2 lutego 2023

Some say the world will end in fire,

Some say in ice.

From what I’ve tasted of desire,
I hold with those who favor fire.
But if it had to perish twice,
I think I know enough of hate
To say that for destruction ice
Is also great
And would suffice.
Cho Su-Jin
Prawdziwe imię: Han-gyeol — ur. 22.VII.1365, Goryeo - zm. 12.VIII.1394, Joseon — fizycznie ciało 29 latka, oficjalnie około 34 lata — Gang-si — Profesor i wykładowca filozofii na uniwersytecie w Woodwick — Filozofia przyrody największą pasją — Spektrofobia — Nerwica natręctw polegająca na obsesyjnym liczeniu — Niechęć do bycia dotykanym tłumaczona jako hafefobia — Miopia — Światłowstręt — Hiperestezja — Alergia na brzoskwinie — W Woodwick od sierpnia 2022 roku — Dom na obrzeżach miasta, z widokiem na jezioro
Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość…

Kiedyś myśląc o istotach tak wiekowych jak on sam teraz, myślał o potędze, o niczym nieograniczonej, niemal boskiej mocy. Myślał o byciu istotą doskonałą, ponad inne, nieskrępowaną żadnymi zasadami. Ani prawami ludzkimi, ani prawami natury, które lekceważył samym swoim istnieniem. Postrzegał się za lepszego od innych — ludzi i nieludzi. Przeznaczonego do czegoś więcej. A teraz?

Teraz, po kilkuset latach i ostatnim szalonym stuleciu, z zaskoczeniem odkrywa, że wcale nie pragnie tego wszystkiego, a jego dawne wyobrażenia były jedynie fantazjami niedojrzałego młodzika zakochanego we własnej mocy. Teraz wszystkim czego potrzebuje od życia jest cisza i spokój… Dom gdzieś na odludziu, blisko natury. Cisza nocy zakłócana jedynie szumem liści na wietrze i muzyką owadów. Zapach deszczu na mokrej ziemi. Delikatny dotyk jedwabiu na skórze. Błogi spokój w towarzystwie starego manuskryptu. Fascynacja w oczach studentów słuchających jego wykładu o filozofii przyrody czy fenomenologii. To wszystko w zupełności wystarcza i daje mu przyjemne uczucie komfortu i satysfakcji.

I czasem tylko, w całej tej spokojnej, przyjemnej rutynie, łapie się na tym, że zaczyna być bardziej ludzki niż kiedyś, a jego stabilną egzystencję zakłócają niespodziewane i zdecydowanie niechciane odruchy człowieczeństwa...

Odruchy, które nieco go niepokoją i coraz bardziej irytują.
Witam serdecznie! Kartę sponsoruje temat fobii, filozofii, „Fire and Ice” Roberta Frosta oraz cudowny Lee Soo Hyuk. Przygarnę wszelkiej maści wątki i powiązania — zwłaszcza naszych studentów, znajomych z uczelni, przyjaciół i wrogów — im bardziej skomplikowane, psychologiczne i emocjonalne tym lepiej.
Kontakt: laplaceademon@gmail.com || Poprzednie KP: 1

199 komentarzy:

  1. — Tak, jeśli cokolwiek sobie przypomnę, powiem — odpowiada, przytakując jego słowom. — Nie wiem jednak, czy będzie to jakoś bardzo przydatne… po prostu wszystko zaczęło się jakieś dwa tygodnie temu. Ja… nie myślałam, że tak się to skończy.
    Convalliana nie przewidziała tego, że Earl posunie się do tak drastycznych kroków; że z każdym dniem będzie robił się coraz bardziej bezczelny i brutalny. Aż w końcu podłoży ogień, wiedząc, jak to się skończy. Świadomie podejmował każdą z decyzji i chyba to sprawiało, że był aż tak niebezpieczny. Skoro umiał zadawać ból, posiać strach i tropić ofiarę, to do czego jeszcze był zdolny?
    Kiedy słyszy jego cichy śmiech, odwraca spojrzenie i spogląda po twarzy Su-Jina – jest tak blisko, że może dostrzec każdą z rys. I choć nie jest to pierwszy raz, gdy może dostrzec jego skórę i każdą krawędź, to dopiero teraz uświadamia sobie, że rzadko słyszy jego śmiech. Dlatego ten moment, ta właśnie chwila, wydaje się dla Convalliany szczególna. Mimowolnie się uśmiecha i niewinnie potrząsa głową.
    Przygląda się, jak Su-Jin łapie za jej ogon, a jego dotyk jest delikatny – czuje jego palce i paznokcie, a ogon poddaje się każdemu ruchowi, każdemu szelestowi, dając się głaskać i dotykać, zupełnie jakby akceptował tę pieszczotę. Dlatego owija się ciaśniej i chłonie całe dane mu ciepło.
    — Tak… dobrze… — stwierdza, czując jak jej gardło zaciska się z emocji; jak ciało kurczy się i próbuje złapać oddech, który nie chce dotrzeć do płuc – każda z emocji rozsadza jej czaszkę; wdzięczność, strach, smutek, bliskość, nadzieja. Wszystko to obija się o siebie i tworzy coś monstrualnego; coś, co wydaje się mimo wszystko pasować do tego, co się dzieje. I Convalliana akceptuje tę rzeczywistość; akceptuje to, że Su-Jin jest tuż obok i chwyta jego wyciągniętą dłoń, wierząc, że nie skończy się to kataklizmem.
    Nie rusza się, gdy wtula policzek w jej głowę, a jedynie bierze oddech i uśmiecha się w momencie, w którym Su-Jin łapie za jej dłoń – odwzajemnia uścisk, a jej ręka ginie w tym niemym geście, w którym przez moment nie ma niczego więcej oprócz niepewnych słów i łagodnych niedomówień. Nie ma żadnych żądań. Nie ma oczekiwań. Convalliana czuje jego bliskość i troskę, a to jest tak inne, tak dziwne od tego, z czym przyszło jej się zmierzyć.
    Ogon ociera się o jego dłonie, a potem niechętnie się odsuwa, falując przez moment – przecina delikatnie powietrze, a Convalliana wbija swoje zielone oczy w męską sylwetkę. Od kiedy był tak blisko? W którym momencie się to stało? Serce sukkuba wybija się z rytmu, a próbując nadrobić stracone uderzenia, pracuje szybciej – to sprawia, że demonica odwraca wzrok.
    — Dobranoc, Han-gyeol. — Posyła w jego stronę uśmiech, a potem po prostu wtula policzek w poduszkę i przez moment wpatruje się w ścianę.
    Wydaje jej się, że mogłaby się do tego przyzwyczaić – do tego, że Su-Jin jest obok; że jest jej przyjacielem i że zawsze wie, co powiedzieć, aby przegonić niepokój. Każde jego łagodne słowo, które kieruje do niej i które jest jak lek, traktuje jak coś osobistego; jak jakąś wyjątkowo cenną pamiątkę.
    Zakopuje się w pościel, odwraca się i dotyka palcami swojej głowy – wciąż ma wrażenie, że czuje tam wtulony policzek Su-Jina.
    W końcu zasypia, ale nie jest to sen, który pozwoliłby jej odetchnąć; który pozwoliłby jej zapomnieć, odciąć się do tego, co się działo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbuje cokolwiek dojrzeć w ciemnościach; słyszy znany sobie oddech – oddech Earla. Wie, że jest blisko; że wystarczy jedynie się obrócić, aby dojrzeć jego oczy. Ale Convalliana nie chce tego robić – nie chce poddawać się temu, co krzywdzące i złe; nie chce ulec jego rękom, jego gestom, jego paznokciom.
      I kiedy tylko słyszy jego warknięcie, rzuca się biegiem przed siebie – wprost w mrok, który być może mógłby skryć jej ciało i duszę, ale tak się nie dzieje. Czuje jego ręce, a z jej ust ucieka gwałtowny wrzask, który niemal rozrywa jej gardło. Męskie ręce docierają do jej szyi – są wszędzie. Wpychają się pod koszulkę, ciągną za materiał spodenek – są wszędzie. Wszędzie, są wszędzie…
      Próbuje się jakoś bronić. Szarpie się, krzyczy i łka; próbuje złapać oddech, odsunąć się, znów uciec. Znów przeżyć.

      CONVALLIANA

      Usuń
  2. Chce się wyrwać, odsunąć i odepchnąć od siebie obce, ale znajome ręce. Chce zrobić cokolwiek, co mogłoby jej pomóc uciec, odciąć się i uciec w mrok – Earl jest jednak silniejszy. Czuje własny strach; czuje niemoc i rozgoryczenie, które wolno wypełnia jej kruchy szkielet.
    Słyszy swoje imię i głos inny niż ten Earla. Su-Jin? Rozgląda się i odpycha od siebie mężczyznę, żeby zacząć biec – wystarczy tylko, że ucieknie; że nie da się złapać, a potem gwałtownie otwiera oczy i bierze oddech, który kończy się ciężkim kaszlem i łzami.
    Przełyka szybko ślinę, a potem kieruje spojrzenie w stronę Su-Jina, który jest tuż obok – który dotyka jej ramion i który sięga do jej twarzy. Czuje, jak zbiera włosy z jej czoła, jak dotyka policzka, gładząc skórę. Convalliana ma wrażenie, że to niewinne, uspokajające muśnięcie znaczy więcej niż jakikolwiek dotyk – więcej niż pocałunek; więcej niż cokolwiek, co do tej pory przyszło jej smakować. Ta krótka pieszczota, tak delikatna i słodka, wydaje się mieć jakąś wartość. Wydaje się być… czymś.
    — Tylko sen… — wyrzuca z siebie, przełykając jeszcze raz ślinę i łapie oddech, przymykając jeszcze oczy. Próbuje się uspokoić, pozwolić sercu złapać dobry rytm i wolno rejestruje to, co się dzieje.
    Czuje męską, ciepłą dłoń przy swojej ręce i niemo przytakuje temu dotykowi, nie chcąc się odsuwać. W ten sposób wie, że to, co się dzieje, jest prawdziwe; że koszmar został odgoniony i odcięty od tego, co tu i teraz – dlatego jeszcze przez moment pozwala sobie być wiotką gałązką.
    Pociąga cicho nosem, a potem wyciąga ręce i obejmuje ciasno szyję Su-Jina, wypuszczając z siebie gorący i urwany oddech. Wtula twarz w jego szyję i drży mimowolnie; strach jeszcze przez moment trzyma mocno za jej kark i ściska, ale Convalliana otrząsa się z tego wszystkiego – nie chce trwać w tym chaosie; w tej beznadziei, w której nie dociera światło.
    — Śniło mi się, że po mnie przyszedł… — mamrocze pod nosem zdławionym głosem, który niknie gdzieś w ciszy. — Że nie mogę nic zrobić… — dodaje, zamykając mocno oczy.
    Przez moment milczy i stara się zachować miarowy oddech.
    — Ale przyszedłeś po mnie… — Odsuwa się nieco, aby móc zetrzeć z twarzy łzy i docisnąć palce do mokrych powiek, jakby chcąc w ten sposób zabrać od siebie koszmar i zapomnieć o rękach, które brutalnie próbowały zedrzeć z niej ubranie i dostać się dalej. Głębiej.
    Daje sobie chwilę, aby móc wrócić do tego, co prawdziwe, a potem kieruje spojrzenie do twarzy Su-Jina i uśmiecha się blado. Ma wrażenie, że cały strach kurczy się i maleje; że znika, że ucieka gdzieś dalej – i gdy tylko łapie jego wzrok w swoje zielone oczy i zaczyna rozumieć, że jest tutaj naprawdę, w końcu zaczyna czuć też ciepło bliskiego ciała.
    Chwyta jego dłonie, a potem przytyka do swoich policzków i wtula się w jego palce, pociągając cicho nosem.
    — Czasem wydaje mi się, że jest tuż obok — wyznaje szeptem. — Że kryje się gdzieś w ciemnościach; że pojawia się gdzieś blisko mnie, gdy tylko odwrócę wzrok. Wiem, że to głupie, ale przeraża mnie to. To, że Earl może się tutaj wślizgnąć… boję się, że stanie się to tak szybko i cicho, że nie będziesz mógł zareagować… że mnie zostawisz…
    Convalliana ma świadomość, że jest to irracjonalne; że Earl nie mógłby tutaj przyjść, a jeśli by przyszedł, Su-Jin od razu by to wyczuł. Wie o tym, ale to wcale nie sprawia, że czuje się lepiej – to wcale jej nie uspokaja. Nie chce, żeby Earl się pojawił; nie chce, żeby Su-Jin musiał mierzyć się z tą nędzną kreaturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spuszcza wzrok, czując własny wstyd – czując, jak bardzo jest słaba i żałosna; jak wiele w niej strachu i tego, co niepewne i kruche. Przygryza lekko dolną wargę i koniec końców z jej ust ucieka ciche, drżące pytanie:
      — Mogę spać dzisiaj z tobą? Proszę…
      Wydaje się w tym momencie tak mała, tak bezbronna, choć przecież Convalliana ma siłę, aby zabić; aby wgnieść kogoś w ziemię, złamać kark, kręgosłup; żeby zrobić to wszystko – teraz jednak strach skutecznie wiąże jej ręce, a zmęczenie i beznadzieja pokrywa jej ciało ciężkim całunem.

      CONVALLIANA

      Usuń
  3. Pozwala, aby oparł czoło o jej czoło, a potem bierze oddech i skupia się przy jego słowach; skupia się i próbuje otoczyć każdą z sylab czymś miękkim.
    — Wiem, ale mimo że to wiem, to i tak nie umiem przestać o tym myśleć — wyszeptuje i pociąga cicho nosem. Obnaża się i odsłania; wydaje się teraz tak krucha, że gdyby tylko Su-Jin chciał, roztrzaskałby taflę i zostawił rozbite szkło. Convalliana nie zdążyłaby nawet zareagować czy się obronić, podnieść gardy.
    Przyjmuje jego zapewnienie i zamyka je głęboko w sobie, chcąc wierzyć temu, co mówił – temu, że będzie po prostu obok; że nie odsunie się i nie zniknie.
    Otacza jego szyję, wtula się i zamyka oczy. Bierze to miękkie, niewinne ciepło; akceptuje to, że Su-Jin jest tak blisko, że może czuć jego zapach; że może czerpać z tego, że tym razem okazał jej troskę; że tym razem nie dostrzega w niej niczego szpetnego i odrażającego.
    Zajmuje jego łóżko, a potem spogląda w stronę męskiej twarzy – Su-Jin wydaje się teraz tak blisko, że dokładnie dostrzega każdą z jego rys; każde wzniesienie i spadek. Jego nieskazitelna skóra jest teraz niemożliwie jasna, zupełnie jakby pobrudził każdy z policzków gwiezdnym pyłem.
    — Tylko się nie odsuwaj… — odzywa się zmęczonym, cichym głosem i czując jego pocałunek przy czole, prawie się rozpuszcza; rozpuszcza się w niedostępnych dla niej emocjach; rozpuszcza się w tej trosce i czułościach, które były jej obce, a teraz, gdy Su-Jin kieruje do niej każdy ten gest, Convalliana rozumie, że nie chce niczego więcej. Tylko jego.
    Ta myśl, ta jedna myśl, paraliżuje jej duszę – nie jest to nic wygodnego, nic odpowiedniego. Nie powinna akceptować tego, co się dzieje. Su-Jin był obok, bo w ten sposób mógł jej pomóc – to nic nie znaczyło; to nie było nic wielkiego, ale skoro takie było, to dlaczego czuła, jak jej serce pęcznieje? Jak wybija zdecydowany rytm, nie obawiając się o sekundy i minuty?
    — Dziękuję, Han-gyeol.
    Zaraz potem wtula się w jego pierś i zamyka oczy. Jest zmęczona i zziębnięta, ale to wszystko niknie. Convalliana zapomina o tym, czym jest strach i poddaje się ciepłym ramionom, znajomemu zapachowi i rytmowi bicia serca, które uratowała w Rzymie.
    Wydaje z siebie ciche sapnięcie, podnosząc każdą z powiek i przewraca się niemal bezszelestnie, a potem kieruje spojrzenie wokół, przerzucając wzrok po ścianach. Pamięta, co się wczoraj stało – pamięta, że Su-Jin przyszedł do niej i przegonił koszmar. Niedbale przeciera dłonią twarz i odwraca głowę, wbijając szmaragdy w męską twarz. Han-gyeol przypomina trochę posąg – posąg o idealnych rysach; idealnym nosie i żuchwie. Dostrzega jego miarowo unoszącą się klatkę piersiową; dostrzega zarys szyi; dostrzega miękkość czarnych włosów, które teraz rozrzucone są po poduszce. Jest… piękny.
    Convalliana wyciąga rękę i łagodnie opiera palce o jego policzek, a robiąc to, ma świadomość tego, że wampir w każdej chwili może się obudzić, a mimo to – przesuwa opuszkiem po jego skórze, badając jej fakturę. Jest jedwabna i ciepła. Ale kiedy rozumie, co się dzieje, zabiera dłoń i niemal od razu wstaje. Nie próbuje oswoić się z tym, co zrobiła, a odcina się od tego momentu; próbuje zapomnieć, zepchnąć to uczucie gdzieś dalej. Gdzieś, gdzie nie będzie istnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezszelestnie opuszcza sypialnię, rozciąga się i odwiedza kuchnię. Bierze oddech, a potem sięga po szklankę i nalewa wody – upija kilka łyków, przeczesuje włosy w tył i opiera biodro o blat kuchenny. Przez moment zastanawia się, czy powinna wrócić do łóżka, czy może znów zająć kanapę – stwierdza jednak, że przygotuje śniadanie, a raczej: spróbuje je przygotować.
      Otwiera lodówkę, wyciąga jajka i dalej idzie już całkiem szybko; stoi przy kuchence, smaży je i pilnuje, żeby nic się nie spaliło. Obserwuje jajecznicę i mruży oczy – to jeden z tych posiłków, które nie wymagały od niej tak naprawdę niczego. Wystarczyło odpowiednio podsmażyć jajka i udaje jej się to, jednak gdzieś w tym wszystkim zapomina o tym, aby dodać sól i pieprz, więc kiedy smakuje jajecznicę, ta jest jałowa.
      Convalliana wystawia język i mamrocze coś pod nosem, koniec końców stwierdzając, że mogło być gorzej. Zaraz potem krząta się jeszcze, aby zaparzyć herbatę – i w ten sposób jej zapach zajmuje również kuchnię.

