przesiąknięte samczą, niespożytkowaną seksualną energią spojrzenia, gwizdy, niestosowane komentarze. Enzo patrzył na nią całkowicie inaczej, nieco onieśmielony, sparaliżowany jej pięknem, ale zarazem zaintrygowany.
      Dalej pozostawał głuchy na krzyki magicznej intuicji sugerującej, iż właśnie wpadł w objęcia demona.

      Lorenzo

      [Cudowne rozpoczęcie, jestem pod wrażeniem Twojego warsztatu. <3
      Wiadomo, jak coś to na pewno będziemy sobie wszystko ustalać na bieżąco, od siebie dodam, że jestem bardzo elastycznym człowiekiem i z moimi postaciami można robić nawet najbardziej zaskakujące rzeczy, ja na pewno się nie obrażę, to świetne uczucie, kiedy drugi autor sprezentuje jakąś totalnie odjechaną sytuację. Niech się dzieje wola... Demonicznych sił! :D]

      Usuń
  56. Jej krótki krzyk, gdy przekroczył magiczną linię, nieco go dziwi. Rozgląda się po pomieszczeniu, by upewnić, że nic nie umknęło jego uwadze. Ale nie… nic więcej tu nie ma. Nic co mogłoby być groźne dla niego i dla niej. To tylko prosta magiczna pułapka. A jeśli jej naruszenie mogło zaalarmować czarownicę, to bardzo dobrze. W końcu po to tu przyszedł.
    – Nic złego się nie stało, widzisz? – mówi, a jego głos brzmi dziwnie spokojnie. Nie jest to jego zwykły chłodny spokój, który jest dla niego tarczą. To bardziej brzmi jakby próbował uspokoić ją.
    Nie do końca rozumie dlaczego, ale coś w tej scenie wywołuje w nim dziwne odczucia.
    Wszystkie myśli o ewentualnym udziale Liany w całej sytuacji całkowicie się rozpływają, wydając niemal niedorzeczne. A wszystko inne co planował jej powiedzieć wyrażając jak bardzo nie na rękę było mu ratowanie jej i że robi to tylko w trosce o ochronę samego siebie, jakoś teraz wcale nie wydają mu się atrakcyjne. Owszem, jest okrutny i zawsze w swoim życiu kierował się wyłącznie swoimi potrzebami, pragnieniami czy wygodą… Ale nie jest, i nigdy nie był, sadystą. Dobijanie kogoś kto nawet nie jest w stanie się bronić wydaje mu się czymś żałośnie niskim.
    Dlatego teraz milczy i nie czuje żadnej satysfakcji. Wręcz przeciwnie, patrząc na nią zdaje sobie sprawę, że być może sam fakt, że widzi ją w takim stanie jest dla niej równie bolesną torturą, co samo zniewolenie.
    Chociaż czuje też coś więcej.
    Pochyla się nad nią, wpatrując z uwagą najpierw w jej łańcuchy, a potem w nią samą. W jej zmienioną twarz zabrudzoną czymś co wygląda i pachnie jak krew, w drżące z emocji wargi, w oczy, w których kryje się tak wiele sprzecznych emocji, od lęku, aż do szaleńczego gniewu. Pierwszy raz patrząc na Convallianę, Su-Jin widzi w niej kruchą, bezbronną istotę. Tak inną od Convalliany, którą znał.
    Klęka na jedno kolano naprzeciw niej.
    Jej cichy głos brzmi nienaturalnie. A jej prośba…
    Przez chwilę patrzy na nią zaskoczony, ale rozumie. Coś w tej prośbie zdradza ukryte intencje, desperackie pragnienie przekonania się co jest rzeczywiste, namacalne. Pragnienie by przerwać to co działo się w jej drobnym, drżącym ciele, by zapanować nad sytuacją. Rozumie to.
    I czuje w tym wszystkim coś jeszcze…
    Litość? Nie, litość jest pełna pogardy i wyższości, a on w tej chwili nie czuje się lepszy, ani nią nie gardzi. To raczej… Współczucie. Coś co zaskakuje samego Su-Jina i sprawia, że czuje się niekomfortowo z tą myślą. Z tym uczuciem.
    A jednak jakaś cząstka jego szczerze jej współczuje, odczuwa zrozumienie i chęć pomocy, ukojenia tego bólu. Jak w mglistych wspomnieniach z innego życia…
    Bez słowa wyciąga dłoń w jej stronę, po czym ujmuje jej rękę.
    Pierwszy raz czuje dotyk jej gorącej skóry. Jest to niekomfortowe… i fascynujące zarazem.
    Jego zmysł dotyku, podobnie jak i pozostałe zmysły, jest wyczulony do granic możliwości. Czuje nawet delikatne pulsowanie krwi w maleńkich naczynkach tuż pod powierzchnią jej skóry. Ciało Liany wydaje mu się tak inne, gorące, kruche i delikatne, aksamitnie miękkie. Ma wrażenie, że mógłby tak łatwo zrobić jej krzywdę. A jednak wiedział doskonale, że wcale nie była delikatnym i bezbronnym stworzonkiem.
    Przez chwilę ma ochotę się cofnąć, przerwać tą niekomfortową bliskość. Zapomnieć o ciepłym dotyku, drugiej osoby i powrócić do swojej strefy komfortu.
    Ale nie przerywa.
    – Już dobrze, jestem przy tobie – mówi, choć czuje jakby to nie był on. Jakby to nie był ani jego głos, ani jego słowa. Jego ton jest zbyt łagodny, niemal opiekuńczy.
    To tylko dodatkowo wzbudza jego niepokój. Czuje jakby coś wymykało mu się spod kontroli.
    Najpierw ten dotyk, pozwolenie na przekroczenie jego narzuconych granic. Te bezinteresowne uczucia, a teraz jeszcze ten ton.
    Czuje jakby gdzieś popełnił błąd, jakby jego idealna maska odgradzająca go przed światem, miała jakąś skazę i odsłaniała coś, co pogrzebał w sobie dawno temu, o czego istnieniu praktycznie już zapomniał. Czy to w ogóle nadal był on?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego mięśnie znów spinają się lekko w uczuciu niepokoju.
      Umysł podszeptuje mu, że przecież to nie pierwszy raz, gdy pojawiają się w nim dziwne i obce myśli czy uczucia. Kiedyś zwalał winę na wspomnienia swojego ciała… Ale po tylu latach? Może powinien w końcu zmierzyć się z rzeczywistością i myślą, że…
      Nie, nie będzie o tym teraz myślał. Nie w tych okolicznościach, nie tutaj.
      – Pomogę ci się uwolnić, dobrze? – mówi, zmuszając się do działania.
      Nie chce ciągnąć dłużej tej chwili. Nie chce czuć – ani fizycznie, ani psychicznie. Chce już wycofać się z tej niekomfortowej bliskości i działać. Bo czuje, że jeśli potrwa to zbyt długo Convalliana mimo wszystko dopnie swego i zburzy mury, które zbudował w swoim umyśle.
      Zamiast tego woli zwrócić jej wolność, sprawić by tlący się w jej złamanym ciele gniew, mógł zapłonąć z całej siły i skierować się w stronę ich wspólnego wroga. Albo nawet i przeciw niemu. Byle tylko stało się cokolwiek.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  57. Lorenzo niegdyś przeglądał prastare księgozbiory, niejednokrotnie napotykając wzmianki o rytuałach stworzonych w celu ochrony ludzkości przed potężnymi, prastarymi istotami. I mimo iż sam był istotą utkaną niejako z magii, przywykł do traktowania z przymrużeniem oka podań i wzmianek o demonach, diabłach. Co bardziej interesujące, ród De Angelis również posiadał swoje własne, prywatne legendy - te bez szczęśliwego zakończenia, bez księżniczek, bez księcia na białym koniu. Legendy, w których główny bohater oddał wszystko w zamian za ulotne szczęście, zaś cenę za to szczęście zapłacił nie tylko on, ale i niewinni ludzie. Jak widać w każdym pokoleniu tej rodziny rodził się antybohater - niektórzy zasłynęli dzięki magicznej katastrofie, inni natomiast po prostu nie spełniali oczekiwań narzuconych przez starszyznę.
    Zadrżał, kiedy po raz kolejny usłyszał jej głos. I jeszcze raz, i jeszcze. Z każdym kolejnym słowem jego ciało zdawało się drżeć coraz mocniej, choć zapewne było to jedynie złudzenie. W czarnych, zazwyczaj skupionych oczach snuła się mgła. Nie myślał, nie analizował, nie rozpatrywał za i przeciw, szans, możliwości, scenariuszy prawdopodobieństwa. Skupiony był wyłącznie na chłonięciu chwili, każdym zmysłem odbierając jej piękno - wzrokiem wciąż analizując każdy skrawek jej ciała, węchem rejestrując zapach perfekcyjnej kompozycji perfum, słuchem wychwytując dźwięczne brzmienie każdego wypowiadanego słowa, na języku niemalże czując słodki smak ust kobiety, mimo iż nie miał okazji tegoż smaku skosztować.
    A zatem tak czują się moi pacjenci, kiedy mieszam im w głowach, pomyślał w krótkim przebłysku świadomości. Jaki hormon odpowiadał za ten stan? Stan, w którym cały świat wokół tracił znaczenie, zaś w centrum wirującej pustki znajdował się wyłącznie jeden obiekt, który to znaczenie posiadał - zazwyczaj tym obiektem był Enzo, bezwzględnie manipulujący przepływem neuroprzekaźników, dostrajający ciało swego rozmówcy w taki sposób, aby wykonywało jego polecenia. Tym razem Enzo odgrywał rolę ofiary. Nie zrobiła nic, a już niemalże owinęła go wokół palca. Pragnął oddawać jej swoją atencję tak samo mocno, jak zależało mu na tym, aby ona zainteresowała się właśnie nim. Pragnął stanowić jej centrum wszechświata, mimo iż podświadomie wiedział, że tym centrum nigdy się nie stanie.
    Rozedrgane, metaliczne, zimne brzmienie dzwonu roztrzaskało tę chwilę, zupełnie niczym pianie koguta przerywające działanie złego uroku. Czar, któremu uległ Enzo wciąż trwał - umysł mężczyzny wrócił jednak do rzeczywistości, na całkowicie zwyczajną, opustoszałą uliczkę gdzieś w okolicy centrum miasteczka. Otoczenie nie było już jednak szare i pozbawione wyrazu.
    - Kofeina miała być wyłącznie terapią zastępczą. W zasadzie… Od samego rana żyję nadzieją, że już niebawem ponownie skosztuję wina przywiezionego z mych rodzimych stron. Ale nie, nie spieszę się. Resztę dnia planowałem spędzić samotnie. W tych okolicznościach jednak chętnie zmodyfikuję swoje pierwotne plany i z przyjemnością dam się porwać w jakieś przytulne miejsce. Tak czarującej kobiecie nie wypada odmówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starał się odzyskać swój zwyczajowy rezon, postawę casanovy rodem z Włoch. Zdążył przywyknąć do tego, iż nie potrafił ułożyć sobie życia przy jednej osobie, zamiast stateczności wybierając szaleństwo u boku wielu kobiet, lubując się w zmianach i odtrącając tworzenie głębokich, silnych relacji. Tym razem nie on był jednak górą. Całkowicie pozwolił się zdominować kobiecie, której nie znał, z którą kompletnie nic go nie łączyło. Widział ją pierwszy raz, zaś czuł się tak, jakby spędził u jej boku całe wieki. W tym duecie nie on rysował się jako synonim niebezpieczeństwa i zagrożenia, raczej jako postać marnująca swoją ostateczną, niepowtarzalną szansę na ucieczkę, zamiast tego rzucając się w wir wzywającej go, kuszącej ciemności.
      - Gdzie moje maniery? Lorenzo De Angelis. Skoro mamy spędzić ze sobą trochę czasu, nie wypada wciąż sobie wzajemnie panować.

      [Cóż, doktorek już zdążył odlecieć, więc chyba jest mu wszystko jedno czy ma przesrane, czy nie. Bierzemy wszystko na klatę. :D]

      Usuń
  58. Czuje jak jej dłoń zaciska się mocniej na jego dłoni. Tym prędzej wolną ręką sięga do łańcucha i jednym mocniejszym szarpnięciem przerywa go. Wraz łańcuchem zmienia się też panująca w pomieszczeniu atmosfera. Zupełnie jakby przedmiot był zaczarowany. A może to po prostu Liana?
    Su-Jin widzi zachodzącą w niej zmianę. Coś na kształt ulgi… A potem potężna fala gniewu, którą rozumie aż za dobrze. Obserwuje jak Convalliana otwiera oczy, które zmieniają swoją barwę na głęboką, idealnie nieprzeniknioną czerń. Z pewną fascynacją obserwuje jak gniew ją odmienia, jak ze złamanej, targanej silnymi emocjami istoty, na nowo staje się silna i niebezpieczna.
    Przez chwilę na twarzy Su-Jina pojawia się lekki uśmiech. Podoba mu się ta transformacja, to jak Convalliana odzyskuje dawną siłę. Czuje jakby uwolnił spętanego drapieżnika, którego usiłowano złamać, a który teraz – po odzyskaniu wolności – stał się jeszcze groźniejszy.
    Czuje jak ktoś zbliża się do nich. Nie musi nawet odwracać się w stronę drzwi, by wyczuć energię czarownicy i zobaczyć jak Liana bezlitośnie jednym ruchem dłoni odbiera jej życie. Ta scena wydaje mu się imponująca i w pewien sposób nawet piękna. Rozumie ten gniew, dziki i pierwotny, napędzający do działania. Su-Jin pamięta jak czuł coś podobnego, jak kierował się tym gniewem odbierając życie. Ten gniew był oczyszczający, wyzwalający. Uwalniał od wspomnienia tego, co wydarzyło się między nimi przed chwilą.
    A jednak nie uwolnili się do końca. Liana wciąż trzymała jego dłoń…
    Ich spojrzenia znów spotykają się. Widzi w spojrzeniu demonicy niemal odbicie własnych uczuć. Pragnienie, by to przerwać. Za wszelką cenę odsunąć się od emocji i tej chwili słabości jaką wykazali się oboje – ona poprzez swoją prośbę, on przez to, że się na to zgodził. Czuje narastające pomiędzy nimi napięcie i oczekiwanie.
    Nie odrywając spojrzenia od Liany zabiera dłoń i odsuwa się nieco, na nowo powracając choć do namiastki komfortowego dystansu pomiędzy nimi. Być może w innych okolicznościach poświęciłby własny komfort, byle nie wycofać się jako pierwszy. Ale teraz jest inaczej. Rosnące między nimi napięcie nie jest walką, o to które z nich będzie górą. To była raczej ich obustronna porażka. Należało to zakończyć, bez względu na wszystko.
    Su-Jin czuje, że w tej chwili najbardziej potrzebował powrotu do normalności. Do dawnego chłodnego odcięcia się od myśli i uczuć. Do skupienia na tym co istotne.
    Dlatego jakby nic się nie stało zerka w stronę martwej wiedźmy.
    – Jest ich sporo – mówi spokojnie, omijając zwłoki i podchodząc do drzwi – Ta która cię porwała i jeszcze kilka. Cztery? Nie, pięć… Na górze – dodaje nasłuchując i skupiając zmysły.
    Na górze… w pokoju z lustrami. Zastanawia się czy powinien powiedzieć o tym Lianie. Czy po całej tej sytuacji ma jeszcze zacząć opowiadać o swoich lękach?
    Nie, nie było na to czasu. I tak się o tym dowie, kiedy tam pójdą.
    – Gotowa? – to pytanie jest zbędne. Cała postawa Liany mówi mu, że rwie się do tego by zemścić się za to co ją spotkało. – Czas to zakończyć – dodaje, po czym otwiera drzwi.
    Nie jest pewien czego może się spodziewać po tych parszywych wiedźmach, ale jest zdeterminowany, by nie pozwolić im odejść. Ostrożnie wchodzi na schody i zamyka oczy. Nie chce pozwolić sobie nawet na ułamek sekundy poddać się swoim instynktownym, pierwotnym lękom.
    Jego zmysły na powrót przestawiają się na inny tryb, a umysł znów tworzy trójwymiarową mapę pomieszczenia znajdującego się przed nimi. Delikatne fale dźwiękowe zdradzają mu szczegóły, których w chwili obecnej nie podpowiedziałby nawet najlepszy wzrok. Już teraz wie, gdzie znajdują się czarownice.
    Zatrzymuje się na chwilę i zwraca do Convalliany.
    – Dwie znajdują się niedaleko drzwi, po prawej – mówi cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć – Ta, która cię porwała jest niemal na wprost.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musi nawet niczego sugerować. Wie, że Liana z przyjemnością odpłaci wiedźmie za wszystko czego doświadczyła i nawet nie zamierza próbować się wtrącać i odbierać jej tą satysfakcję. Sam postanawia zająć się wiedźmami najbliżej. Nie może pozwolić, by któraś zbliżyła się dostatecznie, by być w stanie go zranić. Zdaje sobie sprawę, że dystans nie jest problemem dla wiedźm, które zawsze mogą posłużyć się zaklęciami przywołującymi ogień. Ale ogień nie jest aż tak groźny jak kołek z drewna brzoskwiniowego prosto w serce czy zaklęcie przypieczętowane krwią na czole.
      – Proszę, proszę. Prosto w pułapkę! Wiedziałam, że po nią przyjdziesz – odzywa się się czarownica, która sprowadziła tu Lianę – Widzę, że lustra przeszkadzają… – mówi kpiąco wiedźma, zauważając zamknięte oczy wampira. Jej śmiech odbija się lekkim echem od szklanych powierzchni.
      Su-Jin nie odpowiada, ani nie wdaje się dyskusję. Jakiekolwiek słowa zakłóciłyby w tej chwili jego idealną percepcję. Robi krok naprzód czując jak znajdujące się najbliżej wiedźmy starają się podejść cicho w jego stronę, czuje jak te dalej chyba przygotowują się do rzucenia zaklęcia. I choć obecność Liany wypełnia pomieszczenie słodkim zapachem i tak jest w stanie wyczuć najbardziej znienawidzony zapach świeżego drewna brzoskwiniowego. Blisko…
      W ułamku sekundy odwraca się we właściwym kierunku i uprzedzając ruch wiedźmy chwyta ją za szyję unosząc nad ziemię. Zaciska mocniej palce na jej szyi, czując jak ta w geście obronnym usiłuje zranić go w rękę nożem z drewna brzoskwiniowego. Nie ma jednak dostatecznie dużo siły, by zadać cios. Jej ciało błyskawicznie słabnie. Wiotczeje i sprawia wrażenie jakby wręcz starzało się w przyśpieszonym tempie, gdy Su-Jin absorbuje jej życiową energię. Tak dawno nie pożywiał się w ten sposób… Już niemal zapomniał jak cudowne i satysfakcjonujące było to uczucie.
      Wypuszcza zwiotczałe i wysuszone ciało czarownicy na ziemię i błyskawicznie robi unik przed kulą ognia rzuconą przez którąś z czarownic.
      Z satysfakcją myśli, że w całych swoich przygotowaniach wiedźmy zapomniały o kwestii wzroku. Nic dziwnego, słaby wzrok czy nawet ślepota gang-si były trudne do odkrycia, przy zdolności echolokacji. Wiedźmy najwyraźniej sądziły, że lustra uniemożliwią mu obronę, że będzie tak jak inne wampiry zmuszony polegać tylko na wyczulonym, lecz zawodnym słuchu. Zamiast tego dały mu raczej dodatkową broń, pozwalającą widzieć więcej niż widziałby w tej sytuacji wampir z najlepszym wzrokiem. Dostrzegał to co działo się ze wszystkich stron, każdy ruch, nawet za jego plecami, a nawet prędkość każdego gestu. O wiele więcej, niż gdyby miał polegać na swoim słabym wzroku, dostosowanym jedynie do wpatrywania się w stronice książek.
      Przez chwilę uśmiechnął się sam do siebie, zręcznie omijając kolejne kule ognia, nim dopada następną czarownicę, tym razem uzbrojoną w kołek. Unika jej ciosu i wykorzystuje jej impet by powalić ją na ziemię i odebrać życiową energię, która dodatkowo go wzmacnia.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  59. Ozon, morskie, wzburzone fale rozbijające się o brzeg piaszczystej plaży, subtelna mieszanka cytrusów. Świeże akordy wyczuwalne w perfumach używanych przez niego każdego dnia perfekcyjnie łączyły się z zapachem jego skóry, który również mógł przywodzić na myśl zjawisko zarówno energetyczne, ale w swej energii niosące nuty ukojenia. Oprócz tych oczywistych zapachów, wokół Enzo unosiła się woń emocji - kojonego strachu, zintensyfikowanej radości, wygaszanej złości, zwalczanego smutku. Emocji, które w tym momencie zawładnęły jego umysłem, tworząc w mózgu zjawisko na miarę eksplozji, zupełnie jakby neurony postanowiły rozpocząć bitwę na koktajle Mołotowa.
    - Moja krew związana jest z pewnym wyjątkowym miejscem na Ziemi - Lorenzo uśmiechnął się lekko, mrużąc oczy w kolejnym tego dnia napływie nostalgii. - Urodziłem się na Sycylii, ale do Woodwick przybyłem wiele lat temu, w zasadzie ledwo potrafiąc chodzić.
    Skutecznie zakamuflowane zaproszenie zdecydowanie podziałało na jego męską, prężnie działającą wyobraźnię. Dobre kilkanaście minut temu porzucił marzenia o samotnym wieczorze, oddając się całkowicie do jej dyspozycji nie na godzinę, nie na dwie, ale na całe dnie. Pragnął wręcz, aby ten wieczór przemienić w chwile magiczne i wyjątkowe, z jednej strony eteryczne i ulotne, niepowtarzalne, z drugiej strony pokryte jednak obietnicą powtarzalności. Jego życzeniem było to, aby ulotne chwile stały się rytuałem powtarzanym każdej nocy, rytuałem niosącym za sobą większe dawki magii niż te, które zwykł wykorzystywać w swoim gabinecie.
    - Odnoszę wrażenie, że próbujesz namówić mnie na wspólny wieczór. Mam rację, pani… Convalliano? To naprawdę wyjątkowe imię, niespotykane.
    Zwykle nie przesiadywał w takich miejscach - kawę kupował wyłącznie na wynos, pospiesznie uciekając z pastelowych pomieszczeń. Tym razem jednak mógł spędzić tu całą wieczność, wsłuchując się w brzmienie jej głosu, obserwując ciemne kosmyki opadające na ramiona, tonąc w szmaragdowej, nieskazitelnej zieleni tęczówek. Znalazłby ją wszędzie. Nie musiała go specjalnie namawiać, do lokalu podążał bezmyślnie, automatycznie, niesiony obawą przed rozłąką. Być może na tym polegała jej magia - on również czuł się tak, jakby spotykali się kolejny raz, zupełnie jakby przed nią nie istniała żadna inna kobieta, z którą spędzał swój czas. To poczucie, jakoby Liana była jego przeszłością, teraźniejszością, przyszłością nie pozwoliło mu odwrócić się na pięcie i odejść, podążyć bezpieczną ścieżką ku samotności.
    Zapach ciemnej, mocnej kawy wyostrzył jego zamglone zmysły. Enzo zaczął dostrzegać szczegóły, które wcześniej mu umknęły - szalik mokry od kawy, zaczerwienione, lecz wciąż piękne oczy, cera pozbawiona jakiejkolwiek niedoskonałości, czarna, dopasowana sukienka. Intrygująca ozdoba przypięta do materiału sweterka. Broszka, która zdawała się emitować subtelne strumienie energii, otoczona jakby czerwoną, pulsującą aurą. Enzo zawiesił wzrok na kamieniu stanowiącym centralny punkt jubilerskiej konstrukcji. Przedmiot wydawał się być niepokojąco znajomy.
    - Piękna ozdoba - mruknął, skinieniem wskazując na broszkę. - Czy to jakaś pamiątka rodzinna? Współcześnie rzadko widuje się takie projekty. Nigdy nie byłem czuły na aury przedmiotów, ale ta broszka zdaje się nieść za sobą jakąś fascynującą historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nie był na tyle świadomy stan, aby Lorenzo odczuł ukłucie niepokoju na myśl, że jest w stanie odczytać magiczną aurę banalnego przedmiotu. Wciąż sprawiał wrażenie bezbronnej ofiary schwytanej w pułpakę, omamionej wizją pięknej przyszłości, zaś chwilę później żywcem pożartej. Cała jego uwaga została pochłonięta, tak samo jak ostrożność, której postanowił się wyrzec. Może gdyby sumienniej przykładał się do przyswajania rodowych legend wiedziałby, iż cała ta sytuacja wcale nie została utkana przez nieświadomy, ślepy los.
      A jeśli to złośliwy chichot losu nałożył na siebie ich życiowe ścieżki, lecz cała reszta… Może faktycznie stanowiła misternie zaplanowaną zasadzkę, z której potencjalnie mógłby się wyplątać, gdyby tylko nie zgubiła go własna zachłanność, żądza posiadania u swego boku najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek poznał.

      [Rodzinny anarchista, przebrzydły manipulant, zaślepiony żądzą władzy oraz potrzebą uznania, samozwańczy pan życia Cyrus... No, widać, że podobni jak dwie krople wody, co prawda Enzo to jednak wersja dużo bardziej soft, rewolucji nie wywoła, ale potrzeba uznania zaspokojona być musi. xD]

      Usuń
  60. Gniew Convalliany w końcu znajduje swoje ujście. Walka rozgrywa się szybko, a kolejna wiedźma trafia wprost w szpony wściekłej i głodnej zemsty demonicy. Choć Su-Jin nie chce tego przyznać na głos, musi dość niechętnie zgodzić się przed samym sobą, że mimo wszystko obecność Liany ostatecznie wcale nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie – we dwójkę rozprawiali się z wrogami o wiele szybciej. Oczywiście bez niej również doskonale by sobie poradził… Po prostu sądził, że będzie raczej irytującym ciężarem, niż wartościowym pomocnikiem. No i rzecz jasna miała teraz u niego dług wdzięczności. Ostatecznie, sytuacja ułożyła się zatem na jego korzyść.
    Z uwagą skupia się na dwóch pozostałych wiedźmach. Tą bliżej Liany, decyduje się pozostawić jej. Ostatnia, stojąca najdalej wyraźnie przygotowywała się do rzucenia zaklęcia. Z gestów jej dłoni Su-Jin jest w stanie rozpoznać, że tym razem nie jest to kolejna kula ognia wymierzona w niego, lecz zaklęcie jasnej magii kierowane w stronę Liany, najpewniej w ochronie czarownicy, która zdawała się być przywódczynią całej tej grupy.
    Szybko kalkuluje. Zawołanie do Convalliany i ostrzeżenie jej nie wchodzi w rachubę. Jeśli się odezwie, odetnie na chwilę całą swoją percepcję i straci być może nawet parę cennych sekund. Mógłby po prostu dopaść wiedźmę. Ale Liana jest bliżej… Kalkulacja jest prosta.
    W ułamku sekundy Su-Jin zbliża się do demonicy i odciąga ją na bok, akurat w chwili, gdy wiedźma rzuca swój czar i nie może już go cofnąć. Zaklęcie trafia w niego, nie robiąc mu przy tym najmniejszej krzywdy.
    Z całej sytuacji korzysta jednak stojąca bliżej wiedźma, atakując go jakimś ostrym przedmiotem. Kołek? Sztylet? W ostatniej chwili robi unik, a drewniane ostrze zamiast w serce, w które celowała wiedźma, uderza w mostek, ześlizguje się i przebija mu płuco. Drewno brzoskwiniowe… Ostry koniec wbija się w jego ciało z zaskakującą łatwością, podczas gdy każda inna broń, nawet ostrze z najtwardszej stali, nie byłaby w stanie nawet go skaleczyć. Ból przeszywa jego klatkę piersiową i pali niczym ogień.
    Su-Jin robi krok w tył, na chwilę traci ostrość umysłu i idealną orientację w otoczeniu, przytłumiony bólem.
    – Takiego poświęcenia się nie spodziewałam – drwi wiedźma.
    Wargi Su-Jina drżą lekko. Ma ochotę odpowiedzieć, w końcu zareagować jakoś na prowokujące słowa wiedźmy. Ale milczy, za wszelką cenę skupiając całą swoją energię na tym, by pomimo rozdzierającego bólu odzyskać jasność umysłu.
    W porę dostrzega jak stojąca dalej wiedźma rzuca kolejne zaklęcie. Tym razem on jest celem.
    Mimo bólu, rzuca się w jej stronę. Czuje, że jego ruchy są wolniejsze, mniej płynne. Znów czuje delikatny i nieprzyjemny opór w stawach, które stają się bardziej sztywne, skostniałe.
    Czarownica rzuca zaklęcie kuli ognia. Su-Jin w ostatniej chwili osłania twarz przedramieniem. Czuje jak ogień obejmuje jego rękę, dotkliwie raniąc i topiąc skórę. Ból niemal oślepia i otępia zmysły. Mimo to nie zatrzymuje się, zostało już tak niewiele.
    Poraniona ręka coraz bardziej sztywnieje, jakby w desperackiej próbie regeneracji. Drugą wolną ręką dosięga wyciągniętej ręki wiedźmy. Chwyta jej nadgarstek z taką siłą, że słyszy dźwięk kruszonej kości. Czarownica przerywa swoje zaklęcie, a on resztkami sił odbiera jej energię.
    Ciało wiedźmy osuwa się na podłogę. On także…
    Powoli opada na kolana, obok wysuszonego, pomarszczonego trupa.
    Zraniona ogniem ręka powoli regeneruje się dzięki odrobinie energii odebranej wiedźmie, nadal jednak wydaje się bardziej sztywna niż druga. Su-Jin stara się jednak o tym nie myśleć. Została jeszcze jedna wiedźma…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje, że nie da już rady. Poświęcił resztki sił na dotarcie do tej wiedźmy i wytrzymanie jej zaklęcia. Jego ciało powoli zaczyna się przeciw niemu buntować. Wie, że mógłby jeszcze bardziej przesunąć granicę, zdobyć się na jeszcze większy wysiłek, ale myśl o koszmarze, jaki go czeka, gdy jego ranne ciało zacznie powoli sztywnieć i odmawiać mu posłuszeństwa jest zbyt przerażająca. Niemal paraliżująca.
      – Nie daj jej uciec – odzywa się w końcu do Liany, decydując się na chwilę stracić percepcję, która i tak nie miała już znaczenia. Musiał się ratować…
      Ostrożnie sięga dłońmi do drewnianego przedmiotu wystającego z jego klatki piersiowej. Chwyta drewnianą końcówkę jedną ręką. Palce drugiej są zbyt sztywne, by współpracować zgodnie z jego wolą. Zaciska szczęki z bólu, gdy powoli wyciąga przeklęte brzoskwiniowe drewno ze swojego ciała. Choć najchętniej wyrwałby ten przedmiot jak najszybciej, dobrze wie, że musi uważać, by w ranie nie pozostała choćby jedna drzazga, mogąca dalej go ranić i uniemożliwiać regenerację.
      Ma wrażenie, że ta czynność trwa całą wieczność. Ból zdaje się tłumić wszystko inne, sprawiając, że nie wie nawet co dzieje się dookoła i czy Liana dopadła ostatnią wiedźmę.
      W końcu jednak wyjmuje ostrze z rany i czuje obezwładniającą ulgę. Przez chwilę aż kręci mu się w głowie, gdy palący ból nareszcie ustępuje, pozostawiając po sobie jedynie głęboką, bolesną ranę.
      Przyciska sztywną dłoń do otwartej rany, z której teraz obficie sączy się krew. Drugą dłoń wciąż kurczowo zaciska na kawałku przeklętego drewna.
      Jego myśli, dotąd skupione wokół bólu, teraz zaczynają podpowiadać mu co innego. Nawet jeśli Liana dopadła wiedźmę, to nie znaczy, że może czuć się bezpiecznym. To, że miała u niego dług wdzięczności wcale nie znaczyło, że nie musi się jej obawiać. Czy gdyby był na jej miejscu i mógł tak łatwo uwolnić się od zobowiązania i dobić rannego wspólnika, wahałby się chociaż chwilę?
      Jego umysł podpowiada mu, że musi być czujny i gotowy, by się bronić, że nie może tracić czujności…

      Cho Su-Jin

      Usuń
  61. Przez chwilę trwa w bezruchu, powoli zbierając siły i wytężając zmysły. Po chwili wyczuwa znajomą obecność Convalliany. Czuje jak podchodzi coraz bliżej. Jego ciało mimowolnie się spina, przygotowując się na ewentualne zagrożenie.
    Jego ciało przebiega krótki i nieprzyjemny dreszcz, kiedy czuje dotyk jej dłoni na swojej. W pierwszej chwili nie rozumie co ona w ogóle robi, ani po co… Po chwili wahania Su-Jin powoli i ostrożnie otwiera oczy. Skupia całą swoją uwagę na Lianę, starając się nie patrzeć ani na resztki luster za nią, ani na liczne odłamki walające się dookoła nich na podłodze.
    Badawczo przygląda się twarzy demonicy chcąc wyczytać z niej coś, co zdradziłoby mu jej zamiary.
    Jej pełne złości słowa, sprawiają, że na chwilę znów ma ochotę się uśmiechnąć.
    – Nie lubię kiedy ktokolwiek mi rozkazuje – odgryza się, lekko ochrypłym głosem, jakby mówił przez zaciśnięte gardło. Stara się to ignorować i nie myśleć o tym co dzieje się z jego ciałem, bo ta myśl doprowadza go do szaleństwa. Ostatnie czego w tej chwili chciał to zdradzić przed Lianą jedyną rzecz, która szczerze go przerażała Demonica poznała dzisiaj już dość jego słabości. Lustra, drewno brzoskwiniowe… Nie mogła poznać jego największego sekretu.
    Ze zdumieniem patrzy jak Liana próbuje tamować jego krwawienie kawałkiem materiału z własnej sukni. Czuje jej zdenerwowanie i słyszy coraz szybszy puls. Ma wrażenie, że pod całą tą irytacją i złością, którą pokazuje kryje się coś więcej. Coś, co próbuje przed nim ukryć. Może w innych okolicznościach próbowałby to analizować, naciskać na nią, by przekonać się co ukrywała. Ale teraz… Teraz sam z całych sił stara się kryć, to co dzieje się w jego głowie. Niepokój i lęk, który go ogarnia z powodu tego co działo się z jego ciałem. I napięcie zmuszające go do ciągłej czujności i gotowości na zdradę ze strony Convalliany.
    Ich spojrzenia spotykają się. Znów wpatrują się w siebie, ale nie jest to spodziewana przez niego próba sił. Wręcz przeciwnie. Nieprzenikniona czerń znika z oczu Liany, które znów przybierają swoją dawną, zieloną barwę. W jej oczach widzi coś dziwnego, jakiś niewyraźny cień emocji, których nie powinno tam być.
    A potem to pytanie… Su-Jin nie wie jak ma je interpretować. Przez chwilę powracają niemiłe wspomnienia. Kiedyś już ktoś proponował, że da mu krew. Do tej pory wyraźnie pamięta jak to się skończyło, jak osoba, której wówczas zaufał podała mu krew wymieszaną z trującą dla niego kurzą krwią. Jego usta drżą delikatnie. Chce powiedzieć, że nie. Nie potrzebuje krwi, ani pomocy. Sam sobie poradzi. Wtedy jednak Liana podsuwa mu swój nadgarstek.
    Przez chwilę Su-Jin przygląda się jej badawczo, rozważając ewentualny postęp. Jego dłoń odruchowo mocniej zaciska się na wciąż trzymanym kawałku przeklętego drewna. Co jeśli chciała wykorzystać okazję i dokończyć dzieła wiedźmy usypiając jego czujność, wykorzystując jego pierwotne instynkty? Z drugiej strony… czy nie obawiała się, że to on wykorzysta okazję, by odebrać jej całą energię lub osłabi ją do tego stopnia, że to ona będzie bezbronna?
    Przez chwilę rozważa sytuację. Wie, że jeśli skorzysta z jej propozycji odsłoni się na cios. Z drugiej strony sam będzie miał okazje również ją skrzywdzić… Czuje narastający dyskomfort. Sytuacja, którą proponuje mu Liana przypomina sytuację, w której oboje wkładają sobie nawzajem w ręce zabójczą broń i muszą zaufać sobie, że żadna ze stron tego nie wykorzysta.
    – W porządku… – mówi przez zaciśnięte gardło, nie wiedząc już co jest gorsze. To, że musi zmusić się do zaufania tej podłej kreaturze, czy stan w jakim znajduje się jego ciało. Postąpić wbrew sobie czy zmierzyć się z największym koszmarem…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z niechęcią puszcza kołek i ujmuje dłoń Liany, po czym zbliża swoje usta do jej nadgarstka. Nie lubi pożywiać się w ten sposób. Nie lubi takiej bliskości i niemal intymności, jakiej wymaga picie krwi… Czuje jej ciepłą skórę pod swoimi wargami. Ostrożnie wgryza się prosto w jej tętnicę. Jej serce bije szybko i niemal od razu jego usta wypełniają się jej krwią. Nie lubi smaku krwi, jest mdła i nieprzyjemnie metaliczna. A jednak krew Liany smakuje inaczej. Wydaje się dziwnie słodka i rozgrzewająca, niczym korzenny napar. A może to jej życiowa energia krążąca we krwi nadaje jej takiego smaku?
      Na moment Su-Jin zapomina o niepokoju i swoich myślach. Życiowa energia Liany, którą pochłania z każdym łykiem krwi w przyjemny sposób stymuluje jego zmysły. Jej energia jest słodka i lepka, niczym gęsta melasa. Ma w sobie też coś przyjemnie gorącego i aromatycznego, trochę kojarzy mu się to z cynamonem i mieszanką gorących przypraw dodawanych do rozgrzewającej herbaty. Ale jest w tym coś bardziej pierwotnego. Jej energia jest silna i potężna, jest jak rozgrzewający płomień, który nie zadaje bólu, lecz przyjemnie ogrzewa jego skostniałe i sztywne ciało od środka. Su-Jin czuje wręcz jak ta energia zaczyna krążyć w jego żyłach, regenerując i odżywiając jego ciało. Ból w piersi powoli słabnie, krwawienie ustaje, a rana zaczyna się zasklepiać coraz bardziej przypominając już głęboką bliznę niż niedawną bolesną dziurę.
      Jego oczy zmieniają barwę na czerwoną. W uszach zaczyna słyszeć dziwny szum. Szum krwi? Nie… brzmi inaczej.
      Z trudem zmusza się, by to przerwać. Tyle krwi i energii wystarczy. Su-Jin zdaje sobie sprawę, że Liana nie jest człowiekiem i w jej wypadku może pozwolić sobie na wiele więcej, ale nie chce też przekraczać pewnej granicy. Jej energia jest inna, działa na niego inaczej silniej… Czuje, że budzi w nim pierwotne, gwałtowne instynkty, które nigdy nie powinny dojść do głosu. Bierze ostatni łyk i delikatnie oblizuje ranki na jej nadgarstku, by zatamować krwawienie, po czym odrywa usta od jej skóry i cofa się nieco.
      Oblizuje jeszcze resztki jej krwi ze swoich warg, po czym zerka na rękę, którą do tej pory przyciskał do klatki piersiowej. Kilkakrotnie porusza nadgarstkiem i palcami chcąc upewnić się, że przerażająca sztywność stawów minęła, a jego ruchy znów są miękkie i płynne.
      Znów podnosi wzrok na Lianę. Powinien jej teraz podziękować? Na samą myśl o tym czuje frustrację. Nie, nie ma zamiaru jej dziękować. Już sam fakt, że zmusił się, by jej zaufać był dla niego wystarczająco trudny.
      – Możemy uznać, że prawie jesteśmy kwita – mówi, celowo podkreślając słowo prawie. W tej chwili ma ochotę ją zirytować lub się z nią pokłócić. Wszystko, byle tylko nie musieć rozmawiać o tym co się stało.
      Powoli wstaje z podłogi, wzrokiem starannie unikając resztek luster i ich odłamków.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  62. Nie wiedział, dlaczego nie chciała zdradzić mu prawdy na swój temat, zwłaszcza, że nigdy nie dał jej powód do tego, aby mu nie ufała. Pragnął zemsty, fakt, ale mimo krzywd, jakie przez nią doznał, nigdy nie obróciłby się przeciwko niej i jej nie skrzywdził. Dawniej była miłością jego życia i choć minęły już setki lat, wciąż miała zarezerwowane szczególne miejsce w jego sercu.
    - Dlaczego nie? Nie sądzisz, że jesteś mi to winna? – uniósł pytająco brew, badawczo się jej przyglądając. Potrafił wyczuć innego wampira, nie pachniała jak oni, czym wobec tego była i dlaczego wciąż tak dobrze wyglądała. Nie znał zbyt wielu istot nadprzyrodzonych, musiała być czymś potężnym, skoro żyła w czasach wikingów i potrafiła odnaleźć się w współczesnych czasach.
    - Dlaczego za każdym razem, kiedy cię spotykam, jesteś tak cholernie pewna siebie i swojego uroku? Co jest z twoją samooceną, że wiecznie jest tak cholernie zawyżona? – zadał kolejne pytanie, usiłując jakoś to wszystko poskładać w całość i przypisać charakterystyczne dla danego gatunku cechy. Była nieśmiertelna, zawsze nieziemsko seksowna i uwodzicielska, na pewno istniało coś, co wyróżniało się właśnie seksapilem i umiejętnością owijania sobie naiwnych mężczyzn wokół palca.
    - Nie jestem tchórzem, aby przypisać ci całą winę za naszą porażkę. Sami także popełniliśmy liczne błędy, ale gdybyś nas nie zdradziła, kto wie, jakby to wszystko się potoczyło – westchnął, mierząc ją przy tym pełnym wyrzutów sumienia spojrzeniem – Najwyraźniej stałem się nudny i zgorzkniały, nie przeszkadza mi to – uciął krótko, nie odbierając jej słów jako obelgę. Przyszedł tutaj, aby dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie ze zdjęcia, a nie z zamiarem uprawiania seksu i zaspokojenia popędu. Nie był tak porywczy jak dawniej, normalnie pewnie rzuciłby się na nią, przygniótł do ściany i wymierzył karę za zdradę, ale przez setki ostatnich lat nauczył się, jak wiele zamiast walki, wnosi zwykła, konstruktywna rozmowa.
    - Nie martw się, moja noga więcej nie postanie w twoim przybytku. I przykro mi, najwyraźniej wyszłaś z wprawy, bo twój słodki uśmiech i te żałosne zaloty nijak na mnie już nie działają – wzruszył z pogardą ramionami – Mijasz się z faktami, moje życie nie ma z tobą nic wspólnego. Jedyne, do czego się przyczyniłaś to to, że cię od tamtej pory nienawidzę – dodał, nie przerywając z nią kontaktu wzrokowego, wypełnionego kompletną obojętnością.

    wyjątkowo trudny przypadek Elias

    OdpowiedzUsuń
  63. Unika spojrzenia Convalliany czując, że potrzebuje chwili, by ochłonąć po tym co się przed chwilą stało. Su-Jin wciąż ma wrażenie, że czuje smak jej energii w ustach i przyjemne ciepło krążące w jego żyłach. Tak pierwotne, tak znajome… Znów słyszy cichy i irytujący szum w uszach, który przypomina coś na kształt niewyraźnych szeptów, które bardziej przypominają nieregularny szum niż cokolwiek rozpoznawalnego.
    Dopiero słowa Liany sprawiają, że kieruje na nią wzrok. Na chwilę jego spojrzenie zatrzymuje się na nadgarstku, który demonica przyciska do siebie. Dopiero potem przenosi wzrok na jej twarz i lśniące zielone oczy.
    – W razie czego masz sporo przydatnej broni dookoła siebie – odpowiada na jej uwagę – Chociaż łatwiej byłoby gdybyś nie dała mi krwi…
    Nie chce poruszać tego tematu, ale w jakiś sposób nadal nie daje mu to spokoju. Nie rozumie decyzji Liany. W końcu nie tylko on musiał zdobyć się na zaufanie względem niej. Więc dlaczego to zrobiła? Jaki miała w tm interes? Chodziło tylko o dług wdzięczności? Czy byłaby aż tak honorowa, by czuć potrzebę go spłacić zamiast usiłować się z niego jakoś wywinąć?
    – Mówiłem przecież, żebyś nie dała jej uciec – czuje podirytowanie. Z tego wszystkiego nie skupiał się na tym, co działo się dookoła i nie wiedział, czy Convallianie udało się dopaść wiedźmę. Wiadomość, że czarownica jednak jakoś się wymknęła powoduje w nim narastającą złość. Miał nadzieję, że to już koniec problemu. A teraz… Będą musieli jakoś wytropić wiedźmę i pozbyć się jej raz na zawsze.
    Kiedy Liana zajmuje się przeszukiwaniem jednego z trupów, Su-Jin rozgląda się dookoła. Teraz, gdy spora część luster została stłuczona, łatwiej mu omijać je wzrokiem. Dopiero teraz może przyjrzeć się pomieszczeniu. Skupia się też na pozostałych zmysłach, na wyczuwaniu energii, na zapachach… Powraca też uczucie dziwnego szumu, dziwnych szeptów. Czy to ma jakiś związek z tym miejscem, czy dzieje się tylko w jego głowie? Przez energię Liany, która wciąż nie daje o sobie zapomnieć.
    Przez chwilę stoi nieruchomo wpatrując się w rozlaną na podłodze krew wiedźmy, wymieszaną z odłamkami szkła, w których odbijają się niewyraźnie cienie, zniekształcone plamami czerwonej cieczy. Wsłuchuje się w te szepty, mając wrażenie, że stają się coraz bardziej wyraźne. Teraz brzmią raczej jak ciche, odległe echa jęków i krzyków pełnych bólu i cierpienia. Gorąca, pierwotna energia pulsuje w jego żyłach. Gdzieś w umyśle pojawiają się mgliste obrazy z przeszłości, które zawsze pozostawały zepchnięte gdzieś na dno jego umysłu. Strzępki wspomnień przypominających krwawy koszmar. Teraz te mgliste obrazy ożywają, łączą się z szumiącymi w uszach jękami i krzykami bólu setek udręczonych dusz, rozrywanych na strzępy, dręczonych w wymyślny sposób. Obserwuje to oczami kata, istoty, dręczącej te wszystkie dusze, czerpiącej satysfakcję z każdego krzyku, każdego zadawanego bólu.
    Jego lśniące czerwienią oczy wpatrują się w zastygłą krew i odłamki luster, a w odbijających się w nich cieniach Su-Jin widzi teraz cienie tych scen. Scen rodem z piekła pełnego potępionych dusz i…
    Głos Liany gwałtownie wyrywa go z tych wspomnień. Przez chwilę nie jest w stanie skupić się na tym co ona do niego mówi, jakby jej głos nie chciał przedrzeć się przez ten szum. Na moment zamyka oczy i lekko rozmasowuje skronie, jakby bolała go głowa. Z całych sił zmusza się, do oderwania się od tych strzępków wspomnień. Wspomnienia są nieistotne. Nieważne czy należą do jego ducha, czy do jego ciała. To nie są jego wspomnienia.
    – Tak… – mruknął pod nosem, biorąc od niej wisiorek i przyglądając się symbolowi.
    Musi jej wyjaśnić. Ogląda starannie symbol, zmuszając swoją pamięć by sięgnęła do właściwych wspomnień. Jego wspomnień… Kiedy ostatnio widział ten symbol?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – O ile dobrze kojarzę to wybiłem ich sabat. No prawie… musiałem kogoś pominąć – mówi w końcu, oddając Lianie łańcuszek. Po spojrzeniu demonicy widzi, że tak lakoniczne wyjaśnienia nie wystarczą.
      – To było trochę ponad dziesięć lat temu. Nie w poprzednim miejscu zamieszkania, tylko jeszcze wcześniej. W okolicy Edynburga. Mieli tam małe miasteczko z filią uniwersytetu. Spokojna okolica, głównie sami ludzie i praktycznie zero nadnaturalnej energii, nie tak jak w Woodwick. Jedynie w lesie poza granicami miasteczka było jakieś miejsce mocy, gdzie spotykał się sabat czarownic z miasteczka i okolicznych wsi. To był dość dziwny sabat. Większość tych, które spotkałem mimo niechęci stara się zachowywać neutralność dla wspólnego dobra. Jak choćby tutaj w Woodwick. Tam było inaczej. Tamtejsze czarownice były dość konfliktowe. Jedna z nich interesowała się mną za bardzo, chyba podejrzewała, że jestem wampirem, chociaż wtedy nie wiedziała jakim. Zaczęła stanowić dla mnie zagrożenie, więc się jej pozbyłem. Zdenerwowało to resztę sabatu. Mogłem grzecznie czekać aż się zrewanżują, albo działać pierwszy. Pozbyłem się każdego czarownika i czarownicy z okolicy, po czym wyjechałem z miasta. Widać ktoś przeżył, pewnie nasza wiedźma… Musiała przebywać wtedy gdzie indziej, inaczej pewnie ją też bym wytropił – wyjaśnia, tym razem wyczerpująco, nie pomijając żadnych informacji. Nie było sensu tego ukrywać – To wszystko, nic więcej się nie wydarzyło. Zwykle staram się nie działać w ten sposób, ale lepsze to niż dać się spalić we własnym domu.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  64. – Pewnie sporo czasu zajęło jej wytropienie mnie – przyznaje – Nawet jeśli wykorzystuję pewien schemat, regularnie zmieniam tożsamości i staram się, by nie dało się ich łatwo połączyć. Chociaż… Mam pewną słabość do imienia Su-Jin – dodał. W końcu poznał Lianę, dawno temu, kiedy również używał tego imienia, co i teraz.
    Zerka na Convallianę z pewnym zaskoczeniem słysząc jej słowa. Rozsądne, pełne zrozumienia. I to wszystko? Żadnych docinków o nieostrożności? O niepotrzebnym zwracaniu na siebie uwagi śmiertelników, łowców, bractwa, innych wampirów i kogokolwiek jeszcze? Tak, po prostu przyznawała mu rację? Na dodatek ten jej uśmieszek… Wydaje się dziwnie podejrzany. Na pewno coś ukrywała, albo knuła.
    Su-Jin przygląda jej się badawczo, ale Liana jak gdyby nigdy nic, przygląda się martwej wiedźmie i całemu pomieszczeniu, zmieniając temat i zadając pytania, które w normalnych okolicznościach byłyby czymś, co chętnie by zgłębił, podjął dyskusję i przeanalizował z wielu punktów widzenia. Teraz jednak nie jest w stanie się skupić, a wywody Convalliany, zamiast go zaciekawić, p prostu go drażnią. Czuje, że coś jest nie tak. To nie był on… On nie myślał w ten sposób, nie odpuściłby sobie takiego tematu. Miał wrażenie, że nie do końca panuje nad swoim umysłem, który wciąż był rozproszony przez dziwny szum i powracające obrazy, który wciąż uparcie uciekał myślami gdzie indziej, w jakieś mroczne, głęboko zagrzebane miejsce w jego wspomnieniach.
    Odruchowo zaciska pięść, czuje jak paznokcie wbijają się we wnętrze jego dłoni. Cokolwiek się z nim działo, nie zamierzał się temu poddawać.
    – Wiesz co jest najgorsze w czarownicach? – pyta, na chwilę kucając obok ciała wiedźmy poharatanej przez odłamki szkła. Z jakiegoś powodu ten widok przyciąga go do siebie. Wcale nie oczekuje od Liany odpowiedzi, to było pytanie retoryczne, na które po chwili sam odpowiada – Ich hipokryzja… Twierdzą, że istoty takie jak my są czymś sprzecznym z prawami natury, że nie powinniśmy istnieć, wbrew odwiecznemu cyklowi życia i śmierci. A jednak same, gdy tylko mają okazję, robią wszystko by magicznie przedłużyć sobie życie i młodość ponad zwykłych śmiertelników. Wtedy nie widzą w tym nic sprzecznego z prawami natury…
    Patrząc na twarz martwej wiedźmy znów wracają wspomnienia. Twarz starej szamanki. Ile ona miała lat? Sto dwadzieścia? Na pewno o wiele więcej niż jakikolwiek starzec w jej wiosce. W czasach, gdy inni tacy jak ona żyli średnio nieco ponad trzydzieści lat. Można powiedzieć, że żyła czterema żywotami. I to było naturalne? Wraz ze wspomnieniem jej twarzy powraca gniew… Odłamki lustra skąpane we krwi… To było tak dawno, a z jakiegoś powodu te wspomnienia są tak wyraźne.
    Po raz kolejny głos Liany odrywa go od tych myśli.
    Su-Jin z irytacją zerka w jej stronę, gdy wytyka mu, w jakie gówno ją wpakował, a potem mówi o przeszukaniu domu i pozbyciu się ciał. Racjonalna część jego umysłu zgadzała się z nią, ale coraz trudniej było jej dojść do głosu. Czuł, że wypełnia go gniew. Pierwotna, piekielna energia wciąż krążyła w jego żyłach. Czuł jej pulsowanie w skroniach i ten irytujący szum…
    Wpatruje się w demonicę swoimi czerwonymi oczyma, analizując ją. Całą jej postawę, jej słowa i gesty.
    – Nie to ci przeszkadza – mówi w końcu, podnosząc się znad ciała wiedźmy i podchodząc w jej stronę – Nie przejmowałabyś się łowcą, ani całym tym gównem, ale czarownica trafiła tam, gdzie zabolało najmocniej, prawda?
    Jego ton jest okrutny, ale brakuje w nim typowego chłodu. Jest inny. Su-Jin ma wrażenie, jakby to nie był on, lecz jakaś pierwotna siła… Ta sama, która w pierwszych dniach jego życia pchała go instynktownie do działania, podświadomie wiedząc, co powinien zrobić. Z czasem, gdy poznał siebie, swoje moce i słabości, zyskał kontrolę nad tą siłą. Pogrzebał ją głęboko wśród innych starych wspomnień. A teraz… Z jakiegoś powodu znów wymknęła się na wolność i nie zamierzała dać się tak łatwo odsunąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Wściekasz się, bo wiedźma obudziła demony z twojej przeszłości, o których nigdy nie pokonałaś. Wolałaś o tym zapomnieć i żyć dalej. Co gorsza odsłoniłaś przede mną swoje słabości i lęki. Myślałaś, że kiedy mi pomożesz i dasz swoją krew, zapomnę o tym co widziałem? O tym jak jesteś żałośnie słaba, skoro musiałaś prosić, bym trzymał cię za rękę…
      Nie wiedział po co to wszystko mówi. Czuł jak kieruje nim gniew i okrutne pragnienie, by zranić demonicę, by przestać słuchać jej irytującego głosu, by doprowadzić ją do skrajności i zobaczyć co się stanie. Mimo wszystko czuł się z tym niekomfortowo. Chciał przestać, ale nie potrafił.
      – Skoro chcesz przeszukiwać dom, to możemy zacząć od piwnicy. Ciekawe czy będziesz miała dość odwagi by tam wrócić.
      Podchodzi do niej bliżej, w sposób, który jest dla niego niekomfortowy, pozbawiony naturalnego dystansu, który zawsze trzyma. Na chwilę zmusza się, by się zatrzymać, lekko przechyla głowę. Ma wrażenie, że jakaś wewnętrzna, instynktowna część jego szepcze mu, żeby nie walczył, że przecież tego chce. Od dawna marzył, by powiedzieć tej kreaturze co o niej myśli. Teraz ma okazje. Mógłby nawet zrobić więcej, mógłby ją skrzywdzić, pozbyć się problemu raz na zawsze. Ma okazje, jest na tyle blisko, że mógłby chwycić ją za gardło. Odebrać jej resztę tej upajającej, przyjemnie pulsującej, życiowej energii. Nie powinien z tym walczyć.
      A jednak walczył. Z jakiegoś powodu czuł, że nie wcale nie chce tego robić.

