Cho Su-Jin
zm. 12.VIII.1394, Joseon — około 34 lata — Gang-si — Wykładowca filozofii — Spektrofobia — Nerwica natręctw polegająca na obsesyjnym liczeniu — Niechęć do bycia dotykanym tłumaczona jako hafefobia — Miopia — Światłowstręt — Hiperestezja — Alergia na brzoskwinie — W Woodwick od sierpnia 2022 roku — Dom na obrzeżach miasta, z widokiem na jezioro
Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość…
Kiedyś myśląc o istotach tak wiekowych jak on sam teraz, myślał o potędze, o niczym nieograniczonej, niemal boskiej mocy. Myślał o byciu istotą doskonałą, ponad inne, nieskrępowaną żadnymi zasadami. Ani prawami ludzkimi, ani prawami natury, które lekceważył samym swoim istnieniem. Postrzegał się za lepszego od innych — ludzi i nieludzi. Przeznaczonego do czegoś więcej. A teraz?
Teraz, po kilkuset latach i ostatnim szalonym stuleciu, z zaskoczeniem odkrywa, że wcale nie pragnie tego wszystkiego, a jego dawne wyobrażenia były jedynie fantazjami niedojrzałego młodzika zakochanego we własnej mocy. Teraz wszystkim czego potrzebuje od życia jest cisza i spokój… Dom gdzieś na odludziu, blisko natury. Cisza nocy zakłócana jedynie szumem liści na wietrze i muzyką owadów. Zapach deszczu na mokrej ziemi. Delikatny dotyk jedwabiu na skórze. Błogi spokój w towarzystwie starego manuskryptu. Fascynacja w oczach studentów słuchających jego wykładu o filozofii przyrody czy fenomenologii. To wszystko w zupełności wystarcza i daje mu przyjemne uczucie komfortu i satysfakcji.
I czasem tylko, w całej tej spokojnej, przyjemnej rutynie, łapie się na tym, że zaczyna być bardziej ludzki niż kiedyś, a jego stabilną egzystencję zakłócają niespodziewane i zdecydowanie niechciane odruchy człowieczeństwa...
Odruchy, które nieco go niepokoją i coraz bardziej irytują.
Kiedyś myśląc o istotach tak wiekowych jak on sam teraz, myślał o potędze, o niczym nieograniczonej, niemal boskiej mocy. Myślał o byciu istotą doskonałą, ponad inne, nieskrępowaną żadnymi zasadami. Ani prawami ludzkimi, ani prawami natury, które lekceważył samym swoim istnieniem. Postrzegał się za lepszego od innych — ludzi i nieludzi. Przeznaczonego do czegoś więcej. A teraz?
Teraz, po kilkuset latach i ostatnim szalonym stuleciu, z zaskoczeniem odkrywa, że wcale nie pragnie tego wszystkiego, a jego dawne wyobrażenia były jedynie fantazjami niedojrzałego młodzika zakochanego we własnej mocy. Teraz wszystkim czego potrzebuje od życia jest cisza i spokój… Dom gdzieś na odludziu, blisko natury. Cisza nocy zakłócana jedynie szumem liści na wietrze i muzyką owadów. Zapach deszczu na mokrej ziemi. Delikatny dotyk jedwabiu na skórze. Błogi spokój w towarzystwie starego manuskryptu. Fascynacja w oczach studentów słuchających jego wykładu o filozofii przyrody czy fenomenologii. To wszystko w zupełności wystarcza i daje mu przyjemne uczucie komfortu i satysfakcji.
I czasem tylko, w całej tej spokojnej, przyjemnej rutynie, łapie się na tym, że zaczyna być bardziej ludzki niż kiedyś, a jego stabilną egzystencję zakłócają niespodziewane i zdecydowanie niechciane odruchy człowieczeństwa...
Odruchy, które nieco go niepokoją i coraz bardziej irytują.
Witam, bardzo dawno mnie na blogach nie było, więc liczę na wyrozumiałość. Kartę sponsoruje temat fobii, filozofii, „Wróżby niewinności” Williama Blake'a oraz wspaniały Lee Soo Hyuk. Przygarnę wszelkiej maści wątki i powiązania — im bardziej skomplikowane, psychologiczne i emocjonalne tym lepiej.
Kontakt: laplaceademon@gmail.com
Kontakt: laplaceademon@gmail.com
Wpada do biblioteki po raz pierwszy od swojego przyjazdu. Bierze głęboki wdech, pozwalając by kurz zadomowił się w płucach. Niczym matka stęskniona za dziećmi pędzi do działu językowego, zabiera z należytą czułością ukochane książki i kieruje swoje kroki do swojego ulubionego stolika. Pewnie znów poproszą ją o poprowadzenie zajęć na uczelni, a ona jak zwykle się zgodzi.
OdpowiedzUsuńPrzystaje jednak nagle, zaskoczona. Można wyobrazić sobie jej rozczarowanie, gdy wzrok pada na osobę, której nigdy wcześniej tu nie widziała. Bladym spojrzeniem przyszpila czytelnika. Kto śmiał zająć jej miejsce? Przystaje przy stoliku i wlepia uważne, surowe nieco spojrzenie w istotę o dziwnej energii. Otwiera lekko usta, ale w pierwszej chwili nic się z nich nie wydobywa. Całe jej ciało zdaje się jednak pytać "Czym jesteś?"
Bawcie się u nas dobrze i jak najdłużej, bo karta to niezwykle ciekawy koncept, z którym z przyjemnością się zaznajomiłam. Oczywiście zapraszamy i do nas!
Ceri
[Cześć!
OdpowiedzUsuńCo za świetna, wciągająca kreacja! Bardzo podoba mi się motyw wampira, który tutaj przedstawiłaś, plus całe to rozbudowanie, które sprawia, że w sumie chciałabym dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej i zajrzeć głębiej, co pewnie nie skończyłoby się dobrze, ale no. Za ciekawość trzeba płacić. :D
Też w jakiś sposób zachwycam się tym, że mamy z jednej strony okrutnego wampira, a z drugiej wspomnienie o tych ludzkich odruchach, więc tworzy to całą paletę szarości, co jest, moim zdaniem, świetne i daje duże pole do popisu w pisaniu.
No i, fragment z odautorsko im bardziej skomplikowane, psychologiczne i emocjonalne, tym lepiej totalnie mnie ujął, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do mojej Liany. Może uda nam się stworzyć coś ciekawego i wciągającego. :D
Od siebie życzę wiele, wiele weny i samych dobrych, emocjonalnych wątków!]
CONVALLIANA DIGGES
[Oj tak, ta skrajność jest świetnie widoczna z tym dotykiem – cudownie będzie to wykorzystać, jako że wydają się zupełnie z dwóch różnych biegunów. Tylko czekać, aż się zderzą.
OdpowiedzUsuńMogli się, oczywiście, poznać wcześniej. Nic nie stoi na przeszkodzie. Może wtedy któreś by pomogło drugiemu? Zawsze też można uznać, że np. Liana wtedy sobie żerowała na Freudzie – w końcu koncepcja psychoanalizy i popędu seksualnego pasuje bardzo mocno, i tych marzeń sennych, w których erotyzm jest widoczny, a że Freud i Jung to to samo środowisko, to jakoś Liana i Su-Jin musieli się poznać.
I jasne, tajemnica tego, że wiedzą o sobie więcej niż ktokolwiek inny + jakaś niepewność do siebie i nieufność, podszyta dwiema zupełnie różnymi naturami może powodować zawieszenie, gdzie w sumie nie wiadomo, kto pierwszy pęknie i wykorzysta coś przeciwko drugiemu.
Nie wiem, jak postrzegasz łowców w życiu Su-Jina, ale może by to wykorzystać? Albo może Su-Jin komuś podpadł i go szuka? I ten ktoś miałby informację, że wampir mieszka w Woodwick, nad jeziorem, tyle że trafiłby do domu Liany? I tutaj byśmy mogły rozegrać ten aspekt, że Liana ma szansę wygadać to, co wie o wampirze, ale wiadomo, że nie powie, bo jak to wyzna, to Su-Jin nie będzie jej dłużny. Takie coś mi się w głowie ułożyło. :D Daj znać, czy takie coś będzie w porządku i śmiało modyfikuj, dodawaj i wszystko inne. Im bardziej emocjonalne i skomplikowane, tym lepiej!]
CONVALLIANA DIGGES
[Sama jestem lingwistką, to akurat Ceri wzięła bezpośrednio ode mnie, więc teoria jak najbardziej mi znana – i zgadzam się z nią do pewnego stopnia, bo nie uzależniłabym całości poznania wyłącznie od języka. Choć nie ma co ukrywać – wpływ języka na kształtowanie rzeczywistości jest fascynujący! Ale może to nawet temat do rozważań dla naszych postaci?
OdpowiedzUsuńBo jednocześnie czuję, że mogłaby być między nimi taka cudownie intelektualna chemia, a z drugiej strony ten lęk, niechęć, ostrożność – to wszystko sprawiałoby, że posunięcie relacji jakkolwiek dalej może być dla nich nie do przeskoczenia. Chociaż… apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc kto wie? Myślę, że może to być bardzo rozwojowy wątek! Chciałabym, żeby Ceri zweryfikowała nieco swoje podejście, mam nadzieję, że się to uda!
Chętnie zacznę nam nasz biblioteczny wątek! I czuję w kościach, że potem „popłynie” nam samo, ale w razie czego zawsze można coś dodatkowo dopiąć na mailu :)]
Ceri
Domek, który kupiła trzy lata temu, stojący przy jeziorze nie jest imponujących rozmiarów, to raczej dość mały budynek – z czerwonym dachem, ogródkiem i garażem. Utrzymany w prostej konstrukcji bez żadnego architektonicznego szaleństwa – widać jednak skandynawskie inspiracje. Minimalizm i uwielbienie do natury.
OdpowiedzUsuńPick-up zatrzymuje się, a Convalliana odpina pas i sięga do tyłu po dwie papierowe torby z zakupami. Potem jedną ręką szuka kluczy i idzie do domu, zerkając jeszcze w stronę jeziora – uwielbia ten widok. Odbijający się w tafli wieczór, a później gwiazdy i księżyc. Nic nie jest w stanie zaburzyć tego piękna – nie ma tutaj sztucznych świateł, sztucznych głów, sztucznych dusz. Convalliana doskonale czuje bijące serce tego, co pierwotne i poddaje się temu, napełniając płuca.
Z trudem ściąga buty i idzie boso przez ciemny korytarz. Dopiero zahaczając o kuchnię, wyciąga dłoń, aby włączyć światło – to spływa wokół, podkreślając minimalizm wnętrza. Jest tutaj czysto; wszystko ma swoje miejsce. Rozpakowuje zakupy z toreb i otwiera butelkę wina, napełniając kieliszek alkoholem – upija łyk, oblizując językiem dolną wargę.
Zaraz potem troszczy się o to, aby w kominku buchnął ogień, a kiedy tak się dzieje, przygląda się tańczącym płomieniom – czasem ma ochotę wsadzić w nie dłoń, aby poczuć ból. Ten obrzydliwy ból, który poruszyłby także jej duszę. Jest w tym wszystkim beznadziejnie melancholijna, ale wobec tego ocieka czymś grzesznym, lepkim i ciepłym – jest pięknem samym w sobie; jest kusicielką i obietnicą. Jest każdym najmniejszym pragnieniem.
Dlaczego więc czasem czuje się tak brzydka? Tak… oddalona od tego, kim jest naprawdę? Jest ideałem. Jest perfekcją zamkniętą w ciele, oczach, gestach, rękach, płucach – nie ma słodszego oddechu niż jej. I nie ma nic bardziej diabelskiego i przyjemnego, gdy czuje ludzkie pożądanie – gdy ręce wyciągają się w jej stronę, chcą stłamsić, podporządkować i zatrzymać. I gdy wydaje się, że to koniec, Convalliana ucieka nad ranem – jest nieuchwytna.
Niespodziewany szelest sprawia, że odwraca głowę i odkłada kieliszek z winem. Ten obcy dźwięk sprawia, że czuje się zaalarmowana. Pociąga delikatnie nosem, wyczuwając męską energię – to zdecydowanie musiał być mężczyzna. Jego energia jest chaotyczna, wibruje i zdradza podenerwowanie. Nagły głód sprawia, że przez jej kręgosłup przedziera się przyjemny dreszcz – bierze oddech i odkłada kieliszek z winem.
Zgrabnie wyciąga dłoń, a kiedy napastnik rzuca się w jej stronę, ruch ten zostaje zablokowany przez niewidzialną siłę. Mężczyzna rozgląda się gorączkowo wokół, a swoje oczy wbija w sylwetkę sukkuba – jest zaskoczony. Powiedziano mu, że znajdzie tutaj mężczyznę; że to jemu powinien się przyjrzeć i wyciągnąć informacje, a w razie problemów po prostu zabić, pozbywając się przeklętej kreatury.
Convalliana nie pyta ani nie angażuje się za bardzo w ten moment – intruz zaczyna się wyrywać, maniakalnie szarpać, ale wystarczyło spojrzenie, aby zmiękł; aby poddał się słodkiemu, pięknemu spojrzeniu. Rozdziawia usta, bierze oddech i próbuje poczuć kobiecy zapach – upaja się tym, próbuje zatrzymać przy sobie i nawet nie wie, kiedy mdleje, gdy jego ciało z impetem uderza o ścianę.
Kobieta zbliża się wolno, bose stopy swobodnie suną po drewnianej podłodze, a potem pochyla się nad intruzem i zaczyna go przeszukiwać. Zagląda w portfel, węszy i w końcu udaje jej się znaleźć niechlujnie wyrwaną z notatnika kartkę. Z jej ust ucieka westchnięcie, gdy zaczyna rozumieć, że w tym wszystkim nie chodziło o nią – pod zapisanym czarnym tuszem adresem mieszkał Cho Su-Jin.
Intruz wolno otwiera oczy i mruga, a kiedy zagląda w kobiece, zielone oczy – wstrzymuje oddech.
— Oh, obudziłeś się? — Convalliana uśmiecha się rozkosznie, a potem prostuje się i dodaje: — Jesteś silniejszy, niż sądziłam, prawda? Więc teraz wstaniesz, jak duży chłopiec, i pójdziesz ze mną. Pomyliłeś adresy.
Siła perswazji jest zabójcza, ciągnie za nerwy i zalewa umysł, a Convalliana wypowiada każde ze słów z pewnością siebie i lekkością – manipuluje, szepcze i składa tuziny obietnic bez pokrycia, a mężczyzna wstaje, przytakuje i pozwala się otoczyć smukłym ramieniem, a gdy sukkub wtula się w jego ramię, niemal pada do kobiecych, małych stópek.
Usuń— Su-Jin?
Convalliana przekracza próg i popycha łowcę, aby ten zrobił krok. Dom wydaje się opustoszały. Jest dziwnie cichy i prawie martwy – ale sukkub doskonale wyczuwa energię w tych murach. Wie, że Su-Jin tutaj jest i że być może próbuje ignorować jej obecność, choć musiał wiedzieć, że nie przyszłaby bezpośrednio do niego, gdyby nie chodziło o coś więcej. I to martwiło ją najbardziej – nie chciała angażować się w ten ani żaden inny moment, ale wydawało się, że zdążyła już przekroczyć pewną granicę.
Czeka, łapiąc oddech w delikatnie rozchylane, miękkie usta, a zielone oczy rozglądają się wokół; chłoną wszystko to, co teraz skąpane jest w mrokach. Wieczór wydaje się teraz o wiele mroczniejszy i zimniejszy – cienie tańczą wokół, w powietrzu unosi się zapach jej skóry i perfum, agrest, wanilia i cynamon.
CONVALLIANA DIGGES
[Stwierdziłam, że w takim razie nam zacznę. Gdyby coś nie grało albo nie pasowało, to dawaj znać – zmienię!
Wszystko, co napisałaś, szalenie mi się spodobało. Intrygę z czarownicą lub czarodziejem i z tym łowcą, który pomylił adresy, faktycznie można pociągnąć dalej i doprowadzić do jakiejś bitki albo innych rzeczy (możemy to dokładnie omówić na mailu). A ich relacja, w której są rozrywka, korzyści i inne rzeczy pomieszane z sekretami, lękami i słabościami to coś, w co wchodzę w ciemno!]
[cześć!
OdpowiedzUsuńWitam pana pięknego, który trochę mnie zakręcił, bo czytając nie wiedziałam czym on tak naprawdę jest >.< A tu taka niespodzianka *śmiech* , czyli jest czymś w rodzaju wampira energetycznego? Judy z chęcią odda trochę nałożonego od lat stresu, a w podzięce zgasi pożar, jak mu się chata zapali ;)
Postać wciąga i to bardzo. Gdy by potrzebował kumpla w swej samotni to zapraszam.
Miłej zabawy i mocy wątków. Zapraszamy jak jest chęć na coś na luzie, spontana, albo jakieś dawnej znajomości, bo widzę że Cho (ja to zawsze laga umysłu mam jeśli chodzi o imię i nazwisko koreańskie - bo nigdy nie wiem co jest którym ;) też podróżuje ]
Judith
[Nie martw sie - ja swoim też utrudniam życie a potem nie wiem jak to rozplatać hehe cała ja *dalej się śmieje*
OdpowiedzUsuńyhmm dlatego sprzedam złe emocje w dobre ręce i to za darmo - bierz ile chcesz ;p
*merda ogonkiem i szczeka radośnie* mój ci on - uważaj, bo tak sie spodoba, ze przy nim zostanie. *wypatruje dymu* uwaga! chata ci sie pali - nie zgasił palnika hehe
Judy wie, ze sa inne istoty, ale większość życia biega sobie po futrze mimo narastającego "konfliktu" miedzypolowkowego.
Oj dziękuję - akurat zajęcia nie brałam pod uwagę pod kontem traumy, no ale w sumie może być jakąś pochodna starych zdarzeń, no i lubi poznawać nowe doświadczenia mimo, ze ludzi unika.
No chyba, ze damy łączenie obu - poznali sie w innym, pokazałby czym jest całkiem przypadkowo, a ona nie, bo aż tak by sie nie poznali (bo nie uwierzę ze w takim wieku nie potrafi sie maskować, chyba ze akurat miał "zły" dzień i sie pokazał od swej uroczej osobowości i akurat przy tym była, ale jak poczuła krew to włączyłby sie jej instynkt i uciekła), by po dłuższym czasie spotkali sie w Wood. Cho jak wspomniałaś byłoby nie na rękę wówczas a i teraz by sie napotkali gdzieś tam na mieście, baa nawet i pożaru albo "kot" by mu uciekł na drzewo albo też by mu wpadła do piwnicy uciekając przed kimś - nie wiem czy ma zwierzaka i wtedy by sie poznali. <-- wiem, brzmi skomplikowanie]
Judith
[coz, mieszkanie w motelu tanie tez nie jest a jak będzie buda to będzie i jedzenie - on dostanie się do kości, ona zje kości i nic w przyrodzie nie ginie hehe
OdpowiedzUsuńW zasadzie to łowcy zabrali jej rodzinę - ogień jest efektem ubocznym, nawet jak ja podjarało trochę.
Może i sie zdradzić , jej tam wszystko jedno, bo większość swego 15 letniego żywota wilka spędziła i tak w futrze. W końcu rodzony wilk panuje nad sobą ciutkę lepiej niż ugryziony i jak akurat w futrze jest i czuje pełnie (tak jak dzisiaj ona jest), to raczej sie ociąga niż zmusza, zwłaszcza gdy sytuacyjnie ludzka cześć próbuje sie zabić >.<
ej ty! lapaj mi tego człowieka, ja głodna ^^ byłaby pieczeń za darmo i to na dwa fronty.
No i zbyt długo w miastach nie przebywa, wiec w sumie mógłby być tego świadkiem, o i nawet by pasowało - próba samobójcza nad jakimś mostem, jakiś turysta i Cho. Jak myślisz?
a buu, a nuż by mu sie zjawił jakiś zwierzak, któremu by to nie przeszkadzało. Judy jest na wpol dzika, bo gdy pracuje ma ochotę to rzucić i iść pobiegać ;p hmmm wiec w gruncie... można by dać niekontrolowanie, a co mi tam. Za łowcami nie przepada, wiec z chęcią by kogoś dorwała, a tu wpadłby jakiś silniejszy przeciwnik i wtedy by sie ratowała ucieczka (ja chcieć piwnice, ale w sumie jak wleci mu przez okno... ;>
Lepiej nie miksujmy zbyt mocno, bo wyjdzie taki mix, że się przestane w tym łapać ;p]
Judy
Convalliana w swojej naturze jest zwodnicza. Niby gorąca, miękka i plastyczna, a jednak tak bezduszna, zła i okrutna – tak idealna w swoim grzesznym ciele, które wydaje się diabelskim narzędziem. Do tej pory jednak nie przejmowała się tym, co działo się wokół, bo jeśli bezpośrednio jej to nie dotyczyło, to nie miała zamiaru w to wchodzić – była zbyt egoistyczna, aby zrobić krok za kimś, kto był dla niej jedynie ulotną chwilą. Jedynie szelestem, który odejdzie w zapomnienie.
OdpowiedzUsuńPrzychodząc do Su-Jina, wydaje się poirytowana; wydaje się nie chcieć tego, co ma się rozegrać. Tego, że stanie przed wampirem, który był do niej podobny bardziej, niż chciałaby przyznać – nie chodziło o samą fizyczność czy pragnienia, bo te były zbyt odległe. Tak odległe, jak dwa różne bieguny. Convalliana dostrzega jednak przezroczystą nić czegoś niepoprawnego i niepożądanego i najchętniej rozerwałaby ten nic nieznaczący dla niej sznurek, zapominając o kimś takim, jak Su-Jin.
Kiedy jej zielone oczy spadają ciężarem po sylwetce wampira, Convalliana milczy. Czeka aż Su-Jin się odezwie – jak wypowie słowo, jak dźwięk zatańczy przy jego ustach i rozejdzie się echem, co zawsze kojarzy jej się z jakąś jałowością. Bezsmak, który wtedy odczuwa, wydaje się ją irytować.
— To przyszło po ciebie — odpowiada, nie przejmując się jego podejściem do śmiertelnika. Nie jest kimś, kto oburzyłby się, słysząc podobny ton. I w jakiś sposób to rozumie.
Dla Convalliany człowiek był użyteczny do momentu, w którym mógł jej dać to, czego najbardziej pragnęła. Energia życiowa podjudzana popędem seksualnym smakowała najlepiej – i czasem jedynie rozpalała żądze, chcąc, aby ofiara poddała się jej szeptom, a potem znikała, a niekiedy poddawała się temu, co inicjowała, czerpiąc przyjemność i kontrolując sytuację. Zawsze kontrolowała sytuację.
Obserwuje każdy ruch Su-Jina, nie ufając niczemu, co robił – nie ufała jego spojrzeniom, gestom, gładkiej twarzy i smukłym palcom. Widziała w nim pewną przewrotność; to, co zmuszało ją do tego, aby trzymać gardę i co w jakiś sposób było niezwykle pociągające. To, że stała naprzeciw kogoś, kto śmiało patrzył w jej oczy i nie kłamał, gdy trzymał dystans.
— Sugerujesz, że mogłabym zjeść z tobą wspólną kolację? — pyta, unosząc swój mały podbródek. Głos sukkuba subtelnie łączy każdą kolejną głoskę. — Jestem dość staroświecka w tym przypadku, więc muszę cię zawieść.
Uszczypliwość za uszczypliwość. Złośliwość za złośliwość. Prowadzenie z Su-Jinem tej skomplikowanej gry jest wyjątkowo stymulujące – przypomina to szachy. Król i królowa, jeden ruch, kolejny i kolejny. Szach-mat. Kolejna partia. Convalliana podejmuje wyzwanie i naciska, chcąc wygrać, chcąc zobaczyć, jak wampir klęka, jak przegrywa, jak w jego oczach pojawia się ogień – chce zobaczyć każdą emocję, wykrzesać z jego tęczówek coś, co mogłoby sugerować, że za marmurową fortecą jest coś więcej niż ostrożny chłód.
— To łowca — zaczyna mówić. — Nieszczęśnik pomylił adresy. Pierwotnie szukał ciebie, ale trafił do mnie.
Spogląda w stronę mężczyzny – ten wpatruje się w nią swoim uległym spojrzeniem, gotów zrobić wszystko, czego by chciała, choć gdzieś głęboko w jego oczach widnieje bunt. Być może łowca zaczął rozumieć, co się dzieje i w jakie gówno się wpakował.
— To całkiem ciekawe, że interesują się tobą łowcy. — Odwraca spojrzenie, a jej zielone oczy wpatrują się w twarz Su-Jina. Długie, czarne rzęsy Convalliany rzucają cień po jej twarzy – ta zmienia się teraz, rysy wyostrzają się i są o wiele wyraźniejsze. — Nie sądzisz, że w tym momencie utrudnia to nasze dotychczasowe życie po sąsiedzku? Jeden łowca nie jest problemem, ale jeśli przyjdzie kolejny i kolejny… wtedy to nie będzie tylko twój problem, ale też mój.
UsuńDziała w swoim interesie, nauczona, aby mieć kontrolę; aby zawsze być o krok przed niebezpieczeństwem, które być może już zaczęło krążyć wokół. Convalliana nie chce się zaangażować i nie chce zainteresować się tym bardziej, niż powinna, ale jest tutaj – w domu Su-Jina, z ujarzmionym łowcą i nijak nie może się teraz wycofać. Dobrze wie, że spieprzyła sprawę w momencie, w którym przekroczyła próg i stanęła naprzeciwko wampira.
CONVALLIANA DIGGES
[ja ci mowie, jestem okropna dla swych postaci ;p
OdpowiedzUsuńano ciężko i wilkowi też, wiec jak ma dosyć to wraca do cywilizacji, aby całkiem nie zapomnieć, ze ta ostatnia jeszcze istnieje - widzisz akurat dobry temat do filozofii. Jakby to powiedzieć: stara się wyśrodkować, ale jak wilk wyczuwa, ze znowu myśli biegną w niepożądanym kierunku, to przejmuje pałeczkę. No ale tak to bywa czasem z samotnymi wilkami - w końcu dziczeją ^^
To zależy od ktorego konca zaczniemy - od samego spotkanie gdzieś tam czy tutaj juz na miejscu - co wybierasz. A do czego? <.< nie wiem jak smakowita jest krew wilka hehe
Wyjdzie w praniu pewnie - lepsza piwnica niż strych - aż tak wysoko skakać nie umie ;p
Chyba tak - kto zaczyna? ]
Judy
[Z delikatnym poślizgiem przybywamy się przywitać, a zatem: Dzień dobry! Pierwsze, co przeszło mi przez myśl, kiedy czytałam kartę to to, iż niezwykle zazdroszczę studentom profesora, który z pasją i zaangażowaniem potrafi opowiadać o filozoficznych zagadnieniach. Moje osobiste doświadczenia w tym aspekcie niestety są całkowicie odmienne, każde zajęcia poświęcone filozofii były prowadzone bez jakiegokolwiek podejścia do tematu, a przecież to posiada ogromny potencjał na stworzenie różnorakich form przekazu!
OdpowiedzUsuńChciałam także pochwalić kreację postaci i samą kartę - wszystko jest tutaj dopracowane w każdym, nawet najmniejszym szczególe, spójne i kompletne. Całą kartę wraz ze wszystkimi odnośnikami pochłonęłam w mgnieniu oka i chętnie przeczytałabym więcej. Odnoszę wrażenie, iż fobie oraz kompulsje z jednej strony mogłyby stanowić bardzo interesujący przypadek dla psychoterapeuty, ale z drugiej... Cóż, podejrzewam, że również mały koszmarek.
Życzymy nieskończonej ilości weny!]
Lorenzo
[*robi oczy kota ze Shreka* ^^
OdpowiedzUsuńTo myślę, by zacząć od początku a potem się przenieść, aby mieć jakąś bazę pod piwnice.
Ale to nastąpi jutro, bo zaraz lecę przespać się z łóżkiem by wstać na 6 >.<
No a jak masz ochotę to zaczynaj śmiało, to się wtedy dopasuje ;)]
Judy
Jeśli miałaby się do czegoś przyrównać, zapewne sięgnęłaby do czegoś lepkiego, słodkiego i umykającego. Byłaby wilgotnym, gorącym powietrzem, podczas gdy Su-Jin, przynajmniej jej zdaniem, był chłodny i wyrachowany. Przypominał jej arktyczny podmuch, który zamrażał wszystko, czego dotknął – i było w tym coś pięknego, mrocznego i cudownie nieludzkiego. Coś, co zachwycało.
OdpowiedzUsuńJednak w tym wszystkim Convalliana nie zapominała, że Su-Jin jest niebezpieczny. Jest kimś, kto może owinąć się wokół jej szyi jak wąż, zanim w ogóle zauważyłaby jakikolwiek ruch. Dlatego jest ostrożna. Dlatego trzyma swój mały podbródek wysoko, wiedząc, że nie wolno jej się rozluźnić.
Niema walka o kontrolę jest dla niej czymś nowym i z jednej strony podoba jej się to – to, że jej energia łączy się z męską energią. Że przypomina to ścieranie się sylwetek w teatrze, taniec kukiełek, ostrych zębów i spojrzeń. Z drugiej jest zaniepokojona, czujna i dziwnie poirytowana.
— Moje wyzwolenie nie sprawia, że nie lubię staroświeckich zaproszeń na kolację. — Posyła mężczyźnie krótkie spojrzenie, obserwując przez moment jego bladą twarz; przesuwa wzrokiem po rysach, chłonie zielonymi oczami fakturę skóry i całą tę doskonałość, którą może odznaczać się jedynie takie stworzenie jak Su-Jin.
Sprawa z łowcą być może nie jest czymś wielkim, ale Convalliana jest ostrożna. Głupota i przeświadczenie o tym, że jest się lepszym od innych i pycha, niezachwiana wiara we własne ja – to wszystko jest źródłem bolesnej przegranej. Poza tym przy tym, co obecnie dzieje się w Woodwick, zachowałaby się jak ignorantka, gdyby odpuściła.
Wytrzymuje jego spojrzenie i przechyla subtelnie głowę. Pokazuje mu swoją twarz – nieskazitelność skóry i idealne pociągnięcie rys, tworzące mozaikę w imię piękna.
— Uważasz, że jakiś durny student mógłby aż tak dobitnie wyrazić swoje rozczarowanie wykładowcą — zaczęła — że zainteresowałby się tym łowca? — pyta, a jej głos wyraża powątpiewanie. — Jeśli faktycznie taka byłaby prawda, to czy nie powinieneś być milszy dla swoich studentów? Mniej krzywdzący?
Prowokuje, rzuca słowem i oczekuje reakcji. W tym wszystkim nie zaprzecza wiedzy Su-Jina i nie lekceważy go, jednak drobna złośliwość wydaje się kusić, ciągnąć za nerwy i sprawia, że Convalliana uśmiecha się uroczo – przez moment poddaje się aurze tego, że to Su-Jin jest górą. Że kontroluje sytuację. Jest to tylko chwila, w której dwie energie zderzają się ze sobą – iluzja pęka jednak i nic się nie zmienia.
Patrzy jak Su-Jin zakłada rękawiczki – jak te przylegają do jego smukłych palców, chroniąc skórę przed wszystkim, co zewnętrzne. Czasem, gdy przygląda się temu, ma ochotę zerwać materiał, a potem wsadzić sobie jego palce do miękkich, idealnych ust, musnąć je wilgotnym, gorącym językiem i sprawdzić jego reakcję – jest to jednak fantazja, której nigdy się nie oddaje.
Odsuwa się o krok, pozwalając Su-Jinowi zająć się śmiertelnikiem – obserwuje błyszczącymi oczami, jak wampir wdziera się do ludzkiego umysłu, co w jakiś sposób ją zachwyca. Przysłuchuje się rozmowie i wcale nie jest zdziwiona tym, co zostaje powiedziane. Rzuca wampirowi spojrzenie, gdy ten zaczyna kreślić własną wersję zdarzeń. Przeklęta kreatura jest w tym mistrzem, bo łowca poddaje się każdemu dźwiękowi. Convalliana czuje dreszcz, który z impetem przebiega po jej kręgosłupie – to był powód, przez który czuła silną potrzebę, aby trzymać wysoko gardę, gdy Su-Jin znajdował się obok.
— Nie musisz obawiać się kłopotów? — powtarza za nim i spogląda w stronę łowcy. Nawet jeśli nie chce, wie, że jest w to zaangażowana; wie, że mieszka zbyt blisko; że weszła w to gówno, zanim w ogóle zorientowała się, co się dzieje. Być może powinna zabić intruza i zapomnieć o całej sprawie, ale wtedy przyszedłby ktoś inny – mądrzejszy i sprytniejszy.
— Sugerujesz, że nie rozumiem twoich subtelnych aluzji? — Ma ochotę prychnąć, ale powstrzymuje się od tego i idzie w stronę wampira. Chce, aby doskonale czuł jej zapach; aby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko jest – jak ciepła i gorąca; chce, aby zauważył uciekający z jej ust oddech; aby usłyszał rytm bicia jej serca.
UsuńZatrzymuje się naprzeciwko, zadziera głowę i spogląda mu w twarz.
— Jest już za późno, żebym się wycofała. Jeśli łowca podał współrzędne domu, do którego miał się włamać, to mój adres jest teraz znany nie tylko jemu. — Zerknęła w stronę zahipnotyzowanego mężczyzny. Zaraz potem jej błyszczące, zielone oczy odnajdują chłodne spojrzenie Su-Jina. — Mamy też inny problem: to cholerny łowca. Bractwo trzyma się razem, prawda? Więc jeśli nasz łowca powie coś, co zaalarmuje innych, będziemy mieć towarzystwo. Tak, Su-Jin, będziemy – ty i ja, więc albo powiesz mi, co planujesz, albo przysięgam, że opętam każdą przestrzeń twojego domu, twojego umysłu i twojej egzystencji.
Słodkie przekleństwo nie oddaje tego, co ucieka z cudownie miękkich ust. Convalliana obserwuje oczy wampira, trzymając podbródek wysoko – będąc tak blisko, aby miał świadomość, że nie żartuje; że nie jest tutaj po to, żeby dać się skrzywdzić. I mimowolnie próbuje sięgnąć po kontrolę, złapać węża za szyję i poskromić.
CONVALLIANA DIGGES
Nie jest kimś, kto by się zatrzymał. Nie jest strachliwa czy bojaźliwa, a tańczy gdzieś przy granicy i stroi się, aby uciec przed ostatecznym ciosem – przed tym, co mogłoby sprawić, że upadnie. Jednak pokusa bywa czasem silniejsza; silniejsza od tego, aby zachować umiar w słowach i czynach, bo gdy stoi przed Su-Jinem, chce zobaczyć w nim całą paletę emocji. Chce, aby odrzucił obojętną maskę i pokazał jej coś więcej – kolejny brudny sekret, kolejną słabość i kolejny cień, który w sobie trzymał.
OdpowiedzUsuńWkracza w jego przestrzeń, nie umiejąc postąpić inaczej. Być może w ten sposób chce sobie coś udowodnić lub zdobyć kontrolę, jakąś przewagę, którą mogłaby wykorzystać, tylko że Su-Jin nie ulega – nie jest słabeuszem, który cofnąłby się i uciekł.
Napięcie staje się niemal namacalne, a kiedy Su-Jin się zbliża, Convalliana czuje pewną panikę. Pewne szarpnięcie, które sugeruje, że powinna odpuścić; że dalsza gra może skończyć się jej przegraną. I nie jest już pewna, czy powinna iść w to dalej – jednak wciąż trzyma swój podbródek wysoko, łapie jego oczy w swoje zielone spojrzenie i czeka, aż odpowie. Łapie w rozchylone usta oddech, zerkając w stronę łowcy w momencie, w którym Su-Jin sugeruje, że ten nic nie powie.
— Przeżyłam tyle wieków, aby nauczyć się, że ten, kto chce nas skrzywdzić, dopnie swojego tak czy inaczej — stwierdza, a w jej głosie słychać beznamiętność, pewien chłód, który sugeruje, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, ile ważą jej słowa.
Pamięta każdego ze swoich oprawców; pamięta swoją niewinność i zbyt duże zaufanie; pamięta pewną głupotę; to, jak miękkie było jej serce, choć przecież należało do kogoś tak grzesznego, jak ona i że nie powinno ulegać wpływom z zewnątrz; ulegać temu, co ludzkie, a więc tak słabe i żałosne. A mimo to zdarzyło jej się upaść.
— Zabijesz mnie? — Dociska do ust swoje smukłe palce i przechyla głowę w bok. W jej zielonych oczach widać pewną fascynację – pewien niezdrowy błysk, który sprawia, że zieleń jej tęczówek pięknieje i przypomina dwa oszlifowane szmaragdy.
Jego gniew jest dla niej czymś nieskazitelnie pięknym; tym, co wydaje się niesamowicie cudowne w swojej pierwotnej formie.
— To obietnica? — zaczęła szeptem. — Możesz mi obiecać… obiecaj, że mnie zabijesz. — Prowokuje, ciągnie za nerwy i uśmiecha się rozkosznie, kryjąc w swoich słowach widmo tego, że gdyby kiedykolwiek doszło do sytuacji, w której obróciłby się przeciwko niej – nie zawahałaby się odpowiedzieć.
Przez moment zastanawia się, czy nie kontynuować, ale wtedy coś sprawia, że milknie. Skoro łowca chciał dotrzeć do Su-Jina, to właśnie on powinien się nim zająć – zdawała sobie sprawę z tego, że być może w tym wszystkim była drugorzędną bohaterką. Jednak to wcale nie sprawiało, że czuła się mniej zaangażowana. Chodziło o jej życie – o to, co zdążyła zbudować w Woodwick. Dlatego nie zaczyna mówić, a jedynie obserwuje – z poirytowaniem jest świadoma tego, że Su-Jin wie, jak się zachować; że nie jest szczeniakiem, który wszystko spieprzy przez swoje rozdmuchane ego.
Wlepia spojrzenie w łowcę, który zaczyna mówić, a kiedy wyznaje, że to wszystko nie dzieje się przez bractwo, a przez kobietę, Convalliana delikatnie się marszczy. Co takiego zrobił Su-Jin, że zainteresował się nim kimś spoza kręgu łowców? Co ukrywał? Do czego się dopuścił? Mimowolnie przełyka ślinę, czując drapiącą ciekawość w gardle, a mimo to wciąż milczy – jest w tym wszystkim jedynie obserwatorem.
Kiedy łowca wyznaje wszystko, co wydaje się kluczowe, Convalliana intensywnie zastanawia się nad tym, czy wiedza o amulecie, który pokazuje intruz, to sugestia do tego, że owa tajemnicza kobieta wie więcej niż przeciętny człowiek. Skoro zadała sobie trud, by wynająć łowcę…
Potrząsa delikatnie głową w momencie, w którym wyłapuje spojrzenie wampira, a gdy łowca mechanicznie się odwraca i idzie przed siebie, przez moment czuje jeszcze jego mało wpadający w pamięć zapach.
Usuń— Więc? Zamierzasz się dowiedzieć, kto wynajął łowcę? — pyta, odwracając w końcu głowę w stronę Su-Jina. Cofa się o krok, aby wyrównać dystans, który zazwyczaj trzyma; usuwa go tylko, gdy chce zobaczyć w wampirze coś więcej. Jakiś pierwotny instynkt, głęboko skrywane emocje i całą wewnętrzną walkę. W takich momentach jego oczy delikatnie się zmieniały – uwielbiała tę zmianę; w końcu było to niejako dowodem, że burzyła jego mury.
— I o co chodziło z konfucjańskim amuletem? — zadaje pytanie, zapewne przypominając trochę ciekawską studentkę. Studentkę o zielonych, błyszczących oczach, które domagają się wiedzy.
CONVALLIANA DIGGES
[to chyba jednak zrobię spotkanie w trakcie podrozy, bo tak jakos mi sie poczatek zaczal w tym kierunku ^^]
OdpowiedzUsuńZmieniała miejsca czesto i gesto nie zatrzymujac sie w nich zbyt długo. Nie czuła sie komfortowo, nawet z wiedza, ze nikt jej w zaden sposob nie gonił czy wyznaczał zasad i prawideł ze wszystkimi nakazami i zakazami z tym zwiazanymi. Nawet jesli miedzy polowkami istnial powazny konflikt, gdy jedna obwiniala druga i nawet pomimo uplywu lat, to jakos ze soba istnialy i cieszyly sie wolnoscia jaka ku temu prowadzila. Co prawda bywalo ciezko. Wataha dawala sile, przynaleznosc i miejsce, ale jak sie jest wyrzutkiem troche nie z wyboru, to w sumie nie miala na co narzekać.
Tylko, ten brak towarzysza czasem meczyl i gdy jej tego brakowalo to wchodzila do wiekszych miast.
Tyle, ze i tam poruszala sie jakby na uboczu - niczym duch przemykajac wsrod zywych. Bolalo. No, ale zycie boli i niestety nie da sie tego uniknac.
Przyczaila sie. Wilczyca czuła sie chora, gdyz jakiś czas temu miala niewielki wypadek podczas polowania, ktory niestety sie nie udal. Glodowala od paru dni, bo ciezko jej bylo upolowac chociazby i krolika. Zbyt szybko tracila energie a regeneracja byla zbyt spowolniona, gdy nieszczesliwie spadła ze stromego urwiska zdzierajac skore z lap i boku, gdzie obficie krwawila, ale po dluzszym czasie sie zagolio. Tyle, ze niestety wdala sie jakas infekcja i koniec koncow musiala szukac pomocy wsrod ludzi. Z wysilkiem szla do najblizszego miasteczka, ktorego minela. Gromadzila sily do przemiany. Szczescie nie bylo pelni, wiec wilczyca nie szalala, baa nawet pozwolila ludzkiej polowce przejac kontrole na czas "wizyty" w miescie. Tylko skad skolowac ciuchy? Nie miała pieniedzy, telefonu tez, ale pwoiedzmy szczerze?! Widzial ktos kiedys dzwoniacego wilka? Chyba raczej nie... Nie byl jej potrzebny. bo i tak nie miala do kogo dzwonic.
Miała jednak szczescie, bo ktos zrobil pranie i jeszcze go nie sciagnal. Ukradla zatem dres i na bosaka obficie sie pocac, bo zakazanie wcale nie ustalo i czula sie wiecznie zmeczona i senna. Wyszla wiec na ulice. Pewnie wygladajac jak jakis zebrak. Prosila o pomoc. Wszyscy sie odsuwali a ona czula coraz wiekszy stres i presje. W pewnej chwili oparla sie o sciane i zsunela po niej siadajac, zwinela sie w klebek gdy zrobilo jej sie slabo, tyle ze nie znajac miasta, nie znala tez okolicy jak i tutejszych, ktorzy sie pokazali jakby wietrzac okazje do latwiejszej zabawy, tyle ze zle trafili.
- czesc panienko - odezwal sie pierwszy z nich - jestes sama? Zabawimy sie? - bylo ich trzech.
- odczep sie - burknela ochryplym glosem, ktorego od dawna nie uzywala.
- oj bedzie dobrze i nam tez. Chodz - chwycil ja za lokiec.
- powiedzialam nie! - warknela sucho
Wcale sie tym nie przejal. Z pomoca kumpli udalo im sie, acz bylo ciezko, bo nie spodziewali sie po takim chucherku sily, postawic na nogi. Ale twarz nadal trzymala nisko, tak by je wlosy zaslanialy i nie widzieli oczu. Walczyla z wilkiem, ktory chcial pokazac im co mysli o takim traktowaniu.
Nadal stawiala opor, ale im to nie przeszkadzalo. W koncu udalo im sie ja przyszpilic do sciany, podczas gdy glowny zaczal byc brdziej napastliwy i zaczal sie rozbierac i przy okazji dobierac sie do niej. Zamknela oczy odchylajac glowe na bok, bo smierdzialo od niego gorzej niz w klozecie. Ostatnia mysla byl tu seks. Na chwile zwiotczala, by zmylic tamata dwojke. Poluznili ucisk, przez co uwolniona reka przyblizyla do gardla i scisnela pojawiajacymi pazurami rozerwawla tchawice. Padl trupem z szeroko otwartymi oczami. Reszta stala jak slop.
- p..ppp.potwór ! - krzyknal kumpel tamtego. Skierowała na niego swe zlote oczy. Tak... uznawala sie za potwora.
- ostrzegalam - warknela wrecz sie oblizujac. No braku laku, dobre jest tez ludzkie mieso. Zblizyla sie upackana krwia - a wam zyc nie pozwole - dodala jeszcze zanim ich dopadla.
[dooobra... cos z tego wyszlo, nie wiem co, sorki ze bez pl znakow, ale jestem padnieta, przez co leniwa ;/]
Judy
Convalliana wie, kiedy się wycofać; wie, że jeśli brnęłaby w to wszystko, to nie skończyłoby się to dobrze, a w tym momencie chodziło o coś więcej. Jednak i tak czuje nieodpartą chęć przekroczenia granic i wyjścia naprzeciw temu, co może pokazać jej Su-Jin – jest ciekawa tego, co kryje się pod zimnym ideałem tego, co widać; chciałaby dotrzeć głębiej i rozniecić ogień, przyglądać się, jak jego twarz się zmienia. Chce być tego przyczyną.
OdpowiedzUsuń— Czyli nie zamierzasz odpuścić — stwierdza, co jest raczej oczywiste. Convalliana wie, że niezależnie od tego, co by się stało, Su-Jin nie będzie się jedynie przyglądać. Poza tym czuła, że chodziło o coś więcej. O przeszłość, od której nie da się uciec.
Wie o tym. I wie też, że powinna odpuścić; zapomnieć lub być może odwrócić się i odciąć, ale jest za bardzo podejrzliwa, zbyt nieufna, aby to zrobić. Może po prostu obawia się, że jeśli ubierze się w arogancję, to wszystko, czego doświadczyła, dotknie ją znowu? Tylko że tym razem o wiele boleśniej. Mocniej.
Wysłuchuje jego słów, w jakiś sposób zafascynowana tym, co słyszy. Dla niej jest to wyjściem z mgieł – pewnym krokiem w stronę tego, aby być mądrzejsza, lepiej przygotowana. Magia nie jest dla Convalliany tajemnicą i wie o jej istnieniu; wie o wszystkim, co działo się wokół, ale wiedza to nie to samo, co praktyka. Nie umie używać magii, jak czarownicy – jej magia jest raczej skupiona w samej jej osobie; w tym, że jest istotą demoniczną. Grzeszną. Jest mistrzynią perswazji i opętania, miesza w umysłach, wyzwala to, co pierwotne i pożądliwe. Jest najsłodszym zniewoleniem.
— Po co mam zachowywać coś, co nie działa? To aluzja do tego, żebym tak naprawdę nie próbowała się przed tobą bronić? — zadaje pytanie, a jej głos próbuje otulić męskie zmysły i wywołać reakcję.
Sięga jednak po amulet, aby przyjrzeć się jego fakturze; przesunąć palcami i poczuć ciężar. Nie jest pewna, czy istnieje coś, co powstrzymałoby Su-Jina przed wkroczeniem gdzieś – a jeśli tak, co to było?
Pozwala Su-Jinowi mówić, zaczynając zrozumieć, że łowca byłby lepszym problemem niż czarownica. Łatwiejszym i mniej wymagającym przeciwnikiem. Miała ochotę westchnąć – czarownice bywały wielkim utrapieniem, choć Convalliana raczej nie interesowała się tym, co działo się wokół sabatów. Trzymała dystans od wielkich spraw, będąc świadoma tego, że to nie jej walka i nie jej interesy.
— Więc szukamy kobiety. Czarownicy… — stwierdza rzeczowo, przygryzając delikatnie dolną wargę; gest, który zdradza pewne zawahanie, jednak nie jest ono namacalne. Żyje jedynie gdzieś w mięśniach Convalliany i przypomina o tym, że powinna być ciągle czujna.
— Spotkamy się przy drodze — dodaje, nie pozwalając Su-Jinowi jakkolwiek zareagować, ale posyła mu krótkie, znaczące spojrzenie; Convalliana doskonale wie, że wampir jest świadom tego, że umie wyczuć jego energię jak każdą inną. Że umie rozpoznać jej kształt, zapach i kolor, wiec nawet gdyby chciał jej uciec, rozpłynąć się i umknąć, to i tak zdołałaby go poczuć. Tę drżącą energię, do której nie odważyła się wyciągnąć rąk – być może obawia się, co wtedy poczuje, a może chodziło o to, aby nie wejść w to wszystko jeszcze bardziej.
Dom jest tak samo cichy i ciemny – w powietrzu da się wyczuć zapach lasu i wiatru; minimalistyczne wnętrze wydaje się martwe, ale Convallianie wcale to nie przeszkadza. Każdy przedmiot ma tutaj swoje miejsce – i właśnie dlatego wyczuwa, że coś jest nie tak; że coś zburzyło zbudowany wokół spokój. Że ktoś wtargnął do jej domu, rozmył zapachy i wypełnił przestrzeń.
Nie zdążyła się nawet odwrócić, a coś sprawia, że jej zmysły uciekają – bierze oddech, oczy gorączkowo próbują cokolwiek dostrzec, aż udaje jej się zawiesić spojrzenie przy kobiecej sylwetce. Convalliana chce podnieść dłoń, rozbić ciało intruza o ścianę, ale nie jest w stanie tego zrobić, a potem jest tylko ciemność. Ciemność, ciemność…
Z jej ust ucieka ciche, bolesne jęknięcie, gdy czuje szarpnięcie za włosy. Ktoś ciągnie mocno, zmuszając ją do tego, aby podniosła ciężką głowę, a wtedy dostrzega przed sobą kobiecą twarz. Sukkub milczy przez moment, wciągając tlen przez nos, a nieznajoma uśmiecha się z pewną satysfakcją.
Usuń— W końcu się obudziłaś. — Kobiecy głos jest nieprzyjemny. — A skoro się obudziłaś, Su-Jin powinien szybciej do ciebie dotrzeć, prawda?
Convalliana przyciska palce do swojego czoła, czując coś mokrego – krew. Cholerna krew. Mruga wolno, biorąc oddech, a potem rozgląda się wokół, najpierw oglądając swoje skrępowane łańcuchem ciało – być może mogłaby się uwolnić, gdyby nie to, że był zrobiony ze srebra. Łańcuch obejmuje jej talię, spływa wzdłuż nóg i krępuje stopy. Sukkub odwraca spojrzenie, a jej zielone oczy przesuwają się po zaciemnionym pokoju.
— To stary dom, o którym już prawie nikt nie pamięta — wyznaje kobieta, a potem zbliża się i pochyla nad skuloną pod ścianą Convallianą. — Srebro i jasna magia: to wystarczyło, żeby cię pokonać, prawda?
Sukkub zaczyna ciężko oddychać i wyrywa się – łańcuchy hałasują i zadają ból, ale Convalliana próbuje jeszcze raz i jeszcze, jeszcze, jeszcze, aż dyszy ciężko i próbuje uspokoić oddech i narastającą w niej panikę. Ma wrażenie, że zaczyna się gubić; że nie czuje własnego ciała; że znów jest uwięziona i stłamszona przez obce ręce; przez ręce kogoś, kto szeptał o tym, że należy do niego – jak rzecz, jak cholerna zabawka, jak kukiełka, którą chciał kontrolować. Strach liże jej kark, ostrzy zęby o ucho i szepcze o tym, że to znowu się dzieje; że straciła kontrolę.
— Bądź grzeczna — rozkazuje kobieta. — Jestem pewna, że Su-Jin niedługo przyjdzie. Chyba nie chcesz przegapić show? — pyta, sugerując, że zrobiła to wszystko, aby zmusić wampira do odkrycia się.
Convalliana posyła kobiecie krótkie spojrzenie, a z jej ust ucieka chichot – prawdziwie obłąkany śmiech, który odbija się echem od kruszejących ścian. Sukkub zbliża się, oblizuje dolną wargę językiem i wyszeptuje:
— On tutaj nie przyjdzie.
Wzrusza subtelnie ramieniem, a potem znów się śmieje i znów szarpie łańcuchem, próbując przełknąć gwałtowny strach; strach, który paraliżuje, pozbawia zmysłów – wszystko wydaje się takie znajome. Takie obrzydliwie znajome. I Convalliana tylko czeka, aż poczuje znane sobie ręce przy szyi – odchyla głowę w tył, opierając się o ścianę i dociska dłonie do twarzy. Irytująco gorące łzy spływają po policzkach, gdy uświadamia sobie, jak usilnie starała się uciec przed tym, co wydawało się w niej głęboko pogrzebane. Przed tym, gdy wołała, patrząc w pożądliwe, męskie oczy i błagała, mówiąc dość – teraz to wszystko wracało, uderzało w zmysły i zmuszało do bycia uległą.
CONVALLIANA DIGGES
Miała ochote pobawic sie zwlokami, ale tak od niego jechalo, ze az odrzucalo. Fuj!. Ludzkie wrzaski ja troche draznily, ale starajac sie je ignorować, prawie zignorowala onecnosc kogos jeszcze. A nie przypominala sobie by bylo tu wiecej osob.
OdpowiedzUsuń- taak uciekajcie - wychrypiala - to wasz blad a my lubimy zabawe w berka - obserwowala ich az w koncu znikli jednoczesnie zapamietujac ich zapach nim odwrocila sie do niechcianego towarzystwa przypadajac wrecz do podloza, takze wygladala jakby byla na czterech lapach i warknela glucho przytrzymujac sie pazurami. Nastroszylaby siersc, gdyby akurat nie byla w ludzkiej formie a tak to tylko wydawala dzwieki.
- wlasnie przeszkadzasz - zaczela niuchac powietrze wokol niego - spozniona kolacja mi zwiala - burknela bardziej do siebie niz do niego czymkolwiek byl. No ale niczego ludzkiego tu nie czula oprocz zwlok obok. Do czego to doszlo, ze musiala sie znizac do tego poziomu.
Potrzasnela glowa. Potem sie zaczela cofac nie spuszczajac z niego wzroku az dotarla do wejscia z uliczki na bardziej ruchliwa czesc. Obrzucila go jeszcze jednym uwaznym spojrzeniem az w koncu znikla prostujac sie na nogi, bo dziwnie by wygladala biegajac na czworakach. Nie zeby ja interesowaly opinie innych. Juz i tak wygladala jak obdartus ochlapana swieza krwia, czesciowo tez swoja, ale pod bluza nie bylo to az tak widoczne jak i posoka faceta.
Zapach miasta troche przeszkadzal. Musiała sie wysilić, by zlapac trop, co pomimo upojenia alkoholowego, niemytego ciala i innych fizjologicznych potrzeb nie bylo trudne. Jednak oslabiona miala troche slabszy refleks, mimo ze nogi same podjely wyscig a nic tak nie popedza do dzialania jak lowy i kwasny zapach strachu.
Oblizala sie znowu.
Mezczyzna probowal sie ukryc w jednej z kamienic, ale jego roztrzesione rece nie pozwalaly wlozyc do zamka klucza, a te mu ciagle wypadaly, robiac przy tym halas, który niczym choragiewka wskazywala pozycje. Bezszeletnie sie podkradla wyszczerzajac niemozliwie wrecz biale zeby, moze teraz niezbyt imponujace, ale tez nadwyraz ostre.
Warknela cicho wchodzac dalej bezglosnie. Odwrócil sie przerazony.
- Nie.... bb-blagam...
Zmierzyla go wzrokiem.
- troche na to za pozno - syknela chwytajac go za szyje. Przygwozdzila go do sciany. Steknal i zaczal wierzgac. Z przerazenia puscil mu pecherz. - ohyda.
Splunela obok patrzac z niesmakiem.
- prosze - zabelkotal
- ja tez prosilam.
Przygniotla go blizej sciany. Rozlegl sie trzask lamanej kosci. Wyszczerzyla sie.
- oj - wymsknelo jej sie zaciskajac reke na szyji. Kolejny trzask, proba wyrwania sie a potem zwiotczale cialo mowilo ze mezczyzna wlasnie pozegnal sie z zyciem. Wypuscila go. Osnol sie na ziemie jak smaciana lalka. Popatrzyla na to chwile i mimo mdlosci jaka przyprawial ja zapach pijanego przypadla do do niego lapczywie zdzierajac ubranie by dostac sie do miesa. Byla cholernie glodna a sily na polowanie nie byla w stanie wykrzesac. Wiedziała jednak, ze powinna stad zwiac, ale pokusa byla silniejsza. Łapczywie pazurami zrywala tkanka niuchajac najlepsze mieko, nie zniszczone przez uzywki.
Potem znowu poczula "przeszkadzajke".
Oczy przybraly mocniejszy kolor.
- moje - chrypnela uwalana cala w posoce przyjmujac postawe.
[to bedzie powtorka z rozrywki w Wood, ale pewnie bedzie ciekawie xD]
glodna Judy
[Z tym również się spotkałam - zawsze pokładałam ogromne nadzieje w blokach zajęć dotyczących biologii mózgu czy psychopatologii i zawsze wychodziłam z zajęć z niedosytem.
OdpowiedzUsuńPomysł na Enzo powstał w zasadzie jako inspiracja, ale biorąc pod uwagę to, że gdzieś tam sama interesuję się zagadnieniami związanymi z medycyną, w tym również z psychiatrią... Cóż, stwierdziłam, że nie zaszkodzi spróbować, zawsze to był pewien bodziec do powrotu w kręgi blogosfery, a przy okazji może poszerzę swoją wiedzę? :D
Na wątek jak najbardziej jesteśmy chętni, myślę, że takie wyzwanie doktorkowi bardzo się przyda - rozpuścił się i rozleniwił chłopina, za dobrze mu się powodzi w robocie! Zastanawiam się jednak, jakie okoliczności mogłyby skłonić nieumarłą, wiekową postać do konfrontacji z psychiatrą, zwłaszcza nieco różniącym się od kolegów po fachu? Mam parę teorii, ale chętnie poznam Twój punkt widzenia! :)]
Lorenzo
Wreszcie dotarła. Pierwsze dni w Woodwick nigdy nie były tak trudne, jak tym razem. Zapach magii unoszący się w powietrzu, drżąca energia przyprawiająca o zawroty głowy i dawka… tak, dawka tej mieszaniny była dla niej niczym kufel wymieszanych przeróżnych alkoholi z lat studenckich, który należało wypić duszkiem. Już w autobusie czuła się źle, a zanim dowlokła się do domu, myślała że w progu zwróci drugie śniadanie. Nic więc dziwnego, że nie od razu skierowała swoje kroki na uniwersytet. Całe miasto zdawało się jej oblepione obcością, jakby nic nie było takie, jakim to zostawiła. A jej organizm całym sobą dawał znać, że dzieją się tu bardzo złe rzeczy. I walczył z tym.
OdpowiedzUsuńUczelnia, witająca ją w swych progach, wydaje się na szczęście względnie zdrowa wobec całego nieszczęścia trawiącego Woodwick. Jakby samym swoim majestatem broniła się przed wypełzającym z różnych szczelin złem. Zionie spokojem, stanowiąc kryjówkę idealną. Wchodząc na dziedziniec czarownica przystaje na chwilę i bierze głęboki oddech. Przerwa. Stop. Głęboka potrzeba zwolnienia pędzących myśli przebija się w jej wyrazie twarzy. Choć chwilę nie myśleć o tym, co dzieje się w mieście, w domu Arthura, w lesie za sabatem Allarion, co czai się w ciemnych uliczkach.
Idzie tam, gdzie czas płynie jeszcze wolniej. Już raz dała się zapędzić myślami za daleko i przypłaciła to krwią. I choć boi się to przyznać sama przed sobą – obecność niezidentyfikowanej istoty w odległości spaceru od miasta napawa ją ogromnym niepokojem. Niepokojem, który ukoić może wyłącznie stateczna, pachnąca papierem i skórą, zionąca wiedzą z kilkunastu wieków biblioteka. Uśmiecha się do siebie na myśl o ciemnym pomieszczeniu, przez okna którego wpada blade światło, uwidaczniające latający w powietrzu kurz. Tam uda się jej zadbać o ostrość umysłu, odzyskać trzeźwość myślenia, obudzić uwagę i wypielęgnować spokój.
Jest tak, jak sobie wyobrażała – jak pamiętała. Jest jeszcze dość wcześnie, ale zimowa zorza wieczorna wrzuca zimnozłote, przygaszone kurzem światło przez wąskie okna. Postać Ceri zdaje się idealne pasować do otoczenia – sprawia wrażenie, jakby wtapiała się w tło. Jednocześnie, niedawno nabyta opalenizna, dziwnie kontrastuje z aurą mglistego miasteczka. Swoje kroki kieruje, jak zwykle, do działu językowego. Bierze kilka podręczników i słowników. Przesuwa palcem po okładkach z dziwną czułością, nieobecną zwykle na jej twarzy. Starym zwyczajem kieruje swoje kroki do ulubionego biurka.
Przystaje przy blacie. Najpierw czuje. Potem dopiero widzi. Jej bladomorskie, surowe nieco spojrzenie przybija obcą jej istotę do krzesła. I nie chodzi tylko o to, że nie poznała tego kogoś z imienia, czy nazwiska. Patrzy na niego tak, jakby próbowała uchwycić choć strzępek wiedzy na jego temat.
Wampir? Nie. Chyba nie.
Czuje, jak opuszki palców drżą jej lekko na trzymanych przy piersi okładkach. Otwiera lekko usta, jakby chciała zadać jakieś pytanie, ale w powietrzu wisi tylko cisza. Przekręca lekko głowę w lewo, przyglądając się mężczyźnie.
Czym jesteś?
Odkłada cicho swoje książki obok jego ksiąg. Kątem oka sprawdza, czym on się zajmuje. Wyraz jej twarzy z zaskoczenia podszytego niepewnością zmienia się. W oczy wkrada się ciekawość, leżąca przecież w jej naturze. Sięga po krzesło stojące przy innym blacie i przestawia je sobie do jego biurka. Siada naprzeciw mężczyzny, który również z jakiegoś powodu wbija w nią spojrzenie. I Ceri ma wrażenie, że przyczyną jest nie tylko jej dziwaczne zachowanie wobec jej ulubionego miejsca.
On wie.
Coś jednak drży w jego oczach. Coś skrzętnie ukrytego – póki co. Niepokój? Raczej nie. Niechęć? Być może. Na pewno tkwi w nich ta sama ostrożność, co u niej. Zupełnie jakby spotkały się obce istoty w ciemnym lesie, zastanawiające się teraz, czy druga strona stanowi zagrożenie. Dla Ceri odpowiedź zawsze była taka sama. Tak, stanowi. Coś jednak kazało jej usiąść naprzeciw niego i otworzyć The Earliest English Poems autorstwa Michaela Alexandra.
– Doktor Ceri Wynne – mruczy pod nosem, uznając w tych okolicznościach za stosowne przedstawić się.
Czas wydaje się jedną wielką plamą.
OdpowiedzUsuńOna jest i jej nie ma. Jest i nie ma jest i nie ma i słyszy jego serce, słyszy głos, warknięcie. Czuje i nic nie czuje
Czuje, ale wolałaby nie czuć i jest w niemocy – w płomieniach tego, co zostało stworzone ludzką ręką. Plugawa ręka zła ręka brzydka ręka ręka ręka ręka ręka.
Wystarczy zabić. Tak, zabić. Tak tak tak, wyrwać się i zabić, roztrzaskać czaszkę, tak tak tak.
Tik-tak, tik-tak – mija sekunda, minuta, godzina, dzień, miesiąc i rok. Potem kolejny i kolejny. Jeszcze jeden. Każdy szary dzień; każdy dzień, w którym męskie ręce próbują zrobić z niej idealną laleczkę. Laleczkę bez tych brzydkich cech; bez brzydkich słów, grzesznych spojrzeń.
Jest zła, zła i okropna, powtarza, powtarza, zła i okropna, zła i grzeszna, plugawa; słońce nie jest dla niej. Nic nie jest dla niej – jest słaba, żałosna. Tak, tak. I ręce, ręce, brzydkie ręce, brzydkie paluchy – i paznokcie. Paznokcie, pod którymi znajduje się jej skóra.
Mruga, mruga, oddycha, bierze oddech, porusza się i jest. Czeka, nasłuchuje – ktoś idzie; ktoś tutaj idzie. Energia zmienia się – czy to o n? Nie nie nie. Nie. Nie ta energia. Wplątuje palce we włosy i szarpie delikatnie, próbując przegonić wspomnienia – nie chce tu być; nie nie nie. Tu jest bezpiecznie, tu powinna zostać powinna tu zostać, bo o n ciągle to wyszeptuje. Piękna laleczka. Piękna porcelana nie i tak, tak i nie, piękna, piękna, piękna. Przeklęta dziwka, plugastwo. Cudowne plugastwo, wyjątkowe i ręce, wciąż ręce, ręce, ręce. I ból – ręce niosą ból, łańcuch przy szyi zaciska się zbyt mocno. Tlen... jak smakuje tlen? Tlen, daj mi. Oddaj, oddech, proszę, pozwól.
I gniew. Rosnący gniew, gniew spalający duszę. Nienawiść. Nienawidzę nienawidzę nienawidzę – i chcę zabić zabić zabić. Gniew wydostaje się, zakrywa oczy czernią i uspokaja oddech – gniew i nienawiść, nienawiść i gniew. Oddychaj oddychaj oddychaj.
Kiedy dociera do niej inny zapach, inne energia, inne ciepło, Convalliana porusza się niespokojnie. Łańcuchy brzęczą – nie jest to dźwięk, który wywołuje taniec, a raczej sprawia, że sukkub maleje, staje się prawie niewidoczny. Mruga i w końcu zaczyna widzieć to, co się dzieje – ciemne pomieszczenie, inne od tamtego. Bardziej ludzkie. Mniej śmierdzące potem, krwią i bestialską magią. Eksperymentami.
Zielone oczy stają się mniej dzikie, bardziej ludzkie – stają się jej oczami. Oczami Convalliany. Błyszczącymi, słodkimi, pięknymi jak szmaragdami. Oczami, które dostrzegają wchodzącego do pomieszczenia Su-Jina, i sukkub nie jest pewien, czy wzrok nie jest kłamliwy – czy wampir naprawdę tutaj był? Czy to może projekcja? Fałsz? Albo iluzja?
I nie wie, czy bardziej odczuwa palący wstyd, niemoc czy zwątpienie – czy faktycznie dobrze stało się, że Su-Jin tutaj był; że patrzył i widział, co kryło się w jej pięknym umyśle; że była ofiarą ludzkiej pychy i złych emocji, potrzeby zniewolenia kogoś takiego, jak ona; potrzeby zniszczenia w niej wszystkiego i zbudowania kogoś mniej plugawego, bardziej szlachetnego, doskonałego.