      CONVALLIANA

      Usuń
  4. Odwraca się, gdy słyszy głos, a jej spojrzenie sięga uśmiechniętego Su-Jina, który zbliża się w kilku krokach. I w tym momencie Convalliana zaczyna czuć się nieco nieswojo – poranek zawsze był dla niej czymś samotnym; czymś zbywanym i robionym w pośpiechu; czymś, co się zapomina, bo demonica nie jada śniadań, nie krząta się wokół i opuszcza dom, aby zniknąć w swoim sklepie; aby przeniknąć do książek i perfum. Dlatego jest to dla niej tak… wstrząsające; tak niemożliwie inne, dziwne, ale tak miękkie i idealne.
    — Tak. Miałam opcję wrócić do łóżka, ale byłam pewna, że już dawno je całe zająłeś, a kanapa nie wydaje się tak wygodna — oznajmia nieco zaczepnie, a potem wzrusza ramieniem i uśmiecha się mimowolnie.
    Spogląda w jego stronę i przygląda się zaspanej minie – wie, że to przez to, że musiał znosić jej koszmary. Wie, że to przez to, że ośmieliła się do niego przyjść i poprosić o pomoc, ale docelowo to wszystko wcale nie miało tak wyglądać. Convalliana nie przypuszczała, że zostanie u Su-Jina dłużej niż dzień, a teraz, gdy zdążyła już poznać jego dom, zająć jego łóżko i roznieść wszędzie swój zapach, nie chciała się cofnąć. I choć może było to niesamowicie samolubne i złe, to sukkub nie mógł zaakceptować wyrzutów sumienia, bo ta męska, ale tak inna obecność stała się dla niej czymś… potrzebnym.
    — Nie chciałam cię budzić, a poza tym to była dobra okazja do tego, aby spalić twoją ulubioną patelnię — dodaje z cichym śmiechem, nie wiedząc nawet, czy w ogóle takową miał, a potem posyła Su-Jinowi krótkie spojrzenie. — Niestety… nie udało mu się niczego spalić, więc zamiast tego będziemy jeść jałowe jajka, bo zapomniałam dodać soli, pieprzu czy czegokolwiek innego, co powinno znaleźć się w jajecznicy.
    Pozwala, żeby wziął od niej talerz i czuje jego palce przy swojej ręce – coś ciepłego przepływa przez jej szkielet i zaczyna drżeć, co w jakiś sposób wydaje jej się przerażające. Decyduje się to zignorować i obserwuje jak Su-Jin zajmuje miejsce, a potem zawija kosmyk włosów za ucho i przygotowuje herbatę – chwilę później stawia przed wampirem kubek i siada naprzeciwko.
    — Masz dzisiaj jakieś plany? — pyta, sięgając po solniczkę i lekko dosala jajka. — Bo jeśli nie, to może chciałbyś pomóc mi w sklepie? Wiem, że to raczej nic zajmującego i pewnie będziesz się nudzić, ale muszę zrobić zamówienie, wytrzeć kurze i odebrać kilka paczek…
    Gdzieś w jej ustach majaczy niemo prośba o to, aby się zgodził; aby zdecydował się jej pomóc raz jeszcze, bo za bardzo boi się zanurzyć w mieście, choć przecież mieszka tutaj już od trzech lat.
    Podaje mu solniczkę, znacząco zerkając w stronę jajek – doskonale wie, że jajecznica nie smakuje dobrze, ale kiedy dostrzega, że Su-Jin bierze kolejny łez, spuszcza wzrok, dziwnie speszona tym, że nawet nie marudził, że śniadanie jest mdłe i niedobre.
    — Niezbyt umiem gotować — podejmuje temat, wbijając widelec w jajko. — Może jednak powinnam nauczyć się przygotować chociaż dobrą jajecznicę, skoro zamierzasz tak długo spać… — mruczy nieco złośliwie i uśmiecha się, przechylając delikatnie głowę. — Kiedyś, kiedy byłam we Francji, spaliłam kuchnię, a potem przez jakiś czas umawiałam się jedynie z kucharzami, bo byli tym typem mężczyzn, którzy nie wymagali ode mnie gotowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmieje się cicho, a jej śmiech odbija się jak dźwięk złotych dzwoneczków.
      — Rozleniwiłam się przez to i teraz nie umiem usmażyć jajek — stwierdza, ale w jej głosie nie słychać przejęcia, a raczej nikłe rozbawienie. Bierze kęs jajecznicy i dodaje: — Jak posolisz to nie smakuje jak papier.
      Oblizuje dolną wargę i sięga po kubek herbaty. Upija łyk, a podbródek opiera o otwartą dłoń i przygląda się siedzącemu naprzeciw Su-Jinowi – temu, jak je jajecznicę; temu, jak po prostu jest obok i że nie jest to dla niej ani męczące, ani złe; że tak właściwie ten poranek pachnie ciepłym, letnim wietrzykiem; że wyczuwa zapach wanilii, który łączy się z delikatnym chłodem i mglistą wonią – wonią w trawie, gdzieś przy zroszonych źdźbłach. I to jest wystarcza. Wystarcza jej Su-Jin i ta zwykłość, naturalność. Ta domowość, do której nigdy nie wyciągnęła rąk.

      CONVALLIANA

      Usuń
  5. — Wtedy może wyjechalibyśmy z Woodwick? — proponuje luźno i wzrusza delikatnie ramieniem. — Francja, Hiszpania… od trzech lat tkwię w jednym miejscu i wydaje mi się, że jednocześnie tak jest dobrze, że to jest moje miejsce, a jednak mam wrażenie, że coś mi ucieka. Coś, czego nigdy nie umiałam nazwać.
    Wyrzuca z siebie tę myśl, a potem odcina się od słów i posyła Su-Jinowi spojrzenie, gdy jej odpowiada.
    — Tak, trochę miejsca mi się przyda — przyznaje, uśmiechając się pod nosem. — Wciąż czuję się dziwnie, że tutaj jestem i to nie tak, że to złe, ale po prostu… chyba nie myślałam, że u ciebie zostanę. Tak naprawdę nawet nie wiem, co sobie myślałam, przychodząc do ciebie tamtej nocy. — Dociska dolną wargę do kubka i przez moment wpatruje się w herbatę. — Ale jestem wdzięczna za… za wszystko.
    Bierze łyk i uśmiecha się krótko. Nie ma pojęcia, czy Su-Jin myślał tak samo; czy on również był tym wszystkim w jakiś sposób zaskoczony i nie za bardzo wiedział, jak się zachować, ale teraz, siedząc naprzeciwko siebie, było to takie naturalne. Jakby to wszystko kiedyś już się wydarzyło.
    — Mój sklep… to część mnie. Powstał z mojego uwielbienia do perfum; do tego, że mogę złapać zapach we flakon, a przy okazji też wspomnienia. Pierwszy śnieg, wiosenny wiaterek, spotkanie z kimś ważnym, które pachniało jak maślane ciasteczka i wata cukrowa — oznajmia, a jej głos jest wyjątkowo delikatny w momencie, w którym zaczyna mówić o Desiderium. — Czasem przychodzą do mnie różne osoby i proszą o to, abym stworzyła coś specjalnie dla nich lub dla kogoś im bliskiego, ale chyba najbardziej lubię odtwarzać uczucia… to, co ktoś czuł w danej chwili. Mam wtedy wrażenie, że mogę podarować komuś właśnie ten moment, tylko że zamknięty we flakonie.
    Pociera palcami kubek, a potem obserwuje jak wampir odsuwa od siebie solniczkę, co sprawia, że przechyla głowę. Nie rozumie, dlaczego nie posolił jajek, ale nie odzywa się. Po prostu milczy.
    — Nie, bo zaraz po obiedzie był deser — odpowiada dwuznacznie, posyłając wampirowi swoje długie, szmaragdowe spojrzenie. Przez moment dystans, który wydziela stół, bo ten istnieje, gdy Su-Jin zajmuje miejsce naprzeciwko, wydaje się kluczowy – wydaje się idealny dla niemej gry. Dla delikatnych niedopowiedzeń.
    — Od zawsze wiedziałam, że masz w sobie coś ze szlachcica. Może to przez to, że prawie zawsze wyglądasz tak poważnie, a może to ten twój złośliwy charakterek i grożenie, że mnie zabijesz — stwierdza zaczepnie i marszczy przy tym nos, ale przytakuje jego słowom. — Chcesz mnie nauczyć kilku prostych przepisów, bo boisz się o dom? — Uśmiecha się mimowolnie. — W porządku. Naucz mnie gotować.
    Łapie jego spojrzenie w swoje zielone oczy – przez moment milczy i obserwuje jego twarz.
    — Cholera, nie pomyślałam o tym. Spróbuję następnym razem. — Próbuje się nie śmiać, słysząc jego oskarżenie, a potem zawija kosmyk włosów za ucho. — Myślę, że powinieneś się bać. Mieszkanie z sukkubem nie może przynieść niczego dobrego.
    Patrzy jak Su-Jin wstaje, jak bierze talerze i znika. Convalliana wypuszcza z siebie oddech, a potem rusza za wampirem, opierając się ramieniem o framugę. Mierzy jego sylwetkę wzrokiem, niemal od razu stwierdzając, że dziwnie jej się patrzy jak Han-gyeol zmywa. To jest tak… normalne. Tak innego od tego, co działo się w ruderze czy w Rzymie.
    — Zdecydowanie sklep. Nie było mnie tam od dwóch dni — odpowiada z cichym westchnięciem, wiedząc, że może obwiniać jedynie siebie; że to przez to, że dała się złamać; że to przez to, że strach zbyt mocno wgryzł się w jej kark i sparaliżował ciało. I jest jej w jakiś sposób wstyd.
    — Ale najpierw prysznic. Mam wrażenie, że pachnę tobą… — mruczy pod nosem i posyła Su-Jinowi złośliwe spojrzenie. Nie przeszkadza jej jednak jego zapach, bo ten miesza się z tym, co dobrze jej znane; jego zapach oznacza bezpieczeństwo, ciepło i troskę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Desiderium od trzech lat cieszyło się wśród miejscowych niezwykłą popularnością. Dla fanów perfum było to prawdziwe niebo – prawdziwy raj. To tutaj po półkach ustawione były flakony domowej roboty zapachów; zapachów różanych, słodkich, kwiatowych, ciężkich, uwodzicielskich – każdy z nich starannie dopracowany. Każdy z nich czule przygotowany przez smukłe, piękne palce. Każdemu z nich Convalliana poświęciła dostatecznie wiele, aby móc uznać je za arcydzieło. Oprócz perfum w Desiderium dostępne były talizmany i amulety. Kryształy i świece, kadzidła, zioła, karty tarota czy kule, karty anielskie czy klasyczne talie, a także książki o tematyce okultystycznej i ezoterycznej.
      W środku zawsze pachniało miętą, kwiatami pomarańczy i korzenną wonią różowego pieprzu. Ściany utrzymane były w ciemnych barwach, ozdobione przez lustra w misternie wykonanych ramach i obrazy. Przy nich stały regały i komody – klientom udostępniono szereg produktów, które można było dotknąć, obejrzeć i powąchać. W towarzystwie kartoników, słoiczków, flakoników i buteleczek rosły kwiaty – od tych najbardziej znanych do tych mniej. Pięły się pięknie w górę, rozczulając zielenią i kolorem.
      — Poczekaj tutaj — zwraca się do Su-Jina, łapiąc za klamkę. — W środku jest kilka luster. Pozasłaniam je i cię zawołam.
      Bierze oddech i przekracza próg. Najpierw zmienia zawieszkę przy drzwiach z Zamknięte i odwraca napisem do szyby Otwarte. Zaraz potem zawija kosmyk włosów za ucho i ściąga szereg luster – odwraca je i zakrywa, aby Su-Jin nie musiał oglądać swojego odbicia, a kiedy ma pewność, że w sklepie nie zostało nic, co mogłoby robić za taflę, staje we framudze i pozwala, aby dźwięk dzwoneczków rozbił się echem.
      — Dzień dobry — wita się ciepło, łagodnie i wskazuje delikatnym ruchem, aby Su-Jin wszedł do sklepu. — Czym mogę panu służyć? — pyta, udając, że jest jej klient, a przy jej ustach majaczy subtelny uśmiech; uśmiech, który rozjaśnia jasną twarz; uśmiech, który pasuje do filigranowych rys, długich, czarnych rzęs i głęboko osadzonych szmaragdów, które robiły za jej oczy.
      — Może się pan czegoś napije? — proponuje, przechodząc przez sklep i odwraca się przez ramię, aby posłać Su-Jinowi spojrzenie. Zaraz potem śmieje się cicho i dodaje: — Zawsze proponuję moim klientom kawę. Traktuję to, jak mały rytuał, który ma mnie zbliżyć do tego, czego naprawdę ktoś ode mnie oczekuje: czy klient przyszedł tutaj po wyjątkowy zapach, czy może po coś zupełnie innego. Czasem zdarza się, że przyłapuję kogoś, kto stoi przy witrynie i mnie obserwuje. I zdarza mi się to ignorować, ale niekiedy wyobrażam sobie, że występuję; że mój sklep to teatr, a ja jestem aktorką…

      CONVALLIANA

      Usuń
  6. — Myślę, że byłoby to dość niepraktyczne, gdybyś ciągle musiał unikać luster, a przecież chciałeś wszystko obejrzeć, prawda? — Posyła w jego stronę krótkie spojrzenie, a potem pozwala, aby się rozejrzał.
    Sklep Convalliany jest czymś niemożliwie eterycznym; czymś przesiąkniętym zapachem i energią. Miejsce to odzwierciedla stary styl – złocenia, ciemne kolory i gdzieniegdzie majaczące jasne barwy i ornamenty. Dużo roślin, wiele szkiełek i książek.
    — Oczywiście. — Uśmiecha się i znika gdzieś dalej.
    Demonica ma tutaj małe pomieszczenie, urządzone w podobnym stylu, co cały sklep – jest tam kilka blatów kuchennych, mała lodówka, płyta ceramiczna, wiele ozdób i stoliczek, przy którym stoi krzesełko. Convalliana chwyta za czajniczek, zalewa wodą i zajmuje jeden z palników. Zaraz potem wraca do Su-Jina, zawija kosmyk włosów za ucho i śmieje się cicho.
    — Tak. Skoro tutaj ze mną przyjechałeś, myślę, że powinnam zrobić wszystko, abyś tego nie żałował — stwierdza miękko, przytakując jego słowom.
    Zbliża się do lady i przystaje przy małym, dębowym biureczku, aby wyciągnąć swój notes – zapisuje w nim to, co ważne; to, co powinna zrobić.
    — Prowadzenie sklepu nie jest takie trudne, jak myślałam — odzywa się, gdy jej oczy suną po kartkach. — Przeprowadzając się do Woodwick, byłam pewna, że będę zmuszona sprzedawać swoje perfumy tylko przez internet, ale i tak postanowiłam otworzyć Desiderium… bo czegoś pragnęłam, bo za czymś tęskniłam. W końcu z łaciny desidero oznacza tęsknić, pragnąć. Quemadmodum desiderat cervus ad fontes aquarum, ita desiderat anima mea ad te, Deus.
    Zerka w stronę Su-Jina, gdy z jej ust ucieka cytat z psalmów: Jak łania pragnie wody ze strumieni, moja dusza pragnie Ciebie, Boże!, jakby chcąc się upewnić, że rozumie, że nawet nazwa, że Desiderium, nie jest czymś przypadkowym; że to miejsce, ten sklep, to nie jej bezduszna zachcianka.
    Przez sklep odbija się jazgot – mały czajniczek daje o sobie znać, więc Convalliana przeprasza krótko, prosząc o chwilę, a potem znika za framugą i wraca po kilku minutach ze srebrną tacą – na niej ułożone są dwie filiżanki z białej porcelany ozdobione ręcznymi malunkami w kształcie czerwonych dalii, krawędzie zostały pozłacane, a spód wykończony szlakiem składającym się z małych łezek. Obok stoi zaparzacz do kawy – przyjemny aromat zmielonych ziaren otula pomieszczenie i kołysze zmysły.
    — Powinnam zacząć od zrobienia dostawy i… — zaczyna mówić, ale wtedy dźwięk dzwoneczków zagłusza jej głos. Convalliana odwraca głowę i patrzy w stronę rosłego mężczyzny o bujnym zaroście, który wszedł do sklepu z kilkoma pudłami – odłożył je przy jednym z regałów, ściągnął czapkę i przeczesał włosy.
    — Convallio. — Uśmiecha się do niej serdecznie, a potem wskazuje ruchem głowy w stronę paczek. — Nie było cię, więc odebrałem za ciebie — oznajmia, tłumacząc się i już ma zapytać o to, czy może poprosić o filiżankę kawy i już nawet pozwala ustom ułożyć się odpowiednio, kiedy dostrzega przy właścicielce sklepu kogoś, kogo wcześniej nie widział; kogoś, kogo nie znał.
    — Wiem. Dziękuję, Freddy. — Posyła w jego stronę jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
    — No… ten… widzę, że masz klienta, więc nie będę przeszkadzać. — Freddy chrząka krótko, ale się nie rusza.
    — To mój przyjaciel — prostuje Convalliana, ale Freddy nie daje jej powiedzieć niczego więcej, bo tylko przytakuje jej słowom, skrzywia się i dodaje, że przyjdzie później. Że przyjdzie, jak będzie sama, a potem opuszcza sklep.
    — Chyba cię nie polubił — stwierdza ze śmiechem, zwracając się do Su-Jina, a potem łapie za zaparzacz i rozlewa gorący napój. Ten odbija się od porcelany. Dodaje do kawy kilka kropel syropu o smaku maślanych ciasteczek, a także dolewa mleka – niezbyt dużo, jedynie po to, aby przegonić czerń. Chwilę później odkłada jedną z filiżanek na talerzyk i wręcza kawę w męskie ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz zająć tamten fotel. — Pokazuje masywny mebel, który obity jest w skórę i przykryty ciężkim bordowym kocem ze złotymi wyszyciami kwiatów. — I? Jak kawa? Nie jest za słodka?
      Odkłada filiżankę, a potem zbliża się do jednego z regałów i ściąga pojedynczo każdy z flakonów – ostrożnie i delikatnie. Światło wpada do sklepu przez duże okno, a Convalliana staje w tym blasku, jak eteryczny twór – jak nieśmiała nimfa. Jasny cień głaszcze jej sylwetkę, podkreśla jej harmonię i miękkość skóry – wpada we włosy i przez moment wydaje się, że może to być aureola, choć to niemożliwe. Przy zawsze bladej i filigranowej twarzyczce Convalliany widać pewną czułość i miękkość – światło dotyka jej idealnego czoła, nosa i skrojonych warg; ust, które teraz są lekko rozchylone, łapiąc oddech. Wydaje się taka nierzeczywista, taka krucha, taka nieosiągalna.

      CONVALLIANA

      Usuń
  7. — Wolę, gdy mówisz do mnie Liana — stwierdza, uśmiechając się mimowolnie. — Choć doceniam, kiedy używasz też mojego całego imienia. — Pociera palcem filiżankę, a potem posyła w jego stronę krótkie spojrzenie.
    — Nie każdy człowiek jest dla mnie kimś, kogo chciałabym spróbować. Być może Freddy bardzo tego pragnie, ale koniec końców dostałby ode mnie jedynie chwilową uwagę i szczególny moment; moment, w którym poczułby się jak król, ale czy byłoby to dobre? Złamane serce teraz lub później… — Odwraca głowę i wbija wzrok w sklepową witrynę. — Freddy nie powinien grzeszyć, a osobiście wcale nie przeszkadza mi to, że mnie pragnie. To nie jest dla mnie obce uczucie...
    Convalliana od zawsze jest obiektem pożądania; od zawsze ktoś próbuje wyciągnąć do niej swoje dłonie, przywłaszczyć, zdobyć i usidlić, choć nikomu nie udało się tego zrobić tak naprawdę. Nawet Earlowi, bo przecież miał jej ciało, ale nie duszę i umysł – nie mógł tego mieć. Był zbyt daleko.
    — Czyli lubisz słodką kawę — zaczyna mówić — ale podobny zapach byłby już czymś irytującym? — Śmieje się cicho i potrząsa głową. — Jesteś naprawdę uroczy, Han-gyeol — dodaje, a potem dociska palce do wciąż wykrzywionych w grymasie ust, jakby chcąc zamaskować śmiech.
    Przez moment wcale nie czuje tego, że Su-Jin się jej przygląda – jest zbyt skupiona; za bardzo wsiąknęła w sklep, który potrzebuje jej rąk. Wyciera kurze, a spomiędzy jej warg ucieka cichy pomruk – z kolejnym oddechem zmienia się to w nucenie. Dźwięk jest czysty i przyjemny. Przypomina Clair de Lune Debussy’ego.
    Ustawia każdy z flakonów z powrotem, poprawia szkiełka i w końcu odwraca się do Su-Jina, a łapiąc jego wzrok, przez moment milczy. Wydaje jej się, że w tej chwili przeżywa swój najlepszy i największy występ – ciemne, męskie oczy wydają się reflektorami; wydają się liczącą tysiące widownią i Convalliana uśmiecha się pięknie. Uśmiecha się słodko, delikatnie i łagodnie.
    — Oddałabym flakon najlepszych perfum, aby móc wiedzieć, o czym teraz myślisz — odzywa się pierwsza, ale potem dodaje: — Albo nie. Nie chcę wiedzieć. Wolę się jedynie domyślać. W końcu, gdyby było to coś, czego nie chciałabym usłyszeć, to wszystko by się zmieniło, prawda? Wolę zapamiętać ten moment jako aromat kawy i maślanych ciasteczek; jako projekcję słońca i czegoś ciepłego.
    Rusza w stronę kartonów i przykuca, aby otworzyć każdą z paczek – wyciąga zamówione produkty. Kilka olejków, alkohol i tuziny suszonych kwiatów, ekstraktów i zdobień.
    — Skoro już tutaj jesteśmy — Odwraca głowę do Su-Jina — powinniśmy zrobić coś wyjątkowego.
    Pracownia jest mniejsza niż sklep – jest tutaj wszystko, co byłoby potrzebne każdemu szanującemu się perfumiarzowi. Convalliana odkłada kartony pod blat, a potem sięga po fartuch – inny podaje Su-Jinowi, a potem posyłając w jego stronę uśmiech, wręcza wampirowi parę rękawiczek.
    — To dla bezpieczeństwa — odzywa się.
    Pokój oświetla kilka nisko wiszących lamp, a światło jarzeniówek pada po blatach i regałach – w jednym z nich widnieje kilka misternie ozdobionych flakonów. Oprócz tego jest tutaj wiele słoiczków i buteleczek – przy jednej z szaf stoi waga.
    — Nauka perfum jest dość długa — zaczyna mówić. — Nie jest trudno zrobić zapach, który dobrze pachnie, ale ciężko nadać temu czegoś więcej. Czegoś… własnego, ale innego, nowego i świeżego.
    Przez małe okienko przebija się słońce – dotyka kolorowych szkiełek i pada różnobarwnie po białych ścianach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jedno z moich obecnych zamówień dotyczy prośby o zrobienie perfum o zapachu tęsknoty. Jak wyobrażasz sobie tęsknotę? Gdy zapytałam o to moją klientkę, odpowiedziała, że rok temu pochowała męża. Napisała, że chciałaby czuć go przy sobie… jak mam to zrobić? Jak mam podarować tej kobiecie bliskość jej męża? — Staje przy jednym z blatów i łapie za fiolkę, a potem podsuwa szkło pod nos Su-Jina, aby mógł poczuć zapach. — Dla mnie tęsknota jest jak wyjący wiatr, jak potrzaskane gałęzie jak szara, nieunikniona i przymusowa samotność…
      Milczy przez moment.
      — Dlatego możesz poczuć coś mokrego, coś drzewnego; coś, co miesza się z kadzidłem, sandałowcem i lilią wodną — dodaje łagodnie, trochę cicho. Marszczy się delikatnie, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniała; jakby coś wywołało w niej bunt. — Pamiętasz o perfumach, które ode mnie dostałeś? Cały ten proces wyglądał tak samo, jak teraz… zastanawiałam się, jak pachnie wdzięczność, jak pachnie wyciągnięta do mnie dłoń i jak pachniesz ty sam, gdy jesteś obok mnie. Z czym cię kojarzę i co mogłabym o tobie powiedzieć. Aromat wiatru, górskiej wody i delikatnej mięty. Teraz dodałabym do tego coś ciepłego… coś, co przypomina urokliwy wieczór przy kominku.