      Su-Jin

      Usuń
  65. Policzek wymierzony przez Lianę działa otrzeźwiająco… Ale wzmaga też ten dziwny, pierwotny gniew, który coraz bardziej wymyka się spod kontroli. Su-Jin przez chwilę wpatruje się w twarz demonicy. Jej oczy na powrót stają się czarne. Wie co teraz nastąpi. Instynkt podpowiada mu, że powinien być szybszy, zaatakować jako pierwszy, ukarać ją za jej bezczelny gest.
    Ale nie robi nic. Ta chwila, ułamki sekund bezczynności sprawiają, że to ona atakuje jako pierwsza. Czuje jej moc, która uderza go z całych sił. Czuje ogromny gniew, który ją napędza… pod którym ukrywa to, że miał rację, że swoimi słowami trafił w sedno.
    Jego ciało z impetem uderza o przeciwległą ścianę, pozostawiając w niej wyraźny ślad, niczym po zderzeniu dwóch kamieni.
    Obserwuje jak Convalliana powoli się zbliża, jak z gracją sięga po ostry odłamek szkła. Przez jego twarz przebiega nienaturalny uśmiech. Bez pośpiechu wstaje, jakby nic się nie stało. Jego czerwone oczy nie odrywają spojrzenia od Liany, która w ułamku sekundy znajduje się tuż obok, zamachując odłamkiem szkła.
    – Próbuj – mówi, celowo ją podjudzając.
    Uprzedza jej ruch łapiąc dłonią za ostry odłamek lustra, którego planowała użyć jako ostrza. Jego palce zaciskają się na ostrym szkle, które nie czyni mu najmniejszej krzywdy.
    – Mnie to nie rani… – mówi prowokująco, patrząc jej w oczy – A ciebie? – jego palce powoli przesuwają się po ostrej krawędzi szkła, aż do dłoni Convalliany. Celowo zaciska palce na jej dłoni, mocno, tak by mocniej ściskała kawałek szkła, by to jeszcze głębiej wbijało jej się w skórę.
    Wolną ręką chwyta ją za gardło i na chwilę unosi ponad ziemię.
    – Nie jesteś w stanie zranić mnie żadną bronią – syczy z satysfakcją, nim z całej siły rzuca jej ciałem wprost na jedno z nielicznych, w miarę całych luster, które rozbija się teraz w drobny mak.
    Patrzy jak demonica upada wprost w odłamki pobitego szkła, którym próbowała mu grozić.
    Su-Jin czuje jak pierwotna wściekłość miesza się z satysfakcją, którą czuł oglądając oczyma swego ducha obrazy z piekła. Czuje też tą samą arogancję, poczucie wyższości nad torturowanymi duszami… Teraz czuje to samo mogąc zadawać ból Lianie. To poczucie wyższości, że mógł odebrać jej życiową energię już chwilę temu, gdy trzymał ją za gardło. Ale najpierw chciał ją jeszcze upodlić, pokazać jej jak bardzo była słaba i podatna na zranienie, na fizyczny ból, od którego on był wolny.
    Znów czuje niesmak. Ten sam brak satysfakcji, który czuł patrząc na nią, gdy siedziała w łańcuchach w piwnicy tego domu. Czuje, że tak nie powinno być. A jednak nie potrafi tego przerwać. Pulsująca energia w jego ciele zdaje się uderzać mu do głowy, karmić ducha, który tyle wieków tkwił całkowicie podporządkowany jego woli. Su-Jin miał wrażenie, że w tym wszystkim nie chodziło już wcale o Lianę, a o próbę sił między nim, a jego duchem. O kontrolę… Przypominało to konflikt wampira i jego stwórcy. Tylko ten, odbywał się w całości w jego głowie.
    Doskakuje do demonicy, nim ta zdąży się podnieść. W przeciwieństwie do niej, on nie zamierza dawać jej czasu na reakcję. Chwyta ją za jej krótkie włosy, unosząc jej głowę do góry. Przejeżdża opuszkami palców po jej zakrwawionym, przeciętym policzku, po czym oblizuje palce z krwi. Przez chwilę wpatruje się w jej odgiętą do tyłu szyję. Mógłby się w nią w gryźć, wypić więcej jej lepkiej, słodkiej krwi. Tylko czy to nie byłoby za proste? Chciał by cierpiała. Chciał zadawać jej ból, który pamiętał z piekielnych czeluści. Chciał słyszeć jęki jej bólu, które perfekcyjnie uzupełniłyby pulsujący szum piekielnych wrzasków…

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  66. Jej wściekłe warknięcie tylko jeszcze bardziej go prowokuje. Jeszcze bardziej budzi wspomnienia z piekła, wspomnienia absolutnej władzy nad udręczonymi duszami.
    Kiedy jednak Liana w desperackim geście po raz kolejny chwyta za szkło, usiłując go zranić, ma ochotę ją wyśmiać. Zerka na wystający z jego ubrania kawałek lustra, którego koniec skruszył się w kontakcie z ciałem. Demonica wykorzystuje tą chwilę. Chwilę bezmyślnej arogancji… Znów korzysta ze swojej mocy odrzucając go od siebie.
    To daje jej chwilę czasu. Su-Jin zauważa jak ta chwyta porzucony przez jedną z wiedźm kołek. Więc tak chciała się bawić… Rzuca się w jej kierunku. Ich ciała ścierają się ze sobą w ślepej furii. Zapach jej słodkiej krwi go rozprasza i zaślepia. Nie wie nawet kiedy popełnia błąd, dzięki któremu Convalliana jest w stanie go powalić.
    Unieruchamia go, w sposób, który normalnie powinien mu przeszkadzać. Wie, że znajduje się w sytuacji, której powinien się obawiać. Wie aż za dobrze, bo wręcz z sadystyczną przyjemnością sączy do swego umysłu jad, z pogardą szepczący Widzisz komu zaufałeś? Su-Jin czuje, że to zaszło za daleko. Nawet jeśli pierwotny instynkt przejął kontrolę, to chyba powinien cofnąć się w obliczu zagrożenia. A jednak się nie cofa. Arogancka pewność siebie brnie w to wszystko dalej…
    Krwistoczerwone spojrzenie obserwuje Lianę, gdy ta bierze zamach kołkiem i zastyga. Widzi jej wewnętrzną walkę, słyszy jej ciężki oddech, szybkie bicie serca i cichy warkot, gdy próbuje zmusić się do działania. Ale nie może…
    Jego usta wyginają się w pełnym pogardy uśmiechu, gdy wolną dłonią chwyta za jej rękę z kołkiem i za całej siły popycha, by zrzucić ją z siebie.
    Działa szybko. Żelazny uścisk i uderzenie o podłogę wytrąca jej broń z ręki. Nie pozwala jej się podnieść. Uderza jej dłonią o deski. Teraz to on ją unieruchamia, ignorując własny mentalny opór, przed tak bliskim kontaktem.
    Dociska jej ciało do podłogi. Jedną dłonią znów sięga do jej gardła, teraz zaciskając na nim palce, by odebrać jej oddech, zmusić do desperackiej walki o tlen. Druga dłoń sięga po leżący nieopodal nich srebrny nóż, pozostawiony przez czarownicę.
    – Trzeba było się nie wahać – mówi rozluźniając niego uścisk na jej szyi, tylko po to, by przyłożyć jej do gardła srebrne ostrze.
    Triumfalnie patrzy w twarz pokonanej demonicy. Ich spojrzenia spotykają się. Choć jej oczy są idealnie czarne, ma wrażenie, że widzi w nich coś więcej niż tylko ślepą furię i nienawiść.
    I wtedy nareszcie coś w nim pęka. Czuje jak cały jego umysł mówi Dość!.
    Ta chwila zawahania Liany, gdy miała okazję zadać śmiertelny cios, ale tego nie zrobiła… Jego duch zdawał się tym gardzić, uznawać za słabość. Ale nie on. Mógł mieć jej dość, mogła go irytować i wiele razy mógł życzyć jej wszystkiego co najgorsze. Ale nie chciał jej skrzywdzić, nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł…
    Coś się zmienia.
    Nienaturalny, arogancki uśmiech znika z jego twarzy, a krwista czerwień oczu powoli gaśnie. Jego oczy powoli odzyskują dawną ciemną barwę.
    Powoli rozluźnia chwyt. Całe jego ciało czuje się niekomfortowo tak blisko Liany. Odsuwa nóż od jej skóry, by po chwili wyrzucić broń, która z brzękiem upada na pełną rozbitego szkła podłogę.
    Wciąż nie odrywa spojrzenia od Liany, choć czuje, że powinien to zrobić. Jak najszybciej. Zanim dostrzeże w jego oczach coś, czego nie chciał jej zdradzać.
    Jego mięśnie znów spinają się w znany mu sposób wyrażający pewien dyskomfort i niepokój. Po raz kolejny czuje, że ryzykuje. Jego duch nie wahał się wykorzystać chwili zawahania demonicy. Teraz on wystawiał się na to samo z jej strony. Na jej gniew, słuszny gniew.
    Mimo wszystko czuje, że nie zrobi tego. Nie wykorzysta okazji. Przed chwilą miała okazję zakończyć jego życie, wbić mu brzoskwiniowy kołek prosto w serce, ale tego nie zrobiła. Nie była w stanie, tak jak on nie był w stanie pozwolić ją skrzywdzić. Pewnie wyśmiałby sam siebie i swoją naiwność, ale jest tego pewien. Widzi to w jej oczach. Nawet teraz, gdy bezlitosna czerń jej spojrzenia kipiała wściekłością, dostrzegał w jej oczach coś jeszcze.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  67. - Jak to rozegram… - powtórzył, kąciki jego ust uniosły się bezwiednie w szerszym, nieco mniej nieobecnym uśmiechu. - A zatem, Covalliano, uczynisz mi ten zaszczyt i spędzisz ze mną dzisiejszy wieczór? Moim marzeniem jest, abyś zaprowadziła mnie do świata innego niż ten, który znam. Pragnę, byś zbudziła we mnie magię.
    Magia doświadczana przez niego każdego dnia swoim profilem znacznie odbiegała od tej masowo przedstawianej w filmach, książkach, nawet i ludowych podaniach. W percepcji zwykłych ludzi magia mogła być albo biała, albo czarna, dobra lub zła. Zapominano o odcieniach szarości, niekiedy tych bardziej zbliżonych do jasności, niekiedy niemalże topiących się w ciemności. Tej ciemności, która kusiła go coraz mocniej, coraz śmielej wyciągając po niego swoje macki. I gdy zazwyczaj mroczna strona przybierała formę odważniej, nieposkromionej chęci przekraczania wszelkich granic, tym razem jednak zmaterializowała się jako kobieta zbyt piękna, zbyt kusząca, zbyt nierealna, mimo swojej namacalności. Jego zaślepione zmysły nie dostrzegały fortelu, zmęczone i spaczone, desperacko poszukujące wytchnienia, owe wytchnienie odnalazły w objęciach demona.
    - Imię niespotykane i wyjątkowe, zupełnie jak osoba, która się nim przedstawia.
    Doskonale wiedziała jak na niego działa - postawą, każdym czynem podkreślała swoją kontrolę nad wszystkim, co wydarzyło się do tej pory. Szczątkowa decyzyjność, którą posiadał Enzo była jedynie zagrywką, on jednak nawet nie próbował się buntować, walczyć o odzyskanie tejże kontroli, która przecież nie została w żaden sposób wymuszona, wydarta. Potrzebował, aby to właśnie ona zaopiekowała się jego zmęczonym ciałem i zszarganymi nerwami, z pewną dozą wzrastającej wciąż niecierpliwości oczekiwał na dotyk, który swoją mocą w mgnieniu oka przyniósłby coś więcej prócz płaskiej, prostej przyjemności.
    - Będę okrutnie powtarzalny, zapewne słyszysz to zbyt często, lecz… Wciąż myślę o tym, aby wraz z Tobą przenieść się w jakieś inne miejsce. Piękne, ustronne miejsce nasycone energią pochodzącą od natury, przesiąknięte mocą żywiołów.
    Niespiesznie rozejrzał się wokół, czytając twarze garstki innych klientów kawiarnii. Znudzeni, goniący za nieuchwytnym, spotykający się z osobami, z którymi wcale nie chcieli się spotykać. Męczył go koktajl cudzych emocji, które wciąż wchłaniał, docierały do niego z otoczenia nieprzerwanie. Kiedy jedna z części systemów odbiorczych nadal była zasnuta mgłą, w tym samym czasie inna część mózgu odbierała sygnały niepozwalające skupić się wyłącznie na jej osobie. Kamienie słoneczne na nadgarstku Enzo zdawały się odbijać wszelkie możliwe wiązki światła.
    - Ta broszka… Przypomina przedmiot, o którym czytałem w rodzinnych kronikach - mruknął, delikatnym ruchem pocierając bransoletę. Profil energetyczny ozdób wydawał się być dziwnie podobny, broszka oraz jego talizman zachowywały się niczym utkane z tego samego rodzaju magii, posiadając podobne znaczenie dla osób z nich korzystających. I o ile kamienie były dla niego czymś osobistym, tak broszka sprawiała wrażenie przedmiotu uniwersalnego, przeznaczonego dla tego, kto znał jej możliwości i potrafił je wykorzystać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Czym się zajmuję? - Enzo spojrzał głęboko w oczy kobiety, poszukując odpowiednich słów do opisu swojego obszaru pracy oraz zainteresowań. - Pracuję w szpitalu. Jestem psychiatrą. Każdego dnia biorę na swoje barki to, z czym nie radzą sobie inni ludzie, Ci poszukujący pomocy z własnej woli, ale i Ci, którzy trafiają do mnie z przymusu. Każdego dnia mam styczność z tragedią, śmiercią, z patologicznym smutkiem, z dewiacjami, z traumami. Znacznie rzadziej dostrzegam odwrotności, pracując na nie całymi latami, czasem bez skutku. I chociaż każdego dnia staram się odnaleźć perfekcyjne rozwiązanie, to moje ciało… Ma swoje ograniczenia.
      Nie spuszczał wzroku. Nieustannie wpatrywał się w jej oczy, w głębokiej zieleni poszukiwał rozwiązań i odpowiedzi. Powolnym ruchem wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń - chciał zrozumieć, jakie uczucia i emocje naprawdę tworzą postać Liany. Desperacko poszukiwał potwierdzenia, że w jakiś sposób jest dla niej ważny, mimo iż ledwo się poznali.

      [Klątwa sobowtórów, to brzmi jak plan. :D]

      Usuń
  68. Trwa w bezruchu, chociaż ma ochotę się odsunąć, znów schować się za komfortowym dystansem i powoli opanować burzę myśli i emocji, jaka szalała w jego wnętrzu.
    Wciąż czuje ciepło energii Liany pulsujące w jego żyłach. Ale ma wrażenie, że tym razem jest inaczej. Irytujący szum powoli ucichł, wypełniając jego umysł błogą ciszą. Wspomnienia i pierwotne instynkty ducha, znów znajdują się na swoim miejscu, zakopane głęboko w czeluściach umysłu, pod kontrolą. A przynajmniej Su-Jin ma nadzieję, że tak właśnie jest.
    Jego ciało przeszywa lekki, nieprzyjemny dreszcz, gdy czuje jak Liana niespodziewanie opiera swoje czoło o jego. Ta bliskość jest z jednej strony tak bardzo niekomfortowa, ale z drugiej dziwnie kojąca. Instynkt i emocje tego nie chcą, chcą by się odsunęła lub pozwoliła jemu się odsunąć… Ale umysł czuje dziwny spokój, jakby ten gest upewniał go, że miał kontrolę, że jedyne co w tej chwili nawiedzało jego myśli, to znajome odczucia i reakcje.
    Stara się choć minimalnie rozluźnić, zaakceptować tą sytuację, kiedy jednak czuje dotyk jej palców na swoim policzku jego ciało reaguje samo, drgając lekko, z powodu niespodziewanego dotyku. W pierwszej chwili nie rozumie jej gestu, dopiero po chwili dociera do niego co chciała zrobić, ale nie miała siły.
    Patrzy na Convallianę, gdy ta w końcu się odsuwa. Czy powinien ją przeprosić? Wyjaśnić jej jakoś to wszystko? Swoją reakcję i zachowanie… Do tej pory nie przepraszał, nie musiał. Ale teraz nie jest już pewien. Ma wrażenie, że mimo niechęci jednak powinien. Choćby z powodu własnego poczucia honoru, za to że dała mu swoją krew i nie wykorzystała jego zaufania. I potem… gdy miała okazję go zabić, ale tego nie zrobiła…
    Obserwuje jej niepewne, słabe ruchy, gdy demonica próbuje dumnie stać o własnych siłach. Widzi jak jej rana obficie krwawi. Tym razem jednak jej krew wcale nie wydaje już mu się atrakcyjna, tak samo jak energia życiowa. Zbyt dobrze rozumie czemu jego duch pragnął krwi Liany, a to sprawia, że ten słodko metaliczny zapach niemal go odrzuca.
    Gdy Liana znów się odzywa, Su-Jin czuje, że ma ochotę roześmiać się z ulgą. Jej słaby głos na nowo przybiera złośliwy ton i wytyka mu jego niedawne słowa, które powiedział będąc w podobnym stanie. Uśmiecha się tylko z ulgą.
    – Naprawdę chcesz się tym teraz zajmować? – pyta w końcu. Z ulgą słyszy, że jego głos znów brzmi normalnie – Sam mogę się tym zająć, a Ty usiądź i się nie ruszaj. Nie będziesz się tu wykrwawiać…
    Jego słowa najwyraźniej do niej nie docierają.
    Su-Jin wzdycha tylko z niecierpliwością pod nosem, po czym zdejmuje bluzę. Ubranie jest w opłakanym stanie, poplamione krwią i pocięte, a jeden rękaw jest prawie całkiem spalony. Jest jednak trochę materiału, który może wykorzystać. Odruchowo chce sięgnąć po srebrny nóż, który odrzucił, ale w ostatniej chwili rezygnuje i bierze po prostu jeden z licznych odłamków szkła, którym pomaga sobie wydrzeć odpowiednie kawałki materiałów. Ocalały rękaw składa kilkukrotnie, a fragmenty materiału związuje w coś co docelowo miało być czymś na kształt prowizorycznego bandaża, ale przypomina bardziej sznur związany ze skrawków. Trudno, byle dało się przymocować prowizoryczny opatrunek.
    Su-Jin podnosi się z podłogi i podchodzi do Liany.
    – Pokaż – mówi, odsuwając jej dłoń od krwawiącego boku. Ostrożnie dotyka jej boku, po czym przykłada złożony materiał do rany i przyciska go – Przytrzymaj – mówi i obwiązuje jej żebra, by jako tako przymocować tą namiastkę opatrunku. Wie, że niewiele to pomoże, ale chociaż odrobinę spowolni utratę krwi.
    – Przepraszam – mówi w końcu. Krótko i cicho, nie patrząc jej nawet w oczy. Nie potrafi przepraszać i czuje się z tym obco i niekomfortowo, ale czuje że musi. Że po prostu powinien, niezależnie czy tego chce czy nie.
    Tym bardziej z ulgą odsuwa się od niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba przeszukać dom. Szybko, bez ociągania się i rozmyślania, o niewygodnych rzeczach. Co prawda mógłby najpierw zabrać Lianę do domu, a potem wrócić tu samemu, ale zbyt dobrze wie, że ta podła kreatura będzie się z nim kłócić i upierać przy swoim choćby miała się tu wykrwawić. Najlepiej jemu na złość. Dlatego wolał to zrobić teraz, a ona niech przynajmniej usiądzie i nie utrudnia…
      – Siadaj, jeśli mam coś znaleźć, nie mogę zajmować się pilnowaniem i zbieraniem cię z podłogi – oznajmia, widząc jak Liana trzyma się jeszcze na nogach chyba tylko dlatego że jest zbyt dumna, by upaść.
      Warknął coś pod nosem i skupił się na przeszukaniu pozostałych ciał wiedźm. Musiał czymś zająć umysł. Poszukiwania były dobrą opcją, by na chwilę odciąć się od tego wszystkiego i uspokoić szalejące emocje.
      Tak jak można było się spodziewać, wiedźmy nie miały przy sobie nic szczególnie ciekawego. Broń i inne magiczne gówno do zaklęć czy rytuałów. Nic, co naprowadziłoby ich na trop. Może inne pomieszczenia w domu kryły coś istotnego? Skoro urządziły tu sobie kryjówkę i obserwowały jego dom, musiały mieć tu jakieś swoje rzeczy…
      Ostrożnie opuścił zrujnowane pomieszczenie udając się do dalszej części domu, której jeszcze nie widzieli. Miał tylko nadzieję, że nie trafi tam na żadną wymyślną pułapkę. Zdecydowanie dość już było wrażeń jak na jeden wieczór.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  69. Gdy tylko znika za drzwiami kolejnego pokoju słyszy jej cichy, pełen bólu jęk. Naprawdę sądziła, że jej nie usłyszy i specjalnie starała się aż tak ukrywać słabości? Su-Jin mimo lekkiej irytacji, rozumie jej zachowanie, sam pewnie zachowywałby się podobnie, nawet jeśli wie, że tak naprawdę było to głupie i bezcelowe… Demonica wykrwawiała się na jego oczach, a wstydziła się przyznać do tego, że ją to boli. Po tym co widział, po wydarzeniach z piwnicy tej koszmarnej rudery, nie miała już nawet po co ukrywać czegoś takiego.
    Nie roztrząsa tego jednak dłużej. Uwaga Su-Jina skupia się na wnętrzu pomieszczenia, wypełnionego dziwnymi przedmiotami, do praktyk magicznych. Niektóre wydają mu się całkiem znajome, większość jednak nie kojarzy mu się absolutnie z niczym. Na końcu pomieszczenia znajduje się coś, wyglądającego jak dość duży ołtarz. Przez chwilę przygląda się ołtarzowi, dziwnym figurom i przedmiotom rytualnym. Pierwszy raz widzi coś takiego. Nie zna dobrze tradycji tutejszych czarowników, choć ma wrażenie, że konstrukcja i zdobiące ją przedmioty nie do końca pasują do tutejszej, angielskiej kultury. Wydają się jakby starsze? Bardziej pierwotne i prehistoryczne? W myślach porównuje niektóre przedmioty i figury z podobnymi przedmiotami ze starożytnych ziem swojej ojczyzny, z czasów na długo przed Trzema Królestwami, kiedy większość ludów dzieliła bardzo podobne, archaiczne wierzenia i prymitywne rytuały.
    Z uwagą przegląda kolejne przedmioty, starając się wychwycić w nich coś istotnego, ale nie odnajduje nic. Wyczuwa jedynie bardzo dziwną, nieprzyjemną energię, którymi emanują niektóre z nich. W końcu postanawia pójść dalej. Drzwi do ostatniego pomieszczenia są zamknięte i stawiają opór. Zdecydowanym ruchem Su-Jin wyłamuje je i wchodzi do środka. Pokój wydaje się pusty. Są tu tylko pudła z jakimiś papierami. Zagląda do jednego z nich. Pełno dokumentów, wszystkie należące do azjatyckich doktorantów i wykładowców w wieku od 26 do 36 lat. Z zainteresowaniem przegląda kolejne papiery… Wygląda to jakby wiedźmy szukały wspólnych elementów historii, po których mogłyby trafić na jego trop. Dalej znajduje mapy, spisy adresów… w końcu kilka wydrukowanych ofert i zdjęć, w tym jego domu. Ciekawe…
    Nim otwiera kolejne pudło z papierami czuje coś dziwnego. Ma wrażenie, że cały dom wręcz zatrząsł się w posadach. Słyszy wyraźny hałas i znajomy, wzbudzający niepokój zapach ognia. Jeśli ta przeklęta kreatura postanowiła go tu uwięzić i podłożyć ogień, to z chęcią dokończy co zaczął…
    Ze złością odkłada papiery i wraca do zrujnowanego pokoju.
    Jego gniew mija jednak równie szybko jak się pojawił, gdy na miejscu zastaje leżącą na podłodze demonicę i słyszy jej słaby głos, mówiący, że powinien pomóc jej wstać.
    Uśmiecha się złośliwie, czując mimo wszystko pewne rozbawienie tym widokiem i absurdalnością tej sytuacji. I chociaż ma chęć jak najszybciej oddalić się od ognia, nie potrafi sobie odmówić drobnej złośliwości.
    Powoli podchodzi do leżącej na podłodze Convalliany, celowo udając, że wcale nie zamierza się z niczym śpieszyć.
    – Wybacz, nie chcę przeszkadzać ci w twojej samodzielnej decyzji czy chcesz się tu wykrwawić czy nie – mówi, zatrzymując się koło niej i z rozbawieniem przyglądając.
    Ogień zbliża się coraz bardziej. Temperatura w pomieszczeniu zaczyna coraz bardziej wzbudzać dyskomfort, a Liana… Jej twarz zdradza z trudem skrywany niepokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Su-Jin nie przeciąga już tego dłużej. Schyla się, ostrożnie podnosząc ją z ziemi. Nie podoba mu się to. Ta bliskość, gdy musi wziąć ją w ramiona i wręcz przycisnąć do swojej piersi, by móc wygodnie ją stąd zabrać. Przekroczył już dzisiaj tyle swoich granic, łącznie z najtrudniejszą z nich, jaką było zaufanie jej, powierzenie swojego życia, że teraz powinno być mu już całkiem wszystko jedno. I chyba poniekąd jest… Jego dyskomfort nie wypływa już z lęku. W tej chwili ma przewagę. I chociaż nie lekceważy Liany, nawet w jej obecnym stanie, to po tym co dzisiaj zaszło czuje, że ta nie postanowi nagle zrobić mu krzywdy. Miała ku temu lepsze okazje. Nie… Ten dyskomfort wypływa w tej chwili raczej z tego, że nie przywykł do bliskości czy nawet obecności jakiejkolwiek innej istoty. Zerka na trzymaną w ramionach demonicę.
      – Wybacz, chętnie bym cię tu zostawił, ale obawiam się jaką kolejną katastrofę urządzisz pod moją nieobecność – uśmiecha się uszczypliwie, rzucając kąśliwą uwagę dla rozładowania wewnętrznego napięcia. – Miałem rację, że trzeba cię pilnować.
      Czuje ulgę, gdy opuszczają płonącą ruderę. Myśl, że to cholerne miejsce doszczętnie spłonie jest dziwnie satysfakcjonująca.
      Teraz w końcu mogli wrócić do domu.
      Su-Jin rozgląda się dookoła, po czym bezbłędnie rusza między drzewa trasą, którą tu przybył.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  70. – To groźba? – pyta z lekkim rozbawieniem.
    Liana wydaje się zdecydowanie zbyt zadowolona i w zbyt dobrym humorze. Przez chwilę Su-Jin ma chęć stwierdzić, że zaraz ją tu zostawi, ale powstrzymuje się. W tej chwili sam chciał jak najszybciej wrócić do domu, zakończyć ten koszmarny wieczór, odpocząć i przemyśleć na spokojnie wszystko.
    Tym bardziej docenia, że demonica mimo wszystko nie jest w na tyle dobrym humorze, by mówić więcej i przeszkadzać mu w drodze powrotnej. Dzięki absolutnej ciszy, może zdać się na własne zmysły i przemierzać leśną drogę szybko i pewnie, bez zbędnej ostrożności czy błądzenia po omacku.
    Powoli zaczyna się też przyzwyczajać do zbyt bliskiej obecności Liany. Niemal ignoruje nawet jej ciepły oddech, który czuje na skórze. Choć wciąż nie nazwałby całej sytuacji szczególnie komfortową, to z ulgą przyznaje, że zaczyna ją akceptować jako w miarę neutralną i obojętną. Ot, chwilowa nieco irytująca niedogodność. Od czasu do czasu Su-Jin zerka na Lianę. Jej spokój jest odrobinę niepokojący. Czuje, że powinien upewnić się, by nadto nie odpłynęła.
    Gdy wreszcie docierają do jej domu czuje wyraźną ulgę.
    – Nikogo tu nie ma… – mówi, odpowiadając na niezadane pytanie, gdy widzi niepokój demonicy i jej czujność, to jak próbuje się upewnić, że tym razem jest bezpieczna we własnych czterech ścianach – Wyczułbym.
    Pomaga jej usadowić się na kanapie w salonie. Jej krótkie dziękuje rozbrzmiewa przez chwilę w powietrzu i niknie w ciszy. Su-Jin nie odpowiada, ani nie reaguje na te słowa. W końcu jakie to miało znaczenie? Zamiast tego kieruje się do kuchni. Zanim sięga po apteczkę podchodzi jeszcze do zlewu, by umyć ręce, zmyć z nich cały ten brud i krew. Przemywa też twarz, czując, że tego potrzebuje. Tej chwili przyjemnego, kojącego chłodu, który pozwala chwilę odetchnąć.
    Apteczka… W dolnej szafce…
    Wyjmuje apteczkę i wraca z powrotem do Liany. Jego wzrok przesuwa się po jej odsłoniętym ciele, na chwilę zatrzymuje na głębokiej ranie między żebrami. Potem zerka jeszcze na inne rany, płytsze, po mniejszych odłamkach szkła. Przez chwilę znów czuje, to samo co wcześniej, gdy zdecydował się ją przeprosić. Nie chciał tego… Nawet wściekając się i życząc jej wszystkiego co najgorsze, nie chciał akurat tego, co się wydarzyło i czuł, że powinien jej to jakoś wyjaśnić.
    Na moment odwrócił wzrok od jej ciała, od jej ran.
    Usadowił się bliżej, przeglądając zawartość apteczki.
    – Nie – odpowiada szczerze na jej pytanie – Nie miałem nigdy powodu, by robić coś takiego. Zwykle nie mam w zwyczaju nikogo ratować w żaden sposób.
    Zdaje sobie sprawę, że jego wyznanie nie brzmi szczególnie optymistycznie. Zwłaszcza, w sytuacji, w której za chwilę miał zabrać się za zakładanie szwów. Dlatego podnosi na nią wzrok i dodaje.
    – Nie martw się, moje ciało powinno to doskonale pamiętać – dodaje uspokajająco.
    Sięga najpierw po gazę i środek dezynfekujący, by oczyścić ranę.
    – Zaboli – mruczy pod nosem, przecierając brzegi rany. Potem oczyszcza też okolice, by szycie było prostsze i czystsze.
    W skupieniu przygotowuje znalezioną w apteczce igłę i nić. Choć po ostatnich wydarzeniach nie ma najmniejszej ochoty grzebać w zakamarkach swojego umysłu i uśpionych wspomnieniach, potrzebuje tej wiedzy. Tych wspomnień…
    Zabawne, jeszcze dzisiejszego dnia z irytacją myślał o tej ludzkiej stronie swojego jestestwa, jako tej gorszej, bardziej irytującej, pchającej go do zachowań, których nie chciał. Do odczuwania tego cholernego współczucia i ludzkich gestów. Teraz, po konfrontacji z własnym duchem, zanurzenie się w ludzkich wspomnieniach swego ciała wydaje mu się znacznie mniej irytujące i odpychające niż jeszcze parę godzin temu. Pewnie dlatego że tą cząstkę siebie mógł z łatwością kontrolować i naginać do swojej woli. Na pewno chodziło właśnie o to…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niepewnie wbija igłę w ciało Liany, nie jest pewien czy robi to prawidłowo, ale stara się nie myśleć, zdać na pamięć własnego ciała, własnych dłoni, które w mgnieniu oka reaguje, podłapując znajomą czynność i ze zręcznością dawnego uzdrowiciela zaczynają delikatnie i sprawnie zaszywać ranę. Zupełnie jakby wcale nie minęło tyle wieków, kiedy jego dłonie robiły to po raz ostatni.
      Sprawnie zawiązuje ostatnią pętelkę szwa.
      – Chyba nie było tak źle? – mówi, znów nieco nienaturalnym, zbyt ciepłym tonem, uśmiechając się przy tym zbyt łagodnie, jak na siebie. Ale mimo lekkiego niezadowolenia, tym razem nie walczy ze swoimi wspomnieniami i odruchami ludzkiej cząstki, ufając w jej umiejętności.
      Pozwala się prowadzić, niczym wybitny szermierz, który daje się prowadzić pamięci własnych wyćwiczonych mięśni.
      – Oczyszczę i obejrzę jeszcze pozostałe rany – dodaje, zabierając się do oczyszczenia rany po szkle na jej biodrze, potem ramieniu. Te nie są aż tak głębokie, by wymagały dodatkowego szycia. Na koniec spogląda jeszcze na twarz Liany i ranę na jej policzku. Cięcie jest czyste i proste, mimo wszystko także oczyszcza jej ranę.
      Ich oczy znów się spotykają, a twarz Su-Jina i jego spojrzenie nieznacznie się zmienia, powracając do znajomego stanu. Tym razem nie musiał walczyć z swoim umysłem, co przynosi mu sporą ulgę. Niestety przypomina mu to także, że powinien wyjaśnić jej ten temat.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  71. Kątem oka dostrzegł odbicie w jednym z zawieszonych na odległej ścianie luster. Zdobna drewniana rama okalała wycinek pomieszczenia, które jawiło się jak wyjęte z innego świata, jednocześnie odległego i znajomego. Malowany ciepłym światłem i głębokimi kolorami obraz, przyozdobiony lśnieniem flakonów i opakowanymi w elegancki papier pudełkami w centrum swojej kompozycji miał dwie postacie. W poszukiwaniu odpowiedzi, Evan na moment zatrzymał wzrok na własnej sylwetce, ze wszech stron otoczonej asortymentem sklepu, powoli pochłanianej przez energię, której źródła nie potrafił w pełni określić, i przez zapachy, w których królestwo wtargnął, wnosząc ze sobą zimo i wilgoć związanego z nim żywiołu. Pozwolił sobie na moment ciszy, zbyt krótki, by mógł zostać uznany za niezręczny, a wystarczająco długi, by został zauważony. Słuchał, powoli z każdym wprowadzającym głębiej słowem uświadamiając sobie, że stoi pośrodku jej dzieła, którego ulotna aura była w istocie jej własną. Wciąż kryła się w nim jednak niepewność, której źródło leżało po części w nieumiejętności przypisania jej żadnej ze stron magicznego uniwersum. Ilekroć próbował, w miejsce subtelności natury, która pozwalała im rozpoznawać się nawzajem, stawał szum fal, światło przedzierające się ku zatopionym głębinom i mgła spowijająca połacie lasu, jakby on sam postawił sobie za zadanie zakrzyczenie innych bodźców.
    Zapach z flakonu unosił się w powietrzu jeszcze na długo po jego zamknięciu.
    Dziwaczny to bardzo pojemne słowo — odparł, urywając jednak refleksję nim ta przesunęła się zbytnio w stronę zwykłego truizmu. Nie widział sensu w prawieniu banałów. Nauczono go, nie bez trudu, że moc słów tkwiła czasem w ich zwięzłości. Wyobraźnia rysowała kreską wyrwaną wprost z dziewiętnastowiecznych ilustracji historię czarodzieja, któremu klątwa zamknęła usta. Jej morał leżał, jak to bywało w starych opowieściach, u krańca długiej wędrówki, gdy mając możliwość zdjąć ciążące mu zaklęcie, odmówił, spędzając resztę swych dni w ciszy. Evan wciąż nie był jednak pewny, czy jego interpretacja była rzeczywiście własną, czy też na tyle dobrze przyswoił cudze frazy, że nie potrafił już wskazać ich jako obcych. — Wiem, że mogę sprawiać wrażenie niewpisującego się w odpowiedni archetyp, czy jak wolisz wyobrażenie — ciągnął nieco pewniej, przywdziewając zdania entuzjazmem, próbując wyrwać się z sideł myśli, usiłującej przewidzieć, jakiej odpowiedzi od niego oczekiwała. — Ale podzielam fascynację tym, co ukryte, w naturze, języku, czy zapachu. I sądzę, że znajdę tu, jeśli nie odpowiedzi, to przynajmniej nowe pytania. To po pierwsze.
    Sam nie wiedział, w którym momencie chęć posiadania pretekstu zmieszała się z rzeczywistym zainteresowaniem. Nie zapomniał o ukrytym powodzie, stale obecnym poczuciu niepokoju, towarzyszącego obcowaniu z czającą się pod powierzchnią tajemnicą. Chciałby sądzić, że śmierć komendanta i seria towarzyszących jej wydarzeń grają na jego psychice, płatając figle wybujałej wyobraźni, każąc oczekiwać spotkania z grozą, biorąc wszelkie znaki za zły omen. Evan pamiętał, że sam dał się ogarnąć temu uczuciu, obezwładniającemu, mrożącemu bezruchowi, w którym przyglądał się wprawnym ruchom noża i krwi skapującej na zimne kamienie czarnej w nikłym świetle latarni. Pamiętał też przepowiednię, która zawiodła go tamtego dnia nad jezioro. Kiedy jednak stał pośrodku Desiderium potrafił pozwolić sobie na przelotną myśl, że mógłby tam pozostać i zanurzyć się na chwilę w jego atmosferze. Być może po drodze znalazłby i odpowiedzi na dręczące go pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie uważałem w ten sposób. Woodwick to małe miasteczko, z niewielką hermetyczną grupą mieszkańców, nie stworzyłabyś miejsca, do którego chcemy wracać, gdybyś nie traktowała go poważnie. — Z uśmiechem zwrócił się w stronę regału z książkami, znajdującego się po jego prawej. Niespiesznie wykonał dwa kroki, przesuwając się ku końcowi pierwszej sekcji i zawieszając spojrzenie na jednym tytule. — Kiedy ostatnim razem tu byłem, zauważyłem tę książkę. De Occulta Philosophia libri tres po angielsku, to raczej nie jest element asortymentu stoiska przeciętnego kuglarza na jarmarku. Nie jestem zupełnie zielony, gdy chodzi o wiedzę tajemną, co podsumowałoby drugi argument.
      Wypowiadając ostatnie zdanie ukończył kolejny etap planu. Wyczerpał przygotowane zawczasu i wyuczone frazy. Brakowało mu rozsądku, którego miejsce zajęła naiwność i kipiąca od środka niecierpliwość. Pozostało mu liczyć, że z jej odpowiedzią nabierze pewności, że może podzielić się z nią własnymi obserwacjami.

      Evan

      Usuń
  72. - Nigdy nie była mi dana wiara w życzenia. W zasadzie… Bardzo rzadko miałem styczność z tym słowem - zaśmiał się, szczerze rozbawiony. - Zresztą, czy to nie ja powinienem spełniać Twoje pragnienia? Tak piękna kobieta zasługuje na wszystko, co tylko sobie wymarzy.
    - Od wielu lat mieszkam sam, a moja siostra nie mogła wiecznie ratować swoimi potrawami głodnego, leniwego mężczyzny… Tak, powiedzmy, że kucharzem jestem niezłym, życie całkiem skutecznie nauczyło mnie subtelnej sztuki gotowania.
    Czuje się doceniony nie poprzez słowa czy gesty, a dzięki temu, że jest przy nim, poświęca swój czas właśnie jemu, mimo iż mogłaby mieć każdego. Mogłaby zwyzywać go na środku ulicy, zażądać rekompensaty za poniesione szkody, całkowicie zignorować postać Enzo i uciec, zająć się swoimi sprawami. Była jednak tutaj, siedząc naprzeciw niego, badając wzrokiem każdy centymetr jego twarzy, zupełnie jakby widziała w niej coś specjalnego, coś, czego on sam dostrzec nie potrafił. Lorenzo natomiast czuł się niemal speszony tym spojrzeniem, kiedy czerń jego oczu spotykała się z głębią zieleni, od razu szukał innego punktu na jej ciele, w który mógł się wpatrywać, chłonąc każdy skrawek jej perfekcyjnej budowy.
    - Nie, z pewnością nie jestem bohaterem - odrzekł nieco poważniejszym tonem, na jego zmęczoną twarz wkradł się cień niepokoju, ten zaś wydawał się być wynikiem delikatnej autorefleksji, którą tak często, niemal zawsze stanowczo wyciszał. Dotyk Convalliany skutecznie przerwał jednak tę niebezpieczną podróż w głąb własnego umysłu. Dotyk, mimo iż oczekiwany, był niezwykle zaskakujący. I niesamowicie przyjemny.
    Ten niewinny, pozbawiony głębszej intencji dotyk wywołał w nim dreszcz, jakiego dawno nie czuł. Niezwykle silny impuls drażnił jego nerwy, podążał ściśle wyznaczoną ścieżką przez całą długość jego dłoni, następnie rozlewając się po całym kręgosłupie, swoją mocą sięgając receptorów w najdalszych zakamarkach ciała. Lorenzo przymknął oczy i wziął głęboki, zbyt głęboki wdech, chwytając się myśli, która nie pozwalała mu stracić resztki koncentracji. Pierwotnym zamiarem mężczyzny było wybadanie tego, co Convalliana czuła, lecz czego nie chciała przed nim ujawnić; zbyt mocno jednak działała na umysł Enzo, nie pozwalając skupić jakichkolwiek pokładów energii na tyle, aby mógł poczuć. I kiedy dotykając zwykłego człowieka już dawno miałby kontakt z cząsteczkami budującymi ludzki organizm, tak ona oddawała mu jedynie ciepło swojej skóry i tę niezwykłą elektryczną energię, która zdawała się wprawiać każdą komórkę w doskonale widoczne drżenie.
    Dalej nie dopuszczał do siebie myśli, że przez swoją nieuwagę wpadł w sidła mocy, która łamała mężczyzn znaczących o wiele więcej od niego. Pochłonięty jej dotykiem, uparcie ignorował krzyczące przeczucie, że jego intuicja została zaślepiona, zaś brak sygnałów płynących z wnętrza jej ciała to nie kwestia fatalnego zauroczenia i braku możliwości skupienia odpowiednich ilości energii, a faktu, iż nie była człowiekiem. Lorenzo zdawał się jednak nie przejmować tak trywialnymi szczegółami, przecież w tym momencie liczyła się ona. Tylko i wyłącznie ona. I obietnica ucieczki w miejsce, gdzie mogli rozkoszować się wzajemną obecnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tak, spędźmy ten wieczór nad jeziorem. W zasadzie mógłbym wybrać się tam już teraz. Księżyc dzisiaj będzie sprzyjał niezwykłym zjawiskom, czuję to.
      Jego oczy rozświetliły się, zupełnie jakby wzmianka o księżycowej energii natchnęła go nowym pokładem mocy. Wciąż jednak siedział niczym zahipnotyzowany, jakby w obawie, że przerwanie kontaktu z jej ciałem strąci go w czeluści zapomnienia. Dłonie Lorenzo, wrażliwe na najmniejszy bodziec, na najbardziej subtelny ruch i zmianę nacisku, odbierały każdy ruch Liany w sposób maksymalnie zwielokrotniony. Czuł, że ta chwila jest całkowicie rzeczywista, lecz nie potrafił wyzbyć się niemal panicznego strachu, iż mogłaby uciec od niego równie szybko, jak błyskawicznie zatrzęsła całym jego światem.