— Nie…! — Krzyk umyka z jej ust, kończy się i wybucha w drżących ustach, gdy Su-Jin przekracza magiczną linię, ale nie dzieje się nic, co sugerowałby jakąś krzywdę; wampir wciąż się prostuje, wciąż wydaje się zbyt dumny siebie. Arogancja i pewność siebie – i ta irytująco zimna energia. To wszystko sprawia, że wzbiera się w niej gniew, obrzydliwy wstyd, niemoc i poczucie przegranej.
Ale co, jeśli Su-Jin nie jest prawdziwy? Co, jeśli to tylko cholerna iluzja? Sposób, aby pokazać, jak słaba i żałosna jest wobec tego wszystkiego?
Czuje piekący ból przy jednym z policzków – ślad zostawiony przez nóż szybko się zagoi, ale Convalliana doskonale pamięta twarz swojego oprawcy. Pamięta pełne satysfakcji oczy kobiety i jej gniew, gdy kolejne pytanie o Su-Jina spotkało się z milczeniem. Czy mogłaby zdradzić to, czego dowiedziała się o wampirze? Oczywiście, że tak. Mogłaby wyszeptać wszystko, ale nie zrobiła tego, choć nie do końca rozumiała, dlaczego – byłoby to egoistyczne i pozwoliłoby jej uciec stąd szybciej niż Su-Jin by ją znalazł, a mimo to wciąż tkwiła w ciemnościach. Tak słaba, żałosna. Cudowne plugastwo.
UsuńKiedy wampir się do niej pochyla, wstrzymuje oddech. Może obawia się, że jeśli dmuchnie zbyt mocno, jego sylwetka zniknie.
Jeśli tutaj był jeśli a może nie nie był a może? Może tak, nie, nie nie nie jest, nie ma go. Jest. Czuję. Jest tu. Jest jest jest.
— Mogę cię dotknąć?
Jej głos wydaje się zaledwie szelestem, który niknie w jednej sekundzie; jest prośbą o to, aby dać jej poczuć, że to, co się dzieje, jest prawdziwe – że niezależnie od tego, co czuje, chce tego dotknąć, doświadczyć; że nie zwariowała, że nie jest to kolejna kara, kolejny krzywdzący eksperyment.
Twarz ma jak porcelanowa laleczka; jest krucha, rysy się wyostrzyły i nabrały kościanych refleksów, mimo czerwonych smug przy czole i policzku; mimo że jej dolna warga delikatnie drży. Mimo że Convalliana wydaje się sklejać siebie w całość; szuka elementów, próbuje złączyć to, co już kiedyś zostało rozbite, a pod tym wszystkim wrze gniew i nienawiść – coś mrocznego i diabelskiego; coś, co jedynie czeka, aż przyjdzie idealny moment, a wtedy czarownica, która ośmieliła się użyć przeciwko niej jasnej magii i srebra, umrze.
CONVALLIANA DIGGES
Nie rozumie, dlaczego kieruje do niego tę prośbę. Czy to przez to, że był tutaj – właśnie w tym momencie, gdy potrzebowała kogoś lub czegoś, co pozwoliłby jej uwierzyć w to, że nie znajduje się znów w tamtym domu; w tamtym ciemnym, cuchnącym pokoju – że jest sobą. Że jest Convallianą.
OdpowiedzUsuńNie wie, co jest gorsze: to, że Su-Jin dostrzega w niej tę żałosną i kruchą powłokę czy to, że wciąż nie zdołała uporać się z własnym koszmarem, który tak dawno pogrzebała, a kiedy zderzyła się z tym raz jeszcze, czuje, że brakuje jej tlenu; że rozpada się i znika; że płonie, a ciało kruszeje i poddaje się temu, co szeptały męskie usta: że jest plugastwem, że jest niewystarczająca, zbyt pewna siebie, zbyt eteryczna, a powinna być grzeczna, ułożona. Powinna być ideałem jego żądań.
Kiedy czuje inny dotyk – kiedy dłoń Su-Jina łapie za jej rękę, Convalliana wstrzymuje oddech. Ma wrażenie, że dotyka czegoś zimnego, ale ciepłego. Czegoś, co zostało przykryte szronem, wieczną zmarzliną – a mimo to wyczuwa coś gorącego; coś drżącego; coś, co wydaje się tak żywe i ruchliwe; jakiś rdzeń. I przez moment wydaje jej się to bliskie – jego palce są smukłe i delikatne, przykrywają jej mniejsze, chroniąc przed tym, co wydawało się wisieć tuż obok.
Wie, że prośba, te niewinne pytanie, może wszystko zniszczyć. Wie też, że Su-Jin zawsze trzyma dystans, a ona do tej pory skracała tę odległość tylko po to, aby zobaczyć jakieś emocje – gniew, frustrację czy niechęć, ale teraz było inaczej. Potrzebowała czegoś, co mogłoby zakotwiczyć jej umysł właśnie w tym momencie.
I nie rozumie, wciąż nie rozumie, dlaczego się zgodził; dlaczego jej nie odepchnął i nie kazał jej trzymać rąk przy sobie; że złapał jej dłoń, ujmując w geście czegoś, czego nie do końca Convalliana umie nazwać. Litość? Współczucie? Czy może po prostu jej żałował?
— Jesteś… — wydaje z siebie dźwięk, nie wiedząc, czy powinna to robić. Wydaje jej się, że to, co się dzieje, jest nieodpowiednie; że wobec tego, co czuje i tego, że Su-Jin jest tuż obok, to każde słowo wybrzmiewa zbyt dosadnie. Ma zbyt wielką wartość, choć przecież nigdy o to nie chodziło – nigdy nie chodziło o wartość; o poczucie tego, aby mówić dobre rzeczy. Aby mówić w sposób, który dociera do duszy. Do tego, co głęboko w niej zakopane.
Przytakuje, gdy Su-Jin oznajmia, że pomoże jej się uwolnić. Wtedy zrobiła to bez niczyjej pomocy – po prostu czekała, aż nadejdzie idealny moment; aż wszystko stanie się pewną rutyną i swoistym przyzwyczajeniem. Teraz to obce ręce wyrywają ją z tego zimnego, ciemnego miejsca, w którym ktoś chciał ją zamknąć.
I wobec tego czuje rozlewający się po jej ciele gniew – szaleńcze pragnienie, aby dopaść każdego, kto sprawił, że znów t o poczuła; że znów miała wrażenie, że jest wciśnięta w pudło o odpowiednim kształcie i że tym razem to nie ona decyduje o zmianie – że straciła kontrolę, swój głos, a także w jakiś sposób ciało i duszę. I nie ma nic gorszego od tego, że wtedy po raz pierwszy pomyślała o tym, że wolałaby umrzeć – bo jeśli obróciłaby się w proch, byłaby wolna. Wolna, wolna, wolna…
Bierze oddech, aby wpleść go w drżące usta, a wtedy ściska mimowolnie dłoń Su-Jina – ma wrażenie, że jest cieplejsza niż chwilę temu; bardziej ludzka. Po prostu bardziej. I jest to niemal obezwładniające – to, że wobec tego, co czuje, wobec tego gniewu, ryku zranionego ciała, umie rozpoznać pewną delikatność. Zaczyna więc panikować – panikować, że Su-Jin używa magii; że pomieszał jej w głowie; że wywołał każdą z tych irracjonalnych emocji, że to przez niego to wszystko się dzieje, ale kiedy zagląda mu w oczy – kiedy łapie jego spojrzenie w szmaragdową pułapkę swoich tęczówek, wie, że nie zrobił tak naprawdę nic. Że to jej wina: emocje, rozdrażnienie, niepewność, panika. To wszystko pojawiło się przez nią.
Więc kiedy łańcuch opada, a magia zostaje rozproszona, Convalliana zamyka oczy – zaciska też szczękę, dysząc ciężko. Gniew chce zniszczyć wszystko, czego tylko dosięgnie, a wielka fala emocji zalewa głowę sukkuba; dostaje się do ust i nosa, sprawiając, że wydaje z siebie warknięcie.
UsuńKiedy jej oczy odnajdują twarz Su-Jina, nie ma w nich zielonej poświaty – czerń wypełnia oczodoły i wydaje się niemal bezduszna, bezlitosna, okrutna. Odwraca gwałtownie głowę, gdy w progu pojawia się nieznana czarownica, inna niż ta, która wcześniej pochylała się nad spętaną Convallianą – kobieta nie ma szans, aby cokolwiek powiedzieć, krzyknąć, zająkać się, bo jej ciało, jak szmaciana lalka, uderza z impetem o pobliską ścianę. Trup zsuwa się, mocząc posadzkę krwią – wybałuszone oczy czarownicy szybko matowieją.
Convalliana trzyma uniesioną dłoń, sapiąc ciężko, a kiedy uświadamia sobie, że intruz nie żyje, wraca spojrzeniem do twarzy Su-Jina. Przez moment zastanawia się, czy nie powinna go zabić – tu i teraz, skończyć tę farsę, walkę energii, emocji, ale nie może zwrócić ku niemu swoich rąk; nie może, nie umie, nie chce. Być może to przez wdzięczność – przez ten cholerny dług.
Czeka, aż Su-Jin odezwie się pierwszy. Jak zareaguje, co powie – jak pójdzie przodem, jak odsunie się, bo jedna z jej rąk wciąż trwa w jego palcach; wciąż tam jest. Convalliana oczekuje od wampira, że zniknie za swoim dystansem; że odetnie się od niej tu i teraz, że się wycofa.
CONVALLIANA DIGGES
[ Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzychodzę bardzo późno, bo przyznam bez bicia, że nie zaglądałam na bloga przez jakiś czas :(
Filozofia zupełnie mi nie leży, więc tym bardziej podziwiam zamysł na postać. Koncepcja wydaje się przemyślana. Sama przemiana w wampira ma charakter psychologiczny, duchowy. Gdzie w przypadku standardowego wampiryzmu jest to proces mniej skomplikowany, choć efekt końcowy wychodzi taki sam. Selah na pewno byłaby zafascynowana historią stworzenia Cho Su-Jin.
Ja tymczasem życzę, żeby powrót do blogowania był jak najbardziej udany. :D ]
Selah
Bierze oddech, gdy Su-Jin się odsuwa – gdy dystans wraca, a ona może wstać. I wstaje, najpierw nieco niepewnie, trochę drżąco, aż w końcu prostuje się i wygładza suknię. Convalliana czuje własny pot i łzy. Czuje też krew i rwący ból w skroniach. To wszystko sprawia, że irytacja wciąż rośnie i rośnie, wgryza się w szkielet i łączy z gniewem, który warczy i obnaża żółte kły.
OdpowiedzUsuńNie przejmuje się martwą wiedźmą. Nie jest jej nawet przykro i nie czuje nic do tej nędznej kreatury – nie umie jej nawet żałować czy poświęcić kilku sekund, aby zastanowić się, dlaczego ślepo podążała za rozkazem kogoś innego. Dlaczego jest tak bezmyślną istotą. Nie sprawia to też jej żadnej satysfakcji – Convalliana czuje jedynie obojętność, co do zimnego trupa, który leży przy ścianie.
Przytakuje, gdy Su-Jin określa niebezpieczeństwo, a potem zaczesuje swoje włosy w tył, ociera nadgarstkiem policzek i podąża za wampirem, zerkając w stronę martwej wiedźmy. Krew zdążyła rozlać się po posadzce i zastygnąć.
Ciało sukkuba wydaje się teraz jaśniejsze – pod delikatną i jedwabną skórą widoczny jest szereg fioletowo-zielonych żył; te ciągną się aż do szyi. Paznokcie Convalliany nienaturalnie się wydłużyły – przy ich krawędziach widać czerń; tę samą czerń, którą wypełnione są jej oczy.
Nie odpowiada – to byłoby zbyteczne, dlatego rusza za Su-Jinem, gdy ten wspina się po schodach. Convalliana oddycha głęboko, a kiedy dostrzega, że wampir zamknął oczy – ma ochotę o to zapytać, ale wie, że to nie jest dobry moment; że nieznacznie od tego, dlaczego Su-Jin to zrobił, to miał ku temu powód, a to mimowolnie zaczyna ją niepokoić.
Milczy więc i wyczuwa energię – energię skupioną gdzieś wokół, ale dziwnie rozproszoną. Zupełnie jakby wiedźmy przewidziały to, że sukkub będzie próbować swoich sztuczek. Wokół dostrzega więc jedynie strzępy niezidentyfikowanej energii.
— Nie daj się zabić — odpowiada krótko, a jej głos wyraża niemal żądanie. To nie jest prośba czy troska; w literach pobrzmiewa irytacja i złość, niemy rozkaz.
Idzie naprzód, a kiedy odzywa się czarownica, którą Convalliana doskonale zna; która pochylała się do niej i próbowała cokolwiek się dowiedzieć, sukkub przechyla głowę i wpatruje się w nędzną sylwetkę. Jej gadanie o tym, że wiedziała, że Su-Jin tutaj przyjdzie – to wywołało lawinę czegoś, czego Convalliana nie do końca rozumie. Wampir przyszedł, bo było to w jego interesie; bo ktoś wynajął łowcę, aby go obserwował – Su-Jin był tuż obok, bo robił to dla siebie, a nie dla niej. Wiedźma oczekiwała chyba zbyt wiele.
Gdy jednak wspomina o lustrach, mimowolnie zerka w jego stronę – to dlatego miał zamknięte oczy? Czy bał się… swojego odbicia? Czy może chodziło o coś więcej? Kolejna odkryta słabość, kolejny sekret.
Convalliana uśmiecha się kpiąco pod nosem, a potem obserwuje ruch kątem oka – wiedźma atakuje, próbując zamachnąć się srebrnym nożem, ale sukkub jest szybszy. Czarne jak węgle oczy kobiety zieją pustką – są zwiastunem końca, taflą przerażenia, w której odbija się wykrzywiona twarz czarownicy w momencie, w którym niewidzialna siła łapie za jej gardło.
Demonica trzyma wiedźmę wysoko w górze, a ta wierzga się i charczy – posyła spojrzenie w stronę innej czarownicy – tej najbardziej rozgadanej. Tej myślącej poza schematem, dopowiadającej sobie coś, czego nie było.
Odrzuca duszącą się wiedźmę, a ta z impetem wpada w szereg luster – dźwięk odbija się echem od ścian; szkło się tłucze, rozbija. Kobiecą twarz masakruje każdy z ostrych odłamków, aż w końcu ta wypluwa z siebie krew i pada trupem w rozbitych lustrach, zastygając w brzydkiej powykręcanej pozycji. Kiedy to się dzieje, Convalliana niemal od razu doskakuje do kolejnej czarownicy. Starcie dwóch energii wywołuje podmuch – sukkub dociera do kobiety i tym razem własnymi rękoma chwyta za jej szyję, powalając.
UsuńZ lubością obserwuje, jak wiedźma próbuje się wyrwać, jak krzyczy i przeklina, jak jej energia warczy – dociska jeden ze swoich ostrych paznokci do twarzy kobiety i tnie skórę, przyglądając się, jak zaczyna krwawić, zupełnie nie przejmując się żałosnym piskiem czy błaganiem. Oko za oko, ząb za ząb.
Pochyla się nad swoją ofiarą i zatrzymuje usta przy jej uchu.
— Wciąż uważasz — zaczyna szeptem, choć bardziej przypomina to warknięcie; gniew demonicznego biesa — że jestem słaba? Wciąż próbujesz wierzyć w to, że jedyną istotą, jakiej powinnaś się obawiać, to Su-Jin?
CONVALLIANA DIGGES
Jest za bardzo pochłonięta leżącą pod nią wiedźmą i nie dostrzega niebezpieczeństwa, a raczej wyczuwa je zbyt późno, więc doskonale wie, że nie potrafiłaby się obronić – gwałtownie odwraca głowę, wiedząc, że powinna zasłonić się dłońmi, ale wtedy czarownica ucieknie. Bierze oddech, chcąc się poruszyć, ale wtedy zostaje odciągnięta przez obce, ale znajome ręce – otwiera szerzej oczy i wbija czarne oczy w sylwetkę wampira, w którego trafia czar.
OdpowiedzUsuńConvalliana czuje, jak zaciska jej się gardło – nie wie, co powinna zrobić. Przez moment odczuwa gniew – po co się wtrącał? Po co…? I dlaczego? Dlaczego się narażał? I choć ten rodzaj magii nie mógł go skrzywdzić, to i tak było ryzyko, że coś mogło pójść nie tak. Dyszy ciężko, włosy lepią się do jej zakrwawionej twarzy – w ciemnych oczach widać zaskoczenie, wrzące niedowierzanie i coś jeszcze. Coś, co Convalliana ma ochotę wydłubać sobie z tęczówek.
Porusza się, kiedy zauważa ruch, ale nie jest w stanie zareagować, gdy inna wiedźma rzuca się w stronę wampira – ta zamachuje się czymś ostrym. To kołek? Spina się mimowolnie, widząc, jak drewno przebija bok mężczyzny – gniew rośnie, a powietrze wokół staje się cięższe. Sukkub mruży oczy i próbuje się ruszyć – dopada do czarownicy i wbija paznokcie w jej ramię, sprawiając, że krzyczy.
Odwraca się gwałtownie, gdy słyszy drwinę ze strony wiedźmy. Poświęcenie – czy Su-Jin się poświęcił? Czy tak mogła zinterpretować to, że ją odciągnął, zanim oberwała zaklęciem? Nie, nie, nie. Convalliana wierzyła, że cokolwiek było powodem, to nie mogłaby tego nazwać poświęceniem. Wampir musiał mieć w tym swój interes. Nie wierzyła w to, że zrobił to bezinteresownie.
Dociska wiedźmę do desek, ciągnie za jej rękę i pozwala sobie spojrzeć za Su-Jinem. Ponownie czuje gwałtowne spięcie – patrzy, jak wampir zasłania się przed kulą ognia; jak płomień obejmuje jego rękę, a to sprawia, że z ust Convalliany ucieka warkot. Skandaliczna myśl o tym, że tylko ona może zranić Su-Jina; że tylko ona może zrobić cokolwiek, co zadałoby mu ból – to wszystko sprawia, że pod wpływem emocji wykręca ramię czarownicy. Coś pęka, a krzyk jest piskliwy i żałosny.
Ale gdy ona obserwuje, co się dzieje, wiedźma chwyta za ukryty pod ubraniem sztylet, próbując się uwolnić – udaje jej się. Convalliana umyka przed atakiem, patrząc, jak kobieta wstaje i przyjmuje pozycję obronną.
— Jeśli mu nie pomożesz, może umrzeć. — Czarownica dyszy ciężko, wskazując ruchem głowy w stronę wampira, który upada.
— Myślisz, że się tym przejmuję? — Convalliana uśmiecha się kpiąco, ale czuje, jak niepokój wlewa się w jej ciało; jak irracjonalny lęk ściska jej żołądek, wywołując nieprzyjemny skurcz, a mimo to przy jej twarzy widać jedynie pogardę.
— Skoro tak, to może powinnam powiedzieć, że jeśli przebijesz mu serce kołkiem z drzewa brzoskwiniowego, umrze? — Wiedźma również się uśmiecha, a potem sięga w kieszeń i rzuca białym proszkiem prosto w twarz demonicy.
Convalliana kaszle, rozgląda się gorączkowo wokół, a słysząc głos Su-Jina, waha się – czy powinna rzucić się za czarownicą? Czy może…? Nie. Wiedźma była ważniejsza, dlatego ignoruje jego obecność; jego ból, jego głos. Wszystko, byleby się ruszyć, a kiedy jej się to udaje, kiedy próbuje wyczuć kobietę, energia wydaje się rozproszona – skupia się, idzie dalej i szuka, podąża za śladem, ale nie jest w stanie wyłapać konkretnego zapachu i faktury.
Dlatego wraca, szybko, niemal gorączkowo, niemal ze strachem, wewnętrznym lękiem. Zsuwa się tuż przy Su-Jinie – zdążył wyciągnąć kołek, ale krew sączy się przez jego palce. Convalliana zakrywa jego dłoń swoimi rękoma, próbując wstrzymać krwawienie. Zrobić cokolwiek, co mogłoby pomóc. I teraz nie bierze pod uwagę tego, że zawsze trzyma dystans – że ten dystans, który zazwyczaj przekracza, staje się teraz nie powodem tego, aby wywołać jakąś reakcję. Jest jednak czymś… głębszym. Czymś, co wyrosło w panice.
— Miałeś nie dać się zabić, cholerny idioto — warczy w jego stronę, obwiniając go o to, że jest ranny. Że się naraził. Że zrobił to wszystko, mimo że powinien troszczyć się tylko o siebie; że powinien być bardziej uważny.
UsuńBierze oddech, a potem wstaje szybko i drze swoją suknię, aby rozerwać materiał i znów próbuje zatrzymać krwawienie, choć zaczyna rozumieć, że Su-Jin będzie potrzebować czegoś więcej. Rozgląda się – nie było nikogo, kim mógłby się pożywić, oprócz niej. Jej serce przyspiesza, usta chaotycznie łapią oddech i nagle jej oczy zamykając w sobie spojrzenie wampira – czerń znika i pojawia się zieleń. Zieleń tak soczysta i niewinna; tak wiosenna, nowa i inna, tak niesamowicie łagodna.
— Potrzebujesz krwi i energii, prawda? — mówiąc to, wciąż patrzy mu w oczy. Przełyka szybko ślinę, a zaraz potem podsuwa pod nos Su-Jina swój nadgarstek. Nie wie, czy to dobry pomysł; nawet nie wie, czy powinna to robić. Czy nie lepiej byłoby go dobić? Zabić? Tu i teraz, nie przejmując się niczym i nikim – wystarczyło wykorzystać sytuację.
Ale Convalliana wciąż trzyma nadgarstek wysoko, niemal przy jego ustach.
— Weź tyle, ile potrzebujesz, żeby się stąd ruszyć — odzywa się, a jej głos delikatnie drży. — Nie mam zamiaru cię stąd wywlekać, więc albo opuścisz ten cholerny dom o własnych siłach, albo tutaj sczeźniesz — dorzuca niemal kpiąco, próbując przekonać samą siebie, że postanawia zrobić to wszystko, aby spłacić jakoś swój dług. Aby odepchnąć od siebie całe to poświęcenie, to kłamstwo, ten fałsz.
CONVALLIANA DIGGES
— W tym momencie mało mnie obchodzi to, że nie lubisz, gdy się tobie rozkazuje — stwierdza rzeczowo, sugerując, że czasem powinien posłuchać owych rozkazów, szczególnie jeśli chodziło o jego życie.
OdpowiedzUsuńWciąż nie rozumiała, dlaczego odepchnął ją i przyjął magiczny cios; że w ogóle pomyślał o tym, żeby to zrobić – żeby zareagować. Równie dobrze mógł po prostu patrzeć, jak mierzy się z bólem; jak jasna magia dociera do jej ciała i rozrywa tkankę. Czy to nie byłoby satysfakcjonujące? Czy nie chciał widzieć jej takiej?
Dostrzega jego zdumienie i wie, dlaczego się tam pojawiło. Wie, bo jest równie zaskoczona – ma jednak zamiar mu pomóc, aby zagłuszyć jakoś poczucie winy i spłacić dług. Chce po prostu odciąć się od tego, co się stało – począwszy od momentu, w którym zapytała, czy może go dotknąć do teraz, gdy była tuż obok, proponując mu swoją krew i energię. Tego było zbyt wiele. Nie spodziewała się, że głupie włamanie do jej domu okaże się ciągiem irracjonalnych emocji, w których się gubiła; miała wrażenie, że zaczęła błądzić, odkąd tylko poczuła przy sobie łańcuchy – to wtedy coś w niej pękło.
Wie, że Su-Jin zmuszony jest podjąć decyzję – może zaryzykować i jej zaufać albo też wykrwawić się tutaj lub ponieść inne konsekwencje, które zapewne nie będą ani trochę przyjemne. Wciąż krwawił, a jego ciało wydawało się ociężałe i zimniejsze – Convalliana wyczuwała też jego pulsującą energię. Potrzebował pomocy.
Po raz pierwszy ktokolwiek pił z niej w ten sposób, a to wydaje jej się przekroczeniem jakiejkolwiek granicy. Wydaje się intymniejsze i bardziej niepoprawne – i przez moment chce się wycofać, zabrać rękę i potrząsnąć głową. Czuje jego oddech przy swojej skórze, a to sprawia, że napina się delikatnie, wiedząc, że zaraz wbije swoje kły – i że powinna być gotowa, ale kiedy ostrożnie wgryza się w tętnice, pochyla się nieco, aby złapać równowagę. Wywołuje to delikatny dyskomfort – coś rozrywa skórę, coś wdziera się prosto w jej krew, a potem nagły wybuch sprawia, że łapie w usta drżący oddech.
Przygląda się, jak Su-Jin pożywia się jej krwią – jak pochłania jej energię życiową. Jest w tym coś niepokojąco upajającego; coś, co sprawia, że nie może przestać się patrzeć; dostrzega, jak jego włosy kleją się do czoła; jak gładka jest jego skóra i jak jego oczy zmieniają barwę – czerwień przypomina rubiny. Piękne, drogie rubiny.
Powstrzymuje się od tego, aby wydać z siebie sapnięcie – z każdym łykiem Convalliana czuje się coraz bardziej napięta; coraz bardziej okradziona z czegoś, czego nikt nigdy nie miał, a kiedy Su-Jin przerywa i dotyka językiem ranek, otwiera szerzej oczy. Nie spodziewa się tego; dotyk, choć zapewne podyktowany instynktem i doświadczeniem, sprawia, że Convalliana przez moment nie jest pewna, czy to nie iluzja.
Zabiera rękę i przyciska dłoń do swoich obojczyków, a potem odsuwa się i wstaje, choć nieco chwiejnie – świat przez moment wydaje się wyjątkowo rozmazany. Wystarcza jednak chwila, aby sukkub doszedł do siebie, choć dziwne odrętwienie w kończynach przypomina, co zrobiła, żeby wyrównać dług.
— Gdy się wykrwawiałeś, byłeś milszy… o ile można tak powiedzieć. Może powinniśmy wrócić do tego momentu? — Niemal prycha, rozglądając się wokół. Wszędzie widoczne było rozbite szkło; kilka trupów ozdabiało podłogę, krew zaczęła już zastygać, a w powietrzu unosił się paskudny zapach magii i rzuconych gdzieś nic nieznaczących słów.
Usuń— Tamta czarownica — zaczyna, podchodząc bliżej do jednej z martwych wiedźm i zaczyna przeszukiwać trupa — uciekła. Nie zdołałam jej namierzyć. — Sięga w kieszenie, a kiedy wyczuwa coś zimnego, łapie za to i wyciąga; łańcuszek z dziwnym symbolem, którego Convalliana nie rozpoznaje. Odwraca się do Su-Jina, pokazując znalezisko.
— To dobry moment, aby powiedzieć mi, co zrobiłeś, żeby narazić się czarownicom — odzywa się, posyłając mu ciężkie, poważne spojrzenie. Wciąż nie wie, co tak naprawdę się stało, a prawie przypłaciła tę walkę swoją wolnością. Była brudna, zakrwawiona i spocona; włosy przylegały do jej czoła, łaskotały w rzęsy. Makijaż kompletnie się rozmazał, a rozcięcie przy policzku delikatnie szczypało.
CONVALLIANA DIGGES
Miał rację. Łatwiej byłby po prostu odpuścić i nie dawać mu swojej krwi – po prostu patrzeć, jak się wykrwawia. I nie powinno jej to ruszać. Szczytem jakichkolwiek emocji byłoby zabicie Su-Jina i to jeszcze mogłaby zrozumieć, ale dobrowolna zgoda, aby wbił zęby w jej nadgarstek? Przez moment czuje mrowienie w miejscu, w którym były jego kły – ma ochotę przetrzeć skórę kciukiem, aby zobaczyć, czy został ślad, ale powstrzymuje się od tego.
OdpowiedzUsuń— A ja mówiłam, że masz się nie dać zabić, a jakoś przed chwilą nie byłeś zbyt żywy — odpowiada, posyłając mu pogardliwe spojrzenie; spojrzenie, w którym widać rosnący gniew. — Wiedźma użyła czegoś, co rozproszyło jej energię. Nie mogłam jej wyczuć — dodaje, odwracając wzrok.
Nie czuje się winna, że czarownica uciekła. Równie dobrze, gdyby ruszyła za jakimkolwiek śladem, nie oznaczałoby to, że ją znajdzie. Dlatego wróciła do Su-Jina, choć coraz bardziej zaczynała żałować, że tak szybko oddała mu swoją krew – mogła choć trochę nacieszyć oczy jego opłakanym stanem, choć dobrze wiedziała, że nie czuła wtedy satysfakcji; że emocje obijały się o siebie, tworząc karykaturę czegoś, co Convalliana zdecydowała się zakopać, zanim pokaże łeb.
Rozgląda się, węszy i próbuje cokolwiek ustalić; czegokolwiek się dowiedzieć, aby uzyskać informacje, ale wie, że jeśli Su-Jin nie zacznie mówić, to nic nie będzie miało sensu – czy to symbol znaleziony przy martwej wiedźmie, czy cokolwiek innego.
Dom był stary i emanował dziwną energią. Czymś, co wywoływało odruch wymiotny – dopiero teraz Convalliana umie to wyczuć; to, że ściany przesiąkły magią i że nie była to jedynie rudera, którą przejęły wiedźmy. Musiały stacjonować tutaj przez dłuższy czas, a więc i obserwować Su-Jina – to dlatego były przekonane o tym, że wampir po nią przyjdzie? Że zaryzykuje, bo w jakiś sposób była blisko niego?
Obserwuje, jak Su-Jin przygląda się symbolowi, a potem milczy i słucha. Wszystko to, co wypowiada, nie wywołuje żadnej reakcji – nie sprawia, że się boi; że drży czy czuje odrazę. Tego typu emocje wcale jej nie dotykają.
— Dziesięć lat temu? Możemy więc założyć, że czarownica od długiego czasu próbowała przygotować się do tego, aby się zemścić — stwierdza, podchodząc do drugiej martwej kobiety. Tej z masakrowaną przez szkło twarzą. Przy niej również znajduje charakterystyczny symbol.
— Broniłeś się — oznajmiła neutralnie, łagodnie. — Jestem pewna, że sabat również by się bronił i wykorzystał wszystko, co ma, aby cię zabić. Byłeś szybszy. I zapewne lepszy. — Odwraca się przez ramię, spoglądając w stronę wampira. Uśmiecha się wabiąco; uśmiecha się uśmiechem, który wydaje się przerażać szczerością.
— Niezależnie od tego, kim lub czym jesteśmy: chcemy żyć, a to sprawia, że robimy okrutne rzeczy. — Zerka w stronę martwej wiedźmy. — Czy taka jest nasza natura? Czy jesteśmy potworami, które należy zabić? Których należy się pozbyć? — Idzie dalej; szkło pęka pod jej stopami, gdy Convalliana rozgląda się po pokoju, chcąc dostrzec coś więcej. Coś ukrytego.
— Jestem pewna tylko jednego: że to nie koniec. Że czarownica, która uciekła, to tylko początek i że wepchnąłeś mnie w niezłe gówno — wytyka mu, dociskając palce do jednej ze ścian. Bierze oddech, aby wyczuć coś niepokojącego; jakąś energię lub coś podobnego, ale budynek milczy.
Nie pamięta, kiedy ostatnio mierzyła się z prawdziwym zagrożeniem. Za każdym takim razem po prostu uciekała, znikała, rozpływała się, aby zacząć nowe życie – aby stać się inną wersją Convalliany. Tym razem jednak osiadła w Woodwick – w mieście, w którym starała się być i zostać; w którym próbowała stworzyć namiastkę domu, którego nigdy nie miała; który zawsze pozostawał gdzieś daleko; który wydawał się jedynie mirażem.
Usuń— Powinniśmy przeszukać dom — stwierdza oczywistość. — I pozbyć się ciał… — Wie, że najłatwiej byłoby podłożyć ogień; to tylko rudera i zapewne większość nie wie o tym, że tutaj jest, a skoro tak, to niefortunny wypadek nie będzie czymś podejrzanym. Chodziło w końcu o zniszczenie wszelkich dowodów tego, co się tutaj stało.
Zerka w stronę okien – niebo jest czarne, a księżyc znajduje się wyjątkowo nisko. Jego zimny blask wydaje się pieścić korony drzew; słychać taniec chłodnego wiatru, który wpada do okien, i próbuje poruszyć sylwetkami; próbuje przebić się przez to, co zewnętrzne i odnaleźć to, co ukryte wewnątrz.
CONVALLIANA DIGGES
[<.< skończyliśmy nasz wątek?
OdpowiedzUsuńjak pisać nie chcesz co powiedz ;)]
J.
Przytaknęła, gdy wspomniał o tym, że wiedźmie zajęło sporo czasu, aby go wytropić – być może miał rację. Jednak przede wszystkim kluczowe było to, że czarownica zdołała się jakoś odegrać, nawet jeśli w tym momencie poniosła klęskę. W końcu każda porażka czegoś uczyła, a jeśli kobieta dobrze to rozegra, następnym razem może być trudniej – następnym razem wszystko może wyglądać inaczej. Może to Su-Jin będzie leżeć zmasakrowany w rozbitych lustrach.
OdpowiedzUsuńConvalliana nie ma ochoty odnosić się do tego, co Su-Jin mógł zrobić lepiej – podjął decyzję, zapewne sądząc, że tak będzie lepiej. Nie miała zamiaru go osądzać, tym bardziej że doskonale rozumiała pewną zależność między życiem wśród innych a życiem, aby przeżyć. Czy powinna piętnować kogoś, kto zaatakował pierwszy w momencie, w którym poczuł się zagrożony? Zapewne, gdyby tego nie zrobił, sabat uderzyłby w niego nieco później.
Życie i śmierć zawsze były ze sobą złączone – były pięknem i brzydotą. Były tym, co podłe, zzieleniałą padliną. Ale też czymś delikatnym i czułym. I Convalliana wierzyła w to, że w jakiś sposób pojęła tę tajemnicę – tę równowagę pomiędzy zaatakuj i zabij a daj się zabić.
Odwraca się do niego, gdy zadaje jej pytanie, ale milczy i jedynie słucha, wiedząc, że zaraz znów jego głos odbije się od ścian.
Analizuje więc każde jego słowo, zgadzając się mimowolnie, ale niemo. Jako istota demoniczna jest w jakiś sposób napiętnowana – napiętnowana przez naturę i szereg oczekiwań; jest kimś, kogo pranie się usidlić, jeszcze raz nadać kształtów i pozbawić wszystkiego, co złe i grzeszne, aby była piękną wydmuszką. Aby była eksponatem, który można pokazać i od którego żąda się coraz więcej i więcej. Rozumiała więc niechęć do czarownic, które odznaczały się hipokryzją – które dostosowywały rzeczywistość do swoich potrzeb, pokręconych słów i celów.
Napina się, gdy Su-Jin kieruje do niej swoje słowa – gdy wytyka, że nie t o jej przeszkadza, a kiedy zbliża się i w jakiś sposób skraca dystans, wyczuwa zmianę energii. Obserwuje zielenią każdy jego ruch, chłonąc coś, czego nie może zrozumieć. Albo i nie chce.
— Nie zbliżaj się. — Ma zamiar uciąć temat; pogrzebać to, co próbuje rozkopać Su-Jin, który wydaje jej się… obcy. Kompletnie obcy i zimny. Zimny w sposób, który do tej pory był poza granicą jej poznania; poza granicą czegokolwiek, co mogłoby odbić się taflą w jej oczach.
Gdy wspomina o czarownicy i o tym, że wiedźmie udało się trafić tam, gdzie najmocniej zabolało, Convalliana czuje pustkę – pustkę sięgającą zbutwiałych, jałowych pół; pustkę, w której chciałaby się schować, skryć się i przeczekać nadchodzącą burzę.
Przez moment wydaje jej się, że gniew znów ożywa – że szepcze o tym, żeby uwolniła się z emocji; pozwoliła roznieść się sekretom, które dzisiaj wybrzmiały. Wściekłość wrze i ryczy – chce, aby Convalliana odpuściła, poddała się i podniosła rękę.
Wystarczy podnieść rękę.
Przy jej twarzy nie widać żadnej z emocji, ale sukkub czuje, jak szybko bije jej serce – jak emocje zalewają jej umysł; jak pierwsza fala dociera do jej ust i nosa, a jej brakuje oddechu, gdy Su-Jin wytyka jej brutalnie, że jest żałosna; że jest tak żałośnie słaba… Być może miał racę. Być może wobec tego wszystkiego, co się stało, była cholernie słaba, cholernie żałosna, cholernie głupia, że zdecydowała się poprosić o jego dotyk – o to, aby to jego palce zamknęły w sobie jej dłoń.
Próbuje ujarzmić cały ten chaos – począwszy od tego, że jest skończoną idiotką do teraz, gdy stoi naprzeciwko Su-Jina, który wyrzuca jej w twarz każdy błąd. Miał rację. W pewien sposób miał rację.
Chce się odwrócić, zostawić ten przeklęty dom i zapomnieć, odciąć się. Tu i teraz, ale kiedy wampir zbliża się jeszcze bardziej i sugeruje, że przeszukanie rudery należy zacząć od piwnicy – coś w niej pęka.
Convalliana zamachuje się, wymierzając wampirowi policzek. Nie okazuje przy tym żadnej emocji – jej oczy jednak nabierają ciemnej poświaty. Z każdym oddechem stają się coraz bardziej czarne, aż przypominają nicość, bezkres tego, co może znajdować się po drugiej stronie. Zaraz potem dłoń sukkuba znów jest w górze, a niewidzialna siła łapie mężczyznę i z impetem napiera, aż ten przelatuje przez korytarz i zatrzymuje się po ścianie naprzeciwko – tuż przy schodach prowadzących do piwnicy.
UsuńW powietrzu czuć kurz, pył i drewno; gdzieś wokół pulsuje energia i smród emocji, których nikt nie powinien odważyć się nazwać.
Spogląda w stronę wampira, którego ciało brzydko wbiło się w ścianę, a potem przechyla głowę i zbliża się wolno. Każdy jej krok jest cichszy – pełen gracji; ciało porusza się, jest lekkie, cudownie miękkie. Łapie za kawałek pękniętego lustra, gdy mija martwe ciało jednej z wiedźm, zaciskając palce – nie przejmuje się bólem; nie przejmuje się rozciętą skórą.
— Zabiję cię.
Zatrzymuje się od wampira w kilku krokach, pozwalając mu wstać, a kiedy wydostaje się ze ściany i prostuje się, zbliża się tak gwałtownie i zamachuje się, że lustrzane szkło tnie powietrze tuż przy jego twarzy.
CONVALLIANA DIGGES
[okey ;) zawsze możesz ja ugryźć xD]
OdpowiedzUsuńJ.
Próbuj.
OdpowiedzUsuńTyle wystarcza, żeby się uśmiechnęła. Jeśli naprawdę chciał umrzeć, powinna go zabić – powinna po prostu skończyć to, co zaczęła wiedźma, a potem zapomnieć o wszystkim, bo tak byłoby łatwiej. I wtedy nie musiałaby znosić ani jego irytującego głosu, ani zimna, ani dystansu.
Kiedy łapie za jej dłoń i zaciska palce, nie wydaje z siebie żadnego dźwięku – jej ciemne oczy po prostu obserwują. Chłoną chwilę, ten jeden moment, w którym decyduje się działać.
Chce się wyrwać, ale Su-Jin trzyma ją zbyt mocno – z jej ust ucieka cichy warkot, a gdy wampir ściska jej palce, a szkło wbija się mocniej w jej skórę, sięga spojrzeniem do jego tęczówek, które przypominają rubiny. Convalliana dyszy ciężko, a w konsekwencji zbiera ślinę i pluje mu w twarz. Jednak nie może zrobić nic więcej – Su-Jin łapie za jej gardło, a ciało wiotczeje mimowolnie, poddaje się temu, co ma nastąpić.
Nie wypowiada niczego i nie jest w stanie zareagować, bo wampir używa siły – próbuje się jakoś zasłonić, zrobić cokolwiek, co mogłoby zminimalizować ból, ale gdy jej ciało rozbija lustro, a w głowie zaczyna szumieć, Convalliana wydaje z siebie ciche jęknięcie; któreś ze szkieł wbija się w jej ramię, inne w biodro, jeszcze inne w bok – bierze oddech, rozglądając się wokół.
Wszędzie krew, odór nieznanej energii, czegoś demonicznego i grzesznego. Czegoś, co wypełnia jej płuca i daje o sobie znać, gdy ściska jej serce.
Gwałtownie wyciąga szkło – uwalnia dłoń, zaciskając pięść, a potem z krzykiem za zamkniętymi ustami wyrywa też inne. Czuje, jak krew spływa po jej skórze; jak szkarłat moczy jej ubranie. Convalliana próbuje powstrzymać zawroty głowy – przez to, że oddała Su-Jinowi jakąś część własnej energii, czuje się teraz dziwnie odrętwiała; czuje, że ciało nie jest aż tak lekkie i miękkie; że brakuje jej czegoś, co mogłoby wyzwolić jej prawdziwą naturę.
Ale Su-Jin nie daje jej zrobić niczego więcej – doskakuje do niej i chwyta za włosy. Jej spojrzenie dosięga jego twarzy i wtedy niemal z obrzydzeniem próbuje obrócić głowę, nie chcąc, aby jakkolwiek jej dotknął, ale nie umie się wyrwać – jego palce sięgają do jej policzka, zbierając krew, a potem jego język zlizuje szkarłat, co w jakiś sposób wywołuje w Convallianie bunt.
— Przysięgam, że zdechniesz w męczarniach… — Warkot uciekający z jej ust przypomina coś diabelskiego; ryk demona, który został wypuszczony z piekieł. Jest też w tym coś bolesnego; ból zaczyna Convallianie coraz bardziej doskwierać, a z rany przy jednym z żeber wciąż ucieka krew. Sukkub czuje, jak ubranie klei się do jej ciała; jak nasiąka słodką i lepką czerwienią.
Bierze oddech, a potem chwyta jeszcze raz za rozbite szkło i z impetem wbija w pierś wampira – to być może nie daje zbyt wiele, ale sprawia, że Su-Jin spuszcza wzrok, a wtedy niewidzialna siła znów uderza w jego sylwetkę; znów omamia, rzucając mężczyzną o ścianę. Kiedy tak się dzieje, demonica pozwala sobie jęknąć – z bólu, ze zmęczenia, z niedowierzania, z niemocy. To wszystko działo się tylko dlatego, że była zbyt blisko Su-Jina; działo się, bo jakaś wiedźma pomyliła się w swoim osądzie; działo się, bo wampir przyszedł, aby zejść do piwnicy i złapać jej dłoń. Działo się, bo była zbyt głupia; zbyt naiwna, zbyt słaba.
To daje jednak Convallianie chwilę, aby rozejrzała się wokół i sięgnęła po kołek z drzewa brzoskwiniowego. Zaczesuje swoje włosy w tył, jej dolna warga delikatnie drży – czarne, bezkresne oczy są czujne i błyszczą bezlitością.
I znów jest blisko; znów napiera, znów przyjmuje cios i paruje, trzymając gardę, aż w końcu powala mężczyznę i dociska do desek z warknięciem – siada okrakiem, przytrzymuje jego dłoń kolanem, a potem zamachuje się, żeby wbić w jego serce kołek.
UsuńZrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to, zrób to…
Jest tak blisko, żeby zabić tego cholernego wampira; żeby zakończyć jego żałosny żywot tu i teraz, ale kiedy jej palce zaciskają się, a oddech gwałtownie opuszcza usta, ręce nie chcą się ruszyć. Convalliana zastyga w tej pozycji – i obserwuje. Warczy jeszcze raz, chcąc się zmusić do czegokolwiek – do tego, aby wbić kołek w klatkę piersiową Su-Jina, ale nie może.
Nie chce.
CONVALLIANA DIGGES
[jeśli to jest jakaś delikatna interwencja to nie widzę przeszkód, byleby to nie było starowaniem postaci w taki sposób, że nie będę sama wiedziała jak odpisać ;p]
OdpowiedzUsuńJ.
Nie spodziewa się, że nie da rady – że ciało zastygnie, mimo że było tak gorące, zakrwawione i gotowe. Mimo że do tej pory pragnęła go zabić; przebić jego pierś kołkiem i patrzeć, jak umiera, a mimo to, gdy ma taką okazję, nie może się ruszyć.
OdpowiedzUsuńCo się stało? Kiedy się zatrzymała, dysząc ciężko, choć górowała i miała przewagę? Wystarczyło się ruszyć; zrobić cokolwiek, co przesądziłoby o tym, że zwyciężyła, a tym samym pogrzebała kogoś, kto wiedział o niej zbyt wiele – tak byłoby najlepiej.
Dostrzega jego pełen pogardy uśmiech i nie wie, dlaczego się zatrzymała. Gdyby to zrobiła, Su-Jin byłby martwy – być może naprawdę była słaba i żałosna, skoro nie umiała zakończyć tego wszystkiego.
Kiedy Su-Jin ją z siebie zrzuca, a jej ciało uderza o podłogę, Convalliana wydaje z siebie sapnięcie. Szum w głowie wzrasta, usta próbują złapać stracony oddech, ramię delikatnie się obraca, a instynkt każe się podnieść, ale wampir szybko do niej doskakuje – warczy dziko, gdy unieruchamia jej ręce, wytykając jej bezbronność.
Próbuje odchylić głowę, aby móc chwycić oddech, ale palce Su-Jina mocno łapią za jej szyję – zaczyna brakować jej tlenu, a kiedy jej ręce są wolne, otacza nimi nadgarstek wampira, chcąc go od siebie odrzucić. Convalliana czuje, że zaczyna słabnąć, a gdy dociera do niej głos, niemo przytakuje temu wszystkiemu.
Gdyby się nie zawahała, nie skończyłaby w ten sposób.
Spogląda w stronę przyciśniętego do jej szyi ostrza, nie do końca umiejąc się pogodzić z tym, co się właśnie stało – czy naprawdę tak umrze? Czy po tylu wiekach da się tak po prostu zabić? Bierze gwałtownie wdech, klata piersiowa chaotycznie faluje, twarz marszczy się, a włosy kleją się do spoconego czoła. Convalliana próbuje myśleć trzeźwo – jakoś się uwolnić, jakoś uciec, jakoś przetrwać.
Rozchyla usta, gdy Su-Jin wolno rozluźnia chwyt; gdy odsuwa nóż od skóry i wyrzuca ostrze gdzieś dalej. Hałas jest niemal ogłuszający – niemal kruszy wszystkie mury i porusza rzeczywistością.
Convalliana łapie jego wzrok przy sobie – czerwień znika, wszystko nagle wydaje się cichsze, wydaje się tracić moc, jest posłuszne i ugodowe, choć o tym nie świadczy ani jej urwany oddech, ani panika wrząca pod skórą.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego odrzucił nóż?
Przecież mógł docisnąć ostrze bardziej – zdawała sobie sprawę z tego, że to mogłoby potrwać tylko moment, ale koniec nie nadszedł i tak naprawdę Convalliana nie wiedziała, czego bardziej powinna się obawiać. Czy tego, że Su-Jin jest tak blisko, czy może tego, że wciąż żyje – a co, jeśli to tylko gra pozorów? Utkany przez niego miraż?
Bierze oddech, mruga kilkukrotnie, próbując zrozumieć, co się dzieje; co właściwie się stało, a koniec końców porusza się i dociska czoło do czoła Su-Jina w tym niewinnym geście, w którym niejako wywiesza białą flagę. Wie, że dalsza walka skończyłaby się czyjąś śmiercią – wie, że powinna odpuścić i poddaje się temu. Oczy sukkuba wracają do swojej pierwotnej barwy – zieleń wypełnia spojrzenie Convalliany. Długie, ciemne rzęsy rzucają cień po jasnych, zakrwawionych teraz policzkach, podkreślając przezroczystość skóry.
Wciąż trzyma czoło przy czole Su-Jina, a jej dłoń dotyka jego prawego policzka w geście, w którym chciałaby go spoliczkować za to wszystko, za walkę, za uderzenie w jej czułe punkty i za to, że tutaj był – że znajdował się tak blisko, za to, że w tym krótkim momencie naprawdę go potrzebowała, ale jej palce jedynie delikatnie odbijają się od jego skóry – zostawia po sobie krwawe ślady – i uciekają, gdy ręka sukkuba bezwolnie spada.
— To za to, że mnie sprowokowałeś… — odzywa się, a jej głos zdecydowanie drży i słychać w nim ból. Bierze jeszcze raz oddech, a potem odsuwa twarz do twarzy Su-Jina i zerka do swojego krwawiącego boku, po czym zasłania ranę dłonią i uciska.
Próbuje wstać i udaje jej się to, ale zaraz potem wydaje z siebie cichy jęk, a ramię opada i opiera się o pobliską ścianę. Convalliana zerka na krew pomiędzy swoimi palcami, wiedząc, że potrzebne będzie szycie i że raczej nie wyjdzie z tego domu bez pomocy – posyła Su-Jinowi krótkie spojrzenie, wiedząc, że jest zmuszona mu zaufać; że po raz kolejny ryzykuje. A co, jeśli tym razem wampir przetnie jej gardło srebrnym ostrzem? A co, jeśli to wszystko, co widziała w jego oczach, to, czego nie chciała nazywać, to jedynie iluzja?
Usuń— Wiem, że ustaliliśmy już, że nie lubisz rozkazów — zaczyna mówić, spuszczając nieznacznie głowę — ale musisz mi pomóc. — Złośliwy głosik wytyka, że to nie pierwszy raz, gdy Su-Jin jest zmuszony do tego, aby wyciągnąć do niej rękę, ale Convalliana nie umie się tym teraz przejąć.
Chce wrócić do domu, schować się za murem, a potem zmyć z siebie brud i krew, aby odciąć się do tego, co się stało.
Opiera plecy o ścianę i dociska mocniej rękę do żeber.
— Najpierw przeszukajmy dom, a później pobawisz się w lekarza. Obyś umiał szyć. — Zmusza się do kroków, wydaje z siebie ciche sapnięcie i opiera zakrwawioną dłoń o kolumnę. Mija wampira, nie mając zamiaru pokazywać, jak bardzo ma ochotę zapaść się teraz w sobie, więc dumnie trzyma swój podbródek, a ciało, choć słabsze i zakrwawione, wciąż pachnie cynamonem, wanilią i agrestem.
CONVALLIANA DIGGES
— Pozwól, że sama zadecyduję o tym, czy się tutaj wykrwawię, czy nie — mruczy pod nosem, a w jej głosie słychać pewną żartobliwość, pewną zadziorność.
OdpowiedzUsuńConvalliana nie ma zamiaru wytykać wampirowi tego, co się stało. Być może, gdyby nie zareagowała, skończyłoby się to wszystko inaczej – może gdyby się wycofała, to Su-Jin nie mógłby jej skrzywdzić, ale zrobił to i teraz nie miało to wielkiego znaczenia.
Nie zauważa, kiedy Su-Jin zdejmuje bluzę, a jeszcze raz rozgląda się wokół. W domu powinno być coś, co zdradziłoby plany czarownic – coś, co świadczyłoby o tym, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż można było przypuszczać.
Odwraca się, gdy słyszy jego głos, a potem marszczy się delikatnie w momencie, w którym Su-Jin zbliża się do niej i skraca dystans. Przez moment nie rozumie, czego od niej oczekuje, ale kiedy zabiera jej dłoń, żeby odkryć ranę, przechyla głowę – jest w tym coś dziwnego; coś, czego normalnie nie chciałaby widzieć. Przez chwilę zaczyna nawet panikować, że wampir może zobaczyć ją w tym stanie; że widział jej krew i cały ten syf, który w sobie nosiła, ale uspokaja się, gdy Su-Jin przykłada prowizoryczny opatrunek do jej boku. Wie też, że jest już za późno, aby panikować.
Posłusznie przytrzymuje materiał, pozwalając się obowiązać. Zerka jeszcze raz w stronę wampira, nie wiedząc, co powiedzieć, ale wtedy pada to jedno szczególne słowo, a Convalliana otwiera szerzej oczy – ma wrażenie, że jest to bardziej szczerze niż jakiekolwiek wyznanie, które słyszała. Szczere, krótkie i ciche, być może nawet wstydliwe, a to dociera prosto do jej neuronów – pobudza je, chcąc, aby przeanalizowały to wszystko.
Przytakuje wolno, nie chcąc niczego zepsuć; nie chcąc odrzucić tego, co powiedział, bo choć był przeklętym wampirem, któremu najchętniej kupiłaby trumnę z drzewa brzoskwiniowego, to tak naprawdę był kimś, kto wiedział o niej naprawdę wiele – znał jej sekret; widział jej słabość i łzy. I wciąż tutaj był, choć inaczej. I być może nie powinno jej to obchodzić, ale obchodziło – chciała się dowiedzieć, dlaczego to zrobił. Dlaczego przyszedł i złapał jej rękę. Dlaczego jej zaufał, dlaczego jej nie zabił.
— Pilnowaniem mnie? Masz mnie za dziecko? — rzuca kąśliwie, a potem zerka w jego stronę, gdy zaczął od przeszukania ciał pozostałych martwych wiedźm. I kiedy jest dość daleko, wypuszcza z ust ciche, bolesne jęknięcie.
Nie jest to ból, który mógłby równać się z bólem, który doświadczyła podczas przesłuchania w 1609 roku – od tamtej pory jednak ma krótkie włosy i jedną jasną bliznę po poparzeniach przy piersiach, której nie udało jej się zamaskować. Szrama jest jednak niewidoczna, ale wyczuwalna pod palcami – i choć nie da się jej zauważyć, Convalliana doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że tam jest.
Idzie więc dalej i szuka czegoś, co mogłoby być jakkolwiek ważne – czegoś, co wiedźmy tutaj zostawiały. Słyszy jęknięcie desek, dlatego cofa się o krok i dociska mocniej stopę, a wtedy drewno znów bierze oddech. Convalliana z zaciśniętą szczęką pochyla się i podważa listwę, a potem odrzuca drewienko – w ciemnej skrytce leży gruby notes. Sięga po zeszyt, bada jego skórzaną fakturę dłońmi, wyczuwając, że nie jest to coś zwykłego, ale i tak otwiera notatnik, a wtedy ściany drżą gwałtownie – z białych kartek ucieka dym, który momentalnie zamienia się w ogień. Ogień zaś przybiera kształt smoka, który ryczy w stronę Convalliany – uchyla się w ostatnim momencie, czując obrzydliwe ciepło przy swoich policzkach, a gdy ognisty smok trafia w stare, wyżarte przez mole firany – podpala je niemal od razu.
Demonica łapie się za bok, patrząc, jak płomienie tańczą coraz bardziej i bardziej. Cofa się krok, chcąc się wycofać, ale potyka się – sięga po notatnik, który przyciska do swoich obojczyków, ale gdy próbuje wstać, orientuje się, że nie ma siły.
Usuń— Jeśli chcesz się dowiedzieć, co znalazłam, powinieneś pomóc mi wstać — rzuca dość słabo w stronę Su-Jina, gdy z otępieniem wyczuwa jego energię. — Ewentualnie możesz też mnie tutaj zostawić, ale nie radzę…
Mruży delikatnie oczy i zerka w stronę ognia, który jest coraz bliżej. Czy powinna wierzyć w to, że wampir jej pomoże? Musiała w to wierzyć. Nie było tutaj nikogo innego, kto faktycznie wyniósłby ją z tej rudery. Poza tym Su-Jin chyba wcale nie chciał jej zabić – być może skrzywdzić, zobaczyć jej krew, ale czy tak naprawdę chodziło o jej śmierć? Nie wiedziała.
Nie wiedziała, a to przerażało ją najbardziej.
CONVALLIANA DIGGES
Spogląda w stronę Su-Jina, widząc, jak wolno się zbliża – jak przedłuża każdą chwilę, a to wywołuje frustrację. Posyła mu znaczące spojrzenie, a potem kaszle kilka razy przez unoszący się wokół dym, który gryzie w gardło i ściska nos.
OdpowiedzUsuń— Gdyby nie to, że chcę, żebyś mi pomógł, odpowiedziałabym naprawdę złośliwie — stwierdza, nie wiedząc, czy wampir faktycznie jej pomoże, czy może będzie się przyglądać, jak ogień dosięga jej stóp, a potem całej reszty. Convalliana doskonale pamiętała smród swojej palonej skóry – i nie chce zetknąć się z płomieniem raz jeszcze, a choć nie jest to jej najgorszy lęk, to żywioł ten wywołuje w niej wewnętrzne spięcie; coś, co sprawia, że ma ochotę się cofnąć, a czasem wręcz przeciwnie – pragnie spłonąć.
Pozwala Su-Jinowi się objąć, a potem podnieść – i wydaje jej się to takie niepoprawne. To, że jest tak blisko, że jeśli tylko odwróciłaby głowę, to mogłaby dotknąć nosem jego szyi, choć szybko pozwala temu umknąć. Nie powinna o tym myśleć. Domyśla się też, że zainicjowana bliskość nie jest dla niego czymś łatwym – do tej pory Liana zbliżała się do niego tylko po to, aby wywołać jakąś reakcję; aby zobaczyć jakieś emocje, ale tym razem było inaczej. Nie chodziło już o czystą złośliwość czy drażnienie się z nim.
— Wielkie rzeczy poprzedza katastrofa — stwierdza, maskując swój uśmiech, który mógłby rozjaśnić jej twarz. Czuje jego krótkie spojrzenie przy sobie, a to sprawia, że cicho prycha, jakby to miało odpowiadać wszystkiemu, co powie. — Skoro trzeba mnie pilnować, to oczekuję, że weźmiesz sobie swoje własne słowa prosto do serca i będziesz to robić.
Jest trochę złośliwa, trochę zaczepna, ale przede wszystkim zmęczona, dlatego pozwala sobie zerknąć przez ramię Su-Jina, aby omieść wzrokiem płonący dom – w jakiś sposób cieszy się, że dostrzega coraz większe płomienie; że rudera sczernieje i nikt nie dowie się, co tutaj zaszło; że w jakiś sposób wszystko to, co zostało niewypowiedziane, a wisiało gdzieś wokół, zginęło.
Potem nieco niepewnie opiera skroń o obojczyk Su-Jina, obawiając się, że przez ten gest wampir po prostu zabierze ręce, a ona wyląduje gdzieś w leśnej ściółce. Jednak gdy nic takiego się nie dzieje, zamyka oczy – czuje pod powiekami całą gamę własnych emocji, a to w jakiś sposób wywołuje w niej panikę, dlatego bierze oddech, chcąc przegonić to irracjonalne uczucie.
Wsłuchuje się też w ciszę wokół – słyszy jak Su-Jin przemierza drogę przez las i przez moment zastanawia się, czy nie jest zirytowany tym wszystkim; tym, że jest tak blisko i że owiewa gorącym oddechem jego szyję. Convalliana niemal czuje zapach jego skóry – coś krystaliczne zimnego jak górska woda, coś srebrnego i dymiącego, jak spalone w rytuale zioła.
Otwiera oczy w momencie, w którym jej dom jest już blisko – budynek przy jeziorze nie jest imponujących rozmiarów. Ma charakterystyczny czerwony dach, ogródek i garaż. Utrzymany w prostej konstrukcji bez żadnego architektonicznego szaleństwa – widać jednak skandynawskie inspiracje. Minimalizm i uwielbienie do natury. Convalliana ożywia się nieco, a potem rozgląda się, jakby chciała się upewnić, że nikogo więcej tutaj nie było – wciąż jednak czuje minimalny smród energii czarownicy.
— W kuchni, w dolnej szafce, jest apteczka — odzywa się, gdy Su-Jin przekracza próg i przemierza ciemny korytarz, a potem kiedy wampir pomaga jej zająć kanapę, bo salon i kuchnia są ze sobą połączone, podnosi podbródek i mamrocze ciche: — Dziękuję.
Zaraz potem odwraca wzrok, zapomina o tym, co powiedziała, wyrzuca to i odcina się, by zaraz potem poruszyć się nieznacznie i zsunąć się nieco, aby samodzielnie zdjąć prowizoryczny bandaż i zrzucić poszarpaną i brudną sukienkę – materiał zatrzymuje się przy biodrach, obnażając czarny koronkowy biustonosz, wystające obojczyki i zdecydowanie mniej już teraz krwawiącą ranę. Szkło najwidoczniej wbiło się dość głęboko, a w całym chaosie Convalliana po prostu je wyciągnęła, nie przejmując się ewentualnym krwotokiem.
Usuń— Mam nadzieję, że już to robiłeś — zwraca się do Su-Jina, który wrócił z apteczką. W niej powinien znaleźć wszystko, co będzie potrzebne, aby zszyć ranę. Sukkub odchyla się nieco, jedno z ramion opierając o kanapę, a potem zaczesuje włosy i zerka w stronę wampira, przyglądając się jego ruchom.
CONVALLIANA DIGGES
Chyba nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak by to było żyć wiecznie. Przez setki, a może i tysiące lat. Prawdopodobnie dlatego, że jej życie było zbiorem pozszywanych naprędce chwil. Gdyby mogła mieć dom gdziekolwiek indziej, pewnie nigdy by do Woodwick nie przyjechała, żyłaby sobie najspokojniej w świecie, wykładając gramatykę kontrastywną i nawet nie przyszłoby jej do głowy drążyć tematów, które dziś spędzają jej sen z powiek. Właśnie na tym polegało okrucieństwo czarownika, który rzucił na jej rodzinę tę klątwę. Los Wynne’ów sprowadził się do prostej zasady – nigdzie nie mogli zagrzać miejsca i byli zmuszeni do ciągłego opuszczania miasta, za którym tęskni się najmocniej.
OdpowiedzUsuńDoskonale za to rozumiała w jaki sposób długowieczni dzielą swój czas. Odpowiadało jej jak zdecydowana większość z nich go wykorzystuje, bo i ona najpewniej postąpiłaby podobnie. Mogąc wszystko, a nie musząc nic, najprawdopodobniej nieśpiesznie przeglądałaby kolejne karty ksiąg, próbowałaby rozwiązywać problemy, o których nie śniło się filozofom lub czerpałaby z dobrodziejstw wszechwiedzy w dowolny inny sposób.
Nie miała jednak przed sobą (ku swojemu zadowoleniu) perspektyw na wieczność, musiała więc gospodarować czasem tak, by nie umknęła jej żadna ważna chwila. Trzeba przy tym zauważyć, że dość karkołomne to zadanie, biorąc pod uwagę fakt, że ¬– z powodów opisanych powyżej – w niewielu miejscach miała przyjaciół, a o miłości i rodzinie, do których zwykły człowiek zwykle dążył, nawet nie śmiała myśleć.
Tym oto sposobem Ceri Wynne czerpie z życia to, co w nim pozostało. Skupia się na tym, co daje jej szczątkową radość, poczucie satysfakcji lub wdzięczności. Resztę odkrywa powoli, stawiając ostrożnie swoje kroki. I wiedziona właśnie tym poszukiwaniem drobnej radości, wylądowała z nosem w książce, wlepiając oczy znad okładki w tajemniczą istotę przed sobą. Przez chwilę zdaje się chłonąć jego pytanie, analizując tak obce, a jednak ciekawe rysy. To jedno musiała oddać nieśmiertelnym – z jakiegoś powodu ich twarze były perfekcyjne.
– Lingwistyka. Języki celtyckie oraz ewolucja staroangielskiego – odpowiada, mając niejasne wrażenie, że po raz pierwszy od dawna rozmawia z kimś, kto na dźwięk tego zlepka wyrazów nie uniesie wysoko brwi. Choć patrząc mu w oczy nie mogła nie kojarzyć ich z ciemnym, mrocznym lasem, to przez ułamek sekundy poczuła, jakby w tym lesie leżała piękna, czerwona nitka, prowadząca do nieokreślonego jeszcze celu.
– Języki celtyckie okazują się być bardzo praktyczne – stwierdza mimochodem, jako że wszystkie swoje zaklęcia kuje tylko i wyłącznie po walijsku. Uśmiecha się przy tym, choć uśmiech ten nie sięga jej oczu. Czy powinna chwycić tę nitkę i iść za nią? Czy istnieje szansa, że dzięki temu się nie zgubi? A może na końcu nitka plącze się na kształt wisielczego sznura? Tego Ceri jeszcze nie wie.
– Jakimi osobliwościami zajmuje się pan, profesorze? – pyta, choć w jego oczach widzi, że rozmowa z nią nie jest dla niego wygodna. Z jakiegoś powodu jednak nie ucina sobie z nim pogawędki, by obserwować ten cień dyskomfortu. Łapie się na tym, że istota przed nią ją fascynuje. Pytanie tylko, czy fascynacja ta ukuta jest z ciekawości, czy przezorności.
Zerka na leżące przy nim księgi. Jeśli oboje będą prowadzić tu wykłady to siłą rzeczy będą się widywać. I z jakiegoś powodu ma wrażenie, że nawet gdyby tego nie chcieli, to korytarze uniwersytetu będą układać się tak, by mogli na siebie wpaść. Nie potrafiła tego wyjaśnić.
Ceri
— Nie? — Posyła mu krótkie spojrzenie, sądząc, że skoro tego nie robił, to najprawdopodobniej szwy będą wyglądać okropnie i mimo że nie miało to wielkiego znaczenia, Convalliana zaczyna odczuwać pewien niepokój. Jej sukkubie ciało dość szybko się regenerowało, ale potrzebowało czasu – czuje też pod powiekami zmęczenie, które krystalizuje się delikatnie drżącą dolną wargą.
OdpowiedzUsuń— Oh, jestem wyjątkowa — stwierdza nieco złośliwe, kiedy Su-Jin wyznaje, że nie ma w zwyczaju nikogo ratować, a jednak jest tutaj. Tuż obok. Nigdy nie przypuszczałaby nawet, że faktycznie będzie blisko; że zdecyduje się wyciągnąć do niej swoje ręce, by zrobić coś innego niż złapanie za jej gardło.
Przełyka ślinę, gdy wspomnienie z rudery odżywa – to, jak Su-Jin trzymał jej szyję, jak przyłożył srebrne ostrze i jak koniec końców się zawahał; jak odrzucił sztylet, aby skapitulować wobec tego wszystkiego, co się działo.
— Twoje ciało? Su-Jin, mówisz dzisiaj dziwne rzeczy… — Przykłada palce do swojego zakrwawionego czoła, czując narastający ból w skroniach. — O ile naprawdę się tak nazywasz — wytyka mu to, co powiedział w opuszczonym domu, przez moment zastanawiając się, czy cokolwiek, co wiedziała o wampirze, było prawdą. Czy może jedynie fałszem, który przykrywał to, co rzeczywiste, a jeśli tak było, to czy mogła ufać, że Su-Jin nie zabije jej przy pierwszej lepszej okazji?
— Uspokajasz siebie czy mnie? — mruczy i przytakuje, godząc się z tym, że będzie bolało.
Wbija paznokcie w poduszkę i oddycha przez nos, pozwalając Su-Jinowi zająć się raną – jej zielone oczy obserwują każdy jego ruch; każe pociągnięcie, ułożenie nadgarstka i palców, przyglądając się temu osobliwemu tańcowi.