      CONVALLIANA

      Usuń
  8. Nazywanie jej Lianą wydawało się czymś bliskim; czymś, co niejako skracało dystans i Convalliana tak naprawdę bardzo lubiła, jak litery jej imienia układają się w jego ustach; jak sylaby ociekają jego głosem, który bywał tak różny – raz łagodny i ciepły. Innym razem ostrzegawczy czy rozbawiony.
    Kiedy stwierdził, że jest dla niego kimś, kogo dobrze zna; że jest kimś bliskim, przytakuje niemo, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale doskonale czuje przyśpieszony rytm bicia własnego serca. Convalliana oswaja się z tym wszystkim; z tym że jest dla niego kimś bliskim; że jest… ważna.
    Ona również nie ciągnie tematu, a przytakuje, zgadzając się z tym, że pożądanie to nie grzech – że to część tego, co budowało jestestwo: pożądanie, zaspokojenie prymitywnych potrzeb, aby później dotrzeć do czegoś więcej. To, co pierwotne, powinno być zadowolone, bo wtedy nic nie może zagłuszyć tego, czego pragnie serce czy dusza.
    — Oczywiste… — powtarza, potrząsając z rozbawieniem głową. Śmieje się cicho, a kiedy odzywa się ponownie, przez jej twarz przebiega coś niepewnego; coś, co zdradza, że Convalliana nie spodziewa się podobnych słów; że jest nieco zdezorientowana.
    Uśmiecha się krótko, nie pytając o nic ani nie drążąc. Być może obawia się, co może usłyszeć, a może jest to spowodowane tym, że nie ma pojęcia, jak się zachować. Nie wie, co zrobić i myśleć, a mimo to akceptuje każde jego słowo. Każdy dźwięk.
    — Nie chciałam nic mówić, bo chyba nie czułam, że to ważne, a może bałam się, że uznasz to za stratę czasu? — Przerzuca spojrzenie po ścianach, fiolkach i buteleczkach, aż w końcu odwraca głowę w stronę Su-Jina. — Perfumy to część mnie i mojej pracy. Nie robię tego bezdusznie. To nie jest taśma produkcyjna, a coś, co robię dla innych… coś, co ma część mnie i tego, co chcę przekazać, dlatego chcąc się odwdzięczyć, wybrałam konkretny zapach.
    Convalliana wie, że jeszcze nie tak dawno Su-Jin trzymał od niej dystans; i że ona robiła wszystko, aby zobaczyć jego irytację, wierząc w to, że wampir nic nie czuje, a jeśli czegokolwiek doświadcza, to jest to złość. Teraz gdy był obok, wiedziała, że wszystko się zmieniło – że to wszystko jest zupełnie inne.
    — Skąd to zmiana? — Zawija kosmyk włosów za ucho, a potem wzrusza delikatnie ramieniem. — Pewnie dlatego, że zaczęłam dostrzegać w tobie coś więcej… jesteś moim przyjacielem, prawda? Gdy o tym myślę, czuję ciepło. — Dociska palce do swoich obojczyków, wskazując serce. — Do tej pory nie byłam w nic zaangażowana ani odpowiedzialna, ale teraz jestem. Jestem zaangażowana w naszą przyjaźń i... chcę być odpowiedzialna za ciebie. Ktoś w końcu powinien zaopiekować się wampirem, który nie dostrzega czającej się za jego plecami wiedźmy...
    Przygryza dolną wargę.
    — Dlatego kojarzy mi się to wszystko z ciepłem. Z tym jednym urokliwym wieczorem, płonącym kominkiem… poza tym ty też jesteś ciepły. Przypominasz ognisko, przy którym można się ogrzać — dodaje. — I lubię, gdy jesteś blisko. Gdy dajesz mi bezpieczeństwo i że niczego ode mnie nie wymagasz; że nie muszę się dostosowywać do oczekiwań, bo takich nie masz. Niczego ode mnie nie chcesz. Nie chcesz niczego powierzchownego, nie chcesz… mnie. Nie chcesz tej wersji mnie, którą chce każdy inny i uwielbiam to uczucie; to, że mogę się uśmiechać, być obok i mówić o tym wszystkim.
    Bierze oddech, a potem uśmiecha się delikatnie, łapiąc jego spojrzenie w swoje szmaragdowe, duże oczy.
    — I jestem szczęśliwa. Właśnie tu i teraz, nawet pomimo tego, że doskonale wiem o tym, co się dzieje — oznajmia, niemo wspominając Earla. — Ale teraz nie jest to takie ważne, bo jesteśmy tutaj razem, prawda? A skoro wciąż mnie słuchasz, chyba nie nudzisz się aż tak bardzo?
    Odwraca wzrok i łapie za jedną z pustych fiolek.
    — Chcesz spróbować stworzyć swój własny zapach? Coś, co będzie tylko i wyłącznie twoje? — pyta łagodnie, trochę niepewnie.

    CONVALLIANA

    OdpowiedzUsuń
  9. — W tamtym czasie oboje oczekiwaliśmy od siebie czegoś innego. Ty nie lubiłeś, gdy byłam obok, a ja starałam się zobaczyć w tobie jakieś emocje — stwierdza rzeczowo, nazywając to wszystko. — Ale teraz jest po prostu inaczej. I chyba to cieszy mnie najbardziej.
    Wzrusza delikatnie ramieniem, wiedząc, że od tamtego czasu musiało się wiele wydarzyć; od tego, co stało się w ruderze i Rzymie, aż dotąd – do tej swobodnej rozmowy o perfumach i emocjach. Było w tym coś zarówno dziwnego, jak i bliskiego, niewinnego. Tak potrzebnego.
    — Wciąż podtrzymuję to, co powiedziałam w hotelu; to, że cię nie zostawię — oznajmia, uśmiechając się mimowolnie, a potem przyjmuje jego dziękuję, chcąc zapamiętać brzmienie tych liter. — Chyba trochę mnie to wzrusza — zaczyna mówić. — To, co się teraz dzieje, ale też przeraża. Zastanawiam się, czy powinnam myśleć o tym wszystkim w ten sposób i czy nie jest to zbyt naiwne… ale chyba oboje ryzykujemy.
    Chciała przez to wyrazić całą tę niepewność wobec tego, że ufa się drugiej osoby. Że podejmowało się ryzyko, które mogło skończyć się tragicznie, ale wydarzyło się już tak wiele, że Convalliana nie czuje się z tym źle; wie, że Su-Jin jest po jej stronie – wie to i pamięta każde z jego słów, które wyszeptywał w jej stronę, gdy przyszła do niego w nocy. Gdy pojawiła się w progu jego domu w samej halce.
    Mruga szybko, gdy słyszy to krótkie, zwykłe stwierdzenie. Jesteś cudowna. Czy kiedykolwiek tak się czuła? Czy kiedykolwiek ta cudowność odnosiła się do czegoś innego niż do jej ciała i urody? Nie, zapewne nie. Wiedziała, że ma cudowne usta, cudowne oczy i cudowne dłonie; wiedziała, że ma cudowne włosy i cudowną talię, cudowny zapach i że cudownie smakuje, ale czy ktokolwiek ktoś powiedział, że ma cudowną duszę? Cudowną pasję?
    Nigdy nie zastanawiała się też nad wagą komplementów, ale teraz zaczyna rozumieć różnicę. Różnicę między tym, co dla niej jest ważne, a tym, co zostaje wypowiedziane. Miliony pięknych stwierdzeń mogłaby porównywać do słów Su-Jina – do tego, co do niej kieruje i jak kieruje; jak ubiera to wszystko w emocje, jak obnaża się i pozwala jej dojrzeć to, jak on patrzy w jej stronę – jak on dostrzega jej sylwetkę, nie widząc urody i ciała, a jedynie to, co wewnątrz. Jest w tym coś przerażającego i Convalliana do końca nie wie, co zrobić – czy to zaakceptować, czy może odrzucić.
    — Przysięgam, że jeśli to wszystko zepsujesz, że jeśli mnie skrzywdzisz i o mnie zapomnisz, zabiję cię. — W jej głosie da się wyczuć drżenie, a sukkub przez moment wbija wzrok w swoje smukłe, delikatnie dłonie. Słychać jak bierze oddech, a potem kieruje podróbek w górę i trzyma wysoko, aby móc spojrzeć Su-Jinowi w oczy. — Zabiję cię też, jeśli kiedykolwiek pomyślisz, że możesz się ode mnie odsunąć… po prostu tego nie rób, Han-gyeol.
    Nie słychać w tym wszystkim groźby. Jest to raczej niema prośba o to, aby jej nie skrzywdził; aby wziął odpowiedzialność za to, co zostało mu pokazane; aby był delikatny i nie odwrócił się od tego, co wrażliwe i kruche. Aby był po prostu obok; aby był jej przyjacielem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiecha się delikatnie, marszcząc przy tym swój mały nosek, a potem przytakuje jego dalszym słowom.
      — Możesz wybrać daną chwilę, która coś dla ciebie znaczy lub powiązać moment z jakąś osobą. Niezależnie od tego, co wybierzesz, zawsze kieruj się tym, co czujesz. Tym, jak możesz coś opisać przez zapachy — odpowiada wyczerpująco, a potem otwiera jedną z szafek. Jest w niej wiele podpisanych fiolek i słoiczków; ekstraktów wydaje się tak dużo, że trudno zawiesić wzrok przy jednym. — Poza tym każdy zapach zbudowany jest z trzech podstawowych nut: głowy, serca i bazy. Ważne jest, aby głowa, serce i baza ze sobą współgrały. Jednak nie zawsze: jeśli uznasz, że twoja chwila pachnie jak chaos, perfumy też powinny być chaotyczne. W końcu mają odzwierciedlać to, co dla ciebie ważne, nawet jeśli ma to być prawdziwy huragan.
      Gestem zachęca, aby przejrzał dostępne ekstrakty – aby dopasował głowę, serce i bazę do wybranego przez siebie momentu.

      CONVALLIANA

      Usuń
  10. Convalliana akceptuje każdą z nienazwanych emocji. Akceptuje też strach, niepewność, szczęście – akceptuje to, co zostaje gdzieś niemo wiszące wokół. Akceptuje i głaszcze, nie bojąc się uczuć, a raczej konsekwencji; tego, co będzie potem; tego, co stanie się, gdy zostanie skrzywdzona. Ale wie już, że Su-Jin boi się tak samo jak ona – że ten ukryty strach nie jest odosobniony.
    Pozwala, aby się zbliżył; aby oparł czoło o jej czoło, a ona jedynie się uśmiecha, przyjmując wszystko to, co jej powiedział; to, co wyznał. Przyjmuje tę bliskość, zgarnia dla siebie tę wyjątkowość, chcąc oddychać właśnie w tym momencie powietrzem, które ucieka z ust Su-Jina – chce poczuć jego, tylko jego, w ten najszczerszy sposób. W sposób, który nie ma w sobie nic z tego, co normalnie mogłaby poczuć – nie jest to nic fizycznego, a o wiele bardziej poważniejszego. Jest to coś duchowego; coś emocjonalnego; coś, czego nie można porównać z niczym innym.
    Pociera delikatnie czoło o jego czoło i wciąż się uśmiecha – wciąż chce to robić. I to jej wystarcza. Nie potrzebuje niczego więcej. Nie potrzebuje spojrzeń, obcych rąk, nie potrzebuje wyszukanych komplementów ani niczego podobnego. Chce po prostu być tu i teraz, oddać się temu, co wydawało się tak niewinne i czyste. Zanurza się w tym przyjemnym cieple, sądząc, że mogłaby poświęcić jeszcze jedno popołudnie, a potem kolejne i kolejne, aby czuć się tak jak teraz.
    — Tak, ale jest to trochę bardziej skomplikowane — odpowiada miękko, patrząc jak sięga kolejno po fiolkę. Po prostu stoi obok i obserwuje, nie robiąc niczego – podziwia jedynie jego delikatność i zafascynowanie.
    Śmieje się cicho, gdy Su-Jin nazywa jeden z olejków wstrętnym.
    — Nuta otwarcia, czyli głowy, to pierwsze wrażenie, które czuje się tuż po rozpyleniu perfum, więc to tak jakby pierwsze spotkanie. Często tak ważne i oceniające — oznajmia. — Najważniejsze w zapachu jest jego serce. To ono odpowiedzialne jest za główne akordy. I to ono stanowi o jego charakterze. Nuta serca wyczuwalna jest dopiero po jakimś czasie, czyli jest różnica pomiędzy nią a nutą głowy. Głowa to wygląd, coś zewnętrznego, a serce to wnętrze; coś, czemu musisz się przyjrzeć, poznać. Oswoić.
    Zawija kosmyk włosów za ucho.
    — Ostatnia część zapachu, czyli baza, stanowi o jego trwałości i sposobie układania się na skórze. Nuta bazy gwarantuje, że perfumy ewoluują i nabierają charakteru, co nieco przypomina ludzką psychikę. To, jacy jesteśmy i jak możemy się zmienić — dodaje jeszcze, posyłając Su-Jinowi krótkie spojrzenie. — Co ciekawe, to nutę bazy czuć najdłużej. Jest to tak jakby zwieńczenie całej kompozycji.
    Uśmiecha się delikatnie.
    — Mam nadzieję, że nie powiedziałam tego zbyt zawile. — Śmieje się, a jej śmiech jest przyjemny. Jest delikatny i przypomina coś słodkiego; rozgrzany karmel lub czekoladę. — Jestem też pewna, że gdy już się zdecydujesz, co ma trwać najdłużej to reszta będzie już prostsza. Zacznij więc od bazy: od tego, co umysłowe, od psychiki, a później idź przez serce, bo jest tak ważne, aż do tego, co zewnętrze.
    Zbliża się do jednego z blatów i zaczyna przygotowywać stanowisko, przy którym Su-Jin będzie mógł pracować nad autorskim flakonem swoich perfum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz sięgnąć po każdy aromat i właściwie wybrać cokolwiek tylko chcesz. Jednak najczęściej do nut serca należą kwiaty, przyprawy i zielone akordy, nuty morskie, owocowe czy cytrusowe. Do bazy piżmo, skóra, ambra, nuty drzewne, orientalne, mech, a głowy: cytrusy, owoce i kwiaty. — Zaraz potem wzrusza jednak ramieniem. — Ale tak naprawdę to nie jest aż tak ważne. Najważniejsze jest to, co czujesz.
      Chciała, aby zrozumiał, że tworząc określony zapach, jest się niejako niezdecydowanym bóstwem; że tworzy się coś nowego; coś, co może mieć dla kogoś jakąś wartość; coś, co może być piękne, ale też bolesne, bo tak naprawdę wszystko zależało od tego, co miało zamiar się zrobić. Convalliana nie brała pod uwagę spisanych zasad czy ustalonych akordów, a przekraczała granicę, łącząc czasem to, czego nikt nie łączył – ryzykowała, bawiła się i była w tym wszystkim tak głęboko zanurzona, że ciężko mówić o tym, że jest to bezduszne.