      [Enzo chyba by oszalał, gdyby ktoś mu powiedział, że ciąży nad nim jakaś klątwa, jeszcze niech dodadzą przy tym, że skończy marnie tak samo jak Cyrus, to już w ogóle zawał murowany, no bo przecież coś złego miałoby spotkać ten fantastyczny ryjek? xD]

      Usuń
  73. – Tak, zamierzam – odpowiada jej nieco zniecierpliwiony. Nie jest zirytowany. Sam chce porozmawiać, ale czuje się z tym nieswojo. Wie, że musi jakoś zacząć i nie jest pewny jak. A pytania Liany i jej komentarze mu w tym nie pomagają.
    Odkłada apteczkę i usadawia się na kanapie, zwrócony w stronę Liany. Zachowuje rzecz jasna komfortowy dystans. Powoli układa sobie w głowie od czego zacząć wyjaśnienia, kiedy pytanie Liany nagle go zaskakuje.
    Su-Jin patrzy na nią z lekkim niedowierzaniem. Czy brzydził się jej krwią? To ją martwiło? Po tym jak chciał ją zabić, jak wywlekł na wierzch jej słabości, do których odnosił się z pogardą, ona pytała czy brzydził się jej krwią… Na chwilę zapada między nimi milczenie. A potem kolejne ciche pytanie.
    Dlaczego mnie nie zabiłeś?
    To wydaje się proste do wyjaśnienia, ale… z jakiegoś powodu jest mu ciężko odpowiedzieć.
    – Bo nie chciałem cię zabić – przyznaje w końcu szczerze – Wiem, że inaczej to wyglądało i to co powiem zabrzmi dziwnie, ale obiecuję, że zaraz zrozumiesz wszystkie dziwne rzeczy, które mówię. To nie ja chciałem cię skrzywdzić. Nie brzydzę się tobą, twoją krwią, ani nie miałem na celu nic z tego co się stało. Mogę cię nie lubić i życzyć ci wszystkiego co najgorsze, ale mam swój honor. Pomogłaś mi, chociaż nie musiałaś i mogłaś wykorzystać okazję. Nie zamierzałem robić ci krzywdy, to… to po prostu nieco bardziej skomplikowane.
    Na chwilę milknie zastanawiając się jak najlepiej jej to wytłumaczyć.
    – Masz rację, Su-Jin to nie jest nawet moje prawdziwe imię, a ty wiesz o mnie za mało by zrozumieć. Zawsze pilnuję, by nikt nie wiedział o mnie więcej, niż sam chcę powiedzieć. Ale ty dzisiaj widziałaś o wiele więcej niż bym tego chciał. Dlatego muszę ci wyjaśnić pewne sprawy. – mówi poważnie. Nie czuje się komfortowo z myślą, że jest zmuszony opowiedzieć Lianie o sobie, zdradzić pewne sprawy, które uważa za prywatne… Wie jednak, że nie ma większego wyboru.
    – Zacznijmy od początku. Od tego czym gang-si różnią się od tutejszych znanych ci wampirów. Widzisz, tutaj wampir po prostu przechodzi przemianę. Żyje jako człowiek, potem zmienia się, ale nadal jest tą istotą, którą był wcześniej, tylko zdegenerowaną na różne sposoby. Z gang-si jest inaczej, my nie tworzymy potomstwa, bo to dość skomplikowane, a cały proces przebiega zupełnie w całkowicie inny sposób. Widzisz Liana, ja nigdy wcześniej nie żyłem. Nie istniałem jako inna istota, nie przechodziłem transformacji. Ja powstałem już jako wampir. Jest kilka sposobów, w jaki tacy jak ja powstają, ale zawsze sprowadza się to do jednego. Duch musi posiąść ciało. Wygląda to tak, że duch lub dusza dokonuje opętania. Ale nie opętania żywej istoty, a zwłok. Tylko w martwym ciele nie ma nic, na co duch mógłby wywierać wpływ. Dlatego w chwili takiego opętania powstaje nowy byt, nowe życie. Połączenie energii i materii, ducha z ciałem. Taki nowonarodzony wampir jest czystą kartą, zupełnie nową istotą. Nie ma własnych doświadczeń czy wspomnień. Może co prawda korzystać ze wspomnień i doświadczeń zarówno swojego ciała, jak i swojego ducha, ale to wygląda bardziej jak… – przez chwilę zastanawia się jak dobrze to wytłumaczyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Kojarzysz zjawisko reinkarnacji? Czasem ludzie pamiętają swoje poprzednie życie. Tu jest podobnie, tylko to uczucie jakbym pamiętał jednocześnie dwa poprzednie życia. Przynajmniej w moim wypadku tak jest. Niektóre gang-si mają prościej, duch czasem może powrócić do własnego ciała. Wtedy wspomnienia ducha i ciała nie są zbytnio różne. Ja akurat nie należę do tego rodzaju gang-si. – uśmiecha się i kontynuuje dalej – Na początku jest trudno. Mimo korzystania ze wspomnień ducha i ciała, nie zna się jeszcze w pełni własnej natury. Wtedy duch jest trochę jak stwórca, instynktownie podpowiada ci co masz robić, czego unikać, jak się pożywiać… Można słuchać tego instynktu, lub całkiem oddać mu kontrolę. A potem zachodzi coś podobnego jak u tutejszych wampirów uczących się kontroli nad pragnieniem. Te pierwotne instynkty ducha nie są już potrzebne, zaczynają nawet przeszkadzać. Wtedy są już tylko dwie drogi. Trzeba przejąć kontrolę i podporządkować sobie ducha całkowicie, tak by był już tylko cieniem w zakamarku umysłu, poddanym woli gang-si. Albo można się poddać, wtedy wampir staje się marionetką w rękach ducha. Jak opętany człowiek, tylko nieporównywalnie groźniejszy…
      Znów przerwał na chwilę zerkając na Lianę. Miał nadzieję, że rozumiała to wszystko co mówił.
      – Widzisz Liana, zarówno mój duch, jak i moje ciało są częścią mnie. Podporządkowaną, częścią mnie, którą mogę wykorzystywać wedle woli. Ale żadne z nich nie jest mną. To co się dzisiaj stało w tym domu. To nie byłem ja. Od momentu, w którym zignorowałem Twoją zachętę do filozoficznej rozmowy, to nie byłem ja. To była głęboko uśpiona cząstka mnie należąca do ducha, a twoja krew… twoja energia, zadziałały na tą cząstkę, w sposób, którego się nie spodziewałem. Widzisz, jest wiele rodzajów duchów zdolnych do opętania ciała i stworzenia gang-si. To mogą być zwykłe dusze, na tyle silne i niepogodzone ze światem, że nie potrafią odejść, to mogą być duchy przyzwane przez kogoś, złe duchy, duchy piekielne czy nawet głodne duchy. Te ostatnie swoją drogą są najbardziej paskudne. Zdarzyło mi się zabijać pobratymców stworzonych przez głodne duchy. Z litości, by skrócić ich żałosną egzystencję.
      Znów na chwilę milknie, czując, że nie chce mówić o sobie. Zdradzać tak prywatnych spraw komuś innemu. Wie jednak, że musi.
      – Duch, który mnie stworzył należy do grupy tak zwanych dashi gui. Mówią na to duchy wielkich mocy, albo po prostu byty demoniczne. Jest kilka rodzajów dashi gui, jedne lepsze, inne gorsze. Mój duch to rakkhaso. Ich nazwa pochodzi od mitycznych demonicznych królów z wierzeń Indii, rakshasów, ale tak naprawdę niewiele mają wspólnego z tymi mitami. To duchy żyjące w piekle. Zajmują się wymierzaniem kar i tortur potępionym duszom i generalnie są w pewnym stopniu nawet pożyteczne. O ile żyją w piekle. Gdy rakkhaso dostanie się do naszego świata, staje się bardzo groźny, może dokonać opętania, a nawet spróbować narodzić się w fizycznej formie. Taki duch mnie stworzył. Ludzki właściciel mojego ciała był na tyle głupi, by próbować komunikacji z tym duchem. Przywołał go tu i nie mógł się od niego uwolnić, nawet po śmierci. Ten duch jest specyficznym bytem. Wydaje się bardzo spokojny i ostrożny, nie rzuca się bezmyślnie ludziom do gardeł. Działa raczej w przemyślany sposób. Ma dwie strategie, które sprawiały, że walka o kontrolę była bardzo trudna. Lubi usypiać moją czujność. Potrafi cierpliwie tkwić w stanie, który pozwala mi myśleć, że odniosłem nad nim zwycięstwo, tylko po to, by zaatakować w chwili największej słabości. A druga, której sama dzisiaj doświadczyłaś… Szuka czułych punktów i w nie uderza, testuje granice, jak daleko może się posunąć. Dzisiaj nie chodziło mu tylko o ciebie, ale też o mnie. Chciał mi pokazać, że twój gest nie miał znaczenia i byłabyś w stanie mnie zabić. A kiedy tego nie zrobiłaś, chciał zabić ciebie, bo ja tego nie chciałem. – westchnął z irytacją

      Usuń
    2. – Wiem jak to brzmi… Zwykle radzę sobie dobrze, mam pełną kontrolę nad duchem. Ale kiedy dałaś mi swoją krew… Twoja energia miała w sobie tą słodką, demoniczną moc, to było jak nakarmienie wygłodzonej bestii. Obudziło wspomnienia z piekła, trochę mnie przytłoczyło i dało duchowi siłę.
      Znów zamilkł. To co powinien jej teraz powiedzieć nie chciało mu przejść przez usta. Wie, że jeśli przyzna, że odzyskał kontrolę właśnie dlatego że nie chciał jej zabić… To będzie odsłonięcie przed nią czegoś, co w ogóle nie powinno istnieć.
      Podnosi wzrok na Lianę. Znów łapie jej spojrzenie. Inne niż wcześniej, niż wtedy, gdy mierzyli się wzrokiem w próbie sił, poszukując swoich wzajemnych słabości. Teraz demonica sama wydaje mu się krucha i delikatna, pozbawiona swojej tarczy, za którą ukrywała swoje słabości.
      Może w takim razie oboje mogą na chwilę zapomnieć o wszystkim i być ze sobą absolutnie szczerzy?
      – Kiedy trzymałem cię za gardło i brałem nóż… To było jak impuls, który dał mi siłę, żeby to zatrzymać. Znów przejąć kontrolę nad duchem i sprowadzić go na jego właściwe miejsce. Już wcześniej czułem, że tego wszystkiego nie chcę, ale tamta chwila była przekroczeniem pewnej granicy – wyznaje. Może i nie powinien tego mówić, ale czuje, że Liana powinna to wiedzieć.
      Nawet jeśli będzie później tego żałować.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  74. [Ten moment, gdy pod wpływem przeczytanego tekstu przez króciutką chwilę żałujesz, że jednak nie związałaś swej przyszłości ze studiami historycznymi, a potem uświadamiasz sobie, że nie zgłębiałabyś podczas nich jedynie antyku i czasów Aleksandra (coś mi mówi, że film znowu wyląduje w kolejce do obejrzenia). Lepiej jest tak jak teraz, tym bardziej, że bliżej już końca niż początku.
    Po tym wstępie chciałabym serdecznie podziękować za komentarz pozostawiony pod KP Sory i stwierdzić, że co do jednego masz z pewnością rację - przeprowadzanie śmiertelników przez świat duchowy faktycznie jest niebezpieczne (do tego stopnia, że tylko jego słodką tajemnicą pozostaje ile razy zdarzyło mu się zabłądzić podczas tego typu podróży i wrócić kompletnie wyczerpanemu).
    Zastanawiam się czy między naszymi postaciami nie dałoby się wytworzyć jakiegoś powiązania. Może poznali się jeszcze za dawno już minionych czasów tuż obok śmiertelnego łoża jakiegoś człowieka (cóż powiedzieć, ciągnie go do tej czarnej panienki jak do magnesu jak na Byakko przystało), a teraz spotkali się ponownie w chwili, gdy jakiś złośliwiec usiłował wrobić pannę Digges w morderstwo ?]

    Sora

    OdpowiedzUsuń
  75. Potakuje skinieniem głowy, na znak, że dobrze zrozumiała wszystko co jej tłumaczył.
    – Pod tym względem trudno mi zrozumieć tutejsze wampiry, które usiłują żyć przeszłością i trzymać się człowieczeństwa. Ludzka psychika chyba nie jest odpowiednio przystosowana do takiego stanu istnienia – mówi, choć w gruncie rzeczy to tylko opinia. Nie ma pojęcia jak myślą ludzie, ani nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał. A przynajmniej nie poza polem filozofii, która była jego jedynym wglądem w ludzki umysł.
    Obserwuje Lianę, gdy widzi, że i ona próbuje coś powiedzieć, ale nie potrafi. Jedynie wyciąga rękę w stronę jego dłoni. Mimo pierwszego odruchu, by cofnąć dłoń, Su-Jin tego nie robi. Pozwala jej na ten gest. Ma wrażenie, że to w jakiś sposób ma jej zastąpić słowa, powiedzieć mu coś co chciała przekazać. Tylko nie rozumie tego gestu, ani tej formy komunikacji. Co prawda umie odczytać intencje z gestów i niewerbalnych sygnałów ciała, ale dotyk był jednak czymś nowym, czymś, czego sam nigdy nie używał do komunikacji. Pozwala jednak na to, starając się mimo wszystko zrozumieć. Skoro Convalliana miała w sobie dobrą wolę, by próbować zrozumieć jego, on mógł zrobić dla niej to samo.
    Odrywa wzrok od ich dłoni i wsłuchuje się w słowa Liany. Rozumie ją, rozumie strach przed śmiercią i myśli, że po tym wszystkim, po całych stuleciach życia oboje myśleli podobnie. W końcu sam myślał w ten sposób, gdy był ranny, a umysł podpowiadał mu, że to może być koniec, że Liana mogłaby go zabić, gdyby tylko chciała.
    – Dziękuję… – mówi, choć nie jest pewien, czy to odpowiednie słowo w tej sytuacji – To już nie jest ciągła walka, tak było kiedyś, bardzo dawno temu. Teraz jest już raczej spokojnie – dodaje, jakby nie chciał by tak o nim myślała, by zaczęła mu współczuć.
    – Posłuchaj – mówi po chwili – Chcę, żebyś wiedziała, że to co mówił mój duch... – celowo to podkreśla, by zaznaczyć wyraźną granicę pomiędzy sobą, a tymi częściami siebie – ...to nie były moje myśli. Ja inaczej postrzegałem sytuację w piwnicy. I chociaż była dla mnie zaskakująca, nie oceniam cię. Każdy ma swoje lęki, ja też. Nie chciałbym, by ktokolwiek oglądał mnie w stanie, który naprawdę mnie przeraża i by potem mi to wytykał, więc rozumiem cię.
    Mówi to absolutnie poważnie, patrząc jej w oczy. W tamtej scenie, myślał dużo, czuł też dużo, aż za dużo. Ale jeśli miałby nazwać swoje odczucia i przemyślenia wobec tego co się stało, to po prostu zrozumienie. Owszem, nie jest i nie może być pewien, czy któregoś dnia nie postanowi wykorzystać tej wiedzy przeciwko demonicy… Ale na dzień dzisiejszy woli po prostu o tym zapomnieć. Zaakceptować, że widział to co widział i już do tego nie wracać, o ile Liana nie da mu ku temu powodu.
    To wszystko co chciał jej w tym temacie powiedzieć. Dlatego zmiana tematu i kolejne pytania, tym razem o dotyk, są mu raczej na rękę.
    – Czuję się dziwnie – przyznaje, czując jak Liana mocniej ściska jego dłoń – W pierwszym odruchu chciałem się cofnąć, ale teraz mi to nie przeszkadza. Jest po prostu dziwne. Nie przywykłem do tego i chyba trochę nie rozumiem sensu takich gestów, ale w tej chwili nie jest to dla mnie niekomfortowe.
    Ma nadzieję, że jego odpowiedź jest wystarczająco wyczerpująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – A dotyk… To nie lęk, ani nic związanego z duchem czy ciałem jak lustra. To bardziej… instynkt? Odruch? To tak jak kiedy zapalasz świecę. Nie boisz się tego maleńkiego płomyka. Ale gdybym przystawił ci rękę na tyle blisko świecy, byś czuła nieprzyjemne, nieco bolesne ciepło, miałabyś odruch by natychmiast cofnąć rękę. Świadomie oczywiście możesz nad tym zapanować, ale pierwszy odruch jest naturalną reakcją, której nie zmienisz. To działa podobnie… W naszych krajach jest nawet taki przesąd – mówi i wyciąga sztywno rękę przed siebie – że jeśli chce się mieć jakąś szansę przeżyć spotkanie z gang-si, nie można podejść bliżej niż właśnie na taką odległość. Bo jeśli znajdziesz się w zasięgu rąk wampira, już nie uciekniesz – opuszcza rękę – To trochę naiwne myślenie, bo przy naszej szybkości możemy dopaść kogoś znajdującego się nawet bardzo daleko. Ale ten przesąd nie wziął się znikąd. Ten dystans to pewna granica komfortu, każdy kto ją przekracza naraża swoje życie, bo odbieramy to już nie jako dyskomfort, a w pewien sposób agresję. To siedzi w nas bardzo głęboko, ponieważ wszystkie sposoby na zabicie gang-si wiążą się z bliskim kontaktem. Na szczęście nie ma drewnianych kul, więc pozostaje dźgnięcie kołkiem czy nożem z drewna brzoskwiniowego. Można próbować zachować większy dystans i walczyć drewnianym mieczem, takim jakich używa się na treningach, ale tego typu broń służy raczej do obrony. W końcu ciężko zrobić krzywdę czymś, co nie jest ostre. Ale to nie jedyny sposób… – mówi ostrożnie, uważając na słowa, by niechcący nie zdradzić innych sposobów, którymi można byłoby zrobić mu krzywdę – Są jeszcze inne. Wszystkie poza jednym zabijają po prostu wampira i jego ciało, ale nie ducha. Jedyny sposób, by pozbyć się także ducha, wiąże się nie tylko z bardzo bliskim kontaktem fizycznym, ale też poniekąd z zaufaniem.
      Na chwilę milknie zastanawiając się jak dobrze ująć to w słowa i jak wiele może powiedzieć. W końcu Liana jeśli zechce, sama znajdzie w legendach wskazówki. Może w takim razie lepiej powiedzieć na tyle, by nie próbowała szukać zbyt wiele?
      – Chodzi tu o pewne odpowiednie zaklęcia, które należy napisać na czole wampira. Teraz zastanów się w jaki sposób można to zrobić? Nawet jeśli znajdziesz sposób, by unieruchomić wampira, nie możesz liczyć, że spokojnie pozwoli ci na takie działanie. Mówiłem ci, że zabiłem paru pobratymców stworzonych przez głodne duchy. Zrobiłem to, bo sami mi na to pozwoli. Ich egzystencja była dla nich tak potworna, że byli w stanie zapanować nad instynktem przetrwania i po prostu pozwalali na to. Ale jest jeszcze drugi sposób. Zawsze można próbować zyskać zaufanie wampira. Sprawić, by ten ignorował instynkt nakazujący trzymanie dystansu, by przyzwyczaił się do czyjej obecności. Potem łatwo jest wykorzystać jego brak uwagi, chwilę gdy odpoczywa lub pozwala się do siebie zbliżyć. Rozumiesz już? To nie lęk, to instynkt, który nas chroni. Bliskość i dotyk jest dla nas zagrożeniem, tak samo jak nadmierne zaufanie komukolwiek poza samym sobą.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  76. - W takim wypadku mam nadzieję, że będę w stanie spełnić chociaż Twoje kulinarne pragnienia. Nie wiem jak z innymi. Chętnie się dowiem czy jest coś, co jeszcze mógłbym dla Ciebie zrobić.
    Niezwykle sprzeczne emocje zawładnęły jego umysłem, kiedy odprowadzał ją wzrokiem do drzwi lokalu. Gdy zostawiła go samego, niemal natychmiast poczuł silny strach przed tym, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Strach z każdą minutą przechodził w lęk, zaś lęk tworzył niebezpieczny związek z brakiem zrozumienia pewnych zjawisk, które powoli dostrzegał. Haczyk boleśnie zagłębił się w nim, myśl o Convallianie wczepiła się w jego mózg - nawet jeśli chciałby przestać o niej myśleć, nie był w stanie usunąć sprzed swoich oczu tej idealnej twarzy, sylwetki o perfekcyjnych proporcjach. Nie potrafił pozbyć się pamięci o melodyjnym głosie i delikatnych dłoniach badających każde zagłębienie na jego skórze.
    Jej przedłużająca się absencja sprawiła jednak, iż jasność umysłu coraz szybciej powracała, zaś Enzo zaczął uświadamiać sobie pewne fakty, łączyć wątki zdecydowanie sprawniej. Wracał myślami do tego, w jak prosty sposób niemalże upadł do jej stóp, deklarując niewolnicze wręcz oddanie. Przypominał sobie przedmiot będący reliktem dawnych czasów, broszkę emanującą dziwaczną energią, którą przestał wyczuwać w momencie, gdy Liana opuściła go i wróciła do swoich obowiązków. I wreszcie przypomniał sobie to dziwne uczucie, kiedy jego umysł nie potrafił przebić się przez fizyczne bariery, aby poznać sekrety, które u zwykłych ludzi ulokowane były w niemal każdej komórce ciała, podążały ścieżką włókien nerwowych lub, wraz z krwią, przez światło arterii.
    Czym jesteś, Convalliano?
    Niepokój rządził nim nawet wtedy, kiedy pozwalał gorącemu strumieniowi wody parzyć skórę. Nie przerwał jednak przygotowań. Pozwolił, aby świeże, morsko-cytrusowe nuty rozlały się po jego szyi, czarną koszulkę z długim rękawem oraz czarne spodnie ubierał wyjątkowo szybko, zupełnie jakby bał się, iż sekunda zwłoki oddali go od Convalliany na zawsze. Bransolety oraz amulet narzucił na siebie instynktownie, nie wyobrażając sobie wyjścia z domu bez swoich talizmanów.
    Zgodził się, aby przyjaciel podwiózł go niemal pod sam dom Liany - Lorenzo, dziwnie zestresowany, niczym szczeniak wybierający się na swoją pierwszą randkę z dziewczyną, zdążył upić odrobinę napoczętego już wina, zupełnie jakby potrzebował bodźca dodającego mu odwagi. Na spotkanie zabrał te butelki, które uważał za wybór doskonały na tę okazję, trunki pamiętające przeszłe czasy, od wielu lat leżakujące w piwnicach rodowej rezydencji, bezczelnie wywiezione do Anglii, kiedy ostatnim razem odwiedził rodzinne strony.
    Wziął głęboki oddech. Całe jego ciało wchłaniało energię pochodzącą z natury, z każdej zadbanej rośliny rosnącej w ogródku kobiety, z każdego drzewa rosnącego na skraju lasu, nawet z delikatnego wiatru oraz z wody tworzącej jezioro, wyjątkowo spokojnej, nieruchomej. Na ułamek sekundy przymknął powieki, pozwalając, aby przyroda nasyciła go mocą. Księżyc faktycznie sprzyjał, swoim srebrzystym blaskiem wytwarzając wokół wyjątkową aurę, która nie miała jednak szans z aurą, jaką roztaczała wokół siebie postać Convalliany. Kiedy tylko otworzyła drzwi, jego nozdrza napełniły się subtelnym zapachem wanilii, a wzrok Lorenzo niemal od razu powędrował w kierunku ust podkreślonych krwistoczerwoną szminką.
    Miał słabość do czerwonych ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nietrudno było trafić, to miejsce jest przesycone taką mocą, że czułem się, jakbym szedł po specjalnie przygotowanej dla mnie ścieżce. I miałem zdolnego kierowcę - mrugnął, starając się brzmieć beztrosko.
      Próg domu przekraczał niczym w transie, wzrokiem dokładnie badając każdy szczegół. Oczy Lorenzo nie były w stanie oprzeć się pokusie, raz za razem, mimo chęci eksplorowania otoczenia, powracając do podziwiania postaci Liany. Kiedy ją mijał, niby przypadkiem musnął dłonią jej ciało, oczywiście robiąc to z całkowitą premedytacją.
      - Oby to wino przypadło Ci do gustu. Moje zbiory nie są tak imponujące jak te, które posiadamy na Sycylii, ale starałem się wybrać najlepsze.
      W dłoniach, oprócz wspomnianych już butelek z winem, trzymał również okazały bukiet herbacianych róż. Targając kwiaty na spotkania z kobietami zazwyczaj traktował je jako podkreślenie przede wszystkim swojej własnej wartości, aby widziały już na samym początku znajomości, że jest facetem, dla którego warto zrobić wiele. Ten przypadek jednak prezentował się nieco inaczej. Nie pragnął dowodzić Lianie swojej wartości. W zasadzie… W myślach Lorenzo nie istniało żadne konkretne wytłumaczenie, które mogłoby wyjaśnić fakt sprezentowania kobiecie kwiatów. Zdobył je kierowany impulsem, nie potrafiąc sobie nawet przypomnieć samej sytuacji ich zakupu.

      [Nawet jeśli nie jest bezpieczny... No trudno, mógł pamiętać o tym, że na piękne kobiety trzeba uważać. Teraz już za późno, niech się dzieje, Enzo będzie miał nauczkę najwyżej. :D
      Jeszcze wyjdzie, że to klątwa, którą można ściągnąć poprzez naprawę zła, jakie wyrządził poprzednik - wtedy doktorek ma przekichane, na razie za bardzo przepadł. xD]

      Usuń
  77. – Zapomnijmy – zgadza się. Jego ton jest spokojny i rzeczowy. A jednak mimo wszystko nie chce tak po prostu całkowicie odpuszczać – Chociaż ty także powinnaś mi wyjaśnić pewne kwestie – mówi. W końcu on otwarcie odpowiadał na jej pytania i mówił o rzeczach, o których zwykle z nikim nie rozmawiał.
    Przytakuje jej, skinieniem głowy, gdy podsumowuje jego słowa. Su-Jin ma wrażenie, że brzmi to dość paranoicznie, zwłaszcza ujęte w ten sposób, ale taka była prawda. Świat nie był przyjaznym i bezpiecznym miejscem, zwłaszcza dla istot nieśmiertelnych, takich jak oni.
    – Oczywiście to tylko instynkt, można nad nim zapanować. Gdyby ludzie nie umieli opanować swojego pierwotnego lęku, nigdy nie oswoiliby ognia. Choć osobiście uważam, że nadmierne tłumienie tego typu instynktów sprawia, że łatwo stać się zbyt pewnym siebie, nieostrożnym i zacząć lekceważyć potencjalne zagrożenie – dodaje obserwując jak Liana cofa dłoń. Chociaż jej dotyk nie sprawiał mu dyskomfortu, to i tak na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Doceniał, że demonica mimo wszystko uszanowała jego odczucia.
    Su-Jin przygląda się Lianie z zaciekawieniem, kiedy ta mówi czym dla niej był dotyk. Jej słowa są tak abstrakcyjne, ale też na swój sposób fascynujące. Ukazują całkiem inną perspektywę, sposób myślenia, którego do końca nie potrafił sobie wyobrazić. Ostatecznie jednak wniosek ze słów Convalliany jest taki sam, jak i ten wynikający z jego perspektywy. Chodzi o kontrolę. Zawsze chodzi wyłącznie o kontrolę.
    Przytakuje jej ze zrozumieniem. Jej wniosek idealnie punktuje wszystko.
    Zaraz potem jej deklaracja sprawia, że nie potrafi powstrzymać uśmiechu.
    – Doceniam to – odpowiada z lekkim rozbawieniem – Jeśli kiedyś postanowię umrzeć, będę wiedział do kogo się zgłosić.
    Skrzętnie ignoruje dalszą część zdania. Chyba wolał nie myśleć o sytuacji, w której faktycznie zaangażowałby się w jakąś relację, stłumił wszelkie lęki i instynkty, by ostatecznie zginąć z ręki takiej osoby. Czy byłby to los gorszy od śmierci? Nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że na pewno byłoby to coś, co zabolałoby bardzo mocno, coś czego nie potrafiłby nigdy wybaczyć.
    Uśmiech znika z jego twarzy, ustępując miejsca dawnej powadze, gdy Liana ciągnie teamt pytając go, czy tego właśnie się boi.
    – Nie, nie boję się tego – oznajmia – To nie lęk, to świadomość rzeczywistości. Wszyscy kłamią i oszukują, nawet jeśli wydaje im się, że tego nie robią. Można tworzyć wzniosłe idee, kreować niesamowity świat wartości i wyższego dobra, ale ostatecznie przetrwają tylko najsilniejsi i najlepiej przystosowani, tak stworzyła nas wszystkich natura. I owszem, czasem altruizm pomaga w przetrwaniu, ale o wiele częściej górą jest ten, kto lepiej poradzi sobie z zagrożeniem, nawet jeśli będzie to oznaczało wbicie bliskiej osobie noża w plecy, czy poświęcenie swojej rodziny. Wszyscy jesteśmy egoistami Liano. Sam widziałem jak ludzie, którzy mówili o tym jak ważna jest rodzina, bez zawahania potrafili oddawać mi swoich bliskich, rodziców, partnerów czy dzieci, na pewną śmierć, byle samemu czuć się bezpiecznymi. Nie różniło ich to zbytnio od zwierząt, które w stanie zagrożenia potrafią pożreć własne potomstwo. My też jesteśmy tacy sami. Jak mówiłem, nie chcę cię zabić, ale gdyby od tego zależało moje bezpieczeństwo lub miałbym z tego odpowiednie korzyści nie wahałbym się. Ty tak samo… Więc nie ma tu miejsca na lęk, to po prostu rzeczywistość – mówi spokojnie, choć w głębi duszy czuje lekką irytację, że Liana w ogóle mogła posądzać go o tego typu lęk.
    Ma chęć dodać, że to o czym mówiła wcale nie było potrzebne ani do życia, ani tym bardziej do szczęścia. Nie mówi jednak nic widząc jej gest. Powolny, miękki ruch, którym daje mu znać, co zamierza zrobić, zupełnie jakby dawała mu czas na zaakceptowanie sytuacji. I to go fascynuje… Nie rozumie po co to robiła. Teraz, gdy wiedziała o jego odczuciach co do dotyku, wcale nie musiała ich szanować i zachowywać się inaczej. A jednak to robiła…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zaciekawieniem obserwuje jak Liana przykłada sobie jego dłoń do szyi. Czuje rytmiczne pulsowanie, tuż pod jej delikatną skórą, czuje bijące od niej ciepło. Przez chwilę to odczucie przypomina mu smak jej energii… Słowa demonicy wydają mu się niezrozumiałe.
      – Czuję, jakbyś mnie kusiła bym znów zatopił w tobie kły – mówi uśmiechając się i delikatnie przesuwając wskazującym palcem wzdłuż jej tętnicy. Odsuwa dłoń od jej szyi i tym razem już poważniej dodaje – Wybacz Liana, ale chyba nie rozumiem twojego punktu widzenia – przyznaje, by mimo wszystko nie uznała, że całkowicie zlekceważył jej słowa i gest, sprowadzając postrzeganie jakiegokolwiek życia wyłącznie jako pożywienia, bo w końcu wcale nie patrzył na to w ten sposób.
      Tym bardziej zmiana tematu i kolejne pytanie jest mu na rękę.
      – Kiedy zamknąłem oczy? – pyta, choć wie, że właśnie to musiała mieć na myśli, bo nic więcej nie mogła widzieć – To już prawdziwy lęk, związany z moim duchem i ciałem. W moim umyśle jestem panem sytuacji. Mój duch i ciało nie mają zbyt wielu okazji, by wejść w konflikt ze sobą nawzajem. Zwykle ich interakcja skupia się na mnie. To znaczy kiedyś tak było. Na samym początku, kiedy nie miałem jeszcze pełnej kontroli zdarzały mi się sytuacje, w których mój duch czegoś pragnął i mnie do tego popychał, a ciało stawiało opór. Dość nieprzyjemne uczucie, ale na szczęście dawno minione. Lustra są wyjątkowe. Są trochę jak miejsca, w których obie cząstki mnie mogą się spotkać i doświadczyć wzajemnej obecności. Moje ciało reaguje na widok swojego odbicia silnym lękiem. Widzi siebie, ale się nie rozpoznaje. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy, to można powiedzieć, że ciało widzi w sobie obcą duszę. Doświadcza wtedy czegoś w stylu depersonalizacji i gwałtownego lęku, popada w stan odrętwienia. Duch z kolei czuje się w pułapce, widzi osobę, którą nie jest, czuje się więźniem ciała i zaczyna odczuwać silny niepokój. Nie nazwałbym go lękiem, porównywalnym do lęku ciała. To bardziej coś co przypomina odczucia ludzi w czasie paraliżu sennego, gdy ciało śpi, a umysł nie. I pogrąża się w lęki, gdy zdaje sobie sprawę, że nie ma na nic wpływu, nie może nawet ruszyć palcem. Co prawda nigdy mi się to nie zdarzyło, ale tak to sobie wyobrażam na podstawie tego co czuje wtedy mój duch. Ja w tym wszystkim jestem obserwatorem. Czuję uczucia obu uśpionych fragmentów mojej osobowości. Z jednej strony mnie to fascynuje i ciężko mi oderwać wzrok od mojego odbicia, ale z drugiej czuję jakbym wpadał wtedy w jakąś pętlę tych odczuć, które zaczynają paraliżować mój umysł. Najprościej jest wtedy po prostu zamknąć oczy i przerwać to co się dzieje. Co ciekawe gang-si, których ciała zostały ożywione przez ich własną duszę, także doświadczają tego zjawiska. Ich dusze i ciało łączy wspólna przeszłość, ale na pewnym momencie doświadczenia zaczynają się różnić. W końcu ciało nie ma świadomości tego co działo się po śmierci, ani właściwości ducha, którym stała się jego dusza. Gdy więc dusza wraca do ciała, chcąc czy nie także tworzy nowy byt. Taki gang-si wcale nie musi przypominać tego kim był za życia. Znałem przypadki, gdy dusza po śmierci stawała się głodnym duchem. Wracając do ciała, duch nie miał w sobie niczego z tego, kim był za życia. W każdym razie… reakcja jest ta sama. Jedynie gang-si, które są całkowicie, lub chociaż częściowo, ślepe nie doświadczają tego problemu. – przyznaje – A zamykanie oczu jest też praktyczne kiedy używam dodatkowego zmysłu. Nic mnie wtedy nie rozprasza. I to właśnie robiłem w tamtym pokoju, unikałem patrzenia na lustra i skupiałem się na tym by widzieć w inny sposób.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  78. Lorenzo zdecydowanie nie był cierpliwy. Nawet ten delikatny podstęp, próba subtelnego zbliżenia się do niej stanowiły wyraźną sugestię, że Convalliana ma do czynienia z mężczyzną z krwi i kości, mężczyzną, który na pewien sposób żył manipulacją. Przywykł do tego, że często udawało mu się dostać to, czego w danej chwili potrzebował - nie był piękną kobietą owijającą sobie ludzi wokół palca, lecz, zmuszony do szukania sposobów właściwych dla płci brzydszej, dosyć skutecznie wykorzystywał nie tylko wypracowane zdolności, ale i pewien rodzaj uroku osobistego, charyzmy. Mimo iż w jej obecności lekko onieśmielony, wciąż starał się nie zatracić siebie - zdecydowanego, ceniącego wszelkie przyjemności, wiecznie głodnego wrażeń, nieco impulsywnego Enzo.
    - Wino degustowane w samotności również może smakować wybornie, zwłaszcza kiedy pije się je prosto z butelki, leżąc na hamaku i obserwując gwiazdy… Chyba za dużo mówię. Jeszcze chwila i uznasz mnie za romantyka.
    Jej bliskość, jej dotyk, coraz intensywniejszy zapach wanilii, zielone oczy, delikatny nacisk na jego klatkę piersiową. Enzo poczuł delikatne zawroty głowy, w uszach wzmagał się spokojny szum krwi transportowanej do mózgu. Niemal można było dostrzec trybiki zasilające jego umysł, pracujące ponad swoje siły, przegrzane zbyt intensywnym myśleniem i rozpatrywaniem różnych scenariuszy tego, co może się wydarzyć w niedalej przyszłości. Zdecydowanie zbyt wiele myślał. Może zamiast myślenia powinien zacząć działać?
    - Niech uzasadnienie tego wyboru pozostanie moją słodką tajemnicą. Zdradzę tylko, że herbaciane róże są mocno niedoceniane, szkoda. Są tajemnicze i niebanalne, subtelne i wyraziste. Ich symbolika jest dla mnie znacznie bardziej złożona.
    Zanim się oddaliła, zdążył chwycić jej dłoń, delikatnie dociskając ją do powierzchni swojej twarzy, pragnąc jeszcze wyraźniej poczuć ten elektryzujący dotyk wywołujący przyjemne dreszcze. Chciał przedłużyć tę chwilę, odwieść Lianę od ucieczki w bezpieczną odległość, bał się jednak, iż zbyt zdecydowanym naciskiem mógłby ją spłoszyć bądź zrazić. Ugrzęźli w grze, którą nieustannie sterowała według własnych upodobań. Raz, drugi, trzeci, raz za razem przyskakiwali do siebie, aby po chwili odsunąć się o parę kroków, grając na zwłokę, podsycając ciekawość i zniecierpliwienie. Niecierpliwość Lorenzo zdawała się sięgać szczytów, mimo iż dosyć skutecznie swój stan maskował.
    - Zatem mam czuć się jak u siebie w domu? - zaśmiał się, w jego głosie widocznie wybrzmiała delikatna nerwowość. - Sama tego chciałaś, w takim razie nie ręczę za siebie. Obyś tylko szybko mnie stąd nie wyrzuciła.
    Stosunkowo szybko odnalazł swoje miejsce w tej obcej, ale zarazem przytulnej kuchni. Być może była to zasługa jej bliskości, być może projektu wnętrza, który samą kolorystyką oraz brakiem nadmiernego zagracenia wywierał pozytywny wpływ na jego odbiór całego otoczenia. Faktycznie, czuł się niemal jak we własnym mieszkaniu. Zaskakująco bez większych problemów odnalazł wszystkie niezbędne naczynia, z pewną dozą rozbawienia spostrzegając, że wszystko było tu niezwykle czyste i ułożone niemalże jak od linijki. Convalliana rzeczywiście nie spędzała zbyt wiele czasu na samodzielnym gotowaniu. Albo jest chodzącym przykładem patologicznego pedantyzmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lorenzo w pewnym momencie odwrócił się gwałtownie. Wystarczył jeden większy krok, aby znalazł się tuż przy meblu, na którym siedziała. Swoje dłonie oparł o krawędź blatu, ramiona miał maksymalnie wyprostowane, napinając wszelkie możliwe mięśnie. Jego wzrost sprawił, że patrzył na nią z góry, mimo że siedziała na dosyć dużej wysokości. Pochylił się nieznacznie, aby swoją twarzą delikatnie zbliżyć się do twarzy Liany. Zachowanie Enzo było impulsem, nie planował doskakiwać do niej znienacka, zaledwie kilka sekund wcześniej analizował dostępne produkty spożywcze, starając się rozplanować schemat przygotowywania kolacji. A może jedzenie poczeka?
      - Możesz pomyśleć nad jakąś małą zachętą.
      Po raz kolejny, niby przypadkiem, prawie niewyczuwalnie musnął swoim nosem końcówkę jej nosa. W oczach Lorenzo odbijały się płomienie wykonujące radosny, żywiołowy taniec. Iskry w jego oczach również zdawały się tańczyć - energicznie, chaotycznie, dziko, doskonale oddając to, co w tym momencie działo się w głowie mężczyzny.

      [Zbroja nie będzie potrzebna, chyba że jemu - kto wie, co będzie chciał zrobić, kiedy się o wszystkim dowie. Biedactwo przecież nie zniesie tego poczucia żenady, że tak łatwo dał się oszukać, a przecież taki zdolny. No, ale tak to jest jak się nie myśli właściwym organem. xD]

      Usuń
  79. – Sugeruję, że znam granicę między pewnością siebie, a głupotą – odpowiada, posyłając jej w odpowiedzi lekko rozbawiony uśmiech.
    Ma ochotę dodać, że jego duch najwyraźniej tej granicy nie zna, ale powstrzymuje się. Nigdy nie posądzałby własnego ducha o głupotę. Jeśli w starciu z Lianą zachowywał się zbyt pewnie to może dlatego, że dostrzegał coś, czego on sam wówczas nie dostrzegał? Su-Jin nie ma zamiaru się nad tym teraz zastanawiać, może później, jak będzie już sam i znajdzie chwilę na upragniony odpoczynek.
    Zamiast tego patrzy z zaskoczeniem na Lianę słysząc jej uzasadnienia, dlaczego w takiej sytuacji by go nie zabiła. Sam przez chwilę pozwala sobie na odrobinę śmiechu, rozbawiony jej słowami i kryjącą się za nimi logiką.
    – Ty podła kreaturo… – stwierdza z rozbawieniem, wpatrując się w jej rozbawione i zaczepne stwierdzenie.
    Ta chwila rozbawienia chyba była mu potrzebna, po tych wszystkich wyznaniach i szczerych odpowiedziach na swój temat musiał jakoś odreagować, rozładować te wszystkie emocje. Dopiero teraz, po tej krótkiej chwili śmiechu poczuł, że sam także był zmęczony. To zresztą nie było nic nowego. Często ignorował zmęczenie, zbyt skupiony na innych, ważniejszych sprawach i dopiero jakiś zewnętrzny bodziec, który pozwalał mu na chwilę odpuścić, przypominał o tym, że potrzebował odpoczynku.
    – Tak, to dużo komplikuje – przyznaje sarkastycznie, po czym dodał już nieco poważniej – Ale kiedyś chętnie o tym z tobą porozmawiam. Jak już się to wszystko skończy i nie będziemy mieć na głowie innych problemów niż nasze towarzystwo. Możemy wtedy podyskutować sobie na ten temat, chętnie spróbuję to jakoś zrozumieć – mówi. Lubił rozumieć odmienne punkty widzenia. Mógł się z nimi nie zgadzać, krytykować je, ale musiał rozumieć. To było dla niego jak intelektualne wyzwanie, a tych nigdy nie odmawiał. Poza tym w jakiś sposób był ciekaw dyskusji z Lianą. Chociaż zwykle ich rozmowy opierały się na wzajemnej złośliwości, próbie sił czy manipulacji, nieliczne chwile refleksji bywały interesujące. W końcu istota tak wiekowa jak Convalliana musiała mieć wiele ciekawych refleksji, choćby z racji samego swojego życiowego doświadczenia.
    Znów zapada między nimi cisza, a atmosfera, która powstała po jego opowieści o lustrach i tym co dzieje się wówczas w głowie jego i jemu podobnych, powoli staje się nie do zniesienia.
    Słowa Liany także zdają się mu przeszkadzać. Nie mówił jej o tym, bo chciał czy oczekiwał jakiejś reakcji. Mówił jej o tym, wyłącznie dlatego że widziała już dość dużo i mogła sama zacząć węszyć. Wolał mieć choć namiastkę kontroli nad informacjami…
    – Ten lęk jest bardzo okrutny – mówi z pełną powagą – Wiesz jak ciężko jest wyglądać perfekcyjnie, nie mogąc korzystać z luster? – mówi sarkastycznie, celowo obracając jej refleksję w żart.
    Czuje, że nie chce już więcej mówić na swój temat. Wiedziała wystarczająco. To co zachował dla siebie, było już zbyt prywatne, by się do tego przyznawać i nieistotne z punktu widzenia tego, co miało ich jeszcze czekać. Jakaś cząstka jego chciała wierzyć, że ta chwila szczerości miała sens i może zmieni coś na lepsze. Jak choćby sposób w jaki demonica zaczęła szanować jego przestrzeń i kwestie dotyku. Z drugiej strony doskonale wiedział, że dał jej do ręki broń, którą wykorzysta, gdy zechce go nie tylko zranić, a nawet zwyczajnie zirytować.
    Wyrwany z zamyślenia spogląda na dziennik, który podaje mu Liana. Jej uwaga, by nie otwierał go tutaj tylko wzmaga jego ciekawość. Z uwagą ogląda dziennik, powoli sunąc opuszkami palców po okładce.
    – Chroniony magią… – mruczy pod nosem, wyczuwając subtelną energię.
    To wydaje mu się znajome. Widywał już kiedyś księgi chronione zaklęciami, zawsze był jakiś sposób, by zdjąć zabezpieczenie. Tym bardziej bada każdy, najdrobniejszy nawet, szczegół. Gdyby tylko znał rodzaj zaklęcia i magię używaną przez te wiedźmy umiałby to rozszyfrować…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po chwili namysłu postanawia zaryzykować. Paznokciem lekko nacina palec i upuszcza kilka kropli krwi na brzeg dziennika. Krew powoli znika, a wraz z nią wyczuwalna magiczna energia.
      Su-Jin ostrożnie otwiera notatnik i przegląda strony.
      – Magia krwi – wyjaśnia – jedna z najstarszych form magii, pomyślałem, że jeśli jestem odporny na magię, to moja krew również.
      Kartkuje ostrożnie zapiski, przyglądając się symbolom.
      – Takie same widziałem w drugim pomieszczeniu – mówi wskazując na kilka z nich – Był tam też jakiś dziwaczny ołtarz…
      Tak, ten dziennik i zawarte w nim notatki mogły im wiele wyjaśnić. Nie tylko dać wskazówki, o wiedźmie której szukali, ale też pewne odpowiedzi co tu się działo. Co o za magia i jaki był tego wszystkiego cel.
      – Przeczytam to w domu i dam ci znać – mówi, z trudem odrywając się od zapisków.
      Słowa Liany, gdy zaczęła mówić o wiedźmie i tym, czego od niej chciała, były ważniejsze od naukowej ciekawości i chęci odkrycia mrocznej tajemnicy. Su-Jin znów patrzy wprost w oczy Convalliany, gdy ta podnosi na niego wzrok, kontynuując swoje wyznania. Doskonale wiedział co czuła, w końcu sam idąc po nią uważał za niemal pewne, że od początku współpracowała z wiedźmami lub podjęła tą współpracę teraz. Tak naprawdę widok, który zobaczył w piwnicy był dla niego prawdziwym zaskoczeniem. Spodziewał się wszystkiego, tego, że spotka demonicę w towarzystwie wiedźmy kpiącą z tego, że w końcu dał się jej zmanipulować. Lub usłyszy od niej słowa, że wie, którą stronę powinna wybrać dla własnych korzyści i dlatego sprzedała go wiedźmom. Ale nie, że zobaczy ją skutą i całkowicie złamaną. Że Liana w ogóle pozwoli na coś takiego.
      Próbuje się uśmiechnąć na jej słowa, że tylko ona ma prawo go zabić, ale jakoś mu to nie wychodzi. Zamiast tego, po prostu patrzy jej w oczy, znów czując coś na kształt współczucia.
      – Co ona ci zrobiła? – pyta w końcu łagodnie – Czym zraniła cię aż tak bardzo, że pierwsze o co mnie poprosiłaś to żebyś mogła mnie dotknąć?
      Wie, że stało się coś bolesnego, coś porównywalnego z najgorszą torturą. Nie chciał naciskać, ale chciał wiedzieć.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  80. [Cześć! Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa i cieszę się, że przyjemnie się to czytało bo obawiałam się, czy nie wyjdzie mi z tego zbytnie lanie wody... :)
    Dziękuję za wszystkie życzenia i nawzajem!]

    Alasdair

    OdpowiedzUsuń
  81. Jej reakcja na żart, którym uciął dyskusję o lustrach, sprawia, że także uśmiecha się wesoło.
    – Rozgryzłaś mnie – żartuje.
    W gruncie rzeczy wcale nie potrzebował luster. Do pewnego stopnia nawet cieszył się z ich braku. Czuł się bardziej sobą, skupiając się na tym kim był, a nie jak wyglądał. Pewnie, gdyby zaczął analizować swój wygląd, zacząłby też za dużo zastanawiać się nad przeszłością, nad swoim ciałem i tym ile ma wspólnego z osobą, której zawdzięczał swój wygląd. Wiedział doskonale, że takie myśli nic nie wnosiły. Wręcz przeciwnie, potrafiły raczej prowadzić do nieprzyjemnego rozgrzebywania tych części siebie, które chciał by pozostawały w uśpieniu, zepchnięte do roli mglistych wspomnień, pozostających pod jego pełną kontrolą. Mimo wszystko musiał przyznać, że nawet pomimo lęku, czuł też pewien rodzaj dziwnej fascynacji zjawiskiem, którego doświadczał.
    Wesoła atmosfera wspólnych żartów i drobnych uszczypliwości jednak powoli znika, gdy ich rozmowa na nowo zmierza w kierunku wydarzeń z dzisiejszego dnia, o których oboje pragną zapomnieć. Mimo wszystko Su-Jin chce najpierw poznać odpowiedzi.
    Odkłada na bok dziennik i skupia całą swoją uwagę na Lianie.
    Jej słowa brzmią zagadkowo, gdy wspomina, kogoś kto zranił ją bardziej niż wiedźma.
    Więc o to chodziło? O wspomnienia? Demony z przeszłości, które pod wpływem impulsu wyrwały się na wolność?
    Z uwagą nie tylko słucha jej słów, ale obserwuje także gesty, wsłuchuje się w ton głosu i wszystko to, co Convalliana zdaje się mówić całym swoim ciałem. Rozumie, że dotknął tematu, który jest czymś więcej niż tylko złym wspomnieniem, które minęło. To coś żywego, coś co nadal dręczyło ją od środka, zdając ból. Nawet jeśli starała się to tak bardzo ukryć.
    Widzi jak jej drobne dłonie zaciskają się, a paznokcie wbijają w delikatną skórę. Słyszy te drobne zawahania w jej głosie, leciutkie drżenie emocji zdradzające jak ciężko jest kolejnym słowom przejść przez gardło.
    Rozumie co próbowała przekazać mówiąc o wolności i kontroli. To była chyba jedna z bardzo nielicznych rzeczy, która ich łączyła – potrzeba kontroli, przejawiająca się w tak wielu aspektach ich życia. Rozumiał też jej perspektywę, bo sam przecież miał podobną przeszłość. Wchodził w układy, zgadzając się działać wedle czyjegoś życzenia, bo on w tym układzie zyskiwał o wiele więcej, niż ludzie, którym wydawało się, że ubijali dobry interes.
    Dopiero jej dalsze słowa były czymś co było mu obce.
    Uwięzienie, całkowite złamanie, uznanie za własność…
    To było coś, czego nigdy nie rozpatrywał w kontekście siebie. Nigdy tego nie przeżył, nie wyobrażał sobie nawet takiej sytuacji. A jednak w wyznaniu Liany było coś, co mimo wszystko wydawało mu się znajome i sprawiało, że mógł zrozumieć jej uczucie, gdy musiała znosić swoją niewolę i strachu. Znał uczucie całkowitej zależności, gdy jego ciało zwracało się przeciwko niemu. Chociaż wiedział, że to, o czym mówiła Liana musiało być inne. A fakt, że zrobił jej to człowiek, chyba bolał tylko jeszcze bardziej. Spośród demonów i potworów, to właśnie ta słaba i żałosna istota, była w stanie zadać jej najwięcej bólu.
    Ich wzrok znów się spotkał, a Su-Jin po raz kolejny uświadomił sobie, że czuje wobec demonicy współczucie. Może nawet współczucie z odrobiną zrozumienia dla jej uczuć.
    Wie, że w tej chwili odkryła przed nim swoje najbardziej bolesne i skrywane emocje, a jego reakcja i to co teraz zrobi, może mieć znaczące konsekwencje. Wiedział jak łatwo mógłby teraz zadać jej cios, zagrać na lękach, o których mówiła. Ale w tej sytuacji, kiedy oboje pozwolili sobie na coś na kształt dziwacznej i pokracznej więzi zaufania, wie jak bardzo powinien teraz uważać na słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Rozumiem – mówi cicho i poważnie. Nawet jeśli nie rozumiał tego dosłownie, bo nie doświadczył niczego podobnego, to rozumiał targające nią uczucia.
      Po krótkiej chwili ciszy ostrożnie sięgnął do jej dłoni, którą jeszcze przed chwila dotykała zranionego policzka i powoli zamyka ją w delikatnym uścisku.
      – Dlatego chciałaś mnie dotknąć? – pyta łagodnie – Oderwać się od tych wspomnień i uczuć? Poczuć jakiś impuls, który wyrwie twój umysł z pułapki, w którą wpadasz? – w jego głosie brzmi teraz nuta zrozumienia.
      O to chodziło? O ten sam mechanizm, który on stosował zamykając oczy, gdy jego ciało i dusza zapędzały się w otchłań lęku z powodu odbicia w lustrze?
      Emocje z piwnicy powracają. Ale teraz jest inaczej. Mając wiedzą o sobie nawzajem Su-Jin nie czuje się w tym wszystkim aż tak niekomfortowo. Teraz sam podjął ten temat, usiłując zrozumieć. I chociaż nie podoba mu się jak reaguje na jej słowa, jak znów czuje to cholerne współczucie, które zdaje się przyćmiewać chłodny i obiektywny osąd, to tym razem nie walczy już z tymi uczuciami tak jak wtedy w piwnicy. Pozwala sobie na to, ten jeden raz. Dzisiejszy wieczór był inny, oboje mówili o rzeczach, jakich nie chcieli mówić. Dlatego ten jeden raz mógł też pozwolić sobie na inną perspektywę. W końcu kiedy ta rozmowa się skończy zapomną o wszystkim i znów wszystko wróci do normy.
      Delikatnie pogładził kciukiem wierzch jej dłoni.
      Chciał jej coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Nie potrafił pocieszać, ani rozmawiać o uczuciach. Nie chciał też rozmawiać o lękach. Ale chciał jej coś powiedzieć, choć nie miał pojęcia co. Zamiast tego tylko wciąż patrzył jej w oczy, widząc kryjący się w nich ból, niepewność i lęk.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  82. – Rozważałem nawet, że jesteś z nimi w zmowie – dodaje cicho, jakby głośniejsze, bardziej zdecydowane słowa mogły zaszkodzić ich rozmowie.
    Nie potrafił wytłumaczyć Lianie swojej decyzji, bo nie zakładał nawet, że zobaczy to, co zobaczył. Nawet jeśli brał pod uwagę, że jakimś cudem demonica naprawdę potrzebowała pomocy, sądził, że będzie raczej wściekła. A nie w stanie, w którym ostatecznie znalazł ją w piwnicy.
    Poza tym w tamtej chwili pakowanie się w pułapkę wydawało mu się najlepszym sposobem na dotarcie do wiedźm. Czy gdyby wówczas wiedział o Lianie to, co wiedział teraz miałoby to jakiś wpływ na jego decyzje i działania? Su-Jin czuje, że nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie nawet samemu sobie.
    Przytakuje jej skinieniem głowy na znak zrozumienia.
    On także nie chce jej współczuć. Wcale nie uważał ją za słabą. Nawet jeśli w tamtym momencie sprawiała takie wrażenie, to doskonale wiedział, że w chwili, w której ją wypuści, wypuści szalejący żywioł. W końcu drapieżnik w klatce był o wiele bardziej groźny niż ten na wolności, ponieważ był pozbawiony wyboru, zmuszony do ataku jako jedynej formy obrony. Współczucie nie miało sensu. A jednak jej współczuł. Po prostu w jakiś sposób rozumiał jej ból i emocje, które poruszały go bardziej niż sam tego chciał.
    Su-Jin uśmiecha się, łapiąc spojrzenie Liany, gdy ta mówi o jego duchu. Miał nadzieję, że nigdy więcej nie dojdzie już do takiego spotkania.
    Na chwilę opuszcza wzrok na ich splecione dłonie, gdy czuje mocniejszy uścisk Convalliany, jakby ta chciała mu coś przekazać. Nie jest pewien jak interpretować ten gest, tego typu komunikacja wciąż jest dla niego obca. Ma jednak wrażenie, że było w tym jakieś ciepło i nieme porozumienie.
    Puszcza jej dłoń, na nowo podnosząc wzrok na jej twarz.
    Ma wrażenie jakby przez to wszystko powstała między nimi jakaś więź i z zaskoczeniem odkrywa, że wcale mu to w tej chwili nie przeszkadza. Dziwne… Zwykle unikał nawet takich myśli, a teraz po prostu akceptował tą dziwną chwilę ciszy i wzajemnego zrozumienia, która powinna przecież być dla niego niepokojąca i tak bardzo nienaturalna…
    Słowa Liany sprowadzają go na ziemię. W jakiś sposób, chyba nawet jest jej wdzięczny, że to powiedziała. Powinien już iść, powinien odpocząć, ochłonąć, zrzucić z siebie te wszystkie emocje i poukładać sobie wszystko na nowo w głowie. No i dziennik… Tak, musiał jeszcze zająć się kwestią wiedźm. W końcu zagrożenie nie minęło.
    – Tak – zgadzam się, mówi zerkając na dziennik – Może przyjdziesz wieczorem? Trzeba będzie porozmawiać i zastanowić się co robimy dalej.
    Po chwili podnosi wzrok z powrotem na Lianę.
    – Jeśli gustujesz też w normalnym jedzeniu, to co powiesz na kolację? Tradycyjną – dodaje z uśmiechem, przypominając sobie jej uwagi z chwili, gdy dzisiejszego wieczoru zjawiła się w jego domu wraz z łowcą.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  83. W takim wypadku nie będę się spieszył z kolacją. Nie mogę ryzykować, że za szybko mnie stąd wyrzucisz.
    Jej słowa zapalają czerwoną lampkę z tyłu głowy, zupełnie jakby obietnica obudziła dalekie wspomnienia, które do tej pory pozostawały zasnute gęstą mgłą. Obrazy niewyraźne, pochodzące z filmu sprzed dziesięcioleci, kadry z życia nie jego własnego, a obcego, wiążącego cudzą krew z krwią Lorenzo. Czuł się tak, jakby nieznany duch na ułamek sekundy zagnieździł się w jego ciele, krzycząc, wskazując, że historia uwielbia zataczać koło, bawić się ludźmi, kusić, zachęcać do złego. Historia przyjmująca postać kobiety, od setek lat tak samo zmysłowej, nieuchwytnej, kobiety, która przecież zdążyła już zaistnieć na kartach dziejów tego konkretnego, magicznego rodu.
    Wyprostował się, nie spuszczając badawczego wzroku z jej twarzy. Spotykał się z wieloma kobietami różnych narodowości, wybierał w wielu typach urody, nigdy nie był zafiksowany na żadnym konkretnym detalu kobiecego ciała. Nigdy nie posiadał swojego ideału, a mimo to w tym momencie miał wrażenie, jakby pewien ideał właśnie odnalazł. W jej twarzy było coś, co zdawało się mieć płynną fakturę, nieznacznie zmieniając się zależnie od okoliczności. Zupełnie niczym istota zmiennokształtna, w oczach Enzo Convalliana za każdym razem wyglądała nieco inaczej, za każdym jednak razem dalej tak samo wyjątkowa. Uzależniła go od siebie. Działała niczym heroina, pozwalając, aby rozkoszne ciepło rozpływało się po ciele, niosąc za sobą ogromny ładunek emocjonalny, przynosząc spokój i zapomnienie, euforię i pożądanie. Czy zbyt duże dawki były równie śmiertelne, co w przypadku narkotyku?
    Na razie - jego głos jest zachrypnięty, zdaje się wibrować w otaczającej ich ciszy. - Chciałbym skupić się na tym wieczorze.
    Batti il ferro finché è caldo, Enzo.
    Co stoi na przeszkodzie, aby chwytać dzień, bawić się chwilą, nawet później tego żałować? On miał jedno życie, jedną, jedyną okazję, aby zasmakować wszystkiego, na co tylko miał kaprys. Pulsujące ostrzeżenie nie było w stanie zatrzymać prawdziwego Enzo - tego podejmującego pochopne decyzje, przekraczającego granice, żyjącego po swojemu, we własnym rytmie, wedle własnych zasad. Lorenzo celebrującego każdy dzień, każdy wschód słońca, po zmroku wciąż nieustającego w oddawaniu się przyjemnościom. I mimo że ten Lorenzo często usypiał, przytłoczony pracą oraz chorobliwą ambicją, nie oznaczało, iż odszedł na zawsze.
    Nie skorzystał z furtki bezpieczeństwa, którą mu pozostawiła, nie wziął sobie do serca tych jakby cudzych myśli pojawiających się w jego głowie. Nie oglądał się za siebie, nie myślał o błędach poprzedników, błędach w tym momencie przez niego powielanych. Pisał swoją własną powieść, pozwalał, aby jego proza nie była obyczajową, na karty swojego życia po raz kolejny wpuścił cień, demoniczną siłę, której wciąż nie rozpoznał. Lub nie chciał rozpoznać, zdecydowanie bardziej zaabsorbowany nie tym, czym była, a tym, co robiła, jak na niego działała.