Wie, że powinna mu zaufać; że po tym, co się stało, raczej nie jest dla niej zagrożeniem. Jej oczy unoszą się i suną po męskiej twarzy – po czole, nosie, policzkach i ustach; obejmują przydługawe włosy i dostrzegają w nich zastygłą krew. Su-Jin ma gładką i jasną skórę, i skupione spojrzenie, które otaczają ciemne rzęsy.
Nie odzywa się, a milczy w momencie, w którym jego głos odbija się echem od ścian. Jego ciepły ton głosu i usta układające się w łagodny uśmiech – to w jakiś sposób przyciąga jej uwagę, dlatego przygląda się temu grymasowi; grymasowi, o który nigdy by go nie podejrzewała, ale ten uśmiech, ten łagodny uśmiech, wydaje się pasować do jego twarzy i do właśnie tego momentu, do tej konkretnej chwili. To wszystko jednak w jakiś sposób sprawia, że nie wie, co myśleć – czy naprawdę Su-Jin miał w sobie tę łagodność? Czy może ciepły ton głosu był jedynie misternie wykonanym mirażem?
Pozwala, aby męskie ręce zajęły się innymi rankami – i kiedy dotyka jej policzka, Convalliana chwyta przy sobie jego spojrzenie. Dostrzega w wampirze coś, czego być może nie chce widzieć; dostrzega coś ludzkiego, ciepłego; coś, co w jakiś sposób koi nerwy i pozwala jej wziąć oddech, zanurzyć się w bezpieczeństwie – w tym, że naprawdę jest w domu. Przez moment wyrywa się, aby złapać jego rękę i znów sprawdzić, czy był tuż obok – czy nie jest to jedynie przykra iluzja, w której utknęła, ale powstrzymuje się. Wie, że to będzie kolejne przekroczenie granicy i że jeśli faktycznie zdecyduje się ją przekroczyć, może już nigdy nie wrócić za jej linię.
— Więc? Zamierzasz ze mną porozmawiać? — pyta cicho, nieco niepewnie, opierając policzek o oparcie kanapy. Trzyma dłoń przy swoim boku, oddycha już spokojniej i dopiero teraz wyczuwa zapach kurzu, krwi, drewna i cynamonu.
Usuń— Co się stało… gdy posmakowałeś mojej krwi? Czy moja krew… czy brzydzisz się moją krwią? Czy to przez to stwierdziłeś, że dobrym pomysłem będzie sprowokowanie mnie? — Wpatruje się w niego, a choć przy jasnej twarzy nie widać emocji, zielone oczy błyszczą i chcą usłyszeć cokolwiek, co mogłoby wyjaśnić całą tę sytuację.
Przez moment milczy i zadaje pytanie, które niemal wypala się pod jej skórą:
— Dlaczego mnie nie zabiłeś?
Boi się tego, co usłyszy. Boi się, że Su-Jin powie, że żałuje, że tego nie zrobił; że tak naprawdę powinien poderżnąć jej gardło i zostawić truchło. I być może tak byłoby lepiej – gdyby była martwa, nie pytałaby. Gdyby była martwa, nie patrzyłaby w jego stronę, domagając się wyjaśnień.
CONVALLIANA DIGGES
Przyjmuje jego spojrzenie przy sobie, nie mając sił, aby odeprzeć ten wzrok i jakoś się odegrać, więc po prostu opiera policzek o oparcie kanapy i czeka. Nie jest pewna tego, co usłyszy i nie wie, co się stanie, gdy pozna prawdę, ale to był ten jeden szczególny moment, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńUśmiecha się delikatnie, doskonale rozumiejąc, co chce powiedzieć – jest w tym wszystkim coś niebywale dziwnego; to, że nielubienie się kroczy przy czymś, czego nie da się nazwać. I z jednej strony da się to określić honorem, ale z drugiej honor w niektórych sytuacjach nie wystarczał – był zaledwie pierwszą z granic, którą łatwo złamać.
Patrzy w jego stronę, gdy wyznaje, że imię, którym się przedstawia, nie jest jego – wtedy coś sprawia, że Convalliana czuje zimny dreszcz, który pojawia się przy łopatkach i zbiega w dół kręgosłupem. Skoro nie nazywał się Su-Jin, kim tak naprawdę był? Kto siedział naprzeciwko niej?
— Nie tylko ja widziałam to, czego nie powinnam widzieć — stwierdza neutralnie, a gdy przypomina sobie własną niemoc, odwraca spojrzenie, aby wbić je w podłogę. Convalliana wie, że gdyby przepracowała traumę, nie dałaby się zniewolić, a przy tym nie sięgnęłaby po dłoń wampira i nie ruszyłyby jej tak bardzo jego słowa – w jakiś więc sposób zgadzała się z tamtymi oskarżeniami; oskarżeniami o to, że jest słaba i żałosna, bo w tamtym momencie być może naprawdę taka była.
— Nie żyłeś? — Marszczy się delikatnie, odwracając do niego głowę. Lustruje jego sylwetkę spojrzeniem, przesuwa zielenią po twarzy i ramionach, chcąc sięgnąć dalej. Głębiej. — Więc jesteś połączeniem ciała i ducha, które należały do innych bytów, co w konsekwencji sprawiło, że się urodziłeś? — pyta cicho, trochę niepewnie, próbując zrozumieć, a jednocześnie zaczyna widzieć więcej. To, co do tej pory było ukryte.
— Pamiętasz swoje poprzednia życia, ale tak naprawdę nigdy nie byłeś ani tym ciałem, ani duchem?
Convalliana czuje… współczucie. Współczucie do jednej z istot, które należały do czegoś ciemnego, zimnego; do czegoś, co być może nigdy nie powinno istnieć. Przez moment chwyta w rozchylone usta oddech, nie wiedząc, co powiedzieć i jak zareagować – jak odnieść się do słów, które właśnie padły.
— Ja… — zaczęła, gdy zaczął mówić o tym, że miała okazję go zabić; wiedziała o tym. Wiedziała, że jeśli tylko by się przemogła i wbiła ten cholerny kołek w jego pierś, Su-Jin byłby martwy. A jednak był tuż obok. Nie wie, jak się z tego wytłumaczyć, dlatego milczy. I być może właśnie dlatego wolno, niemal nierzeczywiście wyciąga rękę, a jej palce dotykają palców Su-Jina w drobnym, niewinnym geście.
— Cieszę się, że wróciłeś. Że odzyskałeś kontrolę… przez chwilę naprawdę myślałam, że tam umrę i w tym jednym momencie nienawidziłam cię tak bardzo. — Bierze oddech — Nie chciałam umrzeć w ten sposób: w jakiejś ruderze, z poderżniętym gardłem. To wydawałoby się tak… nieodpowiednie, niewłaściwe, choć może tak powinno się stać. Gdy żyjesz zbyt długo, gdy pamiętasz Grecję i Rzym, gdy wiesz, kim naprawdę był Aleksander Wielki, czujesz, że możesz żyć wiecznie. Że zdołasz przetrwać wszystko, ale koniec końców to tylko iluzja… i mogłabym cię przekląć w każdym języku, który powstał, w martwych i żywych, ale teraz, gdy cię widzę, kiedy dostrzegam to, co zawsze ukrywałeś, a co ja ignorowałam, wydaje mi się to w jakiś sposób piękne. To połączenie ducha i ciała: to, że tutaj jesteś, choć musisz być wykończony ciągłą walką o kontrolę… — Z jej ust ucieka cichy szept, a wzrok znów spada. Convalliana mocniej wtula policzek w oparcie kanapy i przez moment milczy. Nie jest pewna, co powinna myśleć, ale wie, że w jakiś sposób niemo przytakuje słowom Su-Jina – przede wszystkim dlatego, że tak jak on zmarnowała szansę, aby zrobić ostateczny ruch.
— A co z dotykiem? — Zerka do swoich palców, które delikatnie opierają się o palce wampira, a kiedy o to pyta, splata je wolno, przyglądając się, jak mała jest jej ręka w tym uścisku i jak sprzeczne emocje to wywołuje. — Czy dotyk jest problemem dla ciebie, czy może ducha lub ciała? — W końcu jej podbródek zaczyna się unosić, a Convalliana łapie męskie spojrzenie w swoje zielone oczy – w tę błyszczącą zieleń, w której odbija się zmęczenie, ból, chaos i coś miękkiego; coś niebywale łagodnego.
Usuń— Czy… czujesz się teraz niekomfortowo? — pyta, mimowolnie ściskając palce, aby dać mu do rozumienia, że już wcześniej zdawała sobie sprawę z tego, że nie lubił, gdy była blisko. Tylko że wcześniej miała to za pewne dziwactwo albo zwykłą niechęć do tego, kim była – nigdy też nie odważyłaby się o to zapytać, ale skoro zaczęli rozmawiać, Convalliana chciała dowiedzieć się jak najwięcej.
CONVALLIANA DIGGES
[Enzo raczej nie posiada bogatego wachlarza doświadczeń, jeśli mowa o spotkaniach z innymi istotami nadprzyrodzonymi - obraca się raczej w magicznych kręgach, zaś ewentualna styczność z nieśmiertelnymi w jego życiu spowodowana jest raczej całkowitym przypadkiem - tutaj raczej nie ma mowy o umyślnym poszukiwaniu kontaktu. Doktorek interesuje się sprawami zwykłych ludzi, gdyż czuje, że właśnie od człowieka najwięcej korzyści może wyrwać. Nieumarłego mógłby wyczuć, może nie w tłumie ludzi, ale przy rozmowie w cztery oczy - jak najbardziej, ponieważ względnie szybko zorientowałby się, że rozmówca praktycznie nie przejawia pewnych czysto anatomicznych/fizjologicznych prawidłowości.
OdpowiedzUsuńMyśląc o tym teraz dochodzę do wniosku, iż taka rozmowa mogłaby niejako zainspirować Enzo do podjęcia refleksji nad długowiecznością. Co prawda obawiam się wplątywać Lorenzo w jakąś kolejną obsesję, ale delikatnie zainteresowanie czynnikami, które mogą wpłynąć na wydłużenie życia bądź samej biologicznej młodości organizmu...
Tak, to zdecydowanie mogłoby wpasować się w działalność Enzo. Myślę sobie również, że ich spotkanie niekoniecznie musi być całkowicie przypadkowe - wystarczy plotka bądź wydarta z cudzego umysłu informacja o osobie Su-Jina, aby Lorenzo postanowił osobiście wybadać ten temat. Nie wykluczam również, że doktorek (zakładając, iż wstęp na niektóre wykłady jest otwarty nie tylko dla studentów), sam z siebie postanowił zaszczycić swoją obecnością wykład dotyczący moralności, ponieważ sam coraz częściej balansuje na krawędzi tego, co nazywane jest dobrem i złem.
Co do Su-Jina i mojej luźnej teorii - do mojej głowy wdarła się malutka myśl uczepiona tematu ludzkich odruchów, kwestii wybadania wszelkich, nawet tych ukrytych czynników, które mogą wywierać wpływ na wchłonięcie coraz większej ilości przejawów człowieczeństwa.]
Lorenzo
Convalliana wie, że wszystko to, co powiedział Su-Jin, powinno zostać w salonie – że nie może wyjść poza jego ściany. Jest jednak świadoma tego, że cokolwiek by się nie działo, jeśli wampir zdecyduje się przyłożyć do jej gardła srebrny sztylet, użyje tej wiedzy. Z tym wiązało się wieczne życie – z ciągłym wyborem i trzymaniem się samego siebie, bo wszystko inne mogło okazać się zawodne. Nawet emocje.
OdpowiedzUsuńGdy jej dziękuje, nie reaguje – wie, że to słowo, jak każde inne, które jest w jakiś sposób wartościowe, wywołuje niekomfortową ciszę. I być może dlatego jest to tak wyjątkowe; tak miękkie wobec innych słów, bo są one czymś niepowtarzalnym.
Marszczy się nieznacznie, kiedy wspomina o tym, co jej wytknął; to, że w całej tej sytuacji nie było to czymś, czego chciał. Czy powinna temu wierzyć? Wątpiła w to, aby Su-Jin nie byłby zdolny do czegoś takiego, jak rzucenie jej w twarz tym, co czyniło ją słabą – i nie musiał tego robić. Convalliana zdawała sobie sprawę z tego, że obnażyła się za bardzo. Wierzyła jednak w to, że to, co zobaczył, niczego nie zmieniło.
— Po prostu o tym zapomnijmy — stwierdza neutralnie, nie mając zamiaru wracać do tego, co zostało w piwnicy. Najchętniej pogrzebałaby też każdą myśl i uczucie, które jej wtedy towarzyszyły – ciemny i zimny pokój. Pokój bez okien. Pokój bez nadziei, w którym słychać było tylko jej oddech – i być może to było najstraszniejsze. To, że mogłaby tak zgnić.
Kiedy odpowiada, że czuje się dziwnie, Convalliana wolno zabiera rękę – doskonale wie o tym, że dotyk nie jest dla niego czymś przyjemnym. Że najprawdopodobniej nie jest też kimś, kto w ogóle potrzebuje czuć kogoś przy sobie. Przypomina zimny wodospad; przypomina coś chłodnego, prószący śnieg lub wiatr, który zapowiada ulewę. Porywisty i ostry.
— Więc trzymasz dystans i nikomu nie ufasz, bo obawiasz się, że przez to możesz zginąć — oznajmia wolno, przytakując delikatnie temu, co powiedział.
Nie wydaje jej się to dziwne i mimo wszystko ma wrażenie, że w jakiś sposób każdy boi się takiego dotyku; tego, co kryje się gdzieś pod spodem, bo to generuje ryzyko, którego niewiele osób chce się podjąć.
Convalliana nigdy nie wyszła poza znane ramy – jest gorąca, wilgotna, piękna, subtelna. Jest wyuzdana i niewinna; jest spełnieniem marzeń. Tym, co chciałoby się dostrzec; tym, co skrywa się w pragnieniach. Dopasowuje się do form i daje się złapać, choć wie, że jest to w jakiś sposób iluzja. Jakiś miraż, który nigdy nie zostaje rozbity.
— Dla ciebie dotyk jest zagrożeniem, a dla mnie czymś, co sprawia, że mam kontrolę. Taka jest moja natura: dotyk, który może być jedynie powierzchowny i nic nie znaczyć, ale też być czymś głębszym, metafizycznym. Czymś, co pozwala zapomnieć… poczuć się wyjątkowym. Poczuć… cokolwiek. Prawdę, kłamstwo, pożądanie — przyznaje szczerze, punktując tę różnicę. — Ale mimo to… zawsze chodzi o kontrolę, prawda? O to, aby być o krok przed wszystkimi…
Wydaje jej się, że zaczyna rozumieć tę zależność. To, dlaczego Su-Jin zawsze się spina i denerwuje, gdy bezczelnie przekracza granicę – a ona wtedy wpatruje się w jego oczy i chce dostrzec jakieś emocje. Coś prawdziwego i pierwotnego, ale teraz wie, że reaguje w ten sposób, aby być gotów do reakcji.
— Gdybym chciała cię zabić — Uśmiecha się przelotnie i potrząsnęła delikatnie głową — po prostu bym to zrobiła. Bez zbędnego dotyku, zdobywania zaufania czy czegokolwiek innego, co w konsekwencji mogłoby cię zaboleć bardziej niż śmierć.
Wpatruje się w jego twarz, oddychając niemal bezszelestnie przez usta – te są lekko rozchylone i suche.
— Tego się boisz? Że komuś zaufasz, a gdy to zrobisz, zostaniesz zdradzony? — Odwraca wzrok i podciąga się nieco, aby wygodniej usiąść. Zakrywa też wolną dłonią zabandażowany bok. — To lęk, który dotyczy wszystkich, ale w jakimś sensie każdy potrzebuje czegoś… więcej. Dotyku, bliskości, ciepła. Czegoś, co sprawia, że czujesz, że żyjesz… i że nie jesteś tak całkowicie sam. — Convalliana wpatruje się w ścianę, a potem zerka w stronę wampira.
UsuńPokazuje mu swoją wolną dłoń, a potem wolno, aby widział każdy jej ruch, sięga po jego rękę i przykłada sobie jego palce do szyi i daje mu chwilę, aby wyczuł jej puls. Wciąż jest powolna, niemal ospała – w ten sposób daje Su-Jinowi pewną kontrolę, zapewniając, że nie jest dla niego zagrożeniem.
— Czujesz? — pyta, wiedząc, że musiał wyłapać jej puls. — To uczucie, to, że ktoś żyje, że jest gorący i że jest szkieletem, krwią, neuronami, emocjami, to sprawia, że czujesz coś więcej od chłodu. Od tego, że żyjesz tak długo, aż zastanawiasz się, czy to wszystko to tylko coś bardzo, bardzo pokracznego… — szepcze, wpatrując się w jego oczy i zabiera dłoń, aby zabrał rękę, gdy uzna, że ten subtelny gest jest dla niego czymś niewygodnym i krępującym.
— A co z lustrami? — pyta, aby zmienić temat; aby przejść do czegoś innego. — Widziałam twoją reakcję, gdy weszliśmy do tamtego pokoju… — wspomina, wstając wolno. Łapie równowagę, a potem zdejmuje z siebie brudną i podartą sukienkę. Zaczyna odczuwać chłód, siedząc z obnażoną klatą piersiową – przy jej skórze pojawia się widoczny dreszcz. Nie przejmuje się jednak, że przez moment jest jedynie w samej bieliźnie, a z sapnięciem sięga po zawieszony przez oparcie fotela kardigan, a potem zasłaniała ciało, delikatnie związując się w pasie.
I znów siada, zaczesuje włosy w tył i odwraca głowę do Su-Jina, który jest naprzeciwko – tym razem Convalliana dba o dystans.
CONVALLIANA DIGGES
Czuje coś znajomego w czułym geście, którym profesor Cho obdarował książki leżące na biurku. Miłość do wiedzy. Znała to uczucie aż za dobrze. Chwile potem zaskakuje ją jednak rzeką słów wydobywających się spomiędzy dość bladych, choć wyraźnie zarysowanych warg. Opiera więc podbródek na otwartej dłoni, chłonąc każde z nich. Na jej usta wkrada się nieświadomy, nikły uśmiech. Czuje się, jakby cofnęła się te kilka lat wcześniej. Jakby siedziała na wykładzie, zahipnotyzowana tym, czego może się dowiedzieć. Ton jego głosu zdawał się idealnie pasować do sali wykładowej.
OdpowiedzUsuńZ perspektywy osoby trzeciej ich rozmowa przypomina bardzo wdzięczny taniec, zupełnie jakby obie osoby nagle doskonale poczuły się na tym konkretnym parkiecie. Poruszając się z gracją na polu wiedzy tworzą kanał wymiany myśli, które jednak w jakiś cudowny sposób nie wychodzą poza strefę komfortu. Z nikim wcześniej nie nawiązała w takim tempie intelektualnego porozumienia. Nawet nie zdążyła zajść w głowę jak to się do cholery stało. Jego pytanie wytrąca ją z dziwnego transu.
– Zachodowi wydaje się, że wytyczył wyraźną granicę między słowem a jego znaczeniem, ale to złudne wrażenie. Zapomnieliśmy, że język kształtuje rzeczywistość. Nie bez powodu najchętniej przeklinamy i wyznajemy uczucia w języku ojczystym. To uruchamia odpowiednie obszary naszych mózgów – zaczyna, łapiąc się na tym, że chce do niego mówić. I chce, by słuchał.
– Ale nie zawsze parliśmy na wytyczanie granic. Języki celtyckie, w ogóle cała kultura wokół Celtów, jest idealnym świadectwem tego, że wszystko prędzej czy później musi się przepleść – odruchowo chwyta w prawą dłoń węzeł wiszący u jej szyi. – Słowa mają wielką wagę, profesorze. Ludzie uważają, że zwykłe „a niech cię” rzucone w złości nie odbije się echem. Ale każda klątwa ma moc, odpowiednią dla wagi słowa.
Balansuje na granicy wywodu naukowego, a magicznego. Z jakiegoś powodu widzi zrozumienie w jego oczach. Nie wie, co przeżył i pytać nie zamierza. Jest w stanie do pewnego stopnia zaakceptować fakt, że Su-jin, jakąkolwiek istotą by nie był, potrzebuje tu swojego własnego kąta. Wierzy, że dwoistość natury jest cechą każdej osoby, niezależnie od tego, czy jest śmiertelna czy też nie. Nie oznacza to, że ufa nieśmiertelnym, o nie. Fakt, że istnieją jest dla niej problematyczny. Tam gdzie jest życie, musi być i śmierć. Tego równania nie można było skrócić tylko z jednej strony.
– Ważę słowa po Walijsku, to mój język ojczysty. Słowa w językach celtyckich, akurat w moim przypadku, płyną przez mózg inaczej, jakby odpowiadały za nie inne neuroprzekaźniki. Jakby pobudzały te właśnie obszary mózgu, które odpowiadają za wyczucie, odczucia i emocje.
Na pewno zrozumiał, do czego Ceri zmierza. Czarownice i czarownicy przypisywali słowom wagę zupełnie inną niż szary człowiek. Być może nawet rzeczywiście wypowiadane zaklęcia inaczej funkcjonowały w mózgu istoty ze zdolnościami magicznymi. To jednak była już działka bardziej de Angelisa, ale ona nie zamierzała z nim na takie tematy rozmawiać. W ogóle akurat z nim najchętniej nie rozmawiałaby w ogóle.
– Ma pan wyjątkowo obszerną wiedzę, profesorze – zagadnęła, przyglądając się mu. Nie można powiedzieć, by nieufność całkiem zniknęła z jej oczu, ale wyraźnie była głodna tego, co kryło się w jego głowie. Z tym że teraz fakt kim dokładnie jest profesor Cho jakby stracił nieco na istotności. Liczyła się tylko obca, fascynująca energia i jeszcze bardziej porywająca wiedza.
– Musiał poświęcić jej pan wiele, naprawdę wiele lat – dodaje, sugerując mu grę w nie do końca otwarte karty.
Ceri
Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa pod kartą mojej kruszynki ❤ Cieszę się, że udało mi się przekazać atmosferę tajemnicy i baśni, którą planowałam.
OdpowiedzUsuńNa wątek ochotę mam ogromną! Cała kreacja Cho Su-Jin jest cudowna i ujęła mnie kompletnie, a sposób, w jaki dopracowane są wszystkie szczegóły rozłożył mnie na łopatki całkowicie. Coś pięknego! Ponadto sama jestem fanką skomplikowanych i emocjonalnych historii, więc może akurat znajdziemy wspólny język. W razie czego serdecznie zapraszam na maila.
Virginia Vester
[Enzo z pewnością chętnie ruszy swoje psychoterapeutyczne doświadczenie, a przy okazji ja sama dowiem się czy marzenia o podjęciu szkoły psychoterapii są dla mnie, zaraz w wątku nam wyjdą jakiekolwiek zadatki albo ich całkowity brak :D. Człowieczeństwo to coś, co bada w zasadzie od zawsze, dla Lorenzo jednak przejawia się ono poprzez istnienie pewnych szczególnych uwarunkowań, on widzi człowieka poprzez siatki substancji, które mieszają w naszych zachowaniach, przez te niepoznane wciąż struktury układu nerwowego. W przypadku Su-Jina początkowo na pewno miałby ogromny problem z tym, aby przekalibrować swoje fale mózgowe i otworzyć się na istotę całkowicie wyłamującą się z dotychczasowego schematu.
OdpowiedzUsuńPojęcie dobra i zła może nam nieco zbliżyć panów poglądami - nie ukrywam, że tworząc Enzo już w głowie miałam plan na to, aby, mimo bycia dobrym specjalistą i całkowicie normalnym człowiekiem, nie żadnym socjopatą, gdzieś tam zmuszać go do dotykania tej ciemnej strony, pierwotny koncept postaci w ogóle zakładał czarnomagiczne praktyki ku chwale większego dobra, ale jednak zmieniłam zdanie. O, a nawiązania do Machiavellego bardzo mi odpowiadają, bo sama ostatnio po raz kolejny dorwałam Il principe, mam nadzieję, że tym razem lepiej wyjdzie mi zrozumienie i interpretacja tekstu.]
— Powinnam? — Posyła mu krótkie spojrzenie, wiedząc, że w jakiś sposób było to nieuniknione, ale nie miała zamiaru się odzywać, jeśli Su-Jin nie zapyta wprost; jeśli nie było pytań, zawsze istniało ryzyko, że powie się zbyt wiele, choć czy teraz powinna się tym przejmować?
OdpowiedzUsuńI tak zdążyła się obnażyć i pokazać; zdążyła odkryć to, co do tej pory było zakryte, niedostępne i skrywane – coś, co nikt nigdy nie powinien oglądać.
— Sugerujesz, że nie jesteś zbyt pewny siebie? — Uśmiecha się delikatnie, zdecydowanie z rozbawieniem.
I tak naprawdę wobec tego wszystkiego, wobec słów, które roztańczyły się wokół, zawsze chodziło o kontrolę – o to, aby móc pociągać za struny i dopasować rzeczywistość do siebie. Convalliana doskonale to rozumie; tę chęć bycia autorem scenariusza, a nie jedynie aktorem, pionkiem, rzuconą gdzieś dalej nic nie wartą kukłą.
— Jeśli się do mnie zgłosisz, nie zabiję cię. Zapominasz chyba, że wciąż jesteś irytującym wampirem, więc zostawienie cię żywego byłoby większą przyjemnością niż zabicie cię — stwierdza, a z jej ust ucieka cichy śmiech; śmiech brzmiący jak dźwięk złotego dzwoneczka, który odbija się o ścian. Przygląda się przez chwilę Su-Jinowi, a w jej zielonych oczach odbija się pewna zaczepność, choć w słowach Convalliany pobrzmiewa coś prawdziwego. Coś demonicznego.
Poprawia się nieco, a potem odwraca wzrok do wampira, który zaczyna mówić. Zgadza się z nim i wie, że świat nie jest czymś obiektywnie dobrym – że nawet jeśli ktoś pragnie zachować jakąś moralność, może zostać złamany. Przez kogoś lub przez coś. Właściwie życie wśród śmiertelników było w tym wszystkim nieco zabawne, nieco impulsywne, bo każdy człowiek był do siebie podobny – choć przecież każdy tak usilnie wierzył w indywidualizm; w to, że jest się kimś wyjątkowym, kimś specjalnym.
— Po prostu rzeczywistość — powtarza za nim, wiedząc, co chciał powiedzieć.
Kiedy jego ręka jest blisko, Convalliana pozwala, aby docisnął swoje palce do jej szyi – jest to niewinne, otoczone mgiełką intymności bardziej niż cokolwiek innego. Wpatruje się w jego twarz, chłonąc wzrokiem jego chłodną bliskość.
— Oczywiście, że nie rozumiesz. — Posyła mu delikatny uśmiech, w którym nie kryje się nic wielkiego; zwykły uśmiech, nieco zmęczony i blady. — Ale nie mam siły — zaczyna mówić — żeby wdawać się w rozbudowane dyskusje. Poza tym wątpię, żebym mogła rzucić cię teraz o ścianę, gdybyś powiedział coś idiotycznego i to frustrowałoby mnie najbardziej.
Patrzy mu w oczy – łapie się jego tęczówek, dostrzegając odbijające się w nich światło żarówek; były jak zwykle skupione i zimne, wydawały się też zdystansowane, wciąż zbyt daleko, aby móc powiedzieć, że stały się bliskie.
— Ten lęk jest dość… okrutny. To zupełnie tak, jakby jedno spojrzenie w swoje własne odbicie mogło cię w jakiś sposób uwieść i popchnąć w przepaść. — Wyobraża sobie przez moment to doświadczenie; tę bolesną depersonalizację i głęboko zakopaną panikę wobec tego, co się stanie, gdy tylko tuż obok będzie lustro.
Przez chwilę milczy. Wie, że dowiedziała się zbyt wiele – że Su-Jin opowiedział jej o tym wszystkim, zapewne chcąc przekazać jej tyle, ile uznał za słuszne i nie mogłaby go za to winić. Zdradzanie się ze swoimi lękami było czymś nieznośnie odważnym, ale i głupim, choć wampir pewnie musiał zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę doszłaby do podobnych informacji, gdyby zaczęła szukać.
Sięga po dziennik, który udało jej się znaleźć, a potem wręcza notes Su-Jinowi.
— Myślę, że mogą być tam jakieś informacje o sabacie i czarownicach, które chciały cię zabić — odzywa się, przyglądając się okładce. — Tylko nie otwieraj tego tutaj — dodaje. Marszczy się delikatnie i patrzy krótko w stronę mężczyzny. — Nie wiem, czy powinniśmy w ogóle angażować się w całą tę sprawę… ale co jeśli wiedźma tym razem będzie skuteczniejsza?
Convalliana odwraca spojrzenie i wzdycha cicho, wiedząc, że tak czy inaczej przekroczyła granicę – że tak naprawdę nie może się odciąć, bo w jakiś sposób została wciągnięta w cały ten chaos, który się pojawił. Poza tym rozcięty policzek wciąż delikatnie szczypał, przypominając o tym, co się stało w piwnicy.
Usuń— Nie jestem też aż tak wspaniałomyślna, aby odpuścić wiedźmie to, co zrobiła. To, że użyła mnie, żeby dotrzeć do ciebie. — Głos Convalliany wydaje się lepiącą esencją wrzącego gniewu, który zaczyna się wylewać. — Tam w piwnicy — zaczęła, zaczesujący włosy w tył, a wtedy jej twarz wydaje się jeszcze mniejsza i bledsza, bardziej delikatna i rozmyta — pytała mnie o ciebie. Żądała, abym powiedziała wszystko, co o tobie wiem, obiecując, że jeśli to zrobię, będę mogła wrócić do domu. Zdajesz sobie sprawę, jakie kuszące to było? Jak pewna część mnie chciała się temu poddać? Przytaknąć, zapomnieć… ale zdałam sobie sprawę z tego, że bardziej mnie to rozzłościło. — Jej oczy sięgają męskiej twarzy. — To, że ktokolwiek myślał, że może mną manipulować; że ktokolwiek uznał, że może cię zabić, zanim ja to zrobię, Su-Jin. — Oddycha niemal bezszelestnie przez delikatnie rozchylone usta.
CONVALLIANA DIGGES
[Dzień dobry, dziękuję za miłe słowa i odgadnięcie nawiązania. Generalnie celowo to podkreślałam, bo nie chciałam by się Wyllt kojarzył jednoznacznie z Merlinem, a tą mroczniejszą stroną. :)
OdpowiedzUsuńNa wątek chętnie wpadnę, bo postać mnie zauroczyła swoją odmiennością kulturową i niesamowitą kreacją. Nie wiem tylko czy uda nam się ich jakoś połączyć, bo obawiam się, że ich relacje mogłyby być raczej dość wrogie. Z drugiej strony Lexa dość mocno ciągnie w mroczne klimaty, więc kto wie, może jednak by jakiś wspólny język znaleźli... To już zależy co wolisz :)]
Alasdair
[Dobry wieczór! Pięknie dziękuję za powitanie. :) Muszę przyznać, że Twoja karta zachwyca zarówno wizualnie, jak i ze względu na treść! Wybrałaś też ciekawą rasę. Co prawda Leah wręcz nienawidzi wampirów, ale jednak Cho jest nieco inny, więc niekoniecznie musieliby żyć w złych relacjach...
OdpowiedzUsuńU mnie chęci na wątek zawsze są, więc jeśli u Ciebie też, to bardzo chętnie wyczaruje coś fajnego.]
Leah Knightly
Gdy nazywa ją podłą kreaturą, uśmiecha się szerzej – nawet maskuje ten uśmiech pod palcami, czując, że to określenie tym razem jest bardzo trafne, choć w literach kryło się o wiele więcej. Coś jeszcze nieokreślonego; coś, co wymagało kolejnych słów, kolejnych szeptów, kolejnych rozmów.
OdpowiedzUsuń— Uważasz moje towarzystwo za problem? — Posyła mu krótkie, niemal oburzone spojrzenie, ale przytakuje; wie, że kiedy ten moment przyjdzie, Su-Jin będzie się tuż obok ze swoją poważną miną i czujnym, widzącym wszystko spojrzeniem, któremu nic się nie oprze; wie też, że być może to tylko coś, co zostanie zawieszone gdzieś w niedopowiedzeniach; gdzieś w planach, o których koniec końców się zapominało – w końcu ona jest ogniem, a on lodem; w końcu ona jest dotykiem, gorącymi palcami, oddechem, a on dystansem, chłodem i wietrznym wiatrem, który rozbija okna.
— To dlatego zawsze chodzisz rozczochrany… — wytyka mu, gdy obraca jej refleksję w żart, a potem odwraca spojrzenie z kolejnym majaczącym przy ustach uśmiechem.
Czy Convalliana mogłaby unikać luster? Szklana tafla nigdy nie była jej potrzebna do tego, aby czuć się… sobą. Aby być definicją lepkiego, miękkiego piękna, które dało się formować; które odpowiadało wymaganiom i szeptom. Nie potrzebowała więc luster, będąc niejako zbyt egoistyczna, niejako zbyt narcystyczna, ale to wszystko brało się z jej natury – z tego, że doskonale wiedziała o tym, jak wiele może zdziałać jednym spojrzeniem, dotykiem, gestem, zaledwie szepnięciem.
Przygląda się, jak Su-Jin zajmuje się dziennikiem, poprawia się i bardziej opiera o kanapę, a potem zerka, jak wampir rozcina palec – krew zaczyna brudzić dziennik, a potem znika. Convalliana wyczuwa podmuch magicznej energii, który uderza w jej nos, przypominając zapach zepsutych jajek. Zasłaniała twarz ramieniem, próbując nie zwymiotować, a potem bierze oddech.
— W porządku — przytakuje jego słowom, wiedząc, że będzie umiał wyciągnąć z notatek więcej niż ona. Poza tym dziennik wciąż mógł być dla niej niebezpieczny. Ostatnim razem, gdy otworzyła notes, ten posłał w jej stronę ognistego smoka, przed którym ledwo co umknęła.
Dostrzega jego spojrzenie, a wtedy zaczyna żałować, że wymsknęło jej się zbyt wiele; że nie powstrzymała się i powiedziała więcej, niż powinna, a teraz, czując wzrok Su-Jina, ma wrażenie, że nagle zmalała; że zrobiła się mniejsza, słabsza i żałosna. Że wobec tego, co widział i tego, co usłyszał, była rozbitą taflą szkła.
Otwiera usta, gdy Su-Jin zadaje pytanie, a potem marszczy się delikatnie, nie wiedząc, co zrobić. Czy będzie głupia, mówiąc o tym? Czy będzie lekkomyślna, jeśli powie o tym, co się wtedy stało? Być może tak właśnie będzie: może stanie się głupia i lekkomyślna, ale stojąc naprzeciwko własnych lęków, jest niezdecydowana; jest gotowa, aby zaryzykować i oszukać samą siebie, że to, co czuje, jest tylko kłamstwem. Mirażem. Że jej uczucia nie są ważne – że to, co się stało, nie dotknęło jej tak bardzo; że kurzyło się i zastygło gdzieś pod szarym wspomnieniem.
— Wiedźma nie zraniła mnie bardziej niż o n… i myślę, że nikt nie jest w stanie tego zrobić. — Czuje, jak jej własne palce drżą. Dlatego przyciska je do swoich ud, wbijając paznokcie w skórę. Napina się, stroszy i buduje wokół siebie mur; cegiełka za cegiełką.
— Ja… — zaczyna, ale potrząsa głową, a potem jej głos słabo odbija się od ścian: — Od zawsze ceniłam sobie wolność; ceniłam sobie wybór i kontrolę, tę możliwość, gdy mogę się wycofać, że to ja decyduję, aby dać siebie więcej lub żeby odejść. Że to ja jestem decydującym głosem, który może wszystko zniszczyć… i wcale nie było mi żal patrzeć, jak umiera Aleksander Wielki, wcale nie było mi żal być tuż obok, gdy kolejny wódz, wojownik, król czy car upadał, gdy każdy z nich wyciągał do mnie ręce, chcąc czegoś dla siebie, bo ja także czegoś chciałam.
Przełyka nieswojo ślinę.
— Ale kiedy spotykasz kogoś, kto uznaje cię za własność… wszystko się zmienia. — Jej głos staje się cichszy. — Kiedy ktoś doskonale wie, jak cię uwięzić, aby cię złamać i dostosować do własnych oczekiwań... — Odwraca głowę do Su-Jina, a w jej zielonych oczach przelewa się wszystko to, co ukryte: ból, niepewność, strach, lęk. — Nigdy nie myślałam, że ktokolwiek będzie chciał zrobić ze mnie swoją laleczkę… bo tym właśnie się stałam. Moja natura, moje spojrzenie, moje ciało: to wszystko było dla niego czymś nieodpowiednim. Ja byłam nieodpowiednia: zbyt wulgarna, zbyt delikatna, zbyt wyniosła, zbyt skromna.
UsuńDotyka palcami swojego rozciętego policzka.
— Piwnica przypominała tamten pokój… bez okien, bez światła. Brakowało jedynie krat i ciągle wbitych we mnie kamer. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? — Zawiesza się. — Oszukał mnie, złapał i wykorzystał, wierząc, że łamiąc mnie, stworzy coś idealnego. Coś, co będzie jego największym dziełem… wtedy przekonałam się o tym, że nawet jeśli to ja jestem demonem, ludzie są o wiele gorsi. Wtedy zrozumiałam, że nienawiść smakuje jak popiół i krew, a ucieczka jak… jak wata cukrowa i wanilia. Wtedy zrozumiałam, że wobec tego wszystkiego, wobec całego piękna, rozkoszy i pożądania, być może jestem… niewystarczająca.
CONVALLIANA DIGGES
Nie oczekuje od niego tak naprawdę niczego i tak naprawdę nie do końca wie, czy powinna mu o tym mówić; czy powinna się obnażyć i pokazać coś, co było jej lękiem. Coś, co sprawiało, że się obnażyła i koniec końców pozwoliła dostrzec komuś coś więcej niż zazwyczaj – i bała się tego. Tego, że ktoś wykorzysta ten moment; że cios nadejdzie niemal od razu, a ona nie zdąży podnieść gardy.
OdpowiedzUsuńKiedy Su-Jin łapie jej dłoń, Convalliana delikatnie się wzdryga – dotyk jest zaskakujący i inny. I zupełnie nie spodziewa się takiego gestu, a mimo to czując jego palce przy sobie, ma wrażenie, że ten moment wyraża więcej niż tuziny słów; wyraża więcej, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. I jest to dla niej kłopotliwe – to, że tym razem to Su-Jin wyciąga do niej rękę; że tutaj jest; że pozostaje tuż obok.
— Po prostu nie wierzyłam, że ktokolwiek po mnie przyjdzie… — odpowiada cicho, niemal niemo. — Tym bardziej ty… przecież musiałeś wiedzieć, że to pułapka; że gdy tylko się zjawisz, ktoś będzie próbować cię zabić, więc dlaczego miałbyś ryzykować?
Posyła mu krótkie spojrzenie, doskonale wiedząc, że pojawił się w piwnicy tylko dlatego, żeby dopaść wiedźmę; żeby rozprawić się z czarownicami, które go obserwowały i które wynajęły łowcę. Rozumiała to, dlatego była pewna, że prędzej zgnije w ciemnościach, niż ktokolwiek przyjdzie, a skoro tak to musiała czekać – czekać, aż nadejdzie moment, w którym będzie mogła się uwolnić. Wystarczyło przeczekać szalejący wokół chaos.
— Chciałam cię dotknąć, żeby mieć pewność, że to wszystko to nie tylko iluzja; że sobie tego nie wymyśliłam. Poza tym… dotyk, ciepło, energia: to miało jedynie potwierdzić, że jesteś obok — oznajmia szczerze, może trochę pokracznie, ale w jej głosie słychać pewną nieskazitelność.
Przełyka ślinę, a potem bierze oddech.
— Nie chcę, żebyś mi współczuł. Żebyś widział we mnie coś słabego… coś żałosnego. I wiem, że mówiłeś, że tak nie jest, że w tamtej ruderze to nie byłeś ty… ale mimo wszystko chcę, żebyś wiedział, że współczucie jest dla mnie czymś, co zamyka mnie w jakimś pudełeczku. Dałam się oszukać, bo nie doceniłam ludzkiego pożądania i to mnie zgubiło, ale czy drapieżnik w klatce przestaje być drapieżnikiem? Czy przestaje być niebezpieczny?
Convalliana nie wie, co stało się z człowiekiem, który próbował zmienić w niej wszystko; nie wie, bo gdy tylko nadszedł moment, wykorzystała okazję i uciekła – wtedy powietrze pachniało watą cukrową. Wiatr niósł zapach wanilii, a słońce wydawało się ciepłym karmelem przy policzkach. Potem przez jakiś czas włóczyła się po kontynentach, aż w końcu pojawiła się w Woodwick.
— Teraz, gdy wiesz o tym wszystkim… — zaczyna mówić, patrząc mu prosto w oczy. Jej zielone, błyszczące i dość niepewne, i jego czujne, obserwujące wszystko wokół. — Skoro wiesz o tym wszystkim, możesz przekazać swojemu duchowi, że następnym razem nasze spotkanie zaboli go bardziej niż mnie…
Uśmiecha się delikatnie, trochę niepewnie, a potem ściska dłoń Su-Jina, niemo dziękując mu za to, że tutaj jest, choć nie wie, czy mężczyzna to zrozumie; czy może nie będzie to dla niego jakieś znaczące. Ale nawet jeśli, to dla niej takie było.
Zabiera wolno rękę, czując jeszcze przez moment nacisk palców Su-Jina, a to wydaje jej się niemal irracjonalne; to, że ten niewinny gest łączył w sobie jakąś bliskość, jakąś wartość, od której Convalliana chce się odciąć.
Spogląda też po jego twarzy i przez moment wydaje jej się, że dostrzega w niej coś z uczuć, których wcześniej nie dostrzegała; których wcześniej tam nie było. I zdaje sobie sprawę z tego, że jej słabość odsłania to, co w Su-Jinie było głęboko ukryte – to, co być może nigdy nie powinno się ujawniać, bo dostrzega pewną łagodność i… współczucie, a obserwując to w jego oczach, czuje się niezwykle mała i krucha. I chyba po raz pierwszy nie przeszkadza jej to tak bardzo.
Usuń— Chyba powinieneś już iść… — odzywa się nieco niepewnie, chcąc oderwać się od uczuć, chaosu i tego, aby znów złapać jego dłoń, bo wie, że jest to niewłaściwe, a potem zerka w stronę dziennika. Ma też świadomość, że problem z czarownicami jest teraz najważniejszy. — Jeśli czegokolwiek się dowiesz, daj mi znać.
CONVALLIANA DIGGES
Nie odzywa się, gdy Su-Jin zdradza jej to, co myślał; to, że zmówiła się z czarownicami, aby w niego uderzyć. Wie, że wynika to z tego, co wcześniej powiedział, bo nawet jeśli chodziło jedynie o dotyk, to przecież dystans wyczuwalny był i bez tego – brak zaangażowania zdradzał niemal wszystko, ale do tej pory Convallianie wcale to nie przeszkadzało. Zaangażowanie generowało w jakiś sposób wiele kłopotów, komplikacji, oczekiwań, których być może nie umiałby spełnić; których być może byłoby za wiele.
OdpowiedzUsuńPróbuje też nie myśleć o tym, co się stało i nie analizuje za bardzo sytuacji, w której naprawdę poczuła się mała i krucha; że obnażyła się i pokazała się w zupełnie innym świetle, zupełnie inaczej. I w jakiś sposób poddała się temu – opuściła gardę, czując coś irytująco ciepłego i lepkiego. Do tej pory wszystko to, co robiła, było przemyślaną grą – przesunięciem pionka, zdobyciem kolejnej bazy. Teraz nieco się to zmieniło i chyba to przerażało ją najbardziej.
Jej zielone oczy sięgają jego twarzy w momencie, w którym proponuje, aby przyszła wieczorem, a kiedy wspomina o kolacji, maskuje delikatny uśmiech, który pojawia się przy jej twarzy. Grymas ten rozświetla jej rysy i nadaje delikatności. Convalliana przechyla głowę, zastanawiając się przez moment, czy to dobry pomysł.
Czy powinna się zgodzić? Po prostu przytaknąć?
— Zapraszasz mnie na randkę? — pyta nieco zaczepnie, z widocznym rozbawieniem w zielonych tęczówkach, które teraz wydają się delikatnie błyszczeć.
Convalliana jest w stanie wyobrazić sobie ten wieczór: rozmowa nad dziennikiem, snucie teorii dotyczących wiedźm i zimny zapach gdzieś wokół, który będzie się mieszać z bliskością Su-Jina – czy mogło to być niebezpieczne? Czy kolacja nie jest pretekstem do tego, aby przekroczyć kolejną granicę? A co, jeśli Convalliana wykona kolejny ruch, przejdzie dalej i odwracając się, dostrzeże, że nie może już się cofnąć? Co, jeśli będzie już za późno?
To tylko głupia, niewinna kolacja.
— Jem też normalne jedzenie, więc tak, przyjdę — oznajmia nieco niepewnie, wciąż nie wiedząc, czy to dobry pomysł, a zaraz potem bezczelnie dodaje: — No i, skoro zapraszasz mnie na randkę, pamiętaj o kwiatach.
Convalliana traktuje ludzką kuchnię jako coś, co pozwala badać szereg różnych smaków; dobrać się do struktur, poznać idealne kompozycje, co nieznacznie przypomina jej tworzenie perfum.
Wspomina o kwiatach, chcąc zobaczyć jego reakcję, choć doskonale wie, że prędzej wręczyłby jej pogrzebową wiązankę niż bukiet. Śmieje się cicho i szczerze, posyłając mu wyzywające spojrzenie.
Kiedy Su-Jin znika, a dom staje się pusty – Convalliana bierze oddech i rozgląda się wokół, chcąc przekonać samą siebie, że naprawdę nikogo tutaj nie ma. Potem wstaje i wspina się po schodach, aby wziąć kąpiel.
Zmywa z siebie brud i krew, zmywa smród czarownic i dymu, dopiero teraz czując, że odzyskuje kontrolę. Nie tylko nad własnym ciałem, ale też umysłem; całym szeregiem emocji, buzujących uczuć i chaotycznym pragnieniem, które wydaje się już gasnąć. To, co wydarzyło się w salonie, a wcześniej w ruderze, powinno zostać przykryte kurzem.
Nad ranem żeruje, zabiera energię i zostawia podnieconych mężczyzn, których opuszcza, zanim cokolwiek się dzieje – energia życiowa smakuje jak miód, oblepia jej usta, delikatnie skubie język, a dzięki niej jej ciało się regeneruje. Rozcięty policzek znów jest idealną taflą i nie zostaje blizna, więc gdy Convalliana ogląda się w lustrze, posyła sobie nieodgadnione spojrzenie, a potem mimowolnie dotyka palcami szkła, przypominając sobie o nieszczęsnym wampirze, który zaproponował jej kolację.
Wciera w skórę olejek o brzoskwiniowym zapachu, który wsiąka w ciało – przy tym sprawnie zmienia opatrunek przy żebrach, nie przyglądając się gojącej się ranie. Convalliana niemal ignoruje jej obecność. Zaraz potem sięga po koronkową bieliznę i zakłada przez głowę jedwabną suknię w mlecznym kolorze – materiał odkrywa dekolt i ramiona, podkreśla wystające obojczyki i wcięcie w talii, a pęknięcia po obu stronach ud pokazują długie, smukłe nogi.
Convalliana wsadza stopy w wysokie obcasy i związuje sznureczek za sznureczkiem, a potem odpuszcza sobie perfumy – tym razem brzoskwiniowy olejek do skóry będzie wystarczający.
UsuńKiedy opuszcza dom, trzyma w rękach małą torebeczkę prezentową – w niej znajduje się flakon specjalnie stworzonych perfum. Perfum, których nie ma nikt inny. Są więc małym arcydziełem, które stworzyły jej dłonie – opakowanie zostało zrobione z ciemnego szkła, aby nie było prowizorycznym lustrem, a jego wykończenie przeplatały złoto-srebrne refleksy. Sam zapach był chłodną mieszanką – zamknięty we flakonie aromat wiatru, górskiej wody i delikatnej mięty. Jest to więc prezent, któremu poświęciła swój czas; któremu nadała kształtów i charakteru; który był niepowtarzalny.
Gdy czeka przy drzwiach, aż Su-Jin pociągnie za klamkę, wysypuje kilka ziarenek ryżu – zanim tutaj przyszła, dowiedziała się, że jednym ze sposobów ucieczki przed wampirem, którym był, jest rozsypanie nasion ryżu. I gdy w końcu jej otwiera, odzywa się pierwsza:
— To na wypadek, gdyby twoje zaproszenie okazało się pułapką. — Uśmiecha się do niego zaczepnie, spoglądając w stronę rozrzuconego ryżu.
CONVALLIANA DIGGES
[Bardzo dziękuję za powitanie Seline i jak najbardziej na watek się skuszę!
OdpowiedzUsuńNajbardziej fascynujące w Twoim wampirze są budzące ludzkie odruchy i to w zasadzie dziwi jeszcze bardziej, bo nie jest świerzakiem, zdążył ostygnąć dość mocno i tak na logikę myśląc, powinien tym bardziej z łatwością od wszystkiego co ludzkie móc się odgrodzić. Myśle, że dla syrenki, ktoś tak tajemniczy i nietuzinkowy będzie po prostu fascynujący, aż zechce mu zaśpiewać wyjątkową piosenkę! ;)
Tak się zastanawiam, czy ten pan przyszedłby do baru, gdzie jest tłoczno, duszno i pewnie na jego wrażliwy nos aromaty są wątpliwe i zaczynam raczej skłaniać się ku negatywnej odpowiedzi, ale skoro ma dom z widokiem na jezioro, to co powiesz na to, by pewnej wyjątkowo jasnej nocy, skusiły go na spacer dźwięki pływania po północy, które przeszkadzały mu w spokojnym czytaniu książki, czy pożywianiu? ;)]
Seline
[Myślę, że syrenka jest zdecydowanie bardzo ludzka i w tym tkwi jej przekleństwo, ale dociekania i obserwacje w wątku będą na pewno!
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie nam niedługo zacząć, ale nie dziś :) Jeśli masz jakieś uwagi, albo coś jeszcze możemy wpleść w nasz pomysł, jestem otwarta na propozycje!]
Seline
[Tę kwestię również ja będę musiała mocno przemyśleć - tego, co Enzo faktycznie może odczuwać w kontakcie z taką istotą. Wspomnienia nie są przecież cząstkami, które nauczył się rozpoznawać, swoje wypracowane umiejętności opiera przede wszystkim o istnienie substancji chemicznych i na ich podstawie tworzy sobie pewne interpretacje emocji - bądź właśnie dzięki pobudzeniu poszczególnych struktur udaje mu się w pewien sposób wpływać nie tylko na sam mózg, ale na inne organy bądź procesy, które dzieją się w ludzkich organizmach, w końcu mózg jest jednym wielkim centrum dowodzenia całego ciała. No, ale tu z pewnością będę miała nad czym myśleć, to bardzo ciekawe zagadnienie, którego w sumie nie brałam wcześniej pod uwagę.
OdpowiedzUsuńSzara strefa jest fantastycznym polem do popisu, przy totalnie dobrych i radosnych postaciach (które naprawdę uroczo się prowadzi) w pewnym momencie zaczynałam się jednak nudzić, zaś nawet najgorszy czarny charakter potrafiłam spartolić, mimo szczerych chęci bycia tym złym. Cóż, poniekąd jestem skazana na balans pomiędzy złem i dobrem. :D
Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś mogła rozpocząć nasz wątek, oczywiście jeśli to nie problem. Myślę, że taki wstęp od Ciebie pozwoli mi się ładnie wczuć w temat!]
Lorenzo
Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że Su-Jin zapewne wyczuł brzoskwiniowy olejek do skóry – i że być może nawet zaczął żałować, że tutaj przyszła, ale mimo wszystko ta drobna złośliwość jest czymś naturalnym; czymś, co koniec końców nie jest czymś szkodliwym, choć pewnie tłumiącym wszelkie zmysły.
OdpowiedzUsuń— Nie mogłam się powstrzymać — stwierdza całkiem szczerze, a potem posyła mu spojrzenie, gdy pyta złośliwie, co jeszcze wyczytała w internecie. — Właściwie nic szczególnego, oprócz tego, że krew kur i psa może być dla ciebie trująca, co jest dość ciekawe, bo o ile to prawda, myślałam, że wampirom obojętne jest to, czym się żywią.
Przekracza próg i zawija kosmyk włosów za ucho, zdejmując z ramion swój czarny płaszczyk – czuje przy nagich ramionach pewien chłód, ale wcale jej to nie przeszkadza. Subtelnie odwraca się do Su-Jina, a potem przygląda mu się przez chwilę.
— Myślałam, że ubierzesz coś bardziej… eleganckiego — stwierdza nieco złośliwie, zaczepnie nawiązując do tego, że dzisiejsza kolacja to randka. — Chociaż lubię twoje jedwabne płaszcze: kojarzą mi się z czymś wyjątkowym.
Posyła mu delikatny uśmiech, a potem rusza za nim, ostrożnie robiąc krok za krokiem – dźwięk jej wysokich butów odbija się echem od ścian i przez moment Convalliana zaczyna myśleć, że niewiele dźwięków przebija się przez dom Su-Jina; że być może jest też jedną z niewielu żywych osób, które wędrowały po tych korytarzach.
— Coś dla mnie przygotowałeś? Jestem pewna, że to naprawdę coś bardzo wyjątkowego — oznajmia, a w jej głosie słychać lekką czepliwość, bo Convalliana bierze pod uwagę, że Su-Jin tak naprawdę nie zrobiłby dla niej niczego, co miałoby wywołać jakąkolwiek przyjemność. Wie więc, że to coś złośliwego.
— Cudownie. — Zbliża się i sięga po jeden z noży. Ogląda ostrze, a potem nieco lekkomyślnie przesuwa po jego czubku kciukiem, a kiedy ten przebija jej skórę, wsadza palec do ust i odwraca się do wampira, wręczając mu małą torebeczkę. — Ja za to postarałam się trochę bardziej.
Wie, że być może perfumy okażą się dla niego czymś zbytecznym i że może wcale ich nie użyje, ale nie chodziło o to.
— Skoro to r a n d k a — zaczyna mówić — to pomyślałam, że to dobry moment, aby wyrazić swoją wdzięczność… aby zrobić cokolwiek, co mogłoby nieco zagłuszyć mój zaciągnięty wobec ciebie dług. Więc niejako to dość egoistyczny prezent.
Zawiesza swój płaszcz o oparcie jednego z krzeseł, a potem zerka w stronę Su-Jina.
— Teraz powinieneś zajrzeć do środka i skomentować jakoś prezent — rzuca w jego stronę, chcąc, aby dotknął palcami specjalnie przygotowanego dla niego flakonu perfum. — Jeśli zapach będzie dla ciebie zbyt mocny lub po prostu niedopasowany do tego, co lubisz… cóż, wtedy mamy problem, bo nie przyjmę prezentu z powrotem.
Zajmuje miejsce przy stole, prostuje się i przez moment odczuwa pewne napięcie. A co, jeśli faktycznie perfumy okażą się nieodpowiednie? Zapach nie był intensywny – przypominał raczej mgiełkę i Convalliana starała się, by mieszanka nie przyćmiewała zmysłów. Odrzuciła do siebie tę niepewność, koniec końców stwierdzając, że gdyby nawet perfumy były doskonałe w swoim składzie, Su-Jin stwierdziłby inaczej – był złośliwym i irytującym wampirem, którego powinna była zabić, gdy miała ku temu okazję, a potem pochować go w trumnie z brzoskwiniowego drewna.
— Więc? Dowiedziałeś się czegoś ciekawego z dziennika? — pyta ostatecznie, zmieniając temat. — Mam nadzieję, że nie ma tam jedynie bezsensownych zapisków, które do niczego nie prowadzą…
UsuńConvalliana posyła Su-Jinowi dłuższe spojrzenie, oczekując, że ten powie jej o wszystkim, co ukrył, choć czy może być tego pewna? Czy wampir nie chciałby czegoś zataić i ukryć, aby odciąć ją od całej sprawy? Nie była tego taka pewna, ale koniec końców postanowiła zaryzykować i to właśnie dlatego tutaj była. Dlatego miała zjeść z nim kolację i porozmawiać, dlatego siedziała przy jego stole, zastanawiając się, czy to doby pomysł – czy w ogóle powinna przekraczać pewną granicę.
CONVALLIANA DIGGES
[Mogę powiedzieć, że u Leah wyglądało to zawsze tak, że nie miała uprzedzeń do innych ras. Przeciwnie, chciała je odkrywać i dowiadywać się o nich jak najwięcej, choć nie zawsze je rozumiała. Sytuacja się zmieniła kiedy jej mąż zginął z rąk wampira, a jej dziecko zostało uprowadzone.
OdpowiedzUsuńPisałam w dopisku autorskim, że szukam do powiązania wampira, który mógłby jej pomóc w poszukiwaniach zabójcy/porywacza. Może to byłby właśnie Cho Su-Jin? Nie wiem co prawda czy by się wpasował, bo byłaby to na pewno głęboka i intymna relacja, choć zapoczątkowana nienawiścią i niechęcią ze strony L. Może początkowo nawet chciałaby wbić mu brzoskwiniony kołek w serce, albo szukałaby innego sposobu na zadanie mu bólu? Tak czy inaczej później mógłby trochę zwalczyć tą jej nienawiść do wampirów. Co Ty na to?
Jeśli nie, to oczywiście możemy pomyśleć o czymś innym.]
Leah
Nie trzymała się brzegu, nigdy nie cieszyła ją mielizna. Jezioro przy Woodwick było małe, ciasne i brudne, ale wystarczające, by kilka nocy w miesiącu uwolnić się z zaklęcia, zdjąć z szyi wiążący złamany wisior i pozwolić łuskom poczuć wodę. Pozwalała sobie na to rzadko i tylko wtedy, gdy miała pewność, że nie ma ludzi w pobliżu. Bała się ich, byli przerażający. Ale jednocześnie obserwowała ich z uwielbieniem, byli tacy ciekawi. To dla nich opuściła wodę, dla jednego z nich, ale to było tak dawno temu, że nawet dziś nie umiała przywołać w pamięci, jaki miał kolor oczu, lub jak smakowały jego usta. Albo skóra. Albo wątroba, lub paznokcie...
OdpowiedzUsuńNoc była wyjątkowo ciemna, a takie Seline lubiła najbardziej. Niebo pokrywała gruba, pochmurna pierzyna zwiastująca długie deszcze, powietrze było mroźne i przesycone ciężką energią, czuła to w piersi, nisko, tuż nad żołądkiem. Kiedy dotarła na brzeg jeziora, rozmasowała nawet brzuch, bo miała wrażenie, że coś wisi w eterze, aż ją swędziały dziąsła. Nie wiedziała, co to było, ale pozostawiało po sobie nieprzyjemne wrażenie, że o czymś musi pamiętać. A przecież pamięć miała niezbyt dobrą, w jej głowie tkwiły tylko kwestie najistotniejsze, inne wypadały, jakby odlegle fale nie pozwalały jej siać chaosu w rozbieganych i tak myślach.
Kiedy dotarła godzinę wcześniej do jeziora, usiadła na mulistym brzegu i od razu zaczęła spokojnie, ale konsekwentnie zdejmować ubranie. Nie chciała marnować czasu. Najpierw buty, do których wcisnęła skarpetki - bez nich marzła zawsze i nawet latem nosiła trampki z skarpetkami. Potem spodnie i bielizna, na koniec kurtka, bluza i koszulka. Na koniec zdjęła rzemyk z złamanym kryształem z szyi i ukryła go w ciuchach. Wszystko poskładała w schludną kostkę i położyła na trawie, kierując się do wody. Szła wyprostowana, krocząc równo, miękko, bo stopy zapadały jej się w muliste dno, a między palcami miała błoto, które łaskotało i rytowało jednocześnie, ale to nic, jeszcze chwila i się uniesie. Zanurzyła się cała, czując jak woda wdziera jej się w każdy zakamarek ciała, jak najpierw obmywa czule jej skórę, głaszczę po włosach, po twarzy, muska jasne ciało, a potem bez przepraszania wciska się w nią i rozrywa jej nogi. To nie zawsze bolało, czasami nawet dawało przyjemność, ale dzisiaj żadnej.
Nie trzymała się brzegu, kiedy już zanurzyła sie i wypuściła ogon, biła nim mocno, aż do ciężkiego zmęczenia, sunęła przy dnie, aby wypłoszyć wszystko, co żyło w wodzie do góry. Jak rozjuszony drapieżnik, bardzo głodny, bardzo niecierpliwy. Problem polegał na tym, że nie lubiła jeść nic surowego z takiego bajzlu, jakim było to jezioro. Mogłaby się otruć, a miała jeszcze tyle życia przed sobą! Dla zabawy więc doprowadzała wszystkie wodne istotki do zawału i śmiała się nawet, nucąc przy dnie wesoło. A potem już bardzo zmęczona, wynurzyła się w końcu, łapiąc głęboki wdech i zapatrzyła się w niebo, wypatrując księżyc. Dzisiaj nie było go widać, a potrzebowała ujrzeć choć trochę jego blasku.
Syrenka
[Posłałam maila! :)]
OdpowiedzUsuńLeah
Nie uszło jej uwadze, że odpowiadając, nie powiedział nic o trującej dla niego krwi – czy więc to była prawda? A może to kolejne bzdury w chaosie tych wszystkich informacji, do których udało jej się dotrzeć? Nie wiedziała, ale też nie zamierzała tego drążyć. Była pewna, że prędzej czy później i tak się tego dowie.
OdpowiedzUsuń— Byłeś uczonym? — spytała, posyłając mu krótkie spojrzenie. Convalliana nigdy nie zastanawiała się nad tym, kim był Su-Jin, co robił kiedyś i jak żył, zanim pojawił się w Woodwick. Nie czuła się aż tak bezczelna, aby zadawać podobne pytania, a doskonale wiedziała o tym, że Su-Jin może skłamać. I nie mogłaby mieć do niego o to pretensji.
Gdyby jednak przyjrzała się swoim życiu, tej ciągłej egzystencji jak ciepły wietrzyk, zmieniający się i przybierający różne kształty – jak mogłaby ubrać się w słowa? Czy znalazłaby jakieś odpowiednie? Takie, które opisywałyby to wszystko, co wewnątrz i na zewnątrz? Czy to w ogóle było możliwe? Połączenie gorącego, chaotycznego wnętrza, tak miękkiego i wrażliwego z ciałem, które kusiło, przyciągało, było idealne. Przez te wszystkie lata Convalliana nauczyła się być sobą w każdym możliwym kształcie – w kształcie, który odpowiadał innym.
Uśmiecha się delikatnie pod nosem, gdy Su-Jin oznajmia, że to nie randka.
— Oczywiście, że to nie randka — odzywa się, zawijając kosmyk włosów za ucho. Zaraz potem opiera podbródek o dłoń, wyciąga nieco mały podbródek i wzrusza ramieniem. — Gdyby to była randka, dostałabym kwiaty — dodaje. — Poza tym wątpię, że wiesz, jak się randkuje. — Uśmiecha się złośliwie. — I nie musisz się wysilać: wiem, co powiesz. Coś w stylu: nie interesuje mnie to.
Przygląda się więc jak otwiera prezent, maskując subtelny uśmiech przy ustach palcami. Nie odpowiada, gdy rzuca w jej stronę złośliwość, a jednie śmieje się cicho i potrząsa głową. Obserwuje każdy najmniejszy ruch – i gdy Su-Jin ostrożnie bada zapach, czuje się nieco niepewnie. Nie przez to, że perfumy zostały źle lub niedbale przygotowane, a przez to, że Su-Jin był wyjątkowo trudnym przypadkiem. Wiedziała o tym, dlatego stworzenie tego małego arcydzieła zamkniętego we flakonie było dla niej wymagającym eksperymentem.
Gdy się odzywa, Convalliana przechyla delikatnie głowę.
— Zaskoczyłam? Tym, że jednak umiem robić perfumy czy tym, że nie okazały się tak okropne, jak myślałeś? — pyta, uśmiechając się mimowolnie, a potem bierze cichy oddech i dodaje: — Pomyślałam, że skoro masz tak wyczulone zmysły… cóż, pewnie każdy mocniejszy zapach jest dla ciebie irytujący i właśnie dlatego powstały te perfumy. A raczej mgiełka, która jest dość chłodna, miętowa, która pachnie jak deszczowe chmury i zimny wiatr, który zastyga gdzieś nad taflą jeziora.
Convalliana uwielbiała swoją pracę – kocha się w zapach, mieszankach i tworzy każde perfumy z idealną precyzją. Dlatego pojedynczy falkon był niezwykle nietuzinkowy i piękny. Każdy zapach różnił się od siebie, nawet jeśli był to tylko jeden składnik czy ilość dodawanej esencji – każdy zapach, tak jak każdy człowiek i każda istota, był niepowtarzalny.
Odprowadziła męską sylwetkę spojrzeniem, a kiedy wrócił, niemal od razu poczuła unoszący się aromat przypraw. Pozwala Su-Jinowi mówić, ale z każdym jego słowem wydaje jej się, że maleje. Przyrównuje jej energię do czegoś aromatycznego; do czegoś słodkiego i palącego, co sprawia, że jej żołądek dziwnie się kurczy.
— Czy to właśnie czułeś, gdy wziąłeś moją krew i energię? — pyta ostrożnie. — Przed tym, jak duch przejął kontrolę? Czy może to jego doświadczenie, a nie twoje? — Przygląda się jego idealnej twarzy i przez moment powątpiewa w to, czy to, co powiedział, było prawdą.
Jest wdzięczna, że Su-Jin podejmuje temat dziennika, a ona sięga po srebrne sztućce i smakuje potrawy. Smak wybucha w ustach – jest czymś znanym, a jednocześnie odległym. Przyprawy mieszają się ze sobą – jedna wypycha drugą, a potem łączą się i Convalliana wyczuwa cynamon, o którym wspominał Su-Jin.
UsuńZatrzymuje sztućce nad talerzem, gdy wampir wspomina o tym, co wyczytał z kartek dziennika.
— Skoro zrobiłeś notatki, chętnie je przejrzę. Może będę mogła je o coś uzupełnić — stwierdza, przytakując jego słowom. — Kult bóstwa czy czegoś podobnego do tego kojarzy mi się jedynie z przyzywaniem demonów, choć to może być, oczywiście, coś zupełnie innego. Z drugiej strony istnieje wiele przypadków, w których wiedźmy spółkują z demonem w zamian za moc, dłuższe życie, zdrowie, ochronę… z tym że pakt zawsze jest korzystniejszy dla samego demona, a nie przyzywającego.