      CONVALLIANA

      Usuń
  11. Przytakuje jego słowom i nie pośpiesza – wie, że cały ten proces jest bardzo ważny. Że to właśnie w tym momencie tworzyło się coś niezwykłego; coś, co będzie tylko i wyłącznie jego. Dostosowanie zapachów, aromatów i wspomnień – to wszystko było ważne, kluczowe, a zarazem miękkie i tak potrzebne; potrzebne do tego, aby poczuć coś więcej.
    Convalliana odkrywa się i obnaża, pokazuje coś, co jest delikatne i kruche, wierząc, że Su-Jin nie wykorzysta tego wszystkiego; że będzie tuż obok, jako jej przyjaciel. Jako ktoś, kto był dla niej ważny. Cenny. Nie chciała bać się konsekwencji tego wszystkiego; tego, co się może stać, skoro pozwoliła sobie komuś zaufać; skoro pozwoliła sobie się zaangażować, zanurkować w głębinach i tak naprawdę robiąc to, nie wiedziała, co się stanie.
    Być może właśnie to było kluczowe: zaufanie. To, że pragnęła ufać gestom, słowom i wszystkiemu, co robił Su-Jin, nie chcąc, aby cokolwiek się zmieniło. Była zbyt samolubna, aby później pozwolić mu odejść – aby pozwolić, żeby się odsunął. Była terytorialna, choć przecież do tej pory nie obchodziło jej nic, oprócz własnych wygód; nic oprócz samej siebie. Teraz jednak zdawała sobie sprawę z tego, że coś się zmieniło.
    — Zaraz poszukam. — Uśmiecha się krótko, a potem zaczyna krzątać się wokół. Zagląda do szafek, przesuwa wzrokiem po fiolkach i słoiczkach, a kiedy udaje jej się znaleźć aromat, łapie za szkło i wręcza Su-Jinowi.
    — Teraz musimy to wszystko połączyć — oznajmia miękko, a potem pokazuje wampirowi, jak uporządkować swoje miejsce pracy. Selekcjonuje wybrane przez niego zapachy po jednej stronie blatu. — Jeśli czegoś użyjesz, przestaw to odpowiednio w inne miejsce. W ten sposób będziesz pewien, co dodałeś do perfum, a czego jeszcze nie.
    Potem włącza wentylację – szum odbija się echem od ścian, a wtedy każdy zapach zostaje wciągnięty i zapominany. Jest to konieczne, aby pomieszczenie, w którym się pracowało, było wolne od zastanych aromatów, które mogłyby zaburzyć percepcję w trakcie tworzenia perfum.
    Sięga po pustą fiolkę i wsuwa szkło w drewniany stojaczek. Chwilę później chwyta butelkę alkoholu etylowego, w którym należało rozpuścić wybrane przez Su-Jina zapachy.
    — Buteleczka ma 10 ml — odzywa się. — Nie jest to zbyt wiele, ale myślę, że będzie w porządku, bo gdyby jednak zapach okazał się nie trafiony — Zerka w stronę Su-Jina — to nie jest się stratnym. Nigdy też do perfum nie dodaje się wody destylowanej. Jest ona zupełnie niepotrzebna.
    Stoi obok, gdy Su-Jin pracuje nad zapachem; przygląda się jego dłoniom i smukłym palcom; przygląda się paznokciom, jasnej skórze i kilku żyłom, które widać przy nadgarstkach. Sunie spojrzeniem dalej i dociera do twarzy – dostrzega idealne i zimne rysy. Łagodne czoło, prosty nos i perfekcyjnie zarysowane usta. Skupia wzrok przy wampirzych oczach – ocenia spojrzeniem długość ciemnych rzęs i rzucany przez nie cień, który głaszcze chłodne lico. Convalliana przez moment odczuwa zazdrość – jest to tak irracjonalne, że czuje się zazdrosna o ten drobny mrok; o to, że cień dotyka jego twarzy i że tak bezczelnie rozkłada się po skórze, mimo że trwa to tylko chwilę. Tylko moment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje jej się dziwne, że patrząc w jego stronę, czuje cokolwiek; że czuje pewną radość, pewne podekscytowanie i inne, głęboko kryjące się emocje; że patrząc w jego stronę, dostrzega złożoność i perfekcję tego, kim był. Ale najbardziej przerażające jest to, że dostrzega coś ponad to – że zastanawia się nad tym, co myślał; co czuł, gdy pochylał się nad blatem; co czuł, gdy była obok; co jeszcze ukrywał, a co chciał jej pokazać.
      Kiedy ciepłe światło słoneczne wpada tutaj przez okno i dociera zmienione przez kolorowe szło do twarzy Su-Jina, Convalliana dostrzega całe jego piękno – to chłodne, wyrafinowane piękno, nieco pokryte szronem, ale tak hipnotyzujące i odurzające. Przez moment ma ochotę wyciągnąć dłoń i docisnąć palce do jego policzka, ale powstrzymuje się – wie, że Han-gyeol jest prawdziwy.
      — Potrzebujesz pomocy? — pyta, spoglądając w stronę fiolek; przesuwa wzrokiem po blacie, chcąc ocenić, co zdążył już dodać do swoich perfum.

      CONVALLIANA

      Usuń
  12. — Dodałam wodę, ale kwiatową. Jednak bardzo mało, aby nie zaburzyć całej kompozycji. Właściwie sam alkohol świetnie powinien poradzić sobie z uzyskaniem odpowiedniej formy. — Uśmiecha się delikatnie. — Inaczej jest w przypadku, gdy ktoś ma uczelnie, bo nie każda skóra go toleruje. Wtedy użycie wody jest nieuniknione.
    Tłumaczy wszystko cierpliwie, a jej głos wydaje się niezwykle przyjemny – słychać tę miękkość, pewną mistrzowską nutę. Ona jest mistrzem, a on uczniem. Ona jest cieniem, a on malarzem, który próbuje to wszystko uchwycić, zdobyć, zatrzymać, aby się nie rozpłynęło.
    Dostrzega jego wzrok i uśmiech, a przez to czuje się nieco dziwnie – dziwniej niż chwilę temu, gdy przyszło jej zazdrościć cieniom, które dotykały męskiej twarzy. Być może nie powinna dostrzegać tak wiele; być może było to w jakiś sposób złe, ale Convalliana była zbyt wielką egoistką i wcale nie miała zamiaru odwracać głowy.
    — Skoro tak — zaczęła — to dodaj więcej alkoholu. — Sięga po inną z butelek z etykietą woda kwiatowa i podaje Su-Jinowi. — Możesz też wykorzystać wodę, ale musisz uważać z proporcjami. Jeśli wlejesz za dużo, zapach może być zbyt rozmyty.
    Uśmiecha się i patrzy jak pochyla się nad blatem, a potem przechyla delikatnie głowę w momencie, w którym słyszy od niego, że chciał opisać zapachem jej sylwetę – to sprawia, że marszy nos, zupełnie jakby nie wiedząc, jak zareagować. Jak odnieść się do tych słów; do tego, ile to wszystko dla niej znaczy.
    Słucha tego wszystkiego; wyjaśnień, metafor i porównań; bierze to do siebie; to, co jej ofiarowywał i przyjmuje z niemym zachwytem, umiejąc docenić każde ze słów, które opuszcza jego krtań. Convalliana czuje się tym wszystkim nieco przytłoczona – patrzy w jego stronę swoimi wielkimi, szmaragdowymi oczami, w których odbija się wszystko to, co niepewne i kruche. Nie wie, czy kiedykolwiek ktokolwiek powiedział jej coś podobnego; czy ktoś postarał się, aby ująć jej istotę; aby nadać jej czegoś prawdziwego; czegoś, co naprawdę do niej pasowało, a nie imitowało wyobrażenia.
    — Chyba zrozumiałeś to, o czym mówiłam, zbyt dobrze… — Uśmiecha się miękko, dociska palce do ust i przygryza dolną wargę, czując jak każda z emocji wgryza się w jej kark. Stoi naprzeciwko, choć ma wrażenie, że zdecydowanie zbyt mocno drży i nie może tego opanować.
    — To wszystko… — zaczyna mówić, a potem potrząsa delikatnie głową i spogląda w stronę wampira, aby móc przesunąć spojrzeniem po jego twarzy. Aby móc zamknąć jego wzrok w swoje oczy. — To niesamowite… to, że powiedziałeś mi o tym wszystkim i to, jak idealnie dobrałeś zapachy. W twoich oczach jestem wyjątkowym flakonem perfum i teraz, gdy o tym rozmawiamy — Uśmiecha się słodko — to tak się właśnie czuję. Jak coś wyjątkowego i drogiego. Jak coś, co jest kompletne i coś, czemu chce się poświęcić chwilę. To wszystko wydaje się takie romantyczne i inne, że gdybym mogła, zatrzymałabym każde twoje słowo i pokryła je złotem.
    Czuje coś ciepłego przy twarzy – coś gorącego, co pokrywa lico, aż w końcu Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że to rumieniec, którego wcale nie chciała; czerwień odbija się od twarzy i podkreśla głębię szmaragdów; pasuje do czarnych włosów, łabędziej szyi i idealnych ust. I w tym wszystkim próbuje zmierzyć się z własnym zawstydzeniem.
    Nie myśląc wiele, wyciąga dłoń, aby docisnąć palce do męskiego policzka – kciukiem pieszczotliwie przesuwa po skórze; skórze tak ciepłej i delikatnej. Tak idealnej. Potem wyciąga się do wolno, aby mógł wyłapać jej ruch, a jej gorące, miękkie usta dotykają drugiego z policzków. Całus jest niewinny i ocieka w pewną czułość. W pewne nienazwane uczucie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rusza się przez moment, a trwa w tej pieszczocie. Ma zamknięte oczy i wypuszcza oddech przez nos. Chłonie ciepło, akceptuje tę bliskość i czuje jak jej serce zaczyna bić zdecydowanie zbyt szybko; jak wyrywa się i ucieka, chcąc zatrzymać się w pobliskich dłoniach.
      — Dziękuję — odzywa się drżącym głosem, a potem odsuwa i jeszcze raz muska kciukiem policzek Su-Jina, po czym posyła w jego stronę uśmiech, który wyraża wszystko: radość, nadzieję, słodycz i szczęście.
      Odwraca głowę i spogląda po blacie.
      — Poradziłeś sobie naprawdę świetnie — dodaje. — Pomijając, że przez to, co powiedziałeś, prawie wyrwałeś mi serce — Posyła w jego stronę krótkie, znaczące spojrzenie — to myślę, że chętnie poznam też inne zapachy. Inne uczucia, emocje, inne wspomnienia. Mam nadzieję, że jeszcze coś kiedyś stworzysz.

      CONVALLIANA

      Usuń
  13. Każdy gest, który kieruje w jego stronę jest czymś niesamowicie miękkim i czułym. Convalliana nie traktuje tego, jak coś, co należało zrobić, aby przejść dalej – nie jest to bezduszne, a raczej ważne, kluczowe do tego, aby poczuć coś więcej. Aby wypełnić pustkę tym, co dobre.
    Czuje własne zawstydzenie – ciepło przy policzkach, a to sprawia, że jest jej wstyd; jej ciało reaguje, zdradza każdą myśl i demonica nie może się z tego wycofać, zaprzeczyć wszystkiemu i rzucić wymówkę. Czerwieniła się, bo Su-Jin trafił słowem prosto w jej serce; poruszył duszę, zatrząsnął kruchym fundamentem tego, kim była – robił to jednak tak delikatnie, tak niemożliwie ostrożnie, że Convalliana przyjmowała to wszystko, wierząc, że tak powinno być.
    Obserwuje, jak Su-Jin wtula się w jej dłoń, jak uśmiecha się łagodnie, a kiedy dostrzega w jego oczach czułość, czuje, że jej serce bije jeszcze szybciej. Nie wie, co się dzieje. Nie wie, czemu nagle wszystko jest tak ważne – i dlaczego nie umie dostrzec w tym niczego zwykłego. To tylko dotyk, tylko policzek, tylko skóra, a mimo to był to policzek Su-Jina; była to jego skóra. To wszystko należało do niego i właśnie dlatego było tak niesamowicie piękne.
    Mimowolnie spuszcza wzrok, aby dotknąć spojrzeniem jego ust. Czuje tę potrzebę – coś szepcze, aby wykonała jeszcze jeden ruch; aby sięgnęła po słodycz; aby poddała się instynktom i poznała smak wampirzych warg – miał idealne, pięknie zarysowane usta. Wie, że musiały być miękkie; że pewnie smakowały poranną mgiełką i rosą – że były wyjątkowo smaczne. Zastanawia się, czy pasowałyby do jej ust – czy odnalazłyby rytm, czy mogłaby przejąć kontrolę.
    — Przepraszasz, mimo że wcale tak nie myślisz — stwierdza zaczepnie, uśmiechając się nieco złośliwie, po czym przygryza dolną wargę. Jest to gest, który ma zastąpić pustkę: pustkę po nieobecnych ustach; ustach, które chciała posmakować, ale wie, że to nieodpowiednie; że to pewnie dlatego, że dawno nikt jej nie całował.
    Zaciąga się zapachem, a z jej ust ucieka ciche, rozkoszne sapnięcie. Poddaje się aromatom, zanurzona się w tym, co stworzył Su-Jin i dopiero teraz rozumie, co kryło się w jego wcześniejszych słowach – to, co skomponował, jest nieoczywiste, cudowne, piękne, inne, nieprzewidywalne. Jest… nią.
    — Nie mogę zachować twoich słów, ale myślę, że za każdym razem, gdy tutaj będę, przypomnę sobie o wszystkim. O tym, co powiedziałeś. Przypomnę też sobie twoje spojrzenie, uśmiech i to, że po prostu byłeś… i że wydawało mi się to wystarczające — odpowiada cicho, a kiedy Su-Jin wciska fiolkę w jej ręce, kurczy się w sobie, zupełnie jakby chciała zatrzymać ten jeden jedyny moment; jakby chciała, aby czas zwolnił i pozwolił jej się zanurzyć w chwili.
    — Nigdy nie obchodziło mnie to, co ktokolwiek o mnie myślał. Wiedziałam w końcu, że pomimo wszystko jestem ciałem, pięknem; tym, co śliczne i co chce się mieć przy sobie, aby cieszyło oczy — odzywa się. — Kiedy spotkałam Earla, zaczęłam myśleć, że niezależnie od tego, co zrobię, jak się uśmiechnę, jak się zachowam, będę niewystarczająca i grzeszna; że powinnam pokutować za to, jaka jestem.
    Zbliża się o krok i opiera czoło o tors Su-Jina. Spuszcza wzrok, aby omieść spojrzeniem fiolkę, którą jej wręczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A teraz… gdy mówisz to wszystko, kiedy czuję, jak szczere to jest, mam wrażenie, że wyrywasz mi tym wszystkim serce — wyszeptała. — To wiele dla mnie znaczy. To, że widzisz we mnie coś wartościowego i że pozwalasz mi mówić, słuchasz mnie… że chcesz tu być. Że jesteś. Że oddajesz mi swoje serce. — Dociska palce do miejsca, w którym biło, a potem uśmiecha się lekko i odsuwa delikatnie, by podnieść podbródek i spojrzeć Su-Jinowi w oczy.
      — Czuję się za ciebie odpowiedzialna, Han-gyeol, i za twoje serce także. Uratowałem je i chciałabym je mieć całe dla siebie — mówiąc to, ogląda jak wpadające przez okno światło odbija się w jego ciemnych tęczówkach; jak zmienia ich barwę, nadając innych kształtów. — Może i jestem cholernie samolubna i może nie powinnam tak o tym myśleć, ale chcę, żebyś zatrzymał swoje serce tylko dla mnie… chcę być dla ciebie najważniejsza. Chcę, żebyś mnie szukał, nawet jeśli miałoby to trwać tysiąc lat. Chcę czuć… chcę być dla kogoś ważna. Najważniejsza. Tak po prostu.

      CONVALLIANA

      Usuń
  14. — Myślę, że mogłeś to zaplanować. W końcu jesteś złośliwy — stwierdza z cichym śmiechem, słysząc jego tłumaczenie.
    Próbuje jakoś opanować własne drżenie, kiedy rozumie, co się dzieje wokół; kiedy jest tak krucha, delikatna, tak odkryta, że gdyby tylko Su-Jin chciał, zrobiłby jej krzywdę, ale Convalliana wcale się nie boi. Nie boi się tego, co może nadejść – nie boi się, że zostanie zamknięta w ramy. Że Su-Jin wykorzysta moment, aby sięgnąć po kajdany.
    Przyjmuje jego dotyk – przyjmuje ramię, ciepło i objęcie. Przyjmuje to, że wampir jest blisko; i chce, żeby tak było. Chce, żeby był jak najbliższej. Chce, aby dystans zniknął; aby nie było niczego, oprócz jej duszy i jego duszy.
    Niczego więcej od niego nie wymagała. Tylko tego, aby był obok.
    — Tak — odpowiada niemal od razu, gdy słyszy jego nieco prowokacyjne pytanie. Nie ucieka spojrzeniem, gdy patrzy w jej oczy. Nie umie się tego wstydzić, bo wie, że to samolubne; bo wie, że żąda zbyt wiele; bo wie, że być może to szaleństwo, że to, czego od niego chce, jest czymś, co nigdy nie będzie należeć do niej. Ale Convalliana jest przebrzydłą kreaturą i nie umie cofnąć rąk.
    Patrzy jak łapie za jej dłoń i kiedy już jest pogodzona z tym, że ją odepchnie, on dociska jej palce do siebie – wydaje się teraz, jakby ujmowała całe jego serce. Przełyka nieswojo ślinę, czując, jak wiele to dla niej znaczy.
    — Han-gyeol… — wymawia szeptem jego imię, nieśmiało podnosząc spojrzenie, aby wbić oczy w jego twarz.
    Słucha wszystkiego, co mówił; analizuje każde słowo, każdy dźwięk, każdą sylabę. Wie, że jest to prawdziwe; wie, bo czuje to wszystko zbyt dogłębnie. To, co stało się w Rzymie, było zaledwie początkiem całej tej katastrofy – było początkiem tego, co odległe, niedostępne i ryzykowne. Przyjaźń, bliskość, zaangażowanie – czy istniało coś gorszego niż to? Tym bardziej dla kogoś tak długowiecznego jak Convalliana. Była niemal pewna, że wciąż jeszcze żyła tylko dlatego, że trzymała dystans, a teraz to wszystko się rozmyło.
    — Zrobiłam to, bo chciałam to zrobić. Nie zmusiłeś mnie i czułam, że nie mogę cię tak zostawić; że nie możesz umrzeć w jakiś wstrętnych katakumbach. To wzbudzało mój sprzeciw — oznajmia z przejęciem, a kiedy dostrzega, że przygryza mocno usta, wyciąga dłoń i delikatnie przesuwa kciukiem po jego dolnej wardze, aby ukoić ból, który sam sobie zadał. Przez moment przygląda się temu wszystkiemu – temu, jak jej palec sunie po miękkich ustach, jak zatacza ich kształt.
    — Tak naprawdę — odzywa się trochę niepewnie — od czasów Rzymu czułam się niejako odpowiedzialna za to wszystko; za to, co się stało i że skończyliśmy w ten sposób, nie mając nawet szansy… — Odwraca wzrok. — Nawet się nie pogodziliśmy.
    Trzyma podbródek w górze, a potem wyciąga ręce i ujmuje twarz Su-Jina, aby kciukami zahaczyć o skórę, a potem wyciąga się i cmoka jego brodę, a potem żuchwę, przez jeden z policzków i nos. Uśmiecha się, a w jej oczach widać łzy – w szmaragdach odbija się czułość i bliskość; odbija się wszystko to, co dobre i niewinne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A potem, gdy byliśmy już w hotelu, chciałam po prostu mieć pewność, że wszystko między nami w porządku — dodaje. — Nie chciałam cię zostawić, bo potrzebowałam cię równie mocno, jak ty mnie. Wiedziałam, że musisz mieć kogoś, kto będzie przy tobie i wtedy naprawdę chciałam być tym kimś. I chyba nawet nie interesowało mnie, co o tym wszystkim myślisz. Przecież dokładnie czułam, że jesteś zły i że mnie nienawidzisz.
      Jej uśmiech jest szerszy – bardziej łagodny. Piękniejszy.
      — Ale już wtedy wyciągnęłam ręce po twoje serce i nie mam zamiaru oddawać czegoś, co jest moje. To był cichy napad: obrabowałam cię z serca — Patrzy mu prosto w oczy i dociska nos do jego policzka z cichym śmiechem, w którym pobrzmiewa coś cennego; coś złotego i przyjemnego.
      Zaraz potem cmoka jego policzek raz jeszcze, a kiedy Su-Jin po prostu obserwuje jej twarz, Convalliana marszczy swój mały nosek i obdarowuje muśnięciem również jego brodę.
      — A teraz przejmuję też twoją twarz… — dodaje zaczepnie, złośliwie całując jego policzek.