    OdpowiedzUsuń
  84. Jego dłonie odnalazły jej talię, bez najmniejszego zawahania, niemal bezczelnie wkradając się pod beżowy sweterek, poszukując prostej drogi pod przylegającą bluzkę, aby móc w pełni poczuć dotyk skóry Conavalliany. Dotyk nie był najdelikatniejszy, mocno wczepił się w jej skórę, ręcę Enzo powoli, milimetr za milimetrem przesuwały się w górę, dokładnie badając krzywiznę talii. Oddech mężczyzny zdawał się być zsynchronizowany z ruchami; wziął powolny, bardzo głęboki wdech pozwalając, aby cudowna mieszanka zapachów wypełniła nozdrza, sprawiła, by cały świat zawirował. Odnalezienie drogi do jej ust nie zajęło mu wiele czasu; wydawał się być zdecydowany, zapomniał o kolacji, pozwolił, aby uzależnienie od bliskości jeszcze bardziej go pochłonęło. Pozwolił, aby stała się jego własną odmianą heroiny. Czas uciekał, a wraz z czasem uciekał jego zdrowy rozsądek. Usta Enzo zdecydowanie wpiły się w krwistą czerwień, delikatnie przygryzł jej dolną wargę. Przymknął oczy, rozkoszując się tą chwilą, jakby w pewnej obawie, że mogłaby się odsunąć.
    Gdyby miał wgląd w zaświaty, zapewne w tym właśnie momencie ujrzałby swojego dalekiego przodka, który stracił już wszelką nadzieję na wyratowanie małego, zagubionego Enzo, na wyszarpanie go z objęć diablicy.

    [Uwaga, w górnym komentarzu zgubiłam pauzy do dialogów, jak zwykle zapomniałam, że blogger nie uznaje wszelkich znaków na początku akapitu przy kopiowaniu z dokumentu. xD
    W sumie to lubię jak moje postaćki mają przesrane. No przecież nie może być zbyt kolorowo w życiu. 🙈]

    OdpowiedzUsuń
  85. – Nie na randkę, na posiłek – poprawia ją chłodno.
    Ma ochotę wyjaśnić jej jaka jest różnica, i że jest to poniekąd dość symboliczny gest, ale widząc uśmieszek demonicy, która najwyraźniej dobrze się bawi, daje sobie spokój z jakimikolwiek wyjaśnieniami. Kręci tylko nieznacznie głową, jakby miał do czynienia z denerwującym dzieckiem i wstaje z kanapy. Zabiera także ten paskudny dziennik.
    – W porządku, przyślę ci jakże tradycyjni liścik z godziną, jak już skończę z tym – mówi unosząc nieznacznie trzymany w dłoni dziennik.
    Gdy Convalliana po raz kolejny wspomina o randce, Su-Jin przewraca tylko oczami. W jego głowie już teraz kiełkuje myśl, że skoro chciała się tak bawić i robić z kolacji wyjątkową okazję, to już on się postara by było wyjątkowo.
    Powrót do domu jest długo wyczekiwaną ulgą. W końcu może doprowadzić się do porządku i odpocząć. Praktycznie od razu schodzi do piwnicy, gdzie zostawia brudne i poplamione krwią buty, a podarte, i aż sztywne od zaschniętej krwi, wrzuca do pieca w kotłowni. Przez myśl przechodzi mu, że będzie musiał wrócić do rudery, upewnić się czy wszystko dokładnie spłonęło.
    Potem udaje się pod prysznic, by zmyć z siebie cały ten brud i krew. Przez chwilę też przygląda się głębokiej bliźnie na klatce piersiowej. Rany po broni z drzewa brzoskwiniowego goiły się powoli, często zostawiały po sobie ślady. Zapewne gdyby nie krew Liany wyglądałoby to o wiele gorzej. Wiedział, że będzie potrzebował sporo życiowej energii, by całkiem pozbyć się tego śladu. Zwykła krew tu nie wystarczy, będzie musiał zdobyć czystą życiową energię i to najpewniej od kilku osób, najlepiej jak najdalej od miasteczka, by nikt nie zwrócił na to uwagi.
    Na wszelki wypadek upewnia się, że jego stawy pracują płynnie lub chociaż normalnie, ale nic nie wzbudza jego niepokoju. Może i jego ruchy były trochę bardziej ospałe z powodu zmęczenia i rany, ale nie czuł oporu i niemiłej sztywności. To dobrze…
    Kiedy w końcu zmywa z siebie nie tylko brud, ale i wszystkie zapachy z tamtej rudery, w końcu czuje, że może odpocząć. Zaszyć się w chłodnej jedwabnej pościeli i zregenerować siły. Śpi dłużej niż zwykle. Kiedy wstaje jest już późne popołudnie, a słońce zmierza powoli ku zachodowi.
    Nie przejmuje się tym, ma mnóstwo czasu. Najważniejsze, że dostatecznie wypoczął.
    Ubiera się w swój zwyczajowy, domowy strój i usadawia się z dziennikiem w swoim gabinecie, przypominającym bardziej miniaturową bibliotekę. Treść dziennika jest dziwna, chaotyczna i spisywana bez konkretnego, logicznego porządku. Opisy wierzeń i rytuałów, przeplatają się z prywatnymi zapiskami i notatkami robionymi na szybko, wyglądającymi jakby robiło je kilka różnych osób. Zatrzymuje się na dłużej przy notatkach opisujących skrótowo rasy istot żywiących się energią, wśród których pojawiają się znajome mu istoty, stworzenia, o których niewiele słyszał, jak i jego własny gatunek, choć opisany nie najlepiej. Brakuje też wielu innych stworzeń, które śmiało mógł dopisać do tej listy. Dziwne… Ostatnie strony zawierały opis jakiegoś rytuału, który wiedźmy chyba planowały przeprowadzić w opuszczonej chatce. Su-Jin rozpoznaje w opisie kilka elementów z dziwacznego ołtarza, który tam widział. Pozostałych kilkanaście stron jest pustych. Na wszelki wypadek sprawdza je jednak dokładnie i znajduje na ostatniej stronie krótką notatkę z datą i adresem, brzmiącym typowo dla języka włoskiego. Na wszelki wypadek sprawdza adres, Rzym. Jak daleko sięgały powiązania tego przeklętego sabatu?
    Odkłada notatnik i zerka na zegarek. Ma jeszcze dużo czasu. Korzystając z okazji wypisuje Lianie obiecany liścik z zaproszeniem na kolację i podaje godzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy wychodzi z domu słońce już zachodzi, a jego ostatnie kolorowe promienie nie są już dla niego w żaden sposób niebezpieczne ani niekomfortowe. Zostawia jej liścik i wraca do domu. Przez chwilę żałuje, że nie wypytał jej o gust kulinarny i nie miał więcej czasu, by móc przygotować coś, co jak najbardziej odbiega od jej gustu. W duchu obiecuje sobie, że jeśli kiedyś jeszcze zaprosi ją na posiłek, tak właśnie zrobi. Teraz będzie musiał zadowolić się jedynie srebrną zastawą, specjalnie dla niej.
      Gdy kończy przygotowania, ma jeszcze trochę czasu. Narzuca jeszcze tylko na swój zwyczajny, lekki strój, jeden ze swoich ulubionych jedwabnych płaszczy, do których przywykł w przeszłości.
      Kiedy ta w końcu przychodzi, od progu wita go obrzydliwy, słodko-mdły zapach brzoskwiń, wymieszany z jej naturalnym, intensywnym zapachem wanilii, agrestu i cynamonu. Jeśli wcześniej drażniła go swoimi zapachami, teraz musiał przyznać, że przeszła samą siebie. Z trudem zachowuje kamienną twarz, choć ma ochotę skrzywić się z obrzydzeniem.
      Chyba wolał już smród dziennika, po tym jak zdjął z niego zaklęcie, niż te paskudne, drażniące go brzoskwinie…
      – Bardzo śmieszne – mówi zerkając w dół na rozsypane ziarenka ryżu – Wyczytałaś jeszcze jakieś mądrości w internecie? – pyta złośliwie, wcale nie przyznając się, że odruchowo przeliczył niektóre z wyraźniej widocznych ziarenek. W takich chwilach cieszył się jeszcze bardziej ze swojej wady wzroku, która często ułatwiała mu ignorowanie takich irytujących i utrudniających życie drobiazgów.
      Gestem zaprasza ją do środka.
      – Nie wiem co lubisz, więc będziesz skazana na kuchnię, którą ja lubię – mówi, prowadząc ją do jadalni – Ale nie martw się, dla ciebie też coś przygotowałem – dodaje z uśmiechem.
      – Skoro lubisz tradycyjne kolacje, to proszę. Tradycyjna zastawa, indyjska, z końca XIX wieku. W całości srebrna. Liczę, że docenisz ten gest. – mówi złośliwie, uśmiechając się przy tym nieznacznie, niczym dumny z siebie gospodarz, prezentujący swoje dzieło – Uważaj tylko na noże, są dość ostre... – dodaje znacząco.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  86. – Czemu miałoby nam być wszystko jedno? – pyta nieco zaskoczony jej stwierdzeniem – Tobie też jest wszystko jedno czym się żywisz? Poza tym kto normalny chciałby jeść psy, są urocze i inteligentne… – stwierdza, celowo nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając informacjom, które znalazła. Nie chce dawać jej satysfakcji. Fakt, że na temat jego gatunku krążyło dużo różnych wierzeń i lokalnych przesądów czasem działał na jego korzyść. Jak choćby w przypadku spotkania z wiedźmami z rudery, które uwierzyły w działanie konfucjańskiego talizmanu i zapomniały o częstej wśród jego gatunku ślepocie. Dlatego też nie zamierzał niczego jej ułatwiać.
    – Kiedyś w ten sposób ubierali się tylko uczeni – odpowiada na jej uwagę co do jego stroju, całkowicie ignorując jej uparte sugestie, że ich spotkanie było randką. Gdyby wiedział, że demonica uprze się odbierać to w ten sposób, pewnie wcale by jej nie zaprosił. Albo zaprosił po prostu na herbatę, by nie miała czego sobie dopowiadać.
    Tym bardziej z zaciekawieniem obserwuje jej reakcję na niespodziankę. Przez chwilę nawet uśmiecha się, widząc jak Liana nie daje się zaskoczyć, a zamiast tego prowokacyjnie bawi się nożem. Przez chwilę widząc kroplę jej krwi przypomniał sobie jej smak, smak jej energii. Szybko jednak odsunął od siebie tę myśl wiedząc, że pochodziła ona od ducha.
    – To nie randka – mówi, patrząc nieco nieufnie na małą torebeczkę z prezentem.
    Ostrożnie i z pewnym oporem przyjmuje tajemniczy prezent. Jest trochę zaskoczony tym pomysłem, ale też zdecydowanie podejrzliwy. Szybko zastanawia się co takiego mogła wyczytać w internecie i postanowić mu dać, by jeszcze bardziej zepsuć mu humor.
    Jej słowa, że powinien zajrzeć i jakoś skomentować prezent sprawiają, że Su-Jin podnosi wzrok na Lianę przyglądając się jej podejrzliwie, chcąc wyczytać z jej twarzy co takiego knuła.
    W końcu zagląda do torebeczki i wyjmuje z niej flakonik perfum. Nadal podchodzi dość nieufnie i do prezentu, jak i do samego gestu Liany.
    – Bez lustrzanych powierzchni? – pyta w końcu odkrywając wzrok od flakonu – W takim razie spodziewam się, że zawartość będzie pachniała brzoskwiniami… – mówi złośliwie.
    Zamiast wypróbować perfumy tradycyjnie, Su-Jin ostrożnie odkręca flakonik, by upewnić się jaką mieszankę zafundowała mu Liana. Pewnie liczyła na to, że będzie chciał sprawdzić, a potem nie uwolni się od koszmarnego brzoskwiniowego zapachu lub innej upiornej kombinacji. Kiedy jednak ostrożnie wącha zawartość flakonu musi przyznać, że jest zaskoczony. Zapach jest przyjemny i na tyle delikatny, by nie drażnić jego zmysłów. Mógłby nawet określić go jako przyjemnie komfortowy, podobał mu się… I wbrew samemu sobie musiał przyznać, że pasował do niego i tego co lubił. Może i Liana była podłą kreaturą, szukającą na każdym kroku sposobu, by uprzykrzyć mu życie, ale miała dobry gust i znała się na swojej pracy.
    Znów patrzy na siedzącą przy stole Lianę, tym razem z zaciekawieniem. Tak po prostu dała mu trafiony prezent? Dopasowany do jego preferencji i zaskakująco przyjemny? Zdecydowanie coś tu było nie tak.
    – Zaskoczyłaś mnie – przyznaje w końcu, ostrożnie zakręcając flakonik i odkładając prezent w bezpieczne miejsce – Naprawdę przyjemny zapach. Ciekawi mnie co knujesz… – dodaje odrobinę zaczepnie.
    Wychodzi na chwilę do kuchni, po przygotowane danie, które stawia na stole.
    – Tak, zaraz ci wszystko powiem – mówi, skupiając się teraz na odpowiednim nakładaniu posiłku i przygotowanych wcześniej dodatków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Klasyczne indyjskie curry, ale w wersji specjalnie dla ciebie, czyli z garam masalą – mówi – twoja energia miała smak, który skojarzył mi się właśnie z tą mieszanką przypraw. Z jednej strony słodka i aż zbyt aromatyczna, nawet w maleńkiej ilości dominuje zapach całej potrawy. Z drugiej strony w smaku wcale nie jest słodka, lecz paląca… Nie jak ostre mieszanki, bardziej jak coś gorącego i rozgrzewającego. Dość trudna w użyciu, trzeba uważać z ilością, jeśli da się jej zbyt mało, to sprawia, że potrawa jest aromatyczna i mdła, z kolei jeśli jest jej zbyt dużo, potrawa staje się absolutnie niejadalna. No i ma w składzie dodatek cynamonu, co pewnie dałoby się wyczuć, gdybyś nie rozsiewała wszędzie zapachu brzoskwiń – stwierdza z niezadowoleniem. Złośliwości i uszczypliwości swoją drogą, ale kwestia jedzenia wymagała stosownej powagi i szacunku.
      Nałożył także porcję dla siebie, po czym usiadł naprzeciw Liany.
      – Co do dziennika… – zaczął zanim jeszcze zaczął jeść – Potem pokażę ci te notatki. Większość to bzdury opisujące kult jakiegoś bóstwa czy innej magicznej istoty, o której nigdy nie słyszałem. Może Ty będziesz wiedziała coś więcej. Wiedźmy wykorzystują w rytuałach energię istot takich jak my, które same żywią się energią. Sęk w tym, że to nie ma zbyt wiele sensu, bo część istot opisanych w dzienniku, takich jak choćby mój gatunek, żywią się energią życiową, bo nie posiadają własnej. Więc te rytuały nie mają sensu… Nie da się nimi nic osiągnąć, bardziej wygląda to na jakąś sektę partą na wierze, niż na sensownych praktykach. Poza tym było parę notatek, trochę na temat okolicy, trochę kompletnie niezrozumiałych, być może dotyczących innych osób, które śledziły wiedźmy. Z przydatnych tropów jest tylko notatka, która wygląda jak informacja o jakimś spotkaniu lub wydarzeniu, jest data, adres i podkreślenie, że jest to coś naprawdę ważnego. Nic więcej tam już pewnie nie znajdę, więc jeśli chcesz mogę ci go oddać. – podsumowuje rzeczowo wszystko, co wyczytał w lektury. Nie ma potrzeby ukrywać przed Lianą informacji, tym bardziej, że nie było w nich nic, co w ogóle warto byłoby z jakiegoś powodu ukrywać.
      – Myślę, że teraz możemy spokojnie zjeść – stwierdza, zabierając się do posiłku.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  87. – Nie, nie byłem – przyznaje – dopiero teraz jestem, od kiedy zająłem się na poważnie nauką i karierą naukową. Najwyżej ostatnie sto pięćdziesiąt lat… Albo coś około.
    To były już czasy, kiedy pierwszy raz spotkał Lianę. Wtedy przeżywał swoją wielką fascynację psychologią analityczną Junga. Gdyby jednak miał przyznać kim był wcześniej i czym się zajmował… Su-Jin zastanawia się przez chwilę. Z obecnej perspektywy jego dawny styl życia wydawał mu się strasznie monotonny i pozbawiony pasji. Po prostu robił rzeczy na jakie miał ochotę i nie bardzo zastanawiał się nad czymkolwiek. Niby już wtedy chętnie zdobywał wiedzę i interesował się wieloma rzeczami, ale wydawało się to dość płytkie, przypominało chwilową zachciankę niż cokolwiek głębszego.
    Su-Jin zerka na Lianę, gdy ta w końcu przyznaje, że to nie randka. Spodziewa się, że demonica zaraz doda coś czym będzie usiłowała go zirytować… i nie myli się zbytnio.
    – A skąd wiesz? – odpowiada jej zaczepnie, nie kryjąc nawet rozbawienia, po czym odbija piłeczkę – Dziwne, że ty wiesz cokolwiek o randkach, myślałem, że wolisz od razu przechodzić do działania.
    Uśmiecha się z rozbawieniem, Może i Liana miała rację, że nie interesował się tym zbytnio, ale sugerowanie, że nie ma o czymś pojęcia tylko dlatego, że nie leżało to w kręgu jego preferencji, zdecydowanie zasługiwało na stosowną odpowiedź.
    – Zaskoczyłaś mnie, bo się postarałaś i zrobiłaś coś miłego – mówi, gdy wraca temat perfum. Przez chwilę Su-Jin słucha jak Convalliana opowiada o zapachach. Musi przyznać, że fakt, że wzięła pod uwagę jego wyostrzone zmysły i to jak postrzegał zapachy był naprawdę miły z jej strony. I tym bardziej nietypowy... Mimo wszystko jednak bardziej fascynowało go to jak opisywała zapachy, które wybrała dla niego. Choć nie chciał przyznać tego głośno podobał mu się ten zapach, jak i jej skojarzenia, czuł, że rzeczywiście to do niego pasuje.
    – Tak mnie postrzegasz? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem – Jak zapach wiatru i zbliżającej się burzy? – uśmiechnął się nieznacznie. Rzeczywiście lubił takie zapachy. Lubił zapach chłodnego powietrza i mgły nad jeziorem, lubił jak pachniało powietrze przed burzą i krople deszczu. Lubił też zapach natury, w tym mięty i innych ziół. Czy Liana była aż tak dobrym obserwatorem czy miała jakiś szósty zmysł, dzięki któremu odgadła to wszystko?
    Przez chwilę w ciszy delektuje się smakiem potrawy i jej głębokim, nietypowym aromatem.
    – To były moje odczucia – przyznaje w końcu, wracając do tego co powiedział o jej energii i mieszance przypraw z dzisiejszego dania – Każda energia ma swój niepowtarzalny smak, wywołuje pewne odczucia. Twoja energia była bardzo silna i interesująca – mówi, starając się mimo wszystko uniknąć określenia przyjemna, choć tak właśnie ją obierał – Mój duch ma bardziej prymitywne podejście, on wyczuł w niej znajomą piekielną moc i chciał więcej – dodał jakby od niechcenia. Nie chciał rozmawiać o swoim duchu, nie był aż tak istotną częścią jego, by dawać mu aż tyle prawa do głosu. – O smaku krwi wolę nie mówić przy kolacji, to generalnie dość obrzydliwy temat, nie sądzisz? – dodaje jeszcze.
    Skinieniem głowy przytakuje Lianie, że może będzie w stanie uzupełnić jego notatki. Na pewno miała o wiele większą wiedzę o tutejszych stworzeniach, demonach i praktykach magicznych, więc być może ona także znajdzie kolejne nieścisłości lub trafi na jakąś wskazówkę czego może dotyczyć ten kult.
    – W mojej ojczyźnie wiedźmy czczą raczej naturę, a granica między duchami natury, a bóstwami jest dość płynna. Nie ma też tak wyraźnego podziału na duchy, demony i bóstwa, jak tutaj. Ale w takim razie dziwi mnie jeszcze bardziej, że tutejsze wiedźmy również darzą niechęcią nieśmiertelnych i jednocześnie ochoczo bratają się z demonami… – uśmiechnął się z wyraźną pogardą dla całego gatunku czarowników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy Liana wspomniała o paktach z demonami miał wrażenie, że w jej stwierdzeniu było coś nieprzyjemnie znajomego. Jego umysł podsunął mu jedno z dawno zakopanych wspomnień, tym razem tych ludzkich, o równie niebezpiecznych układach z duchami i cenie za igranie z takimi mocami. Odsunął od siebie tą myśl. Bardzo dobrze, przeklęty gatunek czarowników zasługiwał w pełni na wysoką cenę jaką płacili za układy z czymkolwiek co było od nich potężniejsze i lepsze.
      – Gdzieś w Rzymie, jakiś zabytkowy budynek, może dawny pałac lub coś w tm stylu – odpowiada, po czym uśmiecha się słysząc jej ukryty komplement.
      – Po prostu dobrze gotuję, dla samego siebie też – odpowiada – Wiem, że to szokujące, ale nie potrzebuję specjalnej okazji, by jadać tak jak lubię, ubierać się jak lubię i robić to, na co mam ochotę. Pewnie to dla ciebie nowość, ale świat nie kręci się wokół spełniania oczekiwań innych. – mówi posyłając jej nieco ironiczny uśmiech.
      Pod tym względem też się różnili. On nie był w stanie sobie nawet wyobrazić, by miał się zmusić do dostosowania się do kogoś i jego oczekiwań. Wręcz przeciwnie, uważał jakiekolwiek naginanie się, za coś niedopuszczalnego. Nawet jeśli teraz żył spokojniej, bez ciągłej potrzeby narzucania wszystkim dookoła swojej woli, to i tak stawiał swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Nigdy nie zmieniłby ani siebie, ani swoich upodobań, tylko po to, by zrobić na kimś wrażenie. Coś takiego nie miało dla niego najmniejszej wartości.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  88. – W takim razie to co nazywasz „randką” także nią nie jest. – stwierdza w odpowiedzi na jej słowa – To po prostu posiłek. Mniej lub bardziej wyszukany, zamknięty w pewnej otoczce pięknych wyobrażeń, ale pozbawiony całkowicie tego, co transcendentalne.
    Na swój sposób ciekawi go jej podejście do życia i przywiązanie do pewnej iluzji. W gruncie rzeczy poza całą tą otoczką ich natura była podobna, oboje po prostu żywili się istnieniem innych. Cała reszta była już tylko preferencjami i cechami wpisanymi w ich gatunek. Su-Jin nie widział w tym nigdy ani niczego niewłaściwego, ani też niczego więcej ponad najbardziej podstawowe fizyczne potrzeby. Może dlatego nie widzi też sensu w budowaniu sobie całej tej otoczki i iluzji mającej wygładzić i ubrać w pozory piękna dość brutalną prawdę o ich naturze. To było tak… ludzkie.
    – Dlaczego miałabyś się starać dla mnie? – odpowiada pytaniem na jej pytanie. W końcu nie byli sobie bliscy, nawet tak naprawdę się nie lubili, raczej względnie tolerowali dla własnych korzyści. Tym bardziej, po co Liana miałaby tworzyć swoje arcydzieło i wkładać w nie swoją pasję akurat dla niego? Nie był kimś kto poddałby się uwodzicielskiej mocy jej zapachów, ani też kimś na tyle bliskim, by mimo tego wkładać w to tyle zaangażowania. Ten gest wydaje mu się całkiem niezrozumiały. W przeciwieństwie do słów Liany, gdy opisuje zapachy.
    Mimo chęci, Su-Jin nie jest w stanie ukryć pewnej fascynacji jej słowami. Może i nie postrzega zapachów tak jak ona, jako narzędzia kontroli i manipulacji zmysłami, ale rozumie głębie zapachów i potrafi je docenić. Jego nadwrażliwe zmysły od zawsze przywiązywały wagę do zapachów, wiele z nich postrzegał podobnie, często zapachy łączyły się w jego umyśle z wyobrażeniami i wspomnieniami, z miejscami i osobami. Obecnie, w świecie niemal ciągłego przeciążenia zmysłów, trochę już o tym zapomniał. Jedynie miejsca na odludziu, gdzie mógł odpocząć od ciągłych bodźców pozwalały mu znów postrzegać w ten sposób.
    Uśmiechnął się. Słowa Liany, jakimi opisywała zapach, który porównywała do niego, były opisem jego najwcześniejszych własnych wspomnień. Przypominały miejsce, gdzie się narodził, woń powietrza, którym oddychał po raz pierwszy, krajobraz jaki widział. Nawet jeśli przeszłość była tylko przeszłością, najwidoczniej miała na niego większy wpływ niż mógł sądzić. A ta podła kreatura w jakiś sposób to wyczuwała. Tak samo jak wyczuwała w pewien sposób to kim był, mimo złożonej, dwoistej natury, która w nim tkwiła.
    – Zabawne jak trafnie opisałaś tym zapachem niektóre z moich odczuć i wspomnień – mówi krótko, choć wcale nie chce się przyznawać do tego wszystkiego. Ani do tego jak ten zapach i jej słowa trafiały do niego, ani że naprawdę mu się to podobało.
    Tym bardziej cieszy się ze zmiany tematu. Choć temat energii wydaje mu się dość pokrewny.
    – O wiele lepsza – odpowiada bez wahania – Ludzka energia jest bardzo zwyczajna, nie ma w niej nic szczególnego, co w jakiś sposób zapadałoby mi w pamięć. Za to energia istot nadnaturalnych jest niezwykła. Każda jest inna i wyjątkowa, niepowtarzalna w odczuciach. Zupełnie jakby miała nie tylko inny smak, ale też zapach i kolor. Nie każda bywa przyjemna. Choćby energia wiedźm z tej rudery, była wręcz gorzka, jakby zatruta czymś potężnym i nieprzyjemnym. Dawała dużo siły i szybko leczyła rany od ognia, ale to nie było ciekawe doznanie. Bardziej jak posiłek, który ma dać siłę, ale nie jest szczególnie smaczne. Mimo wszystko wolę energię nadnaturalnych istot, jest silniejsza, ciekawsza i bardziej wydajna. – wyjaśnia, po czym skinieniem głowy przytakuje jej słowom na temat tematu krwi – Zapewne tak. Osobiście nie lubię krwi, uważam ją za dość obrzydliwą i niesmaczną. Dlatego sam jej temat jest mocno nieapetyczny – stwierdza wracając do swojego posiłku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie powiedziałbym, że to cecha demonów, lecz wszystkich żywych istot. Całe życie sprowadza się tego: Zabij lub daj się zabić. W końcu przetrwają tylko najsilniejsi i najbardziej przystosowani. Takie jest prawo natury – stwierdza dość obojętnie, nie widząc w słowach Convalliany niczego nadzwyczajnego. Wiedział, że ludzie i wielu nadnaturalnych starało się jakoś złagodzić tą brutalną prawdę, ale tak już to wyglądało, taka była natura, od początku istnienia świata, poprzez miliardy lat ewolucji. Cała historia świata była po prostu walką o dominację najsilniejszych gatunków.
      Nie zastanawia się nad tym jednak. Zamiast tego na jego twarzy pojawia się uśmiech i ciekawość, gdy Liana reaguje na jego uwagę o spełnianiu oczekiwań. Czuje ten przyjemny, stymulujący impuls w swoim umyśle, gdy dwa poglądy ścierają się ze sobą niczym burzowe chmury.
      – Sądzę, że nawet jeśli perfekcyjnie manipulujesz innymi i tak robisz to naginając się do nich. Do ich wyobrażeń czy fantazji. Inaczej nie przejmowałabyś się tym jak inni cię postrzegają, czy jesteś wystarczająco idealna, czy to co robisz jest wystarczająco piękne i robi wrażenie. Osiągasz swoje cele, dostajesz co chcesz, ale czy jesteś w tym wszystkim sobą? Czy robisz czasem coś na co masz ochotę Ty, nie myśląc o tym, czy przyniesie ci to stosowne korzyści lub jak będzie to postrzegane? – pyta z zaciekawieniem. Starannie omija temat jej lęków i tego co mówiła o byciu nie wystarczającą, nie tak idealną. Ten temat zgodnie z obietnicą uważa za zamknięty, zwłaszcza, że nie zależy mu na pokonaniu jej w dyskusji czy udowodnieniu swoich racji, a na samej przyjemności płynącej z wymiany poglądów i odczuć, tego jak widzieli świat i samych siebie.
      Uśmiecha się z satysfakcją, gdy Liana nie jest mu dłużna i odbija piłeczkę w jego stronę.
      – Skąd wiesz, że tego nie robię? – patrzy wprost w jej zielone oczy – Wiesz o mnie tyle, ile sam zdecyduję się ci pokazać. Skąd możesz wiedzieć, co myślę lub czuję, skoro nie wiesz o mnie nic? Nie znasz nawet mojego prawdziwego imienia, a sądzisz, że pozwolę ci zobaczyć moją duszę. Dlaczego miałbym to robić? – pyta szczerze ciekaw jej odpowiedzi.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  89. – Posiłek tak samo. To też forma rytuału dla ciała i duszy, czasem nawet dosłownie rytuału – przyznaje – Cała otoczka, która opisujesz wciąż jest tylko otoczką, którą można stworzyć wobec zwykłego posiłku, by nadać mu niezwykłą wartość. Ale to nie randka, bo nie ma w tym miejsca na coś więcej, na budowanie pewnej więzi. Możesz cieszyć się rytuałem i oczekiwaniem, ale to tylko posiłek, z którym nie budujesz relacji na poziomie emocjonalnym. To zwykła przyjemność, taka sama jak wtedy kiedy delektujesz się smakiem wykwintnej potrawy. Bez emocjonalnych zobowiązań i odpowiedzialności, a to spora różnica – mówi spokojnie, choć z pewnym zaangażowaniem, jak zwykle gdy ma okazję zetknąć się z całkowicie odmiennym światopoglądem.
    – Nie martwi – oznajmia spokojnie, gdy Liana dość obojętnie ucina temat – raczej mnie to ciekawi. Sama mówiłaś, zainteresowanie to jedna z moich podstawowych emocji – stwierdza żartobliwie.
    Nie ciągnie tego tematu. Mimo pewnej fascynacji tym co mówiła i tym jak sam to obierał, czuje, że Liana nie chce ciągnąć tego dalej. Dostrzega, że pod pozorną obojętnością kryje się coś więcej, jakiś dyskomfort, który pewnie popchnie ich do kłótni, jeśli nie odpuści tematu. A na tym mu w tej chwili nie zależy. W końcu wspólne posiłki, były czymś na kształt rytuału pojednania, chwilą w której powinien panować pokój, niezależnie od okoliczności. Kłótnie przy wspólnym stole były niesmaczne i w jakiś sposób niestosowne. Poza tym Su-Jin musiał przyznać, że podobało mu się tak, jak było teraz. Ich rozmowa była przyjemnie stymulująca i intrygująca, pozwalała mu poznać jej sposób postrzegania świata i zobaczyć go w zderzeniu z jego światopoglądem. Był szczerze ciekaw jej opinii i jej spojrzenia na świat. W końcu nie istniała jedna obiektywna rzeczywistość.
    Su-Jin od zawsze był zwolennikiem teorii fenomenalizmu, głoszącej, że nie możliwe było pełne poznanie czegokolwiek ze względu na to, jak każda istota odmiennie postrzegała wszystko – od abstrakcyjnych idei, po zupełnie fizyczne i namacalne przedmioty, poznawane przez pryzmat własnych zmysłów i ich odbioru. Pewnie dlatego czerpał tak wielką satysfakcję z poznawania czyjejś, całkiem odmiennej percepcji.
    – Tak, jest to możliwe, choć niewyobrażalnie trudne – odpowiada jej szczerze – gdybyśmy byli skazani wyłącznie na uległe poddawanie się własnej naturze, bylibyśmy prymitywnymi zwierzętami. Albo raczej w naszym wypadku, prymitywnymi bestiami. Na szczęście nasze pragnienia wykraczają poza sferę fizycznych potrzeb. Mamy pragnienia duchowe, emocjonalne, pragnienia by wyrażać siebie i żyć w zgodzie z samym sobą. Czasem warto podjąć ten wysiłek niż płynąć z prądem – mówi szczerze. Choć z racji tego kim był powinien raczej zgodzić się z Lianą, mimo wszystko zgłębiając filozofię nie mógł zaprzeczyć, że pojęcie duszy było czymś więcej niż zjawiskiem nadnaturalnym i nawet potwory czy demony miały duszę. Gdyby było inaczej demonica nie siedziałaby naprzeciw niego i nie dzieliła swoimi refleksjami o byciu sobą.
    Uśmiechnął się, gdy Liana w swoich słowach wyraźnie oddzieliła od siebie pożądanie i miłość. Choć wydawało się to drobiazgiem, dla Su-Jina było to dość istotne, zwłaszcza na gruncie filozoficznym.
    – Myślę, że nawet wtedy nie byłabyś wolna – przyznaje – Większość myśli, że to otoczenie zmusza nas do pewnych ról i wciska w określone ramy. Ale największe więzienie znajduje się w naszym umyśle. Czasem to dość wygodne, gdy możemy obwinić innych za to, że po prostu nie potrafimy być sobą… – stwierdza spokojnie, ciekaw jej opinii i tego czy to właśnie było dla niej trudne.
    Patrzy na nią z zaciekawieniem, gdy przyznaje, że to co widział było ledwie wycinkiem jej osoby, formą, zwykłą ludzką powłoką pod którą kryła się prawdziwa istota. Chociaż sama ta informacja nie była dla niego zaskoczeniem, to już jej słowa, sposób w jaki to powiedziała, wydawał się Su-Jinowi niezwykle fascynujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie jest, wiem jak wyglądają istoty demoniczne, pamiętam to – przyznaje z uśmiechem – To wszystko co widzę – gestem wskazuje na swoją rozmówczynię – Jest tylko pewną iluzją. Cały świat przesiąknięty jest tą iluzją, bo dzięki niej jest nam łatwiej żyć. W filozofiach wschodu mówi się na to maya, iluzja która daje nam żyć. Gdybyśmy postrzegali rzeczywistość taką jaka jest, w całej jej obrzydliwości i brutalności, większość nie byłaby w stanie normalnie funkcjonować…
      Su-Jin musi przyznać, że w pewien sposób było to dość smutne, ale prawdziwe. W końcu sam też był pewną iluzją, abstrakcyjnym bytem w ciele, które dawno powinno już się rozłożyć, zmienić w proch. Istniejącym w dziwacznej symbiozie ducha, który utrzymywał tą martwą powłokę, nadając jej pozory życia.
      – Cóż, ja nie mam wobec ciebie oczekiwań ani pragnień – stwierdza rzeczowo – Możesz być taką wersją Convalliany, na jaką masz ochotę, nie obchodzi mnie czy będziesz piękna czy odrażająca, bo tak słusznie zauważyłaś, nie obchodzisz mnie. Jeśli cokolwiek mnie w tobie interesuje to twoje przemyślenia i opinie – dodaje, dając jej znać, że mimo całego obojętnego podejścia i ogromu irytacji, jaki często u niego powodowała, uważał rozmowy takie jak ta za wartościowe.
      Uśmiecha się słysząc jej ostatnie słowa.
      – Bardzo poetyckie – przyznaje z pewnym uznaniem, dla pięknie sformułowanej myśli – Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie… Dlaczego oczekujesz, że miałbym być inny? Czemu uważasz, że powinienem wypełnić czymś moją emocjonalną pustkę, albo chcieć czuć cokolwiek więcej, ponadto, co jest dla mnie komfortowe? Jeśli jest mi dobrze tak jak jest, czemu sądzisz, że zmiana jest mi potrzebna? Może po tylu latach nauczyłem się w końcu być sobą i jestem taki, jaki chcę być, bez dopasowywania się do czyiś oczekiwań…

      Cho Su-Jin

      Usuń
  90. [No to wbijam do Convalliany w takim razie. Z pracą może być ciężko, bo póki swoich mocy nie opanuje to ją doprowadzi do bankructwa ;) Ale tak, bardzo podoba mi się pomysł by pomogła mu opanować jego moce, bo jednak najlepiej by się na tym znała. Mogłaby też być dla niego świetnym źródłem wiedzy o demonach i trochę go nauczyć życia (i akceptacji swojej demonicznej natury) i tego jak się skutecznie ukrywać przed łowcami i ludźmi, którzy mogliby nabrać podejrzeń. Nawet myślę, że mogłaby trochę pomóc Emyrowi w jego śledztwie i ewentualnym poszukiwaniu ojca. Co Ty na to?]

    Robert Gowther

    OdpowiedzUsuń
  91. – I w tym się właśnie różnimy – mówi z uśmiechem, kiedy Liana ujmuje sedno sprawy – Dla mnie randka, bez gotowości zaangażowania i przejmowania się emocjami nie ma sensu. A ponieważ nie mam ochoty ani potrzeby, by się angażować, to tym bardziej nie widzę sensu by umawiać się na randki – podsumowuje.
    Ma świadomość, że przyznaje się właśnie do pewnego idealizmu, albo może i dość staroświeckich poglądów, ale nie widzi w tym nic złego. Całe piękno dyskusji polegało na skrajnej odmienności ich poglądów. Su-Jin doskonale wie, że gdyby Liana zgadzała się z nim w zbyt wielu kwestiach i dzieliła większość poglądów, pewnie dość szybko straciłby jakiekolwiek zainteresowanie rozmową z nią. A mimo wszystko lubił z nią rozmawiać. W końcu poniekąd przez skrajnie odmienne poglądy w ogóle się poznali, gdy ona wspierała myśl Freuda, którą on, zgodnie z krytyczną analizą Junga, uważał za delikatnie mówiąc nietrafioną.
    W zamyśleniu odkłada sztućce i zerka na Lianę.
    – Jak będziesz miała ochotę na deser to daj znać – mówi uprzejmie, przerywając niezręczne milczenie po jego uwadze.
    Nie drąży tematu, choć czuje narastającą ciekawość z powodu jej reakcji. Czemu temat, tak bliski jej sercu jak zapachy, był dla niej niewygodny? To go intryguje, pozostawia w jego głowie pytanie bez odpowiedzi, a to tym bardziej prowokuje go do rozmyślania, obserwowania i próby zrozumienia sytuacji. Ale nie teraz.
    – Klasyczny dualizm – stwierdza – Ludzka i zwierzęca strona, jak połączenie ciała i ducha. Mi osobiście brakuje w tej idei miejsca na trzeci element…
    W końcu w cała ta koncepcja dwóch skrajności nie obejmowała istoty tego kim on sam był. A był kimś kto nie identyfikował się ani z ludzką częścią siebie należącą do ciała, ani z dziką, bestialską częścią należącą do ducha. Uważał się za w pełni odrębny byt, zawieszony gdzieś pomiędzy tymi dwoma elementami. I tak też postrzegał inne, bardziej złożone istoty, zdolne do samoświadomości i refleksji nad sobą, jako byty tkwiące gdzieś pomiędzy naturą idei, a naturą prymitywnych instynktów.
    Mimo wszystko z przyjemnością słucha jej słów, tego jak opisuje całą koncepcję, z którą się identyfikowała. Przez chwilę w jego oczach pojawia się błysk fascynacji, gdy demonica przedstawia mu w jaki sposób się postrzega.
    – Nie czytałem, ale chętnie to zrobię, zaciekawiłaś mnie – mówi zupełnie szczerze.
    Jej kolejne słowa sprawiają, że przytakuje jej skinieniem głowy.
    – Schopenhauer, Adi Shankara czy Siddhartha Gautama, różne drogi, ale prowadzące tak naprawdę do tego samego wniosku. Ostatecznie zgadzamy się co do wniosku, że cała otaczająca nas rzeczywistość, wcale nie jest prawdziwą, ostateczną rzeczywistością, a jedynie iluzją naszych zmysłów i odczuć – przyznaje. Choć ma pewne opory, by przyznać na głos, że on także uważa to za dość smutne. Wydaje mu się to jednak nieco zbyt prywatną refleksją, którą niekoniecznie chciał się z kimś dzielić. Dlatego nie skupia się na refleksjach, zamiast tego uśmiecha się do Liany.
    – Kto by pomyślał, że na koniec dojdziemy do wspólnych poglądów, chociaż w jednej sprawie – dodaje.
    Znów przez moment zapada między nimi niewygodna cisza, po tym co powiedział na jej temat. Przez chwilę Su-Jin ma wrażenie, że jego całkowity brak zainteresowania jej wizerunkiem oraz brak oczekiwań wobec niej są dla Liany w jakiś sposób trudne. Choć nie do końca rozumiał dlaczego. Czyżby obawiała się być sobą i mówić co myśli?
    Demonica nie daje mu jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie, powracając do tematu, w którym analizowała jego życie. Tym razem daje mu upragnioną odpowiedź, a Su-Jin uśmiecha się nieznacznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Cały czas to robię – mówi szczerze – Tylko robię to na płaszczyźnie intelektualnej. Całe moje obecne zainteresowanie i badanie fenomenologii, jest właśnie doświadczaniem czegoś nowego, innego, z czym w gruncie rzeczy się nie zgadzam. A rutyna dnia codziennego jest dla mnie odpoczynkiem i relaksem, nie stylem życia. Zapewniam cię, w ten sposób żyję o wiele bardziej niż w przeszłości, gdy skupiałem się na płytkim spełnianiu swoich zachcianek. Żyję obecnie o wiele pełniej niż kiedyś. Dlatego uważam, że jeśli komuś wydaje się, że jest inaczej, to znaczy, że chce mnie wcisnąć w swoje ramy, a na to nigdy nie pozwolę – odpowiada, mimo wszystko pozwalając Lianie, poznać go trochę lepiej, odkryć odrobinę jego prawdziwych myśli. W końcu mógł to zrobić, ona podzieliła się z nim fascynującą informacją o tym w jaki sposób postrzegała samą siebie. Mały rewanż był więc jak najbardziej na miejscu.
      Spojrzał na nią zaskoczony, gdy tak nagle stwierdziła, że jadą do Rzymu.
      – To tak w ramach zmuszania mnie do nowych doświadczeń? – zażartował dość sarkastycznie, choć wiedział, że tak naprawdę ku wyjazdowi były też racjonalne powody. Niestety… Wcale nie miał ochoty na tą wycieczkę, ale zdawał sobie sprawę, że nie było innego wyboru. Musieli zakończyć całą sprawę, choćby tylko dla własnego bezpieczeństwa.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  92. – Takie wiekowe książki mają w sobie coś niepowtarzalnego – stwierdza posyłając jej lekki uśmiech – I trzymam za słowo – dodaje.
    Uwielbiał książki, zwłaszcza stare. Oryginalne, pierwsze wydania. Miał w swojej kolekcji bardzo wiele pierwszych wydań przełomowych prac filozoficznych z połowy XX wieku, a nawet kilka prywatnych notatek uczonych, z którymi z upodobaniem korespondował i wymieniał poglądy. Domyślał się, że biblioteczka Convalliany też musiała kryć w sobie ciekawe skarby, podobne do znanych mu pierwszych wydań prac Freuda.
    Uśmiecha się przytakując jej w milczeniu i z pewnym zadowoleniem obserwując jej szczery śmiech. Su-Jin musi przyznać, że był zadowolony z kolacji. Chociaż rozpoczęli od typowych złośliwości, ostatecznie udało im się porozmawiać na wiele ciekawych tematów, a nawet zgodzić w niektórych poglądach. Wszystko w dobrej atmosferze, bez kłótni. Dokładnie tak, jak wypadało przy posiłku.
    Kolacja kończy się drobnym deserem i przekazaniem dziennika i notatek Lianie. A potem długim wietrzeniem domu, by pozbyć się paskudnego brzoskwiniowego aromatu…