Pociera palcem wierzch noża.
— Co to za adres? Gdzie to spotkanie ma się odbyć? — dopytuje, a potem znów zaczyna jeść. Oblizuje dolną wargę i wskazuje widelcem swoje danie, po czym dodaje: — Gdyby to była randka, uznałabym, że naprawdę się postarałeś, ale nie jest, więc niczego nie skomentuję.
Posyła mu zaczepne, rozbawione spojrzenie, a potem wraca do jedzenia.
CONVALLIANA DIGGES
Przytakuje wolno. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o przyszłości, a ta wydawała się zbyt intymna, by do niej wracać. Convalliana uśmiecha się delikatnie, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie – Freud i jego Objaśnienie marzeń sennych, które czytała jeszcze, gdy były jedynie szeregiem nieuporządkowanych notatek. Lubiła jego teorię – tę o tym, że marzenie senne jest fasadą, za którą skrywa się utajone życzenie. I lubiła myśleć, że jest takim utajonym życzeniem.
OdpowiedzUsuń— Mam słabość do bycia zdobywaną — stwierdza, gdy sugeruje, że niewiele może wiedzieć o prawdziwych randkach. Zaraz potem wzrusza ramieniem. — I nawet jeśli randka kończy lub zaczyna się seksem, wiąże się z tym przede wszystkim przyjemność i korzyść. Biorąc pod uwagę własną cielesność i potrzeby… gdybym nie randkowała, nie miałabym czego jeść.
Opis jej natury wydaje się prosty. Wręcz ordynarny. Ale w tym wszystkim schowane jest coś miękkiego; coś upajającego i erotycznego; coś, co nadaje temu kształtów. Convalliana jest definicją naturalnego piękna, jest pożądliwa, złośliwa, jest chaosem, a zarazem ciszą i krzykiem – jest tym wszystkim, będąc jednocześnie nikim, zaledwie wszą. I być może to było jej największym grzechem.
— Dlaczego miałabym się nie starać? — pyta, posyłając mu krótkie spojrzenie. — Moje perfumy to małe arcydzieła i coś, z czego jestem naprawdę dumna. Zapachy i dostrajanie ich, zupełnie jakbym była dyrygentem… to kolejny rodzaj kontroli, ale bardziej czuły i wrażliwy. Bardziej pochodzący z wewnętrznej siły twórczej. — Uśmiecha się delikatnie, gdy o tym wspomina, a kiedy wampir zadaje jej pytanie, zastanawia się przez moment.
Wyczuwa jego zainteresowanie i tym razem nie ucieka w złośliwość, a szczerość.
— Gdybym miała cię do czegoś przyrównać, powiedziałabym, że jesteś miętą rosnącą gdzieś w skale, do której dociera północy wiatr, którą dotyka deszcz i chłód, przy której skrapla się woda: woda, która zamarza i spływa dalej. Krystalicznie czysta. — Jej głos snuje tę opowieść; tę narrację, w której każde jej słowo jest cudownie lepkie i słodkie. — Jednocześnie przypominasz też burzowe chmury nad taflą jeziora. Nie takie czarne, a szare: szare z prześwitami słońca. Wiesz, jak pachnie wtedy słońce? Jak coś nieskazitelnie czystego, ale zwodniczego: burza bywa zwodnicza i niebezpieczna, a mimo to w jakiś sposób piękna. Pachnie więc siłą i zdecydowaniem.
Milczy przez moment, a potem odwraca spojrzenie i wraca do jedzenia, aby nie powiedzieć niczego więcej. Wydaje jej się, że i tak padło dość słów – że i tak za bardzo się odkryła; odkryła to, że dla niej zapachy były czymś więcej. Były czymś, co w jakiś sposób definiowało człowieka; że poprzez zapach dało się wyczuć drżenie duszy i zmianę emocji; że w tym wszystkim zawsze chodziło o coś więcej.
— Wiem, jak smakuje energia — stwierdza, posyłając mu krótkie spojrzenie. — Po prostu byłam ciekawa, czy to, co czułeś, należało do ciebie czy do ducha lub ciała. I czy spożywanie energii innej nadnaturalnej istoty jest inne od tej śmiertelników: czy lepsze, a może gorsze. — Wzrusza mimowolnie ramieniem. — Obrzydliwy temat? Myślę, że istnieją o wiele gorsze tematy.
Śmieje się cicho i potrząsa głową. Zawija kosmyk włosów za ucho, oblizuje usta i wbija spojrzenie w Su-Jina, kiedy ten zaczyna mówić.
— Demony są dość przewrotnymi istotami. — Odkłada sztućce. — I wszystko zależy od ich siły. Niektóre z nich są potężniejsze ode mnie, a inne słabsze. Po prostu tacy się rodzimy i robimy wszystko, aby jakoś przeżyć, niezależnie od ceny. — Spuszcza spojrzenie, by omieść wzrokiem stół. — Zabij lub daj się zabić.
Przytakuje, gdy wspomina o Rzymie, a potem jej podbródek jest wysoko w górze, a w zielonych oczach odbija się pewien cień – Convalliana uśmiecha się dość kpiąco, słysząc jego kolejne słowa.
— Nowość? — Zasłania usta palcami, dociskając jeden z nich do dolnej wargi i przygląda się wampirowi, który zajmuje miejsce naprzeciwko. Przechyla subtelnie głowę. — Sądzisz, że w tym wszystkim to ja spełniam oczekiwania innych? Moja natura jest o wiele bardziej skomplikowana; o wiele bardziej demoniczna niż możesz sądzić. Spełnianie czyiś pragnień zawsze związane jest w pewnym poświęceniem, ale koniec końców, jak sądzisz, kto ma kontrolę? Czy to nie ja decyduję o tym, co jem, jak się ubieram i co robię?
UsuńDostosowywanie się do kształtów, do form i pragnień leżało w jej naturze – i robiła to, aby przeżyć. Każdy jeden pocałunek, który być może nigdy nic dla niej nie znaczył. Każdy jeden dotyk, który zdążyła zapomnieć. Każde jedno spojrzenie, każdy gest, każda czułość – kim wobec tego była? Czy mogła żałować swoich kochanków, którzy tracili dla niej głowę? Nie, bo nie była dla nich prawdziwą Convallianą – była jakąś wersją siebie.
— Ale pewnie nigdy tego nie zrozumiesz. Jesteś istotą dość prostą w emocjach, prawda? Albo kogoś nienawidzisz, albo tolerujesz. Albo ktoś cię interesuje, albo irytuje, a co z tym wszystkim gdzieś pomiędzy? Co z tym, aby smakować, poznawać, aby wyjść poza to, co znasz i lubisz? — Patrzy mu prosto w oczy i zamyka jego spojrzenie w swoich szmaragdowych tęczówkach. — Czasem mam wrażenie, że nic nie czujesz i że to, co mi pokazujesz, jest jednocześnie prawdziwe i fałszywe, a gdy pomyślę o twoim duchu i ciele, nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczę przy twojej twarzy jakąś inną emocję niż irytację, gniew czy zainteresowanie. To trochę smutne… to trochę szare. Twoje burzowe chmury nie są najwyraźniej tak burzowe, jak mogłabym sądzić.
CONVALLIANA DIGGES
— Randka ma cieszyć oczy i ciało, podniebienie i język — odpiera dość sprawnie, uśmiechając się mimowolnie. Domyśla się, że dla Su-Jina jest do dość abstrakcyjne. Jest tego świadoma. — To cały rytuał, który poprowadzony jest od a do z. Tym różnią się kobiety od mężczyzn: tym, że cały ten czas przed spotkaniem lub posiłkiem jest w jakiś sposób przygotowaniem. Wybrane odpowiedniej bielizny czy perfum, zrobienie włosów czy makijażu. Nie wszystko trzeba wywlekać poza granice.
OdpowiedzUsuńW jej naturze leży w jakiś sposób to wszystko – głębia i powierzchowność, cierpienie i radość. Jest tym wszystkim i choć czasem zachowuje się ludzko, to właśnie tak żyje – to jest w jakiś sposób jej doświadczenie. Nie próbuje jednak trzymać się swoich racji, a akceptuje narrację Su-Jina, który jest inny – który postrzega rzeczy inaczej. Gdy jemu wystarcza rozum i logika, ona chce poczuć to wszystko sobą. Całym wnętrzem. Chce tego dotknąć, posmakować.
— Mówiłam już, że prezent jest formą podziękowania za to, co stało się w tamtym domu i później. To, że wyciągnąłeś mnie z płonącego budynku i opatrzyłeś. — Wzrusza obojętnie ramieniem. — Nie jest to nic, co powinno cię martwić. To tylko perfumy.
Nie ma zamiaru się z tego tłumaczyć, bo tak naprawdę nie wie, dlaczego to zrobiła. Dlaczego akurat postanowiła odwdzięczyć mu się w ten sposób, a kiedy zaczyna o tym myśleć, zaczyna się irytować. Może popełniła błąd? Może lepiej by było po prostu tutaj przyjść, nie próbując robić niczego, co Su-Jin uznałby za zbyt miłe?
Przytakuje, gdy wspomina o tym, że trafnie opisała tym zapachem niektóre z jego odczuć i wspomnień, jednak nie odzywa się – chce zakończyć temat perfum, wiedząc to ten moment, kiedy warto uciąć dalszą dyskusję. Wie też, że obnażając się ze swoim podejściem do zapachów, odkrywa też niejako samą siebie – tę wrażliwą część siebie. Nie wie nawet, czy Su-Jin jest z tego powodu zadowolony czy nie, ale zdaje sobie sprawę, że ostatecznie może to wykorzystać przeciwko niej.
Przytakuje po raz kolejny w momencie, w którym zmienia temat i zaczyna mówić o energii. Convalliana postrzegała energię nieco inaczej – jednak w jej przypadku wiązało się to z bliskością. Z czymś, co wydawało się miękkie i ciepłe; z czymś, co topiło się w pożądliwych spojrzeniach, gestach i pragnieniu, aby zaspokoić wrzącą pod skórą żądzę. Taka energia była słodka, lepiła usta i pachniała za każdym razem inaczej.
Convalliana zgadza się, że przetrwanie jest cechą wszystkich żywych istot – w tym także jej. Żyła wystarczająco długo, aby widzieć naprawdę wiele; każdy upadek, każdy rozwój. Każde strzaskane marzenie i idee. Jednak wciąż żyła i chyba to mogło być najbardziej zaskakujące.
— Czy możesz być sobą w momencie, gdy twoja natura zmusza cię do tego, aby przybrać konkretną formę? Bycie sobą to prestiż, który jest wciąż daleko ode mnie i to nie dlatego, że nie chcę być taką wersją Convalliany — Potrząsa delikatnie głową — a dlatego, że każdy dostrzega we mnie to, co chciałby widzieć. Mogę być wyuzdana, mogę być niewinna, mogę być tym wszystkim, bo spełniałam senne marzenia, bo jestem tym, co wydaje się tak bliskie, a tak odległe. Pożądanie, miłość i nienawiść: to trzy najsilniejsze uczucia, które dominują ludzką duszą, ludzkim umysłem i ludzkim zachowaniem. Czy gdyby mężczyźni nie kierowali się swoim pragnieniem, aby posiąść to, co piękne, aby zdobyć to, co im się podoba, to czy byłabym wolna? Czy byłabym sobą?
Uśmiecha się mimowolnie, trochę niepewnie.
— W końcu dochodzimy do tego, czy to, co widzisz, ta forma mnie, to ciało, jest prawdziwe. — Opiera delikatnie plecy o krzesło i trzyma podbródek wysoko. Domyśla się, że Su-Jin jest świadom tego, że jej cielesna, ludzka powłoka to tylko ułamek jej prawdziwej istoty.
Usuń— Nie zobaczę twojej duszy — Zwija kosmyk włosów za ucho — bo ty nigdy nie dostrzeżesz mojej. W końcu siedząc tutaj z tobą, jestem kolejną wersją Convalliany, prawda? — Uśmiecha się słodko. — Nie znam twojego prawdziwego imienia, nie znam twoich uczuć i wiem o tobie tyle, aby móc cię zabić, ale czy jest to znaczące? Nie, chyba ani trochę. Koniec końców ty nie przejmujesz się mną, a ja tobą.
Czuje dziwny chłód, który wspina się po jej kręgosłupie, gdy o tym wspomina, ale ignoruje to wszystko. Wie, że ma rację.
— Mięta, którą jesteś być może zamarzła kompletnie, ale wciąż jest piękna. Być może kiedyś szare chmury dadzą jej poczuć więcej światła.
CONVALLIANA DIGGES
[Dziękuję za wszystkie miłe słowa, aż nie wiem co powiedzieć. Niesamowicie mi miło, że też zwracasz uwagę na takie szczegóły, bo nie ukrywam, że dla mnie to bardzo ważny element tworzenia postaci :)
OdpowiedzUsuńNa wątek przybywam koniecznie, bo nie dość, że Su-Jin kupił mnie wizerunkiem (Soo Hyuk to jeden z moich ulubionych aktorów) to koncepcja postaci jest niesamowita i wspaniale dopracowana, pochłonąłem kartę i podstrony z przyjemnością.
Myślę, że Robin i jego głód wiedzy pewnie sprawiłyby, że Su-Jin jako taki intelektualista i naukowiec byłby dla niego osobą godną podziwu. Pewnie nawet czułby, że gdyby mu nie zmarnowano życia też może mógłby być takim "młodym" geniuszem. Też ten motyw niechęci do czarownic wydaje mi się ciekawy, bo osobiście widziałbym w Robinie osobę, która ma w sobie sporo żalu i pewien uraz do czarownic, ze względu na to do czego zmuszała go matka.
Ale do rzeczy, bo ja tu tak skaczę po ewentualnych punktach wspólnych... Robin prowadzi swoje małe śledztwo dotyczące przeszłości, może trafiłby kiedyś na Su-Jina w bibliotece, a gdyby usłyszał, że ten jest profesorem, zagadałby pewnie, by zapytać czy zna kogoś kto pomógłby mu z tłumaczeniem pewnych tekstów (stare magiczne księgi matki pisane po łacinie i tak dalej). Jeśli Su-Jin ma sporą wiedzę na te tematy, to może sam chciałby się zająć z ciekawości i przy okazji odkryłby coś istotnego, może związanego z historią miasteczka i poszlibyśmy w kierunku wspólnego badania tej historii? Daj znać co myślisz, wszelkie modyfikacje i pomysły mile widziane, a nawet wskazane!]
Robert Gowther
Seline nie czuła zimna, gdy była w wodzie. To na lądzie marzła, a skóra jej ubierała się bardzo łatwo w gęsią skórkę, strasznie to było zresztą obrzydliwe jej zdaniem. Teraz jednak - w środku ciemnej nocy- nie czuła nic poza łaskotaniem i czułym dotykiem wody, która obejmowała jej drobne ciało. Wynurzyła się i położyła na tafli, rozkładając ramiona krzyżem po bokach, dla utrzymania równowagi i tego przyjemnego uczucia lekkości, gdy żywioł wypierał ją do góry. Spoglądała w niebo, chcąc przedrzeć się jasnym spojrzeniem przez gęste chmury, ciasno splecione, groźne i nie pozwalające jej dostrzec księżyca. Potrzebowała dziś dojrzeć księżyc, zapatrzeć się w jego blask, zatopić się w wszelkich nierównościach i łunie... Aż czuła ucisk w piersi z tęsknoty za jego obliczem, a przez te chmury, które przysłaniały wszystko, irytowała się. A gdy się złościła, odchodził spokój i trudniej było jej zrzucić łuski na rzecz skóry.
OdpowiedzUsuńLeżała tak na wodzie, nie orientując się w nadejściu nieproszonego widza i tylko od czasu do czasu śmiała się cicho, gdy pod wodą czuła ogonem jak życie wraca na swoje zwyczajne tory, jakby zupełnie nie zaburzyła tu harmonii. Nie miała umiejętności wyczuwania innych istot. Nawet gdy rozmawiała w klientami w barze, gdy napatoczył się wilkołak, albo inna niezwykła istota, dopiero po odpowiednim doborze słów podczas rozmowy, gdy sie w takową wdała, albo gdy dostrzegła dziki nieludzki błysk w oczach bądź mroczniejszy instynkt, wtedy powoli domyślała się, że nie rozmawia z człowiekiem. I wtedy ubierała się w ostrożność, ale nie uciekała. Syreny były ciekawskie, Seline nie stanowiła wyjątku, ale wiedziała jedno - nie łatwo przebić jej skórę, ale nie jest to niemożliwe. Unikała więc wszelkich prowokacji, a gdy nadciągały kłopoty uspokajała awanturników śpiewając, tyle że jej śpiew nie działał na wszystkich i nie mógł jej ratować zawsze.
Zorientowała się, że jest obserwowana kiedy nieznajomy był tuż przy brzegu, bo była również kobietą, nie tylko istotą morza. Od tak dawna przyciągała spojrzenia, że w pewnym momencie nauczyła się je wychwytywać, gdy uwaga dłużej spoczywała na jej osobie. Po prostu czuła na skórze drobne mrowienie ciepła, jakby zmysły skupione na niej, delikatnie na odległość głaskały jasną skórę. Nie zerwała się, a wręcz przeciwnie - chcąc pochwalić tym, jak wciąż jest piękna, uniosła ramiona i przeciągnęła się, prężąc na tafli. Lubiła się podobać, lubiła tę próżność, która podnosiła jej ego. Powoli schowała ogon pod wodę i obróciła się, lokując spojrzenie w lądzie i szukając zagubionego widza. W jej oczach zalśniło pragnienie, gdy zanurzyła się po linię ramiona i podpłynęła bliżej, aż zahaczyła łuskami o rosnące na dnie trawy.
- Nieładnie jest podglądać - upomniała cicho i bardzo uprzejmie, a jej głos powędrował melodyjnie do brzegu, dosięgając mężczyznę, wędrując ku niemu wpierw po wodzie, potem po mokrej ziemi, aż oplótł jego sylwetkę, wspinając się po nim od stóp po czubek głowy.
Seline zaśmiała się zaraz, bo wcale nie chciała zabrzmieć mentorsko i podpłynęła bliżej, wpatrując się w oblicze nieznajomego.
- Przyłączysz się? - zachęciła, zastanawiając się, czy musi dzisiaj śpiewać. Chciałaby, powinna, czuła, że tak trzeba, że syrena powinna wykorzystać taką sytuację, ale... przyszedł do niej, nawet gdy nie próbowała nikogo ściągnąć. Sam ją znalazł i ani przez chwile nie poczuła niepokoju. Nie zastanowiła się również nad tym, kim był.
Syreny nie były skore do konfliktów. Nie lubiły ich. Dbały o sobie i swój spokój. Nie bały się łatwo, nie niepokoiły za szybko. Można by było nazwać je naiwnymi istotami, a jednak... wciąż trwały i te, które żyły, miały się dobrze.
Seline
— Zaangażowanie jest czymś, co jest dla mnie droższe niż złoto, a jednocześnie niedostępne. Lubię randkować, lubię cały ten proces przed kluczowym spotkaniem, bo to jest czymś, co robię dla siebie. — Uśmiecha się mimowolnie. — Poza tym randka nie wymaga właściwie żadnego zaangażowania, a przynajmniej nie takiego, aby zacząć się przejmować… emocjami.
OdpowiedzUsuńDla Convalliany randkowanie było czymś mało znaczącym, a z racji swoich potrzeb i natury chętnie zgadzała się spędzić z kimś wieczór. Czasem pozwalała wyciągnąć do siebie dłonie, a innym razem odrzucała je ze znudzeniem – i była w tym wszystkim tak zmienna, tak chaotyczna, tak świadoma swoich potrzeb.
Przytakuje wolno, nie odnosząc się do tego, co powiedział. Gdyby jednak wiedziała, że wręczenie Su-Jinowi perfum będzie aż tak nieprzyjemne w rozmowie, zapewne nigdy nie pomyślałaby o tym, żeby to zrobić. Tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, dlaczego skomponowała właśnie ten zapach – dlaczego, pochylając się nad flakonem, czuła miętę, burzowe chmury i chłód. Nie miała zamiaru o tym dyskutować, wiedząc, że błądzenie po domysłach i ukrytych emocjach byłoby frustrujące.
Przyszła też tutaj tylko po to, aby zjeść kolację i porozmawiać o znalezionym dzienniku, który należał do czarownic z rudery. A teraz czuje, że niejako straciła kontrolę nad rozmową i nie za bardzo wie, co powiedzieć, choć przecież z jej ust może uciec tak wiele.
— To mnie tworzy społeczeństwo, a nie ja społeczeństwo — stwierdza dość rzeczowo. — To, co leży w mojej naturze jest poza rozumowaniem i tym, co nazywasz więzieniem: natura jest prawem ponad wszystko inne i to od niej wszystko się bierze, choć ja wierzę w to, że ja, czy każda istota, mam w sobie to, co oswojone, a także to, co dzikie. Czytałeś kiedyś Wilka stepowego? Hermann niezwykle trafnie opisał to, co chciałabym przekazać… to, że człowiek, w tym też ja, jest połączeniem dwóch różnych biegunów, czyli tego, co ludzkie, a więc rozum, maniery i dostosowanie się do jakiś norm, a także to, co wilcze, zwierzęce: pożądanie, impulsywność, uleganie instynktom. Myślę, że tak siebie postrzegam: nie jako ta, która uważa swój umysł za więzienie, a ta, dla której wolność zamyka się w czymś, co przypomina kalejdoskop.
Wilk stepowy był jedną z jej ulubionych książek: dogłębnie emocjonalny bohater, który szuka czegoś, czego nie może określić. Poza tym Convalliana towarzyszyła wtedy Hermannowi – pisarz chciał wyrazić w jakiś sposób samego siebie w słowach, które zapisywał, a przecież poruszał wiele kwestii: kwestię wolności, społecznego eskapizmu, nieprzystosowania do mieszczańskiego modelu życia, wolnej miłości oraz dążenia do duchowej wspólnoty z sobą samym i z ludźmi zgodnie z filozofią buddyjską. Convalliana wciąż w swojej domowej biblioteczce ma jeden z pierwszych egzemplarzy Wilka.
— Ty odwołujesz się do filozofii wschodu, a ja do Schopenhauera, który stwierdza, że człowiek nigdy tak naprawdę nie dotrze do prawdy. Do rzeczywistości, bo wszystko to, co widzisz, jest iluzją. Jest skonstruowanym przez nasz mózg jakąś wersją świata, co jest smutne, bo nigdy nie poznamy prawdy i rzeczywistości absolutnej. — Zawija kosmyk włosów za ucho, będąc bliżej filozofii Schopenhauera, który doskonale ujął tragizm tego, co ma do zaoferowania świat.
Milczy przez moment, kiedy Su-Jin zaczyna mówić, a potem przygląda się jego twarzy – wiedziała, że mówił prawdę. Do tej pory w żadnej sytuacji nie dostrzegła w jego oczach czegoś więcej. Czegoś, co mogłoby sugerować, że jest dla niego idealną zbieraniną rys, wzniesień i spadów; że jest definicją piękna; że jest obrazkiem, któremu warto się przyjrzeć. I w jakiś sposób było to inne od wszystkiego, co znała, a zarazem irytujące, choć gdy teraz zaczyna o tym myśleć, czuje się nieswojo – czuje, że lepiej by było, gdyby Su-Jin traktował ją jak eksponat, który pragnął mieć w swojej kolekcji. Wtedy byłby podobny do innych. I mniej niebezpieczny.
— Bo uważam, że istoty takie jak my powinny doświadczać. Co jest ciekawego w długowiecznym życiu, gdy trzyma się utartych schematów? — pyta, przechylając delikatnie głowę. Uśmiecha się lekko, dociskając kciuk do dolnej wargi. — Bardzo przyczepiłeś się do tego, aby spełniać czyjeś oczekiwania, a przecież nie to jest ważne, a to, żeby żyć. Naprawdę żyć. Co będzie odróżniać cię od chodzącego trupa, jeśli popadasz w rutynę? Żyjesz, jesz, śpisz, pracujesz: zapewne robisz to wszystko niezmiernie perfekcyjnie, prawda? Ale kiedy ostatnio zrobiłeś coś… innego?
UsuńPrzygląda mu się przez chwilę.
— Lećmy do Rzymu — stwierdza nagle, może zbyt impulsywnie, a jej usta pozostają delikatnie rozchylone, jakby mogły wciągnąć te kilka słów z powrotem do gardła.
CONVALLIANA DIGGES
Zdają się jej lustrzanym sobie odbiciem. Choć nie ma na świecie chyba dwóch istot bardziej różniących się w swej naturze, oboje wykonują podobne ruchy, dzielą myśl i wrażenia. Niemniej jednak Ceri jest w pełni świadoma, że tafla lustra stanowi granicę, której żadne z nich prawdopodobnie nigdy nie przekroczy. Wszak, gdy przyłożymy do lustra palec, między nim a jego odbiciem widać lukę. Przy pełnym, bezpiecznym (nie-weneckim) lustrze, człowiek nigdy nie będzie w stanie dotknąć swojego odbicia.
OdpowiedzUsuńMruży oczy, niczym kot, leżący zadowolony na rozgrzanym piecu, gdy profesor objaśnia jej zapisy. Jest to dla niej gałąź niezbadana, języki wschodnie są w pewnym sensie poza jej pojmowaniem.
– Niesamowite – nachyla się ku kartce, dotykając jej ledwie opuszkami palców, jakby zmysł dotyku miał przybliżyć jej pojęcia dla niej obce. – To dla mnie dosłownie nie z tej ziemi. Bo jakby się nad tym zastanowić, to brak głębokiej wiedzy o językach wschodnich, lokuje mnie silnie w zachodniej koncepcji gramatycznej i semantycznej. Ale rozumiem założenie – dodaje, przesuwając szczupłym palcem po znakach, kreśląc sobie w myślach możliwości ich łączenia.
– A skoro już o imionach mowa – zaczyna, ciągnąc ciekawy temat. – Moje, wbrew słyszalnej na początku głoski ‘k’, zapisujemy ‘Ceri’ – zapisuje swoje imię poniżej znaków hanja.
– W dzisiejszych czasach, ze względu na wpływ języka angielskiego, wiele osób będzie próbowało w jakikolwiek sposób zmiękczyć pierwszą literę. Dopiero napisane przez „K” byłoby przeczytane poprawnie. To z resztą przypadłość wielu walijskich i irlandzkich imion. Nikt nie potrafi ich przeczytać – łapie się na krótkim, ale szczerym śmiechu.
Jego pierwsze pytanie sprawia, że ponownie mruży oczy, tym razem uważniej. Lubiła psycholingwistykę, choć nigdy nie aspirowała do jakiegokolwiek tytułu w konkretnie tej dziedzinie. Zdecydowanie bliższa była jej fonetyka, choć lubiła od czasu do czasu prześledzić nowinki, szczególnie w temacie dwujęzyczności.
– Jeśli jest pan, panie profesorze, osobą dwujęzyczną, to muszę stwierdzić, że jest to całkowicie normalne naprzemienne stosowanie kodów językowych. A jeśli nie… – urywa, przyglądając się mu bliżej. Chwila zaaferowania ustępuje znów intensywności energii, kojarzącej się jej z trwałością, wiekowością (co chwilę później ma się potwierdzić). Patrząc na niego myśli o ziemi, jedwabiu i pergaminie. Jest dla niej ametystem – kamieniem harmonii. Dziwi ją ta myśl w obliczu czającego się w tejże samej energii wrażenia, że idzie za nim cień w postaci śmierci. Nie potrafi jeszcze tego ułożyć.
– To muszę założyć, że drugi język z jakiegoś powodu niesie za sobą ładunek emocjonalny, którego język ojczysty nie posiada – podsumowuje ostatecznie.
Celowo nie wyłożyła kawy na ławę. Strefa domysłów jej na rękę i jej. Z jakiegoś powodu była gotowa przyjąć ryzyko niewiedzy, byleby nie odsłonić samej siebie. Czuła się wystarczająco komfortowo, chłonąc ten wyjątkowy rodzaj energii, wymieniając się wiedzą i jednocześnie nie płacąc za to żadnej ceny. Pytanie tylko, czy jakiejkolwiek istocie kiedykolwiek takie gratisy od natury uszły płazem.
– Albo zbyt długie, gdy czeka się na coś, czego i tak mieć nie można – uśmiecha się pod nosem, kontrując jego podejście. Nie miała w chwili obecnej absolutnie żadnego powodu, by szukać sposobu na wydłużenie życia. Nie trzymała się kurczowo, bo jej zdaniem nie miała czego. Odkąd dotarło do niej, z czym wiąże się klątwa, stała się mistrzynią gaszenia tęsknot, usypiania marzeń i deptania pragnień.
– Zakładam, że pana perspektywa w tej kwestii jest zupełnie odmienna od mojej – zerka na niego, ciekawa jego opinii, choć podskórnie czuła, że odpowiedź poznała już dawno. Dla niej jednak granica była tam, gdzie kończyło się życie. Koniec, kropka. Nie można było chcieć niczego więcej.
Ceri
Convalliana rozumiała, o czym mówił. To, że brakuje mu miejsca, w które wszedłby element ponad to, co znane – ta trzecia część czegoś większego. Czegoś, co tworzy jego istotę, bo Su-Jin był w końcu czymś… więcej. Przynajmniej tak się jej wydawało. Przynajmniej tak rozumiała jego naturę: połączenie ducha i ciała stworzyło coś ponad to wszystko. Stworzyło jego.
OdpowiedzUsuń— W takim razie pożyczę ci mój egzemplarz. Jest dość… wiekowy — odzywa się — ale słowa pozostają takie same. Myślę, że wyciągniesz z tej lektury coś więcej.
Posyła mu uśmiech, a potem przytakuje jego kolejnym słowom i dodaje:
— Ostatecznie granice mojego świata to granice mojego języka. Wittgenstein. To, co umiesz nazwać, jest tym, co cię otacza, a każdy z nas ma tendencję do nazywania tak naprawdę wszystkiego. Prawda, rzeczywistość, dziś, jutro, stół, chleb, nóż… nie możemy funkcjonować w świecie bez nazw, nawet jeśli dotyczy to kwestii metafizycznych.
Zaśmiała się cicho, przyjemnie, a śmiech ten odbił się echem jak dźwięk złotych dzwoneczków. Convalliana zgadza się z tym, co powiedział.
— Nie. To, że ktoś uważa inaczej — stwierdza wolno — oznacza po prostu, że zauważa coś innego, niż ty. Co nie znaczy, że jest to złe. I zgadzam się: to może być błędne, to, że ktoś próbuje cię zamknąć w jakiś ramach. Ktoś może się mylić, ale koniec końców to ty decydujesz o tym, co się stanie.
Wzrusza delikatnie ramieniem, a kiedy Su-Jin żartuje, po prostu się uśmiecha, zasłaniając ten uśmiech palcami.
Rzym wydaje się dość odległy i kompletnie inny od Woodwick. Przepełniony zupełnie inną energią – Rzym pachniał winogronami, piaskiem i słońcem, choć kiedy samolot lądował, wciąż było ciemno.
Lot okazał się wyjątkowo męczący. Prawie dwadzieścia godzin w chmurach potęgowało rozdrażnienie – Convalliana potrzebowała gorącego prysznica i snu, który nie byłby przerywany przez rozmowy i śmiech. Siedziała przy oknie, opuszczając roletę, i czytała książkę, którą kupiła przed wylotem.
Hotel był czterogwiazdkowy – budynek wznosił się wysoko, uciekając w styl nowoczesny z połączeniem fresków i grubych, zdobionych kolumn. Kilkaset metrów dalej znajdowało się Koloseum, obszerny park i kilka kolorowych uliczek z restauracjami. Gwar wydawał się dochodzić niemal zewsząd.
Wieczór był wyjątkowo chłodny – Convalliana poprawiła jedwabny szalik przy szyi i przeszła przez obrotowe drzwi, zaraz potem podchodząc do lady. Z wysokich sufitów spływały kręcone żyrandole: ściany utrzymano w naturalnych kolorach z ozdobnymi listwami, a kafle pokrywające podłogę tworzyły skomplikowany wzór geometryczny. W powietrzu unosił się delikatny zapach pomarańczy.
Convalliana przywitała się z recepcjonistką w firmowym uniformie, podała swoje nazwisko i odebrała klucze od apartamentu.
Nie kryła się z tym, że lubiła luksus – przez tysiące lat zawsze dbała o to, aby żyć w jak najkorzystniejszy sposób. Pływanie w złocie i jedwabiach: to wszystko związane było z tym, że każdy ją w jakiś sposób rozpieszczał; każdy pragnął, aby czuła się najważniejsza, a Convalliana to wykorzystywała. Dopiero kiedy zajęła się wyrabianiem perfum, zaczęła zarabiać – i teraz miała swoje własne pieniądze, a ceniąc swoją pracę naprawdę wysoko, spełniała każdą swoją zachciankę: nowy komplet bielizny czy modna sukienka, biżuteria, koronka...
— Wiesz, że wynajęłam nam wspólny pokój? Mam nadzieję, że nie wyskoczysz z tego powodu przez okno. — Odwraca głowę w stronę Su-Jina i uśmiecha się złośliwie, przykładając kartę magnetyczną do czujnika, a potem łapie za klamkę.
UsuńApartament jest dość obszerny i ciemny – ciemne ściany i dywany. Dębowe drewno, nowoczesna kuchnia i kilka kolumn oraz bogato zdobiony sufit, gdzie wydrążono ornamenty. Kuchnia połączona jest z salonem, a dalej widać sypialnię z dwoma łóżkami – jedno przy ścianie, drugie przy oknie. Dalej tylko łazienka i balkon.
Convalliana zostawia walizkę przy ścianie, a potem rozgląda się wokół i ocenia przestrzeń.
— Widać stąd park i Koloseum — odzywa się, gdy staje przy oknie, a wtedy uśmiecha się delikatnie. Chwilę później patrzy w stronę Su-Jina. — O której odbywa się to przyjęcie?
To nie był urlop, a lot do Rzymu wiązał się przede wszystkim z sabatem czarownic i podejrzeniem tego, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej.
CONVALLIANA DIGGES
Syreny lubiły być podglądane, podziwiane i budzić zachwyt nie tylko śpiewem, który wabił, hipnotyzował, otumaniał. Lubiły się podobać, karmiły się uwielbieniem i zauroczeniem, które wzbudzały. Uwielbiały kąpać się w spojrzeniu, które rozmarzone łapczywie pochłaniało ich kształty, wdzięki, urok. Czuły mrowienie od przyjemności słuchania tego, jak są piękne, powabne, cudowne. Były próżne i dumne z tego zarazem. Seline dawno nie nawiązała takiej intrygującej i ekscytującej relacji, kiedy poświęcałaby drugiej istocie nieco więcej uwagi i pozwalała na siebie patrzeć, dotykać się i wsłuchiwać w swój głos - nawet nie śpiew. Nie tęskniła za tym jednak, nie szukała nikogo, kto się do niej zbliży, bo tak jak i inne syreny, unikała przywiązania. Była wolnym duchem w każdym tego słowa znaczeniu. To była taka przekorna natura tych istot, zarazem pozostając niezależne, szukały kogoś, kto podąży za nimi na dno morza, gdzie one czuły się najlepiej, a nieszczęśnika czekała zguba nim dosięgnąłby dna.
OdpowiedzUsuń-Ojej, bardzo mi przykro - autentycznie zmartwiona wyznaniem, że wzrok mężczyźnie nie domaga, zagryzła wargę, obawiając sie, że mogła swoją próbą kuszenia go urazić. Seline nigdy nie miała wprawy w uwodzeniu, ponieważ podczas gdy śpiewem hipnotyzowała, poza melodyjnym głosem wydawała się... niedoświadczona w roztaczaniu uroku.
Podpłynęła jeszcze bliżej, spoglądając zatroskana na gościa i zwróciła uwagę, że miał na prawdę oryginalny płaszcz. Piekny, wydawał się wykonany z miękkiego i przyjemnego dla skóry materiału, a Seline w swej naturalnej próżności lubiła także posiadać ładne i cenne rzeczy. Uśmiechnęła się uprzejmie i rozłożyła ramiona na tafli, bo choć ogon dawał jej stabilność i równowagę, utrzymywał ją na powierzchni, to jednak sprawianie wrażenia bardziej ludzkiej zaczynało wchodzić jej w dobry nawyk i teraz poruszała delikatnie dłońmi głaszcząc wodę, dla pozorów. Jak się okazało, całkiem niepotrzebnie.
Nie spieszyła się do ucieczki, z łuskami na wierzchu nigdzie by nie uciekła. Dlatego zachowywała spokój, tłumiąc w sobie silne emocje i chęć obrony w bardziej agresywny sposób. Seline od dawna nie ujawniała swojej drugiej natury i było jej z tym dobrze... łatwo było ulec żądzom i silnym pragnieniom, które gmatwały w głowie i zatruwały umysł. Nie chciałaby znów popełniać tych samych błędów... Poza tym nie lubiła, gdy jej oblicze się zmieniało w tak okrutne, że aż wstrętne. Lubiła swoją twarz taką, jaką była na co dzień, a choć słusznie wygląd młodej i atrakcyjnej panny był zwodniczy i nigdy nie zdradzał wieku w przypadku syren, Seline często patrzyła w lustro z uśmiechem. Nigdy się nie zestarzeje, nie tak by jej skóra stała się szara i pomarszczona, ale póki co, to jędrne ciało sprawiało jej przyjemność, gdy je oglądała i dotykała. Jeśli będzie o siebie dbać należycie, jeszcze kolejne dwa, albo trzy stulecia nic się nie zmieni!
- No dobrze... - uśmiech nieco ustąpił miejsca zaskoczeniu, gdy mężczyzna tak twardo kolejny raz zaznaczył, że nie jest zainteresowany. To było... nie dziwne, bo nie pierwszy raz ktoś nie wykazywał chęci wejścia z nią do wody, ale zdumiała ją jego zaciętość w asertywności. I zaraz zrozumiała, że po prostu wiedział, z kim ma do czynienia, dlatego był tak ostrożny.
Westchnęła ciężko, gdy nazywając to jezioro małym i mulistym, przypomniał jej, jak daleko od domu się znalazła. I jak daleko od prawdziwej wolności! Odbiła mocno ogonem i odpłynęła kawałek, aby odetchnąć głęboko. Znów ułożyła się na plecach, tym razem nie chowając ogona, jakby chciała nie tylko utwierdzić przybyłego o tym, że ma rację, rozpoznając w niej wodną istotę, ale wręcz pochwalić się, jak cudowna jest! Ale przypomniała sobie zaraz też o tym, że jego oczy nie są zbyt sprawne, więc podpłynęła znów bliżej, bliżej niż wcześniej i spojrzała na niego z melancholią. Wzruszyła ramionami, bo na prawdę często zastanawiała się nad tym samym i nie znała odpowiedzi. Nie pamiętała nawet, kiedy dokładnie przybyła do Woodwick i czemu wciąż tu pozostawała.
- Ty również tutaj nie należysz - zauważyła do tej nie-odpowiedzi dodając słowa, które wciąż niczego nie zdradzały.
UsuńNie miała tu interesu, ani sprawy do załatwienia. Mieszkała w chatce przy klifach, codziennie wodząc tęsknym spojrzeniem po wodzie, rozbijającej się o skały z agresją, jakby fale były wściekłe, że nie mogą jej dosięgnąć. Patrzyła z okien swojej małej kuchni, jak piana z morza rozbryzguje się w górę i znika, nim zdoła opaść z powrotem do wody. Patrzyła na ten widok i czasami wzruszała się tak mocno, az płakała... Ale nic nie zmieniała. Nie wiedziała, czemu.
Przechyliła głowę na bok i znów sie uśmiechnęła, delikatnie i wcale nie kusząco. Teraz była zaintrygowana, kim on jest. Nie umiała wyczuć jego natury, nie czytała aur, ale od czego był język i usta! Podpłynęła jeszcze bliżej, tak blisko, aż potarła łuskami o muł wyrywając kilka roślin i podparła się rękoma z przodu o dno. Widziała bladą skórę i lśniące drapieżne oczy, ale to jej nic nie mówiło poza tym, że przybył z daleka i jeśli nie nazwał jej syrena, a istotą morza, musi być stary. Mówił jak ktoś, kto ma starą duszę, a to potrafiła wyczuć.
- Jak masz na imię? Skąd znasz moje siostry? - spytała swobodnie, autentycznie ciekawa, a skoro ciekawość to pierwszy stopień do piekła, to trudno... usmaży się.
Prawdopodobnie zachowywała się teraz najbardziej nieroztropnie, jak tylko mogła. Ale wiedziała, że jest istotą, o której wiadomo niewiele, która budzi ciekawość, częściej zachwyt i strach, niż cokolwiek innego. I że jest ich niezwykle mało, a przynajmniej stanowią jeden z najrzadziej spotykanych rodzajów. Chyba dlatego, że mieszkały i żyły tam, gdzie niewiele innych istnień może dotrzeć, stały się celem ataków i polowań. Legendy o syrenach obiegały cały glob i czasami były na prawdę zabawne. Seline słyszała o tym, że syrenie łzy dają nieśmiertelność, tak samo jak zjedzenie ich surowego ciała. Kiedyś słyszała tez o tym, że łuska wyrwana z ogona, albo piersi noszona przy sercu daje nadnaturalną siłę, a pocałunek zabija. Opowieści były różne, czasami jedna głupsza od drugiej, ale w gruncie rzeczy w każdej mogło być ziarenko prawdy...
Seline
[no co ja ci mogę powiedzieć, uniwerek to dobry bufet, no i sama się może jeszcze czegoś doksztalcic.
OdpowiedzUsuńNo przekonała mnie nowa autorka, bo tak to pewnie, bym z jedną zostala ^^, więc jakby co to zapraszam do Gemm.]
Gemma
Drobna złośliwość była czymś dziwnie orzeźwiającym po tym, co stało się w ruderze. A teraz, gdy Woodwick było tak daleko, Convalliana czuła się… inaczej. Trochę nieswojo. Przez trzy lata trzymała się tego, co znała – życia, które samodzielnie zbudowała, będąc kimś, kim chciała być, a mimo to Rzym, tutejszy zapach, wibrująca energia, sprawił, że ma ochotę oddać się w cały ten chaos, w obce ręce, tu i teraz, być senną marą i słodkim marzeniem, czymś nieuchwytnym, czymś, co byłoby jednocześnie piękne, ale i niebezpieczne.
OdpowiedzUsuń— Nie jestem aż tak złośliwa — zaczyna mówić — żeby zgubić dziennik. Jest w mojej walizce. — Odwraca się do Su-Jina przez ramię, a widząc jego irytację, w jakiś sposób czuje się tym rozczulona. Zdecydowanie lepiej ogląda się tego typu emocje, bo to coś, co Convalliana doskonale znała.
Śmieje się cicho, gdy słyszy jego zdecydowane stwierdzenie, a potem posyła mu spojrzenie, chłonąc wzrokiem sylwetkę niezadowolonego, zmęczonego wampira. Przechyla delikatnie głowę, a potem zbliża się swobodnie, ale tak, aby mógł wyłapać każdy jej ruch, ale koniec końców mija Su-Jina i sięga do swojego bagażu – wyciąga jedynie małą torebeczkę, a do niej chowa portfel, telefon komórkowy i pomadkę w pozłacanym sztyfcie.
— Wyśpij się — rzuca w jego stronę, a zaraz potem opuszcza pokój i bierze oddech, zawijając kosmyk włosów za ucho.
Convalliana jest głodna, chce wziąć gorący prysznic i porządnie się wyspać, dlatego szybko znajduje sobie bogatego, przystojnego Włocha, który pragnie spełnić każdą jej zachciankę. Patrzy w jej stronę brązowymi, lśniącymi oczami i łaknie, aby poddała się jego słowom, choć nie wie, że tak naprawdę nie panuje nad niczym.
Seks jest chaotyczny i gorączkowy – mężczyzna dociska jej ciało do ściany w momencie, gdy przekracza próg pięciogwiazdkowego apartamentu, a Convalliana poddaje się temu, chcąc oddać się w to słodkie zapomnienie; męskie palce pozostawiają po sobie dreszcz, wbijają się w jej skórę i pragną więcej. Usta ocierają się o usta, a potem ubrania gdzieś znikają i zostaje tylko ciało przy ciele. Convalliana góruje, osiąga szczyt i pochyla się do mężczyzny – wtedy z jego warg ucieka życiowa energia; słodka, lepka, cudownie uzależniająca, a jej ofiara niemal od razu zasypia.
Zaczesuje włosy w tył, wstaje i bierze gorący prysznic, przez moment nic nie robiąc. Pozwala, aby woda obmyła jej smukłe ciało, aby popieściła jasną skórę. Potem używa hotelowych kosmetyków, otula się puchowym ręcznikiem i wraca do swojego kochanka, aby zająć część łóżka.
— Jesteś naprawdę piękna… — Słyszy tuż nad uchem, doskonale wyczuwając męskie ręce przy swoich udach. Poranne światło wpada przez okno. — Zostań ze mną… — Jednym ruchem jest już w niej i Convalliana otwiera się, przyjmuje dotyk, rozkosznie rozchylając usta, a potem wykorzystuje mężczyznę jeszcze dwa razy i pozwala się rozpieszczać. Przyjmuje drogie prezenty i bezczelnie pozwala stać się jego małą obsesją.
Wraca do hotelu z kilkoma torbami nowych ubrań i drogiej biżuterii, które nie są dla niej ani trochę ważne, a w ustach wciąż czuje smak energii życiowej mężczyzny – Convalliana nie pamięta nawet jego imienia. Jest jedynie niewyraźnym elementem, który za moment się rozpłynie, mimo że męskie oczy pragnęły od niej czegoś więcej. Pragnęły zapewnień i słodkich obietnic, ale ona jedynie się uśmiecha i spija jego pragnienie wraz z leniwymi pocałunkami. A później znika.
Przykłada kartę magnetyczną i ciągnie za klamkę, a potem rozgląda się wokół, odkładając papierowe torby. Nie odzywa się ani nie puka do pokoju zajętego przez Su-Jina, a sięga do swojej walizki, aby wyciągnąć z niej sukienkę i parę szpilek. Sukienka jest czarna, welurowa, z rozcięciami po bokach i odkrytymi plecami.
Convalliana bierze swoją kosmetyczkę i znika w łazience. Gorący prysznic pozwala jej zatroszczyć się o skórę, w którą wciera waniliowy olejek. Potem suszy włosy i je układa, twarz podkreśla delikatnym makijażem, zdobiąc powieki przezroczystym brokatem, a usta podkreśla czarną szminką. Ubiera bieliznę, rezygnując ze stanika, bo ten nie będzie pasować do wybranej przez nią sukienki, a potem opuszcza łazienkę i wciąga suknię, która idealnie przylega do jej ciała.
UsuńI kiedy słyszy szelest, odzywa się:
— Nie mam zamiaru się przez ciebie spóźnić, więc byłoby miło, gdybyś zaczął się szykować, chyba że idziesz w swoim szlafroku, panie uczony.
CONVALLIANA DIGGES
Odwraca się do niego, gdy stwierdza, że czarny lepiej jej pasuje. Mruży delikatnie oczy i uśmiecha się mimowolnie, słysząc ten dość wątpliwy komplement, ale wciąż komplement. Czerń od zawsze była kolorem, w którym dobrze się czuła – przylegał do jej ciała, podkreślał bladość skóry i zielone, duże oczy. Poza tym w jakimś sensie lubiła jego głębię; to, że dało się czerń interpretować w różny sposób.
OdpowiedzUsuń— Garnitur? — powtarza krótko, mierząc jego sylwetkę wzrokiem, gdy ją wymija. — Jesteś pewien, że będziesz dobrze w nim wyglądać? — pyta nieco zaczepnie, wiedząc, że nie mógł obejrzeć się w lustrze.
Convalliana wygładza sukienkę, a potem sięga po aksamitne pudełeczko z biżuterią. Wyciąga z niego długie, lśniące, wykonane z białego złota, kolczyki, a potem wciska je w uszy i posyła Su-Jinowi spojrzenie.
— Być może, ale to pierwsza od dawna okazja, gdy mogę się wystroić — stwierdza z przekąsem. — Nawet jeśli jesteśmy tutaj po to, aby zabić kilka wiedźm — dodaje.
Jest świadoma tego, że dzisiejszy wieczór może okazać się wyjątkowo trudny. I że pod otoczką eleganckiego przyjęcia czai się coś więcej. Coś, co należało odkryć i coś, co niekoniecznie będzie dobre. Symbole narysowane w notesie, opis rytuałów i pochyłe pismo – to wszystko sugerowało, że czarownice były dość nieobliczalne i zdecydowane, aby zawrzeć pakt z demonem. Convalliana zastanawia się przez moment, co oznaczał ów pakt – ona, jako pomniejszy demon, nie była raczej kimś, kto mógłby zapełnić pustkę; kimś, kto mógłby wrócić komuś życie czy dać fałszywą nadzieję. Lubiła jednak myśleć o sobie, jak o nieuchwytnym pięknie; o pięknie, którego nie da się określić – nie da się stwierdzić, czy jest ono z piekieł, czy może z niebios. Lubiła myśleć, że ma kontrolę; że jest słońcem, centrum wszystkiego, choć przecież było to dość egoistyczne i narcystyczne.
Słucha przez moment, jak Su-Jin zamawia drugie śniadanie, a słysząc jego komentarz, przewraca oczami.
— Jadłam już — oznajmia krótko, bo ostatnie kilka godzin spędziła w towarzystwie gorącego Włocha, ostatecznie zostawiając mężczyznę gdzieś w jednej z uliczek. Był jedynie jej posiłkiem; cichą ofiarą własnej żądzy i tego, że zaufał jej oczom, uśmiechom i gestem; że był przekonany o tym, że naprawdę pragnęła jego rąk, choć przecież chodziło jedynie o posiłek.
Odwraca głowę, gdy próg przekracza uśmiechnięta kobieta i marszczy delikatnie nos, wyczuwając jej energię – potem obserwuje, jak Su-Jin łapie jej podbródek, jak wdziera się do jej umysłu i bierze wdech. Jest to dość osobliwe przedstawienie. Convalliana czuje dreszcz, który przebiega po jej kręgosłupie i mocno gryzie w kark – dostrzega parę jedwabnych rękawiczek, delikatny ruch, a potem wszystko dzieje się tak szybko, a kobiece ciało wiotczeje.
Przez moment zastanawia się nad tym, czy bliskość, którą Su-Jin zainicjował, nie jest dla niego problemem – czy to, że dotknął kogoś obcego, jest raczej podyktowane chęcią zaspokojenia swoich potrzeb, a nie dotykiem samym w sobie? Czy może uważał tę kobietę jedynie za jedzenie? Za coś, co ma mu pomóc poskromić głód? Choć sam gest złapania kobiecego podbródka wydaje się przecież dość intymny.
— Zamierzasz to sprzątnąć? — pyta, odwracając wzrok. — Mam nadzieję, że tak, bo nie mam zamiaru robić tego za ciebie. — Wzdycha cicho. — Poza tym mogłeś zjeść, gdy mnie tutaj nie było. Oglądanie cię było… dziwne. — Nie jest to jednak odpowiednie słowo, które chciałoby opuścić jej krtań; mogłaby nazwać to jako coś niepokojącego, ale fascynującego; jako coś, co wywołuje dziwne drżenie w szkielecie, które odbija się po całym ciele, wywołując dreszcz.
— A może następnym razem ja też zjem przy tobie? — Rzuca mu krótkie spojrzenie. — Jestem pewna, że będziesz się bawić równie dobrze, jak ja.
UsuńZerka w stronę nieprzytomnej kobiety. Ma bladą twarz, zamknięte oczy i delikatnie rozchylone usta.
— Mam nadzieję, że się najadłeś — mruczy pod nosem, a potem odkłada wszystko i zaczesuje włosy w tył. Sięga po parę szpilek i sprawnie wsuwa w nie stopy – teraz nie jest aż tak niska, a sukienka układa się jeszcze lepiej.
CONVALLIANA DIGGES
Obserwuje jak Su-Jin popija kawę, zupełnie niewzruszony tym, co się stało. Nie spodziewała się niczego innego – kobieta wciąż jest nieprzytomna i zajmuje podłogę, zupełnie nieświadoma tego, co działo się wokół. Pod tym względem ludzie bywają naprawdę rozczulający.
OdpowiedzUsuń— Zajęty? — Prycha cicho, a potem przewraca oczami i zawija kosmyk włosów za ucho. — Apartament, w którym nie spędziłam nocy — wytyka. — Poza tym to twoje śniadanie, a nie moje. — Wskazuje krótko w stronę kobiety i wzrusza obojętnie ramieniem.
Convalliana nie czuje niczego, gdy patrzy w stronę nieprzytomnej dziewczyny. Była jedną z wielu ofiar i tak naprawdę dobrze się stało, że zemdlała. I wciąż jednak żyła; wciąż tliło się w niej życie, drżąca, słodka energia.
— Dziwne — stwierdza krótko, nie mając zamiaru niczego od siebie dodawać. Lepiej było, gdy Su-Jin sądził, że oglądanie go jedzącego wywoływało w niej obrzydzenie. Gdyby dowiedział się, że jest inaczej i że było to dla niej fascynujące, w jakiś sposób ekscytujące, że było czymś, co wywoływało dreszcz...
Uśmiecha się pod nosem, gdy Su-Jin sugeruje, że nie powinna tego porównywać. Convalliana uważa, że jedzenie to jedzenie, nie było więc lepszych czy gorszych sposobów. W końcu każde działanie miało zaspokoić głód i wyjść naprzeciw skomplikowanej naturze; naprzeciw tego, aby przeżyć.
— To dobrze. Gdybyś uznał, że pójdziesz tam ranny — zaczyna mówić — uznałabym, że jesteś szalony.
Marszczy się lekko, gdy Su-Jin zadaje pytanie. Nie spodziewa się usłyszeć czegoś podobnego, choć Convalliana domyśla się, że jest to podszyte czymś innym niż troska. Wie, że wampir nie martwił się o jej zdrowie czy samopoczucie, a gdyby tak było, musiałby zastanowić się, czy Su-Jin wciąż był sobą – bo to do niego nie pasowało.
— Tak, zagoiła się. Jest w porządku — odpowiada rzeczowo. Jako sukkub miała zdolność szybkiej regeneracji, a każdy posiłek – który składał się z energii życiowej – dodawał jej siły. Teraz jej ciało było – tak samo, jak zawsze – idealne, oprócz tej jednej prawie niewidocznej blizny po ogniu przy piersiach.
— Będę grzeczną dziewczynką — rzuca w jego stronę i przytakuje, gdy Su-Jin znika w łazience.
Udaje poruszoną w momencie, w którym w pokoju hotelowym pojawia się pomoc. Zaraz potem apartament pustoszeje, a Convalliana bierze oddech, przez moment walcząc z uczuciem niepokoju. Czy denerwowała się przyjęciem, a może tym, co będzie pomiędzy? A może przejmowała się czymś zupełnie innym? Może wyczuwała, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej? O coś bardziej mrocznego, bardziej śliskiego?
Odwraca się, gdy wampir opuszcza łazienkę, a jej wzrok przesuwa się po jego sylwetce – czarny garnitur i biała koszula. Su-Jin wyglądał naprawdę… dobrze. Materiał zgrabnie się układa i podkreśla jego posturę. Poza tym mu też pasowała czerń.
— Amulet? — Przyjmuje osobliwą biżuterię i przygląda się kryształowi. — Dziękuję. Dodatkowa ochrona zawsze się przyda, nawet jeśli nie ma za wiele pomóc — stwierdza, uśmiechając się krótko. Wie, że może Su-Jinowi zaufać; że to nie pułapka czy też przedmiot, który zabierze jej moc i energię, a mimo to przez moment jedynie trzyma amulet w palcach, jakby obawiała się, że to podstęp; że w ten sposób Su-Jin się jej pozbędzie; że wykorzysta moment.
Koniec końców jednak obwiązuje sznureczkiem swój nadgarstek, a ten tworzy ozdobę, pasując do dzisiejszej wieczorowej kreacji. Zerka w stronę Su-Jina, który zawiązuje krawat, a kiedy dostrzega nieładne zgięcie, zbliża się w kilku krokach – każdy jej ruch jest dość wolny i głośny.
— Krawat powinien wyglądać nienagannie — odzywa się, gdy staje przy mężczyźnie. Posyła Su-Jinowi krótkie spojrzenie, a potem wyciąga dłonie, aby poprawić wiązanie. Jej smukłe palce szybko sobie z tym radzą. — Całkiem dobrze wyglądasz w garniturze — dodaje, uśmiechając się mimowolnie. — Może częściej powinniśmy rozbijać sabaty szalonych wiedźm?
Bierze oddech w lekko rozchylone usta, a potem poprawia krawat i przez moment trzyma ręce przy materiale, jakby zastanawiając się, czy powinna powiedzieć Su-Jinowi, że czuje niepokój. Ale czy jeśli obnaży się w ten sposób, nie odkryje się za bardzo?
UsuńConvalliana wyciąga podbródek, aby spojrzeć wampirowi w twarz i łapie jego spojrzenie w swoje zielone oczy. Nie wie, co o tym wszystkim myślał Su-Jin i nie umie rozpoznać żadnej z emocji, bo te albo są zbyt głęboko zakopane, albo w ogóle ich nie ma. Jej ręce wciąż znajdują się przy krawacie, a sukkub pozostaje dość blisko, choć tym razem nie jest to nic złośliwego. Po prostu jest tuż obok, całkowicie przejęta niepokojem.
CONVALLIANA DIGGES
— Nie wiem, czy powinnam się tam znaleźć. Nie chcę rozpraszać studentów — stwierdza swobodnie, trochę zaczepnie, trochę zbyt narcystycznie, ale cały czas uśmiecha się delikatnie.
OdpowiedzUsuńNigdy wcześniej nie myślała o tym, żeby odwiedzić uniwersytet w Woodwick, choć ten zawsze był blisko – chyba wystarczało jej pracy. Chyba lubiła obracać się wśród nieświadomych snów i głów, które zawsze pragnęły tylko jednego: jej.
Pozwala, aby Su-Jin złapał za jej dłonie, a potem odsunął od siebie małe, zimne ręce – wtedy też Convalliana zaczyna rozumieć, że obnażyła się bez żadnych słów, niemo, w zupełnej ciszy. Że emocje wylały się wokół, spłynęły i roztańczyły się. I wystarczyło jedynie, żeby Su-Jin dobrze się temu przyjrzał; aby złapał nitkę i pociągnął, aby dotrzeć do źródła.
— To nic takiego — stwierdza, odsuwając się o krok, aby zachować dystans, a potem łapie za małą czarną torebeczkę. — Po prostu… nie wiem… po prostu obawiam się, co może nas tam czekać. To zwykły niepokój.
Zerka w jego stronę.
— I uwierz mi, że w tej sytuacji nie mam zamiaru niczego przed tobą ukrywać, tym bardziej że jesteś moim jedynym sojusznikiem w tym momencie i tak naprawdę mogę zaufać albo tobie, albo od razu się poddać — oznajmia, chcąc, aby wiedział, że wszystko to, co widział, brało się z jej emocji, a nie zatajania prawdy.
Przyjęcie odbywało się w jednym ze starych kościołów, który nie pełnił już swojej docelowej funkcji od kilkuset lat; białe ściany i ostre spady. Duże, witrażowe okna, szereg kolumn i kamień – wszystko to tworzyło osobliwy obrazek bogatego, eleganckiego miejsca.
Convalliana wspięła się po schodach, które zostały przykryte czerwonym dywanem, a potem odwraca głowę do jednego z ochroniarzy. Nie było zbyt trudno zdobyć wejściówkę dla siebie i Su-Jina – bogaty Włoch, z którym spędziła noc, chętnie spełnił jej prośbę, więc swobodnie wyciąga dłoń z zaproszeniem, a potem uśmiecha się pięknie, przez co łysy ochroniarz wgapia się w jej twarz i nawet nie sprawdza dokładnie, kogo wpuszcza do środka.
Główna sala jest obszerna, wypełniona strojnie ubranymi ludźmi – energia miesza się i drży. Każdy ze śmiertelników jest inny pod tym względem; ma w sobie inny zapach, inny smak, inną myśl. Convalliana przygląda się ozdobionym w obrazy ścianom, a potem przesuwa spojrzenie w górę i omiata spojrzeniem fresk, który przedstawia jedną z biblijnych scen. Dalej poustawiano stoły z jedzeniem, wokół kręciło się kilkoro kelnerów. Kolejne schody otwierały piętro – to tam wydzielono loże dla zaproszonych; przy każdym ze stolików stał kubeł lodu z szampanem.
— To typowa impreza dla bogaczy… — odzywa się, zerkając w stronę Su-Jina, a potem uśmiecha się do jednego z kelnerów, który przystaje i proponuje kieliszek z szampanem. Convalliana przytakuje, a potem chwyta za szkło dla siebie i wampira – wtedy odwraca się i wręcza mężczyźnie alkohol.
Przed wypiciem pochyla się i wącha trunek, aby wyczuć w nim coś niepokojącego, ale niczego nie wyłapuje, więc bierze łyk i oblizuje dolną wargę, czując, jak bąbelki delikatnie odbijają się o jej język.
— Powinniśmy wtopić się w tłum — stwierdza, rozglądając się wokół. — Trzymaj się w miarę blisko, żeby dystans nie był aż tak ogromny.
Uśmiecha się uroczo, gdy jeden z mężczyzn posyła jej spojrzenie, a potem szepcze coś do innego – a wtedy całe towarzystwo odwraca głowy i Convalliana doskonale czuje znajomą wibrację. Podniecenie, pożądanie, chęć posiadania.
— Chyba już wiemy — Kobiecy głos jest dość aksamitny — kto stanie się gwiazdą dzisiejszego wieczoru. Nie licz jednak, że tak zostanie. Tutejsi mężczyźni szybko się nudzą.
UsuńNieznajoma przystaje tuż obok – czuć od niej zapach kaktusa i dymu papierosowego. Ma jasne, spięte wysoko włosy i ostre rysy twarzy. Mocny makijaż podkreśla delikatnie skośne, brązowe oczy i pełne usta, które teraz wyginają się w grymasie. Kobieta ubrana jest w ciemnozieloną sukienkę z odkrytym dekoltem i ramionami – przy jej szyi widnieje ciężka, droga biżuteria.
— Ciekawe więc, czy nudzą się szybciej ode mnie. — Convalliana trzyma swój mały podbródek wysoko, przyglądając się blondynce. — Chętnie jednak oddam mój tytuł gwiazdy dzisiejszego wieczora. — Uśmiecha się wyzywająco, przechyla głowę w bok i prezentuje swoje piękne spojrzenie, czując, że kobieta delikatnie się peszy.
Speszenie jednak nie trwa długo, bo jej wzrok kieruje się w stronę stojącego obok Su-Jina – Convalliana doskonale rozpoznaje to spojrzenie; spojrzenie, które zdradza, że podoba jej się to, co widzi.
— Nazywam się Agnes Debussy. — Kobieta uśmiecha się subtelnie, a potem gdy ma wyciągnąć dłoń, aby zainicjować niewinny dotyk, opierając rękę o ramię Su-Jina, Convalliana łapie za jej nadgarstek i ściska mocno palce.
Blondyna rozdziawia z oburzeniem usta, odwracając wzrok i wbija spojrzenie w sukkuba.
— Nie dotykaj go. Nigdy. — Głos Convalliany jest spokojny i ocieka w słodycz; jest lepiącym, delikatnym miodem, który wlewa się do ust i zostawia po sobie mgiełkę czegoś dobrego. Stanowczo odrzuca dłoń kobiety i obserwuje jak Agnes prycha, a potem odwraca się i idzie przed siebie, ciągnąc za sobą zawstydzenie i upokorzenie.
CONVALLIANA DIGGES
Gdyby nieznajomy mężczyzna chciał podzielić się z nią swoim spostrzeżeniem, szybko wyprowadziłaby go z błędu i wyjaśniła, że jego słaby wzrok nie był dla niej rozczarowaniem. Nie mógł być, bo niczego od niego nie oczekiwała. Po prostu jako istota, która kieruje się podstawowymi zmysłami jak wzrok, dotyk i słuch (węch w mniejszym zakresie), uznała to za niezwykle smutne. Może to wydałoby się mu śmieszne, biorąc pod uwagę, że wampir pielęgnował przede wszystkim umysł, ale poczuła szczery żal nad jego stanem.
OdpowiedzUsuńSeline nie była szczególnie otwartą istotą, zresztą żadna z syren taka nie była. Nie szukała towarzystwa na siłę, a właściwie nie szukała go wcale, nie pielęgnowała swojej samotności, ale ją lubiła. Była prostolinijna i uważana za niezwykle naiwną przez swój delikatnie infantylny sposób zachowania. Ale czy to jej przeszkadzało, skoro nie przywiązywała się i nie dbała o innych...? Skądże. Gdy jednak nadarzała się okazja, z przyjemnością poddawała się rozmowie i wcale nie dążyła do tego, by oczarować towarzystwo, właściwie niespecjalnie nawet musiała się starać, to po prostu zwyczajnie samo się działo. Legendy które krążyły o syrenach, a i fakt że zazwyczaj żyły w odosobnieniu, budowały wokół tych istot niedopowiedzenia, budziły ciekawość i wydawały się one bardziej mistyczne i intrygujące, a to ściągało na nie kłopoty... Nie mogła być pewna, czy i teraz to spotkanie nie skończy się dla niej nieszczęśliwie, ale ona także czuła ciekawość względem mężczyzny i dostrzegała ją także w jego postawie. No i ostrożność... obydwoje nie byli ludźmi, był zbyt odporny na jej wdzięki, więc domyślała się, że tak jak i ona, mężczyzna chroni swoje sekrety. Stał tu jednak, w dystansie zaledwie paru kroków, a zatem nie był całkowicie bezbronny i to było doprawdy intrygujące!
Lubiła wymijające i niejednoznaczne odpowiedzi. Lubiła domysły i sekrety, których ani łatwo, ani szybko sie nie zdradza. Unikała nadawania określeń i szufladkowania, uważała to za zbyt płytkie i niesprawiedliwe. Spodobała jej się ta rozmowa i ta odpowiedź, którą otrzymała.
- Obydwoje jesteśmy z dala, od domu - podsumowała z szerszym, serdecznym uśmiechem. Oh, to już była na prawdę duża rzecz, która ich połączyła, choć zapewne z połową mieszkańców Woodwick, którzy nie byli ludźmi, znalazłaby to podobieństwo.