      CONVALLIANA

      Usuń
  15. Convalliana po prostu jest tuż obok i poddaje się dziwnym ciągotom, od których może zakręcić się w głowie; od których wcale nie chciała uciec, mimo że miała świadomość, co się dzieje.
    Nie boi się go dotykać. Nie boi się wyciągać rąk i dotykać, badać i nie boi się smakować, gdy jej usta suną po jego twarzy – gdy poznają fakturę. Każdy ten gest jest dla niej najważniejszy i nie umie wybrać niczego lepszego; niczego, co lubiłaby bardziej. Wszystko to jest dla niej cudownie miękkie, cudownie niewinne i cudownie… potrzebne. Tak, Convalliana uświadamia sobie, jak bardzo potrzebuje kogoś bliskiego i jak wiele musiało minąć, aby stało się to, co teraz – aby skróciła dystans i zbliżyła się tak bardzo.
    — Tak, teraz jest w porządku — przyznaje, uśmiechając się, gdy łapie za jej podbródek. W ten sposób nie może oderwać od niego swojego spojrzenia, które wydaje się teraz wielkie i ufne; zieleń jest tak jasna jak wiosenna trawa; jak dopiero co pokazujące się liście drzew.
    Dostrzega, że się pochylił, a wtedy kontynuuje wędrówkę swoich ust – traktuje każde te muśniecie jako coś innego, jako coś indywidualnego i ważnego. Przez moment ma ochotę pokryć każdy kawałek skóry Su-Jina podobnym gestem – chce scałować z niego to, co złe; chce przegonić jego demony i pokazać, że jest obok; że może wyciągnąć do niej rękę.
    Czuje, jak ociera się twarzą o jej twarz i to jej wystarcza, czuje jego policzek przy swoim policzku, czuje jego usta – i poddaje się temu; umiera i rozkwita, poddaje się i łamie, rośnie, krąg się zamyka i zaczyna od samego początku: od dotyku, a potem znów ginie, aby podnieść się i zbudować solidniejsze podstawy. Convalliana nie panuje nad własnym oddechem i nad ciepłem, które wykwita przy jej twarzy – akceptuje ten żałosny rumieniec, bo wie, że gdy spojrzy w męskie, wampirze oczy i gdy dostrzeże własne odbicie, nie będzie tam niczego, co sugerowałoby jej słabość.
    Słucha też jego słów i przytakuje każdej sylabie.
    — Ja też cię nienawidzę… — mamrocze jedynie, chwytając jego koszulę w palce – ściska materiał, chcąc zatrzymać mężczyznę przy sobie; chcąc mu pokazać, że nie jest gotowa, aby się odsunął; aby jej umknął. — Nienawidzę cię tak bardzo, że ukradłam twoje serce i nigdy już nie odzyskasz tego, co do ciebie należało… — dodaje szeptem, czując wagę każdego swojego słowa, a kiedy Su-Jin dociska swoje usta do jej skroni, przyjmuje tę pieszczotę i bardziej wypycha twarz w jego stronę, aby poczuć więcej. Aby poczuć mocniej.
    — Tak, jestem podłą manipulatorką — stwierdza ze śmiechem i marszczy delikatnie swój nosek. — Musiałam cię podejść, żeby cię zdobyć. W końcu jeśli nie mogę uwieść ciebie, to zawsze mogę to zrobić z twoim sercem. — Bezczelnie wzrusza ramieniem, a potem niechętnie się odsuwa i zaczyna sprzątać.
    Wie, że nie może pozwolić sobie zrobić kolejnego kroku; wie, że nie byłoby to właściwe. Wie, że cokolwiek, co przekroczyłoby którąkolwiek z granic, miałoby swoje konsekwencje, a Convalliana nie jest pewna, czy dałaby radę sobie z tym poradzić.
    Odkłada wszystko, przeciera blat i odwraca się do Su-Jina.
    — Więc? Wracamy do domu?
    Kiedy jednak zaczyna krzątać się po sklepie, dostrzega po drugiej stronie ulicy szyld swojej ulubionej restauracyjki. Tutejsza kawiarnia była przytulnym, ciasnym miejscem z domowymi wypiekami, słodką kawą i naturalnymi lodami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz ochotę zjeść deser? — pyta, ale nie czeka. Po prostu opuszcza sklep, przebiega przez pasy i z uśmiechem wita się z kilkoma osobami – czuje przy sobie oczarowane spojrzenia; czuje zainteresowanie i chęć skupienia przy sobie jej szmaragdowych tęczówek.
      Convalliana przełamuje się, oddala od bezpiecznego azylu, którym jest Su-Jin, i podejmuje próbę zmierzenia się z tym, co było dla niej tak odległe. Strach jest jednak dość dotkliwy i zaczyna kroczyć wzdłuż jej kręgosłupa. A co, jeśli Earl złapie za jej nadgarstek? A co, jeśli stanie tuż przy niej? Zerka przez ramię, aby odszukać wzrokiem swój sklep i uspokaja się nieco, widząc w witrynie majaczący cień Su-Jina.
      Kiedy opuszcza kawiarenkę, bierze oddech i rozgląda się wokół – wszystko wyglądało jak zawsze; zwykły chodnik, szereg budynków, kilka lamp ulicznych. Naturalny tłok. Wraca więc do sklepu i staje w drzwiach, mówiąc:
      — Wzięłam dwie babeczki kajmakowe, jedną z budynkiem i truskawkami, i kolejną z solonym karmelem. Mam nadzieję, że nie lubisz żadnej z nich, bo nie mam zamiaru się dzielić.
      Posyła w jego stronę złośliwy uśmiech, a jej twarz wydaje się teraz ostrzejsza. Bardziej zaczepna, zdecydowanie bardziej zniewalająca i kusząca.
      — Mam jeszcze sernik truskawkowy i bezę Pavlova.

      CONVALLIANA

      Usuń
  16. — Naprawdę? Zawsze myślałam, że wolisz gorzkie rzeczy — stwierdza, posyłając w jego stronę spojrzenie. — Może to przez to, że do tej pory miałam cię za kogoś z kijem w tyłku. — Wzrusza ramionami, wyrzucając z siebie te kilka słów, po czym uśmiecha się złośliwie.
    — Ale nie zjemy tego teraz — dodaje z cichym śmiechem. — Najpierw obiad.
    Przytakuje jego słowom, gdy Su-Jin wyznaje, że mógłby jeść tylko desery. I uśmiecha się mimowolnie, słysząc dalsze słowa. Czy chciałaby pójść z nim do kawiarni koło uniwersytetu? Usiąść przy jednym ze stoliczków w przytulnym, ciepłym miejscu? Convalliana zna odpowiedź.
    — Najpierw musisz mnie zapytać, czy tam z tobą pójdę — zauważa nieco złośliwie, jakby sugerowała, że może się nie zgodzić. Śmieje się cicho, gdy wspomina o maślanych ciasteczkach. — Nie każde maślane ciastko jest dobre — stwierdza krótko, uśmiechając się psotnie.
    Wie, że mówił o swoim ciele; ciele, które spotkała w jego głowie – ciele, które było tak delikatne, dobre i słodkie. Zupełnie inne od ducha, który próbował manipulacji; który próbował szeptać to, co złe; który próbował ugrać coś przede wszystkim dla siebie i Convalliana nie żałuje, że postąpiła inaczej.
    — Sądzę, że każdy smak można odtworzyć we własnej kuchni — odzywa się. — To trochę jak z perfumami: potrzebujesz odpowiednich rzeczy i cierpliwości, aby coś stworzyć, więc jeśli chciałbyś spróbować cokolwiek zrobić, oczywiście, coś słodkiego, to mogę być twoim królikiem doświadczalnym.
    Powrót do domu nie trwa długo – Convalliana wbija skupione spojrzenie przed siebie, trzymając za kierownicę i kieruje autem, aby opuścić miasto i oddalić się od tego, co betonowe i szare. Las o tej porze wydaje się mniej straszny – wśród drzew da się dostrzec tańczące słońce; leśna ściółka jest widoczna, a śnieg uległ temperaturom. Powietrze zmienia się i kiedy samochód zatrzymuje się przed domem Su-Jina, sukkub wyczuwa pewną wilgoć. Chyba będzie padać.
    Bierze oddech, gdy przekracza próg i zrzuca ze stóp obcasy – wtedy staje się niższa, ale wzrost nigdy nie był kompleksem Convalliany. Kroczy przez korytarz i idzie przez salon, zatrzymując się w miejscu, gdy jej spojrzenie sięga zdjęcia, które Su-Jin chciał zatrzymać. Zdjęcie z Rzymu było wyjątkowo udane, delikatne i klimatyczne, ale to, co najbardziej przykuwało wzrok to jej uśmiech – sukkub zdaje sobie sprawę z tego, że była wtedy naprawdę szczęśliwa i że nie mogłaby temu zaprzeczyć. Fotograf zbyt dobrze ujął tę chwilę; ten jeden moment, w którym była po prostu sobą. Po prostu Convallianą.
    — Dlaczego chciałeś zatrzymać to zdjęcie? — pyta, gdy Su-Jin pojawia się obok. — Czy to przez to, że dobrze wyglądasz? — Posyła mu krótkie, rozbawione spojrzenie.
    Convalliana próbuje zrozumieć, a jej stosunek do samych zdjęć wydaje się dość obojętny. Po wszystkim, co fotografował Earl, rozumie, że fotografia może być różna – że może przedstawiać wiele kształtów i emocji; od skatowanego, nagiego ciała do uśmiechów i rumieńców. Porównując tamtą siebie do siebie z teraz, widziała coś niesamowitego – widziała coś, co trudno było jej nazwać.
    Chwyta za zdjęcie i delikatnie pociera je kciukiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czułam się wtedy naprawdę… dobrze. W tej sukience, oddalona od tego, co działo się wewnątrz. Miałam nawet wrażenie, że ty czujesz się podobnie jak ja — odzywa się nieco niepewnie, a jej głos jest cichy i łagodny. — Nie sądziłam jednak, że jakiekolwiek zdjęcie może pokazywać mnie w ten sposób… — Zawija kosmyk włosów za ucho. — Będąc z Earlem i znosząc jego aparat, przyzwyczaiłam się do tego, że jestem fotografowana zupełnie naga, zazwyczaj po jednej z jego sadystycznych sesji, podczas których byłam blisko, żeby błagać, aby mnie zabił.
      Mówiąc to, czuje chłód – chłód, który ściska jej żołądek; który przebiega przez kręgosłup i prawie łamie szkielet. Jej dłonie zaczynają się trząść, dlatego odkłada zdjęcie i obejmuje się ramionami, spuszczając wzrok.
      — A ty? Lubisz zdjęcia? — dopytuje, chcąc zmienić temat; chcąc przeskoczyć nad tym, co zostało powiedziane, bo czuje, że to za dużo.

      CONVALLIANA

      Usuń
  17. [oo, nowa karta, jak ładnie! i więcej Su-Jina do oglądania <3 ]

    Seline postrzegana jako niewinna, dziewczęca młoda osoba, była bagatelizowana. Ludzie w jej otoczeniu nie pilnowali języka, mówili swobodnie, nie zdając sobie sprawy z jej uważnych oczu śledzących ruchy i czujnych uszu nasłuchujących. W istocie była serdeczną istotą i wcale nie zależało jej na tym, aby kolekcjonować informacje o osobach, które nic dla niej nie znaczą, a jednak dobrze było wiedzieć, co dzieje się w najbliższym otoczeniu. Nie gniewała się na ludzi, że mają ją za głupiutką dziewczynę, widząc w niej kogoś kto nie zna życia i dopiero wchodzi w dorosłość, bo to otwierało jej wiele drzwi, szczególnie gdy posyłała słodkie uśmiechy i wabiła czarującym tonem, więc nawet teraz doskonale zdawała sobie sprawę, jak może być postrzegana. Nic to, żadna straszna rzecz, przywykła. Przynajmniej taka postawa nie prowokowała do ataku i wrogiego nastawienia, bo syrena konfliktów najzwyczajniej w świecie unikała.
    Przytaknęła skinieniem głowy, spoglądając na niego łagodnie i z zaciekawieniem. Oboje znaleźli się z dala od domu, ale nie powtórzyła tego już trzeci raz. Seline lubiła być pewna, że to co słyszy, co rozumie i co druga strona ma na myśli to jedno i to samo, nie była zawsze przekonana, czy wyłapuje odpowiedni kontekst w rozmowie, choć po latach przebywania wśród ludzi była zdecydowanie bardziej ludzka, niż przypuszczała że kiedykolwiek się stanie. Teraz mając do czynienia z istotą równie mistyczną co ona sama, nie była tak pewna i śmiała i uważała, aby nie urazić mężczyzny.
    - Tęsknię - przytaknęła, spuszczając wzrok na jego dłonie. - Każdego dnia - przyznała, zupełnie bez obawy że zdradzając taką informację o sobie, naraża się. Mówiła prawdę, stwierdzała fakt, więc poza prawdą nie było nic, co mogłoby ją zaboleć.
    Zdarzało się, że w chwilach obniżonego nastroju leżała parę godzin w łóżku i myślała o tym, jak cudownie byłoby znów zanurzyć się w ciepłej toni rodzinnych wód. Jednak coś nieprzerwanie ją trzymało w tym miejscu i nie miała sił, aby zmobilizować się, spakować kilka najniezbędniejszych rzeczy do plecaka i odejść. Nie chciała jednocześnie szukać powodów, ani przyczyn, dla których ten stan się utrzymuje z obawy, że odkryje coś, co zaburzy jej spokój i ułożone życie w mieście.
    Tamten świat i tamto życie wydawało jej się niezwykle odległe. Powody wyjścia na ląd były banalne i gdy docierała do rozmów na ten temat, czuła zawstydzenie i zażenowanie, choć nigdy nie użalała się nad sobą. Gdy wydano bajkę dla dzieci o syrence, która odepchnęła od siebie rodzinę dla miłości do człowieka, Seline poczuła się obnażona jeszcze bardziej, choć znała wiele wydań tej historii i wiedziała, że jest to najprostszy i najłatwiejszy powód do odgadnięcia. Jednocześnie dopiero ta najpopularniejsza wersja pokazała jej, jak trywialne podejmowała decyzje, bez przewidzenia konsekwencji; choć w jej przypadku było to trochę inaczej.
    Podniosła spojrzenie, gdy Su-Jin uczynił krok w jej stronę i lekko zacisnęła usta. Nie opowiadała o tym, jemu również nie chciała i nie miała zamiaru odpowiedzieć. To było bardziej złożone, by nie zabrzmieć płasko - skomplikowane.
    - To było dawno, wspomnienia się zacierają - pokręciła lekko głowa, jakby w tym geście i posłanym mu spojrzeniu prosiła, aby nie pytał. Nie chciała kłamać, nie lubiła tego i zdecydowanie nowy znajomy nie zasłużył, aby częstowała go wymysłami. Zresztą wierzyła, że pyta z czystej ciekawości, jak na razie ani razu nie przejawił nic poza tą postawą, tak dobrze znaną syrence.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiła ubranie, lekko naciągając sweter na ramionach, bo materiał źle i niewygodnie się ułożył i szew obtarł jej skórę, a potem spojrzała znów z serdecznym uśmiechem na przybysza. Bardzo wątpliwe że zaprosi go do siebie na herbate i pogaduchy, ale nie umiała usiedzieć w miejscu, więc teraz poczuła się niezręcznie, gdy stali tak twarzą w twarz, gdy chęć na rozmowę nie malała.
      - Czy ty też tęsknisz? - łapiąc się ostatniego tematu, ale nie wchodząc na pole, które sama ominęła, zadarła głowę, obserwując go z ożywieniem. Oh, nieczęsto spotykała i wdawała się w rozmowy z istotami, które nie byłyby ludźmi, więc teraz była podekscytowana. Jednocześnie miała się na baczności, bo nie wiedziała, czego się spodziewać.

      Seline

      Usuń
  18. — Tylko wtedy? — pyta zaczepnie, gdy stwierdza, że zachował się jak dupek. Zaraz potem przytakuje jego słowom. — Myślę, że w tamtej chwili stało się coś, co nie do końca mogłeś zrozumieć, a ja… ja po prostu nie myślałam o tym, co wypada, a czego nie. Nie myślałam, że możesz poczuć się oszukany i podejrzewać, że robię to po to, aby cię wykorzystać.
    Wie, że wtedy wszystko było inne; że wtedy to, co było teraz, to uczucie, zaufanie, delikatność, troska, to wszystko, dopiero kwitło i tak naprawdę mogło być fałszywe. W końcu Convalliana nie ufała temu, co planował Su-Jin, wierząc, że zginie z rąk Sajra – że wypowie swoje życzenie.
    — To nic takiego. Zdążyłam się już oswoić — odzywa się, gdy wampir opiera podbródek o czubek jej głowy. — Ale masz rację. Zdjęcia to portal, przez który można przenieść się w wybrane miejsce. Niezależnie od tego, czy to zatęchła, pachnąca wilgocią i solą piwnica, czy taras w Rzymie, dlatego cieszę się, że zatrzymałeś tę fotografię. Jest piękna.
    Uśmiecha się krótko, nie chcąc rozmawiać ani o Earlu, ani o tym, co robił: o zdjęciach, karach, ubieraniu jej w to, co wybierał, o gwałtach i przygotowaniu do tego, aby w końcu stała się idealna. Aby w końcu była taka, jak chciał: piękna, milcząca, uległa. Wymierzał jej policzek za każdym razem, gdy w jej oczach dostrzegł nienawiść; gdy jej usta źle wypowiedziały jego imię; gdy próbowała go od siebie odepchnąć.
    — Dopiero po kilku wiekach? — Posyła w jego stronę krótkie spojrzenie i przytakuje, a potem zajmuje kanapę i czeka, aż Su-Jin usiądzie obok.
    Zawija kosmyk włosów za ucho i spuszcza wzrok, gdy ten otwiera stary i gruby album. Pochyla się bardziej w momencie, w którym dostrzega pierwsze ze zdjęć. Uśmiecha się mimowolnie, widząc wampira w tradycyjnym koreańskim stroju.
    — Co czułeś, gdy zobaczyłeś siebie po raz pierwszy? — zadaje pytanie. — Czy było dziwnie? Czy może zupełnie inaczej sobie siebie wyobrażałeś?
    Przygląda się kolejnym fotografiom.
    — Nie wygląda jak uczelnia wyższa, ale myślę, że wtedy nie było to tak ważne, prawda? Liczyło się to, że możesz się spełniać w nauce. Czułam podobnie, gdy w 1709 roku poznałam Johanna Farinę, który odkrył przede mną świat zapachów. Wybrałam wtedy konkretny zawód, a Johann pozwolił mi się spełniać.
    Doskonale pamięta ten moment; pamięta też zakochanego w niej mężczyznę, który zrobiłby dla niej wszystko i który tak chętnie oddawał jej wszystko, czego tylko pragnęła. Convalliana wie też, że tak naprawdę od tamtej pory nic się nie zmieniło – wciąż każdy z jej kochanków był gotów zrobić dla niej wszystko, ale teraz wydaje jej się to mało znaczące, a może zawsze takie było.
    — Chyba wolę cię niestosownego — stwierdza z rozbawieniem, przyglądając się zdjęciom. — Czyli od samego początku byłeś dupkiem, który się wyróżnia — rzuca ze śmiechem, a zaraz potem potrząsa delikatnie głową. Odwraca też spojrzenie do jego twarzy. — Nie przypuszczałam, że byłeś buntownikiem… nie miałeś przez to problemów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znów wraca wzrokiem do zdjęć, a kiedy Su-Jin pokazuje jej kolejną fotografię, czuje jak ciasno kurczy jej się żołądek, a serce boleśnie obija się o żebra, jakby z niemym wyrzutem. Dostrzega dłoń nieznajomej – dłoń, która trzyma ramię Su-Jin w dość poufałym geście. Convalliana przez moment zastanawia się, czy wampir tego chciał; czy pozwolił jej się dotknąć.
      — Znajoma? — Ma ochotę prychnąć, ale powstrzymuje się. Mruży oczy. — Nie wygląda jak twoja znajoma. Raczej jak ktoś bliższy. W końcu trzyma cię za ramię, jakby chciała pokazać, że należysz do niej. To twoja była?
      Pyta wprost, może trochę bezczelnie, ale nie czuje się z tym źle. Chce się dowiedzieć, co łączyło Su-Jina z tamtą wampirzycą. Może chodziło w tym wszystkim o coś więcej? Może za chwilę opowie jej o tym, jak bardzo kochał tę kobietę? Przez moment odrzuca od siebie zazdrość, ale ta mocno chwyta za jej kark i każe patrzeć, lustrować zdjęcie, przyjrzeć się temu, jak kobieta obejmuje męskie ramię, a to sprawia, że rośnie w niej sprzeciw.