    W całej wyprawie do Rzymu najbardziej irytowało go to, że musiał wziąć urlop na uczelni. Oczywiście myśl o długim locie w towarzystwie Liany również nie należała do przyjemnych, ale tym razem wyjątkowo bardziej przejmował się uczelnią. Teoretycznie po zakończonych zimowych egzaminach mógł liczyć na chwilę przerwy, ale kto wie jak długo zabawią w Rzymie. Na wszelki wypadek wykorzystał wymówkę o złym stanie zdrowia i wziął krótki urlop.
    Lot był okropny. Prawie dwadzieścia godzin w metalowej, latającej puszce, gdzieś ponad chmurami. Na małej przestrzeni z ludźmi, wszystkimi ich irytującymi hałasami, zapachami, no i z Lianą obok. Nawet jeśli usiłował jakoś się zdrzemnąć, w blokerach i słuchawkach na uszach i kapeluszu zakrywającym praktycznie całą twarz i tak był upiornie zmęczony, czując, że cały ten czas był podświadomie spięty.
    – Zapomniałem już jak bardzo nie lubię samolotów – mówi, gdy tylko w końcu może opuścić to metalowe więzienie i znaleźć się na ziemi. W Rzymie…
    Atmosfera miasta jest zupełnie inna niż w Woodwick. I wcale nie chodzi tu o przytłaczającą mnogość bodźców, dźwięków, zapachów czy kolorowych świateł. Rzym też ma w sobie pewną nadnaturalną energię. Całkiem inną i nie tak jednoznacznie wyczuwalną jak Woodwick, bardziej rozproszoną i tajemniczą, jakby ukrytą o wiele głębiej, chowającą się za przepychem wielkiego miasta, ale na tyle zauważalną, by czuł ją podświadomie. I chociaż nie miał ochoty się tym zajmować, całą drogę do hotelu jego zmysły ganiały za mnóstwem odczuć, wciąż rozpraszając się czymś nowym. Su-Jin czuł, że trochę to potrwa nim jego percepcja przyzwyczai się do nowego miejsca.
    Gdy w końcu znajdują się w hotelu, musi przyznać, że wybór Liany nie był zły. Chociaż preferował ciszę i spokój, lubił też luksus i wygodę. Nawet teraz, gdy prowadził raczej proste życie, nigdy nie oszczędzał na swoich potrzebach i zachciankach.
    – Prędzej po prostu wyrzucę cię z pokoju – stwierdza w odpowiedzi na rewelacje Liany.
    Chociaż mówi spokojnie, w duchu czuje narastające rozdrażnienie. Najpierw długa mecząca podróż, obce miejsce, a teraz to? Ani chwili spokojnego odpoczynku? I pomyśleć, że jeszcze chwilę temu patrząc na hotel myślał, że jest tu całkiem przyjemnie.
    Gdy wchodzą do apartamentu rozgląda się po nim bez entuzjazmu. Owszem, wystrój był w porządku i całkiem przyjemny, ale w tej chwili nie miało to dla niego większego znaczenia. Byłby w stanie nawet zapomnieć o wygodzie i luksusie, i spać choćby w piwnicy, byle mieć pewność, że będzie miał komfort i poczucie bezpieczeństwa. Z niezadowoleniem obrzuca wzrokiem wspólny pokój. Jeden wspólny pokój…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jutro wieczorem – odzywa się podnosząc wzrok na Lianę, która rzecz jasna musiała podziwiać widoki – Chyba nie zgubiłaś dziennika, który ci dałem? – pyta z lekką irytacją.
      Oczywiście nie chodzi o dziennik. Pamiętał wszystko szczegółowo i nie miałby problemu, nawet gdyby spaliła to wszystko. Po prostu był zły na tą podłą kreaturę. Nie przyjechali tu dla zabawy, pewnie czeka ich kolejne starcie z pokręconymi wiedźmami i ich kultem. Więc zamiast zadbać o to, by oboje byli wypoczęci i w pełni sił, ona musiała bawić się w swoje idiotyczne złośliwości i uprzykrzać mu życie. Powinna wiedzieć, że istniały pewne granice, kiedy trzeba było zapomnieć o idiotycznej zabawie.
      – Nie będę spał z tobą w jednym pokoju – stwierdza zdecydowanie – Będę tak miły, że pozwolę ci się odświeżyć i rozpakować, a potem wynosisz się do salonu na kanapę lub szukasz sobie jakiegoś noclegu. W końcu skoro ty zamówiłaś nam wspólny pokój, to ty również ponosisz konsekwencje.
      Nie ma zamiaru z nią dyskutować, bawić się w złośliwości czy kłótnie. W tej chwili był na tyle zmęczony i niezadowolony, że gotów był ją siłą wyrzucić z pokoju, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  93. Obserwuje każdy jej ruch i krok, czując narastające napięcie. Mieszanina irytacji i zmęczenia powoli zaczyna przeradzać się w gniew i Su-Jin ma wrażenie, że jeśli teraz ta podła kreatura zrobi coś, by kontynuować swoją zabawę i jeszcze bardziej go zirytować, to nie wytrzyma i nie będzie miał oporów, by ją skrzywdzić. Tym razem w pełni świadomie i dobrowolnie.
    Na szczęście Convalliana mija go, zabiera z bagażu jedynie torebkę i ucina temat jednym krótkim stwierdzeniem. Gdy demonica znika za drzwiami opuszczając apartament, Su-Jin czuje ulgę. Cała narastająca złość mija niemal w jednej chwili. Może to była tylko kolejna głupia złośliwość, którą nie powinien się przejmować, ale po prostu nie był w tej chwili w nastroju na taką zabawę.
    Z ulgą udaje się pod prysznic. Lodowata woda przynosi upragnione odprężenie po męczącej podróży. Odruchowo znów sięga do blizny na klatce piersiowej. Ślad po brzoskwiniowym kołku wciąż jest widoczny, choć ostatnie dwa posiłki, jeden przed wyjazdem, a drugi dyskretnie na lotnisku, sprawiły, że jest już coraz mniejszy. Jeszcze posiłek lub dwa i powinien nareszcie pozbyć się tej niemiłej pamiątki przypominającej mu o wydarzeniach z rudery.
    Wraca do pokoju, szykując się do spania. Nawet jeśli miał apartament tylko dla siebie i tak zamyka pokój na klucz. Zamierzał się wyspać, zamiast być czujnym, nie wiedząc o której wróci Liana. Wystarczał mu już sam fakt, że nocleg w nowym miejscu był czymś niekomfortowym. Dlatego tak bardzo nie lubił podróży… Zawsze potrzebował co najmniej kilku dni, by przyzwyczaić się do nowego miejsca i nauczyć się zasypiać w spokoju, ignorując to jak wszystko było obce. Obce miejsce, obce zapachy, obce bodźce atakujące go z każdej strony.
    Nie wie ile czasu leży w hotelowym łóżku, zwrócony plecami w stronę ściany i stara się wyciszyć umysł na tyle by zasnąć. Kiedy w końcu się to udaje nie śpi głęboko, ani nie czuje się specjalnie wypoczęty. Wystarczy, że jest na tyle wyspany, by fizyczne zmęczenie podróżą minęło, a dobry humor powrócił.
    Liany wciąż nie ma w apartamencie, co tylko jest mu jeszcze bardziej na rękę. Przynajmniej ma ciszę i spokój, bez jej irytujących uwag, czy złośliwości na każdym kroku. W spokoju przegląda swój bagaż. Ma chwilę czasu, by przygotować się na dzisiejszy wieczór, czy może raczej na zagrożenia, jakie mogą ich tam czekać. Wyjmuje z walizki kilka przedmiotów, które zgromadził kierując się wspomnieniami swojego ciała. Może i jego ciało nie potrafiło już używać magii, ale miało dość przydatnej wiedzy, by stworzyć prosty amulet ochronny, nie wymagający zaklinania. Najpierw zajmuje się rzecz jasna sobą, tworząc odpowiednią kombinację znaków na metalowym amulecie, który ma chronić go przed ogniem. A przynajmniej powinien. Dopiero gdy kończy, zabiera się za coś podobnego, tym razem dla Liany. Jej amulet jest nieco bardziej wymagający, połączenie szkła i ołowiu pod nieodpowiednim kątem może za bardzo przypominać lustrzaną taflę i utrudnić mu kreślenie właściwych znaków, mających odbijać jasną magię. Kiedy kończy jest zadowolony z efektu, choć nie do końca pewny, że to pomoże. W końcu nie wiadomo na jaką magię mogą trafić… Ma nadzieję, że mimo wszystko ochroni ich to przynajmniej w niewielkim stopniu. Odkłada amulety i ma zamiar się przebrać, kiedy słyszy, że Liana wróciła do apartamentu. Nie śpieszyła się z powrotem, ale to dobrze…
    Otwiera pokój i wychodzi do salonu, zastając tam Lianę zajętą strojeniem się do wyjścia.
    – Czarny lepiej ci pasuje – stwierdza przyglądając się jej nowej sukience – Bez obaw, szlafroki są tylko po domu, na ta okazję mam garnitur – mówi wymijając ją i kierując się do kuchni. Z zaciekawieniem przegląda zawartość lodówki, w której poza kolejnymi alkoholami znajduje tylko mrożone napoje.
    – Mrożona herbata… obrzydlistwo… – mruczy pod nosem szukając czegokolwiek interesującego. Wraca do salonu, w poszukiwaniu hotelowego telefonu. Znów zerka na Lianę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jest jeszcze środek dnia, naprawdę nie musisz się już teraz szykować, mamy dużo czasu – mówi, chociaż przecież wie, że demonica nie przepuści okazji żeby się wystroić. Nawet jeśli prawdopodobnie pakowali się w niebezpieczeństwo i powinni raczej myśleć o wygodzie.
      Czuje jednak, że dyskusja na ten temat nie ma większego sensu, więc zamiast tego sięga po hotelowy telefon.
      – Chcę zamówić śniadanie do pokoju… znaczy drugie śniadanie – poprawia się przypominając sobie, która jest godzina – Tak, może być, dla jednej osoby, dziękuję – stwierdza i rozłącza się.
      – Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam najpierw coś zjeść, potem dopiero mogę się szykować – informuje Lianę, po czym wraca się na chwilę do pokoju po parę jedwabnych rękawiczek.
      Gdy rozlega się pukanie do drzwi i damski głos z wyraźnym włoskim akcentem informuje o przybyciu zamówionego posiłku, Su-Jin otwiera drzwi, z uśmiechem wpuszcza do środka kobietę ze śniadaniem, po czym zamyka drzwi. Nakłada rękawiczkę na jedną z dłoni, nie śpiesząc się zbytnio. Podchodzi do kobiety z obsługi i ujmuje jej podbródek, przez chwilę patrzy jej w oczy i wdziera się do jej umysłu. Tym razem zamiast sugestii, zależny mu po prostu na zdezorientowaniu ofiary, tak by ta nie wiedziała co się dzieje. A potem bierze głęboki wdech, pochłaniając odżywczą życiową energię. Twarz kobiety staje się blada, a jej ciało bezwładnie upada na podłogę.
      Su-Jin w spokoju zdejmuje rękawiczkę i omija leżące na podłodze ciało kobiety. Zamiast tego sięga po tacę ze śniadaniem.
      – Tradycyjne włoskie śniadanie, caffe e cornetto – stwierdza z zadowoleniem, jakby nic właśnie się nie wydarzyło, upijając łyk kawy i zagryzając słodkim rogalikiem. W gruncie rzeczy nie przepadał zbytnio za kawą, była zbyt gorzka. Doceniał jednak jej połączenie ze słodkimi dodatkami, tak jak teraz.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  94. Wzrusza tylko ramionami. Dobrze wie, że Liana celowo się droczyła. Dlatego tym razem z przyjemnością jej się odgryza.
    – Na szczęście to nie ja będę siebie oglądał przez resztę wieczoru – mówi, również odrobinę zaczepnie.
    Jej kolejne słowa jedynie potwierdzają to, co już widział. Dlatego jedynie jej przytakuje. W gruncie rzeczy nie było w tym przecież nic złego. Jeśli dzięki temu miała czuć się lepiej i pewniej, to lepsze to niż niepotrzebny stres i rozmyślania nad sytuacją.
    Zerka na Lianę, gdy ta mówi, że już jadła.
    – Miałem na myśli coś bardziej tradycyjnego – mówi, uśmiechając się niewinnie, jakby wcale nie miał na myśli stosownego pożywienia się energią, by dziś wieczorem być w pełni sił.
    Przez chwilę skupia się na swoim śniadaniu, choć przez cały czas z zainteresowaniem obserwuje demonicę i jej reakcję, zarówno na to co zrobił, jak i na leżące na podłodze ciało kobiety.
    – Teraz jestem zajęty – odpowiada, popijając kolejny łyk kawy – Jeśli tak bardzo ci przeszkadza, że nie chcesz czekać to sama posprzątaj, w końcu apartament jest na ciebie – stwierdza obojętnie, wciąż z uwagą przyglądając się Lianie, ciekaw jej dalszej reakcji.
    – Dziwne? – powtarza z lekkim uśmiechem – Niekomfortowe?
    Z jakiegoś powodu podoba mu się reakcja demonicy i myśl, że cała scena mogła zrobić na niej dziwne lub, w jakiś sposób, niepokojące wrażenie.
    Kiedy jednak słyszy jej kolejne słowa patrzy na nią z lekką niechęcią.
    – Nawet tego nie porównuj – stwierdza z wyraźnym niesmakiem. Oczywiście, nie uważa sposobu pożywiania się Liany za nieodpowiedni czy zniechęcający, jak było to w wypadku choćby tego jak pożywiały się głodne duchy, czy gang-si przez nie opętane. Prędzej określiłby jej sposób jako męczący, wymagający więcej dodatkowego wysiłku w zdobywaniu pożywienia, co pewnie czasem musiało być już nużące. To jednak, że podchodzi do tego dość obojętnie, jak do czegoś naturalnego, nie znaczy, że miałby ochotę to kiedykolwiek oglądać. Zresztą wielu rzeczy, które uważał za normalne i naturalne dla różnych gatunków nie chciałby nigdy oglądać…
    – Nie tak jakbym chciał, ale wystarczająco – odpowiada po chwili namysłu. Odstawia filiżankę z kawą i na wszelki wypadek wsuwa dłoń pod ubranie, by dotknąć blizny po brzoskwiniowym kołku. Skóra pod jego palcami jest gładka, a widoczny i wyczuwalny jeszcze wczoraj ślad zniknął całkowicie.
    – Rany i blizny po brzoskwiniowym drewnie długo się goją – informuje Lianę, nim ta postanowi rzucić jakiś głupi komentarz – Chciałem mieć pewność, że jestem w pełni sił nim tam pójdę.
    Przez chwilę się waha, czy w ogóle powinien o to pytać. Ostatecznie decyduje się zadać nurtujące go pytanie.
    – A twoja rana? Zagoiła się już?
    Su-Jin ma nadzieję, że tak. W końcu wcale nie chodziło tu o troskę o jej stan zdrowia czy samopoczucie. Raczej o bezpieczeństwo i pewność, że jeśli znów wejdą prosto w pułapkę, oboje będą wystarczająco silni, by się bronić…
    Kończy śniadanie, po czym wstaje by umyć ręce. Potem znów podchodzi do telefonu.
    – Dzień dobry, chciałem poinformować, że wasza pokojówka zasłabła. Wyglądała na dość przemęczoną. Przyślijcie tu jakiegoś lekarza – mówi krótko i rzeczowo do telefonu, po czym rozłącza się i spogląda na Lianę – Posprzątane.
    Idzie do pokoju szykując swoje rzeczy, po czym zabiera część z nich i kieruje się do łazienki.
    – Idę się szykować, jak ktoś przyjdzie to posprzątać, to grzecznie ich wpuść, tyle chyba możesz zrobić? – mówi i znika w łazience, zamykając się na klucz.
    Celowo nie śpieszy się zbytnio, tak by ominęło go zamieszanie z badaniem i zbieraniem z podłogi nieprzytomnej pokojówki. Spokojnie bierze poranny, zimny prysznic i przebiera się w naszykowane ubrania. Dzisiaj wszechobecne lustra przeszkadzają mu o wiele bardziej niż wczoraj. Gdyby nie obecność Liany, pewnie przebierałby się w pokoju, gdzie byłoby mu zdecydowanie wygodniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy słyszy, że dźwięki za drzwiami cichną, a ludzie, którzy przyszli po pokojówkę, opuszczają ich apartament, wychodzi z łazienki. Ma na sobie dół od czarnego garnituru i białą koszulę. Bez słowa idzie do pokoju po marynarkę, krawat i buty. Przy okazji zabiera też przygotowane przez siebie amulety. Swój zawiesza na miękkim, ale wytrzymałym sznurku i zakłada na szyję, chowając pod ubraniem.
      – Masz, załóż jak ci będzie wygodniej – mówi, podając Lianie amulet, który przygotował dla niej – powinien ochronić przed jasną magią, odbijając pojedyncze zaklęcie. Dlatego postaraj się nie wchodzić pod nos zbyt wielu wiedźmom, bo nie ręczę za efekty.
      Spokojnie kończy się szykować wkładając marynarkę i buty. Nie przepadał za tego typu strojami. Były sztywne i krępowały ruchy, co czasami dość niemiło kojarzyło mu się z uczuciem sztywności ciała, którego tak bardzo nienawidził. Poza tym, to nie był dobry strój do ewentualnej walki… To wszystko sprawia, że Su-Jin czuje się trochę niekomfortowo. Zdecydowanie woli luźne stroje czy miękkie swetry niż eleganckie garnitury, a cała ta otoczka nie działa na niego tak pozytywnie i odprężająco jak na Lianę. W milczeniu sięga jeszcze po czarny, jednolity krawat układając go starannie, po czym zaczyna go wiązać. W głębi duszy czuje lekki niepokój na myśl o tym, gdzie się wybierają i co może ich tam czekać. I nie chodzi tylko o przeklęte wiedźmy. Myśl o udziale w przyjęciu jest równie niepokojąca. A perspektywa mierzenia się z tymi dwoma wyzwaniami naraz wydaje się dość trudnym zadaniem.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  95. Podnosi na nią wzrok słysząc uwagę o krawacie. Ma chęć odpowiedzieć jej, że przecież jeszcze nie skończył, ale widząc jej gest ustępuje i pozwala jej na to. Chociaż wydaje mu się to lekko niekomfortowe, mimo wszystko przygląda się Lianie z pewnym zaciekawieniem. Na jego twarzy pojawia się nieznaczny uśmiech, gdy słyszy jej komplement i uwagę o rozbijaniu sabatów.
    – Albo po prostu wpadaj czasem na uczelnię. Jest zdecydowanie bezpieczniej – odpowiada w końcu, dopiero teraz czując, że mimo wszystko mięśnie jego szyi były nienaturalnie spięte.
    Rozluźnia się nieco. W końcu wie, że nie ma powodu niepotrzebnie się spinać, ani zachowywać czujność. A jednak, kiedy Liana się nie cofa, wciąż trzyma ręce przy jego krawacie i patrzy na niego w ten sposób, Su-Jin zaczyna czuć lekki niepokój.
    Nie jest pewien czy chodzi o tą niecodzienną sytuację, zbyt bliską i poufałą, czy też coś rzeczywiście jest nie tak. Ma wrażenie, że w głębokich, zielonych oczach Convalliany dostrzega cień niepokoju. Nie potrafi jednak określić czy coś ją gnębiło, czy może projektował na nią swoje własne myśli i emocje. W końcu sam nie czuł się najlepiej z myślą o tym, gdzie idą i co może ich tam spotkać. A wszystkie przygotowania i upływający powoli czas, sprawiały, że tylko bardziej o tym myślał.
    Powoli sięga do jej dłoni ujmując je delikatnie, po spokojnie odsuwa je od siebie, czując, że potrzebuje jednak większej przestrzeni, większego dystansu, by poczuć się choć odrobinę lepiej. Wciąż jednak patrzy w oczy Liany, szukając w nich oznak niepokoju lub czegoś, co powiedziałoby mu więcej o tym, co się z nią działo.
    – Wszystko w porządku? – pyta w końcu, starając się zachować neutralny ton, tak by nie zdradzać przed nią własnego niepokoju, ani tym bardziej nie zabrzmieć zbyt troskliwie – Jeśli jest coś o czym mi nie mówisz… – zaczyna w końcu, czując narastający niepokój na myśl, że może podchodził do wszystkiego zbyt spokojnie i bezkrytycznie. Że niepotrzebnie ufał, że w tej sprawie stoją po jednej stronie i mogą na chwilę zapomnieć o czujności. Ta myśl sprawia, że znów jego mięśnie napinają się nieco, jakby w poczuciu zagrożenia.
    – Liana? – jego głos zmienia się na nieco bardziej poważny – Jest coś co powinienem wiedzieć nim tam pójdziemy? Nawet jeśli coś wydaje ci się nieistotne, chcę wiedzieć wszystko co myślisz na ten temat…
    Chociaż jego słowa brzmią poważnie, wie, że mogą wcale nie przynieść rezultatu. Jeśli Liana ukrywała coś istotnego, to przecież nie przekona jej. Mógłby spróbować ją zmusić, ale to wydaje mu się niewłaściwe. Mimo podejrzliwości, jakaś cząstka jego wciąż jeszcze dopuszcza myśl, że to wszystko mogła być tylko projekcja jego własnych lęków i obaw. W tej sytuacji może mieć tylko nadzieję, że jeśli jednak jego niepokój i podejrzliwość miały jakieś podstawy, to demonica zechce się nimi podzielić, póki jeszcze mieli czas, by cokolwiek zrobić.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  96. Pokiwał głową z ulgą. Jej wytłumaczenia miały jak największy sens; nie wiedział, dlaczego kiedykolwiek miałby w nie wątpić. Kawałki układanki wpadały na swoje miejsca, tworząc perfekcyjnie gładki ciąg wydarzeń. Prosta linia, żadnych ale. Ogarniał go spokój, bo tak jak mówiła, dom był bezpieczeństwem, ciepłem, ciszą, tylko małym bólem pulsującym z tyłu głowy. Convalliana się nim zaopiekowała, zaprosiła przez swój próg, a on miał czelność kwestionować zaufanie.
    — Wiem to. Nie o to cho- — zaczął odpowiadać.
    Tupet tej kobiety. Pytać się go niewinnym głosem, dlaczego się denerwuje, tylko po to, aby zrobić coś takiego. Mógłby przysiąc, że jego puls nie ruszył z powrotem do momentu, w którym policzek Liany dotknął jego kolana. W błyskawicznej reakcji powiedział sobie, aby opacznie nie interpretować jej słów.
    Widok Liany na podłodze przyprawił go o mdłości. Czy naprawdę oddawała mu część kontroli, jeśli w taki sposób jeszcze bardziej chłonął każde jej słowo? Czy to naprawdę byłaby jego decyzja, jeśli jadł jej z ręki? I zdał sobie sprawę, że nie chce kontroli. Nigdy jej nie lubił. Nigdy nie przychodziła mu naturalnie. Niektórzy ludzie twierdzili, że była jedynym sposobem na prawdziwą wolność. Całkowita kontrola nad swoim własnym przeznaczeniem. Dla innych bywała jednak przytłaczająca; ciężar odpowiedzialności bardziej ograniczał niż wyzwalał.
    — Jestem ostrożny. — Uśmiechnął się lekko. — To pierwszy raz, kiedy zostałem napadnięty, ale za to nie pierwszy raz, kiedy wracałem zbyt późno tą drogą, ponieważ odsprzedałem duszę pewnej właścicielce sklepu.
    Palce spoczywające na jej policzku, do tej pory w niemal sparaliżowanym bezruchu, teraz przesunęły się minimalnie, czując linię jej szczęki. Kciuk drgnął, jakby był wyuczony tego ruchu, ku jej wargom, zanim świadomość znowu przejęła władzę nad jego ciałem. Nie mógł już wyprzeć się tego gestu, wycofał więc dłoń w górę jej policzka, delikatnie odgarnął jej włosy za ucho, ponieważ tak było bezpieczniej. Były tak samo miękkie, jak zapamiętał. Jak sobie wyobrażał. Wtedy zabrał rękę i położył ją obok swojej nogi, zaciskając lekko palce na krawędzi poduszki, aby pozbyć się wspomnień, snów, które ukryte były w dotyku.
    Powoli zsunął się na podłogę i oparł plecy o kanapę, siadając z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Tak było lepiej, kiedy znów byli na tym samym poziomie, kiedy szala kontroli była prawie na równi — miała już ten mały defekt, przez który zawsze odrobinę bardziej przechylała się w jej stronę. Tak było prawie lepiej. Nie wziął pod uwagę tego, że jej oczy były z tej perspektywy jeszcze głębsze, jej zapach jeszcze intensywniejszy, niż gdy siedziała u jego stóp.
    — Śniłaś mi się. — Słowa wypadły z jego ust, zanim był w stanie przemyśleć, jak stosownie było obarczać taką rewelacją kobietę, która dobrodusznie zaprosiła go na noc do swojego domu. — Dość konsekwentnie od czasu tamtego dnia w sklepie — dodał. Powinien wybrnąć z tego, mówiąc, że tylko jeden nic nieznaczący raz. Jaki zabawny byłby z tego zbieg okoliczności. Zaśmialiby się z tego, jak jej przeznaczeniem było uratować go tej nocy z tarapatów i mogliby już nigdy więcej o tym nie wspominać.
    Nie wiedział, dlaczego tak w to dalej brnął. Coś zjadało go od środka. Może chciał, aby zbyła to machnięciem ręki, cichym urokliwym śmiechem, powiedziała, że to nic takiego, a potem wstała, otrzepała dłonie i zaproponowała mu, że zawiezie go do domu. W swoim łóżku mógłby śnić o Convallianie i zostawić poczucie winy jako problem na kolejny dzień. Nie musiałby unikać jej wzroku, ze zdwojoną ostrożnością analizować w głowie każdego jej słowa.
    — Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Przepraszam, to dziwne. Po prostu… raczej nigdy mi się to nie zdarza — dodał wymijającym tonem, skubiąc zawzięcie luźną nitkę w szwie jeansów, aby tylko nie spojrzeć jej w oczy.

    Ronan
    [Wracam do regularnego odpisywania. Jeśli się będę lenić, masz pełne prawo do publicznego nazywania mnie kłamcą i oszustem.]

    OdpowiedzUsuń
  97. – W porządku… – mówi krótko. Akceptuje jej odpowiedź, choć jakaś podejrzliwa cząstka jego umysłu mówi mu, że akceptuje to co chciał usłyszeć. Odsuwa jednak tę myśl. Nie ma powodu by nie wierzyć Lianie w jej słowa. W końcu oboje nade wszystko cenili swoje własne życie i bezpieczeństwo, a w tej chwili najrozsądniejszym i najbezpieczniejszym wydawało się właśnie wzajemne zaufanie. I szczerość. Jakakolwiek próba oszukiwania się byłaby o wiele bardziej niebezpieczna.
    Su-Jin przez chwilę się waha.
    – Ja też się denerwuje – przyznaje szczerze, choć już po chwili zaczyna żałować swoich słów. Czuje, że zaraz może powiedzieć zbyt wiele, zdradzić zanadto swoje uczucia, ten narastający niepokój i dziwne przeczucie, że to wszystko nie skończy się najlepiej. Dlatego szybko dodaje kolejne, dość wymijające słowa – Nie lubię takich imprez, są przytłaczające...
    Ma nadzieję, że ta szybka zmiana tematu była na tyle wiarygodna, by Liana uwierzyła, że tym właśnie się denerwował i nie kryło się w tym nic więcej.
    I chociaż chciał odsunąć tą chwilę w nieskończoność w końcu muszą iść, by dotrzeć na miejsce w porę.
    Już z daleka zabytkowy budynek wydaje mu się emanować dziwną energią, ale nie potrafi do końca nazwać tego uczucia. Może tak naprawdę energia wcale nie była dziwna tylko po prostu nieco inna?
    Z pewnym zaskoczeniem zauważa, że Liana postarała się i zdobyła zaproszenia. To nawet lepiej, nie będą musieli niepotrzebnie korzystać ze swoich mocy, a tak było zdecydowanie bezpieczniej.
    Wnętrze budynku niemal od razu uderza Su-Jina ogromem bodźców, które przez chwilę wydają się zbyt przytłaczające. Ogrom ludzi i energii, zlewających się ze sobą w jeden wielki szum i barwny kocioł, w którym poszczególne energie mieszają się ze sobą i przenikają w sposób trudny, do jednoznacznego wychwycenia konkretnych z nich. Intensywne kolory i wymyślne dekoracje zlewają się ze sobą, tworząc lekko rozmyte pstrokate tło, do którego w pierwszej chwili ciężko się przyzwyczaić. Dźwięki i zapachy atakują jego zmysły z każdej strony swoją intensywnością i różnorodnością. Pod pewnymi względami to miejsce przypomina mu centrum dużego miasta, w swym oszałamiającym i przytłaczającym chaosie.
    Przez chwilę Su-Jin stoi nieruchomo, lekko przymykając oczy i odcinając się od nadmiaru bodźców, starając się przyzwyczaić zmysły do nowej sytuacji i jakoś to wszystko uporządkować. Zawsze tak robił, gdy czuł się przytłoczony, choćby podczas wielkich wydarzeń na uczelni. Zmuszał się wtedy do częściowego filtrowania bodźców i nie wyłapywania wszystkiego naraz. I to pomaga… Chaos powoli się porządkuje. Jego dodatkowy zmysł znów tworzy w jego głowie trójwymiarową mapę całego tego miejsca. Zmysły przestają się ze sobą mieszać… I wtedy pojawia się coś jeszcze. Uczucie, którego wcześniej nie zauważył zbyt przytłoczony nowym miejscem.
    Czuje energię. Potężną i ukrytą gdzieś daleko… głęboko… Jakby stąpali ponad jakimś miejscem mocy, które przyciągało jego uwagę kryjąc się jednocześnie gdzie na granicy jego zmysłów, które starały się tylko odwracać uwagę. To było interesujące.
    Podnosi wzrok na Lianę, gdy ta wręcza mu szampana i komentuje całe to wydarzenie.
    – Tak, naprawdę wiele mi to mówi – odpowiada jej z lekkim niezadowoleniem.
    Co miał jej powiedzieć? Może dla niej była to typowa impreza dla bogaczy. Dla niego był to całkiem inny świat. Przez ostatnie sto, albo nawet i dwieście lat, jedyne większe wydarzenia w jakich brał udział, to te organizowane na uczelniach lub w środowiskach naukowych. A coś takiego? Nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet kiedy był na jakiejś wystawnej imprezie… Pewnie jakoś trzysta albo czterysta lat temu? I była to raczej uroczystość, którą obserwował z bezpiecznego dystansu, niż coś takiego jak teraz.
    – Postaram się – stwierdza, podchodząc do niej nieco bliżej. Przez chwilę podejrzliwie przygląda się zawartości otrzymanego kieliszka. Nie lubił alkoholu i zwykle w ogóle go nie pijał. Mimo wszystko decyduje się spróbować łyk. Szybko jednak krzywi się na nieprzyjemny smak i oddaje niemal nietknięty napój jednemu z mijających ich kelnerów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podchodzi krok bliżej Liany, by podzielić się z nią swoimi przemyśleniami, ale przerywa im czyjaś obecność. Przez chwilę przygląda się nieznajomej kobiecie, słuchając całej wymiany zdań między nią, a Lianą bez większego zainteresowania. Dopiero ruch nieznajomej, wyrywa go ze stanu odrętwienia i budzi na nowo czujność. Jest gotów by nieco się odsunąć unikając niezręczności, ale szybki ruch Liany sprawia, że nie ma takiej potrzeby.
      Dłoń demonicy zaciska się na nadgarstku nieznajomej, a spokojny i słodki głos, jakim Liana zwraca się do kobiety ma w sobie coś cudownie upiornego i groźnego. Su-Jin z zaskoczeniem i pewną fascynacją przygląda się tej scenie. Chociaż wcale nie oczekiwał od Liany tego typu zachowania, teraz czuje, że podoba mu się to, co właśnie rozgrywało się na jego oczach. Podobało mu się to zdecydowanie w ruchach i słowach demonicy, to jak bardzo jej ostre słowa nie pasowały do tego spokojnego tonu głosu. I to jak reaguje na to nieznajoma. W oczach Su-Jina pojawia się błysk fascynacji. Czuje, że chce zobaczyć więcej, patrzeć jak to napięcie eskaluje, jak Liana posuwa się do czegoś więcej. Ciekaw jest jak daleko byłaby w stanie się posunąć, co zrobić, gdyby nieznajoma nie ustąpiła i nie odeszła z oburzeniem.
      – Nie spodziewałem się, że będziesz aż tak przejmować się moim komfortem – mówi z dziwną satysfakcją, nie potrafiąc odmówić sobie pełnego zadowolenia uśmiechu – Zrobiłabyś jej krzywdę? – pyta, czując, że zdecydowanie za bardzo fascynuje go ta myśl.
      – Chyba będę musiał trzymać cię blisko siebie, bo jeszcze kogoś zabijesz – stwierdza, wciąż uśmiechając się przewrotnie, po czym decyduje się na coś więcej i podaje jej ramię. Ten gest jest dla niego nieco nienaturalny, ale ignoruje to. Mając do wyboru bliskość Liany, która gotowa była tak zdecydowanie bronić jego komfortu, czy też cały ten niekomfortowy tłum dookoła, wybór wydawał mu się oczywisty.
      – Skoro tylko ty możesz mnie dotykać… – mówi całkowicie poważnie, a nawet odrobinę zachęcająco, by Liana nie odebrała jego gestu jako żartu, czy złośliwości, nawet jeśli kryła się w tym odrobina złośliwości – wolę nie trzymać na dystans mojej jedynej sojuszniczki.
      Uśmiecha się do niej, patrząc wprost w jej zielone oczy. W tej chwili chciałby wyczytać z jej spojrzenia coś więcej, zobaczyć znów te emocje, które widział jeszcze przed chwilą i zrozumieć co się za tym kryło. Dlaczego to zrobiła?
      Wie jednak, że mają ważniejsze sprawy.
      – Przejdźmy się kawałek. Chcę lepiej poczuć to miejsce. Tu jest coś dziwnego… – mówi spokojnie, zmieniając ton na bardziej naturalny, gdy tylko wraca do ważnych spraw – To jak wierzchołek góry lodowej. Czuję, że coś tu jest, jakaś energia, zupełnie jakbyśmy znajdowali się nad ukrytym gdzieś głęboko miejscem mocy. Też to czujesz? Muszę upewnić się, że to nie złudzenie ani efekt jakiejś magii. Jest jeszcze coś – mówi z pewnym zawahaniem – Może to nieistotne, ale nie mam pojęcia jak zachowywać się na typowym przyjęciu dla bogaczy, nie bywałem na takich… – dodaje nieco ciszej, dając jej znać, że liczy na jej pomoc.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  98. Uśmiecha się tylko w odpowiedzi na jej zaprzeczenie. Nawet jeśli bardzo się starała, jej słowa wcale nie wdawały mu się wiarygodne. Wręcz przeciwnie, raczej dodatkowo śmieszyło go jak bardzo nie chciała się przyznać do tego, co się właśnie stało, a zwłaszcza do tego, co nią w tej sytuacji kierowało.
    – Zabijesz swojego jedynego sojusznika i to przed spotkaniem z wiedźmami? Wątpię... – odpowiada jej zaczepnie. Jej reakcja sprawia, że tym bardziej nie potrafi pozbyć się pełnego satysfakcji uśmiechu. Wręcz przeciwnie, ma wręcz ochotę roześmiać się w odpowiedzi na jej uroczą irytację. – Poza tym, kogo wtedy będziesz bronić? – dodaje, tym bardziej ją prowokując.
    Jej reakcje na całą tą sytuację wydają się równie fascynujące, co sam incydent. Su-Jin wciąż nie może przestać myśleć o tym, co mogło jeszcze się wydarzyć i jak daleko posunęłaby się w tym wszystkim Liana…
    Zerka na nią, gdy ta ujmuje jego ramię. Jej spokojne, powolne ruchy i delikatność w zachowaniu jest czymś co Su-Jin niezwykle docenia. Drobiazgiem, który ma dla niego o wiele większe znaczenie niż można się tego spodziewać. Podoba mu się, że Convalliana, mimo wszystko respektowała jego granice i nawet kiedy sam decydował się je przekroczyć, zachowywała się w sposób, który był dla niego wyjątkowo komfortowy. Ma tylko nadzieję, że w ten sposób nie uśpi całkowicie jego czujności…
    W końcu otrzymuje upragnioną odpowiedź, która sprawia mu dziwną satysfakcję. Więc jednak… Jednak byłaby w stanie posunąć się dalej i zrobić coś co być może skończyłoby się tragicznie. Su-Jin niechętnie odrywa się od tych myśli, czując, że wydają mu się one o wiele zbyt fascynujące niż powinny.
    – Na pewno. Cały Rzym słynie z niesamowitych podziemi. Tak stary budynek musi mieć je dość rozbudowane – stwierdza rzeczowo – Na razie nie wyczułem żadnej z wiedźm. Albo jeszcze ich nie ma, albo dobrze się maskują…
    Stwierdza. Zgadza się ze słowami Liany. W końcu to wydarzenie nie znalazło się w dzienniku bez powodu. Albo stanowiło przykrywkę, albo wiedźmy planowały coś zrobić w czasie tego przyjęcia. Choć osobiście bardziej skłaniał się ku hipotezie przykrywki. W końcu ta niewyraźna, ukryta energia, tak idealnie rozmywała się w tym barwnym tłumie, pełnym różnorodnej, chaotycznej energii, że momentami wydawała się niemal niewyczuwalna.
    Zerka na Lianę słysząc jej słowa i uśmiecha się z rozbawieniem.
    – To raczej zasługa tego, że jestem tu w towarzystwie gwiazdy wieczoru, która na dodatek tak mnie pilnuje – stwierdza z rozbawieniem w odpowiedzi na jej słowa. Raczej unikał zwracania na siebie uwagi i nie czuł potrzeby przyciągania wzroku. Może kiedyś, dawno temu… Ale te czasy bezpowrotnie minęły. Teraz o wiele bardziej zależało mu na anonimowości niż tym, by się pokazać.
    – Zdecydowanie tak – stwierdza bez chwili wahania, niemal wdzięczny za jej propozycję.
    Skoro mieli tu czekać nie wiadomo jak długo, wolał nie marnować siły na wyczerpujące przebywanie wśród tłumu. Perspektywa przewietrzenia się i pozostania nieco na uboczu, ale wciąż na tyle blisko, czuć gdy coś się wydarzy, była w tej chwili idealnym rozwiązaniem.
    Skierował się wraz z Lianą w stronę tarasu, mijając kolejnych ludzi i ignorując ich rozpraszające rozmowy. Gdy w końcu znajdują się na zewnątrz, czuje pewną ulgę. Co prawda tu także pojawia się tak wiele nowych bodźców, płynących z miasta, niosących nowe dźwięki, zapachy i kolory, mieszając się z bodźcami dochodzącymi z wnętrza. Jest jednak spokojnie, a wszystkie te bodźce zdają się bardziej odległe i wyciszone. Wieczór był jeszcze dość jasny, przynajmniej jak na tą porę roku. Mimo to wiele budynków, zwłaszcza zabytkowych, włączyło już swoje oświetlenie, wyróżniając się na tle innych. Su-Jin przez chwilę przygląda się temu widokowi, choć z jego perspektywy przypomina to raczej zarysy odległych kształtów, wymieszanych z różnorodnymi barwami. Powietrze jest przyjemnie chłodne i pachnie mieszaniną zapachu mgły, roślin i typowego smrodu miasta, tworząc dziwną, niezbyt przyjemną mieszankę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Su-Jin powoli odsuwa się od Liany. Chociaż brak dystansu i jej bliskość u jego boku wcale mu nie przeszkadzają, nie widzi powodu, by nie wykorzystać tej chwili wytchnienia i faktu, że są sami na tarasie, by nieco odetchnąć. Zwłaszcza, że niepokój towarzyszący mu w drodze do tego miejsca zdaje się znowu powracać. Ta dziwna, ukryta energia, w jakiś sposób go niepokoi. A dłużące się oczekiwanie tylko nakręca ponure myśli.
      Znów czuje lekkie zawahanie, ma chęć podzielić się tymi obawami z Lianą, ale nie jest pewien czy powinien to zrobić. Może tylko niepotrzebnie by się tym zamartwiali?
      – Jak się to wszystko skończy… – zaczął, starając się skierować temat na nieco pozytywniejsze tory – Może zostaniemy tu dzień czy dwa? Chętnie odwiedziłbym parę miejsc… – mówi, choć bez większego przekonania. W końcu jak mogli cokolwiek planować nie wiedząc nawet czy w ogóle to wszystko się skończy. Czy wyjdą z tego cało, albo czy na jednym szalonym sabacie skończy się ta cała pokręcona sytuacja.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  99. Su-Jin odwraca się do niej, słysząc jej odpowiedź, i uśmiecha się nieznacznie.
    Ma wrażenie, że słowa Liany, podobnie jak i jego, są tylko fasadą, za którą kryją się prawdziwe myśli i obawy. Są desperacką potrzebą tworzenia jakichkolwiek planów na przyszłość, byle nie myśleć o tym, jak wiele może pójść nie tak. I że to wszystko może się skończyć.
    To znaczy… Chciał by pewne sytuacje się skończyły. By skończyła się ta niepewność i poczucie zagrożenia, które nad nimi wisiało. By nie byli już skazani na współpracę, nawet wbrew swojej woli. I wreszcie by mogli w końcu zająć się swoimi sprawami, bez ciągłego wzajemnego towarzystwa i emocjonalnej huśtawki. Po prostu nie chciał by stało się coś złego, by po tylu wiekach życia to skończyło się w taki sposób, przez jakieś szalone wiedźmy…
    Kolejne słowa Liany sprawiają, że patrzy na nią sceptycznie.
    Naprawdę chciała teraz tańczyć?
    – To raczej nie najlepszy pomysł… – mówi w końcu nieco niepewnie, choć cały umysł wręcz krzyczał, że to fatalny pomysł. Przez chwilę trochę głupio jest mu się przyznać, że nie tańczył i absolutnie nie ma o tym jakiegokolwiek pojęcia, ale chyba nie ma wyboru. Liana wydaje się zbyt zdecydowana na wspólny taniec. Su-Jin poddaje się z lekkim westchnieniem rezygnacji – Nie, nigdy nie tańczyłem.
    Na wszelki wypadek sięga także do ukrytych wspomnień swojego ciała, w nadziei, że znajdzie tam cokolwiek, co przyda mu się w tej sytuacji. Jednak coś, co mógłby uznać za jakkolwiek podobne do tańca, było zbyt dalekie od tego, czego szukał. Pozostaje mu więc polegać jedynie na obserwacji, jak i samej Lianie.
    Przez chwilę w ogóle zastanawia się po co to robił i czemu w ogóle się zgadzał, zamiast stanowczo odmówić. Chyba po prostu przekonało go łagodne podejście demonicy to że wcale nie naciskała, raczej spokojnie zachęcała, jak i to, że wolał skupić się na czymkolwiek, nawet na największej głupocie, byle nie rozmyślać o tym co go niepokoiło...
    Patrzy jak Convalliana się zbliża, jak spokojnym tonem mówi mu co zrobi, a potem jak powoli i delikatnie układa ich ręce w odpowiednich pozycjach. Przez chwilę nawet lekko się uśmiecha, za każdym razem niezmiennie podoba mu się to, jak Liana się zachowywała, gdy przekraczała jego granice. Nie spodziewał się, że po tym jak jeszcze niedawno złośliwie usiłowała naruszać jego strefę komfortu, dojdzie do aż takiej zmiany.
    – Tylko się ze mnie nie śmiej – stwierdza w końcu, czując się strasznie głupio w tej sytuacji.
    Zgodnie z jej słowami próbuje wsłuchać się w muzykę. W pierwszej chwili jest to dość trudne. Skupiając się na dźwięku, jego umysł odruchowo próbuje przełożyć wszystko na przestrzenne obrazy, później dopiero zaczyna postrzegać dźwięki nie jako fale lecz po prostu dźwięki. Muzyka jest złożona, słyszy pojedyncze dźwięki każdego z instrumentów i ukryte w tle motywy. Dopiero na koniec to wszystko składa się w jakąś w miarę spójną całość z wyraźnym rytmem, o którym mówiła Liana.
    – W porządku i co… – zaczyna, chcąc spytać co teraz miał robić, ale Liana go uprzedziła każąc mu czekać.
    Z zaskoczeniem patrzy jak ta zdejmuje buty i zbliża się jeszcze bardziej stając mu teraz na stopach.
    – To już lekka przesada – stwierdza czując się trochę nieswojo.
    Była zbyt blisko. Nie podobała mu się aż taka bliskość. Ma wrażenie, że fizycznie czuje każdy oddech demonicy, że wyczuwa fizycznie każde uderzenie jej serca. Odruchowo przytrzymuje ją jednak nieco mocniej w talii, jakby w obawie przed tym, że może stracić równowagę i upaść. Choć tak naprawdę wolałby wcale tego nie robić, wolałby ją raczej od siebie odsunąć. Poprzednia odległość, gdy Liana układała ich ciała do tańca wydawała mu się bardziej komfortowa i rozsądniejsza. Spogląda w dół, chcąc spojrzeć na swoje stopy. Zamiast tego napotyka za to spojrzenie Liany, w którym dostrzega dziwną niemal dziecięcą radość. Mimo wszystko uśmiecha się do niej. Sam nie wie czy uśmiecha się z nerwów, starając się ukryć dyskomfort, czy może szczerze bawi go absurd całej tej sytuacji. Czuje, że muszą w tej chwili wyglądać dość komicznie…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Absolutnie nie – odpowiada jej szczerze, choć z pewnym rozbawieniem. Najwyraźniej jednak absurd całej tej sytuacji przeważał ponad zdenerwowaniem – Nie wiem nawet co mam dalej robić, ani jak… – mówi – A ty wcale nie pomagasz – stwierdza z udawanym wyrzutem.
      Wzdycha tylko, po czym stara się choć odrobinę rozluźnić. Na tyle, na ile kojarzył tańce, potrzebował choć odrobiny płynności ruchów…
      Znów zerka wyczekująco na Lianę. Chyba obawia się tego pierwszego kroku, nie mając pojęcia co właściwie chciał osiągnąć, jaki miał być efekt i w ogóle cel całej tej zabawy.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  100. Zerka na nią nieco sceptycznie słysząc jej słowa. Ta nagła zmiana podejścia wydaje mu się dość podejrzana. W końcu na tyle, na ile ją znał, mógł być pewien, że nie odpuściłaby okazji do złośliwości i irytowania go.
    Mimo jej zapewnienia Su-Jin obiecuje sobie w duchu, że jeśli zrobi się w jakikolwiek sposób nieprzyjemnie lub niekomfortowo i cała ta sytuacja przestanie być zabawna, po prostu to przerwie. Na razie mimo całej dziwności i nieco niekomfortowej bliskości, mimo wszystko jakoś go to wszystko bawiło i ciekawiło. Dlatego pozwalał na tą lekcję, choć miał wrażenie, że było to dość głupie. Choć i tak lepsze niż perspektywa powrotu do środka i marnowania energii na cały ten tłum.
    – Wiem, jest w porządku – odpowiada spokojnie i poważnie, gdy Liana zmienia ton. Jej słowa są przyjemnie kojące, a jej uścisk dłoni perfekcyjnie się z nimi zgrywa. Podoba mu się jej podejście, choć z drugiej strony czuje jakiś opór przed tym, że tak niewiele potrzebuje, by pozwolić komuś na przekraczanie jego granic. Odbiera to jako swoją nową słabość i to go niepokoi. Nie chce by tak było, by ktokolwiek uspokajał w ten sposób jego instynkty i odruchy, a już zwłaszcza by robiła to Liana. Dzisiaj może nie musiał się niczego obawiać i mógł jej na to pozwolić… Ale nie miał przecież gwarancji, że innym razem będzie tak samo.
    – Dla ciebie to tylko taniec, dla mnie to całkowicie nowe doświadczenie – odpowiada, ale nie zamierza z nią dyskutować, ani tym bardziej się kłócić. Zamiast tego skupia się na jej słowach, gdy ta instruuje go co ma robić. To nieco pomaga, pozwala skupić się na konkretnych ruchach, nauczyć się ich i zapamiętać… a potem powtarzać. Stara się to robić płynnie, tak jak pamięta, że robili to ludzie. Spokojne, miękkie kroki, bez niepotrzebnego spinania się. Podąża za słowami Liany i powoli układa sobie w głowie jakiś schemat, którego mógłby się trzymać.
    Nieco niechętnie podnosi wzrok na nią, odrywając się od obserwowania własnych ruchów. Ale robi to, zgodnie z jej życzeniem, tak jak jeszcze chwilę temu, gdy podążał za jej słowami. Spotyka jej spojrzenie i uśmiecha się nieznacznie. Nie jest już tak rozbawiony cała sytuacją, ani nie czuje się aż tak niezręcznie, teraz jest raczej skupiony na tym co robił. I chyba zaczął to rozumieć, skoro Liana zdecydowała się zejść z jego stóp i spróbować z nim zatańczyć, tak po prostu.
    Przestrzeń znów staje się bardziej komfortowa, a Su-Jin zaczyna czuć się w tym wszystkim coraz lepiej, a nawet nieco pewniej. Choć od czasu do czasu wciąż jeszcze walczy, by zerknąć w dół, na ich kroki, niż polegać na wyczuciu. Równie mocno walczy z pokusą, by potraktować muzykę nie jako dźwięki, lecz fale i spróbować jakoś osadzić się w przestrzeni. Ale wtedy straci rytm… Po prostu pozostaje skupiony, patrzy w zielone oczy Liany i stara się dostosować do sytuacji, do tego jak powinien w tej chwili postrzegać otoczenie i na czym się skupiać.
    Muzyka się zmienia. Staje się bardziej przyjemna i mniej chaotyczna, co zdecydowanie sprawia, że Su-Jin czuje się pewniej i lepiej. Łatwiej mu podążać za tą delikatną i wyraźną melodią, łatwiej dopasować się do niej, a nawet zacząć odnajdywać w tym jakąś przyjemność pozwalającą mu się nieco odprężyć. Skupienie na tańcu pomaga zapomnieć o niepokoju i wycisza nieco nerwowe myśli. A wsłuchiwanie się w muzykę porządkuje chaos w odbieraniu bodźców, poprzez filtrowanie ich tak, by nie przeszkadzały w odbierze melodii. To pomaga.
    Jedynie obecność Liany, jej spojrzenie i cała ta łagodność jaką mu okazuje, wydają mu się w jakiś sposób niewłaściwe, może nawet podejrzane. Nie potrafi zrozumieć jej motywów, tego dlaczego właściwie to robiła, czemu nagle była wobec niego tak inna. A fakt, że czuł się w tym zbyt komfortowo, tylko dodatkowo go niepokoił. Chciał wierzyć w jej dobre intencje, w to, że jeśli byli teraz sojusznikami, to jej troska o jego komfort i łagodność, którą tak bardzo doceniał, jest szczera. Chciał wierzyć, że nie pożałuje tego, że pozwala jej się do siebie zbliżyć i akceptuje jej zachowanie, że znów się nie sparzy wpuszczając kogoś do swojego świata nieco za blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiecha się nieco zaskoczony, gdy Liana burzy mu jego ułożony w głowie schemat swoim obrotem. Ale nie daje się wytrącić z rytmu.
      – Nie wierzę, że to robię – uśmiechnął się serdecznie.
      Rzeczywiście, nie sądził, że kiedykolwiek będzie tańczył. I to jeszcze z tą podłą kreaturą, która wyjątkowo wcale nie była podła, lecz zaskakująco miła i wyrozumiała.
      – Cieszę się, że mnie nauczyłaś – dodaje cicho. Mimo wszystko docenia to. Zawsze lubił poznawać nowe rzeczy, uczyć się czegoś nowego. Nawet tak nieprzydatnego jak taniec.
      Odpowiada milczeniem na jej kolejne słowa, choć ma ochotę powiedzieć, że ma nadzieję, że nie będzie następnego razu. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie o to chodzi. Nie o całą tą sytuację, o przyjęcie w Rzymie, raczej o sam taniec. Może rzeczywiście mogliby jeszcze kiedyś zatańczyć? Albo mógłby nauczyć się czegoś więcej niż te kilka prostych kroków. Może kiedyś…
      – Jest w porządku – mówi spokojnie, wręcz łagodnie w odpowiedzi na jej słowa. Docenia jej słowa, tak jak docenia jej postawę. Znów napotyka jej spojrzenie i coraz bardziej czuje, że chciałby by przestała zachowywać się w ten sposób, by przestała przyzwyczajać go do tej delikatnej nici zaufania między nimi, bo boi się, że ta nić może przerodzić się w krępujący sznur, może stać się niebezpieczna. Na moment odwraca wzrok, niewidzącym spojrzeniem patrząc na światła miasta – Możemy jeszcze chwilę potańczyć, chociaż do końca utworu, teraz kiedy w końcu rozumiem jak się tańczy jest całkiem przyjemnie – mówi w końcu, wiedząc, że nie może tak łatwo uciec przed nią i jej czujnym spojrzeniem. Dlatego znów powraca wzrokiem do jej oczu i uśmiecha się nieznacznie wsłuchując się w jej kolejne słowa.
      Nie do końca rozumie jej punkt widzenia, znów zdradza mu swoją perspektywę patrzenia na świat poprzez emocje i niewerbalny dialog. To wydaje się tak abstrakcyjne, a jednak wzbudza lekki niepokój. Czy to chciała osiągnąć? Uśpić jego czujność, wkraść się dalej i poznać jego emocje. Znów burzyła jego mury, tym razem nie bezpośrednią prowokacją jak przedtem, a powolnym i łagodnym budowaniem zaufania… Ta myśl jest nieprzyjemna i budzi dyskomfort. Więc nawet teraz to wszystko nie było niewinną zabawą, a rozgrywką między nimi? Próbą zdobycia przewagi?
      Ta myśl sprawia, że ulotna chwila przyjemności i dobrego humoru znikają, znów ustępując miejsca niepokojowi. Stara się jednak tego nie okazywać. Po prostu milczy, skupiając się na tańcu i odsuwając od siebie bolesną myśl, że rzeczywiście mógł uwierzyć, że tym razem, w obliczu trudności jakie na nich czekały cokolwiek mogło być inaczej.
      Gdy delikatna muzyka fortepianu dobiega końca powoli się zatrzymuje. Zabiera dłoń z jej talii i puszcza jej rękę, choć nie odsuwa się od niej. Odruchowo jeszcze odgarnia kilka niesfornych kosmyków z jej twarzy.
      – Dziękuję za ciekawą lekcję – mówi uprzejmie i spokojnie – Mam nadzieję, że wyczytałaś z niej coś ciekawego – dodaje nieco prowokacyjnie, odnosząc się do jej ostatnich słów.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  101. W jej reakcji jest coś dziwnego, coś czego wcale się nie spodziewał. Był pewien, że się odgryzie, że wytknie mu to jak łatwo mogła uśpić jego czujność. Był pewien, że znów będą mierzyć swoje siły. Ale nic takiego się nie dzieje, a chwila ciszy, gdy Convalliana odsuwa się i ucieka wzrokiem wydaje się niestosownie wręcz długa. Gdy w końcu demonica się odzywa, Su-Jin czuje, że wszystko było nie tak. W jej słowach nie ma ani triumfu, ani żadnej satysfakcji z powodu tego jak łatwo wciągała go w swoją pułapkę. Jest za to złość. Szczera i bolesna złość.
    Jej słowa w jakiś sposób go ranią i to bardziej niż powinny. Nie rozumie tego, w końcu potrafili mówić sobie gorsze rzeczy lub wbijać o wiele boleśniejsze szpile niż to… A jednak w tym co mówiła Liana, albo może w sposobie w jaki to mówiła, było coś co mimo wszystko trafiało do niego bardziej niż powinno.
    Nie zgadzał się z jej zarzutami, z tym, że nie miał w sobie nic z wrażliwości. Miał. Gdyby było inaczej nie czułby potrzeby chronienia czegokolwiek. Byłby w pewien sposób doskonały i niezdolny do zranienia, nie miałby żadnej rysy w swoim murze, ani żadnego czułego punktu, który musiał ukrywać. Ale dobrze, skoro chciała postrzegać go w ten sposób, to dobrze. Wolał by uważała go za bezdusznego potwora, który nie czuje nic, niż by pokonała jego mury i dowiedziała się co krył głęboko wewnątrz. Tak było dla niego bezpieczniej.
    Mimo wszystko, mimo że rozum z zacięciem uważał, że tak właśnie było lepiej, nie potrafił pozbyć się uczucia żalu na myśl o tym, że to co wydarzyło się między nimi jeszcze chwilę temu mogło być prawdziwe i szczere. Że być może doświadczył czegoś, jakiejś strony Liany, która była autentyczna, nie podszyta żadnymi zbędnymi intencjami i naprawdę miała w sobie tą delikatność i łagodność, ten ogrom wyrozumiałości, którym tak niepokojąco potrafiła przełamywać jego granice i mury jakie wokół siebie budował. Jeśli tak, to być może miał przez chwilę na wyciągnięcie ręki coś cennego i pięknego, co powinien docenić, a zamiast tego zniszczył to kilkoma słowami.
    Do tej pory zawsze był dumny z tego, że potrafił wyczuć i trafić w czyjś czuły punkt, zaatakować tak by najbardziej bolało. Teraz jednak nie czuje dumy. Zrobił to ślepo i bezmyślnie, a w słowach Liany kryła się bolesna prawda. Być może zbyt skupiał się na tym co pasowało do jego wizji świata… Ale nie mógł inaczej. Wiedział, że demonica nigdy tego nie zrozumie.
    Przez chwilę miał ochotę odwrócić wzrok, ale wiedział, że to oznaczałoby poddanie się. Oznaczałoby, że jej słowa, rzeczywiście go ranią i że kryje się w nich jakakolwiek prawda. A tak nie mogło być, nie mógł na to pozwolić. Dlatego wytrzymuje to, zachowuje kamienny wyraz twarzy, patrząc na Lianę wciąż tak samo, pewnie, może nawet nieco wyzywająco, jakby to wciąż był głupi pokaz sił.
    – Masz rację, nie powinno cię to dziwić – przyznaje krótko, ostro – Nie wiem czego oczekiwałaś, ani co sobie uroiłaś, ale twoja złość jest żałośnie głupia.
    Nie chciał tego mówić, ale wiedział, że powinien. Tego właśnie oczekiwałaby Liana, po istocie bez uczuć, za jaką go uważała. Skoro i tak zniszczył już to, co przez chwilę pojawiło się między nimi, to chciał zniszczyć to do końca. Tak by nigdy więcej się to nie powtórzyło, by nigdy więcej nie czuć tego, co czuł. Nie chciał tego, czuł się z tym źle, ale czuł też determinację by tak właśnie postąpić, by utwierdzić Lianę we wszystkim co wyobrażała sobie na jego temat.
    Chciał powiedzieć jej więcej, być dla niej okrutny, ale wtedy jego uwagę odwraca pewne poruszenie i znajoma energia. Odwraca wzrok od Liany i skupia całą swoją uwagę na tym co wyczuł. Ona także to wyczuła i ruszyła przodem.
    Su-Jin czuje jak błyskawicznie jego umysł przestawia się na tryb działania. I dobrze, nie chciał dłużej tkwić w niewygodnym świecie uczuć i rozmyślań. Skupienie się na celu, na tym po co tak naprawdę tu przyszli jest miłą odskocznią i powrotem do normalności. Nawet jeśli niedawne wydarzenia pozostawiły w jego sercu nieprzyjemną zadrę…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kieruje się za Lianą w korytarz na uboczu i podobnie jak ona wkłada dziwaczną szatę. Materiał jest nieprzyjemny i przesiąknięty złą energią. Su-Jin wciąga kaptur, by jak najlepiej ukryć twarz i nie wyróżniać się. Wraz z Lianą i resztą schodzi do podziemi. Pochodnie zawieszone w ciemności oślepiają swoim blaskiem, powodując, że ciężko mu cokolwiek dojrzeć. Ale nie potrzebuje wzroku, znów opiera się na dodatkowym zmyśle, który pozwala widzieć mu o wiele więcej, o wiele dalej niż tylko w zasięgu wzroku. Skupia się tez na energii. To co czuł wcześniej jako niewyraźne i odległe z każdą chwilą nabiera mocy i ostrych kształtów, stając się niemal namacalne. Chaos i nienawiść, prawdziwie piekielna energia. Przez chwilę jego oczy płoną czerwienią, a umysł zanurza się w tym odczuciu, w tej obrzydliwej energii rozpoznając w niej znajome, paskudne kształty. Ze wspomnień ducha Su-Jin może łatwo odczytać, że nie była to energia należąca do podrzędnego demona, którymi duch tak gardził. To coś, było potężniejsze, było czymś, co duch uznałby za godnego rywala w chwilach swojej piekielnej świetności. I Su-Jin wie, że to zły znak. Pierwotny instynkt ducha dość trafnie oceniał zagrożenia. W tej chwili dałby wiele by znów poczuć jego lekceważenie i pogardę, bez obaw o to, z czym przyjdzie im się zmierzyć.
      Trzyma się dość blisko Liany, choć zachowuje pewien dystans i nawet nie patrzy w jej stronę. Są tylko sojusznikami, nic więcej nie powinno go nawet obchodzić. A jednak wyczuwał jej niepokój, cała jej energia drżała przesiąknięta chaotycznymi emocjami. Odruchowo robi krok w jej stronę. Może gdyby to wszystko na górze wcale się nie wydarzyło zrobiłby coś innego, próbował jakoś ją uspokoić, wziąłby ją za rękę by dodać otuchy, ale teraz to wszystko byłoby jedynie pustym gestem.
      – Uspokój się – mówi szeptem, ostrym i nieprzyjemnym, jakby był na nią zły, że w takiej chwili okazywała słuszny niepokój – Zwracasz na siebie uwagę, twoja energia wręcz śmierdzi strachem, zapanuj nad tym – niemal jej rozkazuje.
      W końcu nie mogli ich wykryć. Su-Jin rozgląda się po pomieszczeniu. W półmroku wiele kształtów się rozmywa, ale nie przeszkadza mu to, widzi całe to miejsce dokładnie i szczegółowo. Bada każdy jego zakamarek, tak jak bada energie zgromadzonych tu osób, na którą nie zwracał wcześniej uwagi, zbyt skupiony piekielną energią emanującą z każdego zakamarka podziemi. Wśród postaci zajmujących kluczową pozycję poznaje znaną im wiedźmę.
      Z uwagą wsłuchuje się w wypowiadane słowa. Początkowo obawiał się, że nie zrozumie zbyt wiele z języka włoskiego, którym nie władał zbyt dobrze. Na szczęście wiedźmy uciekają się do starej dobrej łaciny, w której był perfekcyjny.
      To był podniosły wstęp do jakiegoś rytuału ofiarnego, który miał się tu odbyć. Nie znał dobrze tutejszych rytuałów, dlatego polegał na słowach i obserwacji. Przez chwilę zerknął na Lianę.
      – Rozumiesz co mówią, czy chcesz żebym ci przetłumaczył? – pyta, tym razem spokojnie i rzeczowo. Nie miał pojęcia czy Liana znała łacinę, ani jakie w ogóle języki znała poza angielskim i niemieckim. Domyślał się, że jako tak stara istota musiała posiadać dużą wiedzę, ale i tak wolał spytać.
      Zaraz potem jego uwaga na chwilę odwraca się od wiedźm i ich wspólnej przemowy i kieruje się w innym kierunku, w stronę nowej energii, która pojawia się w pomieszczeniu. Dwie osoby, dorosła i dziecko. Przyszły z całkiem innej strony niż oni. Su-Jin wyczuwa wyraźnie nieludzką energię dziecka, które towarzysząca mu osoba prowadzi w stronę trójki osób przewodniczących całej ceremonii. W stronę ołtarza. Czuje wyraźny niepokój dziecka, przeradzający się w coraz bardziej namacalny strach wraz z każdym krokiem przybliżającym do ołtarza.
      Su-Jin powoli zaczyna rozumieć znaczenie całej sceny. Dziwne i nieco niekonsekwentne informacje opisane w dzienniku, poświęcanie istot odżywiających się życiową energią… Więc tego typu rytuał właśnie oglądali. Trwa w bezruchu czekając co będzie dalej, czekając na to komu lub czemu zamierzają złożyć to dziecko w ofierze.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  102. - Odnoszę wrażenie, że ta sytuacja nie jest dla Ciebie czymś niecodziennym - odrzekł, usilnie starając się nadać brzmieniu swego głosu żartobliwy ton. Nieprzyjemne pulsowanie w potylicy na moment się nasiliło, przez myśl przebiegło krótkie stwierdzenie, nasycone… Właściwie czym?. Cały świat skupia swój wzrok na Tobie, Convalliano. - Czy jest na tym świecie ktokolwiek, kto zdołałby Ci się oprzeć i przedłożyć jedzenie nad Twoją bliskość?
    Z pewnością nie Enzo. Został uwiedziony, uwięziony w klatce, spętany przez każdy detal składający się na jej osobę. Osaczony spojrzeniem intensywnie zielonych tęczówek, przenikającymi się zapachami, miękkością i ciepłem jej ust. Zahipnotyzowany perfekcją każdej krzywizny ciała, nieskazitelną, niemal emanującą jasnym światłem skórą. Ciągnięty w przepaść przez coś, czego nie potrafił ani zidentyfikować, ani tym bardziej nazwać. Pozwolił jednak na to, nie oparł się, kiedy jeszcze miał taką szansę, nie użył magii, nie opamiętał się w porę. Sam podszedł zbyt blisko przepaści, świadomie stawiał każdy nieostrożny krok, zatem nie mógł teraz zrzucać na nią całej odpowiedzialności za fakt, iż ten jeden decydujący krok powiódł go wprost w ramiona ciemności. Ciemność upominała się o niego w każdej możliwej chwili życia, więc może zatem los z premedytacją zgotował mu skok w otchłań, z której nie ma już powrotu?
    Jego palce coraz mocniej wczepiały się w skórę, coraz bardziej zagłębiając się już nie tylko pod sweterek, ale pod koronkową fakturę bielizny. Opuszki delikatnie, nienachalnie kreśliły kręgi na skórze Convalliany; ruchy, mimo iż spokojne i niespieszne, kontrastowały z samym dotykiem oraz siłą nacisku, które zdawały się zdradzać pewną gorączkowość, zachłanność. Głowa Enzo mimowolnie uciekła do tyłu, głośno, zbyt głośno wciągnął powietrze do płuc, z gardła wyrwał się cichy pomruk.
    To krótkie zdanie podziałało na niego niczym bodziec wyzwalający, wyzwanie widoczne w jej oczach sprawiło, że gdzieś głęboko w jego wnętrzu coś postanowiło się uwolnić i wyruszyć na łowy. Tym razem to jednak łowca miał zostać ofiarą; pewny siebie, zadowolony, że udało mu się ją zdobyć, delektujący się chwilą uniesienia, przekonany o wyjątkowości swego położenia. A wystarczyło jedynie przystanąć na chwilę, wysłuchać tego, o czym od tak dawna krzyczała intuicja. Wtedy szybko by się zorientował, iż jedyna wyjątkowość, jaka ma miejsce tego wieczoru to siła głupoty i zaślepienia Enzo, zdradziecka moc hedonistycznych zapędów, które, koniec końców, zapewne doprowadzą go do cierpienia większego niż to, jakie kiedykolwiek sobie wyobrażał. Chęć zdobywania jeszcze nigdy nie była w nim tak silna jak tego wieczoru.
    Chwycił ją silnym, zdecydowanym, na pierwszy rzut oka niemal brutalnym ruchem, w równie zdecydowany sposób ciągnąc ją za sobą na kanapę, zmuszając ją do tego, aby znalazła się pod nim. Już w międzyczasie, ciągnąc ją do siebie, uporał się z zapięciem stanika, jego koszula wylądowała na podłodze. Skóra mrowiła go w miejscu, gdzie zostawiła swój znak, samotny kamień zawieszony na rzemyku delikatnie ocierał się o jej nagą skórę, kiedy Enzo zaczął się pochylać. Chwycił zębami jedno z ramiączek stanika, delikatnym ruchem zsunął je z ramienia. Czynność powtórzył przy drugim ramiączku, niespiesznie, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Odrzucił na podłogę zbędny element garderoby. Cofnął się nieco, jego usta zatrzymały się na brzuchu Convalliany, tuż przy miejscu, gdzie skórę przysłaniał materiał spodni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego dłonie zacisnęły się na jej biodrach, usta zaczęły podążać ścieżką pocałunków i delikatnych ugryzień, wzdłuż brzucha, wzdłuż linii mostka. Nagle zamarł, oderwał usta od jej skóry, nie podniósł jednak głowy ani o milimetr, z każdym oddechem Covalliany, z każdym uniesieniem się klatki piersiowej czując na nowo jej smak. Ciemne oczy Enzo zaczęły wwiercać się w twarz kobiety, w nieprzeniknionej czerni zamigotał błysk niepokoju.
      - Czy to na pewno ja tu jestem zdobywcą?
      Czym jesteś, Convalliano?
      Słowa zdają się przebijać gdzieś pomiędzy szybkimi oddechami, nieme pytanie powraca, zupełnie jakby starało się rozrzedzić powietrze ciężkie od pożądania, podniecenia, kotłujących się emocji. I mimo że wątpliwość i niewypowiedziany strach pojawiały raz za razem, Lorenzo wciąż podtrzymuje ogień, nie pozwala, aby rozsądek zepsuł ten moment. Umysł walczy jednak zaciekle, podsuwa czarne myśli, gromadzi ciemne chmury tuż nad głową Enzo. On natomiast tkwi w potrzasku, coraz bardziej rozdarty, ale i coraz mocniej popychany w jej ramiona przez nieznaną, magnetyczną siłę.