Syrena nie była waleczna, a choć ich charaktery i usposobienia były różne, jak w przypadku praktycznie każdego gatunku, rudowłosa wcale nie dążyła do konfliktów. Unikała ich i to nawet całkiem dobrze jej szło. Była silna, jak każda z jej sióstr, ale nie umiała z daleka wyczuć zagrożenia, ani poruszać się w takim tempie jak niektóre mroczne, nocne stworzenia. Dlatego też ta rozmowa, choć badawcza, poszukująca słabych i mocnych stron, wydawała jej się niezwykle cenna i przyjemna, a zarazem przypominała jej o tym, że nie może, nie powinna nigdy tracić czujności. Ah tyle że była również ciekawska i to zwykle pchało ją w tarapaty.
Momentalnie na otwarty komplement z ust Su-Jina, Seline roześmiała się perliście, a ten dzwoniący pięknie dźwięk rozniósł się echem po wodzie, oblepiając okolice w zwodnicze sidła. Oh, na prawdę nie chciała nikogo więcej tu wabić, taka już była i wcale nie próbowała z tym walczyć. Pogodzona ze swoja naturą, nie walczyła z nią, ale jednocześnie nie kierowała jej przeciwko innym. Już nie... Nonszalancko, nieco kokieteryjnie lecz głównie z rozbawienia i przyjemności przesunęła palcami po dekolcie, zgarniając kilka przyklejonych do jasnej skóry pasemek i odrzuciła je za ramię na plecy. W jej oczach błysnęła jasna iskierka, gdy nie tylko otrzymała odpowiedź, ale również przyznał otwarcie, że uważa jej rodzaj za wspaniały i uzdolniony. Uwielbiała komplementy, nawet jeśli nie były wyszukane i potwierdzały oczywiste fakty.
Usuń- Na prawdę zapuściłeś się daleko od domu - przyznała z nieskrywanym podziwem. Podróże otwierały umysł, ale trzeba było być na to gotowym i nie każdy się na to zdobywał. Czuła, że jej rozmówca należy do śmiałych, otwartych i ciekawych świata istot, a to czyniło z niego niezwykle atrakcyjną osobę. Otwarty i silny umysł był wyzwaniem dla syreny, która przecież otumaniała śpiewem, wkradając się i przejmują jaźń, a choć w tym momencie Seline nie szukała ofiary i nie upatrzyła sobie niej w mężczyźnie, od razu pomyślała o tym, że gdyby tylko zechciała się do niego zbliżyć tak, jak zwykle to czyniła na rozległych wodach, stanowiłby wyzwanie. I była to pyszna myśl!
Na wskazanie jej przy brzegu, co niby przynosiłoby pecha, zbliżyła sie jeszcze, odrobinę przekornie, choć gdy ogon poszorował po mulistym dnie, a pod palcami poczuła zimne błoto, zacisnęła lekko usta. Tu było brudnie i paskudnie! I ciasno cholernie, więc zaraz westchneła i rzuciła okiem na kupkę swoich ubrań, która wciąż złożona schludnie na trawie, znajdowała się za mężczyzną.
- Mam na imię Seline - przedstawiła się grzecznie, wbijając pazury w dno i uniosła się, skinieniem wskazując ubrania. - Czy mógłbyś się odwrócić? Chciałabym wyjść na brzeg i wszystko ci opowiedzieć - poprosiła wciąż w tym samym uprzejmym tonie i nawet posłała mu zachęcający, wdzięczny uśmiech.
Jej pochodzenie, czy wiek, czy też to co lubi robić w wolnym czasie, a więc odpowiedzi na najbardziej banalne i podstawowe poznawcze pytania nie były sekretami, które by chroniła za wszelką cenę. Właściwie... chyba nie miała takowych, nie miała nic do ukrycia. Lubiła po prostu swoją prywatność i nie rozumiała, czemu niektórzy nie potrafią jej uszanować.
Seline
Spodziewa się, że całe to wydarzenie jest dla Su-Jina czymś wyjątkowo męczącym, szczególnie że jego zmysły były bardzo wrażliwe – Convalliana zdaje sobie z tego sprawę i przez moment czuje dziwne współczucie. Ma jednak nadzieję, że wampir opanuje jakoś natłok bodźców.
OdpowiedzUsuńRozgląda się wokół i chłonie wzrokiem cały ten chaos, który jej nie przeszkadza – jest przyzwyczajona do świateł, zapachów i spojrzeń. Wydaje się nawet, że mogłaby się dopasować do tutejszych standardów; być jedną z tajemniczych dam, które przyciągają wzrok i które uciekają od rąk, aby pojawić się znów gdzieś niespodziewanie.
Obserwuje, jak kobieta się oddala, jak zabiera ze sobą całe to upokorzenie i złość, a Convalliana nie czuje niczego, oprócz pewnego zirytowania. Ale kiedy zaczyna rozumieć, co się stało, wstrzymuje niemo oddech. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego wtrąciła się w to wszystko? Przecież nic jej nie obchodziło samopoczucie Su-Jina, a co dopiero to, czy będzie musiał się bronić przed niechcianym dotykiem, więc dlaczego zdecydowała się zareagować tak ostro?
Odrzuca od siebie każdą irracjonalną myśl, trzyma mały podbródek wysoko i odwraca głowę w stronę Su-Jina, gdy ten się odzywa. Słyszy w jego głosie dziwną satysfakcję, a przy jego ustach majaczy uśmiech, którego Convalliana nie ma ochoty rozszyfrowywać. A może po prostu boi się to zrobić.
— Nie przejmuję się twoim komfortem — rzuca niemal od razu, chcąc się wyprzeć wszystkiego, co się stało, ale nie może, bo Su-Jin był tuż obok. Mruży delikatnie oczy w momencie, gdy wampir zadaje jej pytanie.
Czy byłaby w stanie zrobić kobiecie krzywdę? Convalliana zastanawia się nad tym przez moment, wiedząc, że zapewne zrobiłoby się dość nieprzyjemnie, gdyby Agnes Debussy wykonała kolejny ruch. Strasznie dziwnie było jednak o tym myśleć; sukkub czuje skrępowanie i delikatne zagubienie. Jednak nie umie żałować tego, co się stało, i zapewne zrobiłaby to jeszcze raz.
— Zaraz zabiję ciebie, jeśli nie przestaniesz się tak uśmiechać — stwierdza całkiem poważnie, a w jej głosie słychać lekkie poirytowanie. Zsuwa spojrzenie do jego ust, a potem łapie wampirze spojrzenie w swoje zielone oczy – nie wie, co dostrzega w jego tęczówkach, ale ten moment wystarcza, aby Convalliana zrozumiała, że to, co się wydarzyło, spodobało mu się. I to wywołuje w niej gwałtowny huragan; huragan, który zmiata całe jej opanowanie i fałsz, pod którym chciała się ukryć, aby nie przyznać się do tego, co zrobiła.
Otwiera usta, ale milczy i kiedy Su-Jin podaje jej ramię, nieco niepewnie je chwyta – ruch ten jest delikatny i wolny. Convalliana wciąż pamięta o tym, że wampir nie jest przyzwyczajony do tego, aby ktokolwiek był tak blisko, dlatego pozwala, aby dokładnie wiedział, co się stanie.
— Skoro tylko ja mogę cię dotykać — oznajmia, patrząc przed siebie — chyba doskonale znasz odpowiedź na pytanie, które zadałeś. — Odwołuje się do tego, kiedy spytał, czy zrobiłaby kobiecie krzywdę.
Zawija kosmyk włosów za ucho, bierze oddech i odrzuca od siebie to, co się wydarzyło. Nie powinna teraz o tym myśleć; nie powinna w ogóle pokazywać Su-Jinowi, że byłaby zdolna do tego, aby zrobić cokolwiek, by bronić swój teren. I czuje prawdziwą panikę wrzącą w żołądku, gdy ta myśl przemyka przez jej głowę.
— Tak, wiem, o czym mówisz. — Przytakuje jego słowom. — Oprócz tego, co ludzkie, da się wyczuć coś… demonicznego i obślizgłego. Jestem pewna, że stary kościół ma też katakumby. Być może właśnie tam odbędzie się prawdziwe spotkanie czarownic, a to, co teraz się dzieje, jest jedynie przykrywką.
Convalliana wie, że to, co na zewnątrz, kryje to, co wewnątrz. Przyjęcie odciągało uwagę od prawdy i rozbijało pewne podejrzenia. Wystarczyło jednak poczekać, aby znaleźć trop.
Usuń— Po prostu bądź sobą. — Odwraca głowę w jego stronę. — Poza tym myślę, że radzisz sobie całkiem nieźle. Twoja postura, zachowanie… przyciągasz wzrok. — Uśmiecha się mimowolnie, a potem wskazuje ruchem głowy taras. — Chcesz się przewietrzyć? — pyta, posyłając mu delikatne, łagodne spojrzenie. — To chyba ostatni moment, kiedy będziesz mógł stąd wyjść i wziąć oddech.
Zaraz potem przestrzeń zapełnia muzyka – orkiestra zaczyna grać, powietrze się zmienia, energia również, a wokół słuchać szepty i śmiechy.
CONVALLIANA DIGGES
— Jesteś tego pewny? — pyta, słysząc jego zaczepne stwierdzenie, choć niemo się z nim zgadza. — Twoich zwłok też mogłabym pilnować, a przynajmniej nie musiałabym cię słuchać… — stwierdza złośliwie, posyłając mu krótkie spojrzenie.
OdpowiedzUsuńConvalliana odrywa się od tego, zostawia całą sytuację gdzieś z tyłu i zapomina, nie mając zamiaru dłużej zastanawiać się nad tym, co by zrobiła, gdyby kobieta przekroczyła granicę. Doskonale w końcu wiedziała, że nie skończyłoby się to zbyt miło – że emocje wzięłyby górę i stworzyły dość tragiczny obrazek.
— Po prostu bądź czujny — oznajmia dość spokojnie, nie chcąc gorączkowo szukać tropów, które mogłyby się okazać fałszywe. — W końcu któraś z czarownic się odkryje, a wtedy zareagujemy. My także musimy wtopić się w tłum.
Zbytnie obnażanie się mogło być niebezpieczne. Poza tym lepiej było wyczekiwać idealnego momentu, a dopiero potem uderzyć.
Uśmiecha się lekko, gdy słyszy jego słowa, a potem potrząsa delikatnie głową. Su-Jin zdecydowanie za dobrze się bawił, a po tym, co widział, najwyraźniej nie miał zamiaru pozwolić, aby o tym zapomniała. Było to wyjątkowo irytujące, szczególnie że wywoływało w niej coś, co nie do końca umiała nazwać. Być może wstydziła się tego, co się stało, nie spodziewając się, że zareaguje w ten sposób, a może chodziło o coś zupełnie innego.
Bierze oddech, gdy przekracza próg i chłonie chłód wokół. Niebo zdążyło pociemnieć, więc miasto spłynęło sztucznym światłem – to błyszczy wokół, tworząc rozmyty krajobraz. Convalliana przygląda się temu wszystkiemu; wszystkim dachom i budynkom, których granice są jednocześnie tak blisko, a tak daleko. Wyczuwa zapach mgły i roślin, który miesza się ze smrodem miasta, co tworzy dość osobliwą mieszankę – jest to zupełnie inny zapach niż ten w Woodwick.
Kiedy Su-Jin się odsuwa, Convalliana odwraca do niego głowę, uśmiechając się lekko. Nie komentuje tego, wiedząc, że zapewne potrzebował się zdystansować. Bierze więc oddech, wyciąga podbródek i zamyka oczy – pozwala, aby wiatr pogłaskał jej czoło i każdy z policzków; aby rozwiał włosy i poniósł zapach wanilii, cynamonu i agrestu.
Otwiera oczy i zerka w stronę wampira, który ten zaczyna mówić. Milczy przez moment, nie wiedząc, co tak naprawdę powiedzieć. Czy spędzenie z Su-Jinem kolejnego dnia, czy kolejnych dwóch w Rzymie nie było czymś… dziwnym? Czy powinna się zgadzać? Czy powinna przytknąć?
Bierze oddech, a potem oznajmia:
— Tak, odwiedźmy parę miejsc.
Convalliana nie jest pewna swoich słów, ale chce wierzyć w to, że dzisiejszy wieczór jest jakimś początkiem; że to nie koniec; że to nie ten moment, kiedy czas się pożegnać, nawet jeśli miała świadomość tego, jak niebezpiecznie może się stać.
— A skoro już tutaj jesteśmy… — zaczęła, odwracając się do niego — powinniśmy zatańczyć. Muzyka wciąż gra.
Słychać było spokojną melodię; dźwięk wibrował po ścianach, wprawiał w drżenie witraże i ciągnął się w górę. Convalliana, uśmiechając się lekko, popatrzyła Su-Jinowi w oczy i kiedy dostrzegała w jego tęczówkach ledwo widoczną niepewność, przechyliła głowę – być może to jedyny moment, kiedy może to zrobić. Być może to jeden z jej ostatnich tańców; być może to kończący wszystko wieczór – kończący życie; kończący troskę; kończący zbiór tego, co nigdy nie zostało wypowiedziane; co nie zdążyło rozkwitnąć.
— Tańczyłeś kiedykolwiek? — zadaje pytanie, a kiedy Su-Jin się nie odzywa, Convalliana uśmiecha się i cofa o krok, a potem zbliża się wolno i, jak zwykle, dba o to, aby wampir dostrzegał każdy jej ruch; aby wychwycił każde drżenie, każdy zapach, aby czuł, że jest tuż obok.
— Jeśli nie, to cię nauczę — stwierdza łagodnie, cudownie miękko, a kiedy muzyka staje się głośniejsza, sukkub posyła Su-Jinowi delikatne spojrzenie. — Wezmę teraz twoją dłoń i położę ją sobie na talii, a ja oprę swoją lewą rękę na twoim ramieniu. Podaj mi drugą dłoń.
W gestach Convalliany czai się coś delikatnego i wrażliwego. Ciągnie jego rękę, a potem kładzie przy swojej talii – dokładnie czuje każdy z jego palców, co przez moment odciąga jej uwagę, szczególnie że jest to dotyk, który wydaje się zupełnie inny od poprzednich; nie jest czymś, co mogłoby do czegokolwiek prowadzić. Nie jest wymagający. Nie jest podszyty pragnieniem, które miałaby spełnić – jest delikatny i w jakiś sposób przypomina jej obmywającą skórę lodowatą wodę.
Usuń— Wsłuchaj się w muzykę… słyszysz? To jak rytm bicia serca. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. — Głos Convalliany staje się ciepły. Ciepły jak pierwszy promyk letniego słońca, który wpada przez okno i rozbija się wokół, bezczelnie łaskocząc w nos. — Poczekaj. Nie chcę, żebyś mnie podeptał…
Śmieje się przyjemnie cicho, a potem zrzuca ze stóp obcasy i staje się mniejsza, zupełnie przytłoczona jego sylwetką. Ale nie jest to ważne – Convalliana staje na czubkach eleganckich butów wampira, trzyma podbródek wysoko i patrzy w męską twarz ze szczerym, jasnym uśmiechem, który rozświetla jej oczy.
— Jesteś gotowy?
CONVALLIANA DIGGES
— Dlaczego miałabym się śmiać? Skoro nigdy wcześniej nie tańczyłeś, to powinnam być cierpliwa i wyrozumiała, żebyś nie uznał tego za coś banalnego lub traumatycznego — stwierdza z uśmiechem i potrząsa delikatnie głową.
OdpowiedzUsuńTaniec powinien być zgodą pomiędzy ciałem a wyrażeniem tego, co wewnątrz. Nie zawsze też chodziło o perfekcję kroków czy doskonały rytm – czasem w tym wszystkim wystarczało po prostu oddać się temu, co się czuło, jednak Convalliana nie umie wyłapać jego emocji. I dopiero teraz zaczyna to rozumieć; to, że do tej pory Su-Jin był dla niej jedynie przeklętym wampirem, który mieszał gdzieś obok. I że aż dotąd nie próbowała zobaczyć czegoś więcej – dostrzec czegoś, co mogłoby być wyjątkowe i inne od tego, co było jej znane.
— Przecież nie jestem ciężka. — Śmieje się cicho, a potem poważniejsze nieznacznie i chwyta spojrzenie Su-Jina. — Wiem, że bliskość może być dla ciebie trudna, ale nie myśl o tym teraz. Nie myśl o tym, że przekraczam twoją granicę, a wpuść mnie do niej. — Jej szept delikatnie rozmywa wiatr. — To ty masz kontrolę nad tym, co robisz. — Ściska jego dłoń, aby potwierdzić swoje słowa.
Nie chce, aby Su-Jin czegokolwiek się z jej strony obawiał; żeby myślał, że wykorzysta ten moment, aby zadać cios. Tym razem wcale nie o to chodziło.
— To tylko taniec, Su-Jin — dodaje z przekąsem i pozwala, aby wzmocnił swój dotyk. Jest jak glina, którą może dowolnie ugniatać, modyfikować; jest jak woda, której bieg może zmienić. Poddaje się temu, aby zadbać o jego komfort i pokazać, że w całej tej sytuacji nie chce być złośliwa.
— Nie pomagam? — Śmieje się raz jeszcze, niemal dziecięco i szczerze, marszcząc przy tym swój mały nosek. — W porządku. Postaram się bardziej.
Posyła mu spojrzenie, a potem bierze oddech i zaczyna mówić:
— Zrób krok do przodu, tak, dokładnie tak, a teraz kolejny… i do tyłu.
Instruuje go, delikatnie poprawia i przytakuje jego ruchom, gdy porusza się płynnie, idąc za rytmem.
— A teraz po prostu skup wzrok na mnie. Nie patrz na stopy — poleca delikatnie, a gdy Su-Jin wykonuje polecenie, Convalliana uśmiecha się i pozwala, aby zobaczył w jej oczach prawdziwe piękno szmaragdów; pozwala dostrzec długie, czarne rzęsy i cień, które rzucały po jasnych policzkach; pozwala, aby poznał fakturę jej skóry.
I kiedy ma pewność, że Su-Jin to zrobił, subtelnie ściąga stopy z jego butów i pozwala się prowadzić. Uśmiecha się mimowolnie, idzie za jego krokiem – a wiatr wokół tańczy równie delikatnie, równie swobodnie. Twarz Convalliany mimowolnie ukrywa się za kilkoma kosmykami, ale zielone spojrzenie wciąż jest błyszczące, wciąż przyciąga.
Muzyka się zmienia – słychać teraz fortepian, który wybija rytm. Dźwięk wydaje się zupełnie inny. Bardziej czysty. Bardziej poruszający. Convalliana odsuwa się leciutko, aby w tym łagodnym geście zrobić obrót – wciąż czuje dłoń Su-Jina przy swojej talii, a gdy jej spojrzenie znów dotyka męskiej twarzy i zakotwicza się, wolno kładzie rękę przy jego lewym ramieniu.
— Widzisz? To nazywa się tańcem — odzywa się cichym, słodkim głosem. — Tańczymy. Właśnie tu i teraz. W Rzymie. Kto by się tego spodziewał? — Uśmiecha się i odwraca głowę, chłonąc wzrokiem ciemny krajobraz miasta, który rozmywa się przez sztuczne światło lamp.
Muzyka płynie, a wraz z nią ucieka oddech, ucieka myśl, ucieka niepokój – wszystko ma swój określony rytm, określony cel.
— Następnym razem, gdy znajdziemy się w takiej sytuacji, mam nadzieję, że poprosisz mnie do tańca — oznajmia, unosząc mały podbródek, aby spojrzeć Su-Jinowi w twarz. — I nie będziesz mógł powiedzieć, że nie umiesz tańczyć — dodaje z uśmiechem, przesuwając wzrokiem po jego czole, nosie, policzkach i ustach; z tej perspektywy Su-Jin wydaje się podobny do rzeźby. Do czegoś, co wyszło spod rąk włoskiego artysty – jednak idealne rysy rozmywają się i nie są tak ostre, jak zawsze.
Usuń— Jeśli chcesz się odsunąć, możesz to zrobić. — Jej oczy spotykają się z jego spojrzeniem. — Taniec powinien być czymś przyjemnym i lekkim. Czymś, co wyraża jakieś emocje. Czasem niekonieczne dobre i czyste, ale przede wszystkim prawdziwe. Jest tak, bo nie jesteś w stanie oszukać własnego ciała przed takim lub innym gestem, przed takim lub innym ruchem. Wszystko to skupia się w grze pomiędzy partnerami, gdy taniec staje się dialogiem, nawet jeśli nie słychać słów.
CONVALLIANA DIGGES
— Więc czerp z tego doświadczenia — oznajmia łagodnie, uśmiechając się do niego. Wie, że dla Su-Jina może być to trudne; wie, że bliskość i to wszystko, co dzieje się wokół, mogło być dla niego niewygodne, inne i krępujące.
OdpowiedzUsuńAle przecież ulega jej słowom i gestom – tańczy. Jest tuż obok, choć wcale nie musiał, a Convalliana jest niemal anielska, niemal nie ma rys. Wydaje się dostosowywać do tego, co oczekuje Su-Jin, a jednocześnie wie, że nigdy wcześniej nie była tak bardzo sobą.
— Ale robisz. Tańczysz. — Śmieje się i potrząsa delikatnie głową.
Nie przypuszcza nawet, co takiego dzieje się w jego myślach – czym zaczyna się martwić, jak wiele ma jej do zarzucenia, jak bardzo jej nie ufa, jak bardzo jest odległy od tego, co teraz się dzieje. Convalliana pozwala sobie zapomnieć – po prostu zakotwicza się w tym momencie, nie chcąc być nigdzie indziej. Uśmiecha się lekko, gdy Su-Jin dodaje cicho, że się cieszy – to sprawia, że odkrywa jedną z jego emocji. Emocji, których wcześniej nie dostrzegała; emocji, którym chciała się przyjrzeć i dotknąć, ale wie, że to niemożliwe.
Nie ma pojęcia, że to, co powie, wywołała jego niechęć; że odsunie się od niej i odetnie; że zachowa swój dystans, że wzniesie swój mur jeszcze wyżej.
Uśmiecha się, gdy czuje jak męskie palce odgarniają jej włosy – dotyk jest subtelny i tak inny od wszystkiego; jest delikatnym muśnięciem, cichym trzepotem skrzydeł motyla; jest czymś, co łagodnie rozgrzewa jej spojrzenie, ale uśmiech ten zastyga, gdy Su-Jin się odzywa.
Nagle ten dotyk, który był dla niej czymś wyjątkowym; czymś niezmiernie dziecięcym, niewinnym, wydaje się brudny – wydaje się fałszem, w którym zaczęła się topić. Dlatego cofa się o krok, a potem spuszcza spojrzenie i sięga po swoje buty.
— Najwidoczniej nie jesteś tak mądry — zaczyna mówić — jak myślałam. To… nasz taniec nie był dla mnie czymś, co miałoby mi pomóc cokolwiek odczytać, cokolwiek zrozumieć, dojrzeć. — Wsuwa stopy w obcasy. — Jesteś pieprzonym dupkiem, skoro tak odebrałeś moje słowa. I wiesz? Wcale nie powinno mnie to dziwić.
Posyła mu krótkie spojrzenie.
— W końcu nawet nie wiesz, czym jest wrażliwość, prawda? A skoro tego nie wiesz, łatwo jest wyciągnąć z moich słów tylko to, co wydaje się pasować do twojej wizji świata. — Prycha i ze złością zwija kosmyk włosów za ucho. — Jedyne, co mogłabym wyczytać z tej lekcji, to tylko to, że jesteś ograniczonym palantem, który zamyka mnie w jakieś swoje wymyślne ramy. Pieprz się, Su-Jin.
Czuje się zraniona; czuje własną głupotę, która smakuje jak coś gorzkiego i kwaśnego; czuje wstyd, że pozwoliła sobie się odkryć – czuje wewnętrzną złość, że stało się to właśnie teraz; że gdy ona otwierała się, kwitnąc, Su-Jin zabrał jej całe słońce.
Czego jednak się spodziewała? Tego, że wampir dostrzeże w niej tę subtelną zmianę; to, że opuściła gardę i obnażyła miękkie, wrażliwe wnętrze, które teraz w jakiś sposób roztrzaskał? Zrobił to, bo sądził, że to wszystko było jedynie grą – i Convalliana być może mogłaby to zrozumieć, gdyby nie to, że Su-Jin trafił w jej czuły punkt. Że uszkodził rozbite lustereczko jeszcze bardziej.
Convalliana otwiera usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy wyczuwa poruszenie i już wie, że nadszedł ten wyjątkowy moment. Nie czeka, aż Su-Jin zareaguje, a idzie przodem – skręca za kilkoma osobami w osobny korytarz, a potem prostuje się i uśmiecha się do jednego z rosłych mężczyzn, który wręcza jej czerwoną szatę z kapturem. Wciąga ubranie przez głowę, a potem dołącza do innych – kieruje się w dół, pokonuje ostre schody i przygląda się zwieszonym po ścianach pochodniom.
UsuńIm głębiej – tym ciemniej. Tym bardziej wyczuwa obrzydliwą i potężną energię, w której da się wyłapać chaos i nienawiść. Convalliana próbuje ukryć drżące dłonie w rękawach szaty – próbuje uspokoić oddech, skupić się i dostrzec cokolwiek, co pomogłoby jej pokonać strach, który boleśnie ściska jej żołądek.
Sala jest okrągła – środek zajmuje ołtarz wykonany z czarnego kamienia, dalej poustawiane zostały świece, z sufitu spływają łańcuchy. Przy mównicy stoi mężczyzna, a obok niego dwie kobiety – Convalliana rozpoznaje w jednej z nich wiedźmę z rudery. Wzdryga się, gdy przy ścianach bucha ogień – pomieszczenie wypełnia się dymem i smrodem siarki. Posadzka drży.
CONVALLIANA DIGGES
Nie odpowiada, gdy słyszy jego ostry ton. Wie, że gdyby dała się sprowokować, to nie skończyłoby się to dobrze, a teraz były ważniejsze sprawy niż głupie, irracjonalne zranienie, które odczuwała, a którego pragnęła się pozbyć. Wiedziała, że to jej wina – że odkryła się i pokazała pewną wrażliwość, choć do tej pory nawet nie próbowała tego robić; nie było okazji, nie było tego idealnego momentu, aby pokazać po prostu siebie.
OdpowiedzUsuńNie ma więc zamiaru przejmować się Su-Jinem i w konsekwencji zaczyna rozumieć, że wszystko to, co się działo, było jedynie fałszem. Kolejnym mirażem i czymś, czego Convalliana nie umiała nazwać, a co okazało się wyjątkowo kruche. I obiecała sobie, że to nigdy więcej się nie powtórzy – nigdy więcej nie odejdzie od tego, co znała; od tych ram, w których żyła i przez które nadała sobie odpowiednich kształtów, będąc tak naprawdę jedną z wielu wersji samej siebie.
I mimo wszystko zgadzała się z wampirem; zgadzała się, że jej złość jest żałośnie głupia. Żałośnie głupie były także jej emocje i to, co trwało gdzieś pomiędzy.
Wie, że wampir jest dość blisko, choć tak naprawdę nie ma ochoty czuć go w żaden sposób – najchętniej zapomniałaby o tym, że Su-Jin istnieje, ale on tutaj jest i Convalliana wie, że czuł to samo, co ona: to, że w katakumbach dzieje się coś złego.
— Martw się o siebie — niemal warczy w jego stronę i posyła mu krótkie spojrzenie, sygnalizując, żeby podobne rady wsadził sobie w tyłek. Potem bierze oddech i spina się mimowolnie, próbując zapanować nad własnym wnętrzem, strachem – próbuje złapać każdą z emocji i rozbić to, co wydaje się niepotrzebne, a co mogło przyćmiewać zmysły.
Kiedy udaje jej się odetchnąć, rozgląda się wokół – wsłuchuje się w słowa, doskonale rozumiejąc ich sens, a to sprawia, że po jej kręgosłupie wspina się zimny dreszcz. Ofiarny rytuał ocieka w dziwnie drżącą energię; w energię pradawną i nikczemną. Smakującą jak ołów i krew.
— Nawet gdybym nie rozumiała, to ostatnie czego bym chciała, to twojej pomocy — odpowiada równie spokojnie i rzeczowo, a przy tym łapie w swoje zielone spojrzenie jego oczy. Jako demon znała każdy język: ten żywy i martwy – i teraz szczególnie doceniała tę umiejętność, gdy słysząc pytanie Su-Jina, prędzej wolałaby odciąć sobie rękę niż przyznać się, że czegoś nie rozumie.
Odwraca głowę, a widząc wśród wiedźm dziecko, Convalliana tężeje – wpatruje się w małe, drżące ciało, które zdradza strach; przy bladej twarzy chłopca widać świeże łzy i ślad po uderzeniu w prawy policzek. I wtedy Convalliana zaczyna rozumieć, co się ma stać – dziecko miało być złożone w ofierze; miało zostać poświęcone i zapomniane.
To przywołuje wspomnienie – krew między udami, wrzask i nieme zaprzeczenie tego, co się stało. Czuje własny ból, który wpycha się do nosa i uszu; który wwierca się w czaszkę i zatrzymuje oddech. Spuszcza wzrok i dostrzega przy swoich rękach czerwone ślady – krew.
Mruga, trzeźwiejąc, a potem patrzy w stronę wiedźm i rusza się o krok, gdy jedna z nich zbliża się do dziecka ze sztyletem – chłopiec wydaje z siebie szloch i błaga, żeby to wszystko się skończyło, i to wystarcza, aby Convalliana poddała się rozrywającej ją sile; aby uległa demonicznym podszeptom, pokusie – jej ręce unoszą się, a kaptur spada z głowy.
Część pobliskich czarownic, które za późno orientują się w tym, co się dzieje, obija się o ściany – kolejno każda z czaszek pęka, wylewa się krew i mózg. Ciała wykręcają się i stygną. Słychać wrzask, kilka przekleństw, energia drży jeszcze bardziej i wydaje się, że rośnie; że nabiera odpowiednich kształtów.
UsuńConvalliana zbliża się do dziecka, a kiedy jedna z wiedźm rusza w jej stronę, ciało kobiety kurczy się boleśnie – szkielet łamie się, krzyk jest rozpaczliwie bolesny i niemal obłąkany. Krew pryska, brudząc twarz demonicy.
— Już wszystko w porządku, skarbie… — Wyciąga dłoń w stronę chłopca, głaszcze jego policzek i uśmiecha się czule. — Zabiorę cię do domu, dobrze?
W jej oczach odbija się całe ciepło, całe uczucie, które wylewa się z niej – które chce znaleźć ujście i wlać się w to niewinne, drżące ciało, które potrzebuje matczynych rąk.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana dostrzega tylko zapłakaną twarz dziecka, a kiedy chłopiec wtula się w nią i łka, czuje wszystko o wiele boleśniej. O wiele mocniej. Przez moment nie może oddychać – małe ciało drży i próbuje się skryć przed całym złem, które doświadczyło, a Convalliana tężeje, oddaje się wspomnieniom i dostrzega krew.
OdpowiedzUsuń— Wszystko będzie dobrze… — wyszeptuje, ocierając dziecięcy łzy. Uśmiecha się łagodnie, zaglądając w zaczerwienione oczy.
Czy gdyby jej dziecko żyło, miałoby tyle lat, co chłopiec naprzeciwko? Czy byłoby równie śliczne? Convalliana żałuje, czuje jak jej dusza rozdziera się, jak umyka, jak topnieje i schładza się. Ma wrażenie, że to moment, w którym powinna się wykazać; w którym powinna zatroszczyć się o niewinne stworzenie.
Wciąż pamięta własny ból – krew między udami i żałosne łkanie, gdy przyszło jej zrozumieć, że dziecko, które pokochała, które było częścią jej duszy, częścią jej kości, częścią jej ciała, jest martwe. I choć jego ojcem był potwór, który zrobił jej krzywdę; który próbował zniszczyć jej naturę i nadać nowych kształtów, to Convalliana kochała tę istotkę – kochała myśleć o tym, że jej brzuch niedługo urośnie; że zadba o kogoś w ten idealny sposób; w sposób, w który będzie mogła się spełnić jako ktoś więcej.
I widząc zapłakanego chłopca, Convalliana chciałaby zrobić wszystko, żeby oderwać go od tego, co się tutaj dzieje.
— Chodźm-… — Głos gaśnie, znika i drży. Głos rozsadza jej usta, krzywdząc krtań, gdy dostrzega kątem oka ruch, ale jest zbyt późno, aby zareagowała – patrzy jak kulka przebija głowę dziecka, a krew tryska, brudząc jej twarz i dekolt.
Convalliana przez moment dyszy ciężko, spuszczając wzrok i patrząc po stygnącym ciele chłopca. I w końcu krzyczy – krzyczy żałośnie, boleśnie, roztrzęsiona, krucha, słaba. Pochyla się do chłopca, próbując palcami zatamować krwawienie, choć przecież dziura w jego głowie jest niemal bezkresną otchłanią.
Czuje zawroty głowy i skurcz żołądka; czuje nagły odruch wymiotny i powstrzymuje się od tego, a potem odsuwa się gwałtownie, upadając – ślizga się w czerwonych smugach, jej ramiona drżą niespokojnie, a spojrzenie wydaje się nieobecne. Inne.
Convalliana wydaje się kurczyć w sobie – jest kimś, kto chciałby zniknąć, uciec. Kto chciałaby wejść w mrok i złączyć się z tym, co nieskończone, ale jest tutaj i czuje. Czuje to wszystko; ból i rozgoryczenie. Nie płacze jednak i nie udaje jej się krzyknąć jeszcze raz, a jest jedynie marionetką w tym wszystkim – jest niewolnikiem wspomnień. I doskonale dostrzega krew między udami. Żałoba przywdziała wtedy gruby i ciemny całun – była bliską przyjaciółką. Była ciszą. Była białą kartką papieru, w której zamknęły się kolejne lata jej życia.
Wszystko pęka i zmienia się, gdy jedna z wiedźm łapie za jej włosy i ciągnie – wtedy Convalliana w końcu się rusza, a jej dłoń porusza się. Niewidzialna siła chwyta czarownicę i łapie jej szkielet, ale ta wyciąga się i wbija w pierś sukkuba srebrne ostrze – to orze w skórze, rozrywa mięśnie, aż demonica odsuwa się o krok i chwyta za wystającą rękojeść. Nie wdaje z siebie jęku, a jedyne zaciska mocno oczy – ból jest rozrywający i obrzydliwy. Jednak nie wydaje się tak samo obezwładniający jak ten, który sieje chaos w jej duszy.
— Co ty tutaj robisz, Convalliano? — Męski głos jest łagodny i podszyty siłą. Jest jak syczący wokół wąż, który czeka, aby zaatakować.
Sukkub odrzuca głowę i spogląda w stronę wysokiego mężczyzny – ten ma czarne, mocne kopyta zamiast nóg. Długa sylwetka z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, groteskowe ramiona, pokryte sadzą i dziwnie porowatą skórą. Twarz ma ludzką – o ostrych rysach, ale wystających z ust kłach. Z głowy demona wystawały dwa, długie rogi, które kręciły się i wywijały w tył. Wokół niego unosiła się czarna mgła – posadzka delikatnie drżała, a przerażająca siła wydaje się niemal przytłaczająca.
Usuń— Sajr. — Używa imienia demona, który stoi naprzeciwko, wiedząc o tym, kim naprawdę był i do czego był zdolny.
— Jesteś ranna — zauważa, przechylając swój łeb, a potem rozgląda się wokół. — I zabiłaś wiele moich oddanych wyznawców… — Demon wypuszcza przez nos oddech, a potem uderza kopytem o posadzkę, a część wiedźm ożywa – szkielety poruszają się i wyginają. Aż w końcu wokół Sajra staje niemal tuzin oddanych czarownic.
CONVALLIANA DIGGES
Sajr przyglądał się temu wszystkiemu; temu, jak wampir zbliża się do Convalliany. Próbuje zrozumieć, kim był i co łączy go z demonicą – czy był jej kolejnym pionkiem? Kolejnym naiwniakiem, który poddał się jej wdziękom? A może chodziło o coś więcej?
OdpowiedzUsuńConvalliana – przyciskając palce do krwawiącej rany – patrzyła w stronę demona, który uśmiechał się wyjątkowo okrutnie. Otoczony przez zmartwychwstałe wiedźmy obnażał władzę; obnażał to, czego udało mu się dokonać, gdy został zdegradowany. Doskonale też pamiętała, co wydarzyło się ponad sto lat temu, gdy Sajr próbował awansować i wybić część demonów, aby stać się jednym z ważniejszych pomiotów.
— Dość dobrze – odpowiada krótko, zerkając w stronę Su-Jina.
Gdyby wcześniej wyczuła energię Sajra, być może zdołałaby się jakoś przygotować lub zrobić cokolwiek, co ułatwiłoby walkę. Jednak wibracje wiedźm i cały ten chaos, który dział się wokół, skutecznie zagłuszał wszystko.
— To nie jest mój znajomy. — Niemal spluwa, gdy słowa uciekają przez jej rozchylone usta. — To podstępny demon, który…
— Convalliano… — wtrąca się. Przechyla swój łeb i zbliża się o krok, a potem kieruje spojrzenie w stronę wampira. — Nazywam się Sajr. A Convalliana... cóż, kiedyś Convalliana była dla mnie jak siostra, jak kochanka. Ufałem jej. Wierzyłem w to, że jest po mojej stronie, ale koniec końców zdradziła mnie, bo to mała, zdradziecka, głupia pizda.
Sukkub uśmiecha się kpiąco pod nosem.
— Ta mała, zdradziecka i głupia pizda zepsuła wszystko, co sobie zaplanowałeś tuż pod twoim nosem. Wciąż czujesz się skrzywdzony? — Obserwuje jego sylwetkę, a potem potrząsa głową. — Może zaczniemy od samego początku? Od tego, że próbowałeś przejąć Rzym?
I dopiero teraz doszło do niej to, że od samego początku chodziło o Sajra – sabat obłąkanych wiedźm, Rzym i cały ten rytuał, który stworzył.
— Próbowałem przejąć Rzym, bo ludzkość jest słaba i żałosna, a to miasto od zawsze było mi bliskie. — Sajr uśmiecha się delikatnie, a potem bije się pięścią w pierś i dociska palce do jednej z głębokich blizn. — To pamiątka po Convallianie. Był wieczór, a ona przyszła do mnie, aby dać mi siebie, ale gdy tylko się zbliżyła, sięgnęła po sztylet. Tak niewinna, tak opiekuńcza, tak troskliwa... wszystko to było kłamstwem, bo Convalliana nie wie, co to niewinność i opiekuńczość. Nie wie, co to lojalność.
Demonica milczy. Sajr manipuluje słowem – czarna magia zaczyna być coraz bardziej gęsta, silniejsza. Zaczyna zbierać się po ścianach, wchodzić w każdą ze szczelin. Posadzka drży i sugeruje jego gniew.
— Nazywasz się Su-Jin, prawda? — Sajr odwraca głowę w stronę wampira i uśmiecha się obrzydliwie. — Wierzę w to, że możemy zostać sojusznikami, Su-Jinie. Wyczuwam w tobie coś mrocznego; coś, co bardzo chciałoby się uwolnić… — Demon obserwuje bladą twarz mężczyzny. — A skoro wierzę w to, że możemy być sojusznikami, chcę dobić targu.
— Nie słuchaj go. — Convalliana posyła Su-Jinowi spojrzenie; spojrzenie drżących tęczówek, w którym odbija się niema prośba o to, aby się wycofał; aby nie poddawał się demonicznym słowom. — Nie rób tego.
Chce wyciągnąć do niego rękę, ale wtedy jej ciało zostaje odrzucone przez niszczycielską siłę Sajra – jej plecy boleśnie zderzają się ze ścianą. Convalliana gwałtownie bierze oddech i opiera dłonie o posadzkę, próbując się ruszyć i udaje jej się wstać, choć ciało zaczyna drżeć.
— To tylko pijawka, której należy się pozbyć — stwierdza Sajr, pokazując w stronę demonicy. — Oddaj mi ją. Oddaj mi ją i patrz, jak umiera, a ja spełnię jedno twoje marzenie, Su-Jinie.
UsuńConvalliana czuje własny strach i panikę; własną niemoc, bo nie wie, czy wampir nie ulegnie słowom demona; czy nie pielęgnuje w sobie marzenia, którego nie może samodzielnie spełnić, a teraz gdy ma okazję, nie wyda jej Sajrowi. Przełyka z trudem ślinę, wiedząc, że jeśli Su-Jin zdecyduje się wejść w układ z demonem, nie będzie jej łatwo uciec – czarna magia była wszędzie, a każdy jej ruch śledziły martwe oczy. Nie zdążyłaby nawet dobiec do wyjścia.
— Nie słuchaj go… — ucieka z jej ust.
— Nie żałuj jej. — Sajr przemawia głośno i wyraźnie. — Jeśli tego nie zrobisz, kiedyś zabije również ciebie, a może umrzemy tutaj oboje, bo okazujesz jej litość, której nie powinieneś dla niej mieć. Oddaj mi ją. Oddaj mi ją i spełnił swoje marzenie, Su-Jinie.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana przysłuchuje się temu, czując swój żałosny strach i bezmoc. Ma wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś poza tym, co czuje, a przecież jest tak blisko – tuż obok. Wszystkie granice rozmywają się i tworzą bezkres, w którym chciałaby się utopić. Nie wie, co zrobić. Nie wie, co powiedzieć. Nie wie, jak oprzeć się temu, co szepcze, że to koniec.
OdpowiedzUsuńOdsuwa się o krok, gdy Su-Jin rusza w jej stronę i niemal wbija w niego rozwścieczone, zranione spojrzenie.
— Tylko mnie dotknij… — zaczyna mówić, a jej głos nie ma w sobie siły. Jest prawie jałowy. Bezbarwny. Próbuje złapać oddech i obserwuje drapieżnika, który rusza w jej stronę; Su-Jin porusza się cicho, jest zdecydowany i zimny. I przez moment Convalliana wyrzuca sobie własną głupotę.
To, że pozwoliła sobie być blisko innej nadnaturalnej istoty – to że wobec tego wszystkiego stała się teraz ofiarą. Że była głupia i żałosna. Ma ochotę skurczyć się w sobie; odciąć się, oderwać się od tego, co się teraz działo – być może gdyby nie czuła, byłoby łatwiej. Być może gdyby nie pielęgnowała w sobie uczuć, wszystko byłoby prostsze, mniej bolesnej i bardziej obojętne.
Patrzy w jego twarz, gdy się zbliża, a zimne słowa obijają się w jej oczach – wwiercają się w czaszkę, zaczynają wrzeć pod skórą. Convalliana próbuje dumnie trzymać podbródek; próbuje podejść do tego z pogardą i tańczącą wokół dumą – czuje jednak własny strach.
Dostrzega ruch, a potem Su-Jin zabiera jej sztylet, a ona nie wie, czy zrobił to po to, aby wbić jej nóż w plecy czy może chodziło o coś innego – czy mogło tak być? Czy oparł się temu, co mówił Sajr? Czy nie wykorzysta sytuacji, skoro miał okazję się jej pozbyć? To był idealny moment, aby spełnić każdą ze swoich gróźb.
Kiedy chwyta za jej włosy i ciągnie, Convalliana próbuje się wyrwać – dyszy ciężko i warcząc, chce stawić opór, ale w tym momencie Su-Jin jest od niej silniejszy. W jego ruchach nie ma niczego delikatnego – czuje w ustach żółć i gorycz, a kiedy męska dłoń łapie za jej kark, sztywnieje.
— Cudownie widzieć cię taką. — Sajr uśmiecha się okrutnie, a jego twarz nabiera ostrzejszych rys. Pochyla się, aby pogłaskać policzek demonicy i niemal czule dotyka skóry. W końcu jednak dzieje się to, czego Convalliana oczekuje – demon wymierza jej cios, dolna warga pęka, głowa gwałtownie odchyla się w tył.
— Chyba nie możesz doczekać się przedstawienia, co, Su-Jin? — Odwraca głowę do wampira i mierzy jego sylwetkę swoim uważnym, czujnym spojrzeniem. — Błędnie założyłem, że możesz przejmować się kimś takim jak ona. W końcu jeśli nie zauważasz w niej nic wartościowego i nie złapała cię w swoje sidła, jest dla ciebie jedynie kupą mięcha…
Demoniczny rechot odbija się od ścian.
Convalliana trzyma wzrok wbity w posadzkę. Nie chce słyszeć. Nie chce czuć, ale nie udaje jej się odciąć, bo Sajr łapie za jej ramię i potrząsa mocno, a potem dociska jej plecy do siebie i pozwala Su-Jinowi dostrzec krew przy jej twarzy. Sajr ogląda przy tym jego reakcję, chcąc dostrzec cokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że wampir udaje – że gra, próbując zyskać czas.
Jego pazury wbijają się w ramię Convalliany – krew spływa po skórze, a Sajr pochyla się, aby jej posmakować. Mruczy pod nosem, kiedy jego język zlizuje czerwoną smugę, a wtedy demonica się wyrywa, odsuwa i próbuje podnieść rękę – udaje jej się użyć mocy i rytualny ołtarz odrywa się i z impetem uderza w łeb demona, który nawet nie reaguje, mimo że po jego czole spływa krew.
— Wciąż próbujesz walczyć. — Sajr uśmiecha się mimowolnie i dotyka rozcięcia przy linii swoich włosów, a potem rozgląda się i potrząsa głową. — Nie powinnaś tego robić.
Rzuca się w stronę Convalliany i w kilku ruchach wciska kobietę w ziemię – wystawionym, długim językiem dotyka jej karku, przytrzymuje ręce, a drugą ręką porywa sukienkę, aby materiał bardziej odkrył jej plecy. Sajr przygląda się nieskazitelnej skórze, a potem zamachuje się – jego pazury rozcinają piękne płótno, robiąc to głęboko, chaotycznie, rozrywając tkankę. Krzyk demonicy wydaje się ogłuszający – Convalliana próbuje złapać oddech, przełknąć ból. Wbija paznokcie w posadzkę, chcąc się poruszyć, ale nie udaje jej się tego zrobić.
UsuńJej umysł jest pusty. Nie ma w nim niczego – żadnej emocji. Żadnego wspomnienia. Tylko ból – ból zły i obezwładniający. Ból gwałcący. Ból, który wydaje się podważać jej egzystencję; podważać jej istnienie.
Sajr dyszy ciężko, upojony widokiem zmasakrowanych pleców demonicy i pochyla się do jej ucha.
— Nigdy nie byłaś piękniejsza… — wyszeptuje, uśmiechając się pod nosem. Czuje jej słodką krew, urwany oddech. Czuje, jak słaba jest, jak niemalże wiotczeje i nie ma siły. Dlatego delikatnie liże jej policzek, a potem ucho i kark, a potem wbija pazury w jej bok, chcąc dotrzeć aż do bijącego serca, ale nie śpieszy się, chcąc sprawić Convallianie największy ból; chcąc, aby zrozumiała, że wygrał. Że jest bezsilna i żałosna; że umiera.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana nie słyszy – nie słyszy słów, nie słyszy własnego oddechu, a jedynie szum, który zagłusza wszystko.
OdpowiedzUsuńConvalliana nie czuje – nie czuje własnego ciała, drgań, nie czuje niczego. Nie czuje.
Convalliana wydaje się rozbita: rozbita jak szkło, a każdy odłamek wygląda i błyszczy inaczej. Wszystko to mogłoby stworzyć całość – wszystko to mogłoby być idealne, miękkie, cudowne, ale nie jest. Jest niekształtne, ostre i brzydkie. Convalliana jest brzydka, niekształtna i ostra – jest jedynie urwaną pieśnią. Jedynie żalem, który buczy gdzieś wokół.
Przez moment nawet boi się tego, co nadejdzie. Boi się niespełnionych oczekiwań, niespełnionych marzeń, pragnień. Boi się i drży – boi się, bo śmierć jest jedną wielką niewiadomą. Boi się niebytu; boi się absolutu, w którym zniknie. Boi się, że umrze tu i teraz, gdzieś w rzymskich katakumbach – nie tak to sobie wyobrażała.
Czuje wanilię, agrest i cynamon – zapach, który wybrała; zapach, który był pewną częściej jej samej. Pewnym pierwiastkiem, który zdradzał, jak wrażliwa była – poprzez każdy z tych aromatów budowała warstwy. Wanilia jako pomoc, jako rozbudzanie w ludziach pozytywnych uczuć, delikatna, ale intensywna. Pobudza zmysły, wzmaga libido i rozpala namiętność; dodaje energii i sił witalnych. Agrest – orzeźwiający i słodko-kwaśny. Cynamon - słodkawo-korzenny, subtelnie ostry smak i silny aromat; był pokarmem bogów, wzmacniającym ciało i pełniącym rolę amuletu chroniącego przed chorobami.
Nie umie określić, co się dzieje, gdy Sajr się odsuwa – gdy w końcu zaczyna słyszeć jego charczenie i bulgotanie. Chce odwrócić głowę i spojrzeć, ale nie może się ruszyć. Mięśnie zastygły – szkielet wydaje się ociężały i koślawy. Convalliana wydaje z siebie cichy oddech – cichy i drżący.
Wyczuwa ruch – materiał dotyka jej rozoranych pleców, co wywołuje ciche syknięcie, choć to jest niemal nieme. Słyszy głos Su-Jina, ale nie odzywa się, a jedynie czeka.
Jej zielone oczy sięgają jego tęczówek – spojrzenie chwyta się spojrzenia, ale te Convalliany jest bardziej mgliste. Pozbawione kształtu. Jej ciało drga, gdy męskie palce dotykają jej policzka, jakby obawiało się kolejnego ciosu – jakby oczekiwało czegoś brutalnego i brzydkiego.
Oddycha ciężko przez rozchylone, popękane usta, bezwładnie leżąc – nie czuje ciała, nie czuje tego, że Su-Jin jest tuż obok. Ma wrażenie, że w jakimś sensie straciła część siebie; że Sajr zdołał ją zniszczyć, rozerwać.
— Prosisz o coś… prosisz o coś, czego sam mi nie dajesz — mamrocze pod nosem, gdy rozpoznaje słowa, które kieruje do niej Su-Jin.
Zaufanie wydaje się tak daleko, a zarazem tak blisko. Nie wiedziała, czy mu ufa, choć chciała, żeby tak było. Chciała odrzucić każdą niepewną myśl. Chciała być… po prostu sobą. Tą wersją siebie, której nikt nie widział.
— Ale nie mogę się o to złościć — dodaje szeptem, a potem przełyka ślinę i próbuje się odsunąć, choć nie ma sił, aby to zrobić. Convalliana ucieka spojrzeniem, słaba, krucha, delikatna jak porcelana, ale rozbita, i wbija wzrok w sufit. — Po prostu mnie tutaj zostaw. Wracaj do domu… i pogrzeb to cholerne miejsce.
Czuje przy policzkach coś mokrego i gorącego, a kiedy zaczyna rozumieć, że to łzy – niemal zamiera. Czy mogło być gorzej? Czy mogła upodlić się jeszcze bardziej? Teraz, gdy Su-Jin widział to wszystko, będąc tuż obok, wszystko wydawało się tak bezcelowe i żałosne.
Wstydziła się tego – siebie, łez; tego, że widział ją taką i że próbował oszukać ją delikatnym dotykiem, który do niego nie pasował. Wstydziła się, że pozwoliła sobie opuścić gardę, że obnażyła się i zapragnęła dostrzec w jego oczach coś wyjątkowego, ale zobaczyła tylko to, co zwykle. Dystans.
UsuńI ona teraz też chciała się zdystansować. Chciała po prostu, aby Su-Jin zapomniał, co się tutaj stało i wrócił do swojego spokojnego, statycznego życia, które lubiła niszczyć – nie wierzyła też w to, że pochylał się do niej po to, aby jej pomóc. Może przyglądał jej się twarzy tylko dlatego, aby lepiej zobaczyć to, kim teraz była – żałosną i odrażającą kreaturą.
Jest dla mnie odrażająca – piszczy jej w uszach, wwierca się w czaszkę i tnie neurony.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana ma wrażenie, że to wszystko jest zdecydowanie złe. To, co się teraz działo. To, co czuła; to, że Su-Jin był blisko; że widział jej łzy.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała też, co sobie pomyślał, gdy wytknęła mu brak zaufania, ale doskonale wiedziała, że tak właśnie było. Nie ufał jej i bronił się przed tym wszystkim, nie chcąc ryzykować. I w jakiś sposób to zrozumiała – tę niepewność, w której żył.
Przełyka ślinę, czując w ustach metaliczny smak – nie wpada jednak w panikę, a raczej przyjmuje ten moment, właśnie tę rzeczywistość, w której się wykrwawia. I choć boi się tego, co będzie, co kryło się po drugiej stronie, to teraz, gdy Su-Jin jest tak blisko, chciałaby tylko, aby uciekł – aby zapomniał o niej.
Gdy słyszy irytację w jego głosie, uśmiecha się blado. Jest w tym coś znanego; coś, co wydaje jej się właściwe i dziwnie dobre, właściwie odpowiednie. Chciałaby jeszcze raz usłyszeć to samo – ten dźwięk wypowiadanych liter, wśród których czai się niema groźna, której nigdy nie spełnia.
— Nie wiem, czy dam radę... — wyszeptuje nieco nieśmiało, nieco słabo, czując, jak wolno bije jej serce.
Zapomina o swoich łzach i o tym, że Su-Jin obserwuje jej twarz – trudno jej ukryć emocje, odizolować się od tego, co działo się tu i teraz. Poza tym w tym momencie nie chce być kimś innym, pragnie być sobą. Pragnie, aby Su-Jin dostrzegł w niej coś więcej. Coś… dobrego. Coś wartościowego.
Czuje jego dłonie przy swojej twarzy – czuje, jak jego palce zmywają jej łzy. I Convalliana uważa to za coś delikatnego, co mimowolnie sprawia, że nie wie, co o tym myśleć. Su-Jin wydaje się jedną wielką niewiadomą. Czarną i bezkresną plamą. Zagadką bez rozwiązania.
— Su-Jin… — wymawia jego imię, choć wie, że jest nieprawdziwe i w tym momencie żałuje, że nie zna tego prawdziwego. Żałuje, że nie dotarła do tej prawdy.
Przygląda się, jak się do niej pochyla, jak zbliża usta do jej ust i doskonale wie, co zamierzał zrobić. I przez moment chce odsunąć twarz, odciąć się, ale gdy dociera do niej jego wydech, zaciska mocno oczy. Czuje demoniczną energię – oddycha chaotycznie, a pod skórą Convalliany zaczynają odznaczać się gałęzie fioletowo-zielonych żył.
Wyciąga nieco szyję, przejmuje od niego to, co jej dawał – energię, bliskość, ciepło. Bierze to i wchłania, chcąc się temu poddać. Ciało drży i zaczyna odzyskiwać siły. Energia Sajra płynie w jej żyłach, dociera do neuronów, łączy się z rdzeniem i zmienia się, a przez to Convalliana wydaje z siebie cichy pisk. Ta energia wrze pod skórą i rozbija się o szkielet, wrzeszczy o tym, aby pokazała prawdziwą siebie.
I poddaje się temu.
Z głowy Convalliany zaczynają wyrastać długie, zaokrąglone i wywinięte w tył rogi – są czarne, z widocznymi okręgami; pokryte są błyszczącą powłoką. Skóra demonicy jest teraz zdecydowanie jaśniejsza, niemal biała. Pojawia się ciemny i elastyczny ogon, który zakończony jest spiczastą strzałką. Przemiana zatrzymuje się w tym stadium – Convalliana otwiera oczy i wpatruje się w męską twarz swoimi nocnymi oczami. Nie wie, co zrobić. Jak się zachować ani co powiedzieć.
Łapie go za kark i przyciąga go siebie, dociskając czoło do jego czoła – odrywa usta od jego ust, a potem przełyka ślinę i obejmuje ogonem pas Su-Jina, jakby chcąc przegonić jego cień – jakby chcąc zniszczyć kłamstwo, ale on wciąż tutaj był. Zagląda mu w oczy – i milczy. Boi się cokolwiek powiedzieć; boi się, że to wszystko, co się dzieje, to tylko iluzja. Przykry miraż.
— Dziękuję… — wyszeptuje jednak, uśmiechając się niepewnie, niewinnie. Po prostu trzyma czoło przy jego czole, oddychając wspólnym powietrzem.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana dostrzega wszystko – rosnący dyskomfort, jego uśmiech, opanowanie. Wszystko wydaje się tak różne od siebie; tak odlegle emocjonalnie, że przez moment ma wrażenie, że to iluzja; że Su-Jin wcale nie jest tuż obok, ale ogon, który owija się wokół niego, potwierdza prawdę – przylega do męskiego ciała niemal cały i delikatnie drży w momencie, w którym czuje obce palce. Jego końcówka trąca każdy z opuszków, jakby w ten sposób ogon pokazywał, że jest zainteresowany.
OdpowiedzUsuńDostrzega też jego uśmiech, a to sprawia, że przygląda się jego ustom – tym ustom, które były tak blisko. Demoniczna energia wciąż błyszczy gdzieś wokół, będąc jedynie gasnącym płomykiem egzystencji, a potem staje się zupełnie bezbarwna. Convalliana bierze oddech i delikatnie pociera czołem o czoło Su-Jina, chcąc, aby wyczuł jej rosnące zaufanie – aby schwycił coś prawdziwego i innego od tego, co widział świat.
Oddycha spokojnie, nie robiąc niczego więcej. Po prostu próbuje zmierzyć się ze wszystkim, co się stało. Próbuje zrozumieć, ale kiedy Su-Jin się odzywa, Convalliana delikatnie przechyla głowę i spogląda w jego oczy – chwyta się tęczówek, zamyka je w szmaragdach i chłonie to, jak szczere wydają się w tym momencie.
— Twoje prawdziwe imię? — Jej głos drży delikatnie, a w wargach układa się coś łagodnego; coś, co mogłoby świadczyć o tym, że docenia ten gest; to, że chce wyznać jej prawdę. I przypomina sobie, jak bardzo wtedy żałowała, że nie może wypowiedzieć tego, które było prawdziwe.
Milczy i czeka, aż znów się odezwie, ale kiedy nic takiego się nie dzieje, a potem dostrzega nagły ruch i ostry szpikulec gwałtownie rozrywa pierś Su-Jina – krew pojawia się niemal od razu, Convalliana przez moment nie wie, co się dzieje. Nie rozumie. A gdy w końcu zakotwicza się, niemal od razu wstaje.
Wyciera ramieniem krew z twarzy i zbliża się wolno, zaledwie o krok, do Su-Jina, jakby bała się, że zraniony drapieżnik będzie chciał uciec. Czuje, jak szybko bije jej serce – szybko jak maratończyk. Pojawia się wiele emocji; tych ładnych i kształtnych, ale też tych brzydkich i ostrych. Convalliana jest otępiała, wciąż wrażliwa.
— Wiem — niemal warczy. A widząc, jak próbuje wyjąć szpikulec, dodaje jedynie: — Nie ruszaj się. Zaufaj mi. Musisz mi zaufać.
Jej głos pęka, słychać przerażenie i zamęt, chaos, który Convalliana zamyka w stworzonych przez siebie granicach. Łapie ramię Su-Jina, posyła mu gorączkowe spojrzenie, a potem jej dłoń łapie za rękojeść – ta przylega ściśle do pleców, co jedynie sugeruje, ile siły wiedźma musiała włożyć w ten cios. Jak desperacką próbę podjęła, aby zabić wampira.
— Zrobię to szybko. — Zaciska palce, a potem jednym ruchem ciągnie za szpikulec – ruch jest nieczuły i precyzyjny. Zaraz potem Convalliana łapie męskie ciało i dysząc ciężko, kładzie Su-Jina, opierając jego plecy o złamany ołtarz – dostrzega krew przy swoich rękach, gdy próbuje zatamować krwawienie, ale to nie słabnie.
— Giń, ty cholerna pijawko! — Wrzask wiedźmy jest irytujący i rozrywający. Słychać jej histeryczny śmiech, ale ta nie spodziewa się, że Convalliana zdecyduje się odsunąć i ruszyć w jej stronę, więc kiedy demonica łapie za jej włosy i ciągnie, czarownica próbuje się wyrwać.
Convalliana korzysta z demonicznych mocy – z tego, co zazwyczaj ukryte jest w ludzkiej i ograniczającej formie. Powstrzymuje się, aby nie zabić kobiety – aby nie zrobić jej krzywdy. Chciała zobaczyć, jak umiera – jak krew zastyga w jej ustach, ale ta szalona suka była jej jeszcze potrzebna.
Wraca do Su-Jina, ciągnąc za sobą wiedźmę, która wciąż walczy – Convalliana czuje jej wyrwane włosy w palcach, ale nie przejmuje się tym, a przytrzymuje kobietę mocniej. Sięga po brzoskwiniowy szpikulec, a kiedy czarownica próbuje wypowiedzieć zaklęcie, wbija kołek prosto w jej pierś, a potem łapie za jej nadgarstek, rozcina skórę i podsuwa pod nos Su-Jina.
Widząc jednak, że wampir nie może się ruszyć, łapie za jego podbródek i pociąga, aby jego usta się rozchyliły – wtedy wlewa w nie kilka kropel krwi wiedźmy.
Usuń— Tylko nie zamykaj oczu… nie zamykaj… — odzywa się, powtarzając to jak mantrę. Czuła pot przy czole, widziała drżenie własnych rąk; miała wrażenie, że panika śmieje się z niej i przygląda każdemu ruchowi. — To za mało…
Odrzuca czarownicę, a ta próbuje jeszcze się czołgać, ale zastyga w dziwacznej pozie, z wyciągniętą ręką. Convalliana podejmuje ostateczną decyzję i rozcina także swój nadgarstek, nie krzywiąc się nawet przy tym. Ból nie jest tak koszmarny jak niemoc, z którą się teraz mierzyła.
— Błagam, nie zamykaj oczu… — Dociska nadgarstek do jego ust, pilnując, aby krew spłynęła do jego gardła. Nie wiedziała jednak, czy nie ryzykuje; czy w tym momencie duch, który chował się gdzieś, nie wyjdzie i nie przejmie władzy nad ciałem. Odrzuciła od siebie jednak tę myśl – teraz liczyło się tylko to, aby Su-Jin przeżył.
Jej ogon kurczowo obejmował jego pas, a nadgarstek wciąż dociskała do jego ust.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana czuje, że wolałaby, aby było inaczej. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że może być niebezpiecznie i że wszystko to było ryzykowne, to teraz nie chciała pogodzić się z pewną porażką – z tym, że Su-Jin umierał.
OdpowiedzUsuń— Nie myśl, że pozwolę ci umrzeć… — mamrocze pod nosem, posyłając mu rozgorączkowane spojrzenie. Chce, żeby o tym wiedział; o tym, że nie miała zamiaru pozwolić, aby tutaj zginął. W tym przesiąkniętym demoniczną energią miejscu; gdzieś wśród martwych wiedźm.
Dostrzega, że Su-Jin zamyka oczy i wtedy Convalliana pochyla głowę, aby usłyszeć jego oddech – aby usłyszeć, cokolwiek, co potwierdziłby to, że wciąż żył. Jego energia była słaba i drżąca, znikając gdzieś pomiędzy tym, co przyległo do ścian.
Kiedy czuje jego palce przy swojej ręce, przełyka z trudem ślinę. Nie wie, co powiedzieć ani jak się zachować, ale ma wrażenie, że cokolwiek się stanie, to nie może być już gorzej. Zastyga jednak, gdy słyszy z jego ust imię – jego prawdziwe imię, a to sprawia, że jej serce zaczyna bić zdecydowanie zbyt szybko. Niemal rozrywa jej pierś.
— Han-gyeol — powtarza za nim, a potem przytakuje temu kilka razy i uśmiecha się delikatnie, wpatrując się w jego jasną twarz. Pociera kciukiem jego policzek, aby zmazać krew, a potem odsuwa dłoń i czeka – czy jej krew wystarczy? Czy może to wszystko to tylko bezsensowne próby?
Kiedy dostrzega jak Su-Jin wiotczeje; jak jego ciało wydaje się niemal elastyczne i podatne wpływom, Convalliana delikatnie szturcha jego ramię. Wie, że to raczej nic nie da – że każdy jej gest będzie czymś mało znaczącym; czymś nieważnym.
Pochyla się jeszcze raz, dociskając ucho do obojczyków Su-Jina i wsłuchuje się w słaby rytm bicia jego serca – słyszy je. Wyłapuje muzykę, w której dopatruje się dźwięków nadziei. Convalliana bierze oddech, a potem jej spojrzenie ucieka do męskiej twarzy – dociska nos do jego policzka, czując, że pod jej zamkniętymi teraz powiekami znów tańczą gorące łzy. Powstrzymuje się jednak, a potem odsuwa się i prostuje.
— Twoje serce wciąż bije, więc nie umrzesz. Nie możesz umrzeć — szepcze, przyglądając się prawie przezroczystym rysom, opartej o złamany ołtarz sylwetce. — Ale dlatego wciąż jesteś nieprzytomny?
Convalliana podejmuje jedną z najbardziej ryzykownych decyzji. Wie, że jeśli przekroczy granicę, to nie będzie już mogła się wycofać – nie będzie mogła odejść, wrócić do bezpiecznej strefy. Jeśli zdecyduje się wejść do głowy Su-Jina, może zostać w niej uwięziona, tym bardziej że był wampirem. Był istotą nadnaturalną i mógł zrobić więcej niż zwykły śmiertelnik.
Nie zwleka jednak i ignorując cały ból, panikę i strach, zamyka oczy – bierze oddech i wypuszcza powietrze przez rozchylone usta. Nagle cały świat zatrzymuje się, a cisza wokół jest niemal krzywdząca – Convalliana wyłapuje tylko rytm bicia swojego serca i drżącą energię Su-Jina, której się chwyta. A potem nagłe szarpnięcie, ból i wrzask – coś się rozbija, coś się wylewa, coś znika.
Demonica otwiera oczy i gwałtownie się rozgląda – mrok jest gęsty. Mrok wydaje się obłapiać jej ciało, docierać do zakamarków tego, co niewłaściwe, a w końcu zmusza ją do tego, aby zaczęła biec. I biegnąc, dociera do Su-Jina – ten zajmuje kamień, który oświetla słońce. Ubrany jest zwyczajnie i nie jest ranny.
— Su-Jin? — Wypowiada miękko jego imię, a jej głos wydaje się rozmyty przez wiatr. Zbliża się o krok, próbując zignorować mrok wokół – wszędzie jest ciemno i zimno. Convalliana czuje nieprzyjemny dreszcz, który wgryza się w jej kark. Prostuje się i idzie dalej. W końcu staje przed wampirem. Uśmiecha się do niego niepewnie, przechylając głowę.
Usuń— Wracamy do domu? — pyta nieco niepewnie, wyciągając do niego rękę. Chce, żeby złapał za jej dłoń; aby wrócił do swojego ciała i do tamtego momentu, w który dział się poza jego umysłem; do tego, jak oparty był o ołtarz; jak walczył o swój oddech.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana nie wie, co o tym wszystkim myśleć; nie wie, czy cała ta niepewność to coś, co pojawiło się nagle i nagle zniknie, czy może zostanie przy niej zbyt długo, aż w końcu będzie tak ciężkie, że kolejny krok będzie udręką. Strach w tym momencie nie jest czymś irracjonalnym – jest żywy i przyjmuje określony kształt. Określony kolor.