      CONVALLIANA

      Usuń
  19. Przytakuje jego słowom. Rozumiała, co mówił i co kryło się w sylabach. W Rzymie wszystko było zbyt świeże, zbyt intensywne i niezrozumiałe.
    — Pewnie czułeś się z tym dziwnie. Czuć siebie i mieć świadomość własnego ciała, ale nigdy nie widzieć twarzy… — Kiedy wspomina o swojej córeczce, mimowolnie opiera dłoń o jego ramię i głaszcze przez moment, jakby chciała niemo dać znać, że jest tuż obok.
    Nie wie, co powiedzieć, dlatego milczy. Przyjmuje jednak jego żal i akceptuje – ma świadomość, że jest to dla niego ważne, a wspomnienie Sarang wynika z tego, że jej ufał; że ufał temu, co jej powiedział i jak bardzo się obnażył, a ona nie potrafiłaby wykorzystać tego przeciwko niemu.
    — Czyli kiedy siebie zobaczyłeś, stałeś się w jakiś sposób kompletny. Byłeś świadomy tego, że ty to ty — stwierdza, uśmiechając się lekko. — To całkiem ciekawe. W końcu dziecko prawie od początku może obserwować siebie w lustrze, a tobie zostało to w jakiś sposób odebrane. Nie postrzegałam tego w ten sposób aż dotąd.
    Zawija kosmyk włosów za ucho, a kiedy pyta o Johanna, śmieje się krótko.
    — Johann był twórcą receptury i producentem wody toaletowej. Jednym z najlepszych i najbardziej znanych — odpowiada. — Przez jakiś czas byłam przy jego boku, bo mi się to opłacało. Nauczył mnie wszystkiego, co dzisiaj wiem o perfumach i o ich destylacji. Jego perfum używali von Goethe czy Bonaparte, więc był kimś bardzo inspirującym i mimo wszystko dobrym.
    Wspomina Farinę jako kogoś, kto lubił całować jej dłonie; kto zawsze niemo pytał, czy może sięgnąć po jej dłonie, a potem cmokał z uwielbieniem każdy z jej palców.
    — Jesteś, a raczej byłeś przyzwyczajony do tego, że możesz robić co tylko chcesz, stąd ten mały bunt — wtrąca się i słucha jego dalszych słów, a potem przygląda się jego twarzy. — Byłeś postrachem wśród miejscowych? Jakąś straszną legendą?
    Uśmiecha się do niego zaczepnie, a potem marszczy się nieco, gdy wspomina cholerną bliznę. Dlatego Convalliana sięga po jego nadgarstek i delikatnie, czule przesuwa kciukiem po prawie niewidocznej szramie.
    — Myślę, że podjąłeś dobrą decyzję, opuszczając Koreę. Czasem warto zostawić miejsce, które zaczyna nas tłamsić. — Wciąż opiera palec o jego bliznę, a opuszek idealnie zasłania tę linię; chowa przed światem, zakrywa przed wścibskim spojrzeniem. — Kobiety mimo wszystko miały trochę łatwiej. Mówię tutaj o sobie: gdy ma się urodę, można zdziałać naprawdę wiele. Nigdy nie musiałam się o nic martwić. Ani o złoto, srebro czy jedwab. Wiele lat spędziłam z Aleksandrem Wielkim, ciesząc się jego sympatią i miłością do mnie. Kiedy teraz o tym myślę, mogłabym powiedzieć, że było trochę łatwiej. Wtedy oczekiwania były inne, a ja mogłam łatwo dostosować się do rąk czy potrzeb innych.
    Mówiąc to, wzrok Convalliany zatrzymuje się w martwym punkcie. Przez moment sukkub jest nieobecny – kobiece ciało wydaje się jedynie pustą skorupą bez duszy. Ożywia się dopiero, gdy Su-Jin podejmuje temat tajemniczej wampirzycy.
    — Próbowaliście być razem? — Mruży nieznacznie oczy. — Co to znaczy?
    Su-Jin znów się odzywa, a Convalliana jedynie niemrawo przytakuje.
    — Czyli chcesz mi powiedzieć, że byłeś z nią na kilku randkach, nawet rozważałeś związek, ale wasze oczekiwania były inne? — Przechyla lekko głowę, jeszcze raz zerkając w stronę zdjęcia. Przygląda się kobiecej ręce przy jego ramieniu. — Zostawiłeś tę fotografię, bo lubisz o tym wspominać? O tym, że prawie zaangażowałeś się w coś poważnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łapie jego spojrzenie w swoje szmaragdowe oczy.
      — To jest twój typ kobiety? Lubisz poważne twarze? — pyta jeszcze raz, a potem trzymając wysoko podbródek, pochyla się nieco, aby Su-Jin czuł jej słodki oddech przy policzkach. — A co ze mną? Ja nie jestem w twoim typie? Czy twoja wampirzyca jest ładniejsza ode mnie?
      Ego Convalliany wydaje się nieco trząść. Niezachwiana wiara we władną urodę i wdzięk zostaje lekko zachwiana, ale tak naprawdę w tym wszystkim jest coś o wiele ważniejszego: Su-Jin być może jako jedyny nie widział w niej nic pięknego, a więc niczego, czemu mógłby ulec. Być może wolał poważne wampirzyce, z którymi mógłby rozmawiać o związkach i poważnych rzeczach i uczuciach, ale to przecież jej oddał swoje serce. I dlatego w Convallianie zaczyna wrzeć bunt. Co takiego miała kobieta ze zdjęcia, czego jej brakowało?

      CONVALLIANA

      Usuń
  20. — Tak, ty i ciało zdecydowanie się różnicie — stwierdza z uśmiechem, spoglądając w jego stronę. — Ale to nie tak, że jest to jakoś bardzo wielka różnica. Jak mówiłam, ciało było jak słodkie maślane ciasteczko i czułam, że mogę mu zaufać. Poza tym to ciało powierzyło mi opiekę nad tobą… chciało, abyś przebudził się z tego letargu i wrócił.
    Wciąż doskonale to pamięta; ten moment, w którym spotkała się z ciałem. Pamięta też to, co jej powiedział. Pamięta, że gdy ciało było obok, czuła pewną równowagę.
    — Tak, był niesamowity pod wieloma względami, choć wciąż pozostawał człowiekiem. — Wzrusza delikatnie ramieniem, bo choć wspomnienie o Farinie jest miłe to nie ma w tym niczego głębszego. Był jednym z jej wielu kochanków, więc tak naprawdę tonął w tym, co przeszłe, majacząc gdzieś wśród sylwetek władców, arystokratów i wojowników.
    — Chciałabym cię takiego zobaczyć. Wielkiego władcę i szlachcica, który wydaje się niedostępny i chłodny — oznajmia, uśmiechając się zaczepnie. — Pewnie wtedy ani trochę bym cię nie polubiła, choć przecież mam wprawę w tym, żeby uwodzić mężczyzn, którzy mają władzę.
    Convalliana wcale nie kryje się z tym, że najdłużej czasu spędzała przy boku wpływowych osób; to tam czuła się najlepiej. Żyła w luksusach, przyjmowała biżuterię i inne drogie rzeczy. Była muzą i natchnieniem dla innych; była słodkim uniesieniem, obietnicą i rozkoszą zamkniętą w ustach czy dłoniach. Była tym, co chciało się mieć przy sobie – cieszyła oczy i zaspokajała żądzę.
    — Być może masz rację, dlatego chyba cieszę się, że mogłam te czasy przeczekać w Grecji czy Rzymie — odpowiada, wzruszając ramieniem. Śmieje się cicho, kiedy pyta o jej wiek. — Tak, byłam jego kochanką — odpowiada najpierw, a potem dodaje: — Ponad trzy tysiące.
    Nie umie określić dokładnie, kiedy zdała sobie sprawę z własnej egzystencji; kiedy pojawiła się jako ona, jako Convalliana, ale wie, że było to w czasach starożytnej Grecji. To wtedy dbała o własną wygodę poprzez łóżko. Była kochanką i ulubienicą. Była ubóstwiana, podziwiana i pożądana; była boginią. Nic dziwnego więc, że szybko znalazła się w łożu Aleksandra Wielkiego, a później innych władców.
    — Ale jednak chciałeś się zaangażować… — stwierdza nieco kąśliwie. — A skoro tak, to czy ją pocałowałeś? Albo ona ciebie? — Patrzy mu w oczy i nie czuje skrępowania; pyta o to, bo jest ciekawa; bo zastanawia się, czy kobieta ze zdjęcia sięgnęła jego ust i czy Su-Jin jej pozwolił, a może to on zrobił pierwszy krok?
    — To całkiem dojrzałe podeście. — Przytakuje, gdy wampir oznajmia, że nie widział sensu w pozbywaniu się zdjęcia, a choć tak mu odpowiada, to najchętniej wyrwałaby tę fotografię i podarła, szczególnie że ma wrażenie, że wampirzyca posyła jej wyzywające spojrzenie.
    Przechyla głowę, gdy wyznaje, że nie ma swojego typu kobiety. Nie wie, czy powinna w to wierzyć. W końcu każdy mężczyzna lubił coś innego, choć jeśli chodziło o Convallianę, to była kobietą idealną – była ideałem w każdym atomie; idealna, śliczna buźka, idealne, smukłe, zaokrąglone ciało, idealna, mlecznobiała skóra, idealne, duże zielone oczy – była pragnieniem każdego, kto tylko spojrzał w jej stronę. Tylko że Su-Jin nie był podobny do innych.
    Była idealna, a jednocześnie czuła się nieidealna. Była piękna, cudownie miękka, śliczna, urocza, a jednocześnie tak rozbita, krucha i strachliwa. Była tym wszystkim. Jakąś mieszanką tego wszystkiego.
    — Piękna pod względem estetycznym? — powtarza za nim i dociska palce do ust, aby uciszyć własny śmiech, który wydaje się czymś naprawdę słodkim. — Czyli jestem piękna, ale daleko mi do tego, aby być w twoim typie? Lubisz poważne wampirzyce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż patrzy mu prosto w oczy.
      — Skoro pytam o to, czy jestem w twoim typie, to właśnie o tym myślę, Han-gyeol — odzywa się. — Ale ty chyba nie umiesz dostrzec we mnie niczego… kobiecego. Niczego, co widziałeś w swojej wampirzycy. I nie rozum mnie źle: doceniam komplement o estetycznym pięknie, ale to nie jest to, co chciałam usłyszeć. Liczyłam, że opiszesz mnie inaczej. Bardziej… intensywniej.
      Spogląda w jego stronę i zawija kosmyk włosów za ucho.
      — Przynajmniej wiem, czego powinnam się po tobie spodziewać. — Uśmiecha się mimowolnie, zdecydowanie złośliwie. — Być może za kilka lat zobaczę cię w towarzystwie tej samej lub podobnej wampirzycy i wiesz co? Możesz sobie planować spędzenie reszty swojego życia z kimkolwiek, ale ja jestem twoją przyjaciółką i nie mam zamiaru się tobą dzielić.

      CONVALLIANA

      Usuń
  21. Przytakuje jego słowom, nie odzywając się. Czuje, że to nie jest moment, w którym Su-Jin chciałby rozmawiać o ciele, choć przecież Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, jakie było ciało, a przynajmniej wie o tym, co udało jej się dostrzec. Było słodkie, niewinne i chciało zrobić wszystko, aby Su-Jin się ocknął, a jednocześnie podjął decyzję o tym, że pokaże jej kilka ważnych dla wampira wspomnień – wspomnień, które były dla niej brzmieniem, które dobrowolnie przyjęła. Czuła się więc odpowiedzialna za to wszystko.
    — Twierdzisz, że teraz nie jesteś paskudnym egoistą z przerośniętym ego? — pyta ze śmiechem, a potem przygląda się krótko jego twarzy. Zaraz potem poważnieje nieco i dodaje: — Myślę, że poznałam cię w dobrym momencie i w dobrym czasie, a potem spotkaliśmy się tutaj. W Woodwick. Sądzę, że tak miało być. Że musiało stać się to wszystko, by ostatecznie sobie zaufać.
    Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że kilka wieków temu zachowywała się inaczej – że była zupełnie inną wersją siebie; że wtedy liczyło się to, co powierzchowne. Nie interesowała się niczym, oprócz własnej wygody i niewiele jej obchodziły złamane serca, łzy i szaleństwo. Robiła to, co umiała najlepiej – była zdradzieckim pięknem, za które można oddać własne życie. Teraz jednak drastycznie się to zmieniło, a odkąd straciła dziecko i przeprowadziła się do Woodwick, próbowała zbudować dość powtarzalne życie. Próbowała zapuścić korzenie.
    — Jeśli chciałbyś poczytać jakieś autorskie teksty filozoficzne — zaczyna mówić — możesz zajrzeć do moich zbiorów. Przez te wszystkie lata zbierałam to, co było dla mnie w jakiś sposób wartościowe. Nie będzie to, choć tak ekscytujące, jak poznanie twoich ulubionych filozofów osobiście, ale może dowiesz się czegoś nowego.
    Uśmiecha się krótko, wiedząc, że Su-Jin będzie umiał lepiej wykorzystać wszystkie manuskrypty i zeszyty niż ona.
    — Jak to co? Skoro to coś poważnego, to chyba do zaangażowania zalicza się też pocałunek, prawda? — odpowiada rzeczowo, mrużąc delikatnie oczy.
    Wciąż nie wie, czy Su-Jin pocałował tę wampirzycę, a potem odpowiada jej tak, że nie umie tego stwierdzić.
    — Nie podniecała cię? — pyta wprost, nie rozumiejąc, dlaczego nie może powiedzieć czegoś bez zbędnego rozbijania tego w jakiś dziwny sposób. Spodziewała się raczej kilku prostych słów. — Właściwie możemy porozmawiać o twoich emocjach i odczuciach, jak i o twojej sferze seksualnej. Skoro chciałeś się zaangażować w związek, to nie przewidziałeś tego, że związek to też dotyk? Seks?
    Wzdycha cicho, gdy słyszy jego kolejne słowa.
    — Po prostu nie umiesz prawić komplementów. Jeśli mówisz kobiecie: jesteś piękna pod względem estetycznym to nie jest to w ogóle… wyjątkowe. To zupełnie jakbyś wygłaszał manifest filozoficzny. — Zawija kosmyk włosów za ucho. — Zamiast tego możesz po prostu powiedzieć: jesteś piękna.
    Przechyla głowę, gdy Su-Jin wspomina o swojej znajomej – czy tak właśnie traktował kobietę, z którą chciał się związać? Czyli nie było to aż tak poważne, jak mogłaby przypuszczać? A może takie było, tylko że minęło dość czasu, aby przestało być ważne?
    — Przecież wiem, że nie pociągam cię fizycznie — odzywa się, stwierdzając oczywistość. — Ale czy to ja jestem jakaś… niezbyt piękna estetycznie, skoro nie czujesz do mnie pociągu? Czy to może przez to, że jesteśmy przyjaciółmi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwuje jego twarz, zupełnie jakby mogła wyczytać z niej więcej niż normalnie, ale w idealnych rysach nie widać niczego, co mogłoby jej pomóc.
      — Może znów zapozujecie do zdjęcia? Nie myśl, że będę je robić. Prędzej złamię twojej znajomej rękę, gdy cię dotknie. — Convalliana łapie jego spojrzenie w swoje zielone oczy i uśmiecha się wrednie. — O co mam się martwić? O to, że spotykałeś się z poważną wampirzycą? Skoro ja tutaj siedzę, a nie ona to chyba jednak nie była aż tak idealna.
      Przytakuje jednak, gdy stwierdza, że jest dla niego jedyną bliską osobą poza Sarang. To sprawia, że łagodnieje – że jej uśmiech jest ciepły.
      — Mam nadzieję, że nie wrócisz do ery spotykania się z poważnymi wampirzycami — dodaje złośliwie. — Wtedy umrze albo ona, albo ty — stwierdza obojętnie, nawiązując do tego, co zostało powiedziane w Desiderium, a zaraz potem kartuje album o stronę, nie mając zamiaru dłużej przyglądać się wampirzycy.

      CONVALLIANA

      Usuń
  22. Wie, że gdyby spotkali się kiedy indziej – to wtedy wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Gorzej. Convalliana zdaje sobie z tego sprawę, dlatego docenia to, co się działo tu i teraz. Docenia tę przyjaźń i docenia, że Su-Jin jest tak blisko niej.
    Może to za wiele, by mówić o czymś takim jak przeznaczenie, ale los okazał się w tym przypadku o wiele łaskawszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. W końcu udało im się do siebie dotrzeć, jakoś przebić przez mury i przejść przez ruiny.
    Przygląda mu się, gdy wspomina o wampirzycy i relacji – o tym, że nie była dla niego podniecająca. To wydaje się nieco abstrakcyjne. W końcu jak zamierzał tworzyć związek bez sfery seksualnej? Bez dotyku i pieszczot? Wie jednak, że czymś innym jest dla niego to, co dla niej było zupełnie normalne. Seks, pieprzenie się czy rżnięcie – to wszystko skupiało się przy tym, aby doświadczyć tego, co najlepsze. Aby osiągnąć orgazm. Aby oddać się swoim fantazjom. Dla Convalliany nie jest przerażająca fizyczna bliskość, a ta emocjonalna; ta, w którą musiałaby się zaangażować; której musiałaby się poświęcić.
    — Jesteś trochę typem romantyka — odzywa się, gdy kończy mówić, a potem przygryza lekko dolną wargę, próbując rozumieć, co jej powiedział. Skoro Su-Jin podchodził do tego w ten sposób; skoro był romantykiem, który wierzył w bliskość, to raczej mało prawdopodobne było to, że między nim a wampirzycą do czegokolwiek doszło. Może nawet kobieta nie zdążyła posmakować jego ust, a to w jakiś cholernie dziwny sposób sprawia, że Convalliana odzyskuje humor.
    Prycha cicho, gdy słyszy jego złośliwy komentarz.
    — Rumieniłam się? Być może widzisz gorzej niż myślałam — stwierdza niemal od razu, kłamiąc; próbując zmanipulować rzeczywistość, choć przecież doskonale wie, że tak właśnie było. Rumieniła się, bo nie umiała zareagować inaczej – nie umiała zrobić niczego więcej od tego, gdy w jego słowach była piękna pod każdym względem; w jego słowach była kompletna; w jego słowach była w końcu sobą. Po prostu Convallianą.
    — Uwielbiam twoje idealistyczne podejście do tego wszystko — szepcze, uśmiechając się delikatnie. Było to w jakiś sposób urocze; to, że dostrzegał wszystko właśnie w ten sposób. — Normalnie nie wierzyłabym nikomu, kto powiedziałby coś podobnego, ale wiem, że mówisz prawdę. Że dla ciebie liczy się serce… bliskość emocjonalna, prawda?
    Obserwuje jego twarz, a potem pozwala, by złapał za jej dłoń. Zrobił to pierwszy – skrócił dystans i schwycił jej rękę, mimo że wcale nie musiał tego robić.
    — W porządku. Przyjmuję to wyjaśnienie — oznajmia krótko, gdy Su-Jin wyznaje, że nie podnieca go żadna kobieta, przynajmniej teraz, ale co musiałoby się stać, aby się to zmieniło? Jeśli tak bardzo pragnął być z kimś blisko pod względem emocji i uczuć, to czy koniec końców nie odsunie się od niej? Nie odsunie się, aby oddać się innym dłoniom, innym ramionom i słowom? Czy jeśli taka osoba znajdzie się tuż obok, to czy Convalliana będzie mogła po prostu stać i patrzeć? W końcu będzie to nierówna walka – ona i ktoś inny. Ktoś, kogo Su-Jin będzie kochać.
    — Tak — odpowiada. — Zrobiłabym to.
    Trzyma podbródek wysoko, mierząc męską twarz spojrzeniem, gdy Su-Jin rzuca w jej stronę pytaniem, które sprawia, że jej serce zaczyna bić o wiele za szybko. Patrzy mu prosto w oczy – jego ciemne i jej zielone; jego uważne, zimne, kryjące zaciekawienie i fascynację, a jej zdystansowane, piękne i podejmujące wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jesteś pewien, że nie jesteś moją własnością? — pyta, przechylając delikatnie głowę. Kiedy Su-Jin zbliża się tak, że czuje jego oddech przy policzkach, uśmiecha się frywolnie, a jej ręka wędruje nagle do jego karku i jednym ruchem Convalliana dociska męskie czoło do swojego czoła. Spuszcza wzrok do jego ust, a potem łapie jego oczy w swoje spojrzenie, gdy to wydaje się niesamowicie bliskie, docierające aż do jej duszy.
      — Każdy inny mężczyzna nic dla mnie nie znaczy. Mogłabym to przyrównać do bezwonnego zapachu, któremu nie poświęcasz nawet chwili i którego nie umiesz żałować, jednak w tym wszystkim istnieje zapach, który się uwielbia. Bez których czujesz się jak bez swojej tarczy… jesteś dla mnie takim zapachem. Wyjątkowym zapachem — szepcze. — Mówisz, że mam ci dać coś od siebie, a przecież masz każdą z moich emocji, każde z moich uczuć. Masz moje zaangażowanie i moją powagę. Naprawdę sądzisz, że mogłabym cię traktować jak jednego ze swoich kochanków?
      Dociska palce do jego serca.
      — Powtórzę jeszcze raz: nie mam zamiaru się tobą dzielić. Ani teraz, ani za sto lat czy tysiąc, rozumiesz? I teraz, za sto lat czy tysiąc ty będziesz miał mnie. Prawdziwą mnie. Moje emocje, moje łzy i mój śmiech. Tylko ty — dodaje, niemal warcząc, a potem pociera czoło o jego czoło. — Przysięgam, że się mnie nie pozbędziesz, Han-gyeol, i że nigdy z tobą nie skończę. Będziesz moją ulubioną własnością.