      [Enzo is back in town, całe szczęście w miarę odzyskałam umiejętność sklecania zdań, już smutno mi się zaczynało robić bez możliwości dręczenia pana Włocha na miliony sposobów.]

      Usuń
  103. – Skończ te głupie humory, bo cię tu zostawię – stwierdza z rozdrażnieniem.
    Nawet jeśli mieli powody, by się na siebie wściekać po tym co się stało, to nie był dobry moment. Nie jeśli chcieli z tego wyjść cało. Oboje… Chyba że Lianie wcale na tym nie zależało i jej wcześniejsze słowa, o tym, że byli swoimi jedynymi sojusznikami także nie miały znaczenia i były tylko mydleniem mu oczu, że może jej zaufać. A jeśli tak, to musiał myśleć przede wszystkim o sobie i przestać oglądać się na demonice.
    Zamiast tego skupia się na obserwowaniu rytuału i tego co się wydarzy, gdy dziecko zostanie złożone w ofierze. Czy pokaże się demon, którego czciły te wiedźmy? Czy będą próbowały o coś go prosić? Zmysły Su-Jina pracują wychwytując każdy najdrobniejszy szczegół. Stara się przy tym ignorować stojącą obok Lianę, ale czuje, że dzieje się z nią coś złego. Gdy widzi jak demonica rusza naprzód jest już za późno by ją powstrzymać bez zwracania na siebie uwagi wiedźm.
    Su-Jin czuje nagłą wściekłość na Lianę, na to jak nie mogła pozostać w ciszy i bezruchu i po prostu obserwować. Musiała ingerować… I po co? Z powodu jakiegoś dzieciaka, którego pierwszy raz widziała na oczy?
    Patrzy jak demonica używa swojej mocy, a znajdujące się obok niej wiedźmy zostają odrzucone z taką siłą, że giną na miejscu. Słyszy trzask pękających kości i czuje mdły zapach ich krwi. Wszystko dzieje się błyskawicznie.
    Chcąc czy nie Su-Jin wie, że może już w spokoju obserwować i czekać. Zrzuca z siebie nieprzyjemną szatę. Ma nadzieję, że poza wiedźmą z rudery nikt go tu nie rozpozna. Zresztą, może być pewien, że na tak specyficzny rytuał nikt nie bawił się w zabieranie ze sobą nietypowej, działającej zapewne tylko na jeden gatunek, broni.
    Powala znajdującą się najbliżej wiedźmę, przy okazji pochłaniając całą jej energię. W przeciwieństwie do Liany nie chciał zabijać ich w jak najszybszy i najefektywniejszy sposób. Planował pozyskać każdy skrawek ich plugawej życiowej energii. Jeśli na samym końcu przyjdzie im zmierzyć się z tym co czaiło się w tych podziemiach i wypełniało je swoją energią, to potrzebował jak najwięcej życiowej siły.
    Zerka na Lianę i wiedźmę, gdy słyszy dźwięk łamanych kości i opętańcze wrzaski. Przez chwilę wybija go to nieco z rytmu i zaburza percepcję przestrzeni, na której podświadomie polegał. Niemniej widok jest w pewien sposób fascynujący…
    Su-Jin nie czekając kieruje się w stronę ołtarza, gdzie znajduje się Liana, a także czarownik przeprowadzający rytuał i znajoma wiedźma z rudery. To ją chciał dopaść w pierwszej kolejności. Nie zwraca już nawet uwagi na zbliżające się do niego wiedźmy. Jest w pełni swoich mocy, nie potrzebuje nawet zbliżać się do czarownic, by pochłaniać ich energię. Jego zmysły rejestrują tylko jak kolejne wiedźmy, usiłujące zbliżyć się na dystans mniejszy niż kilka metrów słabną i marnieją w oczach, aż upadają głucho na podłogę jako suche, zmarniałe ciała. Większość z nich nie ma nawet sił rzucić zaklęcia, które mogłoby mu zaszkodzić. Z każdym kolejnym pochłoniętym życiem czuje się silniejszy i bardziej pewny.
    Gdy kolejna z wiedźm upada martwa, a on zamierza jednym szybkim ruchem znaleźć się tuż przy wycofującej się wiedźmie z rudery słyszy znajomy świst, po czym czuje uderzenie w klatkę piersiową. Metalowy przedmiot z brzękiem odbija się od podłogi. Su-Jin nie ma czasu, by się schylić i przyjrzeć bliżej, gdyż jego zmysły wychwytują kolejny dźwięk. W ułamku sekundy zamyka oczy, skupia całą swoją uwagę na poruszającym się prędko maleńkim przedmiocie. W ułamku sekundy wykonuje ruch ręką łapiąc go w locie. Otwiera oczy i w jednej chwili rozpoznaje to co widzi. Srebrna kula… Takiej broni spodziewałby się raczej po bractwie łowców, a nie sabacie obłąkanych wiedźm. Szybko odwraca wzrok w stronę, z której nadleciał pocisk. Nie widzi wyraźnie twarzy strzelca, a jedynie zarys jego sylwetki, ale wie, że ten musiał już zrozumieć, że broń była bezużyteczna. A przynajmniej wobec niego…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo złości porzuca plan ścigania wiedźmy z rudery i błyskawicznie znajduje się przy strzelcu. Zanim jednak chwyta jego broń i pochłania jego energię, strzelec jest w stanie oddać jeszcze jeden strzał. W stronę Liany. Wszystko dzieje się błyskawicznie, choć jego zmysły postrzegają wydarzenia niczym w zwolnionym tempie. Su-Jin znów zamyka oczy, wytężając dodatkowy zmysł. Dostrzega lecącą kulę, to jak mija ona twarz nachylonej do dziecka demonicy i trafia wprost w głowę chłopca. Gdy wampir otwiera oczy, wszystko zdaje się na nowo przyspieszać, pozwalając by wzrok na nowo przytłumił nieco jego postrzeganie przestrzeni. Su-Jin czuje wyraźną ulgę, że kula ominęła Lianę. Los chłopca jest mu w zupełności obojętny, i tak był przeznaczony na ofiarę i zginąłby, gdyby tylko ta podłą kreatura się nie wtrąciła i nie wyrwała za wcześnie.
      Rozbija trzymaną w dłoni broń, by nikt nie spróbował jej podnieść.
      Teraz jego wzrok kieruje się na czarownika, który mamrocze pod nosem łacińskie słowa, które brzmią bez sensu. Nie pasują ani do rytuału, ani do zaklęcia. Bardziej przypominały inkantacje…
      Su-Jin nie czeka, nie obserwuje. W ułamku sekundy dopada do czarownika, by przerwać to co ten chciał osiągnąć. Palce wampira zaciskają się na gardle czarownika, odbierając mu głos. Mógłby skręcić mu kark, ale zamiast tego wolał po prostu jednym głębokim wdechem pochłonąć całą jego energię, która wydawała się nieco silniejsza niż energia pozostałych wiedźm.
      Dopiero gdy odrzuca martwe, zmizerniałe ciało odwraca się w stronę Liany. Nie zwraca już uwagi na ostatnie pozostałe przy życiu wiedźmy. Powoli pochłania ich energię, tak, że nie są w stanie nawet uciec, ani tym bardziej rzucić żadnego zaklęcia.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  104. Gdy się odwraca widzi Lianę pogrążoną w dziwnym stanie. Przerażająco nieobecną. Su-Jin raz jeszcze zerka na zwłoki dziecka. Los przypadkowego chłopca nie mógł przecież tak wstrząsnąć demonicą, musiało kryć się za tym coś więcej. Zanim jednak zrobił jakikolwiek ruch, jedna z wiedźm, znajdujących się zbyt daleko, by był w stanie pozbawić ją energii dopadła Liany, która trwała biernie nawet nie zauważając zagrożenia. Dopiero atak zmusił ją do działania…
    Przez chwilę Su-Jin czuje rozdrażnienie. Bezsilną frustracją na całą tą sytuację. Cokolwiek się stało, cokolwiek przeżywała Liana z powodu tego dziecka, nie mogła się teraz poddawać. A on nie mógł skupiać się na tym by ją bronić i pilnować. Rusza w jej kierunku, ale zamiera czując potężną piekielną energię. Na chwilę jego oczy znów przybierają barwę czerwieni, gdy wpatruje się w stronę, z której wyraźnie czuje centrum tej energii. Czuje lekkie drżenie podłogi, a do pomieszczenia wlewa się czarna mgła, w której wyraźnie wyczuwa obecność potężnej demonicznej istoty. Przez chwilę ta scena przywołuje wspomnienia, które nie należą do niego, a w których dostrzega piekło. Czuje, że jego podświadomość zna ten rodzaj energii, choć zapewne w nieco innej formie niż ta obecna tutaj.
    W końcu dostrzega postać demona. Choć bardziej dostrzegają go jego zmysły, sama sylwetka tonąca we mgle wydaje się nieco rozmyta. Su-Jin podchodzi bliżej, w stronę Convalliany.
    Ciszę przerywa głos demona, który zwraca się do Liany. Fakt, że się znali wydaje się dość istotny, choć wampir nie wie jeszcze czy działało to na ich korzyść czy wręcz przeciwnie.
    – Dobrze się znacie? – pyta cicho Lianę.
    Czuje pewien niepokój i zwątpienie. Jeśli Liana znała tego dobrze znała tego demona, powinna była go poznać, poznać jego energię. W końcu każda życiowa energia była inna i niepowtarzalna. A jeśli poznała i celowo to zataiła? Jeśli wiedziała to już wcześniej, wyczytała między stronami dziennika ze wskazówek, które dla niego były nic nieznaczącym bełkotem oszalałych wiedźm?
    Su-Jin znów czuje falę zwątpienia i podejrzliwości. Bolesną myśl, że może od początku wyprawy do Rzymu próbowała go oszukać. Tylko czy byłby aż tak głupi, by tego nie zauważyć? Zwykle nie dawał się okłamywać… A może znów niepotrzebnie zakładał najgorsze i nie kryło się za tym nic więcej? Może po prostu znała demona na tyle słabo, by nie rozpoznać go aż do tej chwili, a on znów popadał w paranoję ze swoją podejrzliwością.
    Szybko odsunął od siebie te myśli widząc jak demon sprawia, że trupy czarownic wstają. Paskudne martwe marionetki podtrzymywane jego mocą… Su-Jin zdaje sobie sprawę, że walka z ożywionymi wiedźmami nie miałaby sensu, na ich miejsce powstałyby nowe, lub demon na nowo ożywiałby choćby ich roztrzaskane kości. Trzeba było pokonać tą piekielną istotę. Tylko najpierw musiał go zrozumieć i obmyślić jakiś plan.
    Wie, że nie ma żadnej stosownej broni przeciwko demonowi, która mogłaby dać mu przewagę. Gdzieś obok kamiennego ołtarza został ofiarny sztylet. Był też nóż, którym wiedźma dźgnęła Lianę… Potrzebował też sposobu by zbliżyć się do demona, zanim ten naśle na niego swoje upiorne żywe trupy. Nie był też pewien na ile może w tej sytuacji liczyć na pomoc ze strony Liany i to, że demonica nie obróci się przeciwko niemu. Może i twierdziła, że był w tej chwili jej jednym sojusznikiem. Z drugiej strony sali stał jednak jej pobratymiec, który był dla Su-Jina zagadką.
    Dlatego wampir zmienia nieco nastawienie.
    – Nie przedstawisz mnie swojemu znajomemu Liana? – pyta spokojnie demonicę.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  105. Odpowiedź Liany nie do końca mu się podoba. Jeśli była tak jak mówiła, powinna rozpoznać energię demona, powinna coś powiedzieć, zamiast tylko wciąż wściekać się o sytuację na tarasie i marnować czas na niepotrzebne humory.
    Przygląda się badawczo demonowi, który przedstawia się jako Sajr i niemal od razu wyjaśnia co łączyło go z Lianą, a ta nie pozostawała dłużna demonowi, wtrącając się w jego słowa. I chociaż ich konflikt interesuje Su-Jina tylko ponieważ chce dowiedzieć się jak najwięcej, coś w słowach demona na chwilę trafia do niego bardziej niż tego chciał. Ta myśl budzi lekki niesmak i dyskomfort. Przez chwilę znów wraca myślami do niedawnej chwili, do wspomnienia Liany i tego jak delikatna, łagodna i wyrozumiała potrafiła być, jak w ten sposób przebijała się przez jego mury. To wciąż go w jakiś sposób boli, tylko… wbrew słowom demona czuł, że tamta chwila wcale nie była fałszem. I to bolało jeszcze bardziej, bo w tej chwili byłoby o wiele prościej, gdyby jednak wszystko okazało się kłamstwem, a on nie musiałby mierzyć się z własnymi uczuciami.
    Nie, nie zamierzał o tym teraz myśleć.
    Szybko odrzuca swoje uczucia i prawdziwe myśli, jak zwykle chowając je głęboko. Zamiast tego patrzy w stronę demona.
    – Może i zdradziecka, ale nie taka głupia skoro potrafiła cię oszukać – mówi bezczelnie – W przeciwieństwie do ciebie jej urok nie robi na mnie wrażenia.
    Tak jak i twoja magia dodaje w myślach, czując w powietrzu niemal smak obrzydliwej czarnej magii. Widać ignorancja czarownic była równie duża, co ignorancja ich pana, skoro Sajr sądził, że jest w stanie w jakikolwiek sposób wpłynąć na jego umysł swoją magią.
    Su-Jin przygląda mu się badawczo, gdy ten usiłuje go kusić i popisać się swoją intuicją. Wyczuwał coś mrocznego? W porządku, jeśli tak bardzo chciał, mógł mu pokazać co takiego mrocznego w sobie skrywał…
    Na chwilę zerka w stronę Liany, gdy ta prosi go, by nie słuchał demona. Widzi jej gest, jakby chciała wyciągnąć do niego rękę. Demon jednak jest szybszy… Su-Jin patrzy jak Liana uderza o ścianę i uśmiecha się pogardliwie w odpowiedzi na słowa demona.
    – Czemu sądzisz, że jej żałuję? – pyta odwracając się w stronę Sajra – Znam ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć jak bardzo jest zakłamana – stwierdza chłodno, odwracając wzrok od Liany i patrząc na demona.
    – Za to ty Sajr… – oczy Su-Jina zmieniają barwę na krwistoczerwoną, a jego głos nieco zmienia ton. Skoro demon tak bardzo chciał prowokować jego ukrytą, mroczną energię to bardzo dobrze. Zamierzał to wykorzystać, spuścić nieco ze smyczy swojego demona i czerpać z jego wiedzy i doświadczenia. Ale wciąż mając go pod swoją kontrolą – Nie próbuj na mnie swoich sztuczek. W piekle rządziłem demonami podobnymi do ciebie i znam doskonale waszą prymitywną naturę. Dlatego nie robi na mnie wrażenia wdzięk tej podłej kreatury, ani tym bardziej twoje magiczne sztuczki – mówi zdecydowanie.
    Czuje, że stąpa po cienkim lodzie, ale to był pokaz sił. Demony takie jak Sajr rozumiały tylko siłę. Jeśli chciał to dobrze rozegrać, nie mógł pozwolić, by demon traktował go jak swojego pionka, którym może łatwo sterować.
    Dostrzega niezadowolenie na twarzy demona oraz pewne poruszenie wśród martwych wiedźm. Robi krok do przodu, zbliżając się w stronę Sajra.
    – Jeśli chcesz się ze mną dogadać traktuj mnie jak równego sobie, a nie kogoś, kogo możesz mamić swoimi sztuczkami i kusić spełnianiem marzeń jak jakąś wiedźmę.
    – Czego w takim razie chcesz? – pyta demon
    – Chciałeś przejąć Rzym… – mówi powoli – Ja kiedyś rządziłem całym miastem i ludźmi, którzy mi służyli. Chcę znów mieć tą władzę. Pomóż mi, a ja pomogę tobie, skuteczniej niż twoje nieudolne wiedźmy – uważnie przypatruje się demonowi – A jeśli chodzi o nią – dodaje zerkając na Convallianę – Jeśli chcesz ją zabić to śmiało, wyświadczysz mi tym tylko przysługę.
    – W takim razie przyprowadź mi ją tu i patrz jak umiera, potem możemy dobić targu – w oczach Sajra, Su-Jin dostrzega pewną nieufność, jakby poświęcenie Liany miało być dowodem, że nie kłamał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Z przyjemnością – odpowiada, po czym odwraca się w stronę demonicy i rusza w jej stronę.
      Nie śpieszy się przesadnie. Potrzebuje chwili czasu na przemyślenia. Mija kamienny ołtarz. Schylenie się po ofiarny sztylet nie wchodziło w grę. Miał tylko nadzieję, że Liana wciąż miała przy sobie nóż, którym dźgnęła ją wiedźma. Jak do tej pory nie zauważył ostrza nigdzie po drodze, a bez broni pokonanie demona było zbyt trudne. Gdy staje naprzeciw Liany czuje ulgę gdy widzi błysk srebrnego ostrza.
      Przyklęka naprzeciw niej i celowo pochyla się tak, by zasłonić demonowi widok.
      – To moje podziękowanie za to, że próbowałaś mną manipulować – mówi.
      Wpatruje się w Lianę swoimi czerwonymi oczyma, podczas gdy dłonią dyskretnie sięga do jej dłoni i srebrnego ostrza. Ma nadzieję, że zrozumie co robił, i że mimo ich wcześniejszego nieporozumienia wciąż wierzyła, że był jej sojusznikiem.
      Ostrożnie ukrywa nóż w dłoni, wsuwając go częściowo w rękaw, by nie rzucał się w oczy, po czym wstaje i brutalnie chwyta ją za włosy, zmuszając by wstała, niezależnie od tego czy miała siłę czy nie. Widzi jak jej ciało drży i nie współpracuje, ale ignoruje to nie mogąc sobie pozwolić na delikatność ani wyrozumiałość. Przesuwa dłoń na jej kark, by chwycić ją pewniej i mocniej, po czym zmusza, by podeszła z nim w stronę demona. Po raz kolejny ignoruje to, czy Liana ma siłę dotrzymać mu kroku. Gdy są wystarczająco blisko, praktycznie rzuca ją wprost pod nogi Sajra.
      – Śmiało, chętnie popatrzę – mówi zbliżając się nieznacznie do demona.
      Wie, że musi uśpić jego czujność, podejść jeszcze bliżej, na tyle blisko, by we właściwym momencie móc zadziałać…

      Cho Su-Jin

      Usuń
  106. Patrzy w spokoju jak demon wymierza Lianie policzek. Kiedy jednak Sajr odwraca się w jego stronę, na twarzy Su-Jina pojawia się pogardliwy uśmieszek, który ma tylko upewnić demona w jego przeświadczeniu.
    – Jest dla mnie odrażająca – mówi, dopowiadając swoje do słów demona.
    Nie odwraca wzroku ani na chwilę. Czuje na sobie spojrzenie Sajra. To wciąż była próba sił. Wiedział, że demon szukał w jego postawie, wyrazie twarzy czy choćby oczach najdrobniejszej rysy, czegokolwiek, co zdradziłoby, że mógł kłamać. Ale Su-Jin wie, że demon niczego nie znajdzie. Już dawno nauczył się chronić swoje prawdziwe myśli i uczucia, pieczętować je w tak nieodstępnych zakamarkach umysłu, by nawet w najgorszych chwilach nie zdradzić niczego. Taka była cena trzymania na wodzy własnych lęków, musiał nauczyć się zmuszać swój umysł do poddania się żelaznej woli, nawet jeśli to bolało.
    A tym razem bolało. Widok bólu jaki demon zadawał Lianie niespodziewanie dotyka go o wiele bardziej niż mógł przypuszczać. Z kolei zachowanie Sajra wzbudza w Su-Jinie obrzydzenie. Mimo to patrzy, nawet na chwilę nie odwraca wzroku, ani nie pozwala, by choćby najmniejszy mięsień w jego twarzy lub ciele drgnął w niekontrolowany sposób. Zachowuje zimną krew, nawet gdy Liana usiłuje walczyć i ostatkiem sił podrywa kamienny ołtarz w stronę demona.
    To był błąd. Nie powinna tego robić… Czuje lekką irytację. Chciał tylko by zaufała i wytrzymała, oszczędzała siły, by znieść to co było konieczne nim będzie mógł dopaść demona. Zamiast tego marnowała energię na walkę. Nie ufała mu?
    Przez chwilę czuje wyrzuty sumienia. Może gdyby nie zareagował w ten sposób na tarasie i gdyby nie zeszli do podziemi w nastroju by skoczyć sobie do gardeł, teraz byłoby inaczej. Może ufałaby mu na tyle, by po prostu wytrzymać wiedząc, że nie pozwoli jej zabić.
    Reakcja Sajra sprawia, że Su-Jin ma chęć odwrócić wzrok, by na to nie patrzeć. Czuje się źle, gdy krzyk demonicy rozbrzmiewa echem po podziemiach, wywołując w nim niemal uczucie mdłości. Dlaczego? Widział o wiele gorsze rzeczy, o wiele większe okrucieństwo we wspomnieniach z piekła. Słyszał o wiele gorsze krzyki skatowanych i udręczonych dusz. A jednak czuje narastający bunt całego swojego ciała przeciwko temu co właśnie oglądał. Czuje jakby paznokcie Convalliany nie wbijały się w posadzkę, lecz w jego ciało, domagając się z jego strony jakiejś reakcji, tego by to przerwał. Ale wie, że jeszcze nie może… To wciąż nie był dobry moment.
    Z całych sił zmusza się, by opanować swoje myśli i reakcje. By stłumić wyrzuty sumienia za to co powiedział na tarasie, za to jak odrzucił piękną chwilę, gdy Liana otworzyła się przed nim i sprowadził wszystko do zwykłej gry o kontrole. Odsuwa te myśli powtarzając sobie, że jeśli wytrzyma, jeśli zachowa lodowatą postawę, będzie miał szansę ją uratować i wszystko naprawić. Jeśli popełni błąd, wszystko przepadnie…
    Dlatego znosi ten widok. I patrzy jak demon zapędza się w swoich działaniach, niemal całkowicie tracąc zainteresowanie jego reakcją. Sajr oddaje się sadystycznej satysfakcji z możliwości upodlenia Liany, jak zagłębia pazury w jej ciało. Chce zabić. I jednocześnie chce czerpać obrzydliwą perwersyjną przyjemność z tego co robi. Su-Jin widzi jego zaślepienie i moment, z którego nie ma już powrotu. Wie, że demon już się nie cofnie, już go nie testował, tylko realizował własne długo wyczekiwane fantazje.
    To był ten moment. Su-Jin powoli przesunął ostrze w dół, chwytając je mocno. Trupie oczy wiedźm nie dostrzegają tego dyskretnego ruchu, ich pan jest zbyt otumaniony żądzą krwi i sadystyczną przyjemnością, by zwrócić uwagę na cokolwiek. Wampir zaciska palce na rękojeści noża. Miał tylko jedną szansę, cios musiał być idealny. Czysty. Silny. I przede wszystkim śmiertelny.
    Skupia całą swoją uwagę i oczyszcza umysł, na nowo wytężając wszystkie swoje zmysły, nawet jeśli zapach krwi Liany i wszystko co się z nią działo uparcie wręcz krzyczało o jego uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ułamku sekundy doskakuje do demona i wbija sztylet w bok jego szyi z taką siłą, że ostrze przebija krtań i gardło Sajra. Koniec srebrnego noża wystaje po drugiej stronie szyi, a rękojeść i dwa palce wampira na moment zatapiają się w ranie. Zdecydowanym ruchem, nie dając demonowi czasu na reakcję, Su-Jin przekręca ostrze, by pogłębić ranę.
      Sajr wydaje z siebie charczący, bulgoczący od krwi, dźwięk. Martwe wiedźmy poruszają się w chaotycznych, wręcz spazmatycznych ruchach. Su-Jin czuje gorącą krew rozlewającą się po jego ręku. Jednym ruchem powala demona w tył, tak by ten wylądował na plecach, po czym dociska stopę do jego klatki piersiowej zgniatając ją boleśnie, aż słyszy trzask łamanych żeber.
      Demon krztusi się krwią, sięga do szyi, by wyrwać ostrze. Czarna magia chaotycznie wibruje, a ciała wiedźm miotają się bezładnie.
      Wszystkie bolesne uczucia, które Su-Jin jeszcze przed chwilą tłamsił teraz wybuchają z wściekłością. Na usta ciśnie mu się tak wiele pełnych satysfakcji słów, którymi mógłby zaznaczyć swój triumf nad demonem. Całym sobą pragnie się odebrać, zadać mu jak największy ból, sprawić by cierpiał jeszcze bardziej niż Liana. Chciał sięgnąć do najpotworniejszych zakamarków umysłu i zadać Sajrowi najwymyślniejsze piekielne tortury, za każdą ranę jaką ten zadał Convallianie.
      Wampir wie jednak, że musi powstrzymać tą wściekłość. To wszystko było tylko pragnieniem jego ego, które domagało się zaznaczenia swojej wyższości i rozkoszowania się zemstą. Ale to nie było ważne. W tej chwili liczyło się co innego.
      Dlatego jedyne co robi to patrzy wprost w oczy demona, z nienawiścią, pogardą i obrzydzeniem, po czym skupia się i zaczyna pochłaniać energię śmiertelnie rannego demona. Czuje się jak w transie. Nie zwraca uwagi na miotającego się Sajra, ani na rzucające się w agonii trupy wiedźm, które rozpadają się na kawałki, gdy ich pan powoli marnieje. Cielsko demona słabnie, jego konwulsyjne ruchy są coraz lżejsze, aż w końcu zamiera. Jego ciało sztywnieje, a potem powoli zaczyna zmieniać się w popiół i kruszyć pod stopą wampira.
      Su-Jin czuje całą tą potężną piekielną energię wypełniającą jego ciało. Stara się jednak jej nie absorbować. Nie potrzebował jej, chciał ofiarować wszystko Lianie, by odzyskała siły kosztem demona, który ją skrzywdził.
      Cofa się o krok zostawiając rozpadające się ciało demona i zwraca w stronę Liany. Ostrożnie klęka obok niej. Odruchowo wyciąga rękę, by ją dotknąć, jakoś okryć jej rozorane plecy. Cofa jednak dłoń, gdy zauważa, że ta cała pokryta jest krwią Sajra. Z obrzydzeniem wyciera rękę o spodnie, po czym zdejmuje marynarkę i ostrożnie okrywa nią plecy Liany.
      Widzi jak jego dłonie lekko się trzęsą, ale nie ma pojęcia czy to z powodu nadmiaru demonicznej energii, którą starał się kontrolować, czy może w ten sposób odreagowywał tłumione emocje.
      – Wiem, że zaboli, ale muszę cię odwrócić – mówi do niej łagodnie.
      Nieważne czy cokolwiek wcześniej ich poróżniło. W tej chwili gotów był zapomnieć o wszystkich swoich urazach wobec niej, byle tylko przeżyła.
      Delikatnie i powoli odwraca jej ciało na plecy, podtrzymuje ją przy tym i nieznacznie unosząc jej głowę i ramiona. Patrzy na nią z nieskrywaną troską, czując, że nie ma nawet siły ukrywać w tej chwili emocji. Ostrożnie, niemal z czułością dotyka jej policzka, przejeżdżając palcem po jej krwawiącej wardze.
      – Zaraz wszystko będzie dobrze, tylko mi zaufaj – mówi cicho, nachylając się nad nią powoli. Chce dać jej czas i upewnić, że nie musi się bać, że nie zamierza zrobić jej krzywdy. Chce tylko by mu zaufała.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  107. Przez chwilę ma chęć uciec wzrokiem, odwrócić się od jej spojrzenia, gdy słyszy jej słowa. Słowa, które tak boleśnie trafiają w czuły punkt i dziwaczne wyrzuty sumienia wciąż czające się gdzieś w jego głowie. Wie, że potraktował ją niesprawiedliwie doszukując się podstępu tam, gdzie go nie było, w czymś co było prawdziwe i piękne. Ale co miał jej powiedzieć?
    Przeprosiny wydawały się nie na miejscu i zbyt fałszywe. Owszem czuł żal, że zachował się w ten sposób, ale nie uważał, że powinien przepraszać za własne uczucia i lęki. To tak jakby miał przepraszać ją za to, że był tym kim był.
    Wyjaśnienia czy rozmowa może i były dobrym rozwiązaniem, ale na pewno nie teraz. Nie, gdy widział jak Liana gaśnie w oczach, a on sam długo nie utrzyma w ryzach piekielnej energii, którą chciał jej przekazać. Mogli, a nawet powinni o tym porozmawiać, ale później, gdy będą już bezpieczni. Na spokojnie, w hotelu.
    A teraz? Mógł tylko znieść jej słowa i starać się nie okazywać, że w jakikolwiek sposób go zabolały… Dlatego Su-Jin robi to co zwykle, zachowuje chłodną obojętność, nie odwraca wzroku, ani nie mówi ani słowa. Po prostu w milczeniu przyjmuje jej uwagę, przełyka gorycz tych słów i nie daje po sobie poznać, co naprawdę czuje. Dopiero kolejne słowa Liany zmuszają go do reakcji.
    – Po prostu się zamknij – mówi z irytacją, choć jego głos wcale nie brzmi jakby był zły. A już na pewno nie na nią.
    Mimo wszystko jednak jest zły. Na to, że mówi mu coś takiego. Na to, że chce by zostawił ją tu na śmierć. I na to, że w ogóle przyszło jej do głowy, że mógłby to zrobić. Po tym wszystkim, po tym jak tamtego wieczora, podczas szczerej rozmowy, powiedział jej, że niezależnie od gróźb i docinków wcale nie chce jej krzywdy, ani tym bardziej śmierci.
    – Jesteś moim jedynym sojusznikiem, pamiętasz? Nie możesz się teraz poddać – dodaje cicho, wspominając jej własne słowa z hotelu. Nawet jeśli te słowa nic nie znaczą, dla niego znaczyły. Uwierzył jej wtedy pomimo całej swojej podejrzliwości. I miał szczerą nadzieję, że ona uwierzy mu teraz. Pomimo tego jak zachował się na tarasie i pomimo wszystkich okropnych słów, jakie mówił, by podejść demona.
    Czuje jej łzy, które spływając po policzku dotykają jego dłoni. W pierwszym odruchu ma chęć zabrać rękę. Znów czuje znajomy dyskomfort, podobny do tego, który czuł w piwnicy w ruderze. Znów znajduje się w obliczu emocji, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Nie umie pocieszać, nie umie być dla kogoś wsparciem. Nawet głupie trzymanie jej za rękę było czymś, przed czym pragnął uciec. Zdystansować się. A teraz? Jak miał poradzić sobie z jej łzami?
    Odruchowo, nieco nerwowo, wyciera łzy z jej twarzy, by na nie nie patrzeć.
    Czuje, że ta chwila słabości była równie krępująca dla niej, co i dla niego, że nie chciałaby żeby oglądał ją w takim stanie. Ani zapewne nie chciała by próbował ją pocieszać. On sam zapewne na jej miejscu chciałby w takiej chwili przestać istnieć lub usiłowałby udawać, że nic się nie dzieje.
    On też postanawia udawać, że nic się nie dzieje i nie widzi jej łez. Tym bardziej skupia się na tym, co chciał zrobić. Nieważne co Liana mówiła, ani co o nim myślała. Zamierzał ją uratować, choćby miał to zrobić siłą.
    Delikatnie otwiera jej lekko uchylone usta i zbliża się jeszcze bardziej. Czuje nieprzyjemny dotyk jej szorstkich warg i metaliczny smak krwi, gdy tylko jego usta dotykają jej ust. Skupia się na wypełniającej go energii demona, po czym ostrożnie robi głęboki wydech, przekazując Lianie wraz z oddechem pierwszy haust życiodajnej energii.
    Czeka na jej reakcję, na to by zrozumiała, zaciągnęła się energią i ułatwiła mu zadanie biorąc to, co chciał jej przekazać. Kolejny wydech, i kolejna porcja energii. Czuje jakby robił jej sztuczne oddychanie, jakby usiłował zmusić jej ciało do podjęcia walki.
    No dalej, bierz ile tylko chcesz.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  108. Czuje wyraźną ulgę, gdy Liana mimo tego co mówiła, nie zamierzała utrudniać mu tego co chciał zrobić. Wręcz przeciwnie, czuje jak demonica łapie jego oddech i przekazywaną jej energie, jak chłonie każdy haust życiodajnego oddechu, a całe jej ciało reaguje i czerpie utracone siły z energii demona.
    To uczucie jest nowe i fascynujące. Su-Jin nigdy wcześniej nie dzielił się z nikim energią w ten sposób, ani w żaden inny sposób. Do ostatniej chwili nie był nawet pewien, czy będzie w stanie to zrobić. Teraz czuje jak życiowa energia przepływa między ich ciałami. Czuje jak ogrom szalejącej mocy delikatnie się wycisza, przechodząc na Convallianę, czuje jakby przez chwilę byli ze sobą połączeni poprzez tą energię, w sposób jaki go fascynuje i zarazem odrobinę przeraża tym brakiem granic, zbyt bliską intymnością.
    Dostrzega i czuje zmianę w ciele Liany. Nie tylko wracają jej siły, jej ciało fizycznie się zmieniało. Widzi to kątem oka, czuje pod palcami dłoni, którą wciąż trzyma przy jej twarzy. Chce zobaczyć więcej, ale jednocześnie nie chce przerywać tego co się działo. Pragnie by to Liana zdecydowała, kiedy jej ciało dostatecznie nasyci się energią.
    Gdy nagle czuje jej dłoń na swoim karku, odruchowo jego mięśnie się spinają. Ten dotyk wywołuje w nim dyskomfort, jest zbyt nagły i niespodziewany, podobnie jak ruch Liany, gdy ta przyciągnęła go do siebie, znów zbliżając czoło do jego czoła. Ich usta w końcu rozdzielają się, a Su-Jin bierze głębszy wdech, by nieco się rozluźnić. Ale na próżno. Czuje jak jego serce przyśpiesza, a ciało spina się jeszcze bardziej, gdy coś oplata go w pasie. Jej ogon… Powoli zabiera dłoń z jej twarzy i sięga w stronę oplatającego go ogona. Dotyka go ostrożnie, starając się oswoić z tym nowym doświadczeniem. Ma ochotę zerknąć i zobaczyć jak to wygląda, ale nie potrafi oderwać wzroku od jej twarzy i jej głębokiego spojrzenia, którego nie potrafi rozszyfrować.
    Czuje na twarzy jej ciepły oddech. W powietrzu wydobywającym się z ich ust wciąż czuć resztki piekielnej energii, którą się dzielili. Su-Jin powoli się rozluźnia. Stara się zaakceptować tą niekomfortową bliskość, to w jaki sposób Liana trzymała go przy sobie. Choć nie ma pojęcia co się teraz stanie, ani jak demonica zareaguje, ma wrażenie, że nie musi się jej obawiać, że nie zamierzała zrobić mu krzywdy. Dlatego akceptuje ten moment, tak jak akceptuje jej cichy szept z podziękowaniami. To tylko słowa, ale tym razem, ma wrażenie, że znaczyły o wiele więcej.
    Uśmiecha się w odpowiedzi na jej słodki uśmiech, robi to lekko nerwowo starając się zamaskować pewną dozę dyskomfortu, nad którą wciąż jeszcze nie zdołał zapanować. Nie chce jednak tego przerywać. Czuje, że tym razem chce się zmierzyć z własnymi odczuciami, nie zamykać się na Lianę, tak jak zrobił to na tarasie.
    – Chciałem ci powiedzieć… – zaczyna w końcu niepewnie, czuje się jeszcze wciąż na tyle niespokojnie, że potrzebuje chwili by zebrać myśli – ...jak naprawdę mam na imię.
    Uśmiecha się lekko, na wspomnienie tego w jaki sposób wymówiła jego imię tuż przed tym jak zdecydowała się mu zaufać. Czuł wtedy odrobinę żalu, że nie mogła nazwać go jego prawdziwym imieniem. Ale teraz to był dobry moment, by w końcu jej to powiedzieć. Chce pokazać, że też jest w stanie jej zaufać, otworzyć się choćby na tyle, by nie kryć się już za fikcyjnymi tożsamościami.
    Otwiera usta, ale nie jest w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zamiast tego czuje przeszywający paraliżujący ból rozrywający jego klatkę piersiową.
    Cienki i niebywale ostry szpikulec z brzoskwiniowego drewna przebija jego klatkę piersiową. Ostrze jest na tyle cienkie, że idealnie prześlizguje się między żebrami i przebija serce, a jego końcówka wydostaje się przez klatkę piersiową. W jednej chwili czuje rozlewające się ciepło krwi zalewające jego plecy i klatkę piersiową. Biała koszula momentalnie zabarwia się czerwienią. Ale to nie ma znaczenia… Czuje tylko obezwładniający ból, który odbiera mu zdolność jakiegokolwiek działania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumie jak mógł nie wyczuć niebezpieczeństwa. Czy aż tak skupił się na Lianie i wymianie energii, że jego zmysły na chwilę się przytępiły? A może wiedźma użyła jakiegoś zaklęcia, które ukryło jej obecność?
      Desperacko zmusza się do ruchu, do tego by sięgnąć w stronę pleców i wyjąć to… Każde uderzenie serca przebitego ostrzem drastycznie zmniejszało jego szanse na przetrwanie. Musiał to wyjąć. Nie był w stanie jednak dosięgnąć ostrza. Ból był zbyt silny, Su-Jin czuje, że nie jest w stanie wykonać tak skomplikowanego ruchu, by pozbyć się ostrza.
      Spogląda błagalnie na Lianę.
      – Wyjmij to… Szybko… – mówi, ledwo mogąc wykrztusić z siebie cokolwiek.
      Stara się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie umiera, a jego jedyna szansa na przetrwanie znajdowała się teraz w rękach demonicy i zależała od jej szybkiej reakcji.
      Odruchowo próbuje nacisnąć na ostry koniec wystający z jego klatki piersiowej, ale to powoduje tylko jeszcze gorszy ból i rani jego dłoń. Chociaż tak bardzo się stara, nie potrafi powstrzymać jęku pełnego rozrywającego bólu. Obraz przed jego oczyma zdaje się wirować bezładnie, a wraz z kolejnym uderzeniem serca jego ciało przeszywa nowy bolesny spazm w całej klatce piersiowej.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  109. Był przekonany, że ktokolwiek w życiu napotkał ją na swojej drodze, choć raz musiał o niej śnić. Ponieważ kiedy poznało się Convallianę Digges, wszystko inne okazywało się prozaiczne. To ona była największym marzeniem, a od tego pozostawał tylko krok do koszmaru.
    Gdy zdradzał jej ten sekret, brał pod uwagę dwie opcje. W pierwszej wersji kobieta obdarzona wieczną gracją nawet we własnym dyskomforcie śmiała się cicho i żartem zmieniała temat. W drugiej, żałując swojej naiwności, z oburzeniem — ale wciąż z gracją — wypraszała go ze swojego domu. Trzeci scenariusz był jednym z tych, które spychało się w najdalszy kąt swojego umysłu, wstydząc się własnej zachłanności. Ale trzeci tym razem był prawdą. A przynajmniej tym, co ostatnimi czasy za prawdę uchodziło. Ronan przestał już kategoryzować swoje doświadczenia w ten dualistyczny sposób, ponieważ każdego ranka budził się i coraz ciężej było mu jednoznacznie stwierdzić poprawną odpowiedź.
    Tak więc musiała uwierzyć w to, że Liana przesuwała jego dłonią po jej własnym ciele, czy działo się to naprawdę, czy tylko w jego wyobraźni. Wciąż było w tym coś onirycznego; uczucie skóry pod jego palcami nie do końca odpowiadała zmysłowi jego wzroku. Wpatrywał się w wędrówkę swojej ręki; drogę, którą znał na pamięć ze swoich snów zawsze zaczynających się właśnie tak. Nie wiedział, czy to ona znała go na tyle dobrze, aby karmić go tymi dokładnymi kłamstwami, czy to on jednak dostrzegł w niej coś, co pozwoliło mu wyobrazić sobie, że chciała być dotykana właśnie w ten sposób.
    Kiedy wyznała, że podoba jej się to, że o niej śni, zastanowił się, czy to właśnie tego typu atencji pragnie. Czy to nie sam akt tego samego bezwarunkowego oddania był dla niej atrakcyjny. Czy lubiła, że mężczyzna zamieniał się przy niej w chłopca, rumienił się na każdy zagubiony uśmiech, przybiegał, zanim jeszcze zdążyła go zawołać. Nie mógł być pierwszym i nie był też ostatnim, który wpadł w tę pułapkę. Ile czasu miało minąć, zanim się nim znudzi? Nie było nic pociągającego w zdobyczy, która nie uciekała. Chciałby być tym mężczyzną, który był na tyle silny, aby wstać i odejść od własnych pragnień, tymczasem ulegał im szybciej, niż potrafił je nazwać.
    Dlatego właśnie pochylił się i sam ujął drugą dłonią jej podbródek. Spodziewał się, że zajmie to moment, zanim ich usta odnajdą się w swoim kształcie, ale nawet tyle nie było im potrzeba. Pocałunek był wciąż przerażający w ekscytujący sposób, ale znajomy. Smakowała tak samo, jak od rana pachniała jego pościel, zanim noc zabrała ze sobą całe jej wspomnienie.
    Z jej twarzą już w obu jego dłoniach odchylił się ponownie, aby spojrzeniem w jej oczy przekonać się, ile czasu mu zostało. Czy już zaspokoiła swoją ciekawość, czy miał jeszcze co najmniej kilka godzin do świtu?
    — Mam wrażenie, że obudzę się z tego i to wszystko znowu okaże się tylko snem — powiedział cicho ze wzrokiem zawieszonym na jej ustach, które nawet, gdy nic nie mówiła, wołały do niego. — I może tak byłoby lepiej. Nie wiem, czy potrafię- — ...odejść, kiedy przyjdzie na to pora.
    Było łatwiej, jeśli odpowiadał tylko za samego siebie; kiedy żył w swojej małej iluzji, zażenowany na samą myśl o tym, że Liana mogłaby się o tym kiedykolwiek dowiedzieć. Chyba nieświadomie odnalazł odpowiedź na swoje pytanie: co było prawdziwe, a co nie. Prawdziwe było to, gdy oddawało się swoje uczucia w ręce drugiej osoby bez żadnej kontroli nad tym, co z nimi zrobi.