OdpowiedzUsuńWpatruje się w Su-Jina, czując, że jej wyciągnięta dłoń zostanie zignorowana – jej smukłe palce delikatnie się kurczą. Convalliana drży lekko, gdy nagły podmuch zimnego wiatru uderza w jej twarz, mimo że wokół jest tylko ciemność. Tylko bezkresny mrok.
Nie odpowiada, chyba nie umiejąc jednoznacznie stwierdzić, czy naprawdę umierał, a może po prostu nie chciała o tym myśleć – o tym, że przyjdzie jej się ocknąć przy jego zwłokach. Próbę, którą podjęła, była desperacko głupia, a wchodzenie do jego głowy mogło okazać się wyjątkowo niebezpieczne, jednak doskonale o tym wiedziała, a i tak przekroczyła granicę.
— Odpoczniesz w domu — stwierdza krótko, nie wiedząc, czy jakkolwiek uda jej się przekonać Su-Jina do tego, aby z nią poszedł. Jeśli nie, będzie musiała wejść głębiej – przedrzeć się przez kolejne stany i być może odszukać te dwa pierwiastki, o których mówił wcześniej wampir: duch i ciało.
Dostrzega przy sobie jego wzrok. Jej dłoń obniża się i luźno zwisa, a palce kurczą się jeszcze bardziej – każdy z opuszków zaczyna sztywnieć, jakby dotknięte przejmującym mrozem. Convalliana rozgląda się wokół, gdy Su-Jin zadaje jej pytanie; gdy kieruje do niej swój przepełniony złością ton. Być może w normalnej sytuacji odpowiedziałaby tak samo – agresywnie, warcząco, zasłaniając się dumą i własnym wybujałym ego, które czasem przysłaniało widok.
— Jeśli tutaj utknę, będziesz tego żałować bardziej niż ja — rzuca w jego stronę, a potem posyła Su-Jinowi spojrzenie, chcąc, aby zrozumiał, że wszystko miało swoje konsekwencje. I Convalliana doskonale o tym wiedziała; o tym, że jeśli wejdzie za bardzo, nie będzie mogła się wydostać, natomiast gdy okaże się, że jest zbyt płytko, Su-Jin wciąż pozostanie w tym jednym miejscu – umrze.
Ignoruje jego obecność, rozgląda się raz jeszcze, a potem idzie przed siebie. Zaczyna biec, szybciej i szybciej – wyciąga dłonie i przebija się przez niewidoczne lustro. Dźwięk szkła jest niemal ogłuszający i wywołuje zawroty głowy. Mrok jest tutaj bardziej gęsty. Bardziej niebezpieczny.
Convalliana próbuje złapać oddech, ogląda się za siebie i dostrzega rozbitą taflę – jej oczy błądzą wokół. Su-Jin musiał zostać w tyle.
Przeciera czoło nadgarstkiem, marszczy się i przez moment intensywnie zastanawia się nad tym, co w ogóle próbuje zrobić – co sprawiło, że znalazła się w tym miejscu? Czy to przez to, że Su-Jin nie dał jej umrzeć? Że oddał jej energię Sajra? Czy próbowała wyrównać dług?
Wszystko wydaje się nagle tak skomplikowane, intymne i inne, że Convalliana nie umie rozpoznać szczegółów. Wie jednak, że nie ma zamiaru pozwolić Su-Jinowi umrzeć w ten sposób – nie mógł się teraz wykrwawić. Nie tutaj. Nie w obślizgłych katakumbach.
Rozgląda się i rusza dalej – czuje, że umysł wampira jest jedną wielką niewiadomą. Że jest machiną i że działa w niej wiele trybików, zębatek i mechanizmów, które łatwo zepsuć, a jeśli cokolwiek by się zatrzymało, mogłoby to mieć katastrofalne konsekwencje – jeśli przełożyłaby któryś z klocków, jakaś wieża upadłaby z hukiem, a potem następna i następna. Cholerny efekt domino.
— Wiem, że tutaj jesteś. — Jej głos odbija się echem. Convalliana słyszy własny oddech. — Nie musisz się ukrywać. Po prostu się pokaż.
UsuńMa świadomość, że przekroczyła jedną z niebezpiecznych granic – wyczuwa inną energię. Energię ducha, która do tej pory była dla niej niedostępna; która wydawała się prawie nie istnieć, a przecież duch był zawsze – w każdej minucie i to niezależenie od tego, co się działo. Czy kłóciła się z Su-Jinem, czy była blisko niego. I to ją przerażało. Jak wiele duch mógł wiedzieć? Jak wiele dostrzegał?
— Jeśli nie zamierzasz mi pomóc, zaprowadź mnie do ciała — dodaje niemal warcząc, a potem uderza w kolejną bezbarwną ścianę i przedziera się przez otchłań; jest przy tym delikatna i pamięta, aby nie niszczyć niczego ponad to, aby pójść dalej – kontroluje każdy swój gest, nie oddala się od swojego celu i nie próbuje dostrzec niczego, co nie było duchem czy ciałem. Nie ogląda wspomnień, nie zatrzymuje się.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana wstrzymuje oddech, gdy czuje dotyk – zaciskające się pazury. Jest świadoma, że jeszcze trochę, a przebiją jej skórę. Że wystarczy tylko moment, ale nie panikuje – po prostu stoi, prostuje się i oddycha, napełniając płuca ciemnym powietrzem. Zerka w stronę ducha, który się wycofuje.
OdpowiedzUsuńNie reaguje, gdy ten się odzywa, a kiedy odwraca się i dostrzega czerwone oczy, próbuje dostrzec coś więcej. Rusza jednak za jego krokiem – idzie, choć tak naprawdę nie jest pewna, czy to nie pułapka; czy z kolejnym ruchem nie wpadnie w beznamiętny bezkres.
Zbliża się i zachowuje bezpieczny dystans, a jej zielone oczy lustrują poszarpaną sylwetkę – sylwetkę czegoś demonicznego; czegoś ostrego i pierwotnego, co wywołuje w niej nieprzyjemny dreszcz. Duch, mimo że przypomina Su-Jina, nie jest nim – ten twór, ten chaotyczny pierwiastek, wydaje się niemalże odległy. Niemalże nieznajomy.
Dostrzega jego zainteresowanie i wie, że nie jest to nic dobrego – że to zainteresowanie wynika z tego, że pojawiła się w głowie Su-Jina; że tak naprawdę wiele zależało od tej rozmowy. Zdaje sobie sprawę z tego, że duch jest drapieżnikiem – że wystarczyłby tylko moment, aby rzucił się w jej stronę.
— To, że chcę od ciebie pomocy — zaczyna mówić — nic nie znaczy. Nie jest to coś, czym możesz się chwalić lub coś, co powinno sprawiać ci satysfakcję. Gdyby nie to, że Su-Jin nie chce ze mną rozmawiać, wciąż byłbyś zaledwie chowającym się w mroku robakiem.
Przechyla głowę, podbródek trzyma wysoko i uśmiecha się dość słodko, lepiąco jak miód, co kontrastuje z tym, co ucieka z jej ust. Convalliana nie cofa się, gdy duch się zbliża – gdy wykonuje w jej stronę ruch.
— Jesteś pewien? — zadaje pytanie, a choć filigranowa, porcelanowa twarz sukkuba się nie zmienia, tak otoczenie delikatnie drży. Mrok wydaje się ulegać jej mocy i nagły podmuch ostrego wiatru sprawia, że duch cofa się o krok.
To nic innego jak próba siły. I tym razem Convalliana powinna zagrać w tę grę i wygrać – powinna trzymać gardę, obserwować i zagórować nad duchem.
— Nie jesteśmy w piekle — przyznaje mu rację, a potem dociska palce do ust i śmieje się krótko, niemal obłąkańczo. — I wiesz, co jest najlepsze? Że nigdy tam nie wrócisz. Że nigdy nie będziesz tym, kim byłeś. Nigdy. A wiesz dlaczego? Bo jesteś jedynie echem dawnej siły. — Rozgląda się wokół. — A skoro jesteś tylko cieniem tego, kim byłeś i przyznajesz to otwarcie, nie jesteś zbyt mądry… prawda? Obnażasz się przede mną...
Zbliża się o krok, a potem jest tak blisko, że staje przy duchu i spogląda w jego wściekle czerwone ślepia. Trzyma podbródek wysoko, przesuwając wzrokiem po jego ostrej twarzy – po tej marnej imitacji Su-Jina. Koniec końców odsuwa się i znów zachowuje dystans.
Czuje, jak szybko bije jej serce i kiedy w końcu zaczyna rozumieć słowa ducha, Convalliana wie, że nie ma innego wyboru; że będzie musiała skorzystać z pomocy upiora, aby uratować Su-Jina, choć nawet nie jest w stanie oszacować ewentualnych strat i tego, czy uda jej się ostatecznie opuścić umysł wampira.
— Poświęcenia? Co to znaczy? — zadaje pytanie, a potem zerka w jego stronę. Nie ufa niczemu, co ucieka z ust ducha. — Jeśli sądzisz, że pozwolę ci przejąć ciało Su-Jina to się mylisz… jeśli tylko spróbujesz zepchnąć jego świadomość i wejść w wolne miejsce, uwierz mi, że prędzej pozwolę, aby Su-Jin umarł.
Convalliana wydaje się bezlitosna, ostra, zdecydowana, choć czuje własny strach – strach, który chłodem przebija się przez jej szkielet i powoduje minimalne drżenie.
— Jak mam uratować Su-Jina?
UsuńWie, że jest to ryzykowne; wie, że nie powinna ufać temu, co się właśnie działo i że spotkanie z duchem może skończyć się różnie. Alternatywą jest dotarcie do ciała, ale żeby to zrobić, będzie musiała zejść jeszcze niżej. Zaryzykować bardziej.
Czy mogła to zrobić? Czy przekraczając kolejną granicę, wciąż mogła wierzyć w to, że może wrócić? A co, jeśli Su-Jin umrze, a ona zostanie w jego głowie? Co by się wtedy stało? Czy zniosłaby ciągłą nienawiść? Czy nieskończoność okazałaby się ciemnym, mrocznym miejscem, gdzie wirują obce jej wspomnienia?
Convalliana nie umie znaleźć niczego, co mogłoby temu wszystkiemu zaprzeczyć czy potwierdzić, a jeśli nic nie jest jednoznaczne, postanawia zaryzykować po raz kolejny.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana milczy w momencie, w którym duch uśmiecha się prowokująco. Wie, że pokazanie tej istocie, że nie jest tutaj aż tak bezbronna, jak myślał, było konieczne. Nie ufa temu, co się dzieje wokół i nie wierzy w nic, co pokazuje jej duch, wiedząc, jak przewrotnym bytem jest – jak podstępnie potrafił zyskać kontrolę, przeniknąć przez bariery. I wciąż też pamiętała, że próbował ją zabić.
OdpowiedzUsuńNie reaguje, gdy duch rzuca w jej stronę, że Su-Jin czegoś jej nie powiedział; że coś ukrył, zataił. Miał do tego prawo i nie mogła go o to obwiniać – to, co chciał jej wyznać, a to, co przemilczał, wynikało zapewne z tego, że jej nie ufał.
Słuchała wszystkiego, co mówił, analizując każde jego słowo. To, że Su-Jin jest o wiele potężniejszy niż mogło jej się wydawać, a skoro tak, to czy mógłby tak łatwo ją zabić? Czy gdyby zrealizował każdą swoją groźbę, byłaby martwa? Czy miałaby szansę uciec? Wydaje się to nieprzyjemne – bolesna myśl wwierca się w jej czaszkę, a złośliwy głosik proponuje, aby się wycofać. Convalliana jednak wie, że jest już za późno.
Pozwala, aby duch znalazł się tuż obok; aby krążył wokół jak sęp, który jedynie czeka, żeby obniżyć lot i dorwać się do padliny. Próbuje jednak zachować obojętność i dystans – nie zdradza się z emocjami, a podąża wzrokiem za bytem, który wydaje się teraz najbardziej obrzydliwą kreaturą ze wszystkich.
— Skrzywdziłeś go? — powtarza za nim, a potem akceptuje to, co powiedział. Ostatecznie jednak Convalliana się odsuwa i posyła w jego stronę pogardliwe spojrzenie.
— Jeśli ktokolwiek ma go skrzywdzić, to tylko ja, a nie duch, który i tak jest dla niego problemem — odzywa się, mierząc wzrokiem ostrą i pierwotną sylwetkę. Sukkub podejmuje ryzyko i ma świadomość konsekwencji. Nie chce jednak, aby ten wykrwawiający się dupek tutaj umarł – nie chce widzieć jego martwego ciała, choć nie jest pewna, dlaczego. Dlaczego wzbudza to w niej taką panikę.
— Nie zrobię tego — stwierdza krótko, szybko, może trochę zbyt impulsywnie. — Przynajmniej nie teraz.
Wie, że powinna porozmawiać z ciałem. Duch był zbyt egoistyczny i opętany tym, aby przeżyć – aby przetrwać, nie oglądając się za siebie. I w tym momencie Convalliana zaczyna rozumieć, że ten demoniczny byt nie był jej tak odległy. Przypomina sobie chwilę z piwnicy – to, że wtedy przyjęła pewną rzeczywistość, akceptując każdy scenariusz. Albo uda jej się uciec, albo się zabije. Wspomnienie wywołuje nagły i nieprzyjemny dreszcz.
— Chcę porozmawiać z ciałem — oznajmia, spoglądając w stronę ducha, który kręcił się obok. Jest świadoma, że to może go rozwścieczyć, ale podejmuje kolejny raz ryzyko, chcąc sprawdzić każdą dostępną opcję. Nie chce, żeby byt przejmował brutalną siłą wolę Su-Jina; aby łamał coś, co należało tylko i wyłącznie do niego; nie chce się temu przyglądać – temu, jak jego wola, jego zaprzeczenie temu, co się stało, zostały tak brutalnie pogwałcone. Obawia się też, co by się stało, gdyby Su-Jin ocknął się po wszystkim – co zobaczyłaby w jego oczach? Nienawiść? Pogardę?
Idzie przed siebie, ignorując ducha – przedziera się przez granicę, ale tym razem jest inaczej. Nie rozbija ścian, bo te nie są wykonane ze szkła, a z aksamitnego, lejącego się materiału. Convalliana ostrożnie stawia krok za krok, rozgląda się i szuka. Wie, że ciało powinno tutaj być i ma nadzieję, że będzie miało jakieś inne rozwiązanie. Rozwiązane, przez które Su-Jin nie będzie musiał cierpieć.
Zatrzymuje się gwałtownie, gdy przestrzeń wokół zaczyna się zmieniać – mrok ucieka, a wtedy Convalliana dostrzega znajomą sylwetkę. Wszystko jest jednak rozmazane, nie ma konkretnych kształtów, a mimo to rozpoznaje w mężczyźnie Su-Jina. Obok niego stoi dziecko. Dziewczynka.
Zbliża się, a gdy dostrzega przy twarzy wampira coś łagodnego, coś niemal czułego, sztywnieje – ta emocja. Ta konkretna emocja. Miłość? Oddanie? A potem nagle wszystko się zmienia, Convalliana rozgląda się gorączkowo wokół, obraca się i cofa, gdy kolejne wspomnienie się przed nią obnaża.
— Su-Jin… — Ucieka z jej ust, które pozostają lekko rozchylone. Dolna warga drży niekontrolowanie.
UsuńTym razem to wspomnienie jest inne – bardziej ciężkie, bolesne, a kiedy Convalliana zaczyna rozumieć, co się stało, odwraca wzrok.
Czy tego się bał? Czy bał się, że znów zostanie zdradzony? Bał się, że jeśli ktokolwiek znajdzie się dostatecznie blisko, to i tak nadejdzie moment, w którym zostanie zraniony? Czuje, jak mocno bije jej serce – tak mocno, że aż boleśnie; że przez chwilę zamyka się w emocjach, które drżą wokół i Convalliana chce rozdmuchać je wszystkie. Pozbyć się każdego z nich lub zamienić w coś, co zagoi rany – w coś, co pokryje delikatnym całunem to, o czym Su-Jin zapewne nie chciał mówić. Nie chciał pamiętać.
— Dlaczego mi to pokazujesz? — Jej głos drży. Odwraca się w stronę ciała; w stronę tego, co zewnętrzne, a co przecież należało do Su-Jina. — Po co?
Ma ochotę po prostu uciec. Zbyt dużo wie, zbyt dużo czuje – po prostu zbyt. Wydaje się, że z każdym momentem Convalliana dostrzega coś, czego nigdy nie powinna ujrzeć. Obdziera Su-Jina z tego, co było dostępne tylko dla niego i nie czuje się z tym dobrze. Wie jednak, że nie może się wycofać – że skoro jest tak głęboko, powinna choć spróbować pomóc wampirowi.
CONVALLIANA DIGGES
[To ja się już z ustaleniami odezwę do Ciebie na mailu, to mnie wtajemniczysz. Też Ci opiszę trochę to czego ja nie mam w karcie, bo może dasz się namówić na wspólne odkrywanie tajemnic. Mam na to pewien pomysł, może Ci się spodoba. ;)]
OdpowiedzUsuńRobert Gowther
Być może ból był czasem potrzebny do tego, aby przeżyć, ale nie oznaczało to, że musiało być tak teraz. Convalliana wie, że brutalna siła to jedynie półśrodek, marny substytut pomocy. I nie miała zamiaru pomagać duchowi krzywdzić Su-Jina. Nie w ten sposób.
OdpowiedzUsuńIgnoruje jego złość, nie mając zamiaru się wykłócać – nie miała ochoty tego robić. Nie tym razem, choć najchętniej zepchnęłaby demoniczny byt głębiej. Jeszcze dalej. Tam, skąd nie mógłby się wydostać, ale to byłoby pewnym naruszeniem.
Odwraca głowę w stronę ciała, widząc idealne odbicie Su-Jina. Jego twarz i ciało – sylwetka, którą doskonale znała, choć mimo wszystko jest teraz tak inna. Wyczuwa zmianę aury – to, że ciało wydaje się czymś łagodnym; czymś miękkim, jakimś zgubionym dźwiękiem wśród całego chaosu, który niszczył wszystko.
— Ale on mi nie ufa — wyrzuca z siebie trochę zbyt impulsywnie i wbija spojrzenie w twarz ciała. Czuje własne, zdecydowanie przytłaczające emocje, a to sprawia, że jej sylwetka nieco się kurczy. — Ja… nie wiem, czy mogę mu pomóc.
Boi się, że to, co może zobaczyć, stanie się również jej brzemieniem; że to, co uda jej się dostrzec, będzie ciężarem; czymś, co będzie musiała przyjąć i zaakceptować – przyjąć i przytulić do siebie. Nie jest też pewna, czy Su-Jin jej to wybaczy. To, że zdecydowała się porozmawiać z duchem i ciałem; to, że zobaczyła to, co ukryte – przypomina sobie o łzach, które tak usilnie pragnęła zignorować; których się wstydziła, i o których zapomniał Su-Jin. Czy więc ona także będzie mogła zapomnieć o wszystkim, co się tutaj stało?
Pozwala, aby ciało ujęło jej dłoń – ta sama ręka, podobne palce, miękkie, trochę zimne, a jednak tak inne. Inne od jej Su-Jina – od Su-Jina, który leżał oparty o rozbity ołtarz.
— Ja… — zaczyna raz jeszcze, trzymając dłużej jego dłoń. Wzmacnia uścisk, jakby obawiała się tego, co ma się teraz stać, ale koniec końców przytakuje i odwraca wzrok.
Dostrzega małą dziewczynkę i Su-Jina – tak, to musiał być wampir. Obserwuje scenę – wyczuwa strach dziecka, przysłuchuje się rozmowie, a kiedy niewinna istotka pyta o to, czy Su-Jin ją zabije, Convalliana czuje nieprzyjemny chłód. Coś wlewa się w jej gardło i sprawia, że się zaciska – jej usta pozostają lekko rozchylone, a kiedy wampir odpowiada i pyta o imię dziecka, wtrąca się kolejne wspomnienie. To jest inne. Bardziej żywe.
Mruży delikatnie oczy i mruga, a potem jej zielone oczy badają przestrzeń – Su-Jin ukryty gdzieś w cieniu, mała Sarang zaledwie obok. Convalliana wyłapuje zmianę energii: tę beztroskę, łagodność, to… dobro. Ma wrażenie, że słońce dotyka też jej skóry – bierze oddech i patrzy.
Sztywnieje, gdy słyszy czuły głos. Wstrzymuje oddech zupełnie zagubiona, krucha i ma ochotę odejść, zostawić to wspomnienie – pozwolić temu trwać. Nie chce tego widzieć, a mimo to patrzy. Uśmiecha się delikatnie, a przez porcelanową twarz Convalliany przebiega aksamitnie troskliwy cień, gdy dziewczynka całuje wampirzy policzek, a potem wtula się z zaufaniem, którym odznacza się każde dziecko. Zaufaniem niewinnym, zaufaniem, które nie dostrzega niczego ponad to, co oferuje rodzic – zaufaniem, które jest niezachwiane.
Rodzina.
To słowo wydaje się obce – tak nienaturalne i inne. Rodzina. Czy Convalliana miała kiedyś rodzinę? Próbuje sobie przypomnieć; próbuje dotrzeć do tej jednej emocji, ale nie znajduje niczego. Jedynie pustkę.
Wspomnienie znów się zmienia, a Convalliana przechyla głowę i obserwuje, jak Su-Jin przytula córkę – jak staje się jej osobistym strażnikiem. Zastanawia się, czy czuł rytm bicia jej serca – czy chciał wyłapać każde drżenie tego małego serduszka. Rozpacz zagląda w jej oczy i śmieje się obłąkańczo, gdy dociera do niej ten jeden moment – to, gdy jej ciążowy brzuch był już lekko widoczny i opierając o niego ręce, próbowała wyczuć energię dziecka. Tę niewinną i ciepłą energię.
I kolejne wspomnienie biegnie przed siebie – Convalliana dostrzega, że Sarang dorosła. Odwraca spojrzenie do Su-Jina, który pojawia się zaraz potem. Córka wręcza mu miseczkę, ale wtedy coś się dzieje. Sukkub wykonuje ruch, chcąc temu przeszkodzić, ale to już się stało – to już się wydarzyło.
UsuńPrzysłuchuje się rozmowie, tej bolesnej wymianie zdań i zaczyna rozumieć, co zrobiła Sarang. A potem wszystko dzieje się tak szybko – Su-Jin łapie za dziewczęcy nadgarstek, a potem odbiera jej energię.
Convalliana zakrywa usta drżącymi palcami, odwracając wzrok. Oddycha ciężko przez nos, a emocje krzyczą i odbijają się o siebie, tworząc każdorazowo coraz głośniejszy wybuch, aż w końcu ból głowy zmusza sukkuba do tego, aby podnieść podbródek.
Gdy obserwuje jego niemy szloch, zaciska mocno szczękę – ma ochotę się wycofać. Wyjść. Odejść. Zostawić to, porzucić. Wie coś o stracie – ona też nie chciała żyć bez swojego maluszka. Z jej ust niemal ucieka krzyk, gdy ból spływa po jej głowie i wdziera się do ust i nosa; ból, który nigdy tak naprawdę nie zniknął; który trwał przy niej i był tuż obok.
Kiedy Su-Jin się nie rusza, Convalliana zaczyna panikować – wie, że to przeżyje; wie, że wstanie, a mimo to oglądanie go w takim stanie było dla niej trudne. Wspomnienia, które pokazało jej ciało... – tego było zbyt wiele. Ma wrażenie, że obdarła Su-Jina z tego, co ukrywał; z tego, co trzymał tylko dla siebie i co było naprawdę wyjątkowe.
Cofa się, gdy słyszy jego głos. Głos wymierzony prosto w nią – głos, który każe jej się wynosić; który każe jej tego nie oglądać, ale było za późno.
— Dziewczynka… Sarang… dlaczego? — pyta niemal nieświadomie, gdy wszystko zaczyna znikać, a jakieś ręce ciągną ją w bok. Odwraca głowę do ciała, a jej twarz wykrzywia grymas niezrozumienia, rozpaczy i współczucia; ukrytego bólu, który jest tak podobny do tego, z którym mierzy się Su-Jin.
— Kochał ją… — mamrocze, potrząsając głową. — Dlaczego mi to pokazałeś? Te wspomnienia? — W jej oczach pojawia się wyrzut. — Nie powinnam tego widzieć…
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana próbuje zrozumieć jak najwięcej. Próbuje nadać temu wszystkiemu jakichś kształtów – próbuje zaakceptować to, co zobaczyła, choć trudno jej przejść obojętnie nad całym bólem, rozpaczą i poczuciem winy. Czuje niemal, jak te wszystkie emocje rozrywają jej skórę i łamią szkielet.
OdpowiedzUsuńPrzytakuje wolno – wie, że Su-Jin nie skrzywdziłby Sarang. Wie to i mogłaby poświadczyć tę prawdę swoją głową. To, jak zwracał się do dziecka; to, jak czuły był i troskliwy. Nie mógł tego udawać.
— Podjęła decyzję, którą uważała za właściwą… strach czasem podsuwa najbardziej bezlitosne rozwiązania — stwierdza szeptem, mając świadomość, że nic nie działo się bez konkretnej przyczyny. Że wszystko to było wynikiem tego, co wewnątrz; tego, co kryło się poza poznaniem.
Spogląda w stronę ciała, przysłuchując się jego słowom – ciało, mimo że wydaje się czymś stabilnym, czymś, co ma określone granice, jest dla niej miękkie. Jest dla niej wyjątkowo kruche, szczególnie gdy wspomina matkę – gdy próbuje przekonać samego siebie, że Su-Jin nie jest zły.
Nie komentuje wymiany zdań pomiędzy ciałem a duchem i milczy – próbuje pogodzić to wszystko. Chce pomóc Su-Jinowi, ale nie wie, jak to zrobić. I chyba to było najgorsze. Ta niemoc w tym bezkreśnie ciemnym umyśle, który przypominał otchłań, choć przecież kryło się tutaj tak wiele dobrych, kolorowych wspomnień.
— Nigdy nie pomyślałabym, że Su-Jin jest próżny lub dba o komfort… przynajmniej nie teraz. — Rozgląda się wokół, jakby chciała dostrzec coś więcej. — Chcę mu pomóc, ale nie przez cierpienie, przez łamanie jego woli — Posyła spojrzenie duchowi, a potem obraca się do ciała — a przez coś innego. Przez emocje.
Przypomina sobie każdy moment, kiedy Su-Jin się irytował – kiedy niemal warczał w jej stronę i rzucał niemą groźbę. Convalliana wie, że aby mu pomóc, będzie musiała doprowadzić do sytuacji, w której dojdzie do konfrontacji. W której będzie tylko irytującą i przeklętą kreaturą.
Zanim jednak cokolwiek się dzieje, sukkub zbliża się do ciała, wyciąga ręce i delikatnie obejmuje męską sylwetkę. Pozwala poczuć mu swoje ciepło; każdą ze swoich drżących emocji. Kojąco głaszcze jego plecy i szepcze:
— Zaopiekuj się jego wspomnieniami. Tymi najcenniejszymi, które mi pokazałeś. — Odsuwa się wolno i spogląda w jego twarz. Uśmiecha się łagodnie, a jej twarz wydaje się jednym jasnym punktem. — I ja też wierzę w to, że Su-Jin nie jest zły… — Przełyka ślinę. — I przepraszam za to, co zrobię... co powiem — szepcze, aby jedynie ciało to usłyszało.
A potem Convalliana pochyla się i dotyka palcami ciemnej masy – wtedy przestrzeń wokół zaczyna się zmieniać.
— Ja odwrócę jego uwagę, a wtedy duch powinien bez użycia dodatkowej siły pomóc Su-Jinowi — oznajmia, wyjawiając swój plan; plan, który być może się uda, a może nie. Convalliana wiele ryzykowała.
Bierze oddech, przymyka oczy i pozwala swojej energii działać – moc zmienia krajobraz, a czerń znika. Pojawia się wnętrze domu Su-Jina. Salon, w którym jest cicho, cichutko. Tylko wiatr delikatnie odbija się od okien. Przez szyby wpada jeden z promyków słonecznych, bezczelnie dotykając męskich stóp.
Convalliana wstaje, prostuje się i odwraca, a potem zbliża się do Su-Jina, przechylając głowę. W dłoniach trzyma książkę.
Sutra Serca
Dostrzegając tytuł, Convalliana czuje pewne otępienie, pewną małość – pewne przytłoczenie tym, czego nigdy nie powinna zobaczyć, a co niejako stało się jej brzemieniem.
— Znowu coś czytasz? — pyta, ale zanim Su-Jin odpowiada, już przy nim jest i łapie za lekturę, zabierając książkę, a potem odsuwa się szybko. Posyła wampirowi swój zaczepny uśmiech; uśmiech, do którego się zmusza, choć jej usta pragną zrobić coś innego. Pragną powiedzieć mu o każdej jej emocji; pragną powiedzieć coś, co zmniejszyłoby jego ból, ale Convalliana wie, że to nie jest dobry moment. Że jeśli się złamie, Su-Jin umrze.
— Pewnie coś filozoficznego… — zaczyna mówić, rzucając w jego stronę krótkie spojrzenie.
UsuńDalej. Wstań. Zrób coś, Han-gyeol. Rusz się.
— Serce jako umysł? — Zerka po okładce, a potem dodaje coś, za co chciałaby dać sobie w twarz: — Łudzisz się, że skoro masz umysł, to posiadasz również serce?
Dalej. Zrób mi krzywdę.
— To dość optymistyczne myślenie, nie sądzisz? W końcu nie czujesz, prawda? — Kolejne słowa, które uciekają przez jej zaciśnięte gardło, sprawiają, że czuje się jak żałosny robak, a z każdym dźwiękiem Convalliana wycofuje się coraz bardziej. Chce, żeby Su-Jin się zirytował; aby ruszył w jej stronę; aby skierował przeciwko niej swój żal, gniew, chęć zemsty.
I choć kieruje do niego każde z tych słów, choć zna wagę każdej z sylab, doskonale wie, że wampir czuje – że czuje za dużo. Za intensywnie. Że jest jak ptak, któremu złamano skrzydła. Wie to. I być może dlatego tak bardzo drży jej głos.
CONVALLIANA DIGGES
Energia zmienia się diametralnie. Su-Jin patrzy w jej stronę i Convalliana dostrzega to spojrzenie – tę jedną z destrukcyjnych emocji. Słyszy w jego głosie zmęczenie i frustrację, a to przez moment krzyczy coś o tym, aby się powstrzymała – aby jej głos utkwił w gardle, ale tak nie może się stać. Było za późno.
OdpowiedzUsuńMilczy w momencie, w którym chłodno jej odpowiada. Convalliana wie o tym, że kazał jej się wynosić i gdyby to wszystko zależało od niego, zapewne nie zdołałby dotrzeć tak daleko. Zobaczyć tego, co kryło się we wspomnieniach i poczuć destruktywnej mocy uczuć.
Kiedy wstaje, niemalże wypuszcza z siebie całą rozrywającą niepewność. Trzyma podbródek wysoko – wyzywająco, dumnie. Nieugięta, zdystansowana i chłodna. Miraż zlepiony z niemocy. Fałsz, który udało jej się roztoczyć; stworzyć przez jedną myśl – myśl, aby nie pozwolić Su-Jinowi umrzeć.
Uśmiecha się kpiąco, gdy stwierdza, że nigdy jej tego nie wybaczy. Przez moment ma ochotę odwrócić wzrok, przyjąć cały jego gniew i powiedzieć coś, co ukoiłoby ból, ale ten moment już minął.
Pozwala mu się zbliżyć i nie odsuwa się, kiedy jego palce łapią jej szyję. I tylko przez chwilę niemo błaga, aby zrobił to mocniej – aby zabrał jej oddech, jednak egoizm umyka, rozpływa się. Bierze oddech, a potem rzeczywistość pęka.
Convalliana otwiera oczy i opiera dłonie o posadzkę, dysząc ciężko. Wykorzystanie własnych mocy po to, aby zmusić Su-Jina do reakcji, było bardziej wyczerpujące, niż mogłaby przewidywać – czuła, że jej ciało stygnie; jak w ustach zaczyna być nieprzyjemnie sucho, dlatego zwilża je językiem.
— Bo jedyną osobą — Jej głos jest cichym promykiem — która może cię zabić… jestem ja. — Posyła mu spojrzenie, w którym da się dostrzec przez moment każdą z emocji, jednak te szybko znikają. Wtedy szmaragdy tracą blask i wylewa się z nich zmęczenie.
Wstaje z trudem, rozgląda się wokół i wie, że minie niewiele czasu, aż ktoś tutaj przyjdzie – być może łowcy lub ktoś inny. To jednak oznaczało, że najlepiej było wynieść się stąd już teraz, żeby nie ryzykować. Przez moment się chwieje, a ból wywołuje otępienie, ale żaden grymas nie przedziera się przez jej twarz.
Milcząc, pochyla się i chwyta męskie ciało, a potem przyjmując jego ciężar, rozkłada skrzydła – skrzydła o niemal mlecznej barwnie, wyglądające dość krucho. Są smukłe, barwione przy krańcach czernią. Pod spodem można dostrzec ciąg fioletowo-zielonych żył, teraz zdecydowanie zbyt jasnych, niemal martwych.
Convalliana zużywa resztę sił, aby wzbić się w powietrze; aby przebić się przez sufit i uciec. Wiatr ostro uderza w jej ciało, podmuch próbuje ją zatrzymać, zedrzeć sukienkę, powstrzymać przed ucieczką – ale sukkub wydaje się niewzruszony.
Hotel jest niemal opustoszały o tej godzinie – kunsztownie zdobiony hol wydaje się niemym świadkiem tego, co się dzieje. Każdego kroku i oddechu, aż do momentu, w którym przekroczony zostaje próg. Apartament ocieka w mrok i chłód, ale Convalliana nie przejmuje się ani jednym, ani drugim.
Niemal mechanicznie zamyka łazienkę, a potem pomaga Su-Jinowi oprzeć się o ścianę. W ciszy pochyla się do wanny i odkręca kurek – sprawdza wodę, aby była dostatecznie ciepła, a potem przełyka ślinę i się odwraca.
Krystalicznie białe ściany i ostre, jasne światło – wydaje się to tak inne od wszystkiego, co się stało. Chłodny blask spływa po skurczonych, złamanych sylwetkach, próbuje przegonić mrok, który zakorzenił się w duszy. Ale bezskutecznie.
— Musisz się umyć. — Ma zachrypnięty głos, dziwnie zapadnięte oczy i poszarpane rysy twarzy. Convalliana czuje przy skórze pot, zeschniętą krew i zapach katakumb. Spogląda po męskiej sylwetce, a potem zbliża się, wciąż wolno, aby widział każdy jej ruch – i choć jest teraz zbyt słaby i zapewne nie zareagowałby w porę, gdyby zdecydowała się zaatakować, to i tak z tego nie rezygnuje.
— Ściągnę twoją koszulę, a potem resztę i pomogę ci wejść do wanny — oznajmia rzeczowo, zdradzając każdy swój kolejny ruch.
UsuńI znów milcząc, dzieje się to, co zdradził jej głos. I kiedy Su-Jin jest już zanurzony w wodzie, Convalliana sięga po gąbkę. Nie patrząc wampirowi w twarz, obmywa jego tors, robiąc to aż nazbyt ostrożnie – dotyka skóry i zmywa z niej krew i brud. Piana ozdabia wannę, a łazienka zostaje wypełniona delikatnym zapachem aloesu i parą.
— Zajmę się teraz twoimi włosami… — Zaraz potem jej dłonie zanurzają się w jego włosach, łagodnie masując skórę głowy. Palce delikatnie przeskakują pomiędzy każdym z kosmyków, a Convalliana pilnuje, aby szampon nie spłynął po męskim czole.
CONVALLIANA DIGGES
Nie ma zamiaru robić niczego siłą. Zrezygnowała z tego, gdy prosił o to duch, więc i teraz nie chciała robić niczego, co by się z tym wiązało. Zbyt wiele dzisiaj widziały jej oczy. Zbyt wiele czuło serce. Nie chce wykonywać żadnego z ostrych, bolesnych ruchów.
OdpowiedzUsuńNie interesuje się jego ciałem jako ciałem – nie jest to teraz ważne. Po prostu dba o to, aby zmyć krew i brud; aby umyć jego włosy i spłukać pianę. Nie zastanawia się zbytnio nad tym, co się dzieje. Jedynie tutaj jest, zakotwiczona właśnie w tym momencie, przejęta, trochę bledsza niż zwykle, ale wciąż była sobą. Wciąż była Convallianą.
— Wyjdę teraz i wezmę coś, żeby opatrzyć twoje rany. — Ponownie jej głos jest delikatnie ochrypły i cichy. Wstaje, wyciera dłonie w ręcznik, a potem opuszcza łazienkę, przemyka przez korytarz i zagląda do swoich walizek. Łapie za kosmetyczkę, do której upchnęła kilka bandaży i opasek, a także leków przeciwbólowych, choć te nigdy zbyt dobrze nie działały.
Potem nieco niepewnie zagląda do drugiego pokoju – przekracza próg i niemal od razu wyciąga z torby Su-Jina czyste ubranie. Wie, że nie powinna grzebać w jego rzeczach, ale tym razem powinien jej to wybaczyć. Choć tę jedną rzecz – głupie sięgnięcie po spodnie i koszulkę. Czuje nagły ucisk w gardle, coś lepkiego je zatyka, gdy słyszy w głowie echo męskich słów: nie wybaczę ci tego nigdy.
Opuszcza sypialnię i wraca, aby spuścić wodę z wanny i pomóc Su-Jinowi oprzeć się o jej krawędź. Najpierw wysusza jego ciało puchowym ręcznikiem, nie robiąc przy tym żadnego gwałtowniejszego ruchu, choć jej serce bije zdecydowanie mocno i bezładnie – zdradza emocje, o których Convalliana pragnie teraz zapomnieć.
— Użyję gazy i bandaża — oświadcza, łapiąc za kosmetyczkę, a potem zajmuje się opatrzeniem rany po drzewie brzoskwiniowym. Zawija pośpiesznie kosmyk włosów za ucho i przygląda się innym zadrapaniom, którym poświęca uwagę. Place sukkuba delikatnie drżą – wydają się zbyt chude, zbyt kruche, zupełnie jakby miały się zaraz rozpaść.
Pomaga Su-Jinowi się ubrać, a potem suszy jeszcze jego włosy i ocierając każdy z kosmyków ręcznikiem, zastanawia się, co teraz czuł – czy rozumiał, co stało się w jego głowie? Czy może nie pamiętał? Convalliana życzyłaby sobie, aby zapomniał; zapomniał o wszystkim.
— Oprzyj się o mnie… — W literach słychać miękkość.
Demonica ostrożnie kieruje jego ciałem, a gdy wampir opada w pościel, Convalliana jeszcze się nie prostuje. Okrywa jego sylwetkę, zakopuje w pościel i poprawia poduszkę. Przez moment zastanawia się, czy nie powinna zostać dłużej – czy nie zrobić czegokolwiek, co mogłoby ukoić wrzące wokół emocje; ból, strach, niepewność, poczucie winy.
Ale decyduje się wyjść.
Napełnia wannę raz jeszcze i zanurzając się w gorącej wodzie, kurczy się w sobie. Cały jej wszechświat zamyka się do tego momentu – do tych hotelowych ścian. Convalliana zamyka oczy i drży. Wszystko odżywa: wspomnienie Su-Jina i małej Sarang. Duch i ciało. Impulsywność, demoniczność i łagodność, ciepło.
Obejmuje się mocno i przygryza wargę, aby nie usłyszeć własnego żałosnego jęku. Zadławia się potokiem łez. Jest ich tak dużo, że Convalliana nie umie przełknąć tego wodospadu – słone krople docierają do jej ust, spływają do szyi. Chowa palce w swoje włosy i ściska mocno, łapiąc z trudem oddech.
Twarz oprawcy. Twarz kata. Laleczko – słyszy tuż obok, tak blisko, niemal czuje obślizgły język, jego oddech, a potem spuszcza wzrok i dostrzega zabarwioną krwią wodę. Podobnie wyglądały jej uda. Uderza w taflę pięścią – gwałtownie odchyla głowę i płacze jak skrzywdzone, złamane dziecko. Płacze cicho, niemal niemo, aż brakuje jej łez. Aż brakuje jej sił.
Wyciera się, opatruje rany i ubiera jedwabną koszulę nocną. Zaczesuje włosy w tył i zbliża się do lustra – przeciera je, aby pozbyć się pary i dostrzega własne zapłakane, zaczerwienione spojrzenie. Nie poznaje siebie, dlatego przygląda się sobie z pożałowaniem, z pogardą i wstrętem. Tak brzydka, tak nieidealna.
Waha się, czy zajrzeć do Su-Jina, ale koniec końców, być może popchnięta własnym egoizmem, decyduje się zbliżyć. Nie wie, czy wampir zasnął – nie wie, czy w ogóle będzie chciał, aby była tak blisko, jednak Convalliana czuje, że jeśli odetnie się od tego, co się działo, zostanie w tym zimnym, ciemnym bezkresie przez wieczność.
UsuńDlatego niepewnie, z szalejącym w klatce piersiowej sercem, łapie jego dłoń, a kiedy nie dostrzega żadnej reakcji, kładzie się obok.
— Obiecuję, że zaraz sobie pójdę… tylko pozwól mi… — wyszeptuje drżącym, złamanym głosem, nie umiejąc dokończyć, a chwilę później jej ręce otaczają męską sylwetkę. Nie wie, co próbuje zrobić. Nie jest tego pewna, ale gdy znajduje się wyżej i kiedy może sięgnąć twarzą włosów Su-Jina, wtula w nie twarz i z troską całuje czubek jego głowy.
Oddycha zbyt szybko, zbyt chaotycznie, przejęta tym, że w tym momencie potrzebuje kogoś, kto jej nienawidził; kogoś, kto normalnie odsunąłby się od niej i wytknął, że nie szanuje jego granic. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a i tak zdecydowała się rozbić mur. Tak egoistycznie, będąc tak skrzywdzoną i samotną.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana nie do końca rozumie, dlaczego do niego przyszła. Dlaczego pozwoliła sobie się zbliżyć i gdy była już tak blisko, zamieniła się w ćmę, tylko że nie lgnęła w stronę źródła światła, a do kogoś, kto był w tym momencie jedyną najbliższą jej osobą. I było w tym coś żałosnego i krzywdzącego – złamała się, obnażyła, zbladła bardziej. I nawet gdyby chciała się wycofać, przekroczała dzisiaj już tyle granic, że nie umiałaby dostrzec śladów swoich stóp i zawrócić.
OdpowiedzUsuńPo prostu obejmuje jego sylwetkę. Dociska do siebie, zamyka w ramionach i nie wie, czy bardziej próbuje chronić jego czy siebie. Czy może chodziło o coś innego – o każdą z tych drżących emocji, od których chciała się odciąć, a nie może tego zrobić. Była bezsilna, zbyt słaba.
Kiedy słyszy jego głos, sztywnienie. Nie chce, aby dotarły do niej kolejne słowa. Wie, że zrobiła coś, czego nie lubił. Wie, że zapewne najchętniej odsunąłby się od niej i wygarnął, że nie szanuje jego granic, ale tym razem, właśnie w tym momencie, była zbyt samolubna, aby wziąć to pod uwagę.
A gdy dociera do niej to, co się dzieje, przytula męskie ciało mocniej. Trochę zbyt rozpaczliwie, zbyt mocno. Płacz wydaje się czymś intymnym i innym; czymś, co jest zawstydzające i upokarzające, i Convalliana doskonale o tym wie. Wie, że łzy to efekt zbierających się wokół emocji – bólu, strachu, poczucia winy i wspomnień, które wciąż były tak żywe. Tak bestialsko żywe, bo krzywdzące tak samo mocno jak kiedyś.
— Han-gyeol... — Z jej ust ucieka jego prawdziwe imię. To imię, które jej zdradził w katakumbach, a kiedy słyszy od niego błaganie, potrząsa gwałtownie głową.
Wyciąga ostrożnie dłoń, aby dotknąć jego policzek – miękkie palce ścierają łzy i głaszczą skórę. Convalliana czuje własny płacz w gardle, choć nie może określić momentu, w którym mury pękły. Jest równie obnażona, słaba i żałosna. Wystarczyło jedynie wykonać gwałtowniejszy ruch, a wszystko by runęło.
— Już wszystko jest w porządku… już wszystko dobrze… — mamrocze w jego włosy i składa kolejny pocałunek w czubek jego głowy. Pociąga cicho nosem, nie odsuwając się. Boi się, że jeśli zatroszczy się o dystans i wycofa, zginie gdzieś wśród własnych raniących, ostrych emocji.
— Wiem, że to trudne. Wiem, że uczucia… to wszystko jest tak skomplikowane… — zaczyna mówić, przełykając szybko ślinę. Jej dłoń troskliwie głaszcze jego policzek, ściera każdą z łez i oddaje ciepło, które kumuluje się w każdym z opuszków.
Convalliana jest świadoma swoich słów, które zaczynają krążyć wokół. Ciemny pokój wydaje się jeszcze ciemniejszy. Bardziej klaustrofobiczny. Jednak teraz, gdy Su-Jin jest tak blisko, a ona łamie się i kruszeje, ta ciasnota wcale jej nie przeszkadza, a pozwala wierzyć, że nic nie wyjdzie poza te ściany.
— Nie zabiję cię. Nie zrobię tego, choć miałbyś mnie błagać przez kolejne kilka dni. — Zawiesza się. — Nie mogę tego zrobić... — wyznaje szczerze, drżąco i odchyla się nieco, aby spojrzeć w jego bladą i mokrą od łez twarz. Nie uśmiecha się, a łapie w rozchylone usta oddech – zielone oczy Convalliany wydają się teraz większe, wypełnione strachem, dziwnego rodzaju bezsilnością i ciszą.
Pochyla się do niego, aby pocałować jego czoło – niewinny i troskliwy gest, nie mający w sobie niczego więcej. Gest, który wydaje się teraz czymś odpowiednim; czymś, czego być może Su-Jin potrzebował.
— Nie zostawię cię samego — dodaje jeszcze szeptem i kładzie się obok, wciąż obejmując jego sylwetkę, a choć wampir jest od niej większy to tym razem idealnie pasuje do jej ramion; skrzywdzone zwierzę pocieszające inne skrzywdzone zwierzę. Groteskowy obrazek, żałość i zbrukana godność. Convalliana próbuje o tym nie myśleć, zbyt pochłonięta tym, aby naprawić swoje serce; aby wnieść mury i dać sobie czas się zdystansować.
— Widziałam twoje wspomnienia — zaczyna ten temat, wiedząc, że być może to jedyny moment, w którym będzie mieć odwagę, aby się odezwać. — Widziałam ciebie i małą Sarang… i to, co stało się później. Ja… doskonale wiem, co to za rodzaj bólu. Ból straty… ten wszechobecny paraliż i poddanie się…
UsuńWtula twarz w jego włosy ponownie i bierze drżący oddech.
— I przepraszam za to, co powiedziałam: to, że nie czujesz. To nieprawda. — Każde jej słowo wydaje się coraz cięższe i cichsze. — Po prostu chciałam, żebyś do mnie wrócił, a nie mogłam… nie mogłam pozwolić, żeby duch zrobił to w bardziej krzywdzący sposób. — Chce wyznać mu wszystko; obedrzeć się z każdej informacji, byleby móc spojrzeć Su-Jinowi w twarz bez poczucia winy.
CONVALLIANA DIGGES
Być może wie, że nic nie jest dobrze. Być może ma tego bolesną świadomość, a mimo to chce wierzyć, że w końcu nadejdzie moment, aż to wszystko się uspokoi – aż w końcu będzie choć trochę w porządku, choć częściowo dobrze.
OdpowiedzUsuńMilczy i próbuje jakoś wytrzymać jego prośby. Tę próbę, w której Su-Jin błaga o śmierć. Convalliana kurczy się w sobie, chcąc zniknąć, schować się, bo nie może spełnić jego oczekiwań. Jest niemal bezsilna wobec jego słów – wobec tego, że tak usilnie próbował jej pokazać, że nie chce żyć. Jak miałaby się zgodzić? Jak miałaby podjąć taką decyzję?
— Nie mogę… — wyznaje żałośnie, czując, jak zaciska się jej gardło; jak zasłania twarz rękoma, chcąc powstrzymać płacz, który wstrząsa drobnym, zranionym ciałem. Ciałem, które choć należało do eterycznej istoty – do niekwestionowanego piękna, teraz było skurczone, małe, kruche. Było pękniętą porcelaną.
Kiedy płacz ustaje, kiedy może wziąć oddech, patrzy w jego stronę załzawionymi, ciemnymi oczami. Zieleń wydaje się tak głęboka, mulista, pokryta ciemną masą. Gdy Su-Jin zadaje pytanie, odwraca spojrzenie, próbując zwalczyć własny strach przed tym, co ma uciec z jej ust, ale wie, że jeśli tego nie powie, wciąż będzie gdzieś poza tym wszystkim – wykluczona, złamana i zimna.
— Bo nie chcę, żebyś tak umarł. Nie chcę, żebyś… tak cierpiał. Ja po prostu…
Zacina się, wiedząc, że próbuje uciec; że próbuje zatuszować prawdę w innych słowach i nadać temu odpowiednich kształtów. Dlatego milknie, spogląda w stronę Su-Jina i wyrzuca z siebie:
— Jesteś najbliższą mi istotą od… nawet nie wiem, odkąd. Nigdy nikim się nie przejmowałam. Nikt nigdy nie obchodził mnie aż tak, aby zaryzykować własnym życiem, by mu pomóc, a ty prosisz mnie, żebym cię zabiła… jak mogłabym to zrobić, skoro zrobiłam wszystko, abyś się obudził? — pyta z cichym wyrzutem, z bólem i niezrozumieniem, które wylewa się z jej ust. — Nie wiem, jak to się stało i kiedy zaczęło mi w jakiś sposób zależeć. Nie wiem... przepraszam... ja... przepraszam...
Jej głos wydaje się cichy. Pęka jednak od emocji tak szczerych i drżących, że pokój zmniejsza się jeszcze bardziej. Convalliana bierze oddech i ostrożnie łapie męską dłoń – splata ich palce razem, ściska i przez moment milczy.
— Chciałam o tym porozmawiać, bo czuję, że tak trzeba… — dodaje.
Niemal mechanicznie zabiera rękę w momencie, w której zarzuca jej wprost, że nie ma pojęcia, co oznacza strata, choć przecież wie więcej niż Su-Jin może przypuszczać. Wie, co oznacza niewinna, czysta miłość do dziecka – do dziecka, którego ojciec powinien umrzeć, a mimo to Convalliana naprawdę je pokochała. Pokochała swój mały brzuszek i energię, którą wyczuwała, a która była tak słodka, niemal anielska, tak cudownie miękka, a kiedy tego zabrakło, gdy przyszło jej zmierzyć się z tym, że jej dziecka już nie ma, świat stracił każdy ze swoich fundamentów.
— Twierdzisz, że nic nie wiem o stracie, ale nie tylko ty straciłeś dziecko — oznajmia głucho, a każdy z dźwięków jest pusty.
Próbuje odciąć się od tego, od własnego bólu i rozgoryczenia, choć słowa Su-Jina krzywdzą i docierają do zakamarków, w których kryje się trauma.
Gdy wytyka jej szereg słów, które padły i które teraz wiszą pomiędzy nimi, Convalliana ma ochotę się odwrócić. Nagły impuls każe jej stąd wyjść, oddalić się i odciąć. Być może tak byłoby lepiej. Być może wtedy nie usłyszałaby tego wszystkiego i zdołałaby jakoś ochronić swoje serce.
Porusza się nagle i podczas jednego z jego bić znajduje się w górze – zwisa nad Su-Jinem, opiera dłonie po bokach jego głowy. Dyszy ciężko, rozgniewana, zraniona, a z jej szeroko otwartych oczu spływają łzy – słone, gorące krople uderzają w twarz wampira.
— Skoro uważasz, że jesteś tylko żałosnym śmieciem błagającym o śmierć, to ja jestem też jestem takim samym śmieciem, ale śmieciem, który nie może spełnić żadnej twojej prośby — szepcze, a potem dociska czoło do czoła Su-Jina, zamykając mocno oczy. — Nie jestem usatysfakcjonowana tym, co widzę ani nie podoba mi się to… raczej boję się, co możesz zrobić, gdy nie będę obok. Nie chcę, żebyś umierał. Zabraniam ci umierać.
UsuńCONVALLIANA DIGGES
Uspokaja się, gdy Su-Jin obiecuje – gdy obiecuje, że nie umrze, a to sprawia, że jeszcze przez moment jest blisko niego, jakby chcąc dostrzec jakiś fałsz. Coś, co sugerowałoby to, że skłamał; że powiedział to, aby uciąć temat.
OdpowiedzUsuńNie odzywa się, a przytakuje niemo. Tak, miał rację. Convalliana czuła się w tym momencie żałosna; żałosna, mała i krucha. Zupełnie jakby straciła całą odwagę i temperament, a gdy czuje palce Su-Jina przy swoim policzku, wzdryga się mimowolnie. Nie spodziewa się tego – tego nagłego dotyku, który wydaje się tak obcy. Nie odsuwa się jednak, a potem ostrożnie ściska jego dłoń i zsuwa się. Drobne ciało kładzie się obok, jest zimne, małe, trochę skurczone – klatka piersiowa Convalliany wykonuje ruch, oddech staje się głębszy.
— Nie jestem wartościowa ani dobra. Zawsze dbam o swój interes i nie myślę o konsekwencjach, mimo że jestem gotowa ponieść każdą z nich… — stwierdza niemal od razu, wiedząc dokładnie, że nie ma w niej niczego dobrego i wartościowego.
Zwraca ku niemu swoje oczy – szmaragdy delikatnie błyszczą od łez, a twarz Convalliany pozostaje teraz bez większego wyrazu. Nie ma żadnej miny i żadnych konkretnych rys.
— Ale to już się stało — oznajmia szeptem. — Jesteś moim przyjacielem i to niezależnie od tego, co teraz mówisz i robisz. Wiem, że próbujesz mnie przekonać do swoich racji i akceptuje to wszystko, ale ja doskonale wiem, co czuję. — Przyciska palce do swoich obojczyków. — Traktuję cię jak kogoś blisko, pomimo tego, że czasem jesteś dupkiem… i chyba właśnie dlatego chcę, żeby tak zostało. Bo jesteś przeklętym dupkiem, który dostrzega coś więcej. Coś głębszego, zupełnie jakbym była… kimś, z kim warto rozmawiać.
Przypomina sobie o j e g o słowach; o tym, gdy próbował jej wmówić, jak niedoskonała i szpetna jest i że trzeba naprawić jej ciało i umysł – że trzeba wskazać jej drogę. Nieidealna, niewystarczająca, grzeszna, zła. Powinna się ładnie prostować, ładnie uśmiechać, być jego, tu i teraz, zawsze. O n wykorzenił z niej poczucie własnej egzystencji – czy powinna wciąż żyć? Tak brzydka i popsuta?
Ożywia się, gdy słyszy jego przeprosiny. Nie odzywa się przez moment, a potem wpatruje się gdzieś w martwy punkt. W mrok, w którym chciałaby się schować. Czuje przejmująco zimny dreszcz, a potem szybko odwraca wzrok, gdy w ciemnościach krystalizuje się j e g o obraz; niemal widziała j e g o oczy i słyszała oddech, który zawsze wypuszczał w jej szyję. Ale j e g o tutaj nie było.
— Ja też nie wiem, co mogłabym powiedzieć… — wyznaje niepewnie, a potem kieruje spojrzenie w sufit. Łapie przez rozchylone usta oddech, zwilża dolną wargę językiem i dodaje niemal beznamiętnie: — Urodziło się martwe. Miało zaledwie trzy miesiące.
Mówiąc o tym, Convalliana odcina się od ciała; blokuje sobie dostęp do emocji, zbyt zmęczona, zbyt przerażona i słaba. Wie, że gdyby zmierzyła się z każdym wypowiedzianym słowem, zostałaby zgnieciona.
— Czułam… czułam, jak jego energia staje się coraz słabsza, aż w końcu zniknęła zupełnie — szept wydaje się krzykiem. Szept wydaje się obrazować cierpienie i samotność. — Gdy w końcu doszło do mnie, co się stało… co zrobiłam nie tak? Co sprawiło, że straciłam dziecko?
Nie rejestruje gorących łez, które spływają po jej policzkach – wciąż wpatruje się w sufit. Odległa, zimna i odcięta.
— Kochałam je… tę energię wewnątrz mnie… ale to przeszłość, prawda? Przeszłość powinna zostać przeszłością. Tam jest jej miejsce, a mimo to ból wydaje się tak… świeży.
UsuńW końcu odwraca głowę w stronę Su-Jina, tym razem łkając.
— Gdy zobaczyłam cię takiego, tak złamanego, podobnego do mnie… — zaczyna mówić, ale płacz skutecznie blokuje jej gardło. — Po prostu chcę, żebyś wiedział, że znam ten ból. Że też go doświadczyłam…
I mówiąc to, po prostu wtula się w jego bok. Obejmuje jego ramię i przyciąga do siebie, opierając o nie czoło – wydaje się, że to nieme szukanie czegokolwiek ciepłego; czegokolwiek żywego i innego od jej bolesnych, szczerych słów.
— Przepraszam za to… — Przeprasza za dotyk, który do niego kieruje; który zapewne jest dla niego czymś niechcianym, co wywołuje dyskomfort. — Po prostu… potrzebuję teraz przyjaciela…
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana milczy w momencie, gdy słyszy szereg pytań. Nie wie, dlaczego to zrobiła. Może dlatego, że on pierwszy wyciągnął do niej rękę – wtedy w piwnicy. Wtedy gdy pozwolił się jej dotknąć. Było to coś podobnego do oswajania dzikiego psa. I wbrew pozorom sukkub dał się pogłaskać.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz nic mówić… — stwierdza cicho, wiedząc, że to wszystko jest trudne i niestabilne. Mówienie o emocjach i lękach było wyjątkowym wyzwaniem; wyzwaniem, które poruszało zbudowane wokół mury. Convalliana miała jednak wrażenie, że teraz, gdy jest tak blisko, mur skruszył się troszeczkę, aby po drugiej stronie mogła dostrzec coś więcej niż dotychczas. Coś, co było dla niej w jakiś sposób niedostępne.
Su-Jin był kimś, kto być może widział coś... innego. Kimś, kto mógł przyjrzeć się jej wadom, odkryć złość, gniew i smutek, zobaczyć wszystko, co kręciło się wokół niej – tę eteryczność, tajemniczość, poznać myśl, być obserwatorem skomplikowanych procesów. Tego, jak rozkwita, jak zmienia się, bo patrząc w jej stronę, widział najprawdziwszą ze wszystkich Convallianę. Widział ją.
Odkryła się, pokazuje mu coś, co należało tylko do niej – coś, co było tylko w jej wspomnieniach. Dziecko, którego pragnęła, zmarło. Dziecko, które pokochała, ta niewinna istotka, stało się jedynie czymś odległym. Czymś, co tkwiło pod językiem jak największy sekret. I przez moment jest przerażona – przerażona tym, że Su-Jin to wykorzysta; że zniszczy każde z kruchych słów, które uciekły z jej ust.
— Osiem lat… — mówiąc o tym, zdaje sobie sprawę, że nie minęło tak wiele; że tak naprawdę to zaledwie kilka podobnych do siebie wiosen. — Moje dziecko miałoby teraz osiem lat.
Czasem wyobraża sobie rzeczywistość, ten konkretny jej wariant, w której jej dziecko żyje. Byłoby dość duże, aby biegać wokół i rysować przy stole; byłoby mądre i śliczne. Byłoby jej światełkiem, najpiękniejszym cudem, jednak teraz wydaje się to takie odległe i zimne. Takie krzywdzące.
— Myślę, że byłaby nieszczęśliwa. W końcu byłeś jej ojcem, kimś bliskim… kimś, kogo kochała, jak więc mogłaby być szczęśliwa po tym, jak cię zabiła? Być może broniąc się, ochroniłeś ją przed nią samą. Przed tym, czego nie powinno znosić dziecko, bo jest zbyt niedojrzałe, aby móc poradzić sobie z tym wszystkim… — stwierdza miękko. — Podjęła tę decyzję, zapewne sądząc, że jest najlepsza ze wszystkich.
Spogląda w jego stronę i nie dodaje niczego więcej. Po prostu pozwala słowom rozpłynąć się wokół, przykryć cały ból niewidzialnym całunem kruchej empatii i czegoś, co może zrozumieć jedynie ktoś, kto był tak samo złamany i skrzywdzony.
— Tak, właśnie tak powiedziałam. — Uśmiecha się delikatnie, niemal blado, przez co jej uśmiech wydaje się nierzeczywisty. — Nie zostawię cię — powtarza, chcąc, aby zrozumiał, że mówiła prawdę i że nic nie zmieniło się przez ten moment.
Czuje jego policzek przy swojej głowie. Gest tak niewinny i mały. Jednocześnie tak znaczący i mówiący wszystko. Convalliana nie potrzebuje i nie oczekuje niczego więcej.
— Po prostu bądź gdzieś obok — stwierdza cicho. — Ja też nie wiem, czy potrafię być czyjąś przyjaciółką… — Wzrusza delikatnie ramieniem i wypuszcza z ust głębszy oddech. — Ale chyba jest już za późno, żeby się nad tym zastanawiać. To się już stało.
Nie wie nawet, kiedy udaje jej się zasnąć, ale Convalliana przestaje istnieć – ucieka w bezkres, czując ciepło i czyjąś obecność, czując… bezpieczeństwo. Nawet nie pamięta, kiedy ostatnio udało jej się zasnąć tak szybko, tak ufnie i głęboko. Strach przed tym, co kryje się w ciemnościach, maleje, a sukkub ufnie wtula się w męskie ramię.
Otwiera oczy z cichym sapnięciem, które ucieka z jej rozchylonych ust. Convalliana rozgląda się i wbija wzrok w śpiącego obok Su-Jina, a potem zdaje sobie sprawę z tego, że wtula się w jego ciało, prawie zajmując jego tors. Odsuwa się ostrożnie, ściąga z siebie jego ramię, a potem wstaje cicho i opuszcza sypialnię.
UsuńCzuje pulsowanie w głowie, majaczące gdzieś zmęczenie i ulgę. Zamyka się w łazience, bierze gorący prysznic i sięga po jeansy. Wciąga przez głowę czerwony sweterek, a krótkie włosy związuje niedbale w niechlujnego koka. Rzuca sobie krótkie spojrzenie, gdy pochyla się nad lustrem i myje zęby – patrzy sobie w oczy. Zieleń znów błyszczy i przyciąga; znów odbija w sobie całe piękno, całą tę eteryczność.
Convalliana zamawia podwójne śniadanie, a potem wraca do Su-Jina z kosmetyczką – powinna zmienić jego opatrunek.
— Nie śpisz już? — Spogląda w jego stronę i zbliża się do okna, aby zasłonić je ciężką zasłoną. Wtedy słońce nie jest w stanie przebić się przez materiał, a sypialnia pozostaje w przyjemnym półmroku.
CONVALLIANA DIGGES
— Czuję się… trochę dziwnie, ale mimo wszystko dość dobrze. Lepiej niż wczoraj — odpowiada, posyłając w jego stronę krótkie spojrzenie. Uśmiecha się nieco niepewnie. — I chyba potrzebuję czegoś więcej do tego, aby móc porządnie wypocząć.
OdpowiedzUsuńJej wzrok badawczo przesuwa się po jego twarzy. Convalliana nie zastanawia się nad tym, co stało się wczoraj. Nie ma zamiaru myśleć o swoich słowach ani o tym, co zostało zamknięte w tych ścianach – wszystko to było prawdziwe i szczere, nawet jeśli nie do końca umiała zrozumieć tego, dlaczego to się stało. Dlaczego to właśnie Su-Jin był tuż obok, gdy mury wokół niej runęły. I być może chodziło o strach; o ten paraliżujący strach, że wampir wykorzysta każdą jej słabość przeciwko niej.
— Zamówiłam śniadanie — oznajmia, zbliżając się do łóżka. — Wiem, że nie potrzebujesz teraz ludzkiego jedzenia, ale myślę, że dobrą herbatą nie pogardziłby nawet umierający. — Przygląda się Su-Jinowi i stwierdza krótko: — Masz suche usta.
Odkłada kosmetyczkę przy jednej z niskich szafek nocnych, a potem opuszcza sypialnię, aby napełnić wysoką szklankę wodą ze szklanej butelki. Potem wraca i pomaga wampirowi usiąść, od razu podkładając pod jego plecy drugą poduszkę, aby mógł się wygodnie ułożyć.
— Napij się. — Pomaga Su-Jinowi napić się wody i trzyma ostrożnie szkło, pilnując, aby się nie zadławił. Potem troskliwie ociera kciukiem jego brodę, gdy spływa po niej jedna krystalicznie czysta kropelka, i odstawia szklankę.
— Muszę zmienić opatrunek, więc ściągnę twoją koszulkę, w porządku? — Każdy ruch Convalliany jest wolny. Jest łagodny i czuły. Nie ma niczego pośpiesznego, ukrywającego irytację czy żałość całą tą sytuacją. Nie wścieka się, a jest po prostu obok.
Odrzuca ubranie, a potem odwija bandaż i delikatnie dotyka palcami skóry wokół rany.
— Będziesz miał bliznę… — stwierdza niemal od razu, a potem jej spojrzenie kieruje się do męskiej twarzy. — Przynajmniej następnym razem nie dasz się tak zaskoczyć — rzuca, uśmiechając się zaczepnie, a potem sięga po tubkę z kremem, który ma pomóc z zaczerwieniem.
— Mam nadzieję, że to wszystko skończyło się w katakumbach. Sajr, wiedźma z tamtej rudery… nie wiem, co było dla mnie większym zaskoczeniem. — Wciera balsam w jego skórę, robiąc to naprawdę delikatnie. Potem pochyla się i wypuszcza z płuc oddech, aby krem szybciej wysechł. Dla Convalliany wszystko to jest podyktowane troską i wydaje się tak naturalne.
Przez jej głowę nagle przedziera się rozrywający ból – ten moment, w którym Sajr rozrywał jej plecy. Kiedy dominował i zdobywał, mszcząc się za to, co stało się wiele, wiele lat temu. To był ból, którego nie da się zapomnieć – każdy z jego pazurów ciął inaczej. Brał inaczej. Krzywdził inaczej.