      CONVALLIANA

      Usuń
  23. Uśmiecha się mimowolnie, gdy słyszy od niego, że nie jest romantykiem, ale dla Convalliany tak to właśnie wygląda. Może nie aż tak zupełnie, ale coś w jego słowach przypomina o słodkich emocjach, wewnętrznej przemianie, metafizycznym szukaniu tego, co najważniejsze; tego, co głęboko ukryte, a nie powierzchowne.
    Jednak wszystko to, co opuszcza jej krtań, a co rozbrzmiewa wokół, jest szczerze. Uwielbia jego idealizm – to, że trzymał się swoich zasad; tego, co uważał za słuszne i czego tak naprawdę pragnął, bo jak mogłaby wyśmiać coś, co wydawało się tak niewinne i nieszkodliwe? Su-Jin chciał czegoś więcej niż przeciętny śmiertelnik – chciał czegoś, co brało się z serca i prosto z duszy.
    — Drapieżnik, który zawsze będzie przy mnie i stanie po mojej stronie? — pyta, znów uciekając wzrokiem do jego ust; ma wrażenie, że czuje jego oddech i usilnie próbuje poczuć więcej. Nie pochyla się jednak bardziej – przymyka oczy i rozkoszuje się tlenem wokół, który nagle jest słodszy i o wiele cięższy niż chwilę temu. Convalliana czuje każdy swój oddech głęboko w płucach.
    — Tak, myślę, że dokładnie to robisz, ale powinieneś się zastanowić, czy nie jest tak, bo przytakuję temu wszystkiemu. Bo tego chcę: chcę, żebyś wyrwał mi serce, miał władzę nad moją duszą i nienawidził mnie tak bardzo, żebyś nie mógł przestać o mnie myśleć — odpowiada, a kiedy czuje jego dłoń przy swojej szyi, ma wrażenie, że jego dotyk niesie zgubę; ma wrażenie, że jej skóra płonie, a kiedy palce Su-Jina wyłapują puls jej krwi, dociska mocniej czoło do jego czoła.
    Jest to zupełnie inne doświadczenie – inne, bo to ręce Su-Jina; inne, bo czuje się prawie jak w transie; nurkuje w tym, co zamknięte we wbijających się w jej skórę paznokciach i Convalliana przez moment pragnie przekroczyć granicę. Chce poczuć coś, co mogłoby jej pokazać, że to nie sen; że to nie iluzja i że faktycznie to się dzieje; że czuje własne drżenie.
    — Czegoś więcej? — powtarza za nim, uśmiechając się ślicznie. Zwilża dolną wargę językiem, a potem znów patrzy mu w oczy i poddaje się temu, co dostrzega w jego tęczówkach. Pozwala mocniej złapać się za kark; pozwala Su-Jinowi skierować huragan w jej stronę i wcale nie ucieka. Wciąż tutaj jest.
    — Już nią jesteś. Jesteś mój… — Wyciąga dłoń i muska kciukiem jego policzek, aż dociera palcem do jego ust. Opiera opuszek o dolną wargę i lekko pociąga paznokciem. Śmieje się cicho, zaczepnie, trochę złośliwie. — Han-gyeol, moja słodka własność… — szepcze, drocząc się i przekracza granicę, aby zdobyć kontrolę.
    Kiedy słyszy szereg pytań, z jej ust ucieka niemal lekceważące prychnięcie, a potem wszystko dzieje się zadziwiająco szybko: jej ogon oplata jego ręce, unieruchamiając, a Convalliana przesuwa się niemal bezszelestnie, dosiadając wampira okrakiem i dociska go do kanapy.
    Spogląda po jego twarzy ze śmiertelną powagą – trzyma swój mały podbródek wysoko w górze, obrzuca go ciężkim, intensywnym spojrzeniem szmaragdów, które przybrały ciemniejszy odcień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty jesteś moją stabilnością. — Łapie mocno za jego brodę i pochyla się, aby dokładnie przyjrzał się jej oczom; aby mógł dostrzec swawolną czerń, a potem uśmiecha się słodko. — Ani Aleksander, ani Johann nie miał mnie tak jak ty. Dla nich byłam tym, co chcieli widzieć; tym, co było im potrzebne, ale dla ciebie jestem Convallianą… prawda? Widziałeś moje łzy. Widziałeś koszmary. Widziałeś wszystko to, co normalnie ukryłabym przed światem, ale ty… ty to widziałeś, więc jak śmiesz sugerować, że możesz mnie nie mieć? — Wciąż trzymając w palcach jego brodę, pochyla się i przesuwa ustami po jego policzku.
      Ma zamknięte oczy i wdycha zapach jego skóry. Pachnie jak coś chłodnego i mglistego; jak jeden z wiosennych poranków; jak jeden ze wschodów słońca, który koloruje niebo granatem i czerwienią. W końcu dociera do jego ucha i odzywa się z warknięciem:
      — Wyrwałeś moje serce, więc to samo powinieneś zrobić z moją duszą.
      Odchyla się nieco, aby spojrzeć mu w twarz i mocniej dociska męskie ciało do kanapy. Ogon oplata się bardziej wokół jego nadgarstków i zatrzymuje ruch.
      — A może nie umiesz tego zrobić? — pyta, mrużąc oczy. — Może uważasz, że moje serce i dusza nie wystarczą ci ani teraz, ani za sto czy tysiąc lat? Nie dasz sobie z tym rady? Boisz się, że będziesz niewystarczający? — Przechyla głowę i znów dociska czoło do jego czoła. — Powinnam poszukać kogoś, kto będzie umiał to zrobić? — Patrzy mu prosto w oczy i pociera nosem jego nos, rzucając wyzwanie.
      Czuje przy tym coś zupełnie innego; ekscytację i wyzwanie; walkę o kontrolę – ale tym razem nie zastanawia się, co się stanie. Nie obawia się tego, że Su-Jin jest obok, więc podejmuje grę i przyjmuje pokerową twarz.

      CONVALLIANA

      Usuń
  24. Ta słodka walka o kontrolę jest dla Convalliany dziwnie ekscytująca i podniecająca; to, że zwycięża i góruje, że jest tuż obok i może prowokować, ale tym razem wyciągając ręce do Su-Jina, nie jest to podszyte czystą złośliwością. Nie jest tak, że jej dotyk i bliskość mają być okrutnie irytujące i złe – to nie jest takie przekraczanie granic jak wcześniej.
    Doskonale wie, że wszystko, co robił, było spowodowane tym, że tego chciał. Że taka była jego wola, gdyby było inaczej – gdyby Su-Jin wciąż trzymał gardę, nie odsłonił się i nie pozwolił jej dojrzeć siebie, wciąż rzucaliby sobie ostrożne, wnikliwie spojrzenia; wciąż byliby wrogami.
    Wie też, że wiele się zmieniło; że teraz ona należy do niego, a on do niej – że stało się to niebywale szybko, naturalnie i cicho, a Convalliana nie umiała nawet temu zaprzeczyć; temu, że podobało jej się to wszystko. Ta bliskość, przyjaźń, troska. I pragnęła więcej. Chciała wszystkiego, co mógł jej dać; wszystkiego, co było dla niego ważne – chciała, aby dzielił się z nią nawet własnym oddechem.
    Dostrzega jego pełen satysfakcji uśmiech, a to sprawia, że męska twarz wydaje się ostrzejsza; wydaje się beznamiętnie piękna, inna i zdradzająca brak skrupułów. Znów ma ochotę dotknąć palcami jego ust i zetrzeć kciukiem ten uśmiech.
    — Oczywiście, że ktoś próbował. Właściwie każdy chciał czegoś dla siebie: mojego ciała, serca i mojej duszy — odpowiada szeptem i uśmiecha się, dociskając usta do jego żuchwy. — Jest jednak różnica między tym, co się chce, a tym, co się dostaje — dodaje prowokacyjne, a potem patrzy mu w oczy. — Ty otrzymałeś ode mnie wszystko, bo tego właśnie chciałam… chciałam, żebyś mnie miał. Żebyś wyrwał mi serce i zrobił to samo z duszą.
    Sprowadza wszystko do tego, co nazywa się wolną wolą – to ona zdecydowała o tym, że odda mu siebie właśnie w ten sposób; to ona postanowiła się zaangażować i to nie dlatego, że Su-Jin tego od niej wymagał, a przez to, że był po prostu obok. Że był jej przyjacielem. Że był kimś bliskim.
    Z jej usta ucieka ciche sapnięcie, gdy wampir się wyrywa, a zaraz potem to on góruje, zwycięża i teraz może jedynie przyglądać mu się z dołu – czuje jego ciężar i ciepło. Drży mimowolnie, ale nie przez to, że się boi. Oplata go nogami w pasie, gdy jej ręce zostają unieruchomione nad głową i oddycha ciężko przez nos. Natomiast jej ogon łapie się jednego z jego ramion.
    Obserwuje uważnie jego twarz, skupia się przy wypowiedzianych przez niego słowach, a kiedy Su-Jin łapie za jej podbródek, nie wyrywa się. Pozwala mu dotknąć swoich ust, a kiedy tylko czuje jego kciuk przy dolnej wardze, wyciąga język i zahacza o opuszek, drażniąc. Patrzy mu przy tym prosto w oczy i doskonale wie, że jej własne są teraz ciemniejsze – że zieleń ulega temu, co zupełnie czarne.
    — Chcę tylko tego, co moje — odzywa się, a jej głos wydaje się niemym wyznaniem tego, czego od niego oczekiwała. — Jesteś mój pod każdym względem, niezależnie od tego, czy mówimy o poważnej wampirzycy ze zdjęcia czy jakiekolwiek innej kobiecie. Nie zgadzam się, żeby którakolwiek miała cię tak, jak ja cię mam.
    Ma ochotę przymknąć oczy w momencie, gdy czuje jego palce przy swoim gardle; ma ochotę odchylić głowę i pokazać swoją bladą i miękką szyję, jednak nie rusza się, a jedynie rzuca w jego stronę twarde, wyzywające spojrzenie. Drży mimowolnie, gdy jego usta dotykają jej policzka – Convalliana jest świadoma tego, jak szybko bije jej serce; jak krew wrze, jak szkielet pragnie się złamać i poddać.
    — Zabij mnie wtedy — wydusza z siebie. — Bo jeśli to zrobię, któreś z nas będzie musiało umrzeć.
    Przełyka ślinę, próbując się poruszyć i zdobyć przewagę, ale Su-Jin góruje – napiera mocniej i zdobywa kontrolę, król strąca królową i Convalliana czuje własną przegraną. Nie jest to jednak smak goryczy i łez – to wszystko smakuje tak słodko, tak odurzająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Han-gyeol… — szepcze jego imię, gdy przesuwa ustami po jej szyi; czuje każdy jego ruch tak intensywnie, aż pojawia się gęsia skórka; aż zaczyna gubić oddech. Kiedy kły przebijają jej skórę, przygryza dolną wargę i zagłusza rozkoszne jęknięcie – jest to zupełnie inne uczucie od tego, gdy pił krew z jej nadgarstka. Teraz, gdy był tak blisko, czuła się upojona jego zapachem i ciepłem; oczarowana każdym ruchem, zupełnie poddana jego dłoniom. Czuła się... zdobyta.
      W końcu udaje jej się odwrócić do niego głowę, a kiedy jego język zdążył już zebrać jej krew, spogląda w męską twarz – tym razem jej oczy są zielone; zielone jak najpiękniejsze szmaragdy. Zielone jak soczysta, wiosenna trawa. Convalliana łapie w rozchylone usta oddech, przyglądając się czerwonym tęczówkom – w tym momencie Su-Jin wydaje się ostrzejszy. Ale mimo tego wcale się nie boi.
      — Jak smakuję? — pyta cicho, a jej głos delikatnie drży.

      CONVALLIANA

      Usuń
  25. Nie przypuszcza nawet, że to wszystko może być tak intensywne; to, że Su-Jin jest tuż obok; że wydaje się tak blisko, że już bardziej być nie może, a przecież to wszystko jest zamknięte w tym, co Convalliana doskonale zna. Ile razy kończyła pod męskim ciałem, pozwalając kochankom przejąć kontrolę? Tym razem jest jednak inaczej – królowa została zbita, Su-Jin wykonał ruch, szach-mat, a ona wcale nie udaje, dlatego upija się tym obcym uczuciem i czuje, że zaczyna się topić.
    Patrzy jak odsłania zakrwawione zęby i nie rusza się, nawet gdy Su-Jin zabiera rękę – wciąż trzyma dłonie w górze, obserwując drapieżnika, który pochyla się w jej stronę. Sztywnieje w momencie, w którym czuje jego palec przy swoich ustach – wie, że maluje jej wargę szkarłatem, a to wywołuje dreszcz.
    Wyciąga język, którym zlizuje krew z jego palca, a potem delikatnie przygryza opuszek, patrząc Su-Jinowi prosto w oczy. Wciąż grał; wciąż prowadził tę potyczkę, a ona oddawała się temu, bo właśnie teraz, właśnie w tym momencie, czuje się żywa – żywsza niż kiedykolwiek.
    — Nie — odpowiada, zwilżając dolną wargę językiem. — Dlatego cieszę się, że o tym powiedziałeś; o tym, że moja krew jest jak gęsta, gorączka czekolada. Skoro lubisz słodkie desery — Przyjmuje jego dotyk przy swojej szyi, drżąc mimowolnie — powinnam być jednym z twoich ulubionych.
    Nie przeszkadza jej to, że Su-Jin jest tak blisko; nie przeszkadza jej to, że czuje jego dotyk, ciepło – jego gorący i mokry język, który zostawia ślady po jej skórze i tylko przez moment Convalliana ma ochotę obnażyć się bardziej – chce poczuć jego język pomiędzy piersiami; chce, żeby wbił zęby w jej obojczyk, w jej brzuch i udo; a później – później powinien zatroszczyć się o każdą z ranek, które zrobił.
    — Skoro możesz to obiecać, to zrób to — stwierdza niemal bezgłośnie, a kiedy jego ciało ociera się o jej ciało, demonica czuje, że coś jest bardzo nie tak; nie podoba jej się to, co dzieje się z jej emocjami – nie podoba jej się, że drży i że mimowolnie dociska czoło do jego czoła.
    Jej dłonie wędrują przez jego ramiona do szyi, a smukłe palce szybko zanurzają się w ciemnych włosach. Tak jak przypuszczała – każdy z kosmyków jest niezwykle delikatny i cudownie oplata się wokół jej opuszków.
    — Nie — warczy przy jego ustach i ciągnie go z włosy tylko po to, aby jego twarz znalazła się bliżej jej twarzy. Spuszcza wzrok do męskich warg i łapie oddech, który ucieka spomiędzy nich. — Jesteś pierwszy. Jesteś pierwszy i jesteś przed wszystkimi… — mówiąc to, pociera nosem jego nos i łapie jego oczy w swoje spojrzenie, dysząc ciężko.
    — Jesteś moim jedynym przywiązaniem, Han-gyeol — wyznaje z trudem, ale nie przez to, że ciężko jej mówić o uczuciach czy złożyć obietnicę, a przez to, że czuje jego oddech przy swojej twarzy. Przez to, że jest tak blisko. — Obiecuję, że… obiecuję, że będziesz tylko ty. Że tylko ty będziesz miał prawdziwą mnie: moje uczucia, emocje. Będziesz moim zobowiązaniem, moją odpowiedzialnością i moim oswojonym drapieżnikiem…
    Wyciąga szyję, by móc zbliżyć usta do jego ucha, a potem szepcze cicho i drżąco; szepcze z przekonaniem, że to, co się dzieje, jest prawdziwe:
    — Będę twoją własnością — zaczyna — gdy ty będziesz moją. Nikt inny się nie liczy. Żadne spojrzenie, żaden seks i nic, co nie jest ważne. Żadna randka i kwiaty. Nic, co byłoby dla mnie znaczące. Nic, co mogłoby wywołać we mnie to, co oddałam tobie… rozumiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Seks nie jest dla niej niczym emocjonalnym – każdy stosunek ma skończyć się jej orgazmem; ma być dobrą zabawą. Grą. Ma pozwolić jej zyskać kontrolę – ma być tym, co da jej przyjemność i tym, co przejmie ciało. Angażowanie się emocjonalnie w seks jest dalekie od tego, czego by pragnęła – oddając się w czyjeś ręce, chcąc być adorowana, chcąc, aby mężczyzna spełnił każdą z jej zachcianek, zachowuje dystans, nigdy nie dając od siebie większych emocji niż te, od których wrzało – od których podniecenie prostowało szkielet.
      — Ty też to powiedz. Powiedz, że jesteś mój… że już nigdy nie pozwolisz się tak dotknąć jak tamtej kobiecie — odzywa się, patrząc mu w oczy. Znów przyciąga go do siebie za włosy i czeka. — Powiedz, że tylko ja mogę cię tak dotykać. Powiedz to.

      CONVALLIANA

      Usuń
  26. Convalliana przyjmuje jego zadowolony pomruk i uśmiecha się mimowolnie, może trochę zbyt słodko. Pozwala dotykać swojej twarzy i szyi; pozwala badać fakturę skóry i nie ucieka, nie boi się, że Su-Jin odkryje coś, czego nie powinien – po prostu poddaje się jego palcom i układa się w jego rękach jak glina.
    — Uzależniający deser. — Śmieje się cicho, subtelnie i pięknie; śmieje się i da się wyczuć w tym coś złotego; coś niezwykle wyjątkowego. — Uzależnij się ode mnie — dodaje potem. Jej głos delikatnie drży. — Mogłabym się przyzwyczaić do twoich zębów i do tego, jak to robisz.
    Patrzy mu w oczy i znów się uśmiecha – tym razem pewniej, wciąż jednak delikatnie, ale z dozą wyzwania.
    Zbiera jego westchnięcie i podziękowanie; wie, że wiele to dla niego znaczyło i że dla niej to także miało wartość; to przyznanie się, że jest tylko jego – to pogodzenie się z tym, że jej dusza jest jego, zupełnie jak jej serce. Że oddała mu się w ten najbardziej intymny sposób, pozwalając poznać Su-Jinowi prawdziwą siebie; pozwalając poznać mu siebie w ten najgorszy i najlepszy sposób, bo miał dostrzec tylko ją. Bez masek i kłamstw.
    Kiedy słyszy jego szept, głos trafiający w jej usta, przytakuje temu wszystkiemu – zgadza się i bierze dla siebie tę prawdę; prawdę, w której nie ma niczego innego, oprócz obietnicy. Czuje jego palce przy swojej twarzy – czuje, jak dotyka jej żuchwę i policzki, aż ma wrażenie, że jest to zupełnie inny dotyk niż dotychczas; że to nie przypomina czegoś powierzchniowego i ludzkiego, tak bardzo prymitywnego; czegoś, co ma zadowolić tylko jego – Convallianie wydaje się to cudownie upajające; to, że Su-Jin dostrzega każdą jej rysę, każde wzniesienie i spadek; że bada jej skórę tak dokładnie.
    Drży mimowolnie, gdy sięga ustami do jej policzka – gdy składa pocałunek, który wydaje się delikatny jak trzepot skrzydeł motyla; jest tak czuły i cudownie niewinny.
    — Będę twoją Convallianą… — mówiąc to, wyciąga szyję i ociera policzek o jego policzek, przytakując wszystkiemu, co wyszeptał; wszystkiemu, co zrobił i co jej pokazał.
    Nie jest to nic, co mogłoby przypominać obietnicę bez pokrycia – każde słowo jest poważne, przesiąknięte strachem o przyszłość i demonica wie, że nie może się wycofać. I nie chce tego robić – nie chce uciekać; nie chce zapomnieć i odejść. Su-Jin nie jest jej kochankiem, którego imię wypłowieje; którego imię zniknie z jej skóry w momencie, gdy weźmie prysznic – jego imię dotknęło jej duszy i nie sposób się pozbyć tych liter.
    Niechętnie się od niego odsuwa, a potem opiera ręce o jego tors, spoglądając po jego twarzy ze swawolnym uśmiechem. Wie, że nie może tego przeciągać – wie, że jeśli tego nie przerwie, o wiele trudniej będzie jej się oderwać; wie, że mogłaby spędzić w ten sposób kolejne kilka minut, godzinę, dzień, tydzień, miesiąc czy rok. Wieczność. I to ją przeraża.
    — To trochę niesprawiedliwie, że ty zjadłeś swój deser, a ja nie — odzywa się i nie mogąc się powstrzymać, głaszcze jego policzek; muska kciukiem skórę, a potem dociera do czarnych włosów i delikatnie je przygładza. — Ale najpierw powinieneś mnie nakarmić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spogląda w jego stronę z uśmiechem, a potem, gdy się od niej odsuwa, wstaje z miejsca. Zaczesuje kosmyk włosów za ucho i łapie za męską rękę. Ciągnie lekko, przechyla głowę i przygryza dolną wargę.
      — Chodź. Nauczysz mnie czegoś. Obiecuję, że niczego nie spalę — dodaje, ściskając jego dłoń, a gdy Su-Jin wstaje, rusza przodem, aby przejść przez korytarz i zająć kuchnię.
      Dopiero wtedy ostatecznie się odrywa, choć czuje nagłe zimno – nagły bunt, a coś złośliwie szepcze jej o tym, że powinna wrócić do ciepłych, bezpiecznych ramion; że powinna pozwolić dać się całować po policzkach; że powinna pozwolić się dotykać właśnie w ten sposób – w delikatny i kochany sposób, co nie miało prowadzić do niczego innego, jak do tego, aby poczuć coś więcej. Aby poczuć bliskość, głęboką więź. Czy to możliwe, że zaczęła tęsknić z jego ciepłem, mimo że był tak naprawdę obok? Przecież wystarczyło wyciągnąć rękę.
      — Więc? Co zamierzamy dzisiaj ugotować? — pyta, odwracając się do niego. Biodrem opiera się o kuchenny blat. — Zjadłabym coś wyjątkowo aromatycznego… albo coś typowo koreańskiego. Naucz mnie robić coś, co lubisz jeść.