    Ronan

    OdpowiedzUsuń
  110. Musisz mi zaufać. Te słowa rozbrzmiewają w głowie, są jak natrętny szum, jak nieprzyjemny hałas, którego nie da się ignorować. Chce zaufać, ale nie potrafi. Czuje obezwładniający strach, że to już koniec. Myśl, że Liana wcale nic nie zrobi, że będzie jedynie stała i patrzyła. Ma wrażenie, że to zawieszenie, ten bezruch w niepewnym oczekiwaniu na to, co się stanie trwa wieczność. Dłuży się niemiłosiernie, pozwalając mu odchodzić od zmysłów z bólu i strachu. Nie potrafi oprzeć się temu wrażeniu, chociaż po bolesnych uderzeniach serca wie, że nie minęło nawet kilka sekund od chwili, gdy demonica wypowiedziała te słowa, do chwili, w której czuje jej dotyk na swoim ramieniu.
    Czuje jak Liana zaciska palce na rękojeści szpikulca i ogarnia go nowa fala paraliżującego strachu i niepewności. Miała teraz w swoich rękach jego jedyną szansę na przeżycie. Mogła zrobić tak wiele, choćby dokończyć to, co zaczęła wiedźma. W końcu świat był brutalny i bezwzględny, liczyła się tylko walka o przetrwanie. Ty albo ja… upiorna myśl przywołuje bolesne wspomnienie tego, jak już raz był bliski śmierci. Tylko dlatego że komuś zaufał.
    Szybki, bolesny ruch wyrywa drewniane ostrze z jego ciała. Z przebitego serca wylewa się obficie krew. Choć powinien poczuć ulgę pozbywając się brzoskwiniowego ostrza z ciała, ból jest tak silny, że na ułamki sekund niemal odbiera świadomość. Su-Jin czuje, że nie panuje nad własnym ciałem, które osuwa się bezwładnie. Nie upada jednak. Ktoś go łapie i układa opierając o coś zimnego i twardego niczym kamień. Liana… Jednak nie wykorzystała swojej okazji, tylko zrobiła to o co ją prosił. Czuje jej dłonie na klatce piersiowej i chce powiedzieć, że to nic nie da. Każde uderzenie serca sprawiało, że wykrwawiał się coraz bardziej, choć to był teraz jego najmniejszy problem.
    Musiał naprawić serce, inaczej umrze w ciągu paru minut.
    Przymyka oczy, stara się nie oddychać, by oszczędzić sobie bólu. Musi się uspokoić, spowolnić zbyt szybkie bicie serca i skierować całą energię do regeneracji otwartej rany w sercu. Nagle fakt, że ma w sobie jeszcze nieco energii odebranej Sajrowi, której Liana nie wykorzystała do końca, przestaje być kłopotem, a wręcz pomaga. Demoniczna energia jest silna i odżywcza. Gdy ta się kończy czerpie z ogromu energii, którą odebrał tym wszystkim wiedźmom, których suche trupy walały się po katakumbach. Su-Jin zdaje sobie sprawę, że gdyby nie to ile żyć pochłonął oraz gdyby ostrze nie było tak cienkie, nie miałby szans przeżyć takiego ciosu.
    Rany zadane drewnem brzoskwiniowym nie chciały goić się łatwo. Czuje jednak, że dziura w sercu powoli się zabliźnia. Blizna jest cienka i delikatna. Su-Jin ma wrażenie, że przy każdym uderzeniu serca czuje jakby rana miała na nowo się otworzyć. Pojedyncze krople krwi wciąż sączą się z serca, a to powoduje ucisk w jego klatce piersiowej, który utrudnia mu oddychanie. Wie, że potrzebuje więcej… Więcej energii…
    Jakby w odpowiedzi czuje jak Liana rozchyla mu usta i podsuwa wiedźmę. Smak obrzydliwej krwi czarownicy wypełnia jego usta. Zmusza się by otworzyć na wpółprzymknięte oczy, gdy Liana z takim uporem powtarza mu, by nie zamykał oczu. Nie wiedział dlaczego miał tego nie robić, obrazy przed jego oczami go irytują, są rozmyte i zniekształcone, jakby wirowały. Nie chciał na to patrzeć. Poddaje się i pije krew wiedźmy. Chociaż nie była to najwydajniejsza forma pozyskiwania energii, w tej chwili nie miał siły na nic innego. Wszystkie jego moce były skierowane ku leczeniu serca, każdy oddech był wysiłkiem. Choć przełknięcie chociaż łyka krwi początkowo wydawało się trudne, ostatecznie było najłatwiejsze do wykonania.
    Potem coś się zmienia. Czuje słodki, przyjemnie palący smak krwi w swoich ustach i przyjemne ciepło spływające mu do gardła. Dopiero po dłuższej chwili dociera do niego co się działo. Liana karmiła go teraz własną krwią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otwiera szerzej oczy, by na nią spojrzeć. Chce odsunąć jej nadgarstek, ale wykonuje tylko nieco bezładny ruch ręką. Nie, tak nie powinno być. Była ranna, nie powinna tracić energii i oddawać mu swojej krwi. W ten sposób mogli zginąć oboje… Nie chce jej krwi, ale Liana nie zamierza cofnąć ręki. Mimo całego swojego oporu, czuje, że to mu pomaga. Znów czuje ciepłą, pulsującą energię, która rozlewa się po jego ciele, dociera do serca i pomaga je leczyć, wzmacnia delikatną bliznę. Inne rany były teraz nieważne…
      Znów przymyka nieznacznie oczy. Czuje się zbyt zmęczony. Bólem i wysiłkiem jaki przynosił mu każdy oddech, każde uderzenie zranionego serca. Chce chwile odpocząć, przeczekać najgorsze, spowolnić nieco serce, by tak nie bolało… Przez chwilę znów wracają nieprzyjemne wspomnienia. Podobne uczucie zmęczenia bólem i strach przed śmiercią w samotności.
      Tylko, że teraz wcale nie był sam. Czuł ogon Liany, który znów oplatał go w pasie, czuł jej dotyk i obecność, a w uszach dźwięczały mu powtarzane przez nią w kółko słowa. Była tu przy nim. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu tu była i nie pozwalała mu umierać w samotności. Nie wiedział czy to doceniał, czy wręcz przeciwnie, bał się tego równie mocno co samotnego umierania.
      W końcu udaje mu się sięgnąć do jej ręki. Nie ma siły, by złapać ją za nadgarstek, ani nawet by lekko ścisnąć jej rękę. Czuje, że jego palce są nienaturalnie sztywne i stawiają opór przy próbie ruchu, co jednoznacznie daje mu do zrozumienia co zaczynało się dziać z jego ciałem. Na chwilę jednak odsuwa tą myśl. Chce coś powiedzieć. Wie, że być może to ostatnia okazja, że mimo starań demonicy może jednak tego nie przeżyć.
      – H... Han… gyeol… – szepcze cicho i słabo.
      Ma nadzieję, że Liana zrozumie co chciał powiedzieć. Swoje prawdziwe imię.
      Żałuje, że nie mógł powiedzieć jej tego w inny sposób, opowiedzieć jej o historii jaka kryła się za imieniem i o znaczeniu, które było dla niego ważne i wiązało się z ważnymi uczuciami. Ale skoro nie mógł tego zrobić, chciał by chociaż wiedziała jak miał na imię, żeby zapamiętała go nie tylko jako Su-Jina.
      Bierze spokojny, głębszy wdech, pomimo uczucia ucisku i spazmatycznego bólu w klatce piersiowej. Musi chwilę odpocząć, pozwolić sercu spokojnie się regenerować, odciąć się od strachu przed śmiercią i po prostu poddać temu, co miało być. Zamyka na chwilę oczy, by nieco odetchnąć od tych wszystkich wirujących powykrzywianych obrazów. Przez chwilę wydaje mu się, że czuje nawet pewną ulgę i spokój. Głos Convalliany delikatnie się rozmywa, dźwięk brzmi jak spod wody, przytłumiony, odległy. Tak było dobrze, nawet ból wydawał się bardziej znośny…

      Cho Su-Jin

      Usuń
  111. Czuje jak zatapia się w przyjemny mrok, w spokojną pustkę, w której może na chwilę znaleźć ucieczkę od tego co się działo. Od całego bólu, dręczących myśli i budzącego się powoli strachu na myśl o tym, co miało go czekać dalej. Przechodził już przez coś podobnego, wiedział jak trudny był proces regeneracji w takich chwilach i nie jest pewien czy i tym razem da radę. Nie chce o tym myśleć, chce choć na chwilę przed tym uciec, zapomnieć, pogrążyć się w niebycie z dala od własnych myśli i obaw.
    Nie walcz, poddaj się. Wiesz, że potrafię cię uleczyć. Będziesz cierpiał, ale warto.
    Znajoma obecność zdaje się krążyć wokół niego, gdzieś na granicy świadomości. Jest jak bestia uporczywie drapiąca ściany, pragnąca się uwolnić.
    Su-Jin stara się odciąć, ignorować całkowicie te podszepty podświadomości. Chce pogrążyć się w ciszy i spokoju, oderwać od prymitywnych instynktów, które w obliczu tej sytuacji rwą się do walki o życie ponad wszystko. Ale to on ma kontrolę i nie zamierza z niej rezygnować.
    Zmarnujesz to wszystko, bo boisz się odrobiny bólu? Życie jest cierpieniem.
    Odcina się jeszcze bardziej, odgradza od uporczywych szeptów, od poczucia cudzej obecności i wściekłego instynktu przetrwania za wszelką cenę. Nie jest jeszcze pewien czego chce. Czy bardziej boi się śmierci czy zmierzenia się z własnym lękiem. Wie tylko, że potrzebuje czasu, a obecny stan daje mu czas… W spokojnym odrętwieniu jego serce zwalnia, regeneruje się powoli, a on może uciec od bólu, nawet jeśli ucieczka jest tymczasowa, a powrót będzie bardziej bolesny niż wszystko inne.
    Obca obecność powraca. Jest jednak zupełnie inna, choć dziwnie znajoma.
    Podnosi wzrok, gdy miękki głos wypowiada jego imię. Przez chwilę ten głos wydaje mu się dziwnie obcy, nie jest ani irytujący, ani ociekający słodyczą, tylko zupełnie zwyczajny. Łagodny, nieco niepewny. Patrzy na postać właścicielki głosu nie rozumiejąc dlaczego tu była. Ani dokąd chciała wracać.
    – Umieram, prawda? – pyta uśmiechając się nerwowo.
    Zna odpowiedź. Gdyby było inaczej Liana nie próbowałaby wchodzić mu do głowy.
    Posyła jej podejrzliwe spojrzenie, gdy ta wyciąga do niego dłoń i prosi o to by wracali.
    Idź z nią!
    Na chwilę odwraca wzrok i wpatruje się w ciemność, jakby chciał w niej dostrzec cokolwiek. Jakiś cień lub ruch. Ale nie dostrzega nic, bestia w podświadomości nie kryje się w ciemnościach tylko w jego własnej głowie.
    – Dajcie mi spokój… – mówi cicho, zwracając się zarówno do Liany, jaki i do upartej podświadomości, która wyraźnie zaczyna obracać się przeciwko niemu.
    Ma chęć zatkać uszy, odciąć się, ale wie, że to nic nie da. Nerwowo przeczesuje jedynie włosy, po czym opiera się czołem o dłonie i trwa tak przez chwilę w milczeniu.
    – Jestem zmęczony – mówi w końcu – potrzebuję tylko chwilę odpocząć…
    Nie wie ani po co to mówi, ani kogo próbuje oszukać. Lianę czy samego siebie. Wie, że to co robi to tylko chwilowa ucieczka i nawet jeśli przynosi mu teraz chwilę upragnionej ulgi, to potem będzie tylko gorzej.
    Ta myśl go frustruje. Dlatego kieruje tą frustrację w jedynym dostępnym kierunku.
    Podnosi wzrok na Lianę.
    – A Ty Liana… Jakim prawem wchodzisz mi do głowy? – pyta, jego głos jest cichy i spokojny, choć przepełniony chłodem i złością – Nie wiem co chcesz osiągnąć, ale po prostu się stąd wynoś, rozumiesz? Wynoś się z mojej głowy, póki masz taką możliwość – w jego głosie rozbrzmiewa cicha groźba.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  112. – Utkniesz? – mówi z irytacją – Zrobię wszystko by cię zniszczyć… – Su-Jin nie podnosi na nią wzroku. Skoro tak bardzo chciała ignorować jego ostrzeżenie i postanowiła grzebać mu w głowie, gotów był zapomnieć o wszystkim i zrobić jej krzywdę. W końcu to już nie było zwykłe przekraczanie granic, ani próba sił. Powoli, zaczynał uznawać działanie demonicy za jawny atak na swój umysł, a wobec ataku nie zamierzał pozostawać bierny.
    A jednak mimo całej swojej determinacji nie robi nic. Nawet gdy Liana odchodzi i zamiast się wycofać brnie dalej i głębiej. Su-Jin czuje, że musi coś zrobić, jakoś ją powstrzymać, spełnić swoje groźby. Czuje jednak nieprzyjemne odrętwienie. To samo zmęczenie, które odbierało mu siły, by zmierzyć się z rzeczywistością, teraz odbierało mu siły nawet do tego by zapanować nad własnym umysłem. Korzystając z chwili samotności ukrywa twarz w dłoniach. Ma wrażenie, że wszystko powoli się rozsypuje, cała siła trzymająca jego nerwy i emocje na wodzy stopniowo zanikała i niczym pękająca tama uwalniała dewastujące go myśli i uczucia. A on nie miał siły by nad tym zapanować.
    Ciemność skrywająca głębsze zakamarki jego umysłu gęstnieje. Rozbite przez Lianę kawałki lustra odgradzające świadomość od przedświadomości i podświadomości odbijają niewyraźny ruch. Czerwone oczy obserwują każdy krok demonicy pozostając poza polem jej widzenia, kryjąc się w ciemności lub pomiędzy zakamarkami umysłu, do których ta nie chciała zaglądać. Cienista postać przemyka coraz bliżej, zakradając się niczym drapieżnik okrążający swoją ofiarę.
    Czuła go, zdradzał ją jej oddech i słowa, zachęcające by wyszedł z ukrycia.
    Białe kły lśnią w ciemności. Duch wie, że gdyby sytuacja była inna, powitałby ją w swoim zakamarku umysłu w odpowiednim stylu, wśród ogni piekielnych. Teraz jednak oboje znajdują się na zimnym, czarnym pustkowiu. Żadne z nich nie ma przewagi, a to mu się nie podoba.
    Podchodzi bliżej. Cicho, by nie wyczuła jego obecności.
    Dopiero jej frustracja, gdy postanawia przedostać się głębiej jest bodźcem do działania. Znajduje się tak blisko, że jeden ruch wystarcza. Chwyta ją za kark. Jego długie, niemal zwierzęce pazury wbijają się w jej delikatną skórę.
    – Ten idiota ci nie pomoże – odzywa się niemal wprost do jej ucha – Chcesz pomocy, rozmawiaj ze mną.
    Puszcza jej kark i wycofuje się w cień, na granicę jej widoczności, tak by demonica mogła dostrzec jedynie płonące czerwienią oczy i pojedyncze iskry wędrujące po jego skrytej w mroku postaci.
    Robi krok w tył. Chce by za nim szła, by odeszła na chwilę od wspomnień, wśród których nie było bezpiecznie się poruszać ani rozmawiać. Jej krok w przód, jego krok w tył… Prowadzi ją w ten sposób w najodleglejszy i najciemniejszy zakamarek tej części umysłu, gdzie mogli porozmawiać na tyle swobodnie, na ile w ogóle było to możliwe. Gdy uznaje, że miejsce jest odpowiednie zatrzymuje się. Pozwala jej podejść i w końcu się zobaczyć.
    Jego sylwetka wciąż lekko rozmywa się w mroku. Ciało, o barwie burzowej chmury, wydaje się nie w pełni materialne, jakby zawieszone gdzieś pomiędzy formą fizyczną, a eteryczną. Gdzieś pod skórą przemykają błyski, przypominające bardziej drobne iskry. Jego twarz z pozoru przypomina twarz Su-Jina, ale jest inna. Bardziej nieludzka, ostra, wyglądająca jak pośpiesznie wykonana imitacja mająca go upodobnić do wampira jedynie na pierwszy rzut oka. Jest w nim coś bardziej zwierzęcego. Czerwone oczy lśnią w ciemności niczym u nocnego drapieżnika. Zbyt długie kły, przypominają bardziej kły tygrysa niż wampira, podobnie zresztą jak czarne zwierzęce pazury. Czarne włosy rozmywają się niczym cień, przecinane ognistymi iskrami, które delikatnie oświetlają twarz ducha w dziwaczny sposób zniekształcając jego rysy.
    Przygląda się demonicy z zainteresowaniem, przypominającym drapieżnika z zaciekawieniem obserwującego swoją ofiarę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie sądziłem, że po tym jak chciałem poderżnąć ci to plugawe gardło będziesz chciała ode mnie pomocy, sukkubie… – mówi z dziwaczną satysfakcją, rozkoszując się chwilą triumfu, w której może być górą, bo to ona potrzebowała jego. Co prawda, on także potrzebował jej, ale o tym wolał nie myśleć, by nie psuć sobie chwili dobrej zabawy.
      Zbliża się do niej o krok.
      – W innych okolicznościach pewnie marzyłbym, by rozszarpać cię na strzępy – kontynuuje – Jesteś dla mnie nic niewartym pasożytem. Albo… jak nazwał cię ten demon? Mała zdradziecka głupia pizda? Też dość trafne określenie – uśmiecha się z mieszaniną pogardy i lekkiej ekscytacji z powodu tego, że w końcu otrzymuje upragnioną uwagę i możliwość głosu. W końcu jednak musi przejść do ważniejszych spraw, zamiast marnować cenny czas na własną zabawę. Dlatego dość niechętnie dodaje – Ale w tej chwili robisz coś, co jest mi na rękę… Brzydzi mnie współpraca z tobą, w piekle tacy jak ty nie byli godni nawet na mnie patrzeć, ale – znów podkreśla to obrzydliwe ale – nie mam innego wyboru, nie jesteśmy w piekle, a ja jestem już tylko cieniem tego kim byłem. Sam nie zmuszę Go do współpracy i tego, by mi się poddał. Mam dość siły, by go uratować, ale to wymaga pewnego poświęcenia. Rozumiesz to, prawda? Czasem drapieżnik w sidłach musi poświęcić kończynę, by uratować swoje życie. On jest zbyt głupi i uparty, by to zrozumieć. Ty na pewno zdajesz sobie z tego sprawę, w końcu dlatego tu jesteś…

      Cho Su-Jin

      Usuń
  113. Na moment znów leży pod cytrynowym drzewkiem. Raz po raz muskany ciepłymi pocałunkami słońca przebijającymi się przez rozkołysane liście. Szorstka kora wbija mu się gdzieś w okolice karku, jednak jedynie w tej odrobinie cienia, znajduje ulgę od lipcowego żaru, który teraz nie wydaje się być tak uciążliwy. Sad pachnie duszącą wręcz mieszanką owoców, zarówno tych czekających na zebranie, jak zadeptanych resztek powoli fermentujących pomiędzy alejkami.
    Czując lekkie uderzenie w okolicy brzucha, uchyla oko. Na jego tunice spoczywa ociekająca sokiem brzoskwinia, która plami jego jasną tunikę. Po prawo dostrzega znajomą postać, która zajęta jest już wspinaczką na ogrodowe mury. Ostrożnie... Chciałby się odezwać, jednak pozostają nieruchome. Próbuje wytężyć wzrok, dostrzec detal twarzy, czy choćby zarys policzka. Widzi jednak tylko pojedyncze, ciemne pasma włosów, uciekające z luźnego kucyka dziewczynki balansującej ponad koronami niższych drzewek.
    Szorstka kora drzewa okazuje się jedynie rzeźbionym oparciem krzesła, gdy budzi go zamieszanie w przedpokoju. Z opieszałością Corvus uniósł głowę, zerkając w stronę źródła hałasu. Przez przymknięte drzwi rozpoznaje odgłosy ciągniętego po mahoniowej posadzce ciała. Kolejnym dźwiękiem, który do niego dociera jest roztrzaskująca się na podłodze niebieska waza, dotychczas witająca go parę kroków od progu. Zaraz za nią, siarczyste przekleństwa, w których rozpoznał jednego ze swoich towarzyszy. Niechętnie podniósł się z miejsca, odkładając książkę, z którą zasną na kolanach, na jej prawowite miejsce na jednej z półek przy kominku. Każda kolejna kwatera wiązała się z innym wystrojem, innymi problemami, a i często z nowym towarzystwem. Jednak Corvus najczęściej zainteresowany był głównie niepowtarzalnymi zasobami wiedzy i tomami, których nie sposób było znaleźć nawet w głównych siedzibach Bractwa. Gdy inni nastawiali karku i ryzykowali życie działaniami w terenie, zupełnie nie narzekał na pozostawanie w czterech ścianach, choć to tylko dawało więcej powodów bardziej uszczypliwym łowcom.
    Spokojnym krokiem ruszył w kierunku kuchni, będącej zapewne najbardziej zaśmieconym pomieszczeniem w całym domu. Choć sam preferował wręcz sterylny porządek, nauczył się funkcjonować obok. Odnalazł czysty kubek, przepłukał go jeszcze raz wodą i cierpliwie zaczekał aż zaparzy się świeży dzbanek kawy, która zapewne przyda się również jego towarzyszom. Otulając dłonie wokół coraz cieplejszego naczynia przeszedł, w końcu korytarzem w kierunku drzwi do piwnicy. Choć cały dziewiętnastowieczny dom został podporządkowany potrzebom Bractwa, to dopiero piętro niżej znajdowało się serce kwatery. W ochronnym kręgu jeden z łowców jeszcze chwilę mocował się z łańcuchami, którymi drobna postać została spętana za plecami. Niepozorne stworzenie. Przywykł już do tego widoku. Najbardziej niebezpieczne okazywały się stworzenia, które najbardziej przypominały ludzi. Tych o niewinnej buźce i słodkim spojrzeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wszyscy wrócili w jednym kawałku? — zapytał właściwie dla formalności. Gdyby przyszło mu dziś zaszywać poharataną skórę, zapewne wrzawa przy wejściu brzmiała by nieco inaczej. Obdarzył łowcę uważanym spojrzeniem, jednak ten jedynie skinął krótko głową. Corvus przemierzył pomieszczenie, odsuwając sobie nogą krzesło spod jednego ze stolików pełnego fiolek i mniej lub bardziej magicznych składników. Dopiero teraz uważniej przyjrzał się dziewczynie siedzącej na ziemi. Delikatnie zmarszczył brwi, bez trudu powracając wspomnieniami do ich ostatniego spotkania. W przeciwieństwie do niego, Convalliana nie zmieniła się nawet o dzień. Czy wciąż posługiwała się tym samym imieniem?
      — Zostaw nas samych. — Polecił, odkładając na moment kubek z kawą na stolik, śledząc wzrokiem po narzędziach zawieszonych nad blatem.
      — Przyda mi się drzemka... — stwierdził Eliot bez większych protestów. — Tylko uważaj sobie na nią. Bojowy z niej kociak. — dodał z cwanym uśmiechem i dopiero wtedy Corvus w słabym świetle jarzeniówek dostrzegł rozdarcia na jego rękawach. Powierzchowne rany, dzięki odpowiedniej maści nie powinny zostawić nawet blizn, o ile łowca tym razem postanowi zastosować się do jego zaleceń. Morad poczekał cierpliwie, aż Eliot zniknie za drewnianymi drzwiami u szczytu schodów, nim znów podniósł wzrok na dziewczynę.
      — Kopę lat, Liana. — Przywitał się bez zbędnych emocji w głosie. Spotkanie z pewnością budziło w nim pewne wspomnienia, jednak większość z nich wiązała się z tym, kim jeszcze wtedy był sam chłopak. Emocje, które wtedy pchały go czasami do nieprzemyślanych decyzji, teraz siedziały grzecznie spętane na dnie jego umysłu, podobnie jak obecny przed nim sukkub.

      Corvus

      Usuń
  114. Otoczenie drży, a podmuch wiatru odsuwa ducha od demonicy zwiększając dystans między nimi. Czerwone ślepia mrużą się przyglądając się badawczo rozmówczyni. Wiedział co próbowała osiągnąć, chciała zaznaczyć swoją dominację. Używała najstarszego, najbardziej pierwotnego, piekielnego języka, języka siły. Podobało mu się to, prowokowało do satysfakcjonującej potyczki i walki. Ale wpędzało też w pułapkę, z której doskonale zdawał sobie sprawę. Duch rozumie, że może podążać za swoim ego, łaknącym zemsty za zniewagę. Lub też skupić się na swoim celu. Ostatecznie jednak egoistyczna troska o własną egzystencję wydaje mu się ważniejsza od urażonego ego.
    Przynajmniej w tej chwili.
    – Imponująca sztuczka, rób tak dalej, a zwrócisz na siebie Jego uwagę – uśmiecha się prowokująco – To byłoby niefortunnie, gdybyś poniosła porażkę tylko dlatego, by coś mi udowodnić… – celowo odwraca sytuację, by pokazać jej, że wcale nie unika walki, lecz jest ponadto. Jest lepszy od niej i jej małostkowej natury.
    Jej drwiący śmiech budzi w nim wściekłość. Przez twarz przebiega krótki grymas, gdy duch stara się powstrzymać odruch obnażenia kłów i chęci rzucenia się demonicy do gardła.
    – Kto powiedział, że chcę tam wracać? – pyta wrogo, a jego głos przypomina niemal warkot – Naprawdę sądzisz, że stwierdzanie faktów jest obnażeniem jakichkolwiek słabości… – mówi już bardziej spokojnie, choć nieco kpiąco. Nie kryje pogardy dla demonicy, ani tego, że cała jej postawa go drażni – On sam ci to powiedział, przyznał, że jestem cieniem, echem dawnej potęgi. Poświęciłem większość swoich mocy, by powołać Godo życia. Ciekawsze jest to czego ci nie powiedział… – mówi, uśmiechając się tajemniczo i znów zbliżając się o krok – Na przykład tego, że to On dysponuje moimi dawnymi mocami i jest o wiele potężniejszy niż ci to pokazuje. Nie masz pojęcia co potrafiłby zrobić, gdyby chciał, ani jak bardzo przewyższa swoich pobratymców. Pomyśl sukkubie, czy opłaca mi się wracać do piekła lub porzucać tą… „powłokę” – duch uśmiecha się obnażając kły. Ma nadzieję, że demonica otrzymała teraz jasną odpowiedź co do jego motywacji i tego, czemu zależało mu na utrzymaniu wampira przy życiu.
    Przechyla głowę z zaciekawieniem słysząc jej zaskakującą deklarację.
    – Zabiłabyś go? – pyta z wyraźną nutką ekscytacji – Wiesz, że wtedy zginie tylko On i ciało? Ja opuszczę tą „powłokę” i znajdę nową. Gorszą i słabszą, ale będę dalej istniał – stwierdza z niechęcią na samą myśl o tym, że mógłby stać się jeszcze słabszy, jeszcze bardziej zepchnięty w zakamarki jakiegoś podrzędnego wampira.
    – Poza tym zastanów się zanim coś powiesz sukkubie. Po co mi kontrola nad wykrwawiającym się truchłem? Co w ten sposób osiągnę? Najwyżej to, że kiedy On odzyska kontrolę zamknie mnie w jeszcze głębszych zakamarkach swojego umysłu – mówi, celowo pomijając fakt, że tak już się stało po wybuchu w ruderze – Dobrze mi tak jak jest…
    Znów przygląda się badawczo demonicy, okrążając ją powoli, by lepiej wyczuć jej emocje. Zapach jej niepokoju, może nawet strachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Chcę kontroli, ale nad Jego wolą. Mogę go uleczyć, ale musisz mi pomóc Go do tego zmusić. Nawet w tej chwili ma w sobie dość energii, bym o wiele lepiej naprawił rany w jego sercu, ale woli ją marnować na swoją ładną buźkę i ciepłe ciało. To chyba niewielka cena za życie, nie sądzisz? – pyta, po czym kontynuuje, tym razem dużo spokojniej, bardziej rzeczowo, skupiając się na swoich priorytetach – Wiele lat temu już ocaliłem go od śmierci. Odebrałem mu wtedy jego poczucie komfortu, skrzywdziłem go tym, ale dokonałem czegoś, czego większość duchów nie byłaby w stanie zrobić. Uleczyłem go. Teraz mogę zrobić to samo, ale On mi nie pozwala. Odrobina cierpienia i niewygody jest dla tego idioty ważniejsza niż życie. Pomóż mi go zmusić, żeby się poddał i dał mi działać. Skrzywdzę go znowu, a tobie pewnie tego nie wybaczy, choć to już mnie nie obchodzi. Najważniejsze, że będzie żył. A to chyba najważniejsze dla nas obojga? – pyta znów odsłaniając kły w dziwacznym uśmiechu – Co ty na to sukkubie, pomożesz mi? O ile rzecz jasna masz dość mocy by wpłynąć na Jego umysł… Albo chociaż by osłabić go lub odwrócić Jego uwagę, tak żebym mógł działać. Obojętne jak to zrobisz, wystarczy mi chociaż chwila…
      Czerwone ślepia wpatrują się w nią wyczekująco obserwując jej wahanie. Nie chce by myślała zbyt wiele o wątpliwościach i konsekwencjach, konsekwencje go nie obchodziły, zwłaszcza że i tak nie miał wiele do stracenia w porównaniu z tym, co mógł zyskać. Chciał jedynie realizacji celu.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  115. [No to super. W takim razie na dniach podeślę początek, a w razie czego będę już pisał na maila. ;)]

    Robert Gowther

    OdpowiedzUsuń
  116. Duch krzywi się z niezadowoleniem. Jego rysy znów zniekształcają się lekko walcząc z agresywnym grymasem.
    – Czasem ból jest potrzebny, żeby przeżyć. Nie sądziłem, że jesteś tak głupia! – syczy z wściekłością, gdy słyszy jej odmowę. Duch czuje wściekłość, gdy widzi jak cały plan i spokojne wyjaśnienia, na które się zdobył idą na marne. Bo głupi sukkub bardziej przejmuje się jakimiś nic nie wartymi uczuciami i dylematami.
    – Ten idiota nie powie ci nic sensownego. Zmarnujesz tylko czas na zastanawianie się nad uczuciami, zamiast działać! – mówi ze złością, ale rusza za nią. Nie ma zamiaru pozwolić demonicy odejść, ani pozwolić na konfrontację z ciałem, bez jego obecności. Musiał wiedzieć co planowała i znaleźć sposób przekonania jej do pomocy.
    Kolejna warstwa umysłu jest ciemniejsza i gęstsza, choć nie ma w niej już aury niepokoju, lecz pewnej tajemnicy, która niczym aksamitny materiał okrywa to co najbardziej ukryte. Myśli, wspomnienia, uczucia, wszystkie te, które pozostają zagrzebane głęboko, skryte w dalszych zakamarkach umysłu, tak by nie można było zbyt łatwo ich dosięgnąć.
    Właśnie wśród tych skrytych myśli i uczuć miał swoje miejsce. W przeciwieństwie do ducha, nie kryje się w ciemności, lecz czeka przy jednym ze wspomnień. Nawet nie mając dostępu do wielu informacji, które posiadał duch, ciało wie co się dzieje, wyczuwa to instynktownie. Rozumie wszystkie mroczne emocje targające umysłem Su-Jina.
    Pozwala Lianie najpierw spojrzeć na to wspomnienie. Jego łagodne ciemne oczy obserwują jej reakcję na skrawki przeszłości, które był w stanie jej pokazać. Dopiero, gdy demonica odwraca się w jego stronę z pytaniem, podchodzi do niej bliżej.
    Jego twarz i wygląd są idealnym odbiciem Su-Jina, może jedynie nieco bardziej ciepłym, o łagodniejszych rysach i bardziej ludzkim spojrzeniu. Ubrany jest w stary szamański strój i w przeciwieństwie do Su-Jina nosi włosy ciasno związane w niewielką kitkę.
    – Tylko tak mogę ci wyjaśnić co się dzieje – odpowiada na jej pytanie.
    – To chyba kiepski moment na wyjaśnienia i opowiadanie historii – rzuca duch, który do tej pory wciąż podążał za demonicą. Przez chwilę czerwone ślepia wpatrują się z wrogością w cień człowieka, do którego niegdyś należało to ciało.
    – Nie wtrącaj się – ciało przenosi wzrok na ducha – Rozumiesz tylko brutalną siłę i przymus. A przecież można inaczej. – odwraca wzrok od ducha i patrzy na Lianę – Nie wiem co powiedział ci ten demon, ale to co robi Han-gyeol, twój Su-Jin… – poprawił się, ignorując rozbawione prychniecie ducha – ...nie wynika ze złej woli czy ślepego uporu, ale ze strachu. Jeśli tylko go zrozumiesz Convalliano, będziesz wiedziała jak mu pomóc.
    Ujmuje jej dłoń i ściska delikatnie, znacząco zerkając w stronę wspomnienia.
    – Wiem, że to trudne i wiem, że Su-Jin będzie wściekły, bo poznasz coś, co chciałby zakopać w swoim umyśle, ale mam nadzieję, że ci to wybaczy i zrozumie. Wierzę, że nie wykorzystasz tej wiedzy w zły sposób – mówi szczerze. Czuł to, widział to w oczach demonicy, gdy nie chciała tego oglądać, ani tym bardziej nie chciała nadużywać faktu, że mogła dowolnie zgłębić przeszłość wampira – Nie dam rady pokazać ci wszystkiego, mogę tylko wskazać ci drogę. Po prostu zanurz się w to wspomnienie, zobacz to co powinnaś zobaczyć, a kiedy do mnie wrócisz wyjaśnię ci wszystko – obiecuje.

    Pierwsze wspomnienie jest szare i niewyraźne. Przedstawia małą dziewczynkę, wśród niewielkiej grupy ludzi będących obiecaną daniną dla wampira. Dziewczynka jest drobna i chuda, mocno zaniedbana, przez co ciężko określić jej wiek. Mimo to wyróżnia się spośród ludzi czymś zupełnie innym, co od razu przykuwa uwagę Su-Jina. Jej energia różni się od energii ludzi, ma w sobie coś znajomego. Mała szamanka?
    Wampir wskazuje na dziewczynkę.
    – Podejdź tu – mówi. Na jego twarzy widać zainteresowanie – No już, przecież cię nie zjem – rzuca nieco ironicznie, choć dziecko wydaje się zbyt przerażone, by zrozumieć ironię. W końcu jednak dziewczynka podchodzi nieco bliżej. On także się zbliża, przyklęka naprzeciw niej, by lepiej poczuć jej energię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Pochodzisz z rodziny czarowników? Szamanów? – pyta przyglądając się jej.
      – Moja babcia… – odpowiada w końcu cicho, po długiej chwili milczenia – ...była szamanką.
      Wampir wyczuwa jej strach i to, że ciężko jej mówić. Unosi lekko jej podbródek, czując jak ciało dziewczynki sztywnieje ze strachu. Patrzy jej w oczy, wdzierając się do jej głowy.
      – Nic ci nie zrobię, jesteś bezpieczna – mówi – Chcę tylko dowiedzieć się czegoś o tobie.
      Dziewczynka rozluźnia się i przytakuje skinieniem głowy.
      – Twoja babcia była szamanką… a ty? Przydarzają ci się dziwne rzeczy? Widzisz lub słyszysz więcej niż inne dzieci? – drąży temat.
      – Czasem mówię dziwne lub straszne rzeczy. Ale ja tego nie chcę! To nie ja i nie mój głos! – wyznaje dziewczynka, a w jej oczach pojawiają się łzy – Moja rodzina się o to wścieka. Mówili, że przynoszę im wstyd. Dlatego mnie tu oddali…
      – Jesteś kangsin-mu – stwierdza Su-Jin z wyraźnym zaciekawieniem. Nagle odległy pomysł, by zatrzymać któreś z niechcianych dzieci, jakie czasem do niego trafiały, i w przyszłości zrobić z niego swojego potomka, odżywa. Proces był trudny i niepewny, ale kangsin-mu byli doskonałymi naczyniami dla duchów. Z nią mogłoby się udać.
      – Co to znaczy? – pyta – Moi rodzice też mówili to słowo, ale nigdy mi nie wytłumaczyli…
      – To znaczy, że jesteś szamanką, która ma dar do kontaktowania się z duchami. Duchy mogą na chwilę przejąć twoje ciało i użyczyć ci swojej wiedzy lub mocy. To bardzo wyjątkowy dar – wyjaśnia.
      – Nie chcę go… – mówi, po czym po chwili pyta z przerażającą powagą – Zabijesz mnie?
      To pytanie nieco go zaskakuje.
      – Nie, nie zrobię ci krzywdy – odpowiada spokojnie. Nie jest pewien co powinien jej powiedzieć, ani jak się zachować, dlatego zamiast tego zadaje jej jedynie pytanie – Jak się nazywasz?
      – Sarang.
      Wspomnienia powoli się zmieniają, nabierają kolorów, a ciemne i ponure wnętrze domostwa zamienia się w skąpaną w letnim słońcu okolicę. Minęło zaledwie parę miesięcy, a dziewczynka wyraźnie odżyła. Jej skóra nabrała zdrowych kolorów, a włosy blasku. Nie była już tak drobna i krucha, wyglądała na zdrowszą i silniejszą.
      Su-Jin, ukryty w cieniu lekko nachylonej skały oraz drzew, obserwuje jak mała Sarang zbiera kwiaty na łące. Słońce rozświetlało jej śliczną buzię i odbijało się złotymi refleksami w jej włosach. Choć w dłoniach wampira znajduje się książka, nie jest w stanie skupić się na czytaniu. Jego wzrok wciąż wędruje w stronę dziewczynki, a twarz rozjaśnia mimowolny uśmiech.
      Minęło zaledwie kilka miesięcy, a już jakimś cudem zżył się z tą małą istotką bardziej niż kiedykolwiek przypuszczał. Mimo że nie miał pojęcia jak obchodzić się z dzieckiem, mała Sarang zdawała się tego nie zauważać i powoli odżywać. Początkowy strach, powoli zmienił się w coraz większe zaufanie. A teraz…
      Sarang podbiega i wpada mu w ramiona. Obejmuje ją z czułością. Jej włosy pachną lekkim letnim wiatrem. Jej bliskość, początkowo tak dziwna, teraz jest czymś, bez czego nie wyobraża już sobie codzienności. Jej drobne ramiona obejmują jego szyję, gdy z ufnością się do niego przytula.
      – Moja piękna córeczka – mówi z czułością. Lubi ją tak nazywać. Nie przeszkadza mu, że Sarang nigdy nie nazywa go ojcem. To słowo jest zbyt bolesne, budzi wspomnienia człowieka, który wolał oddać ją na śmierć, bo była inna.
      – Dziękuję – mówi z uśmiechem, obdarowując go całusem w policzek, po czym usadawia się obok niego – Co czytasz? – zagaduje, zabierając się za splatanie czegoś z uzbieranych kwiatów.
      – Sama zobacz – mówi pokazując jej stronę tytułową.
      Patrzy jak dziewczynka powoli składa litery. Przedtem nikt nie uczył jej czytać, ani pisać. Dziewczynkom ta wiedza nie była potrzebna. Dlatego teraz intensywnie uczył ją wszystkiego.
      – Sutra Serca? – pyta, niepewna czy dobrze odczytała tytuł – O miłości?
      – O Pustce. To rozważania nad wielką wyzwalającą mądrością. To filozofia buddyjska, kiedyś też cię o niej nauczę. Na razie musimy się skupić na nauce czytania. – uśmiecha się – Jak wrócimy do domu to trochę poćwiczymy, zgoda?

      Usuń
    2. Widzi jak Sarang przytakuje, po czym podnosi na niego swoje duże brązowe oczy.
      – Ale potem nigdzie nie idziesz, prawda? Zostaniesz i też mi coś poczytasz? Lubię kiedy to robisz.
      – Obiecuję – mówi z uśmiechem i czuje jak Sarang opiera się o niego, wtulając się policzkiem.
      – Cieszę się, że jesteśmy rodziną… – mówi cicho, a jej słowa trafiają mu wprost do serca i wyrażają wszystkie towarzyszące mu uczucia.
      Wspomnienie rozmywa się. Znika w ciemności nocy. Znów mija jakiś czas.
      Chociaż zbliża się świt, zimowa noc wciąż jest wyjątkowo ciemna i nieprzyjemna. Su-Jin wraca do swojego domostwa. Cichutko, by nie obudzić śpiącej Sarang, schodzi do podziemnej części wielkiego domu, w którym znajduje się jego sypialnia. Powoli szykuje się do snu. Kiedy jednak kieruje się by zamknąć drzwi dostrzega w nich Sarang. Minęło sporo czasu, może parę lat, dziewczynka jest już większa i nieco poważniejsza.
      – Miałaś tu nie schodzić – mówi spokojnie, podchodząc bliżej i obejmując ją – Czemu jeszcze nie śpisz skarbie?
      – Nie mogę, nienawidzę kiedy znikasz na całe noce – mówi, nie chcąc się od niego oderwać – Zawsze wtedy przychodzą do mnie duchy. Mówią mi rzeczy, których nie chcę słuchać. Mam tego dość.
      – Mogę nauczyć cię jak je kontrolować – zaczyna, ale córka przerywa mu kręcąc głową.
      – Nie trzeba. Wystarczy jak ze mną jesteś, przy tobie nie przychodzą, boją się.
      Su-Jin przez chwilę milczy nie wiedząc co ma jej powiedzieć, a Sarang nie zamierza wypuścić go z ramion. W końcu podejmuje decyzje.
      – Chodź tutaj… – mówi, po czym zamyka drzwi i zabiera córkę do łóżka – Musisz się wyspać.
      Kładzie się i obejmuje córkę w ciasnym uścisku.
      – Jesteś bezpieczna skarbie, nie pozwolę żadnemu duchowi ci przeszkadzać – mówi uspokajająco.
      – Wiem, dlatego nie wychodź nocami – mówi cicho.
      – Czasem muszę, ale postaram się nie znikać na zbyt długo – zapewnia ją, nie chcąc teraz wdawać się w dyskusje. Zamiast tego zmienia temat – Mówiłaś, że duchy nie przychodzą kiedy jestem z tobą. Boją się mnie?
      – Nie do końca… – słyszy pewne wahanie w głosie córki – Mówią, że masz w sobie bardzo złego ducha i to jego się boją. Czy to prawda?
      Jej pytanie go zaskakuje. Przez chwilę waha się nad odpowiedzią. Z jednej strony czuje, że córka jest jeszcze za mała, by wciągać go w jego świat. Z drugiej duchy i tak to robiły, być może w o wiele gorszy sposób. Ostatecznie decyduje się na szczerość.
      – Tak… Ale nie musisz się go obawiać. Mam go pod kontrolą. Nie zrobi ci krzywdy. Kiedyś opowiem ci więcej. Teraz obiecaj mi, że nie będziesz słuchała tego co mówią ci duchy, dobrze?
      Dziewczynka potakuje, choć wydaje się nieco niepewna.
      – Śpij skarbie – mówi cicho Su-Jin, po czym z czułością całuje czubek jej głowy. Przez chwilę jeszcze czuwa, wsłuchując się w spokojny, miarowy oddech córki, by upewnić się, że śpi spokojnie. Potem sam, także zapada w sen.
      Wspomnienie znów się rozmywa. Znów przenosi się o kolejne lata w przód. Sarang jest teraz nastolatką. Niemal dorosłą, choć z powodu trudnego dzieciństwa, wciąż wydaje się mniejsza i drobniejsza niż powinna.
      Przez te lata zmieniło się wiele. Poznała i zaangażowała się w jego świat, może nawet bardziej niż wampir tego chciał. Wciąż jeszcze wydawało mu się, że Sarang potrzebowała więcej czasu, by wszystko lepiej zrozumieć i poznać. Nie chciał się śpieszyć ani jej naciskać, tak by kiedy w końcu zaoferuje jej możliwość pozostania z nim na wieczność, córka w pełni zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji.
      Gdy Su-Jin przekracza próg podziemnej części domostwa, niemal od razu wita go córka. Mimo serdecznego uścisku wyczuwa w niej dziwne napięcie. Sarang zdaje się nieco nieobecna, ale nie martwił się tym. Znał dobrze ten wyraz twarzy i jej nieco zamglone spojrzenie. Pewnie znów musiała zmagać się z natrętnymi duchami.
      – Wyglądasz na zmęczonego. Przynieść ci trochę krwi? – pyta, a on odpowiada jej skinieniem głowy.