Staje się teraz trochę bledsza, trochę zimniejsza, trochę bardziej zdystansowana. Nie wie, czy to, co się stało, nie powinno zakończyć się jej śmiercią. Może Sajr miał rację; może była jedynie małą i zdradziecką pizdą. Czy gdyby pogodziła się z tym wszystkim, to mogłaby zaakceptować tamten moment? Moment, w którym tak blisko było jej umrzeć?
Dzięki energii Sajra Convalliana zdołała się zregenerować i mimo że teraz jej plecy były prawie pięknie gładkie, miała wrażenie, że demoniczne pazury zostały pod jej skórą. Że wbiły się tak głęboko, aż rozorały coś zdecydowanie zbyt miękkiego, zbyt kruchego i teraz, gdy zaczyna o tym myśleć, czuje, że trudno jej się oddycha.
Zmienia opatrunek, a potem pomaga Su-Jinowi ubrać koszulkę. Tym razem jest to dość mechaniczne, zupełnie jakby Convalliana odcięła się do własnego ciała. Jakby każdy gest został wyprowadzony przez coś martwego.
Ożywia się dopiero, gdy słyszy hotelowy dzwonek.
Śniadanie dla dwóch osób składa się z dzbanuszka czarnej herbaty i dwóch filiżanek; dalej były tramezzini – kanapki w kształcie trójkątów, przyrządzane z miękkiego, białego pieczywa, z którego usunięto skórkę. Te zrobiono z tuńczykiem i oliwkami. Do kanapek dołączono też słodkie rogaliki z pistacjowym i budyniowym nadzieniem.
UsuńConvalliana chwyta jedną z filiżanek, a potem wykonuje ruch – jej paznokcie wydłużają się nagle, a potem dociskając do jednego z nadgarstków, a ciepła krew spływa do porcelany. Wie, że gdyby zrobiła to samo poza pokojem, Su-Jin mógłby podejrzewać, że to podstęp.
— Wiem, że być może moja krew to nie jest coś, co mogłoby teraz zaspokoić twoje potrzeby — zaczyna — ale musisz poczekać, aż wybiorę odpowiednią ofiarę.
Siada obok, dociskając filiżankę do jego ust.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana, odkąd rozumie jego lęk, stara się pamiętać o tym, że bliskość powoduje jego dyskomfort; że być może czuje wstręt przed tym, że jest tuż obok; że czuje jej oddech i zapach, od którego zawsze marszczył nos. Kiedy rozumie, wydaje się akceptować tę inność.
OdpowiedzUsuńUśmiecha się mimowolnie, słysząc, jak się odgryza, a potem posyła mu spojrzenie, w którym majaczy lekkie rozbawienie.
— Nie będzie następnego razu — odpowiada jednak krótko. Sukkub nie ma zamiaru znów mierzyć się z tym wszystkim; nie chce być po raz kolejny pionkiem, którym kierował i którego niejako poświęcił, aby osiągnąć swój cel i choć Convalliana wie, że było to konieczne, nic nie zdoła zabliźnić tej niemal mikroskopijnej rany. Wciąż ma wrażenie, że w jej plecach tkwią pazury Sajra.
Przytakuje, gdy Su-Jin przyjmuje jej krew. Wie, że to za mało, ale zajmie się wszystkim później. Wybranie ofiary i przeprowadzenie jej tutaj nie będzie zbyt trudne. Wystarczy oczarować jakiegoś naiwnego mężczyznę, który skuszony pięknem, upity jej urokiem, podatny zielonym oczom, podąży za jej cieniem. Ona też powinna coś zjeść, ale wie, że może jeszcze poczekać. Bardziej martwiła się o Su-Jina.
Odkłada filiżankę i odwraca głowę, gdy słyszy jego głos.
— Jestem osłabiona, a nie umierająca. Chyba wolę zaryzykować i mieć pewność, że twoje serce nie przestanie nagle działać. Nie mam zamiaru słuchać ducha, który by mnie z tego powodu obrażał — stwierdza luźno, uśmiechając się pod nosem. Była niemal pewna, że duch wytknąłby jej głupotę i nieodpowiedzialność. Poza tym pewnie byłby zły o to, że stracił takie ciało.
Convalliana jest też świadoma swoich granic, a te wiele razy były przekraczane. Przez nią samą i mężczyzn; przez społeczeństwo, chęć posiadania i toksyczną miłość, w której stała się jedynie przedmiotem. Laleczką. Po tym wszystkim, co kryło się w jej myślach, co przyjęło ciało, była pewna, że może bez konsekwencji oddać Su-Jinowi swoją krew.
Musisz też zadbać o siebie. To jedno zdanie wywołuje pewne dziwne uczucie – troska? Czy wampir się o nią troszczył? Czy może chciał, aby przeżyła, żeby pomóc mu dojść do siebie? Czy temperament ducha przemawiał przez Su-Jina? Czy on również pragnął przetrwać za wszelką cenę? Wie, że powinna oddzielać to wszystko: ducha, ciało i Su-Jina, który powstał z połączenia tych dwóch pierwiastków, ale teraz, gdy poznała każdy z bytów, trudno jej odciąć się od tego, co widziała i słyszała.
— Zwycięstwo nad demonem wymagało poświęcenia, a ty zdecydowałeś się poświęcić mnie — wytyka, wzruszając delikatnie ramieniem. — Być może gdybym wtedy miała do ciebie większe zaufanie, umiałabym to dostrzec, ale wtedy nie wiedziałam, czy to, co mówisz to prawda czy może nie. Czy może to nie jest ten moment, kiedy zdecydowałeś się spełnić każdą z twoich wcześniejszych gróźb.
Odwraca się i nalewa herbaty do drugiej z filiżanek.
— Nie chciałeś, żeby mnie skrzywdził, ale to zrobił i nie możemy cofnąć tego, co się stało. I być może tak właśnie miało być, bo tak jak powiedziałeś, to była twoja jedyna szansa, aby go zabić — dodaje bez emocji, doskonale wiedząc, że Su-Jin miał rację; że gdyby nie to, że Sajr był zajęty mszczeniem się, zapewne to wszystko nie skończyłoby się tak szybko. Być może katakumby stałyby się zarówno jej grobem, jak i jego.
Przez moment milczy i upija łyk herbaty. Jej spojrzenie staje się puste – szmaragdy nie błyszczą. Nie są tak piękne, jak zawsze. Przypominają atrapy. Są żałosnymi podróbkami.
UsuńAle kiedy Convalliana odwraca głowę w jego stronę, jej wzrok jest inny – żywszy. Uśmiecha się subtelnie i potrząsa delikatnie głową.
— Od zawsze miałam cię za dupka, więc nic się nie zmieniło nawet po tamtej sytuacji — dodaje złośliwie, choć w jej głosie słychać pewną łagodność. Mierzy jego twarz wzrokiem, przesuwa spojrzeniem po jej rysach. — Myślę, że jest różnica między tym, co mówisz i robisz, gdy masz przed sobą kogoś, kto jest po twojej stronie, a kiedy ktoś jest twoim wrogiem. Nie wiem, co mam powiedzieć… sądziłam, że po wydarzeniach w ruderze widzisz we mnie coś więcej. Kogoś, kto mimo że miał okazję, nie zabił cię, ale to i tak było dla ciebie za mało, więc zaczynam przypuszczać, że już zawsze będziesz tak samo zdystansowany.
Zawiesza się.
— Ale mam chyba dość czasu, żeby się o tym przekonać. W końcu będę żyć kolejne tysiąc lat…
CONVALLIANA DIGGES
Nie odzywa się, gdy Su-Jin jej odpowiada. Wyczuwa, że ten temat może być dla niego niewygodny. Jednak Convalliana uważa, że prędzej czy później i tak będzie trzeba o tym porozmawiać – o tym, że spotkała zarówno ducha, jak i ciało; że zmierzyła się z czymś pierwotnym i demonicznym, a potem tak delikatnym i czułym. Było to niezwykłe doświadczenie, które zostawiło swój ślad – odcisk czegoś, co zmuszało do myślenia o Su-Jinie w trzech różnych aspektach. Był kimś więcej niż tylko sobą. Był czymś o wiele bardziej złożonym. Nie tylko ciałem, ale duchem, niby naczyniem dla demonicznej energii, niby czymś martwym, ale żywym – był jakimś wynaturzeniem.
OdpowiedzUsuń— Właśnie. Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne, a ja przyjęłam twój wybór za ostateczny i dostosowałam się do tego, choć nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, że potoczy się to w ten sposób — stwierdza nieco pokrętnie. — Gdybym wiedziała, że skończę w ten sposób, nigdy nie zdecydowałabym się tutaj przylecieć.
Wyznaje prawdę. Dla Convalliany zejście do katakumb skończyło się kolejną traumą – kolejnym zderzeniem się z rozrywającym bólem, który zdecydowała się przyjąć, nie decydując o niczym. Była pionkiem w grze, pozwalając, aby Su-Jin wykonał ruch, a skoro to zrobił, istniało ryzyko, że to wszystko wydarzy się ponownie. Że znów nie będzie wyboru. Że znów będzie to najlepsza decyzja. Tylko że kolejnym razem jej szkielet sczernieje, stanie się obłokiem, a ona zaledwie ciałem, pustym i zimnym, już nie tak dumna, nie tak piękna, nie tak śliczna, jak świeże kwiaty.
— To, co się stało, jest już przeszłością. Nie zmienimy jej — oznajmia krótko.
Próbuje uwierzyć jego słowom, choć doskonale wie, że nie zrobiłby niczego inaczej. I zapewne zachowałaby się tak samo, jak on – zrezygnowałaby z bezsensownej pomocy i zaatakowała, gdy będzie ku temu odpowiednia okazja, a ta pojawiła się, gdy demon pochylił się nad jej ciałem. I kogo obchodził dźwięk rozrywanej skóry? Kogo obchodziłby hałas pękającego szkieletu? Wtedy tak bliskie były jej mrok i próżnia. Gdyby mogła ukryć się w ciemnościach, zrobiłaby to. Gdyby mogła wpaść w próżnię, wykonałaby skok.
— Pewnie masz rację. Zawsze będziesz dupkiem, ale przynajmniej dupkiem, który nie jest aż tak okropny, jak mogłabym przypuszczać. Czasem jesteś całkiem znośny. — Uśmiecha się przekornie, a potem milczy przez moment, pozwalając Su-Jinowi mówić.
Posyła w jego stronę krótkie, ale intensywne spojrzenie.
— Sugerujesz, że myślałeś, że jestem jedynie… jakimś prostym tworem? Że jestem mało skomplikowana? — Nie rozumie jego słów, a to wywołuje lekką irytację.
Wzdycha, gdy dodaje, że powinien postrzegać jej osobę w kategoriach metafizycznych, a nie fizycznych. To sprawia, że śmiech wypełnia jej gardło, ale nie ucieka z ust. Wie, że nie byłby to dobry śmiech.
— Nie. Zdecydowanie powinieneś postrzegać mnie w kategoriach fizycznych. Jestem demonem, który uwielbia seks; który uwielbia czuć czyjeś podniecenie i który łaknie atencji. Tego wszystkiego, co stawia mnie w pierwszym rzędzie. Lubię mieć władzę i lubię, gdy wszystko zależy od moich humorków.
To zabawne, że odwołuje się do sposobu postrzegania bytów. Że przyznaje otwarcie, że do tej pory jej umysł był dla niego czymś prostym. Być może nawet prostackim i żałośnie przejrzystym.
— Ale to nie oznacza, że jestem tylko ciałem i myślę jedynie o tym, kogo zerżnąć, żeby się najeść. — Trzyma wysoko swój mały podbródek. — Ale skoro mówimy już o tym, jak bardzo skomplikowany jest umysł, powinniśmy zacząć od ciebie. Od ducha i od ciała.
Wbija wzrok w jego twarz. Jej oczy wydają się wyłapywać każdą zmianę, każdy ruch, każdy wypuszczony oddech, drganie.
Usuń— Sugerujesz, że to ja mogę być skomplikowana, że mój umysł może biec bardziej skomplikowanymi ścieżkami, a tymczasem ty jesteś o wiele bardziej… złożony — wytyka. — I nawet teraz do końca nie wiem, czy jesteś sobą, czy może duchem. Nie mieszam w to ciała, bo w tym wszystkim ten pierwiastek ciebie podoba mi się najbardziej.
Milczy przez moment.
— I skoro moje zachowanie i motywacje były dla ciebie zagadką — zaczyna mówić — to pomyśl sobie, jak ja powinnam do tego podchodzić? Poznałam twojego ducha i mogę z przekonaniem stwierdzić, że jest większym dupkiem niż ty. Tylko że on nie udaje, że mu zależy. Nie próbuje mnie ratować i nie oddaje mi energii, gdy tego potrzebuję… nie poświęca się, a potem nie umiera, bo dał się zaatakować wiedźmie. — Jej głos delikatnie drży. — Więc? Wciąż uważasz, że to ja jestem bardziej skomplikowana? Co naprawdę powinnam o tobie myśleć, Han-gyeol?
CONVALLIANA DIGGES
Trauma bierze się z niemocy. Z tego, że wobec przemocy była niemal bezsilna – że po raz kolejny ktoś zrobił z niej swoją lalkę. Że stała się pionkiem, którego Su-Jin poświęcił, a mimo że rozumiała tę decyzję, to nie sprawiało to, że czuła się lepiej. Było to tak samo bestialskie, jak wszystko inne.
OdpowiedzUsuńPatrzy w jego stronę, gdy wyrzuca, że nic nie rozumie, ale milczy i pozwala mu mówić, choć przez moment ma ochotę powiedzieć, żeby się pieprzył.
— Ja nie staram się niczego zrozumieć? — W zielonych oczach przelewa się irytacja. — Gdyby tak było, nie byłoby mnie tutaj. A jednak jestem i próbuję zrozumieć to twoje pokrętne myślenie o mnie.
Convalliana nie wie, czemu przejmuje się akurat tym – tym, co może myśleć o niej wampir. Nigdy nie martwiła się czymś tak trywialnym. Po prostu parła przed siebie, przyjmując okrutny wzrok, który chciał obedrzeć jej ciało z czegoś fizycznego i dotrzeć do emocji, od których w jakiś sposób się odcinała. Pokazywała więc karykaturę samej siebie. Pewną wersję Convalliany i teraz, gdy przyszło jej się zmierzyć z kimś, kto dostrzegał więcej i chciał zobaczyć coś innego niż wyuczone uśmiechy i poczuć coś tak różnego od brudnych pieszczot, czuje się niepewnie. Czuje, że zaczyna błądzić; że świat stał się nagle wyjątkowo chaotyczny.
— Postrzeganie mnie jako obiekt seksualny nie jest czymś, co może mnie zaskoczyć. Wiem, czego się ode mnie oczekuje i wiem, jak spełnić czyjąś zachciankę, żeby czerpać z tego przyjemność — oznajmia. — I to jest różnica między takim postrzeganiem mnie a tym, co ty o mnie myślisz. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Nie wiem, czy masz mnie za byt, który nie ma w sobie niczego więcej oprócz tego, co pierwotne i który kieruje się jedynie tym, aby zaspokajać swoje potrzeby. Czy czujesz się lepszy od innych, gdy za każdym razem dowiadujesz się o mnie czegoś innego?
Przygląda się jego twarzy.
— Wiesz, że to twoje pieprzenie dałoby się po prostu nazwać zwykłą empatią? — Patrzy mu prosto w oczy. — Nie chcę, żebyś umierał. Nie chcę, żebyś czuł się jak żywy trup i nie chcę, żebyś był samotny w tym wszystkim, bo w jakiś sposób jestem odpowiedzialna za to, co się stało. Wszystko ma przyczynę i skutek, Su-Jin.
Convalliana zaczyna rozumieć, że jest jej daleko do tego, co próbuje jej przekazać Su-Jin, ale próbuje opanować każde ze słów i przetrawić to, co chciał jej przekazać. Pragmatyzm, naturalizm, szacowanie strat i zysków – wszystko to wydaje się dość bezduszne.
— Tak, poświęciłeś mnie, bo uznałeś, że tak będzie lepiej dla sytuacji, że dzięki temu zyskasz przewagę i zyskałeś. Czy to wciąż twoja naturalistyczna idea? Podjąłeś decyzję, aby ratować siebie i innych, więc nie do końca jest, jak mówisz. Najlepiej dla ciebie byłoby wejść w pakt z diabłem, bo wtedy mógłbyś zyskać wszystko, czego pragniesz. Jedno życzenie za moje życie — wytyka, przechylając głowę. — Mogłeś zażyczyć sobie wszystkiego, a i tak postanowiłeś zaryzykować. Dlaczego? Dlatego, że masz swój honor i nie bratasz się z demonem?
Convalliana milczy ponownie, czując, że ta rozmowa coraz bardziej zaczyna przypominać pole bitwy.
— Więc ratowałeś mnie po to, aby się ze mną pokłócić? — Niemal prycha. — I nie dostrzegasz w tym niczego więcej? Nie przyznasz otwarcie, że jestem w jakiś sposób dla ciebie ważna, bo to oznaczałoby tylko to, że się przywiązałeś, prawda? A ty nie powinieneś się przywiązywać, bo boisz się, że skorzystam z okazji, aby cię zabić.
Prostuje się, budując swój niewidzialny mur.
— Wiesz co? Pieprz się, Su-Jin. Skoro zamierzasz być cholernym hipokrytą — zaczyna, a w jej głosie słychać złość — to nim bądź, ale ja nie zamierzam słuchać pokrętnych wyjaśnień, a wciskanie mi teorii, jak to kierujesz się jedynie własnym dobrem, jest po prostu żałosne. Nie umiesz się przyznać do tego, że coś się zmieniło; że ratujemy siebie, bo nie chcemy być bardziej samotni… bo mamy dość trzymania ciągłej gardy.
UsuńMówiła przede wszystkim za siebie, nie wiedząc, czy Su-Jin myślał i czuł podobnie.
Zaraz potem odwraca się i bierze puste naczynia – opuszcza sypialnię, wlewa w szklankę wodę i wraca, aby położyć szkło obok łóżka, gdyby Su-Jin chciał się napić, co w jakiś sposób wzbudza jej irytację; to, że przejmuje się tym dupkiem nawet po tym, jak jej wygarnął.
A chwilę później Convalliana opuszcza hotelowy pokój.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana nie wierzy w to, że może niczego nie oczekiwać. Każdy czegoś pragnął; każdy czegoś chciał. Czegoś ukrytego; czegoś, co chowało się w odmętach tego, co dobre i złe – gdzieś tam, gdzie nie docierało nic, oprócz pierwotnych instynktów, a mimo to, gdy Su-Jin rzuca w jej stronę te wszystkie słowa, gdy słowo za słowem dociera do jej murów, sukkub czuje się wyjątkowo mały. Kurczy się w sobie.
OdpowiedzUsuńByć może miał rację, że próbowała wmówić sobie bycie obiektem seksualnym. Być może tak właśnie było, ale trzymając się tego, było jej łatwiej przełknąć przeszłość; było jej łatwiej zaakceptować to, co się stało i jak bardzo o n zawładnął jej życiem. Jak usilnie próbował wmówić jej to wszystko, przypisując jej każdy grzech.
Wzdryga się mimowolnie, gdy słyszy jego krzyk, a potem dodaje, że podjął decyzję, która pozwoliła mu osiągnąć to, czego chciał. Czym więc różnił się od innych? Poruszył pionkiem, wykonał ruch, biorąc pod uwagę jedynie sukces i porażkę – nie myślał o tym, co będzie później. Był marionetkarzem i pociągnął za sznurek w ten sposób, aby Convalliana zrobiła dokładnie to, czego od niej chciał, nawet jeśli miało się to wiązać z bólem, z którym ledwo się zmierzyła.
Rzym wydaje się dość szary. Pachnie zatrutym przez spaliny powietrzem, zbierającym się wokół deszczem i pewnym rozgoryczeniem, wrzącą złością i gniewem. Convalliana zatrzymuje się, aby kupić lokalną gazetę – czyta o strasznej katastrofie; o ofiarach w katakumbach i o tym, że to wszystko niedopatrzenie ze strony władz. Przynajmniej ktoś zajął się zatuszowaniem całej tej sprawy i teraz nie istniało ryzyko, że ktokolwiek dowie się o tym, co naprawdę się stało.
Wyrzuca gazetę do kosza, a potem przebiega przez pasy i niby przypadkiem ociera się o ramię jednego z wysokich mężczyzn, który w eleganckim garniturze, przemierza chodnik. Jego czekoladowe oczy mierzą małą twarzyczkę; wyłapują każdą z delikatnych, idealnych rys, a potem zawieszają się i chłoną pulchność serduszkowych ust.
Potem wszystko dzieje się zdecydowanie szybko. Chaotycznie. Gniewnie.
Convalliana chce przestać myśleć o tym, co powiedział jej Su-Jin. Chce zagłuszyć każde jego słowo swoim oddechem, pożądaniem, głosem, który szepcze o tym, jak piękna i cudowna jest; że jest arcydziełem – ale to nic nie znaczy. I nigdy nie znaczyło, jednak zatapia się w tym, poddaje się ruchom, poddaje gestem, spojrzeniom i palcom.
Drobne ciało opada w pościel, a potem zostaje przykryte męską sylwetką – przygarnia nieznajomego do siebie, pozwala, aby jego usta całowały jej szyję i dekolt; żeby każde jego pchnięcie coraz bardziej oddalało ją od prawdziwych słów. Od słów Su-Jina.
Przekręca się i tym razem to ona góruje – dociska biodra, opiera ręce o męską klatkę piersiową i bierze oddech w rozchylone, słodkie usta, a potem pochyla się i zabiera energię mężczyzny przy kolejnym z nic nieznaczących pocałunków. Pożywia się, życiodajny żar wlewa się w jej gardło, spływa dalej i rozlewa się po mięśniach.
— Jesteś idealna… — Mężczyzna uśmiecha się do niej i łapie za jej kark, a zaraz potem znów bierze dla siebie to, co chce. Nieznajomy wciska jej ciało w materac, chwyta za włosy i przyciska policzek do jej policzka.
Convalliana wydaje z siebie jedynie sapnięcie, jęk, drżący oddech i zdobywa szczyt, zapominając o wszystkim, choć w uszach wciąż słyszy to, co powiedział jej Su-Jin – nawet w momencie, w którym opierając głowę o męskie ramię, leży zziajana, spocona i po orgazmie.
— Jesteś pewna, że chcesz zrobić to tutaj? Mógłbym zabrać cię do siebie… — Uroczy chłopak z burzą jasnych loków uśmiecha się do niej.
Usuń— Może następnym razem — stwierdza krótko, a potem łapie za jego dłoń i ciągnie, odwracając się do niego. Przygryza kusząco dolną wargę, wpatruje się w jego twarz swoim zielonym, błyszczącym spojrzeniem. Tak piękna, tak idealna, tak cudownie miękka.
Chłopak podąża za jej cieniem – chce złapać jego granice. Chce zrobić cokolwiek, aby zatrzymać Convallianę przy sobie, ale nie spodziewa się, że gdy przekroczy próg i sukkub zniknie, zobaczy leżącego w łóżku mężczyznę.
— To jakiś żart? — pyta, czując nagłą złość.
— Nie bój się. — Demonica popycha delikatnie chłopięce ciało, a wtedy nieznajomy mimowolnie sztywnie. — To nie potrwa długo — dodaje czule, a potem odwraca spojrzenie do Su-Jina. — Weź tyle, ile potrzebujesz, ale nie zabijaj go.
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana obserwuje to wszystko, a kiedy chłopak słabnie, chwyta jego ramię, aby nie upadł. Pozwala mu oprzeć się o siebie i opuszcza sypialnię, żeby pomóc mężczyźnie zająć kanapę. Wtedy przeczesuje jego włosy i przygląda się bladej twarzy. Sukkub wie, że nieznajomy myślał, że to wszystko skończy się inaczej – że wyjdzie od niej rozleniwiony i w pewnym sensie szczęśliwy.
OdpowiedzUsuńW kolejnych dniach to wszystko się powtarza: każdorazowa zmiana opatrunku, sprawdzenie, czy rana dobrze się goi, przyprowadzenie do hotelu kolejnego naiwniaka, który opuszczał pokój zmęczony i otępiały. Convalliana przez cały ten czas nie odzywa się więcej niż to konieczne, nie wiedząc, co takiego miałaby powiedzieć Su-Jinowi, a nie chce prowokować kolejnej ostrej wymiany zdań.
Kiedy udaje jej się przekroczyć próg własnego domu, bierze oddech i zostawia walizkę przy drzwiach. Dociska palce do jednej ze ścian i kroczy przez korytarz jak księżniczka, jak nimfa, której udało się wrócić wody. Czuje znajomy zapach – drewno i cynamon, który miesza się z czymś obcym. Z czymś obcym, ale jednocześnie dziwnie bliskim. Piżmo? Tytoń?
Rozgląda się wokół, szybkim krokiem przemierzając salon, a wtedy zatrzymuje się gwałtownie, widząc przy kanapie dwie pojedyncze róże i rozrzucone wokół zdjęcia. Zbliża się wolno, a jej spojrzenie skacze od jednej fotografii od drugiej – rozpoznaje siebie. Ona przed Desiderium, ona w trakcie rozmowy z kimś, ona przechodząca przez pasy. Ona w letniej sukience, ona nad jeziorem, ona w bieliźnie, gdy stoi przy oknie i podziwia poranek. Ona, ona, ona, ona…
Gorączkowo zbiera wszystkie zdjęcia i podpalając, wrzuca w kominek – te szybko się spalają. Convalliana słyszy własny oddech i gniewnie syczące płomienie. Zaczesuje włosy w tył, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Czy to żart? Albo gest ze strony jakiegoś wielbiciela, który próbował okazać jej swoje uwielbienie? Czuje, jak boleśnie kurczy się jej żołądek, a w gardle pojawia się żółć.
Rano znajduje tajemniczy list, który od razu gniecie w dłoniach, gdy dociera do niej to, kto jest jego autorem.
Earl Lowery.
Nie spodziewa się tego; nie spodziewa się, że Earl obserwował jej życie przez ponad trzy ostatnie miesiące i że tylko czekał, aby się ujawnić. Aby się pokazać, przekroczyć kolejną granicę i boleśnie jej uświadomić, że o niej nie zapomniał. W liście pisze, że jest jego światłem; że gdy ciemność zostaje pozbawiona swojego światła, staje się niebezpieczna i nieprzewidywalna. Nie używa gróźb bezpośrednio, a zawiera ciężar krzywdy w sylabach, gdzieś pomiędzy każdą z liter.
Potem wszystko wydaje się jednym wielkim koszmarem – każdy poranek zaczyna się od wymiotów, a potem kompulsywnego łykania tabletek uspokajających, które otępiają zmysły. Za którymś razem ignoruje też czekającą przy drzwiach paczkę. Wie, co w niej jest. Kolejne martwe zwierzę: zaczęło się od ptaków, aż w końcu, gdy podniosła wieko, zobaczyła odcięty łeb sarny.
— Wszystko w porządku — oznajmia pulchna pielęgniarka, uśmiechając się łagodnie. — Nakleimy plaster i może pani wracać do domu — dodaje, ściągając z jednej z rąk rękawiczkę. — Policjant czeka przy drzwiach.
Convalliana nie wie, jak to się stało, że straciła panowanie nad autem, ale kiedy próbowała zahamować, samochód nie zareagował, a koniec końców z impetem zderzył się ze znakiem drogowym. Przednia szyba pękła, a szkło zraniło jej policzek. Poza tym nie stało się nic wielkiego.
— Sprawdziliśmy auto — zwraca się do niej policjant. Trzyma w rękach czarny notesik i uderza w jego krawędź długopisem. — W samochodzie zostały przecięte przewody hamulcowe oraz przewody wspomagania kierownicy. Odkręcono też trzy śruby mocujące jedno z kół pojazdu.
Powrót do domu wydaje się czymś, co chce odwlec. Boi się, że Earl tam będzie – że jego zapach znów przebije się przez wszystko i złapie za jej gardło. Boi się, a strach jest coraz większy i większy. I rośnie bardziej w momencie, w którym Convalliana dostrzega kolejny z listów. Nie wie, który to z kolei – może dwunasty lub dwudziesty. Może trzydziesty.
Drżącymi dłońmi otwiera kopertę, a kiedy dostrzega szereg zdjęć – ona naga, związana, zakrwawiona, ubrana w jedną z sukienek, które jej wybierał. Ona prostująca się wdzięcznie. Ona z podbitym okiem, rozciętą wargą. Ona wychudzona, z zapadniętymi policzkami. Fotografie wypadają jej z rąk, a Convalliana cofa się o krok, aż odbija się plecami o ścianę. Nie może oddychać – ma wrażenie, że świat zaczyna się kurczyć. Chowa palce w swoich włosach i ściska mocno, próbując rozdzielić światło i mrok; próbując odnaleźć w tym siebie.
UsuńOdwraca głowę, gdy porządkuje flakony i próbuje wyłapać wzrok, który przy sobie czuje – w zielonych oczach odbija się lęk. Szkło rozbija się o podłogę, zapach pomarańczy tańczy wokół, nie pasując do tego, co się dzieje, bo Convalliana wyczuwa jedynie krew. Wyczuwa smród ludzkiego ciała – jego ciała, które ocierało się o jej skórę; które brało, łamało i próbowało lepić w glinie tego, co z niej zostało. Earl stoi po drugiej stronie ulicy – jest bardziej barczysty i ponury. Chowa długie włosy pod czarnym kapeluszem, a jego dotychczas gładką twarz pokrywa zarost. Mocno mruga, aby zniknął, ale znika dopiero za trzecim razem, a gdy rozpływa się w tłumie, Convalliana biegnie do toalety i zwraca śniadanie. Potem pół godziny łka w łazience, kurcząc się w sobie.
Patrzy, jak jej dom staje w płomieniach – jak jego część zostaje zajęta przez ogień, a kilkoro strażaków walczy z żywiołem, a ona stoi w piżamie, kusej halce, ze stopami zanurzonymi w błocie, skryta pod kurtką jednego z policjantów i milczy.
— Panno Digges, potrzebuje pani pomocy? — Jeden z funkcjonariuszy zwraca się do niej i delikatnie głaszcze jej ramię.
— Ja… — zaczyna, nie wiedząc, co powiedzieć, jak zareagować. Otumaniona lekami, brudna, zziębnięta, całkowicie bezsilna.
— Wyniosłem z domu to, co może się pani przydać w kolejnych dniach — dodaje mężczyzna, wręczając jej plastikową reklamówkę, do której upchnął kilka ubrań. — Najlepiej by było, gdyby znalazła sobie pani nocleg w mieście, a my zajmiemy się wszystkim.
— Ja… nie…
Nie wie, jak zareaguje Su-Jin i nie wie, dlaczego zamiast zgodzić się przyjąć pomoc policjanta, zdecydowała się przyjść do niego. Czy to przez to, że boi się, co się stanie, gdy zostanie sama? Co się stanie, gdy odkryje, jak bardzo jest złamana? A co, jeśli pęknie? Co, jeśli da się uwieść słodyczy i miękkim słówkom Earla, który obieca, że zadba o jej bezpieczeństwo? Który obieca, że wszystko będzie w porządku?
Bierze w rozchylone usta oddech, chcąc się wycofać, ale jest za późno, aby wykonać ruch – Su-Jin pojawia się w drzwiach, a ona stoi naprzeciwko tak żałosna, mała, tak bezsilna, głupia, brudna i przerażona. Chciałaby mu wyjaśnić, poprosić o pomoc, zrobić cokolwiek, żeby jej nie odrzucał i zanim cokolwiek udaje jej się przemyśleć, z impetem wpada w jego pierś i chowa twarz w jego koszulce, łkając jak dziecko. Jak zranione, bezbronne dziecko, które przyszło do niego bez niczego, które było niczym i które zostało porzucone przez wszystkich wokół.
Convalliana próbuje złapać oddech, ale nie może przestać płakać, więc szlocha żałośnie, z trudem mówiąc:
— Potrzebuję… potrzebuję przyjaciela… potrzebuję… proszę…
CONVALLIANA DIGGES
Convalliana nie wie, jak zareaguje Su-Jin i być może dlatego zaczyna gorączkowo myśleć o tym, że przyjdzie jej zmierzyć się z jego gniewem. Może wciąż jest zły o to, co stało się w Rzymie; o to, co zasugerowała i wyrzuciła z siebie, oskarżając o bycie hipokrytą.
OdpowiedzUsuńCzuje, że jego ciało się porusza – jak jego ramiona obejmują jej drżące, gorączkowo łykające tlen ciało. Convalliana wie, że to dla niego trudne; wie o tym, a mimo to w tym momencie jest zbyt samolubna, żeby się odsunąć; zbyt przerażona i słaba, aby zrobić krok w tył. Boi się, że jeśli tylko się ruszy i kiedy poczuje chłód, zniknie – że poczuje przy sobie krzywdzące dłonie Earla.
Dlatego chowa twarz w jego koszulkę i dlatego stoi obok, próbując opanować emocje, ale jest zmęczona, otępiała i nie wie, co zrobić. Całe jej poczucie bezpieczeństwa wyparowało i Convalliana ma wrażenie, że z każdym oddechem tonie w mrokach jeszcze bardziej – że wystarczy chwila, aby zginęła w tym, co nieznane.
Słysząc jego delikatny głos, przytakuje niemo jego słowom, nie umiejąc nic powiedzieć. Nie jest pewna, czy powinna w ogóle cokolwiek mówić; czy w ogóle powinna mieszać Su-Jina w to wszystko, wiedząc, jak niebezpieczny był Earl, ale w swoim egoizmie pojawiła się w jego drzwiach, naiwnie wierząc, że to rozwiąże jej problemy.
Pozwala złapać się za rękę, a potem wbija wzrok w podłogę – dostrzega swoje bose, brudne stopy. Idąc tutaj i przedzierając się przez leśną ścieżkę, przyciskając do siebie plastikową reklamówkę, nie oczekiwała tak naprawdę niczego. Ani tego, że Su-Jin jakikolwiek zareaguje, ani tego, że będzie kazał jej odejść – po prostu podjęła decyzję, kierując się impulsem; kierując się tym, co dawało jej jakieś poczucie bezpieczeństwa, bo wierzyła, że Han-gyeol nie jest w stanie jej skrzywdzić, a nawet jeśli był, to nikt nie mógł jej zranić bardziej niż Earl.
Stoi gdzieś pomiędzy tym wszystkim: pomiędzy chaosem a spokojem; pomiędzy światłem a mrokiem, mimo że przecież znajduje się w obcej łazience. Czuje obcy zapach, który jest jej bliższy niż cokolwiek innego. Convalliana obserwuje każdy ruch Su-Jina, ale wydaje jej się, że nie uczestniczy w tym wszystkim – że jest gdzieś obok, nie mogąc się ruszyć.
Ożywia się, gdy czuje jego palce przy swojej twarzy. Ociera jej łzy. Ma wrażenie, że to jeden z tych czułych gestów, które kieruje się do kogoś, kto próbuje odciąć się od tego, co wokół. Gest, który jest tak inny od tego, co do tej pory uderzało z impetem w jej zmysły. Strach, bezsilność, panika – gdy zaczyna o tym myśleć, kurczy się w sobie jeszcze bardziej.
— Po prostu ze mną zostań… nie zostawiaj mnie…
Wie, że być może ryzykuje; że to może być za wiele, ale w tym momencie potrzebowała kogoś bliskiego. Potrzebowała przyjaciela.
Kiedy zanurza się w gorącej wodzie, a ta sięga jej brody i Convalliana czuje w końcu coś innego niż przejmujące zimno, wyciąga dłoń i odszukuje palcami rękę Su-Jina. Przez moment z otępieniem wpatruje się w taflę, dopiero teraz rozumiejąc, jak bardzo przez ostatnie tygodnie próbowała ignorować to, co się działo. Jak usilnie chciała pokonać własny lęk i krzyczącą traumę, a przez to nie dostrzegła, jak zbladła, jak schudła, jak odcięła się od emocji, aby jakoś ratować własne światło.
Pociąga kolana i opiera o nie podbródek, w końcu odwracając głowę w stronę Su-Jina, który był obok.
— Przepraszam… przepraszam, że musisz mnie taką widzieć… nie chciałam… nie chciałam…
Nie umie dobrać odpowiednich słów, bo jej gardło zaciska się gwałtownie. Spuszcza spojrzenie, czując własne zawstydzenie; czując ten palący wstyd, który zawsze pojawiał się, gdy płakała z powodu Earla, a ten patrzył w jej stronę z pobłażaniem, mówiąc, że gdyby była tak idealna, jak chciał, nie musiałby jej karać. Twierdził też, że nie nienawidził jej łez, choć dostatecznie wiele razy wyrwał z niej szloch, by mogła mu wierzyć.
Usuń— Przepraszam… — Chowa twarz w kolana, zabierając dłoń, czując nagle, że jest wyjątkowo brudna, a skoro jest brudna, nie powinna w ogóle wyciągać swoich plugawych łapsk, a czekać, aż o to zapyta; aż zapyta, czy może to zrobić. Powinna czekać, aż Su-Jin odpowie, a do tego czasu czekać i dopiero później dotknąć. — Przepraszam, że cię dotknęłam… przepraszam, nie chciałam, nie… nie zrobię tego już… w porządku? Przepraszam…
Convalliana zaczyna błądzić gdzieś przy granicy fikcji – przy granicy tego, co było, a tego, co dzieje się obecnie. Balansuje, nie widząc linii i chwieje się z przerażeniem.
CONVALLIANA DIGGES
— Jesteś moim przyjacielem… — odpowiada niemal od razu, chcąc, aby o tym wiedział; o tym, że nic nie zmieniło się od momentu, kiedy w Rzymie podjęła temat tej pokrętnej relacji; tego, że to wszystko stało się gdzieś poza tym, co dało się dostrzec.
OdpowiedzUsuńNie wie jednak, czy wobec tego, co się działo, powinna wciąż iść w tę przyjaźń, skoro jest świadoma tego, że Earl może skrzywdzić Su-Jina. A co, jeśli wampir będzie w niebezpieczeństwie? A co, jeśli przez jej egoizm zginie? Czy nie lepiej byłoby się poddać? Gdyby się ugięła i zaakceptowała swój los, nikt nie musiałby cierpieć – kurczy się w sobie, gdy zaczyna oswajać się z własnym zatraceniem.
Próbuje jednak trzymać się granic kruchego bezpieczeństwa; czegoś, co wydaje jej się ostatnim ratunkiem. Czymś, co pozwala wziąć oddech i napełnić płuca tlenem, ale to wszystko wydaje się tak niestabilne, jak bojaźliwe było teraz jej serce. Wie, że Su-Jin jest tuż obok – czuje jego zapach, a mimo to ma wrażenie, że to iluzja; że to coś, co tworzy jej umysł. Że tworzy coś, co pomoże jej przetrwać kolejny dzień, tydzień, miesiąc i rok.
Czuje, jak dotyka jej włosów, a ten gest wywołuje cichy szloch, który Convalliana próbuje zagłuszyć przegryzieniem ust. Nie wie, co ma czuć, jak się zachować i co zrobić. Wie jedynie, że woda jest przyjemnie ciepła; że każdy kolejny gest Su-Jina to coś niezwykle miękkiego; coś, co pozwala jej wziąć oddech.
Kiedy słyszy jego zapewnienie, przytakuje niemo. Wie, że to głupie – że nie powinna przepraszać za to, że schwyciła jego dłoń; że mimo wszystko nie jest to coś, co mogłoby uciec z jej ust, a jednak wyrwało się i zakotwiczyło. Przez wiele miesięcy próbowała z tym walczyć; próbowała powstrzymać się od przeprosin; od powtarzania wyuczonych reguł, które wpoił jej Earl. Musiała zrozumieć, że może czuć to, co czuje i to bez filtra, który został nałożony przez męskie ręce; że jeśli czuje złość, to nie jest to spowodowane jej złą i obślizgłą naturą – że jeśli czuje obrzydzenie i strach, to nie dlatego, że jest plugawą dziwką.
Dziękuje cicho, gdy Su-Jin wręcza jej ręcznik, a potem sztywno zaczyna się wycierać – dostrzega to, jak zmieniło się jej ciało, a to przypomina jej o tym, jak Earl zabierał jej jedzenie i sprawdzał, ile wytrzyma, zanim zacznie błagać. I gdy zaciskając zęby i wtulając twarz w ścianę, nie poprosiła o cokolwiek ani razu, mężczyzna się wściekał. Połamane żebra leczyły się wtedy naprawdę długo.
Ożywia się, gdy słyszy głos Su-Jina i pozwala, aby otulił jej ciało szlafrokiem, choć wie, że wygląda teraz komicznie. Wtula nos w materiał, nie ruszając się, gdy wampir suszy jej włosy.
Spuszcza wzrok, kiedy Han-gyeol łapie jej dłoń – gdy dotyka jej palców i nie wydaje z siebie wstrętnego sapnięcia. Zerka do jego twarzy i sprawdza, czy się nie skrzywił; czy nie jest obrzydzony tym, że to zrobił – tym, że dotknął kogoś, kto nie jest idealny.
Zajmuje kanapę nieco mechanicznie, a gdy wampir się odsuwa, Convalliana wbija wzrok w podłogę – próbuje odnaleźć w sobie jakąś myśl, dzięki której będzie mogła porzucić strach i niepewność, ale gdy Su-Jin znajduje się tak daleko, demonica ma wrażenie, że zabiera trzymane w rękach światło.
— Nie wiem… dostałam tylko tę reklamówkę. Podobno policjant wziął kilka rzeczy. Nawet nie wiem, co tam jest… — Jej głos jest cichy i lekko zachrypnięty. Jest jej wstyd, że przyszła do niego w takim stanie; że nawet nie pomyślała o tym, aby zatroszczyć się o to, by móc się w coś przebrać; że pojawiła się w drzwiach tak żałosna i słaba.
— Przepraszam… — wymyka się z jej ust, a Convalliana otwiera szerzej oczy w momencie, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że znów przeprasza; że znów czuje się winna, że znów wydaje jej się, że to wszystko to tylko i wyłącznie jej wina.
Przytakuje słowom Su-Jina, a potem odprowadza jego sylwetkę spojrzeniem, jakby chciała się upewnić, że naprawdę zrobił to, co powiedział; że jej nie okłamał – że nie sięgnął po nóż lub łańcuch; że nie planował zrobić jej krzywdy. Odwraca głowę dopiero, gdy wyłapuje ruch, a potem chowa się w fałdach koca i niepewnie bierze oddech.
UsuńGdy Han-gyeol wraca, Convalliana wyciąga ręce i obejmuje kubek, który jej wręcza. Ma wrażenie, że to się nie dzieje – że to iluzja; że Su-Jin nie istnieje, że herbata, którą przygotował, to brudna woda z gorzkim proszkiem; że zaraz usłyszy komendę; że zaraz Earl się wścieknie; że zabierze jej kubek i obleje jej twarz, warcząc coś o tym, że jest niewdzięczna, a skoro tak się zachowuje, skoro nie docenia tego, co dla niej robił, powinna zrozumieć, jakie ma szczęście poprzez karę.
Wzdryga się, gdy mózg odcina bolesne wspomnienie; gdy trans się kończy w chwili, gdy Earl sięga po witkę. Przeciera jedną z powiek nadgarstkiem, czując, że zaczyna wariować – że ciężko jej odróżnić przeszłość i teraźniejszość.
— Han-gyeol, jesteś tutaj… prawda? Jesteś? — pyta niepewnie. — Musisz to potwierdzić. Musisz… inaczej… nie, to niemożliwe. Przyszłam do ciebie, prawda? Przyszłam, wzięłam kąpiel, a teraz… herbata… tak, herbata… — Dociska usta do kubka i bierze łyk, aby się przekonać, że to naprawdę coś ciepłego i słodkiego do picia; że to nie brudna, gorzka woda, którą podawał jej Earl, a kiedy czuje smak cynamonu, Convalliana kurczy się, chowa w kocu, niemal tonąc w materiale i próbuje przełknąć wstyd.
CONVALLIANA DIGGES
Przytakuje, gdy dociera do niej jego spokojny głos. Być może jest jej wstyd, że nie pomyślała o tym wszystkim; że przyszła do tego niemal od razu, gdy policjant stwierdził, że powinna znaleźć sobie nocleg. Nie pamięta nawet, kiedy podjęła tę konkretną decyzję; kiedy zdecydowała się tutaj przyjść, wierząc, że Su-Jin okaże się przyjacielem, którego potrzebowała.
OdpowiedzUsuńPozwala się otoczyć ramieniem, a potem jej ciało ostaje w jego rękach, zamieniając się w glinę – mógłby zrobić teraz wszystko. Nadać jej idealny kształt, złamać i rzeźbić dalej aż uznałby z zadowoleniem, że tyle wystarczy. Spuszcza wzrok, by omieść spojrzeniem jego dłoń przy swojej ręce – przyjmuje delikatny dotyk jego palców. Obserwuje każdy ruch; każde smagnięcie opuszków.
W ciszy wysłuchuje jego zapewnień, a kiedy dodaje cicho Nie zostawię cię, broda Convalliany zaczyna drżeć. Nie wie, czy to przez to, że nie spodziewa się takich słów, czy może przez całą tę sytuację i koszmar, który rozgrywał się wokół. Była zmęczona – tak cholernie zmęczona, że najchętniej oddałaby się w nicość, aby nie musieć mierzyć się z emocjami; aby nie musieć przeżywać tego tak dotkliwie.
— Tak… — odpowiada krótko, pamiętając moment, w którym ogień zajął część domu. Wtedy też Earl był gdzieś obok; czuła jego zapach, ciemną energię i przez chwilę tak blisko było do tego, aby weszła w płomienie; aby podjęła decyzję o tym, żeby to wszystko zakończyć. Czy tak nie byłoby lepiej? Czy tak nie pokazałaby Earlowi, że odzyskała kontrolę nad własnym życiem? Że samodzielnie decydowała o tym, co się stanie?
Przez moment Convalliana wydaje się pustą skorupą – nie ma w niej niczego żywego. Żadnego światła, które świadczyłoby o tym, że wciąż tutaj jest, ale nie trwa to długo. Sukkub bierze oddech w rozchylone usta, zamyka oczy i zaciska szczękę, nie wiedząc, co powiedzieć. Bojąc się, że jeśli zacznie mówić, obnaży się bardziej niż kiedykolwiek.
— Pamiętasz naszą rozmowę, gdy wyszliśmy z rudery? O tym, że tamta piwnica przypominała… pokój… — zaczyna mówić, chcąc, aby zrozumiał, że jej lęk tkwił głęboko; że był częścią jej życia i tego, co działo się wokół; tego, że bała się ciemnych, ciasnych pomieszczeń; tego, że wtedy prosząc o dotyk, pragnęła odciąć się od koszmarów.
— Kiedy poznałam Earla, myślałam, że to kolejny naiwniak, który szybko stanie się dla mnie kimś obcym, ale… ale nie przewidziałam, że tym razem to nie ja decydowałam o tym, co się stanie a on. — Pociera palcami kubek, wpatrując się w herbatę. Próbuje dostrzec w niej swoje odbicie. — Podejrzewam, że zaplanował sobie wszystko znacznie wcześniej… że obserwował mnie…
Przełyka ślinę, a kiedy przypomina sobie, jak Earl pochylał się do niej i z uśmiechem mówił, że uratuje jej duszę od wszelkiego zła, czuje w gardle żółć. Zasłania nadgarstkiem usta i spuszcza głowę, walcząc z odruchem wymiotnym. Kiedy udaje jej się wziąć oddech i przełknąć ślinę, wyrzuca z siebie:
— Zamknął mnie w pokoju… było tam jedno okno z kratami… nie czułam prawie słońca, tylko mrok, ciemność… a on stał gdzieś obok, patrzył i obserwował... nienawidziłam, gdy mnie dotykał...
Kurczy się w sobie. Jest jej wstyd i nie wie, gdzie utkwić spojrzenie, bo wszystko wydaje się zbyt jasne, zbyt nieodpowiednie.
— Próbował zrobić ze mnie… próbował zrobić ze mnie idealną wersję kogoś, kogo chciał przy sobie zatrzymać… a ja… ja nie byłam idealna… nie jestem idealna… nie chcę być… — Czuje własną panikę, dlatego milczy przez moment i chowa się bardziej w koc. — Naginał mnie do swoich standardów przez dwa lata… nie wiem, nie pamiętam, ile razy ból… ile razy...
Trzęsie gwałtownie głową i próbuje wyrzucić każde ze wspomnień, które zalewa jej umysł – ona, zupełnie naga, i jego ręce, dotyk, i ból, gdy poruszyła się za bardzo, gdy nie pozwalał jej poczuć niczego innego od okrucieństwa. Nawet seks był bolesny. Kończył się krwawieniem, złamaniem, rozciętą wargę. Pamięta każdą z sukienek, w które ją przebierał; pamięta, gdy raz pozwolił jej wyjść – jak pięknie chwalił się swoim arcydziełem, ale wystarczył moment, jeden komplement za dużo, by Earl wpadł w szał, a potem złapał za jej włosy i ściął krótko, później rzeźbiąc w jej skórze swoje imię, maniakalnie powtarzając, że jeśli ktokolwiek ma podziwiać jej piękno, to jedynie on.
Usuń— Znalazł mnie… on tutaj jest… — wyszeptała, połykając łzy. — Znalazł mnie i zabierze… — Odwraca twarz w stronę Su-Jina, z szeroko otwartymi oczami badając każdą z rys. Wciąż płacze, choć chyba tego nie zauważa; krople wpadają jej do nosa, moczą usta. — Nie pozwól mu… dobrze? Zrobię, co zechcesz. Ja… ja… ja po wszystkim wyjadę z Woodwick, nie zobaczysz mnie już, nie będę… nie będę cię już denerwować… nie będziesz… nie będziesz musiał mnie znosić, dobrze? Obiecuję…
CONVALLIANA DIGGES
Wie, że powinna opowiedzieć najwięcej – że powinna określić to wszystko, nadać temu kształt, aby Su-Jin zrozumiał, ale trudno jej odnieść się do tego bez emocji. I choć wie, że wśród wspomnień jest bezpieczna, to niemal czuje oddech Earla przy swojej skórze; ma wrażenie, że jest tuż obok; że przygląda się jej i marszczy brzydko, widząc, jak miękka staje się w ramionach innych niż jego.
OdpowiedzUsuńNie oczekuje tak naprawdę niczego. Pragnie jedynie, żeby Su-Jin był obok; żeby mogła wziąć oddech i poczuć coś innego niż strach i wewnętrzną panikę. Jest jej ciepło, czuje przyjemny zapach zaparzonej przez Su-Jin herbaty i ma świadomość tego, że wampir jest blisko – że jest zaraz obok, wystarczy tylko wyciągnąć dłoń, żeby upewnić się, że to wszystko działo się naprawdę. Ma wrażenie, że próbuje zaciągnąć się powietrzem, które umyka z jego ust; że chce zabrać dla siebie całe jego ciepło, otulić się tą bliskością i zawiesić się w tym jednym momencie.
Patrzy w jego stronę, a słysząc jego odpowiedź, sztywnieje. Czy powinna wierzyć jego słowom? Czy powinna zaufać tej obietnicy? Wpatruje się w jego oczy i próbuje dostrzec coś, co mogłoby być fałszem; coś, co jedynie udaje szczerość i delikatność, ale nie znajduje niczego takiego.
— Tak… tak… — Przytakuje jego słowom, przytakuje temu, że rozumie i czuje, że wcale nie chciałaby wyjeżdżać; że wcale nie chciałaby się odcinać; że nie chciałaby znów podróżować, że nie chciałaby być bezimiennym wiatrem, który tak naprawdę jest wędzie i nigdzie; że wobec tego wszystkiego jest niemal czymś bezkształtnym i mało znaczącym.
Gdy dotyka jej twarzy i ociera jej łzy – gdy jest tak blisko, gdy czuje to ciepło, tę delikatność, próbuje się uśmiechnąć. Próbuje uśmiechnąć właśnie dla tego momentu; dla tego, co teraz się dzieje; dla tego, że czuje się bezpiecznie; że czuje jak jej serce bije mocno, że nie drży w panice; że wyrywa się tylko po to, aby zostać uspokojone.
— Nie stracisz mnie… ja… nie zostawię cię… nie chcę cię zostawiać… — odpowiada szeptem i wtula się w jego ciało, próbując schować się w tym, co jej oferował. Próbując zgarnąć dla siebie całą jego uwagę, całą tę miękkość, której jej brakowało – próbuje przełknąć ból, przegonić chaos i zmierzyć się ze wszystkim jeszcze raz. Otrząsnąć się i zrozumieć, że tym razem da sobie ze wszystkim radę.
— Myślę, że tak — stwierdza szeptem, wtulając nos w jego koszulę. Czuje przyjemny zapach męskiej skóry. Pachnie bezpieczeństwem, pachnie wiosennym porankiem; pachnie jak coś znanego i ciepłego. — To trwa ponad dwa tygodnie… zaczęło się od zdjęć, a potem wszystko było nie tak…
Milczy przez moment.
— Jestem pewna, że skoro się ujawnił, skoro zaczął robić te wszystkie rzeczy… on to wszystko zaplanował — zaczyna mówić. — Boję się, że to wszystko źle się skończy… i że tym razem nie tylko ja będę cierpieć. — Odsuwa się delikatnie, opiera dłoń o jego tors i odkłada kubek, aby zaraz potem przeczesać włosy i rozejrzeć się.
W końcu jej spojrzenie zatrzymuje się przy twarzy Su-Jina.
— Nie chcę, żebyś ryzykował… nie chcę, żebyś się narażał… — szepcze, spuszczając głowę. — Nie wybaczę sobie, jeśli znów będziesz w takim stanie jak w Rzymie… może… może powinnam odpuścić? Może jeśli się poddam…?
Jej dolna warga zaczyna drżeć, a Convalliana próbuje przebrnąć przez własny strach.
— Earl jest niebezpieczny. Nawet jeśli jest tylko człowiekiem, doskonale wie, co zrobić, aby kogoś skrzywdzić… — Wciąż trzyma nisko głowę. — Kiedyś powiedział… że nie jestem pierwszym demonem, którego złapał, ale że jestem… wyjątkowa, bo znoszę to wszystko, a skoro wciąż żyję, będę idealna… idealna dla niego… — Dociska palce do swojej twarzy. — Nie jest kimś, kto zrobiłby cokolwiek bez planu… gdy uciekłam, gdy straciłam dziecko… wydawało mi się, że to koniec… że się uwolniłam…
Zabiera ręce i odwraca głowę do Su-Jina, mówiąc boleśnie, zupełnie świadoma swoich słów; tego, jak wiele obnaża w literach:
Usuń— Może gdybyś mnie nie ratował… może gdyby Sajr mnie zabił… to wszystko by się nie wydarzyło. Byłabym po prostu martwa i nie stałoby się nic wielkiego, prawda? Wtedy miałabym szansę się pożegnać, powiedzieć, że jest mi przykro… a teraz… teraz boję się, że nie zdążę powiedzieć niczego, że zniknę, a ty… — Zawiesza się. — Ty nie dotrzymasz obietnicy… nie chcę być pionkiem… nie chcę, żebyś poświęcał mnie dla ogólnego dobra, nie chcę… chcę, żebyś wybrał mnie. Mnie i moje dobro. Chcę coś znaczyć… — Głośno i żałośnie przełyka łzy. — Chcę, żeby to dla mnie poświęcano świat, a nie mnie dla świata….
CONVALLIANA DIGGES
— Wysyłał zdjęcia, które zrobił już wcześniej… tam, w tamtym pokoju… i teraz. Obserwował mnie — odpowiada szybko, niemal gorączkowo, aby nie musieć mówić nic więcej. Nie chce opowiadać o tym, co się działo. Nie chce przywoływać kolejnych wspomnień, wiedząc, że strach sprawia, że nie dostrzega granic wokół; że zatrzymuje się i zawiesza, będąc tak naprawdę pionkiem w grze.
OdpowiedzUsuńNie wie, co o tym myśleć; nie wie, gdzie zaczyna się głupia nadzieja a naiwność. Nie wie, czy to wszystko nie skończy się tak samo – a co, jeśli przyjdzie jej znieść również ból straty po Su-Jinie? Czy jej serce by to przetrwało? Czy mogłoby wciąż bić, zapominając o słowach, gestach, spojrzeniach? Ma wrażenie, że im bliżej jest Han-gyeol, tym bardziej obawia się, że będzie zmuszona zmierzyć się z jego odejściem.
— Han-gyeol… — Wypowiada jego imię z napięciem w głosie; wśród sylab panuje pewien ból; coś, co obnaża delikatność; coś, co wydaje się tak czyste i niewinne.
Spuszcza wzrok, zasłaniając usta rękoma, a potem pochyla się i łka, nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Nie oczekiwała od niego niczego; nie pragnęła nic więcej od tego, aby pozwolił jej zostać, a teraz wydaje jej się kimś tak bliskim, że czuje jego obecność sercem.
— Nie możesz umrzeć… nie możesz… rozumiesz? — Patrzy w jego stronę i trzyma swój mały podbródek naprawdę wysoko, jakby mierzyła się z każdym złym, krzywdzącym wspomnieniem. Wie, że gdyby przyszło jej wybrać, poświęciłaby siebie; że zrezygnowałaby z tego wszystko, byleby Han-gyeol mógł uciec; byleby dał sobie szansę, aby poczuć jak wyjątkowy był każdy oddech i choć chciałaby być wtedy obok, wie, że Earl wyciągnie do niej swoje łapy i złamie szkielet, który zdążyła odbudować.
Przytakuje niemo, gdy pyta o to, czy dziecko, które straciła, było Earla. Było. I choć doskonale wiedziała, jak złym człowiekiem był, nie potrafiła znienawidzić tego nagłego życia, które rozwijało się pod jej sercem. Kochała to dziecko; kochała to, że wobec tego, co się stało, wobec tego, co okrutne i obrzydliwe, powstało coś tak niewinnego. Tak czystego.
Pozwala, aby ujął jej podbródek, a potem łapie jego spojrzenie w swoje zielone, zmęczone oczy. Otwiera je szerzej w momencie, w którym słyszy przeprosiny. Nie spodziewa się tego; tego, że Su-Jin zrozumie; że będzie mógł dojrzeć jej ból, który teraz wydaje się już mniejszy.
— Dobrze… — mamrocze jedynie, chcąc, aby wiedział, że wciąż jest świadoma jego słów; że nie odcięła się i że jest zupełnie żywa.
Kiedy wyciąga do niej dłonie, Convalliana przylega do jego ciała niemal od razu. Chce poczuć jego ciepło; całe to bezpieczeństwo, które jej ofiarowywał i po prostu pozwolić sobie odetchnąć. Pozwolić sobie być tu i teraz, zakotwiczyć się w momencie, w którym nie było niczego, oprócz niej i jego.
— Oboje jesteśmy zranionymi, samotnymi zwierzętami, ale myślę… myślę, że to dobry moment, aby skończyć tę tułaczkę — wyznaje szeptem, obejmując ciasno jego szyję. Przełyka łzy i wtula się w niego mocniej. — Bo ja naprawdę potrzebuję przyjaciela… potrzebuję ciebie…
Oddycha zapachem jego skóry. Oddycha jego ciepłem i jest obok, tak złamana, zapłakana i krucha, oddając się rękom, w których mogłaby umrzeć. Wystarczyłoby jedynie, aby Su-Jin wykonał gwałtowniejszy ruch, ale w tym momencie Convalliana nie boi się niczego – nie boi się, że zostanie zraniona; nie boi się, że Earl wyciągnie do niej dłonie; nie boi się bólu. Nie boi się.
— Dziękuję… — Odwraca się, aby dotknąć nosem jego policzek; aby przesunąć jego czubkiem po miękkiej skórze, a potem wtula twarz w szyję Su-Jina, wydając z siebie ciężkie sapnięcie. — Jesteś ciepły… lubię czuć to ciepło. Tylko ty możesz być tak ciepły… — Convalliana delikatnie wiotczeje. — Czuję się taka zmęczona… tak niemożliwe zmęczona…
UsuńOpiera się o niego, przez moment myśląc, że może być za ciężka, ale nie ma w sobie tyle sił, aby się teraz wycofać. Poza tym wcale nie chce się odsuwać; pragnie być blisko, być jak najbliżej.
przyjaciółka
Przytakuje jego słowom, gdy uspokajająco jej przekazuje, żeby się nie martwiła; że nie umrze, a Convalliana chce w to wierzyć; chce wierzyć, że Su-Jin nie odejdzie; że nie zniknie gdzieś nagle, że nie wycofa się i że koniec końców będzie przy niej. Nawet jeśli w tym momencie wydawało jej się to takie egoistyczne.
OdpowiedzUsuń— Uratuję cię…. — szepcze jeszcze, wiedząc, że mogłaby to zrobić; że poświęciłaby wszystko, aby obronić tę dziwaczną relację; tę nagłą bliskość i przynależność do kogoś innego, akceptując też własną słabość.
Przyjmuje jego ciszę, kiedy dowiaduje się, że jej dziecko było dzieckiem Earla i nie dopowiada niczego. Być może spodziewa się, że Su-Jin mógłby wytknąć jej głupotę. Zasugerować, że maluch mógłby być zbyt podobny do jej oprawcy – myślała o tym; wzięła to pod uwagę, ale nawet to, ten bunt przeciwko temu, co się stało, nie mogło sprawić, że odcięłaby się od własnych uczuć; od uczuć, które rozkwitły w momencie, w którym zorientowała się, że jest w ciąży. Convalliana niejako wierzy też w to, że to dziecko, ten moment, kiedy poczuła jego energię, to wszystko sprawiało, że wciąż chciała żyć – wciąż pragnęła czegoś lepszego.
Pozwala, aby głaskał jej włosy i w tym wszystkim poddaje się każdemu z ruchów. Czuje, jak jej ciało wiotczeje; jak z ust ucieka niepewny oddech, a potem po prostu jest obok, przez moment walcząc ze znużeniem. Convalliana ma ochotę skulić się jeszcze bardziej – jeszcze bardziej poczuć przy sobie Su-Jina, odciąć się od wszystkiego i zasnąć.
— Gdy tutaj szłam, nie myślałam nawet o tym, aby prosić cię o to wszystko… o opiekę, łóżko… — Jej głos jest jak miód; skleja każdą z sylab i słodko smakuje. — Po prostu chciałam znaleźć się przy kimś, kto miał okazję, żeby mnie zabić, ale tego nie zrobił, a teraz nie umiem poradzić sobie z tym, co czuję. Ale to chyba wdzięczność… tak, czuję wdzięczność…
Pociąga cicho nosem, a potem przeciera oczy palcami i ziewa krótko, by chwilę później przytaknąć Su-Jinowi. Convalliana nie wie, co takiego z jej domu zabrał policjant – obawia się, że nic odpowiedniego, ale otwiera reklamówkę i przegląda swoje rzeczy. Kilka cienkich sukienek, sweter i jedną z jedwabnych, koronkowych halek z odważnie wyciętym dekoltem. Normalnie nie wstydziłaby się założyć czegoś takiego i raczej nie umiałaby tego teraz nazwać wprost wstydem, a raczej przejmuje się Su-Jinem, który być może nie powinien jej takiej oglądać. Że być może jej zakryta w pewnym sensie nagość będzie dla niego czymś wstrętnym.
Zaczyna też rozumieć, co się naprawdę stało. Pożar, przyjazd straży pożarnej i policji. Zabezpieczenie jej domu i wszczęcie dochodzenia, które miało określić czy to nieszczęśliwy wypadek, czy może coś o wiele bardziej poważniejszego. Convalliana wie, że żaden z funkcjonariuszy nigdy nie dotrze to prawdy – bo prawda była zbyt odległa, zbyt brutalna, zbyt mroczna.
Wie, że jutro rano przyjdzie jej się zmierzyć z tym wszystkim raz jeszcze; że zostanie zmuszona do tego, aby uczestniczyć w całej sprawie, a potem sprawnie powinna zająć się remontem, który zapewne potrwa miesiąc. Może to dobry moment, aby wyjechać z Woodwick po tym, jak już się zdystansuje się od tego, co robił Earl? Może Francja? Albo Grecja? Kupiłaby kilka pierdółek i wróciła do miasteczka z szeregiem pamiątek i zdjęć.
— Znalazłam tylko coś takiego… — Pokazuje ciuszek, a potem trochę niepewnie dodaje: — Wolałabym spać w czymś… innym…
Ma nadzieję, że zrozumie i że naprawdę da jej coś swojego. Spuszcza wzrok, przez moment patrząc w podłogę. Stoi naprzeciwko Su-Jina w za dużym szlafroku, z wciąż mokrymi od łez oczami, skurczona i niepewna każdej kolejnej minuty. Zupełnie jakby obawiała się, że Earl zburzy ściany i złapie za jej nadgarstek; że przyjdzie tutaj i zaśmieje jej się w twarz, nazywając głupią i nawiną – i być może była głupia i naiwna, ale teraz, właśnie w tym momencie, wierzyła w to, że nic takiego się nie stanie. Chciała w to wierzyć.
CONVALLIANA
Dostrzega jego uśmiech, a to sprawia, że również się uśmiecha. Trochę niepewnie, ale jednak jest to uśmiech.
OdpowiedzUsuń— Wolę spać w czymś twoim niż w halce, w której pewnie będę marznąć. — Zawija kosmyk włosów za ucho. — Poza tym nie chcę, żebyś źle się przy mnie czuł… żebyś źle się czuł, bo jestem blisko i musisz mnie czuć za bardzo, gdy będę tak odkryta. Nie chcę, żebyś musiał znosić więcej niż to konieczne.
Wyznaje to, choć nawet nie wie dlaczego. Przecież wcale nikt jej nie zmuszał, aby się wytłumaczyła. Słowa opuszczają jej usta zupełnie nieświadomie, krtań tańczy i wydaje dźwięk, choć Convalliana nie do końca rozumie, co się stało. Wie jednak, że dla Su-Jina dotyk jest problematyczny – że nie lubił, gdy była zbyt blisko i choć dotychczas przekraczała granicę, aby zobaczyć jego irytację, to teraz nie chciała robić tego w tak obrzydliwy sposób.
Kiedy złapał za jej dłoń, ścisnęła jego rękę – przez moment wpatruje się w ten uścisk; w ten szczególny moment, gdy czuje się tak mała i tak krucha; i teraz wcale jej to nie przeszkadza. Convalliana poddaje się temu, co czuje – nie boi się, a idzie krok za krokiem, czując chłód przy bosych stopach, słysząc, jak szlafrok przesuwa się po deskach.
Rozgląda się niepewnie, kiedy odwiedza jego sypialnię – przez moment jest przytłoczona ciszą i spokojem; chłonie panujący tutaj przyjemny półmrok, a choć pokój jest dość mały – Convalliana nie czuje się tutaj zamknięta. Uśmiecha się mimowolnie, widząc stosik książek, co niejako obnaża Su-Jina jeszcze bardziej. Teraz wydaje jej się bliższy – przekraczając próg i zostawiając tutaj swój zapach, wie, że ciężko byłoby jej zawrócić. Jest już za późno.
— Twoja sypialnia jest tak… zwyczajna — stwierdza cicho, pozwalając Su-Jinowi podejść do szafy. — Nie wiem, czego się spodziewałam. Może tego, że śpisz w trumnie? — sugeruje i śmieje się cicho, marszcząc przy tym nos. — Teraz wydaje się to tak głupie… — dodaje, odwracając się do niego.
Zbliża się i po prostu zdejmuje z siebie szlafrok, nie przejmując się tym, że wampir jest tuż obok. Wie, że patrząc w jej stronę, nie dostrzega czegoś, co mogłoby wywołać zachwyt; co mogłoby sprawić, że chciałby wyciągnąć do niej ręce. I jest to dla niej z jednej strony irytujące – to, że nie dostrzega w niej nic pięknego, a z drugiej czuje, że jej cielesność została odrzucona; że jest tylko i wyłącznie ona. Convalliana.
Sięga pod krótsze spodnie od piżamy i wciąga je, mocno związując się w talii, aby materiał nie ześlizgnął się z jej skóry. Potem ubiera przez głowę koszulkę, wypuszcza z ust oddech i przez moment ma wrażenie, że jest sobie jakaś… obca; że to ubranie, które przesiąknięte jest męskim zapachem, zupełnie do niej nie pasuje; że jest czymś jednocześnie obcym i bliskim. Ukradkiem wtula nos w ramię, aby sprawdzić, czy bluzka faktycznie pachnie jak Han-gyeol.
— Dziękuję — odzywa się w końcu i posyła w stronę mężczyzny krótkie spojrzenie, a potem przez moment nie wie, co ze sobą zrobić.
Zaczesuje włosy w tył i nieco niepewnie zajmuje łóżko – każdy jej ruch jest ostrożny. Zupełnie jakby bała się, że to wszystko to wciąż miraż, a kiedy Su-Jin kładzie się obok, Convalliana leży i wpatruje się w ciemny sufit. Próbuje uspokoić oddech, przełknąć jakoś to wszystko – dociska palce do powiek, a potem obraca się i wbija spojrzenie w męską twarz.
UsuńPrzesuwa wzrokiem po idealnych rysach, a potem pyta cicho, niemal niemo:
— Han-gyeol… przytulisz mnie?
Nie wie, czy to pytanie nie jest zbyt bezczelne; czy nie wymaga zbyt wiele, ale jednak odbiło się już echem od ścian, a Convalliana czeka, próbując jakoś rozgrzać się w kołdrze. Czuje własny chłód, choć ma wrażenie, że wcale nie jest tak zimno – że to jeden z jej mechanizmów obronnych. Boi się też, że Han-gyeol odsunie się od niej i że będzie jej kazał się odwrócić i zasnąć.
CONVALLIANA
— A może to przez strach? Grób to coś, co wydaje się znane i w jakiś sposób przynależne jednej osobie… — stwierdza cicho, przez chwilę myśląc o tym, czy wolałaby duże, wygodne łóżko jak Su-Jin, czy może podzieliłaby los innych gang-si.
OdpowiedzUsuńNie zajmuje się tym dłużej i patrzy w męską twarz, czekając, aż jej odpowie. Nie wie, czego się spodziewać; czy nie jest to zbyt bezczelne, zbyt intymne, ale Convalliana ryzykuje – pyta o jego bliskość, zupełnie jakby było to czymś, co może jej tak po prostu wręczyć. I w jakiś sposób tak to właśnie wygląda.
— A ja lubię twoje imię… wydaje się takie miękkie — oznajmia, a potem pociera policzek o poduszkę. — Poza tym gdy wiem, że to twoje prawdziwe imię, czuję, że powinnam się tak do ciebie zwracać i chcę to robić.
Wzrusza delikatnie ramieniem.
— Dlaczego…? — pyta, zawieszając się przez chwilę i nie wiedząc, czy powinna skończyć. Obawia się, że jej pytanie może być niezręczne lub sprawić, że Su-Jin poczuje się jakoś dotknięty. Że będzie zły. Decyduje się jednak je zadać: — Dlaczego zmieniłeś imię?
Kiedy się do niej przysuwa i obejmuje, Convalliana chowa twarz w jego obojczykach. Czuje charakterystyczny zapach skóry – mgła, pierwszy deszczyk i coś chłodnego, ale przyjemnego. Sztywnieje nieco, czując jego pocałunek w czubek głowy. To sprawia, że przez moment nie wie, czy wziąć oddech, czy może nie ruszać się w ogóle. Gest wydaje się tak niesamowicie czuły. Dlatego wtula się w niego mocniej i opiera jedną z rąk o jego tors – zaczyna bawić się jego koszulą. Paznokcie delikatnie skubią materiał.
— Dziękuję… — mamrocze jedynie. Być może całkowicie zawstydzona, a może i rozczulona tym, co powiedział; jego bliskością i zapachem; tym, że po prostu był obok i nie chciał od niej niczego; nie chciał, aby zrzuciła z siebie ubranie; aby obnażyła się przed nim, pozwoliła dotknąć. Su-Jin po prostu tutaj był i Convalliana zaczyna rozumieć, że właśnie tego potrzebuje – tego, aby ktoś zwyczajnie był przy niej.
Zamyka oczy i przez moment słyszy jedynie swój oddech; skupia się bardziej i dociska nieco ucho do obojczyków Su-Jina, a wtedy udaje jej się wyłapać rytm bicia jego serca. Serca, które nie tak dawno zostało przebite brzoskwiniowym drewnem. Convalliana przypomina sobie o tym, jak usilnie starała się powstrzymać krwawienie, a potem wszystko to, co działo się w hotelowym apartamencie – i wciąż wrząca gdzieś pod tym wszystkim złość.
Mimowolnie łapie za jego dłoń, aby poczuć, że naprawdę tutaj był, a potem przesuwa palcami wzdłuż skóry i obejmuje nadgarstek, wyczuwając coś małego i innego, różnego od tego, co prześlizgnęło się pod każdą z opuszków. Rozumie, że to blizna – umiała to rozpoznać.
— Skąd ta blizna? — pyta cicho, szeptem, jakby obawiała się, że jej głos może przyciągnąć niebezpieczeństwo. Kieruje swoje oczy do męskiej twarzy – zieleń wydaje się tak żywa, mimo że wokół panuje mrok; mimo że sypialnia jest niemal osobnym światem, oderwanym od tego, co rzeczywiste i bolesne; pokój ten jest dla Convalliany azylem, pewną gwarancją bezpieczeństwa.
— Nigdy wcześniej jej nie widziałam… — stwierdza, przyciągając jego dłoń do siebie, a potem przyciska do niej usta, a ich miękkość i ciepło otacza bliznę, jakby miało to jakieś znaczenie. I choć nie wie, skąd wzięła się ta rysa, podejrzewa, że nie jest tam bez przyczyny – ślad wydaje się przecinać żyły i Convalliana uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie pytała o przeszłość. Być może wiedząc, że niczego się nie dowie, a nawet jeśli Han-gyeol coś by jej zdradził, to nie mogłaby być pewna, że to prawda – w końcu aż dotychczas był kimś, kto przeplatał prawdę i fałsz; kto pokazywał jej tylko tyle, ile chciał, zarzucając za każdym razem całun iluzji. Teraz jednak było już za późno, aby podnieść ten cień.
UsuńPociera nosem skórę i opuszcza rękę, by móc wtulić się w Su-Jina raz jeszcze, a potem zdaje kolejne pytanie:
— Uważasz, że blizny to coś, co należy zakrywać?
CONVALLIANA
— Domyślam się, że nie jest to przyjemne… ja… widziałam cię takiego w twoich wspomnieniach i mimo że wiedziałam, że przeżyjesz, to i tak się bałam — wyznaje cicho, choć nie wie, czy w ogóle powinna poruszać ten temat; tego, co było, co zostało w Rzymie; tego, co stało już kiedyś.
OdpowiedzUsuń— Dlatego nie chciałam, żebyś czuł się samotny… i mimo że samotność wcale nie jest taka zła, to kiedy zdasz sobie sprawę, że żyjesz w niej cały czas, wtedy coś pęka. Pusty dom, puste ściany i swego rodzaju egzystencja, w której niby jesteś, ale cię nie ma. — Jej głos jest delikatny i ocieka w pewną troskę.
Convalliana nie kalkuluje i nie waży słów. Po prostu pozwala temu wszystkiemu płynąć, nie przejmuje tak właściwie niczym, nawet jeśli znów przyjdzie jej przekroczyć granicę. To silniejsze od niej i zupełnie straciła kontrolę – i tym razem w ogóle nie czuje, że to źle; i nie chce wyciągać do niej rąk. Po raz pierwszy pragnie po prostu poddać się, oddać w czyjeś ręce i dać sobie moment, aż weźmie dostateczny duży wdech.
— Bo świat powinien być nazywany… powinien pachnieć, mieć jakąś fakturę, być tak rzeczywistym, aby móc przeżywać każdy moment, każdą chwilę… to trochę jak ze świadomością tego, że oddychasz, bo kiedy zdasz sobie sprawę, co się dzieje z tlenem w twoich płucach, gdy czujesz każdy ten etap, odkrywasz, że jesteś prawie idealnym mechanizmem. Mechanizmem, który uzależniony jest jednak od impulsów — wyjaśnia swoje pokręcone myślenie. — Nazywając coś, czynię to w jakiś sposób swoim. Oswajam to.
Chce, żeby o tym wiedział; aby bardziej zrozumiał to, co kryło się za jej spojrzeniem; aby dostrzegł w jej gestach coś wartościowego, choć do tej pory to nie było ani trochę ważne. Teraz jednak chciałaby pokazać, że nie jest jedynie ciałem – że wyrywa się granicom.
— Myślę, że jest dla ciebie idealne — Uśmiecha się łagodnie. — Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Teraz rozumiem już, czemu twoje imię jest dla mnie tak miękkie, bo dotyczy czegoś wyjątkowego. To ten moment, gdy chuchasz w dmuchawiec, a ten się rozpada… tak widzę chwilę, w której odnalazłeś własne je.
Przytakuje jego kolejnym słowom.
— Sądzisz, że kiedyś wrócisz do swojego prawdziwego imienia? — pyta. — Może nie teraz, ale za sto lat? Wtedy to po prostu nazywałbyś się Han-gyeol, a ja byłabym tylko Convallianą. — Śmieje się cicho, sądząc, że to dość głupie; to, aby mówić o tym, co będzie za sto lat; aby aż tak bardzo oddalać się od tego, co było tu i teraz.
Kiedy dostrzega jego dyskomfort, otwiera usta, chcąc przeprosić, a w końcu od ścian odbija się jej głos:
— Przepraszam… nie chciałam, żebyś poczuł się źle… po prostu… nie wiem, czemu to zrobiłam. Może dlatego, że za dużo sobie pomyślałam.
Jest szczera i niewinna; jest szeptem, który nie może być zły i fałszywy. Convalliana wpatruje się w jego twarz, czując, że popełniła błąd; że nie powinna być aż tak blisko, ale teraz było już za późno, aby się wycofać, więc milczy.
— Twoje ciało… to blizna ciała? — Marszczy się delikatnie, a potem przez moment wpatruje się w ciemny sufit. Zastanawia się, co musiało przeżyć to ciało; co się stało, że sobie to zrobiło? Zrobiło? Czy ciało miało imię? Przez chwilę czuje żal do tego wszystkiego; do tego, że nie zapytała o jego imię, choć wciąż doskonale pamięta tamten uścisk. Ciepły i niewinny uścisk, który wtedy wydawał jej się tak ważny. Tak nieoceniony.
— Han-gyeol, gdy byłam w twojej głowie, spotkałam też ciało — odzywa się, stwierdzając, że powinien o tym widzieć. — Nie spodziewałam się, że będzie to ktoś tak… miły. Wyglądał jak ty. Ale to nie byłeś ty. Wiem, że to nie byłeś ty… — Przełyka szybko ślinę. — To ciało pokazało mi twoje wspomnienia i pomogło… zrozumieć, że nawet jeśli miałabym cię za największego dupka, to nie jesteś zły. — Odwraca do niego głowę i próbuje złapać w szmaragdy jego spojrzenie.
Usuń— To dziwne, że mając jego ciało, przytulasz inaczej — szepcze, a potem dociska palce do jednego z jego ramion. — Czy jego ciało… jest zupełnie twoje? — Ciekawość zwycięża i Convalliana zadaje kolejne pytanie. — Może to naiwne, ale nie sądzę, że ciało mogło zrobić coś złego… kiedy się spotkaliśmy… był jak maślane ciasteczko, jak coś słodkiego. Dlatego mu zaufałam, bo powiedział, że znajdę sposób, aby cię obudzić bez nagnania cię do tego, co chciał zrobić demon.
Mówiąc to, pokazuje się ogon – ogon sukkuba, który jest czarny i smukły. Zakończony ostrą strzałeczką. Porusza się przez moment, bada powietrze, a potem owija się wokół jednego z nadgarstków Su-Jina, zasłaniając bliznę ciała, zupełnie jakby chciał zakryć tę skórę przed każdym złym spojrzeniem.
— Ja… przepraszam… — Nie wie, co powiedzieć, gdy ogon przyczepia się do Su-Jina; gdy ufnie wtula się w niego, choć wcale nie powinien tutaj być. — To chyba efekt tego, że w końcu nie czuję się jak w pułapce… że jestem bezpieczna… — Zawiesza się i wydaje z siebie szept: — Bo jestem, prawda?
CONVALLIANA
— Nie myślałam wtedy o tym, że to, co widzę, jest żałosne… potrzebowałeś pomocy i wtedy zrozumiałam, że wcale mi nie przeszkadza to, że muszę być obok — wyznaje, chcąc, aby zrozumiał, że to, co się stało, nie było czymś, co zmieniło jej postrzeganie; jej rozumienie tego, czym był. — Może to już najwyższy czas, żeby zaakceptować czyjąś pomoc, kiedy naprawdę się jej potrzebuje...?
OdpowiedzUsuńConvalliana zdaje sobie sprawę z tego, że było to trudne; że lepiej i łatwiej przychodziło zamknięcie się w sobie i odrzucenie każdego, kto za bardzo się zbliżył. I rozumie to, choć dla niej to wszystko wygląda inaczej. Jest pięknem, uwodzicielskim wiaterkiem, eteryczną nimfą i choć gdyby tylko tego pragnęła, mogłaby otoczyć się każdej nocy innym człowiekiem, to i tak czułaby się samotna, bo nikt nie znałby jej lepiej od koronek przy jej ciele.
— Pamiętasz, jak powiedziałam, że nie zostawię cię samego? Od tamtego momentu nic się nie zmieniło — oznajmia, uśmiechając się delikatnie, łagodnie, niemal nieśmiało. Być może uśmiech ten był bardziej przeznaczony do jej determinacji; do tego, że pozwoliła sobie zostać przy kimś, nawet jeśli nie wiązało się to z niczym, co mogło przynieść jej jakąś korzyść.
Przytakuje jego słowom, gdy wspomina o tej wyjątkowej dla niego chwili; o tym, że pachniała deszczem; że chłodny zapach osiadł przy ziemi, nęcony górskim wiatrem. Uśmiecha się czule, słysząc to wszystko – i umie sobie to wyobrazić; ten zapach, każdą z tych nowych, odurzających emocji.
Pozwala, aby złapał jej dłoń, a potem przechyla głowę i przygląda się temu wszystkiemu. Czuje pod palcami bliznę, o której powiedział. Convalliana poddaje się temu, co chce pokazać jej Su-Jin – nie próbuje przekroczyć granic, a trzyma się tego, co pragnął przed nią odkryć.
— Hej… — odzywa się, słysząc, że jego głos staje się bardziej pusty i wyprany z emocji. Drugą ręką sięga jego policzka, a później kciukiem dociska nos i pociera zaczepnie, nie chcąc, aby odciął się od tej rozmowy. Aby odciął się od niej.
— Dziwne i niezwykłe, bo przecież to jest to samo ciało: i twoje, i jego, a jeśli coś jest identyczne, powinno tak samo przytulać i pachnieć — stwierdza nawinie, a potem dodaje: — Ale masz rację. Ciało a dusza… to dwie różne rzeczy. — Przytakuje. — Tak, myślę, że to ciało należy do ciebie i że jest twoje, oswoiłeś je, nadałeś cechy…
Marszczy się delikatnie.
— Nie. Ciało nie mogłoby zrobić niczego złego. Sądzę, że… nie wiem właściwie, czy to, co widziałam w twojej głowie i co czułam, było prawdziwe, ale wierzę w to, że ciało próbuje cię chronić. — Znów opiera policzek o jego pierś. — Cieszę się, że udało mi się do niego dotrzeć i że nie zdążyłam ulec duchowi. Chyba się nie polubiliśmy…
— Hmm? — Wpatruje się w ciemność, chłonąc ciszę i spokojny rytm bicia serca Su-Jina, który dociera do jej ucha, gdy wciąż opiera głowę o jego tors. Milczy przez moment, a potem niepewnie przytakuje temu wszystkiemu.
Miał rację. Była bezpieczna i teraz nic nie mogło tego zmienić; była bezpieczna, bo Han-gyeol obiecał, że nie da jej skrzywdzić. Był po jej stronie, prawda? Był, pozwalał jej zostać blisko i nawet jeśli doskonale wiedziała o tym, że wywoływało to jego dyskomfort; wywoływało bunt, to teraz, gdy tak egoistycznie wtulała się w jego pierś, nie chciała się odsuwać. Za bardzo się bała.
— Cieszę się, że jesteś moim przyjacielem… — wyznaje cicho, nieco sennie, trochę nieśmiało, a jej ogon ociera się o jego skórę, trąca końcówką każdy z palców, a w końcu łapie za jego nadgarstek, przypominając aksamitną tasiemkę.
UsuńOpiera dłoń o jego tors, zamyka oczy i przez moment czuje jeszcze dziwny niepokój. Coś sprawia, że jej żołądek kurczy się boleśnie, w skroniach pulsuje, a szkielet kurczy się – jednak nie trwa to długo, a Convalliana zasypia, będąc zupełnie wiotka, bezbronna i miękka. I gdyby tylko Su-Jin chciał spełnić jedną ze swoich wcześniejszych gróźb, mógłby to zrobić prawie bezkarnie, bo sukkub nie zareagowałby w żaden sposób. Zmęczone, małe ciało wydaje się delikatniejsze i kruchsze niż zwykle, mogące ulec wpływom z zewnątrz.
CONVALLIANA
Convalliana zasypia. Tak po prostu. Nie śniąc, nie bojąc się i nie drżąc przed tym, co będzie później. Co będzie rano. Korzysta z okazji i wtula się w ciepłe męskie ciało, chcąc zatrzymać to uczucie przy sobie – to bezpieczeństwo, które wydaje się zaledwie mirażem, jakąś iluzją.
OdpowiedzUsuńWydaje jej się, że przestaje istnieć; że nie ma władzy nad tym, co się dzieje; że odpuszcza sobie kontrolę, aby móc wziąć oddech i po prostu poddać się temu wszystkiemu, choć obawia się zrobić jeszcze jeden krok. Obawia się, co się stanie, gdy otworzy oczy i będzie zmuszona spojrzeć Su-Jinowi w twarz – co wtedy zobaczy?
W końcu zaczyna się budzić. Marszczy nos, który pociera o coś miękkiego i ciepłego, a kiedy uświadamia sobie, że to męska pierś, odwraca spojrzenie i kieruje zaspane zielone oczy w stronę twarzy Su-Jina. Uśmiecha się miękko, przeciera palcami jedną z opadających powiek i przez moment po prostu milczy.
Czuje zapach wpadającego do pokoju słońca; czuje te delikatne drganie, które daje się wyłapać, gdy jest dostatecznie cicho. Czuje też ciepło, które otacza jej ciało – jest jak kocyk, którym zdążyła się porządnie owinąć.
— Przepra… — zaczyna mówić, chcąc przeprosić za to, że zrobiła sobie z niego poduszkę, ale zatrzymuje się. Ostatnio, gdy chciała to zrobić, Su-Jin stwierdził, że kończy mu się cierpliwość, więc wypuszcza z ust ciche sapnięcie, a potem wyciąga się nieco i przesuwa nosem po męskiej żuchwie, jakby to miał być gestem, w którym zawrze przeprosiny.
— Mam nadzieję, że nie spałam długo… — mamrocze pod nosem, a potem odsuwa się i siada, przeciągając się. Convalliana zaczesuje włosy do tyłu, bierze oddech i opuszcza stopy – przez moment zastanawia się, czy nie powinna powiedzieć czegoś więcej. Czy nie powinna zachować się inaczej. Ale tak było dobrze; ta cisza wkradająca się w poranek była całkiem przyjemna.
Odwraca się przez ramię, aby posłać Su-Jinowi krótkie spojrzenie.
— Nie pracujesz dzisiaj?
To wydaje się ważne. Z jednej strony wie, że Han-gyeol traktuje poważnie swój wakat, a z drugiej nie chce, żeby gdziekolwiek szedł. Rośnie w niej bunt przeciwko temu, żeby po prostu wyszedł z domu, a jeśli by to zrobił, to gdzie miałaby się podziać? Czy nie powinna zatroszczyć się o hotel? Pierwsza, najgorsza noc minęła i Convalliana sądziła, że teraz będzie lepiej. Będzie łatwiej.
— Jeśli musisz wyjść, pojadę z tobą — dodaje szybko, nie chcąc, aby pomyślał, że próbowała cokolwiek przeciągnąć. — I tak muszę zrobić zakupy i wynająć pokój. Zostaje też kwestia mojego domu… powinnam zlecić komuś oszacowanie strat i ogarnąć to wszystko. Nie wiem nawet, ile będzie to wszystko trwało: miesiąc? Trzy? Pół roku? — wylewa się z niej. Przez to próbuje przekonać samą siebie, że tak właśnie powinno być. Su-Jin miał pracę, a ona nie powinna przesiadywać w jego domu dłużej niż to koniecznie. Nie chciała być jak natrętny owad, którego nie dało się pozbyć.
Poza tym Su-Jin i tak zrobił dla niej wiele. Pozwolił jej u siebie zostać, oddał jej połowę swojego łóżka i zadbał o to, aby zapomniała o tym, co się stało – o tym, że Earl wrócił. To był kolejny problem, który bolał jak wciąż jątrząca się rana. Earl. Czego powinna się spodziewać? Co tym razem będzie w stanie zrobić, aby wyciągnąć do niej ręce?
Czy hotel w mieście był dobrym wyborem? Może powinna przeczekać to wszystko gdzieś poza Woodwick? To nie byłoby idealne rozwiązanie, ale chociaż czułaby się choć trochę bezpieczniej. I może wtedy Earl nie znalazłby jej tak szybko.
UsuńNie jest pewna, co robić; jaką decyzję podjąć i co byłoby teraz dla niej najlepsze. Wiedziała, że ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale mimo wszystko trochę tego pragnęła – po prostu uciec, zapomnieć, zagrzebać to wszystko i liczyć, że nigdy nie zostanie odkopane. Jednak teraz, gdy zbliżyła się do Su-Jina, wie, że byłoby to złe i egoistyczne; że gdyby uciekła, schowała się, zniknęła, to każdy krok, który dotychczas zrobiła w jego stronę, przestałby mieć znacznie.
CONVALLIANA
Zerka w jego stronę z teatralnym rozgniewaniem, gdy słyszy jego stwierdzenie, a potem śmieje się cicho. Nazywanie jej grzeczną dziewczynką jest dalekie od tego, kim naprawdę była, ale w pewnym sensie ton jego głosu i powiedzenie tego właśnie w tym momencie sprawia, że Convalliana się uśmiecha.
OdpowiedzUsuńPróbuje też ignorować jego zmieszanie, choć wie, że nie było to dla niego komfortowe. Być może traktuje to jak małą zemstę za to, że ośmielił się wytykać jej ciągłe przeprosiny. A może po prostu chciała to zrobić, nie domyślając się nawet, dlaczego.
Przytakuje jego słowom, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie wie, czy to dobrze, że Su-Jin odpuszczał sobie pracę; że rezygnował z czegoś, aby być tuż obok, tak blisko niej – bo chyba o to chodziło? O to, że stanęła w jego drzwiach zapłakana i zziębnięta, a potem zajęła jego łóżko.
— Han-gyeol — ostrożnie wypowiada jego imię, gdy dociera do niej to, co właśnie powiedział. — Nie wiem, jak sobie to wyobrażałam, ale mieszkanie u ciebie… po prostu wiem, że moja obecność tutaj może być dla ciebie niezbyt komfortowa, a to twój dom, twój azyl i nie mam zamiaru tego psuć.
Nerwowo zawija kosmyk włosów za ucho, wpatrując się w swoje bose stopy.
— Wiem o tym — odpowiada gwałtownie, żeby nie słyszeć tego wszystkiego; aby nie zrozumieć dobitniej tego, co się dzieje. Nie chce się tym martwić: Earlem, domem i tym, co dzieje się teraz. Convalliana ma wrażenie, że kontrola, którą chce odzyskać, wciąż jej ucieka.
— W porządku, dobrze. Masz rację — dodaje jednak, przytakując. — Zajmę kanapę — mruczy i przez moment wydaje jej się, że to naprawdę zły pomysł, choć kiedy Su-Jin znów się odzywa, marszczy się i prycha.
— Sugerujesz, że nie mam pieniędzy? Tak się składa, że radzę sobie całkiem nieźle. — Posyła w jego stronę gniewne spojrzenie i przez chwilę ma ochotę się o to pokłócić; o to, że sugerował, że nie ma wystarczająco pieniędzy i że pewnie będzie musiał jej pożyczyć, obawiając się o to, że stanie się jego wiecznym dłużnikiem, którego nie będzie mógł się pozbyć.
— Poza tym myślę, że skoro chcesz, żebym tutaj została, to powinniśmy poruszyć kwestię wspólnego mieszkania, nawet jeśli to tylko kanapa. — Przechyla głowę. — Jak mogłabym tak myśleć? Ty i spełnianie zachcianek? Gdybyś którąkolwiek miał spełnić, to pewnie nie dlatego, co działo się w nocy. Myślę, że to by musiało by coś bardziej… wyjątkowego. Jakieś uczucie. Emocja, która by cię do tego pchnęła. W końcu spełnianie zachcianek jest związane z chęcią uszczęśliwienia drugiej osoby.
Convalliana patrzy jak jej ogon wciąż obejmuje jego rękę. Łapie przy sobie oczy Su-Jina, a jej szmaragdowe spojrzenie staje się nieco zaczepne, trochę złośliwe, a ogon przez moment nie rusza się ani trochę – wydaje się przyklejony do męskiej skóry. Dopiero chwilę później odpuszcza i zwija się niemal obrażony.
— Dziękuję — odpowiada jedynie, a potem wstaje, przez moment nie wiedząc, co zrobić. Czuje się dziwnie obco; zupełnie jakby Su-Jin zabrał ze sobą cały komfort, całe ciepło.
Wypuszcza z ust oddech, a potem przedostaje się do garderoby. Po drodze chwyta też przyniesioną wczorajszej nocy reklamówkę. Wyciąga z niej czarną sukienkę – materiał sięga niemal do stóp, mocno przylega do ciała i obnaża dekolt. Dlatego Convalliana łapie jedną z białych koszul Su-Jina, zakłada i stylizuje, zawiązując w supełek przy talii. Rękawy podciąga. Stylizacja łączy w sobie coś eleganckiego z czymś chaotycznym, co tworzy kreację, w której sukkub wciąż wygląda dobrze. Teraz buty – co powinna zrobić? Convalliana wie, że potrzebuje czegoś, aby w ogóle wyjść z domu. W końcu łapie za klasyczne męskie pantofle i jakoś je stylizuje, przede wszystkim wypychając skarpetkami, aby nie ześlizgiwały się z jej stóp. Długa sukienka zakrywa buty i niemal daje fałszywe złudzenie, że nie jest to prowizorka.
— Zrobiłam, co mogłam… — odzywa się, kiedy opuszcza garderobę i pokazuje się Su-Jinowi. Wyczuwa zapach smażonego ryżu z ziołami, warzywami i jajkiem, co tylko przypomina Convallianie o tym, że dawno nie jadła niczego ciepłego. Do tej pory sięgała jedynie po garść tabletek uspokajających, a wszelkie próby przełknięcia jedzenia kończyły się nad sedesem, bo jej żołądek za bardzo się kurczył.
Usuń— Nie wiem, czy cokolwiek zjem… — zaczyna mówić, zajmując miejsce. — Ale skoro zadałeś sobie trud, żeby zrobić to śniadanie, spróbuje coś zjeść i nie zwymiotować — dodaje niepewnie.
CONVALLIANA
— Dziękuję — odpowiada mimowolnie, słysząc komplement. To chyba jeden z pierwszych komplementów, które słyszy z jego ust, a to sprawia, że czuje się nieco nieswojo, nieco dziwnie. Nie jest to jednak złe uczucie, a raczej dość niespodziewane i inne. Convalliana przyjmowała wiele komplementów, wiele pięknych, wyniosłych słów, ale dopiero to krótkie stwierdzenie wyglądasz uroczo cokolwiek dla niej znaczyło.
OdpowiedzUsuńPrzytakuje, gdy słyszy jego spokojny ton i chwyta kubek herbaty.
— Jest w porządku — odpowiada szczerze i bierze łyk, a potem oblizuje dolną wargę i kieruje spojrzenie w jego stronę. Uśmiecha się lekko, a potem dociska szkło do swoich ust i przez moment po prostu milczy.
— Wiem, że nie chciałeś mnie obrazić… po prostu wciąż trudno mi uwierzyć w to, że tutaj jestem, że przyszłam do ciebie i że jesteś dla mnie tak… dobry — tłumaczy się pokracznie, wzdychając cicho. — I tak, uważam, że przyjęcie pomocy to nic złego, ale kiedy cały czas radzisz sobie bez nikogo, w momencie, w którym otrzymujesz tę pomoc, wydaje się, że jesteś słaby… że to wstyd, że to się dzieje naprawdę.
Pociera palcami kubek, kurcząc się nieco.
— Nie poczułam się tym dotknięta. — Potrząsa głową i pozwala, aby złapał jej dłoń. Przez moment przygląda się jego palcom. Uśmiecha się lekko i wzrusza ramieniem, jakby to, że oczarowała jakiegoś mężczyznę w Rzymie było czymś zwykłym, czymś codziennym, bo takim jest. Convalliana umie wykorzystać swoje piękno; umie mówić, umie patrzeć, umie pięknie się ruszać – umie tworzyć całe to teatralne przedstawienie, robiąc wszystko tak, aby mężczyzna poświęcił dla niej wszystko. Nawet jeśli musiałby się przez to zabić.
— Poza tym wcale nie chcę, żebyś był jedną z moich ofiar, dla których liczy się to, abym była zadowolona; abym zawsze dostawała to, czego chcę. I przyznaję: przez to jestem nieco rozpieszczona. — Śmieje się cicho, a potem kieruje spojrzenie w stronę Su-Jina. — Ale ty nigdy mi nie ulegaj. Nie chcę, żebyś stracił gdzieś mój prawdziwy obraz… chcę, żebyś widział przede wszystkim mnie.
Jest to dla niej ważne; to, aby Su-Jin zawsze widział jej duszę, a nie ciało i choć denerwuje się i wkurza, irytuje, że nie jest dla niego pociągająca, że nie jest jego ideałem, że daleko jej do tego, aby zauważył w niej coś pięknego, to cieszy się z tego, że dostrzega coś więcej. Że jest po prostu jego przyjaciółką. Że jest Convallianą.
— Nie musisz się dla mnie poświęcać — odzywa się i smakuje ryżu, oblizując usta językiem. — Dobre… — mruczy krótko i dodaje zaraz potem: — Wspólnie mieszkanie jest dość… cóż, może być nieco problematyczne. Nie przeszkadza mi kanapa ani nic z tych rzeczy. Po prostu będę potrzebować trochę miejsca, żeby upchnąć tutaj swoje rzeczy.
Spuszcza wzrok, a potem kontynuuje jedzenie. Każdy kęs jest wolny i ostrożny – Convalliana nie chce, aby jej żołądek skurczył się za mocno; aby odruch wymiotny był silniejszy niż wszystko inne. Nie chce, żeby Su-Jin słyszał, jak zwraca śniadanie.
— Han-gyeol, przestań… — mamrocze pod nosem, a potem uśmiecha się i mruga gwałtownie, czując łzy. Odkłada sztućce, aby zetrzeć palcami słone krople i pociąga cicho nosem. Cały ten uczuciowy chaos w końcu do niej dociera; rozumie, że ma przy sobie kogoś, kto był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo; kogoś, kto ośmielił się wyciągnąć do niej rękę, mimo że była tak zła, nieidealna i zepsuta.
I wciąż tutaj był. Wciąż był, choć widział tak wiele; widział jej łzy i roztrzęsienie, strach i panikę.
Usuń— Przez ciebie płaczę, ty dupku. — Śmieje się mimowolnie, potrząsa głową i ściera łzy z uśmiechem, bo Convalliana nie łka przez ból i niemoc. Dzieje się tak, bo czuje rzeczywistość inaczej. Bo czuje to, co było dla niej niemalże nieosiągalne, dlatego wstaje, a potem zbliża się do Su-Jina, bezczelnie zajmuje tyłkiem jego kolana i przytula się do niego mocno, wtulając twarz w jego szyję.
— Jeśli mamy razem mieszkać — zaczyna mówić, a jej głos zniekształcony jest przez to, że jej usta niemalże dotykają wampirze skóry i dźwięk nie wydaje się tak wyraźny — to ty robisz śniadania.
CONVALLIANA
— Dobrze… — odpowiada krótko, zawierając w tym słowie wszystko, co chciałaby mu przekazać; w sylabach słychać coś miękkiego i bliskiego, a Convalliana jeszcze przez moment po prostu jest obok, chłonie ciepło i troskę, zupełnie jakby bała się, że to wszystko zaraz się rozpłynie. Okaże się mirażem, fałszem.
OdpowiedzUsuńSpotkanie z funkcjonariuszem policji przebiega dość sprawnie. Mężczyzna o ciemnych oczach przygląda się jej bladej twarzy i wyjaśnia całą procedurę związaną z podpaleniem; że to nie będzie proste, że trzeba czekać. Potem dodaje, że wszystko będzie w porządku – wręcza Convallianie swój osobisty numer telefonu i trochę zbyt długo trzyma jej dłoń w swojej.
— Gdyby cokolwiek się działo… — odzywa się i uśmiecha, łapiąc się jej zielonego spojrzenia, w którym chciałby się utopić; któremu ulega.
Potem Convalliana decyduje się załatwić wszelką formalność z bankiem i dostępem do karty – stara została od razu zdezaktywowana, a nowa miała przyjść w ciągu tygodnia. Demonica podała swój tymczasowy nowy adres. Adres Su-Jina, skoro to u niego miała się przez jakiś czas zatrzymać, biorąc pod uwagę ich dzisiejszą rozmowę przy śniadaniu. Wypłaciła też gotówkę.
W końcu kupiła też kilka nowych ubrań, bieliznę i buty – od razu ubrała wybrane obcasy i zyskała parę centymetrów. Zajrzała też do Desiderium, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Sklep jednak wciąż był jej azylem; wciąż był tym cichym, tajemniczym miejscem, przesiąkniętym zapachem drewna, cynamonu i pieprzu. Earl nie zdążył tutaj dotrzeć, choć Convalliana była pewna, że gdyby tylko chciał, zniszczyłby również jej sklep – zniszczyłby wszystko, co miało dla niej jakiekolwiek znacznie, żeby w desperacji zwróciła się w jego stronę; aby się poddała.
— Chodźmy coś zjeść — odezwała się i wskazała palcem w stronę jednej ze swoich ulubionych restauracji.
Zamówiła dla siebie sałatkę z makaronem i wędzonym łososiem, ryzykując też deserem czekoladowym, który miał formę musu – pucharek był mały i ozdobiony w złote refleksy.
Czarny pick-up zatrzymał się, a Convalliana odetchnęła cicho i rozpięła pas. Po obiedzie udało jej się jeszcze porozmawiać z niejakim Ivanem Perrym, który zajmował się budowlanką – jutro miał przyjechać i obejrzeć jej dom oraz oszacować straty. Z góry jednak powiedział, że tego typu renowacje zazwyczaj trwały od dwóch do trzech miesięcy.
— Dziękuję, że pojechałeś ze mną — odzywa się, odwracając głowę w stronę Su-Jina. — Nie wiem, czy dałabym radę bez ciebie… komisariat, bank, zakupy. Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok mnie, a ja się tylko temu przyglądam.
Convalliana zawija kosmyk włosów za ucho i przygryza dolną wargę.
— Po prostu chcę, żebyś wiedział, że jestem wdzięczna — dodaje jeszcze, a potem opuszcza auto i okrąża je, aby wziąć z bagażnika torby.
Kieruje się w stronę domu i przystaje w momencie, w którym dostrzega paczkę – udaje jej się rozczytać swoje imię. Dla Convalliany. Sukkub marszczy się mimowolnie, a potem schyla się po pakunek i nieco niepewnie przekracza próg – podejrzewa już, że adresatem był Earl. Wyczuwa jego zapach: tytoń i piżmo.
Odkłada torby gdzieś w salonie, a potem sztywno zajmuje kanapę i przez moment przygląda się przesyłce. Przełyka nieswojo ślinę, aż w końcu gwałtownie otwiera pakunek, aby zakończyć całą tę niepewność i strach. W środku znajduje się kilka zdjęć, w tym jedno, które musiało zostać zrobione w Rzymie – ona stojąca naprzeciwko Su-Jina, uśmiechnięta, trochę zaczerwieniona, gdy jego ręce obejmowały jej talię. To wspomnienie wydaje się nagle tak odległe, tak… zimne. Przez moment Convalliana ma wrażenie, że to nigdy się nie wydarzyło – że to iluzja.
— To od Earla… — Udaje jej się cokolwiek powiedzieć, gdy Su-Jin staje obok. Drżącymi dłońmi wyciąga też inne zdjęcia, a widząc siebie sprzed lat – widząc złamany nos, zaczerwienione plecy. Widząc krew przy udach, dostrzegając jego ręce przy ciele, przy ciele tamtej Convalliany – coś w niej pęka. To jednak nie koniec. Oprócz zdjęć, w paczce znajduje jedną z sukienek, w które lubił ją ubierać. Biała, ozdobiona w koronkę i kilka haftów niebieskich kwiatów – bardzo delikatna i dziewczęca, ale gdy tylko sukkub bierze ubranie w ręce, drze materiał, dyszy ciężko i warczy pod nosem. Kątem oka dostrzega, że pod spodem, głęboko w kartonie, Earl dołączył również list, ale nie sięga po kopertę.
UsuńGwałtownie rzuciła się biegiem do toalety i jest w stanie jedynie pochylić się nad sedesem, a wszystko to, co dzisiaj zjadła, zwraca z żałosnym jękiem. Czuje też własne łzy – te wchodzą do jej nosa i ust, zalewają wszystko, aż trudno jej w ogóle cokolwiek dostrzec. Drobne ciało drży, łamiąc się z każdym oddechem.
CONVALLIANA
[Przepraszam za zwłokę, musiałam odetchnąć :)]
OdpowiedzUsuńNatura syren była w istocie niezwykle prosta, były ciekawskie i próżne, ale i ich największą słabością było pragnienie. Pragnęły się podobać. Pragnęły posiadać. I pragnęły przeżyć. Wszystko to mogło mieć odzwierciedlenie w szerokiej gamie potrzeb i dotyczyć rozmaitych rzeczy, nie były więc tak banalne i proste do poznania. Seline była bardzo typową przedstawicielką swojej rasy i za brak oryginalności wcale się nie obrażała, a może nawet rozczarowałaby nieznajomego, gdyby porozmawiali dłużej, bo w gruncie rzeczy ona niespecjalnie była tajemnicza. Tak po prawdzie to poza jedną tajemnicą, więcej nie miała.
Seline lubiła się droczyć i zaczepiać, ale nigdy nie było to prowokacją, ani działaniem mającym złośliwie uprzykrzyć komuś dzień. Była pogodna i serdeczna, a nawet w takiej chwili jak ta, gdy obnażona miała przed sobą istotę, której natury nie umiała rozgryźć, nie robiła nic, aby mydlić oczy mężczyźnie i odwracać od siebie uwagę uszczypliwościami. Gdyby chciał ją zaatakować, pewnie już by podjął pierwszą próbę, poza tym nie wyczuwała złych intencji, a swojej intuicji zawsze wysoko ufała.
- Proszę o to kogoś, kto może zna i rozumie minimum kultury, nie chcę żebyś mnie oglądał - mruknęła tylko, szczerze urażona sugestią wskazującą, że gość znad brzegu doskonale zdaje sprawę z tego, że syrena ma dwoistą naturę i w jednej chwili z pięknej i powabnej istoty może przeobrazić się w bardziej krwiożerczą kreaturę. Nie potrzebowała, aby wskazywał jej granice, których sama zawsze była świadoma, których pilnowała, aby tych granic nie przekraczać dla własnego dobra, jak i otoczenia.
Nie miała zamiaru atakować, raczej uważnie obserwowała i była czujna, gotowa na niespodziewany atak z strony nieznajomego. Ale znała też swoje możliwości, nie miałaby na lądzie żadnych szans, z kolei to małe, brudne, zamknięte jeziorko... też nie nadawało się do niczego, gdyby doszło do starcia z inną istotą. W tej chwili Seline była słaba i bezbronna jak człowiek, więc nazywanie jej w takich okolicznościach drapieżnikiem nieco traciło na znaczeniu, więc jedynie czekała na uprzejmość z lekkim uśmiechem. Palce zatapiały jej się w mule i było to ohydne uczucie!
- Dziękuję - rzuciła krótko, gdy wreszcie otrzymała zgodę. Nie chciała naruszać jego granic, ani aby ktokolwiek naruszał jej własnych, więc ten gest dobrej woli potrafiła docenić.
Wyszła... nie, to złe słowo. Podpierając się na rękach, niemal wyczołgała sie na brzeg, szorując łuskami po błotnistym tnie, a gdy znalazła się już na trawie, odetchnęła głęboko, zagryzając mocno wargi. Trwało to chwile, nim łuski zaczęły się chować, a ogon połyskujący jak drogocenny skarb przeobraził w dwie szczupłe nogi. Starała się nad sobą panować, aby nie wydać z siebie dźwieku zdradzającego, że to boli. Selina na drżących kończynach stanęła w końcu na ziemi i sięgneła po ubrania. W pierwszej kolejności zawiesiła na szyi rzemyk i tylko rzuciła uważne spojrzenie mężczyźnie. Jego żart jej nie rozbawił, ale była wdzięczna, że zakrył oczy i tak czuła sie teraz... źle. Nie tyle skrępowana jego obecnością, co przyłapana na własnej niezgrabności, a do tego nie przywykła. Skrzętnie ukrywała każdą słabość i nie ujawniała się z tym, jak można ją skrzywdzić, lub w czym nie jest doskonała i silna.
- Wydaje mi sie, że do moich rodzinnych stron mam znacznie bliżej, niż ty - zaczeła mówić, gdy już bielizna i spodnie były na swoim miejscu, okrywając blade działo.- Dawno mnie tam jednak nie było, pochodzę z wód okalających małe i ciche wysepki Greckie - wyznała, nie podając nazw. Może ich nie pamiętała, a może nic by mu to nie powiedziało. Istniała też szansa, że były to wysepki, których jeszcze nie nazwano, ale raczej sprawa wątpliwa przy wysokiej potrzebie ekspansji człowieka.
Włożyła koszulkę i sweter, biustonosz wciskając w kieszeń kurtki i tę ostatnią narzuciła na ramiona. Poprawiła mokre włosy, zaczesując je w tył i spojrzała na mężczyznę, siadając na ziemi, aby uporać się z skarpetkami i obuwiem.
Usuń- Już możesz patrzeć, Su-Jin - rzuciła z rozbawieniem, bo tak uroczo, ale i śmiesznie wyglądał, gdy zasłaniał oczy i gdy znów mogła dostrzec jego twarz, posłała mu szeroki uśmiech.
Seline
Nie chciała, żeby widział to wszystko; aby był świadkiem tego, jak słaba i żałosna jest; jak niewiele potrzeba, by móc zobaczyć jej panikę, strach, ale w tym momencie ciało Convalliany okazało się zdradliwe. Obnażyło się, odsłoniło i próbowało zawalczyć o oddech.
OdpowiedzUsuńCzuje jego dłonie przy swoich włosach; czuje jego obecność, a to sprawia, że jest jej wstyd. Czuje się żałośnie; czuje, że nie powinien tutaj być, ale Su-Jin trwa tuż obok. Kolejny spazm przelewa się przez jej szkielet, a Convalliana zamyka mocno oczy i wypluwa z siebie wszystko to, co udało jej się dzisiaj zjeść. Zaraz potem odchyla się nieco, wyciera resztkę rzygowin z ust i bierze oddech.
Nie patrzy w stronę Su-Jina i wstaje, aby stanąć przy umywalce. Odkręca kurek od zimnej wody i najpierw płucze usta, a potem myje twarz i tak pochylając się i drżąc, próbuje to wszystko zrozumieć.
Spodziewała się, że Earl dotrze aż tutaj i że ruszyłby jej śladem wszędzie; że nie odpuściłby sobie i nie dałby jej odetchnąć, byleby koniec końców się złamała, bo Convalliana doskonale rozumie to, co chciał jej przekazać. Pragnął po prostu, aby wróciła; aby wróciła do niego. Wróciła do domu, który nigdy nie był jej. I chyba to obrzydzało ją najbardziej – to, że ten marny człowiek sądził, że zdołała cokolwiek do niego poczuć.
— Przepraszam, że musiałeś to oglądać — odzywa się drżącym głosem, a potem jeszcze raz przemywa twarz i zakręca wodę, zaczesując włosy w tył. Przez moment po prostu stoi, oddychając ciężko, a chwilę później odwraca się do Su-Jina, oglądając jego twarz w surowym świetle jarzeniówki.
Nikt nigdy nie widział jej w takim stanie. Nikt nigdy nie widział jej słabych łez, nie widział tego, co wyznaczało ścieżkę czegoś słabego; czegoś irytującego złego; czegoś, co wywoływało palący wstyd. I chyba tego obawiała się najbardziej – tego, że Su-Jin docierał do każdej z jej granic i robił krok, przekraczał linie tak subtelnie, tak delikatnie, że trudno jej było jakkolwiek zareagować. Dopiero teraz zrozumiała, że to wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane i wrażliwe, ale co, jeśli Su-Jin użyje tego wszystkiego przeciwko niej? Chce mu ufać; chce wierzyć, że nie zrobiłby niczego, co mogłoby ją skrzywdzić.
— Już wszystko w porządku — dodaje, choć nic nie jest w porządku. Convalliana ma wrażenie, że każdy jej kolejny ruch to błądzenie we mgle; że wszystko wokół niej runęło i że porusza się teraz po ruinach. — Earl zostawił jeszcze list.
Wie, że powinna przeczytać to, co napisał; wie, że to ważne, choć wcale nie ma ochoty sięgać po kopertę, ale kiedy opuszcza łazienkę, wyciąga dłoń i rozrywa papier, czuje jak boleśnie szybko bije jej serce. Rozgląda się po salonie, jakby chcąc się upewnić, że wciąż tutaj jest – że to wciąż dom Su-Jina, a potem zaczyna czytać.
Earl zaczyna do Moja piękna laleczko, co jedynie sprawia, że w Convallianie rośnie wstręt; wstręt do tych słów, wstręt do samej siebie. Potem pisze o tym, że tęsknił; że nie może się doczekać, aż zabierze ją do nowego domu; że jest w niej zakochany i że wie, że jej uczucia do niego nie zmieniły się ani trochę – Earl wierzy w to, że Convalliana go kocha; że upiła się miłością do kogoś, kto przez dwa lata wciąż i wciąż próbował zrobić z niej idealną marionetkę. Idealną żonę. W liście tłumaczy się ze swoich czynów – opowiada o tym, że to konieczne; że tylko wtedy Convalliana zrozumie, że powinna do niego wrócić, aż w końcu dodaje, że nie podoba mu się, że profesorek filozofii jest tak blisko niej. Że powinien zniknąć i się nie mieszać; że jest jedynie przeszkodą.
Czuje jak zaciska się jej gardło; jak panika wszczepia pazury w jej kark; jak przez chłód kostnieją jej palce, a potem odwraca głowę w stronę Su-Jina, ale nie umie niczego dostrzec – wszystko jest rozmyte, aż w końcu bierze gwałtowny oddech i świat znów ma swoje rysy.
Usuń— Ja nie… ja muszę stąd wyjechać — wyrzuca z siebie nieporadnie, odkłada list, a potem zaczyna zbierać wszystkie zdjęcia. Wie, że Su-Jin dostrzegł je wszystkie; że zobaczył to, czego nie powinien; to, czego się wstydziła, ale to nie było teraz ważne. Fotografie potwierdzały jedynie to, co powiedziała wcześniej o Earlu i o tym, co jej robił.
Wrzuca wszystko do jednej z papierowych toreb, gorączkowo myśląc o tym, gdzie powinna uciec. Grecja? Może gdzieś dalej? Może Australia?
CONVALLIANA
Cisza panująca w miejskiej bibliotece była tak wyraźna, że niemal ogłuszająca. Słyszał w niej doskonale swój oddech i każde uderzenie serca, a to powoli zaczynało być dla niego niepokojące i nieprzyjemne.
OdpowiedzUsuńZa oknami panował mrok, rozświetlony jedynie światłem ulicznych latarni i kolorowych witryn sklepowych. Robert zawsze odwiedzał bibliotekę o tej godzinie, praktycznie tuż przed zamknięciem, kiedy miał pewność, że nie natknie się na zbyt wielu ludzi, którym mógłby przypadkowo zrobić krzywdę. Już sama świadomość, że poza bibliotekarką, zbierającą się powoli do wyjścia, był tu sam i w razie jakichkolwiek komplikacji skończy się co najwyżej na kilku porozrzucanych książkach znacząco go uspokajała.
W ciszy i skupieniu przesunął dłonią po grzbietach starych i mocno zakurzonych książek. Język łaciński. Podręczniki do nauki, ćwiczenia z tłumaczeń… Średniowieczna łacina? Zatrzymał się przy tej pozycji i przerzucił kilka kartek, by upewnić się, że to mogło być to czego szukał. Grafiki przedstawiające gotyckie pismo typowe dla kościelnych ksiąg wyglądały obiecująco. Sięgnął jeszcze do kieszeni po telefon i powiększył jedno ze zdjęć.
Fotografia przedstawiała stronicę ze starej księgi, zapisanej gotyckim pismem, bogato zdobionej. Tekst był zapisany w łacinie, ale mimo to podstawowe łacińskie słowniki niewiele pomagały w odczytaniu treści. Przez chwilę w skupieniu porównywał czcionkę ze zdjęcia z przykładami z książki. Wydawała mu się dość podobna, choć nie był tego do końca pewien. Na wszelki wypadek zdecydował się wypożyczyć tą książkę i zgłębić temat dokładniej. Po chwili zastanowienia wziął jeszcze książkę z tłumaczeniami średniowiecznych tekstów liturgicznych.
– Zamykamy za niecałe pół godziny – głos bibliotekarki sprawił, że Robert niemal podskoczył. Nie słyszał, gdy podchodziła, zbyt skupiony na wpatrywaniu się w literki.
Skinął pośpiesznie głową na znak zrozumienia.
– T-tak… Już kończę – wybełkotał w końcu pod nosem.
Kobieta odwróciła się i już miała odejść, gdy zdobył się na odwagę.
– Przepraszam… Wie pani czy są tu jakieś książki na temat średniowiecznego pisma? – zapytał – Takiego jak w książkach przepisywanych przez mnichów, ozdobne pismo gotyckie i tak dalej…
Bibliotekarka zamyśliła się przez chwilę, po czym skinęła głową, dając znać, by poszedł za nią. Sprawdziła coś jeszcze w katalogu.
– Paleografia. Czwarty regał po lewej, pismo o którym mówisz to tekstura – powiedziała wskazując konkretną część biblioteki.
– Dziękuję – odpowiedział, po czym szybko udał się we wskazanym kierunku.
Paleografia… Tekstura. Odnalazł właściwe książki i przez chwilę w otępieniu wpatrywał się w niemal dwie półki poświęcone wyłącznie temu tematowi. Nie miał pojęcia od czego powinien zacząć. Od historii tego pisma? A może od czegoś do nauki alfabetu? Ta druga myśl wydała mu się chyba bardziej sensowna i obiecująca. Ostatecznie z całego ogromu książek wybrał trzy. Jedną do nauki alfabetu, jedną będącą analizą porównawczą różnych stylów tekstury i w końcu trzecią, traktującą o rozwoju tego stylu i jego wpływie na pismo gotyckie.
Zebrał wszystkie wybrane książki i skierował się w stronę stanowiska bibliotekarki, kiedy usłyszał jej radosny głos.
– Dobry wieczór profesorze! Zdążył pan w ostatniej chwili…
Robert poczuł dyskomfort na myśl, że nie jest tu sam. Z drugiej strony tytuł „profesor” wzbudził w nim nagłą nadzieję. Do tej pory nie trafił na nikogo z tutejszego uniwersytetu, choć bardzo chciał. Od dawna nosił się z myślą, by spróbować poprosić kogoś z pracowników naukowych o pomoc w tłumaczeniu tekstu, choć myślał raczej o jakimś studencie, któremu mógłby zapłacić za przetłumaczenie księgi. Może to była dobra okazja? Mógłby zapytać tego profesora czy znał kogoś z odpowiedniego kierunku?
Pomysł wydawał się nieco szalony i głupi, w końcu równie dobrze mógł trafić na profesora matematyki, który nie miał pojęcia o studentach z kierunków humanistycznych. Robert westchnął tylko. Ostatecznie wyjdzie po prostu na idiotę. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Łatkę dziwaka już miał, kolejna nie wydawała mu się szczególnie zła.
– ...Mam dla pana książki, które obiecałam odłożyć – kontynuowała bibliotekarka, wyjmując kilka starych tomiszczy spod lady.
UsuńRobert powoli podszedł bliżej, wraz ze swoimi książkami, i z zaciekawieniem zerknął na książki, które bibliotekarka położyła przed nieznajomym mężczyzną. Większość nazwisk ani tytułów absolutnie nic mu nie mówiła. Kiedy jednak dostrzegł jeden tytuł brzmiący wyraźnie po łacinie serce zabiło mu szybciej i z nadzieją.
Dopiero teraz podniósł wzrok na mężczyznę, nazwanego profesorem. Jego widok nieco go zaskoczył. Spodziewał się raczej stereotypowego, starszego, lekko siwiejącego człowieka w okularach. Zamiast tego mężczyzna był bardzo młody, wyglądał niemal na jego rówieśnika, choć przecież to raczej nie mogło być możliwe. Może to kwestia niezwykłej, azjatyckiej urody? Azjaci zawsze wyglądali bardzo młodo… Przez chwilę Robert przyglądał się nieznajomemu z zaciekawieniem, może nieco zbyt wielkim i zdradzającym brak obycia i wychowania. Ale po prostu nie potrafił oderwać wzroku od mężczyzny. Było w nim coś dziwnego i niepokojącego. Przypominał mu drapieżnika, otaczała go przerażająca aura. Ale nie taka, która kojarzyła mu się z koszmarami mrocznych rytuałów i demoniczną energią. Nie… To było coś innego. Coś jak podziwianie dzikiego tygrysa w zoo. To uczucie, że gdyby nie grube szkło dzielące zwiedzających od drapieżnika, to wystarczyłby zaledwie jeden krok, by wpaść w mordercze szpony i paszczę czegoś pierwotnego i niezwykłego.
– Przepraszam… – zaczął i zamilkł.
Dostrzegł jego oczy i poczuł się nieswojo. Nie były ludzkie. Nawet jeśli wyglądały zupełnie normalnie, czuł w jego spojrzeniu coś obcego. Coś piekielnego. Coś, czego nie potrafił nawet nazwać…
To sprawiło, że Robert poczuł się niepewnie. Miał chęć cofnąć się. Zostawić te wszystkie książki i po prostu wyjść. Skoro jednak już się odezwał, skoro powiedział A, musiał powiedzieć i B.
I stracić być może jedyną szansę na poznanie odpowiedzi…
– Pan jest profesorem na tutejszym uniwersytecie, tak? – zapytał, choć to pytanie wydawało mu się idiotyczne. W końcu gdzie niby miał być? No dalej, błaźnij się dalej Emyr… – Mogę zapytać co pan wykłada?
Robert
Przytakuje niemo jego słowom, chcąc przyjąć każde jego słowo prosto do swojego serca, ale to drży i buntuje się, jakby obawiało się bardziej obnażyć – jakby bało się, że zostanie rozbite, strzaskane i że tym razem skończy się to tragicznie.
OdpowiedzUsuńChce jednak wierzyć, że tym razem będzie inaczej – że nie stanie się nic złego, gdy się obnaży i gdy w końcu zaangażuje się w coś, co do tej pory było dla niej nieosiągalne. Przywiązanie się do kogoś, troska czy strach o czyjeś życie – to wszystko wydawało się tak abstrakcyjne; tak inne i niemożliwe, ale teraz, gdy Convalliana zaczyna rozumieć, że Earl może zagrozić również Su-Jinowi, czuje własną niemoc.
Han-gyeol znika gdzieś dalej i sukkub po prostu wbija nieobecny wzrok w kartkę. Nie wie, co zrobić; jak się zachować; co powiedzieć – jak przyjąć to, co się działo. Jedynym wyjściem, które jest dla Convalliany idealne, to ucieczka. Szybka, gwałtowna ucieczka. Zostawienie wszystkiego poza i pójście w niepamięć. Zmuszenie się do tego, aby nie pamiętać; aby odrzucić każde ze wspomnień i zacząć nowe życie.
— Wiem, mówiłeś, ale to wszystko zmienia — stwierdza szybko, może zbyt szybko, bo w jej słowach ciężko doszukać się akcentów; Convalliana zerka w jego stronę, a potem usilnie próbuje powstrzymać łzy. Nie chce płakać, ale w całej tej sytuacji wydaje się to najmniej bolesne.
— Ja nie wiem… nie wiem… — Potrząsa głową w momencie, w którym Su-Jin łapie za jej ręce. Kurczy się w sobie, chaotycznie łapie oddech i przyjmuje jego spojrzenie, choć nie wie, czy to dobry pomysł. Wszystko dzieje się zbyt szybko – wszystko zaczyna pędzić, obijać się o niewidzialne ściany i rozbijać cienkie szkło, które już dawno powinno zostać roztrzaskane. Convalliana łapie jego spojrzenie w swoje zielone, mokre oczy i przez moment milczy.
— To nie tak, że nie chcę z tobą zostać. Po prostu boję się, że oberwiesz rykoszetem; że przez to, że Earl chce… że chce mnie, zostaniesz w jakiś sposób skrzywdzony — wyznaje niemal szeptem. — Wiem, do czego jest zdolny i wiem, że nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się stało… gdybyś znów znalazł się w takiej sytuacji jak w Rzymie. — Drżącymi palcami sięga do jego obojczyków i dociska palce do miejsca, w którym biło jego serce.
Jest to niemy i wiele znaczący dla niej gest; gest, w którym niemo oznajmia, że wie o tym, że Su-Jin nie przeżyłby kolejnej takiej rany. Że jego serce, choć teraz już silnie uderzające w rytm, zostałoby bezpowrotnie zranione, a wtedy Convalliana mogłaby obwiniać tylko siebie.
— Dobrze… — wyrzuca z siebie, kiedy Su-Jin znów zaczyna do niej mówić. Zabiera ręce, zawija kosmyk włosów i przytakuje jego dalszym słowom.
Odwraca spojrzenie, gdy wampir wrzuca wszystko do papierowej torby – Convalliana chce, żeby to wszystko zniknęło; żeby spopieliło się i wymazało każde jej wspomnienie, które wciąż i wciąż wbijały się w jej duszę i obdzierały z tego, co niewinne. Sukkub doskonale pamięta tę sukienkę – Earl po kolejnym brutalnym stosunku, kiedy to wisząc nad jej ciałem, przyglądał się temu, co zrobił, sięgnął po ubranie i zaczął ubierać pokonaną demonicę w coś, co dla niej wybrał – w coś, co jego zdaniem było idealne dla jego pięknej laleczki.
Kieruje wzrok w stronę Su-Jina, kiedy ten zadaje pytanie, a potem nieco niepewnie przytakuje.
— Tak. To zdjęcie nie ma nic wspólnego z Earlem i nie chcę, żeby tak było — stwierdza cicho. Fotografia, którą chce zatrzymać Su-Jin jest inna niż wszystkie i Convalliana nie ma zamiaru zatruwać tamtej chwili kimś takim jak Earl. To wspomnienia, tamta chwila, tamten wyjątkowy moment należał tylko do niej i Su-Jina – było to tak niewinne, czyste i intymne, że wydaje się nieprawdopodobne.
Chwyta za szklankę i przytakuje, pochylając się nad naparem. Wyczuwa przyjemny aromat ziół, a potem przechyla szkło i wypija, głośno przełykając. Przez moment obawia się, że znów będzie zwracać, ale jej żołądek nie kurczy się i nie ściska boleśnie – to dobry znak.
Usuń— Dziękuję. — Wymija Su-Jina, aby podejść do zlewu i umyć szklankę, a potem wyciera ręce w ścierkę i odwraca się niepewnie. Wampir stoi naprzeciwko, kuchnia jest cicha, a wokół zaczyna robić się ponuro – wieczór wymierza kolejny krok, żeby móc zająć całe niebo.
Przeciera dłońmi zmęczoną twarz, wzdycha cicho i odzywa się w końcu:
— Chciałabym... chciałabym wziąć kąpiel i się położyć. — Ściąga z siebie jego koszulę — Przygotujesz dla mnie kanapę?
CONVALLIANA
Prycha cicho, trochę z oburzeniem, trochę z dziwnym zadowoleniem, gdy słyszy z jego ust to stwierdzenie.
OdpowiedzUsuń— Jeśli tak bardzo się starasz, muszę być grzeczna — rzuca w jego stronę i uśmiecha się lekko, nie chcąc odcinać się od tego, co działo się tu i teraz, a właśnie w tej chwili była z Su-Jinem; to nie był Earl; to nie jego ręce podały jej herbatę ziołową i to nie jego uśmiech wyłapywały jej oczy.
Nie odpowiada, gdy Su-Jin proponuje, aby spała u niego. Chyba nie chce tego robić – nie chce przyzwyczajać się do czegoś, co było tak kruche i tak niepasujące do tego wszystkiego, choć przecież w jego ramionach czuje się… inaczej. Czuje bezpieczeństwo. Boi się jednak, że jest to zbyt delikatne i w jakimś sensie niewłaściwie.
Kiedy wampir opuszcza dom, Convalliana bierze oddech i rozgląda się wokół, jeszcze raz chcąc się przekonać o tym, że nie jest to fałszem; że nie wyobraziła sobie tego, chcąc chronić samą siebie. Opiera dłoń o kuchenny blat i dociska palce, czując chłód – to jest sygnał, który daje jej pewien punkt odniesienie do tego, co prawdziwe.
Sięga do jednej z toreb i wyciąga piżamę – rezygnuje z góry i bierze tylko dolną część. Chwyta koszulkę, w której spała wczoraj – koszulkę Su-Jina, która przesiąkła jej zapachem i która stała się niejako jej niemą własnością.
Znika w łazience, a tam bierze kąpiel. Wanna napełnia się i pęka od piany – Convalliana sięga po szampon, myje włosy i łapie gąbkę. Oddycha głęboko zapachem wanilii, który roztacza się obok, a potem szoruje skórę – szoruje coraz mocniej i mocniej. Mocniej z każdym wspomnieniem, w którym pojawia się Earl, aż w końcu przy jej biodrze pojawia się krwawy ślad – sukkub czuje szczypanie, a to zatrzymuje tę chorą próbę zmycia z siebie niechcianego dotyku.
Zanurza się w wodzie, przez moment wstrzymując oddech i wynurza się gwałtownie, zaczesując włosy w tył. Opiera się o wannę i wstaje, sięgając ręcznik – spuszcza pianę i sprząta po sobie. Zaraz potem ubiera męską koszulkę i krótsze, jedwabne spodnie od piżamy ze subtelną koronką przy nogawkach.
— Już wróciłeś? — Patrzy w jego stronę i uśmiecha się lekko, widząc, jak zajął fotel z przyniesionym tutaj laptopem. Śmieje się cicho i potrząsa głową. — Nie, nie będzie mi to przeszkadzać, ale wiesz? Chyba przeszkadza mi, że siedzisz tak daleko…
Zajmuje miejsce i sięga po kołdrę, aby się nieco przykryć. Mimo że nie jest tutaj zimno, Convalliana czuje wewnętrzny chłód – chłód, który koresponduje ze strachem; z tym, co ukryte i ciężkie; z tym, co powinno zostać pod spodem.
— Pewnie nie chciał ryzykować — stwierdza cicho, wiedząc, że Earl nie był człowiekiem, który działał pochopnie i bez planu. Każdy jego ruch był doskonale przemyślany i chyba tego Convalliana obawiała się najbardziej.
Marszczy się nieco, gdy Su-Jin ciągnie temat dalej.
— Tak. Zazwyczaj w paczkach było też coś martwego: sarna, ptak, królik… nie wiem, czy robił to po to, aby mnie wystraszyć, czy może miał inny cel — odpowiada szczerze, pocierając palcami czoło, chcąc sobie przypomnieć każdy szczegół. — Przepraszam, że nie powiedziałam o tym wcześniej. Kompletnie o tym zapomniałam — dodaje szybko, nie chcąc, aby się gniewał; aby podejrzewał, że próbowała cokolwiek zatuszować.
Podciąga kolana pod brodę i opiera o nie podbródek. Wbija wzrok w posadzkę, mrugając wolno – czuje własne zmęczenie, ale tym razem jest ono inne. Nie tak absurdalne czy bojaźliwe.
UsuńOdwraca głowę w stronę Su-Jina, kiedy ten siada obok, a kiedy tylko pojawia się tak blisko, ogon Convalliany niemal od razu wystrzeliwuje w jego stronę i bezczelnie obejmuje jego pas, łasząc się jak kot. Sukkub parska cicho, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, a potem po prostu opiera głowę o męskie ramię i wydaje z siebie ciche sapnięcie.
— Myślę, że to nie ostatnia paczka... — odzywa się szeptem. — Jestem pewna, że każda kolejna będzie gorsza od poprzedniej i chyba tego się boję; tego, że w końcu zobaczę coś, co mnie złamie.
CONVALLIANA