      Usuń
    3. Ostatnio zmienił nieco dietę. Czasy były trudne, otrzymywał mniejszą daninę niż zwykle. Krew pozwalała odżywiać się nieco oszczędniej, choć wciąż jeszcze miał trudność z przyzwyczajeniem się do jej smaku. Uśmiecha się z wdzięcznością, gdy córka podaje mu miseczkę z wciąż ciepłą krwią. Jej smak wydaje mu się dzisiaj wyjątkowo obrzydliwy, dlatego przełyka pośpiesznie. Ma ochotę się czegoś napić, jakoś zmienić smak. Zanim jednak robi cokolwiek czuje piekący ból w przełyku i żołądku. W jednej chwili zgina się w pół czując bolesny skurcz. Coś było nie tak…
      Jego ciało odruchowo zmusza go do wymiotów, do pozbycia się palącej cieczy. Ale to nie pomaga. Energia, którą pochłonął krąży w jego żyłach, rozchodzi się po jego ciele i zatruwa je.
      Cały świat wiruje, a on osuwa się na ziemię. Powoli i ostrożnie próbuje wstać, ale nie ma siły.
      – Sarang… Co ty mi dałaś? – pyta przerażony tym, co się z nim działo.
      Nie otrzymuje odpowiedzi, zupełnie tak jakby jego córki wcale tu nie było. Ale była. Poczuł to boleśnie, gdy drewniane ostrze wbiło się w jego plecy.
      Cios był płytki i niepewny. Niecelny. A Sarang szybko cofnęła się, jakby nieco wystraszona.
      Su-Jin nie rozumie tego co się właśnie działo. Z nim, z jego córką…
      Gdy w końcu znajduje w sobie dość siły, by unieść się na rękach i spojrzeć na córkę.
      – Dlaczego? – pyta w końcu.
      To pytanie przerywa milczenie i bezruch.
      – Bo wiem co chcesz ze mną zrobić – odpowiada, podchodząc do niego ostrożnie.
      Widzi jak przyklęka koło niego – Chcesz zrobić ze mnie potwora, żywiącego się energią innych ludzi! To obrzydliwe i nienaturalne! Każesz mi nie słuchać duchów, ale poza demonami, takimi jak ty, większość stoi na straży praw natury.
      – Chciałem dać ci czas, żebyś lepiej zrozumiała i… – odpowiada słabo, czując, że nie do końca rozumie jej tok myślenia, ani to kiedy zmieniła swoje podejście. Co takiego się stało, że znienawidziła go na tyle, by pragnąć jego śmierci.
      – Tu nie ma czego rozumieć! – przerwała mu ostro – Kocham cię han-gyeol, zawsze byłeś mi bliski, ale tylko jedno z nas może wyjść z tego żywe. Ty albo ja…
      Widzi jak bierze zamach drewnianym nożem. Ostatkiem sił Su-Jin łapie ją za nadgarstek. Paląca trucizna odbiera mu siły. Czuje jak w szarpaninie ostrze przejeżdża po jego twarzy, ale nie zwraca na to uwagi. Fizyczny ból w tej chwili nie ma znaczenia.
      Ty albo ja.
      Słowa córki rozbrzmiewają mu w głowie. Działa instynktownie, odbierając jej energię. Czuje jak jej ciało słabnie. Nóż wypada z jej dłoni, a po chwili także sama Sarang osuwa się na ziemię. Nie przypomina już dawnej siebie, jej ciało jest zwiędłe i wysuszone. Odwraca głowę od tego widoku. Powoli zaczyna do niego docierać co się stało, a jego ciałem wstrząsa niemy szloch. Stara się powstrzymać łzy, ale te spływają po jego twarzy mieszając się z krwią ze zranionego policzka.
      Przez chwilę nie czuje nawet palącego bólu z powodu niszczącej go trucizny. Czuje jedynie rozpacz i obrzydzenie z powodu znajomej, ukochanej energii, która teraz wypełnia jego ciało. Nie chciał tego, nie chciał jej energii, ani nie chciał leczyć się jej kosztem. W tej chwili nie chciał żyć. Chociaż równie mocno nie chciał też umierać. Po prostu… nie chciał żyć bez niej.
      Nie miał pojęcia kiedy i jak dowlókł się do swojego pokoju i do łóżka. Miał wrażenie, że tylko instynkt samozachowawczy pchał go do jakichkolwiek działań. Do tego by zaszyć się w bezpiecznej kryjówce, by się położyć i spróbować się zregenerować.
      W tej chwili było mu obojętne co się stanie. Nawet fizyczny ból już nie miał znaczenia. Czuł się jakby umierał, choć wcale nie z powodu trucizny.
      Dni mijały. Zlewały się w jedno i nawet nieszczególnie go to obchodziło. Nie zadawał sobie nawet trudu, by wstać i się pożywić. Był osłabiony. Resztki trucizny wciąż krążyły w jego ciele, choć każdego dnia było ich coraz mniej. Każdego dnia też tracił siły, gdy jego organizm po kolei poświęcał mniej ważne funkcje, by ratować jego życie, by oczyścić się z trucizny.
      W tej chwili było mu to obojętne.

      Usuń
    4. Wiedział, że jego ciało się zmienia. Skóra staje się ziemista i bladosina, a stawy sztywnieją. Wargi, poparzone palącą trucizną teraz stały się wysuszone. Policzki i oczy zdawały się dziwnie zapadnięte. Ciało stawało się coraz bardziej chłodne i skostniałe. A on nie miał siły na to reagować. Nie wydawało mu się to nawet ważne, wobec tego co przeżywał w swoim sercu.
      Dopiero głód zmusił go do ruchu, do tego by w końcu wstał z łóżka i się posilił. Całe jego ciało krzyczało, że nie ma już czego poświecić, że wyczerpał wszystko co miał, by przeżyć i oczyścić się z trucizny i musi coś zjeść. Natychmiast.
      Właśnie wtedy przyszło otrzeźwienie. Próbując wstać zrozumiał, że całe ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Jego stawy były sztywne, niemal skamieniałe. Najprostszy ruch, by wstać z łóżka kosztował go tak wiele wysiłku, że aż zakręciło mu się w głowie.
      Spróbował poruszyć palcami, ale te ani drgnęły.
      Po raz pierwszy poczuł uczucie narastającej paniki i klaustrofobii, jakby znalazł się w jakimś upiornym kamiennym więzieniu. Jego świadomość znajdowała się w czymś co nie było już jego ciałem, a sztywnym, lodowatym więzieniem, które zmieniało się w odrażający sposób. Tylko determinacja, by wstać i iść się posilić, sprawiała, że był w stanie jeszcze myśleć zamiast oszaleć z bezsilności i przerażenia.
      Miał wrażenie, że dowleczenie się do drzwi było wiecznością. Każdy krok był sztywny i wymagał ogromnego wysiłku. Jeszcze większym rozczarowaniem był fakt, że cały ten wysiłek poszedł na marne. Ludzie, których przetrzymywał by się żywić poumierali. Z odwodnienia lub głodu. Albo jednego i drugiego. Czy aż tak długo tkwił w tym letargu własnej rozpaczy?
      Czuł, że nie ma siły wracać. Oparł się o ścianę i czekał. Kolejne długie dni, może tygodnie, aż pojawią się ludzie z nową daniną, którą będzie mógł się pożywić. Starał się odciąć. Nie myśleć o tym co działo się z jego ciałem. Nie myśleć o martwym ciele córki, które wciąż gdzieś tam leżało, bo nie był w stanie jej pochować. Nie myśleć o tym co czuł, jak bardzo nienawidził sam siebie, jak bardzo cierpiał i jak bardzo bał się tego co teraz będzie.
      I wtedy dostrzega, że był tu sam. Znajoma postać demonicy… Nie powinno jej tu być… Nie było jej tu…
      Wynoś się stąd Liana, nie oglądaj tego! Chce na nią krzyknąć, ale jego struny głosowe są zbyt zaciśnięte. Wie jednak, że doskonale go słyszała. Tkwiła w jego umyśle…

      Wspomnienie gwałtownie znika, a stojący obok Liany ludzki element, reprezentujący ciało, odciąga ją bardziej na bok. Zarówno ciało jak i duch zdają sobie sprawę, że zbliżenie się do tych wspomnień zwróciła na nich uwagę wampira.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  117. Puszcza ją, gdy znajdują się w pewnej odległości od wspomnienia. Zanim się odzywa przez chwilę w milczeniu wsłuchuję się w otaczającą ich pustkę. Wie, że skierowanie demonicy do tych wspomnień zabolało i wywołało wściekłość w Su-Jinie. Wie też, że w tej chwili wampir, mimo całej swojej złości, zmagał się z o wiele trudniejszymi emocjami i nie miał sił walczyć z Lianą.
    – To dość skomplikowane – odpowiada w końcu, odnosząc się najpierw do pierwszego, instynktownego pytania demonicy.
    – Raczej dość oczywiste – wtrąca się duch, tonem absolutnej pewności – Wszystkie wiedźmy to obrzydliwe, zakłamane suki.
    – Ja też byłem kangsin-mu – odpowiada ciało, usilnie ignorując wtrącenie ducha, wie, że to tylko prowokacja – Trudno opisać jakie to uczucie. Z jednej strony, gdy duchy spychają twoją świadomość i na chwilę przejmują ciało, bywa to dość przerażające. Z drugiej połączenie ze wszystkimi duchami natury jest czymś niesamowitym, bez czego trudno funkcjonować. Ta więź z naturą, ze wszystkimi jej cyklami jest ważna, bez niej czujesz się jakby twoja dusza chorowała. Myślę, że mogła się tak czuć będąc z dala od duchów i natury. Mogła być nieszczęśliwa żyjąc wbrew sobie. A kiedy dowiedziała się, że Han-gyeol chciał zrobić z niej kogoś takiego jak on musiała poczuć się okropnie. Wierzyć, że ktoś kogo kochała chciał ją zabić i wpędzić w największy koszmar umieszczając w niej obcego ducha. Pewnie dlatego tak o się skończyło. Chociaż wcale nie musiało. Wierzę… To znaczy chcę wierzyć, że gdyby z nim o tym porozmawiała skończyłoby się inaczej. Kochał ją, nie zrobiłby niczego wbrew jej woli. Gdyby zrozumiał co przeżywała, może poświęciłby swoje pragnienie zachowania jej przy sobie na zawsze i pozwolił jej żyć inaczej. Nie wiem, chcę w to wierzyć. Nawet jeśli czasem mnie przeraża, to wiem, że potrafi też zachowywać się inaczej. Oszczędził moją matkę, chociaż nie miał powodu tego robić. Czemu wobec tego miałby chcieć skrzywdzić własną córkę?
    – Pierdolenie… – mruczy pod nosem wyraźnie znudzony duch – Mówiłem, że to wszystko strata cennego czasu.
    – Zamknij się, po prostu przestań się wtrącać i zamilcz chociaż na kilka minut! – stwierdza z irytacją ciało, odwracając się na chwilę do ducha.
    – Przejdź w końcu do sedna to nie będę musiał się odzywać – syczy duch.
    Ciało znów odwraca się w stronę Liany.
    – Chciałem żebyś to zobaczyła i zrozumiała całokształt obrazu. Po tym jak twój Su-Jin był bliski śmierci, demon zrobił wszystko by utrzymać go przy życiu. Wykorzystał każdą cząstkę dostępnej energii. To co widziałaś, to co działo się z nim fizycznie, to naturalny efekt uboczny, gdy ciałom gang-si brakuje energii życiowej. To potworne uczucie, jak umieranie i rozkład za życia. Masz pełną świadomość i czujesz jak twoje ciało dosłownie obumiera, sztywnieje, staje się zimne i obce. Nie masz kontroli nad czymś tak banalnym jak zwykły ruch dłonią – mówi, naśladując typowy gest Su-Jina, gdy ten często sprawdzał płynność swoich ruchów – Gdyby nie cała ta sytuacja, gdyby nie to co Sarang chciała mu zrobić, i to co ostatecznie on jej zrobił, nie popadłby w depresję i mógłby o siebie zadbać, by jakoś złagodzić ten stan, choćby po prostu częściej się pożywiając. Przez własną rozpacz pozwolił, by to wszystko poszło za daleko. Od tamtej pory on panicznie boi się tego stanu. Każda oznaka, że coś dzieje się z jego ciałem budzi w nim lęk, tak silny, że nawet teraz woli ryzykować śmiercią niż zmierzyć się ze swoim strachem. Ale żeby zrozumieć ten lęk i jego źródło musiałaś zrozumieć okoliczności. Za większością fobii kryje się jakaś trauma. Teraz kiedy wiesz kiedy i jak narodziła się jego fobia, wiesz, że to nie próżność czy potrzeba komfortu, tylko coś głębszego. Mam nadzieję, że będziesz w stanie mu pomóc, że zamiast zabawy w łamanie jego woli i zmuszanie do konfrontacji z czymś, co go przerasta, będziesz w stanie przełamać raczej jego lęk i zrobisz coś, by po prostu to przetrwał – wyjaśnił.
    Wierzył, że demonica zrozumie i znajdzie sposób.

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  118. Duch krzywi się z niesmakiem na słowa Liany o emocjach.
    – Rób cokolwiek, byle zadziałało – mówi czując lekkie zniecierpliwienie tą zbyt długą i zupełnie jałową rozmową o uczuciach, emocjach i innych zbędnych bzdurach.
    Te same słowa wywołują jednak delikatny i pełen nadziei uśmiech na twarzy ciała, jakby demonica rozwiała właśnie ostatnią niepewność co do tego, jaką decyzję podejmie. Czuje jak jej ręce go obejmują i odwzajemnia się tym samym, na chwilę dzieląc z nią tą niezwykle emocjonalną chwilę. Emocje demonicy wydają się tak jasne i poruszające, podobnie jak jej słodki, kojący szept, tak pełen ukrytej troski. Troski, którą oboje dzielili i odczuwali równie intensywnie.
    – Nie martw się, zawsze to robię – odpowiada jej tak samo cicho i łagodnie, zanim wypuszcza ją z objęć – Wiem, że zrobisz to, co trzeba – zapewnia, rozumiejąc, że to co planowała mogło być wyjątkowo trudne.
    Odprowadza ją wzrokiem, samemu usuwając się w cień. Wie, że jego rola się tu skończyła. Teraz wszystko zależało od Liany. I od ducha.
    Duch także zdaje sobie sprawę. Z milczącą powagą przytakuje skinieniem głowy i znika w ciemności, kierując się na sobie tylko znane ścieżki w umyśle wampira. Wie że musi być gotowy do działania. Nie zamierza dziękować, ani wyrażać uznania wobec pomocy demonicy. Zbyt opieszałej pomocy. Skupia się jedynie na sobie i swoim zadaniu, na tym wykorzystać każdą sekundę i każdy skrawek życiowej energii, jaki tylko mógł, by uleczyć serce na tyle, by było stabilne.

    Su-Jin czuje zmianę, potężną ingerencję, która wyrywa go ze stanu bierności, strachu i bezsilnej wściekłości. Widzi jak otoczenie wkoło się zmienia. Jego chłodna, obojętna pustka, w której chciał się pogrążyć, zmienia się w znajome, przytulne otoczenie. Dom.
    – Co ty znowu wyprawiasz Liana? – pyta z cichą frustracją. Jest zmęczony. Zbyt zmęczony, by móc wyrazić swoją wściekłość, by wypędzić ją ze swojego umysłu, lub spełnić którąkolwiek z bezsilnych gróźb, które do niej kierował każąc jej się wynosić.
    Poddaje się. Patrzy przed siebie niewidzącymi oczyma dopiero po chwili zauważając książkę w swoich dłoniach.
    Sutra Serca. Serce Wielkiej Mądrości Osiągające Drugi Brzeg.
    Jego wzrok przebiega po kartkach i słowach.
    „Nie ma niewiedzy ani kresu niewiedzy, i dalej aż do starości i śmierci. Nie ma też kresu starości i śmierci. Nie ma cierpienia, jego przyczyny, jego unicestwienia i ścieżki; Nie ma mądrości ani osiągania, ani niczego do osiągnięcia. (…) Umysł nie jest przeszkodą; gdy nie ma przeszkód żaden lęk nie istnieje.”
    Podnosi wzrok znad lektury słysząc słowa Liany. Mimo wszystko w pierwszym odruchu chce jej odpowiedzieć. Ale nie daje mu okazji. Zamiast tego wyrywa mu z rąk książkę i uśmiecha się zaczepnie, jakby doskonale się bawiła.
    – Mówiłem ci, że masz się stąd wynosić – odpowiada jej chłodno, gdy tylko mija pierwsze otępiające zaskoczenie.
    Liana nie słucha, zamiast tego mówi swoje, znów zarzucając mu to samo. Że nic nie czuł. Zupełnie jak wtedy na tarasie. Teraz jednak nie podchodzi do tego z chłodnym spokojem. Teraz jest wściekły. Cała frustracja z powodu jej obecności, tego że grzebała w jego wspomnieniach i próbowała spiskować przeciwko niemu z duchem, cała ta wściekłość ograniczająca się tylko do bezsilnych gróźb teraz wybucha ze zdwojoną siłą. Podnosi się powoli by stanąć naprzeciwko niej.
    – Bezczelnie wchodzisz mi do głowy, ignorujesz to, że cię tu nie chcę, wdzierasz się do moich wspomnień i jeszcze próbujesz mnie obrażać… – jego ton jest lodowaty i przerażająco spokojny jak na to co działo się w jego wnętrzu – Nie wybaczę ci tego nigdy – mówi, w sposób jakby deklarował, że ją zabije.
    W ułamku sekundy rzuca się w jej kierunku łapiąc ją za gardło. Chce ją skrzywdzić. Nawet jeśli jeszcze chwilę temu, w rzeczywistym świecie, ratował ją za wszelką cenę. Zaciska palce na jej szyi… a świat dookoła rozmywa się. Jego ciało znów przeszywa ból. Czuje bicie własnego serca, które zdaje się przeszywać jego klatkę piersiową ostrym niczym nóż spazmem. To uczucie na chwilę go obezwładnia, sprawia, że nie do końca jest pewien co się stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego powieki są nieznośnie ciężkie, ale mimo wszystko zmusza się by je unieść.
      Widzi niewyraźny obraz paskudnych rzymskich podziemi. Czuje chłód kamiennego ołtarza, o który się opiera. I czuje obecność Liany.
      Powoli dociera do niego co się stało i co zrobiła. Zmusiła go by się obudził… Wspomnienia tego co właściwie wydarzyło się w jego głowie są mgliste i niejasne, choć wystarczające by rozumiał powód swojej bezsilnej wściekłości na tą przeklętą kreaturę.
      – Po co to zrobiłaś? – pyta słabo.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  119. Nie potrafi powstrzymać cichego, nerwowego śmiechu słysząc jej odpowiedź. Gdyby nie ból w klatce piersiowej, który nie pozwalał mu się śmiać, pewnie wybuchnąłby śmiechem. Do niedawna to stwierdzenie wydawało mu się dość zabawnym, zaczepnym stwierdzeniem, pasującym idealnie do okoliczności. Teraz wydaje mu się idiotycznie absurdalne. W końcu wszystko przecież miało jakieś granice. A to… to już nie była pragmatyczna decyzja, by chronić siebie nawzajem dla własnych korzyści. Z takiego działania nie było już nawet żadnych korzyści, tylko straty.
    Patrzy na nią nie próbując już nawet doszukiwać się sensu w tym co robiła. Nie protestuje, gdy czuje jak Liana chce go stąd zabrać. Protest też nie miał sensu. Su-Jin wie, że ta uparta kreatura i tak zrobi swoje, a on jedynie straci resztkę sił na walkę z nią. To co dzieje się potem jest zbiorem chaotycznych odczuć i obrazów. Jego zmęczony umysł i wycieńczone ciało ledwo radzą sobie z ogromem bodźców, które mieszają mu się w głowie. Dopiero gdy docierają do hotelu znajduje w sobie dość siły, by choć trochę współpracować, jakoś odciążyć Lianę w jej wysiłku, stara się chociaż utrzymać równowagę.
    Choć każde uderzenie serca nie jest już tak bolesne, a samo serce wydaje się o wiele stabilniejsze, czuje zamiast tego narastającą sztywność stawów i coraz większy chłód. Stara się o tym nie myśleć, nie zastanawiać… po prostu próbuje skupić się na tym, by
    Czuje pod plecami gładką ścianę hotelowej łazienki. Odruchowo zamyka oczy nie mogąc wytrzymać jasnego, rażącego światła, do którego jego oczy nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić. Przez chwilę czuje się lepiej. Łatwiej mu złapać i utrzymać równowagę, a co za tym idzie stać o własnych siłach. Szum lejącej się wody działa przyjemnie kojąco, zagłuszając lekki szum w uszach spowodowany osłabieniem i utratą krwi.
    Otwiera powoli oczy, gdy słyszy głos Liany. Dopiero jej ruch w jego kierunku uświadamia mu co powiedziała. Tak, musiał się umyć. Chciał zmyć z siebie całą tą krew i brud, odór demonicznej krwi Sajra i paskudny zapach śmierci. Ale na myśl, że będzie potrzebował do tego pomocy Liany czuje gwałtowny opór. W tej chwili wolałby już nawet leżeć na podłodze, cały we krwi, niż pozwolić jej na to co chciała zrobić. Odruchowo cały się spina, chce zaprotestować, ale nie ma siły by się z nią kłócić ani szarpać. Zresztą, Liana wcale nie zamierzała z nim walczyć. Wręcz przeciwnie, jej ruchy są spokojne i łagodne. Uprzedza go co chce zrobić, zanim sięga do jego koszuli. Chyba właśnie dlatego się poddaje. Może gdyby zachowywała się inaczej znalazłby w sobie resztki sił, by się jej przeciwstawić.
    Pozwala jej zdjąć swoją koszulę. Materiał jest mokry i lepiący od krwi. Na moment Su-Jin zawiesza wzrok na ranie na klatce piersiowej. Jest mała i głęboka. Wciąż sączy się z niej krew, ale wewnętrzny krwotok od zranionego serca został powstrzymany. Nie przygląda się jednak zbyt długo, bo Liana pomaga ściągnąć mu kolejne ubrania, a potem wejść do wanny.
    Woda jest przyjemnie ciepła i delikatnie rozgrzewa jego zimne ciało. To wydaje się przyjemnie kojące.
    Unika wzroku Liany, zamiast tego patrząc jak przejrzysta woda staje się brudna od krwi z jego ciała. Czuje się potwornie źle w tej sytuacji. Nie chodzi nawet o nagość czy krępującą sytuację, w końcu ciało było tylko powłoką, do której starał się nie mieć emocjonalnego stosunku. O wiele bardziej przeszkadzało mu poczucie zależności od Liany. Tego jak bardzo bezradny i bezbronny czuł się w tej chwili. Tego, że nie był w stanie sam poradzić sobie z tak banalną i podstawową czynnością. Tego, że przeklęte sztywne palce nie pozwalały mu nawet samodzielnie się umyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeszkadzała mu też sama Liana. Jej łagodny ton głosu i delikatność. To jak do niego mówiła i jak go dotykała, w sposób niemal opiekuńczy. Przez chwilę cała sytuacja przypomina mu jak on po raz pierwszy przygotował kąpiel dla Sarang, by doprowadzić jej ciało do porządku. Pamięta jak z podobną delikatnością i ostrożnością wcierał lecznicze olejki w jej siniaki, jak czesał jej włosy i opatrywał skaleczoną dłoń. Chyba już wtedy zaczął coś czuć. Współczuł jej, chciał się nią zaopiekować, choć przecież była dla niego praktycznie obca.
      Mimowolnie patrzy na ranę na własnej dłoni, po tym jak bezskutecznie próbował wyciągnąć drewniany szpikulec. Zaraz jednak zamyka oczy odganiając od siebie te myśli. To wszystko wina Liany. Gdyby nie wchodziła mu do głowy i nie odkopała tych wspomnień nie myślałby teraz o tym… Wspomnienia i emocje zaciskają mu się na gardle, sprawiają, że czuje w nim słony smak łez, które skutecznie powstrzymywał.
      Nie chce tu być. Nie chce by Liana tak do niego mówiła i tak się zachowywała, by okazywała mu całą tą delikatność. Dlaczego nie mogła potraktować go chłodno lub wręcz brutalnie? Wtedy wszystko byłoby łatwiej.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  120. Stara się nie myśleć. Nie czuć. W tej chwili najbardziej chciał znaleźć się gdzieś daleko od tego wszystkiego. Od wspomnień i natrętnych myśli. Od bólu i przerażającego uczucia ogarniającego jeo ciało. Od tego upokarzającego uczucia bezsilności i irracjonalnego lęku. I przede wszystkim od Liany. Każde jej ciche, łagodne słowo, wwierca mu się w umysł. Każdy jej dotyk sprawia mu dziwny ból, dotkliwie poruszając to nieznośne uczucie, że jest od kogoś zależny. Zdany na czyjąś pomoc. Zdany na czyjąś łaskę.
    Gdy Liana na chwilę wychodzi, Su-Jin czuje ulgę. Traktuje to jako moment wytchnienia, gdy może na moment uwolnić się od ciągłego napięcia. Próbuje choć na chwilę się rozluźnić, ale zamiast tego czuje jak jego ciało nieprzyjemnie drży. Ma wrażenie, że wzbierające w nim emocje desperacko usiłują znaleźć jakieś ujście i jeśli nie będzie się pilnował, to całkowicie się rozsypie. A to byłoby najgorsze… Po tym jak Liana wdarła się do jego głowy, poznała jego najboleśniejsze wspomnienie i największy lęk, po tym jak był całkowicie bezbronny i zależny od niej, a ona zamiast wykorzystać sytuację po prostu się nim opiekowała, z taką niezrozumiałą delikatnością, po tym wszystkim pokazanie jej swojego cierpienia i tego jak żałośnie był słaby, byłoby tylko ostatecznym upokorzeniem i odarciem z ostatniej resztki godności.
    Nie zauważa nawet jej powrotu, tak bardzo jest skupiony na tym, by jakoś nad sobą zapanować. Przytomnieje dopiero, gdy Liana spuszcza wodę z wanny i zmusza go do tego, by spróbował wyjść. Ma wrażenie, że coraz trudniej jest mu się poruszać, co tylko dodatkowo go boli.
    W milczeniu pozwala demonicy na wszystko. Na to, by pomogła mu się osuszyć i by zajęła opatrywaniem się jego ran. Choć unika patrzenia na nią, obserwuje jej dłonie, gdy go opatruje. Widzi jak jej drobne palce lekko drżą, zdradzając wypełniające ją emocje. Jest ciekaw jakie… Co właściwie Liana myślała i czuła robiąc to wszystko? Jaki miała w tym cel?
    Su-Jin wie, że absurdalne słowa wypowiedziane w katakumbach były tylko wymówką. Unikiem. Wciąż nie wiedział dlaczego to robiła. Dlaczego tak po prostu nie zostawiła go na śmierć? Jeśli chodziło tylko o dług wdzięczności to wystarczyło, by teraz, gdy byli już bezpieczni, zostawiła go w spokoju. Nie musiała się nim opiekować, ani pomagać mu w tych wszystkich upokarzających czynnościach, na które nie miał siły. Więc dlaczego?
    Chce ją o to zapytać. Przez chwilę nawet rozchyla wargi, które drżą lekko z emocji. Nie jest w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Czuje narastający ucisk w gardle i wie, że niewiele trzeba, by to wszystko pękło. Ma wrażenie, że wszystkie jego mury, za którymi krył swoje prawdziwe uczucia, były w rozsypce. Pozostała mu tylko marna imitacja, iluzja, tak krucha, że wystarczył drobiazg, by to wszystko do reszty runęło.
    Przyjmuje jej pomoc w ubraniu się, choć czuje się tym upokorzony. Jest gorzej… Jego stawy coraz bardziej sztywnieją, do tego stopnia, że głupie nałożenie koszuli staje się wyzwaniem. Na szczęście wciąż jeszcze mógł w miarę normalnie chodzić. Jego kroki są sztywne, a on sam czuje się słabo, ale pociesza się tym, że chociaż tyle jest jeszcze w stanie zrobić.
    Po raz kolejny unika wzroku Liany, gdy ta pochyla się nad nim i układa go wygodnie w łóżku. Gdy demonica znika wreszcie za drzwiami łazienki po raz kolejny czuje ulgę. Próbuje ostrożnie przekręcić się nieco bardziej na prawy bok, ale ta pozycja wzmaga tylko duszności. Dlatego szybko rezygnuje. Zamiast tego przekręca jedynie głowę, zwracając ją bardziej w stronę ściany. Wpatruje się tępo przed siebie starając się po prostu nie myśleć. Ale nie potrafi. Ta chwila ciszy i spokoju, w samotności, sprawia, że nieco się rozluźnia. Jego ciało zaczyna znów drżeć z emocji, a potem wstrząsa nim krótki napad płaczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczucie bezsilności wraca do niego ze zdwojoną siłą. Teraz spotęgowane jeszcze uczuciem, że jest więźniem we własnym skostniałym, sztywnym ciele. I nic nie może z tym zrobić. Może jedynie polegać na tej przeklętej kreaturze, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu nagle musiała być dla niego tak irracjonalnie życzliwa i dobra. Czuje, że łatwiej byłoby mu to wszystko znieść, gdyby Liana okazywała mu chociaż irytację i raniła słowami, tak jak potrafiła. Zamiast tego jedynie odbierała mu resztki godności opiekując się nim jak bezradnym dzieckiem.
      Zamyka oczy. Bierze kilka głębszych oddechów, by się uspokoić i zapanować nad sobą. Ona nie mogła tego zobaczyć, nie mogła zobaczyć jego łez…
      Nie wie ile czasu mija, ale gdy Liana zjawia się w pokoju z całych sił ma nadzieję, że nie dostrzeże śladu łez. Czuje dotyk jej dłoni. Tak niespodziewany i pełen emocji, których nie powinno tu być. Odruchowo chce uścisnąć jej dłoń, ale sztywne palce odmawiają posłuszeństwa. Czuje się jak żywy posąg, który nie może nic zrobić.
      Słyszy jej cichy szept i słowa, które nie mają sensu. Jej głos jest inny, nie ma już w nim tego łagodnego spokoju, z jakim do niego przemawiała. Pełen jest za to czegoś bolesnego i drżącego. Nie wie na co miałby jej pozwolić, ale Liana nie daje mu nawet czasu do namysłu.
      Su-Jin czuje jak jego mięśnie gwałtownie się napinają, gdy czuje co się dzieje.
      Jej ręce otaczają jego ciało. Czuje jej bliskość i oddech. Ciepły i chaotyczny, pełen drżących emocji. Nie chce tego. Nie chce, by go dotykała, by była tak blisko ze swoimi emocjami.
      Całe jego ciało reaguje na jej obecność. Drżenie powraca, jego emocje znów gwałtownie pragną się uwolnić. Czuje, że jest na granicy, że wystarczy jedna mała kropla, która przeleje czarę i to wszystko się posypie.
      I wtedy czuje jej pocałunek. Pełen troski, opiekuńczy. Tak boleśnie znajomy i jednocześnie całkowicie obcy.
      – Liana… proszę cię… – zmusza się, by się odezwać. Pomimo zaciśniętego gardła, czuje jak jego głos powoli się łamie.
      Nie wytrzymuje, a najgorszy koszmar staje się rzeczywistością. Jego ciałem znów wstrząsa niekontrolowany szloch. Pomimo zaciśniętych oczu, łzy zbierające się pod powiekami jakoś znajdują ujście. Czuje, że to koniec. Ostatni fragment muru całkowicie runął, odsłaniając wszystko co się z nim teraz działo. Był już nie tylko bezbronny i zdany na jej łaskę. Teraz był już też całkowicie odsłonięty i żałosny, pozbawiony ostatniego skrawka swojej godności.
      – Proszę, dobij mnie… – stwierdza nagle, czując, że dłużej tego już nie wytrzyma – Powiem ci jak… Błagam… – powtarza, coraz bardziej nie panując nad emocjami.
      W tej chwili chce już tylko umrzeć. Chociaż nie… Nie chce umrzeć, po prosu nie chce żyć. Nie chce tego znosić i czuć się w ten sposób.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  121. Czuje jak ramiona Liany obejmują go mocniej, ciaśniej. Tak mocno, że czuje ucisk w klatce piersiowej i spowodowany tym ból. Ale to był dobry ból. Su-Jin czuje, że stokroć bardziej woli czuć teraz fizyczny ból niż te wyniszczające go emocje, przez które stracił ostatni skrawek swojej godności.
    Nie chce jej litości. Nie chce by ocierała mu łzy, nie chce słów pocieszenia, ani nie chce tych dziwnych, desperackich pocałunków, którymi go obdarowywała. Nawet to jak Liana wypowiada jego prawdziwe imię wcale nie wydaje mu się czymś dobrym, lecz okrutnie bolesnym. Kolejnym ciosem, jaki mu zadawała swoją bezsensowną łagodnością i troską. Wszystko co robi demonica, sprawia, że Su-Jin jeszcze bardziej nie jest w stanie powstrzymać tego co się z nim dzieje. Choć z całych sił próbuje.
    – Nie Liana… Nic nie jest dobrze… Nie będzie dobrze… – mówi z trudem, walcząc z łzami i uczuciami trzymającymi go za gardło.
    Jej delikatny dotyk, gdy ociera mu łzy, pali i rani niczym ogień. Rzecz jasna nie fizycznie, lecz emocjonalnie. Fizycznie jego ciało paradoksalnie lgnie do tego dotyku, pragnie schronić się w jej ramionach, wtulić w nią i pozwolić sobie na tą chwilę słabości. To głupie pragnienie sprawia, że czuje do siebie jeszcze większe obrzydzenie z powodu własnej słabości.
    Jej szczere słowa, gdy mówi, że go nie zabije, sprawiają, że znajduję w sobie dość siły, by przełknąć wstyd i upokorzenie i spojrzeć w jej kierunku.
    – Proszę cię… – mówi znowu, jego głos drży i się łamie, ale mimo to Su-Jin zmusza się, by wydusić sobie choć kilka poważnych i sensownych słów – Oszczędź mi dalszych upokorzeń... i błagania cię... o litość i śmierć… Ja… nie dam rady…
    Wie, że to nic nie da. Nie po to Liana zadała sobie tyle trudu, by wyciągnąć go z podziemi i zabrać tu, w bezpieczne miejsce, by teraz, po tym wszystkim pozwolić mu umrzeć. Ale i tak ją o to prosił, to było jego desperackie wołanie o pomoc.
    Ich spojrzenie na chwilę się spotyka. Pierwszy raz odkąd Liana weszła do jego głowy. Su-Jin ma chęć odwrócić wzrok, ale tego nie robi. Wpatruje się w nią błagalnie, pragnąc wyczytać z jej oczu cokolwiek, co mogłoby dać mu siłę. Szuka w jej spojrzeniu jakiegokolwiek cienia wrogości czy okrucieństwa, paskudnej satysfakcji czy manipulacji. Ale nic nie dostrzega. Jej oczy wypełnia tylko smutek, bezsilność i strach. Wszystko jest tak boleśnie szczere, że aż nieznośne.
    A potem Liana pochyla się nad nim. Czuje jej ciepłe, drżące z emocji wargi na swoim czole. Jej pocałunek jest czysty, pełen szczerej troski i niewinnej czułości. To ten rodzaj czułości jaką obdarowuje się chore i przestraszone dziecko, obdarowując je poczuciem bezpieczeństwa.
    Nie zostawię cię samego. Jej słowa tak idealnie pasują do tego gestu.
    Su-Jin czuje kolejną falę bezgłośnego szlochu, która wstrząsa jego ciałem i kolejne łzy, które napływają mu do oczu. Nie ma już nawet siły walczyć. Całe jego ciało lgnie do Liany, poruszone tym gestem. Poddaje się jej i nie chce, by się odsuwała. Czuje jak bardzo nienawidzi samego siebie, jak bardzo sobą gardzi za to, że jest tak żałosny i słaby.
    – Dlaczego? – pyta w końcu cicho, po tym jak gwałtowny wybuch emocji na moment słabnie i pozwala mu znów złapać oddech – Dlaczego to robisz?
    W tej chwili potrzebował odpowiedzi. Musiał wiedzieć czemu robiła to wszystko. Te wszystkie gesty i czułości, ta troska i opiekuńczość. Był w stanie to zrozumieć… sam zachowywał się tak względem Sarang. I może nawet byłby w stanie zaakceptować takie zachowanie względem siebie, gdyby tylko Liana była kimś więcej niż irytującą sąsiadką, z którą nic go nie łączyło.
    – Kim ja dla ciebie jestem? Nikim bliskim, ani ważnym. Więc dlaczego Liana? Po co to wszystko? – pyta z coraz większą rezygnacją i desperacką potrzebą, by to wszystko zrozumieć.
    W milczeniu wpatruje się teraz w sufit i rozciągające się na nim pokraczne cienie. Powoli się uspokaja, stara się oddychać miarowo. Nie ma już siły znosić tych rozdzierających emocji, nie ma już nawet siły płakać… A jednak, gdy tylko Liana znów się odzywa, Su-Jin czuje jak jego ciało przeszywa lodowaty dreszcz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciał by poruszała ten temat, by wracała do tego co się stało i na nowo dotykała tych wspomnień, ani poczucia krzywdy z jakim się z tego powodu zmagał.
      – Nie chcę o tym rozmawiać. To przeszłość – mówi chłodno, znajdując w sobie resztki sił i uporu, by bronić się przed tym co chciała zrobić – Jeśli chcesz o tym rozmawiać tylko po to, by poczuć się lepiej i zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia to nie dam ci tej satysfakcji. Nie mogę… – mówi. I chociaż wie, że być może znów odrzuca w tej chwili coś wartościowego, lub pozbawia się szansy na zrozumienie zachowania Liany, to nie jest w stanie ruszyć tego tematu. To była ta jedna rzecz za dużo. Su-Jin czuje się w tej chwili emocjonalnym wrakiem i wie, że nie zniesie już więcej. A już na pewno nie tego, nie rozmowy o Sarang, ani o przeszłości. Przeszłość to przeszłość, chciał zapomnieć, że kiedykolwiek istniała – I nawet nie próbuj mówić, że wiesz cokolwiek o stracie… – dodaje z goryczą.
      Nie chce jej współczucia, ani nic nieznaczących banałów. Co Liana mogła wiedzieć? Może i przeżyła w swoim życiu traumy, ale czy kiedykolwiek kogokolwiek kochała? Wciąż mówiła o emocjach, ale jej emocje były płytkie, pozbawione zaangażowania. W tej chwili była ostatnią osobą, której chciał słuchać.
      Jej kolejne słowa sprawiają, że przygryza nerwowo wargi.
      – Myślałem, że jestem dupkiem, który nic nie czuje – odpowiada, na nowo przyjmując obronną postawę – Albo, że pokazuję ci mieszaninę prawdy i fałszu, i że nie jesteś w stanie zobaczyć we mnie niczego poza irytacją lub zainteresowaniem. Że jestem smutny i szary, pozbawiony głębszych uczuć – celowo wytyka jej ich poprzednie rozmowy. Na tarasie czy przy kolacji. W końcu słowa, którymi teraz go sprowokowała nie były niczym ponad to, co sądziła i mówiła o nim już wcześniej. Przełyka nerwowo ślinę czując znowu nieprzyjemny ucisk w gardle – Zawsze tak chciałaś zmusić mnie do uczuć, zobaczyć w moich oczach coś więcej. Celowo przekraczałaś kolejne granice i próbowałaś burzyć moje mury, by dostrzec co się kryje głąbiej. I dostrzegłaś, brawo… Mam nadzieje, że jesteś usatysfakcjonowana i podoba ci się to co widzisz. Odarłaś mnie z resztek godności, jestem już tylko żałosnym śmieciem błagającym o śmierć… – chociaż jest słaby i każde słowo sprawia mu wysiłek, znajduje w sobie dość sił, by wyrzucić z siebie to wszystko. Zupełnie jakby te beznadziejne, dręczące go emocje dawały mu siłę. Znów czuje piekące łzy pod swoimi powiekami, ale nie ma już siły. Ani na to by płakać, ani by w ogóle się tym przejmować.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  122. Jej reakcja go zaskakuje i przytłacza. Nawet jeśli widział w jej oczach smutek i szereg emocji, które targały jej drobnym ciałem, to jednak nie spodziewał się jak intensywne było to wszystko. A może po prostu jego własne cierpienie przysłaniało mu wszystko inne?
    Tak jak przed chwilą jej troskliwe gesty, tak teraz jego słowa doprowadziły ją do granicy. Teraz to ciałem Liany wstrząsa fala płaczu. Su-Jin czuje jak jej ciało drży. Czuje te same dreszcze, które chwilę temu wstrząsały jego ciałem, gdy nie potrafił powstrzymać łez. Stara się to ignorować, wiedząc, że nie jest w stanie, ani nie potrafi w żaden sposób jej pomóc, ani jej uspokoić, chociaż chciał. Chciał jakkolwiek jej ulżyć…
    Ma wrażenie, że trwa to całymi wiekami. Każda sekunda dłuży się niemiłosiernie, a minuta wydaje się wiecznością. Znów ogarnia go poczucie przerażającej bezsilności, teraz już nie tylko wobec samego siebie, ale także wobec Liany. Nagle przytłacza go myśl, że to przez niego, przez to, że tak bardzo chciał umrzeć, doprowadził ją do takiego stanu. Nie rozumie tego, nie rozumie czemu aż tak głęboko ją to dotknęło, ale i tak czuje się w jakiś sposób winny.
    Nie chce się tak czuć, nie powinien…
    Gdy Liana w końcu uspokaja się na tyle, by udzielić mu upragnionej odpowiedzi dlaczego, jej słowa sprawiają, że robi mu się słabo. Jej wyznanie jest jak uderzenie czymś ciężkim. Su-Jin czuje się oszołomiony i niemal ogłuszony tym wyznaniem. I szczerością z jaką demonica mówiła mu to wszystko. W jego oczach pojawiają się łzy, choć tym razem są one inne. Czuje ich dławiący smak w swoich ustach i szybsze, bolesne, bicie serca. A jej przeprosiny… Su-Jin bierze głębszy oddech by się uspokoić. Ma wrażenie, że dzisiejszego dnia stracił nie tylko swoje mury, za którymi się chronił, jak i swoją godność. W tej jednej chwili runął chyba cały jego świat. Wszystko wywróciło się do góry nogami i… i sam już nie wie co powinien w tej chwili myśleć i czuć.
    Chce coś powiedzieć, ale nie umie znaleźć słów.
    W całym tym chaosie omal nie umyka mu kolejna mrożąca krew w żyłach informacja.
    Dziecko… Liana straciła dziecko? Dlatego chciała z nim porozmawiać o jego córce? Nie chodziło o drążenie jego wspomnień tylko… Czy to możliwe, że szukała zrozumienia, bo dostrzegła, że przeżył coś, co pomogłoby mu zrozumieć jej stratę? Su-Jin czuje jak nieprzyjemna myśl przenika jego umysł. Czy znowu odrzucał jej próbę otworzenia się?
    Wie, że musi coś powiedzieć, jakoś zareagować na wszystkie jej słowa, ale nie potrafi. A potem Liana pęka jeszcze bardziej. Jej ruch jest niespodziewany i gwałtowny. W jednej chwili całkowicie go osacza, znajduje się nad nim, opiera ręce po obu stronach jego głowy zamykając go w pułapce. Czuje jej gorące łzy na swojej twarzy. Całe jego ciało napina się w pierwszym odruchu, zaskoczone tym co się stało. Jego oddech jest szybki i nierówny. Z całych sił stara się nad sobą zapanować. Usiłuje oddychać głęboko, rozluźnić się i przestać myśleć o tym jak potwornie niekomfortowo czuje się w tej sytuacji.
    Na moment zamyka oczy. Słowa Liany dudnią mu w głowie. Jej czoło opiera się o jego czoło, a urywany oddech drażni jego twarz. Czuje gorące łzy spływające mu po twarzy i nie ma pojęcia czy to łzy Liany, jego, czy ich wspólne.
    Powoli zmusza się do jakiejś reakcji.
    – Dobrze… – mówi cicho i spokojnie, choć całe jego gardło jest zaciśnięte z nerwów – Nie umrę, obiecuję… Nic nie zrobię. Gdybym mógł coś zrobić, nie błagałbym cię o śmierć, prawda?
    Otwiera oczy, by na nią spojrzeć. Bierze głębszy wdech.
    – Masz rację Liana… Oboje jesteśmy obrzydliwie żałośni. I bezsilni w tym… w tym wszystkim… – szepcze, nie bardzo wiedząc do czego zmierza i czy to co mówi w ogóle ma jakiś sens. Po prostu czuje, że musi coś powiedzieć, nawet jeśli to co cisnęło mu się na usta nie miało sensu.
    Przygryza lekko wargi. Czuje w ustach słony smak łez, choć nie ma pojęcia czyich. Ostrożnie podnosi rękę. Jego ruchy są sztywne i niezgrabne. Mimo to się stara. Dotyka lekko mokrego policzka Liany. Gdyby tylko mógł otarłby jej łzy, ale sztywne palce odmawiają posłuszeństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Ja… Ty… – waha się co właściwie jej powiedzieć – nie powinnaś mnie przepraszać. Nie zrobiłaś nic złego… Jesteś wartościową i dobrą osobą Liana, zasługujesz na kogoś, kto potrafi to docenić. A ja… Proszę nie myśl o mnie w ten sposób. Nie zrobiłem nic, byś mogła uznać mnie za kogoś bliskiego. Pomyśl… Nie liczę się z twoimi uczuciami, odrzucam cię za każdym razem kiedy próbujesz się przede mną otworzyć. Nawet jeśli czujesz, że masz u mnie dług wdzięczności za pomoc to… ja przecież nie zrobiłem nic tak po prostu. Dla ciebie, bez patrzenia na własne korzyści… – mówi, choć sam już nie jest pewien tego, czy aby na pewno jest to prawda. Ale nie chce nawet dopuszczać do siebie myśli, że mogłoby być inaczej – Nie traktuj mnie jak kogoś bliskiego, bo nie jestem ci bliski…
      Patrzy jej w oczy z powagą i nadzieją, że zrozumie co próbował jej powiedzieć. Nie chciał odrzucać jej uczuć, tym razem chciał by po prostu zrozumiała, że nie był wart jej uczuć. Nie powinna widzieć przyjaciela w kimś, kto nawet nie chciał jej wysłuchać i zrozumieć.
      – I przepraszam… – dodaje po chwili milczenia – Masz rację, nie wiem jaką stratę przeżyłaś. Za bardzo skupiłem się na sobie i nie chciałem cię słuchać. Nie wiem też co mógłbym ci powiedzieć o mnie i mojej córce, ale… Jeśli chcesz ze mną porozmawiać… o swoim dziecku… to porozmawiajmy – mówi w końcu. Czuje, że już dawno powinien był to zrobić. Otworzyć się choć trochę na nią i na to, co chciała mu powiedzieć lub pokazać.

      Cho Su-Jin

      Usuń
  123. Czuje jak ściska jego dłoń, po czym znów kładzie się obok. Dopiero teraz Su-Jin naprawdę się rozluźnia, nie czując się już tak osaczony jak chwilę temu. I chociaż nadal są blisko siebie, jej obecność wcale mu nie przeszkadza. Może po prostu jest zbyt zmęczony? Albo doświadczył już tak dużo, że po prostu nie ma siły zwracać uwagi na takie drobiazgi jak to czy Liana leży tuż obok, czy na sąsiednim łóżku. To już nie ma w tej chwili znaczenia.
    Przechyla lekko głowę, gdy Liana tak pośpiesznie zaprzecza jego słowom.
    – W takim razie co tu robisz? I co ja tu robię? – odpowiada pytaniami na jej słowa – Gdybyś dbała o swój interes zostawiłabyś mnie tam w katakumbach.
    Nie miał zamiaru z nią dyskutować i przedstawiać jej argumentów czemu uważał ją za wartościową i dobrą. Suche fakty mówiły więcej i nie dało się ich tak łatwo obalić.
    Mimo to, Liana próbowała…
    – Nie zrobiłem nic, by zasłużyć na miano przyjaciela – mówi, choć w jego głos wkrada się lekkie zawahanie. Gdzieś między jej słowami dostrzega coś, co wskazuje, że być może po prostu sposób w jaki na nią patrzył i jak ją postrzegał, mógł być dla Liany pod pewnymi względami cenny. Tylko… nie widział w tym niczego niezwykłego, ani wyjątkowego – Jeśli już to prędzej ty… – dodaje, nieco zakłopotany tym, co właściwie chciał w tej chwili powiedzieć. Nie kończy. Nie jest pewien, czy w ogóle powinien mówić coś więcej, skoro w tej chwili nie był nawet pewny własnych uczuć.
    Na chwilę zapada między nimi cisza. Dziwna, trudna do zdefiniowania cisza. Z jednej strony pełna emocji i bólu, z drugiej zaskakująco spokojna i kojąca, w porównaniu z ich niedawnymi wybuchami emocji. Po prostu leżą obok siebie w ciszy, wpatrując się w sufit lub gdzieś w ciemną przestrzeń…
    Potem Liana przerywa tą ciszę i zaczyna mówić. O swoim dziecku. Jej słowa wydają się puste i oderwane od uczuć, ale Su-Jin doskonale wie, że takie nie są. Zna ten ton. Opanował go do perfekcji. Jej głos zmienia się w szept. Ciche słowa trafiają mu wprost do serca.
    Przed oczami znów staje mu tamta chwila, ten upiorny moment, w którym odebrał córce jej życiową energię. Gdy patrzył jak powoli gasła i umierała tuż przed nim. Przez niego…
    Pytanie Liany boli. Wie, że demonica nie zrobiła nic złego. Przecież ona nie zabiła swojego dziecka, nie zrobiła nic by je skrzywdzić… Chyba. Nie był pewien, ale nie chciał pytać. Wolał, by Liana opowiedziała mu to sama. On nie miał możliwości powiedzieć jej o tym sam. Bolesne wspomnienia zostały mu siłą wydarte. I choć wciąż ma o to żal, nie chce się mścić i woli dać Lianie komfort, którego sam nie miał. Bez pytań i nacisków. Po prostu chce jej słuchać.
    – Tak, to przeszłość… – opowiada w końcu – Nie wiem jak odległa dla ciebie. Dla mnie minęło dobre czterysta lat, a i tak boli – mówi szczerze, dając jej znać, że rozumie.
    Zmusza się, by oderwać wzrok od sufitu i spojrzeć w jej stronę. Doceniał jej słowa, choć czuł się z nimi w pewien sposób niekomfortowo. To był ten rodzaj współczucia, który był mu całkowicie obcy. Nigdy nie rozmawiał z kimś w ten sposób, nie dzielił się podobnymi doświadczeniami i podobnym bólem. Czy tak właśnie wyglądała przyjaźń?
    – Różnica między nami jest taka, że ty nie zrobiłaś krzywdy swojemu dziecku, nie jesteś niczemu winna… A ja ją zabiłem. Sam odebrałem jej energię… – odwraca wzrok, na nowo wbijając go w sufit. Chyba nie potrafił o tym mówić patrząc w oczy Liany. Czując na sobie jej szczere, pełne uczuć spojrzenie – Patrzyłem jak umiera i czułem to. Pamiętam każdą sekundę tego, jak ją zabijałem. Potem czułem jej energię krążącą w moich żyłach. Leczyłem się i przeżyłem jej kosztem. A to co widziałaś… Kiedy tak leżałem i nie miałem siły na nic, zastanawiałem się czy nie lepiej byłoby, gdyby jednak mnie zabiła i sama przeżyła. Może byłaby wtedy szczęśliwa tak jak chciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wie po co jej to mówi. Może dlatego, żeby udowodnić jej, że była od niego lepsza? A może po prostu egoistycznie chciał mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym wszystkim. Skoro nie mógł samodzielnie zdecydować o opowiedzeniu jej tej historii, to mógł chociaż zdecydować o podzieleniu się swoimi przemyśleniami.
      Znów na chwilę milknie. Czuje jak Liana wtula się w jego ramię.
      – Nie przepraszaj, jest w porządku – odpowiada spokojnie – Poza tym powiedziałaś, że nie zostawisz mnie samego, więc chyba musisz tu ze mną zostać – dodaje siląc się na żartobliwy ton, ale brzmi to raczej dość żałośnie i nerwowo. Gdyby mógł po prostu ścisnąłby ją za rękę i dał jej znać, że jest dobrze. Zamiast tego przechyla nieco głowę, tak by wtulić się policzkiem w czubek jej głowy.
      – Nie wiem czy potrafię być przyjacielem… – mówi w końcu cicho.
      W tej chwili nie jest nawet pewien czy chciał być czyimkolwiek przyjacielem. Czy w ogóle jest w stanie stworzyć z kimkolwiek taką więź i otworzyć się na tyle, by rzeczywiście to mogło mieć sens.

      Cho Su-Jin

      Usuń