      CONVALLIANA

      Usuń
  27. — Mandu? — powtarza za nim, a potem przytakuje, gdy tłumaczy jej wszystko. — W porządku. Jeśli to coś, co będzie pyszne, a przy okazji nie da się tego łatwo zepsuć, to możemy spróbować.
    Convalliana doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie umie gotować. Nigdy jednak nie było jej to aż tak potrzebne – gdy była głodna, spędzała popołudnie lub wieczór w restauracji albo knajpce, a czasem randkowała z kucharzem, który dbał o to, aby jej lodówka była zawsze pełna. Lubiła, kiedy któryś z nich krzątał się wokół, zaglądał do szafek i serwował jej śniadanie, licząc, że to jeden z wielu poranków, który im podarowała – zwykle taką znajomość kończyła dość szybko, zanim jeszcze mężczyzna próbował jej powiedzieć, co do niej czuł. Tak było łatwiej.
    Zbliża się i słucha tego, co mówił Su-Jin.
    — Mąka, sól i wrzątek? Nie wydaje się to jakoś bardzo skomplikowane — stwierdza, patrząc, jak mężczyzna dodaje wszystko do siebie i miesza, a kiedy wlewa wrzątek i podaje jej drewnianą łyżkę, przechyla delikatnie głowę.
    — Nigdy nie sądziłam, że zacznę gotować i tak, wiem, to trochę za dużo powiedziane, ale czuję się, jakbym tworzyła skomplikowane danie, składające się z co najmniej trzech różnych struktur. — Śmieje się cicho i posłusznie wykonuje polecenie, wbijając wzrok w masę. Nawet tak pozornie łatwe zajęcie pochłania całą jej uwagę, zupełnie jakby Convalliana obawiała się, że ciasto zajmie się ogniem, gdy nie będzie patrzeć w jego stronę.
    Pozwala, aby Su-Jin złapał jej dłoń i pokazał, jak to robić, a przy tym marszczy lekko nos, czując się teraz wyjątkowa mała. Mniejsza niż chwilę temu, gdy wampir górował nad jej wciśniętym w kanapę ciałem.
    — Gładką i ciepłą skórę? — Zerka w jego stronę i przez moment lustruje męską twarz, uśmiechając się mimowolnie. — Gdy mówisz o tym w ten sposób, gotowanie nagle zaczyna być wyjątkowo kuszące.
    Odsuwa ręce, gdy wampir stwierdza, że już wystarczy i przytakuje – odstawia ciasto blisko czajnika, a potem patrzy jak Su-Jin sięga po coś do kuchennych szafek. Widząc w jego rękach glinianą beczułkę, czeka, aż coś powie.
    — Czyli to kolejny prosty składnik. — Uśmiecha się lekko i obserwuje, jak sięga po nóż i sieka drobno warzywa. Marszczy lekko nos, gdy Su-Jin podsuwa jej kimchi, ale łapie za jego nadgarstek, pochyla się nieco i smakuje, żując wolno. Miał rację: było bardzo ostre, ale nie aż tak, jak mogłaby się tego spodziewać.
    — Całkiem dobre. — Oblizuje dolną wargę i wyciera kącik ust kciukiem. — Lubię ostre rzeczy i słodkie, gorzkie też. Właściwie nie jestem kimś, kto ma jakieś wielkie wymagania: po prostu ma być smaczne, niezależnie od tego, czy to śniadanie, obiad czy kolacja.
    Odsuwa się i opiera się o szafkę, a potem zajmuje jej blat tyłkiem i zawija kosmyk włosów za ucho. W ten sposób jest nieco wyższa od Su-Jina i śmiało może patrzeć mu prosto w oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo lubię mięso i owoce morza — wyznaje. — W Atenach jadłam mątwy i kalmary. Wtedy takie jedzenie przeznaczone było tylko dla bogatych. Potem się to nieco zmieniło: drób, wieprzowina, baranina czy mięso kóz… jadłam to, co mi przyrządzano. Uwielbiałam też ciastka na miodzie, czy naprawdę słodkie winogrona.
      Uśmiecha się lekko.
      — I lubię wino. Nawet teraz brakuje mi rozcieńczonego z wodą wina, które piło się praktycznie zawsze. I nie zrozum mnie źle, upojenie się alkoholem było bardzo źle widziane w Grecji i tak naprawdę każdy upijał się jedynie w czasie uczt — wyjaśnia. — Ale być może dlatego zawsze mam w domu jakąś butelkę i nie mogę sobie odmówić wypicia kieliszka.
      Jest pod tym względem bardzo rozpuszczona – uwielbia dobre, słodkie wino, które raczej pobudza zmysły a nie je przytłumia. Przez chwilę brakuje jej samotnych wieczór przy fortepianie; brakuje jej intymnej atmosfery obcowania jedynie z samą sobą – brakuje jej klawiszy pod palcami; brakuje melodii; brakuje wina w szkle, ale nie wywołuje to w niej wielkich emocji. Po prostu czuje pewne drżenie w palcach.

      CONVALLIANA

      Usuń
  28. — Po prostu gotowanie zostawiałam lepszym od siebie. Gdy ja dopiero wstawałam, ktoś inny robił dla mnie śniadanie, obiad czy kolację — odpowiada szczerze. — Poza tym do tej pory wcale nie chciałam nikomu pomagać. Krojenie warzyw, robienie ciasta czy czegokolwiek innego… to nie dla mnie. Lubię być rozpieszczana.
    Nie kryje się z tym, że do tej pory to dla niej gotowano – że ona stała gdzieś w drzwiach, owinięta tylko w pościel, podczas gdy jej kochanek szykował coś, co miało podbić jej serce. I w jakiś sposób zgadza się z Su-Jinem – zgadza się, że gotowanie to odtwarzanie; to nadawanie czemuś konkretnego smaku i zapachu, a mimo to jest to dla niej obce i… trudne.
    — Jeśli mówimy o jedzeniu, to nie. Nie jestem wybredna — stwierdza nieco zaczepnie, posyłając mu krótkie spojrzenie, ale zatrzymuje wzrok dłużej i pozwala wampirowi dotknąć swojej szyi; jest w tym coś intymnego – coś, co sprawia, że mimowolnie, ale niezauważalnie odkrywa przed jego oczami skórę. Czuje, że chciałaby wyciągnąć ręce i po prostu przyciągnąć jego usta do swojej szyi; że chciałaby poczuć jego zęby i język.
    — Tak, zróbmy śródziemnomorską kolację — stwierdza z uśmiechem. — Jeden wyciągnięty z Grecji wieczór. Ciekawe, jakbyś się tam odnalazł; wśród tych wszystkich żądnych władzy osób, choć najpewniej uciekłbyś w świat pięknych idei… poza tym myślę, że naprawdę chciałabym cię zobaczyć w todze, choć to już bardziej Rzym.
    Prycha cicho, gdy słyszy jego stwierdzenie, a potem zatrzymuje swój podbródek w górze, tak nieustępliwa, uparta, walcząca o kontrolę, i rzuca złośliwie:
    — Dostaniesz deser jak mnie nakarmisz.
    Posłusznie jednak zbliża się i staje przy blacie, czując, jak Su-Jin znajduje się za jej plecami. Potem łapie za jej dłonie i pokazuje, co ma robić. Jego podbródek opiera się o czubek jej głowy i przez moment Convalliana w ogóle nie rejestruje kolejnych słów – po prostu chłonie jego bliskość.
    Ożywia się jednak, gdy wampir znów zaczyna mówić. Dopiero wtedy zaczyna dzielić ciasto i kiedy Su-Jin pochyla się, że jego policzek dociera do jej twarzy – kiedy tylko wyczuwa ten ruch, obraca się w jego stronę i przyciska usta do jego żuchwy w niewinnej i zaczepnej pieszczocie. Uśmiecha się do niego, a potem wraca do lepienia pierogów.
    — Nie jest to tak trudne, jak myślałam — odzywa się i opiera plecy o jego tors. Nie przeszkadza jej to, że czuje się mała i drobna; że czuje się krucha. W tym momencie nie ma bezpieczniejszego miejsca od tego – gdzieś pomiędzy jego prawym a lewym ramieniem. Właśnie tutaj.
    Pozwala Su-Jinowi kierować swoimi palcami i powtarza każdy ruch – skupia się i słucha; chce, żeby każdy kolejny pierożek wyszedł idealnie.
    — Tak, spróbuję — odpowiada ze śmiechem, a gdy zabiera ręce, wszystko zaczyna się od samego początku. Kopiuje to, co pokazał jej Su-Jin, aż w końcu udaje jej się ulepić ciasto tak, że pierożek wygląda, jak… pierożek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje też cały czas jego obecność – czuje jego podbródek, nos w swoich włosach; czuje jego policzek i jego całego, a to sprawia, że ufnie wtula w niego plecy. Przez moment spuszcza wzrok – patrzy po swoich stopach zamkniętych w jego. Uśmiecha się mimowolnie, niemo stwierdzając, że gotowanie nie było takie złe; że lepienie pierogów i wyrabianie ciasta też nie – że tak naprawdę jest w porządku i że nie może przestać się uśmiechać.
      — Widzisz? Radzę sobie — odzywa się i delikatnie wbija łokieć w jego bok, a potem Convalliana odchyla głowę w tył, aby spojrzeć w ten dziwaczny sposób w męską twarz. Chucha w jego stronę, aby jej ciepły oddech dotarł do jego żuchwy i szyi, a potem marszczy zabawnie nos i wraca do lepienia pierożków.
      — Ale chyba nie zasługujesz, żeby zjeść deser — stwierdza, powstrzymując swój śmiech. — To ja robię nasz obiad, a to ty miałeś mnie nakarmić… nie wiem, czy w tym przypadku w ogóle powinieneś myśleć o swoim ulubionym deserze. Co o tym sądzisz, Han-gyeol? Mam rację?

      CONVALLIANA

      Usuń
  29. — Pomogę — stwierdza z pewnością siebie. — Ktoś w końcu powinien pilnować, czy robisz to dobrze i czy czasem nie mylisz składników — mówiąc to, powstrzymuje śmiech, bo nawet jeśli Su-Jin zamieniłby coś, to zapewne i tak by tego nie zauważyła. — I nie. Jedzenie z restauracji jest dobre, gdy nie chce się gotować albo nie umie się tego robić, a skoro mamy ugotować coś razem, po prostu to zróbmy.
    Nie przyznaje się głośno do tego, że wspólne gotowanie jest dla niej przyjemne – bliskość, rozmowa, śmiech. To wszystko sprawia, że Convalliana pierwszy raz dostrzega w tym coś innego niż przyprawy i unoszącą się wokół parę. Przygotowanie ciasta, lepienie pierożków – czuje, że włożyła w to wszystko jakąś część siebie, nawet jeśli miał to być jedynie obiad.
    — Znałam Pyrrona — stwierdza, a jej głos nawet nie zdradza tego, jak niezwykłe to było. — Razem z Anaksarchosem z Abdery brał udział w wyprawie Aleksandra. Spędził jakiś czas w Indiach, a potem wrócił do Grecji całkiem odmieniony.
    Życie wśród filozofów, władców i zamożnych było interesujące, pełne zwrotów i intryg. Convalliana lubiła obserwować, co się działo wokół, a czasem tkała własną sieć i patrzyła. Po prostu patrzyła. Poza tym będąc kochanką wpływowych śmiertelników była niemal nietykalna – była kimś, z czyich ust pragnęło się pić wino.
    — Możemy wrócić do albumu ze zdjęciami, o ile pominiemy fotografię z twoją poważną wampirzycą — mruczy z przekąsem, nie mając zamiaru udawać, że temat jego niedoszłej byłej jest dla niej czymś drażliwym. — Poza tym chciałabym cię zobaczyć w takiej szacie. Chyba teraz zaczynam też rozumieć, dlaczego zbierałeś te zdjęcia. Tak wiele się zmieniło do tamtych czasów. Teraz to, co nazywasz niestosownym, wcale by takie nie było.
    Uśmiecha się mimowolnie.
    — Ale skoro zamierzamy zrobić wieczór wyciągnięty prosto z Grecji, zamierzam ubrać się w to, co założyłabym w czasie uczty organizowanej przez Aleksandra — oznajmia ze śmiechem, wiedząc, że to być może jedyna taka okazja, żeby się wystroić. Nie traktuje też tej kolacji jak czegoś więcej i nie usiłuje wmówić Su-Jinowi, że to randka, mimo że nie tak dawno próbowałaby to zrobić – teraz, gdy wie już, że nie jest w jego typie, że pozostaje gdzieś poza jego zainteresowaniem, cieszy się po prostu z całej tej sytuacji; z tego, że będzie mogła spędzić miły wieczór z przyjacielem.
    Czuje jego dłonie w talii, ale wcale jej to nie przeszkadza. Nie przeszkadza jej też jego bliskość, oddech i zapach. Akceptuje to i domaga się więcej. Śmieje się mimowolnie, gdy całuje jej czoło i przygryza dolną wargę. Każdy podobny gest wywołuje w niej dziwnie drżenie – sprawia, że ma ochotę się uśmiechać, wyciągać ręce. Ma ochotę zabiegać o jego uwagę i dotyk.
    Przytakuje jego słowom, ale nie odpowiada, bo Su-Jin dociska usta do jej ucha, a potem przygryza delikatnie jego płatek, to wywołuje w niej nagły dreszcz – jest to tak niespodziewane i intensywne, że przez moment wstrzymuje oddech. Pozwala wampirowi zsunąć usta po swojej szyi i kiedy dotyka ślad po ugryzieniu, mocniej wtula plecy w jego tors, jakby niemo prosiła o to, żeby znów wbił w jej skórę zęby – ale Su-Jin się odsuwa, zostawiając po sobie ciepły oddech przy jej karku i czuły pocałunek w czubek głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Obiecuję, że niczego nie spalę — mamrocze i prycha cicho, widząc jego złośliwy uśmiech. — Nie będę ryzykować, bo wtedy nie miałabym gdzie spać. Chociaż pozostaje jeszcze hotel… — Spogląda w jego stronę. — Ale jestem pewna, że tam nikt nie zrobiłby mi takich pierożków, a raczej nikt nie zaciągnąłby mnie do pomocy przy nich.
      Przechyla lekko głowę i śmieje się cicho. Dociska palce do swoich ust, potrząsając głową.
      — Skoro na ten moment nadaję się na koreańską żonę, to powinieneś mi znaleźć koreańskiego męża — odparowuje zaczepnie, a czując mąkę przy nosie, wyciąga ręce, aby swoimi dłońmi dotknąć jego idealnej twarzy. Muska kciukami każdy z jego policzków, przesuwa opuszkami po linii żuchwy i uśmiecha się słodko, podejmując temat: — Czasem zdarzało mi się myśleć o tym, czy mogłabym być czyjąś żoną. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile oświadczyn odrzuciłam… być może przez to, że bałam się zaangażować, a może powód jest zupełnie inny. Nie wiem, ale gdy o tym myślę, czuję, że byłabym szczęśliwa. Zupełnie jak teraz.

      CONVALLIANA

      Usuń
  30. — Oby było pysznie — stwierdza krótko, a kiedy czuje jego zaciekawione spojrzenie, uśmiecha się krótko. — Być może, choć ja zawsze kręciłam się gdzieś po Europie, aż w końcu przeniosłam się tutaj. Może wcześniej nie byłam tak otwarta jak teraz i nie rozumiałam zbyt wielu rzeczy. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak wiele widziałam i naprawdę jestem za to wdzięczna.
    Przez te tysiące lat udało jej się zebrać naprawdę wiele artefaktów tego, co było. Manuskrypty i zeszyty notatek; obrazy i nuty – wszystko to było prawie jak wehikuł czasu. Przez moment obawia się nawet, że większość z tych rzeczy spłonęła, ale wie w końcu, że ogień nie zajął akurat tej strony domu.
    Słucha z uśmiechem o tym, jak Su-Jin wypowiada się o Pyrronie, przytakując jego słowom.
    — Był skromny i wzbudzał podziw przez swoje opanowanie. Pamiętam go jako człowieka bez pychy — odpowiada. — Więc jesteś tego typu profesorem? Chętnie posłuchałabym jednego z twoich wykładów. Może powinnam kiedyś przyjść?
    Zaczepnie zerka w jego stronę, a kiedy wampir wspomina o uroczej koreańskiej staruszce, mimowolnie się śmieje.
    — Nie. Myślę, że z twoją gosposią mogłabym się dogadać. — Wciąż się śmieje, a potem wzdycha cicho. — Tak, coś w tym jest. Świat stał się dużo bardziej… skomplikowany. Choć w samej polityce nie zmieniło się wiele.
    Czasem zdarza jej się tęsknić za tym, co było – za tym, że nie myślała zbyt wiele o tym, co działo się wokół. Liczyło się tylko to, aby wieść wygodne życie, pozwalając się rozpieszczać i kochać, adorować i uwodzić. Teraz wyglądało to inaczej – teraz, gdy zdecydowała się budować własne życie w Woodwick.
    Patrzy w stronę Su-Jina, który się zbliża i pochyla. Trzyma swój podbródek wysoko, obserwując jego oczy – stoi naprzeciw dumnie, tak zdeterminowana i prezentująca siłę, jakby miało to sugerować, że może walczyć z każdym jego słowem.
    — Oczywiście, że Aleksander i inni się nie liczą. W końcu to ciebie wybrałam — oznajmia. — To ty jesteś moim przyjacielem. Moim zobowiązaniem.
    Mówiąc to, chwyta jego spojrzenie w szmaragdy i przez moment jest cicho, zupełnie cicho. Convalliana przechyla delikatnie głowę, sądząc, że wyraziła się dostatecznie jasno – sądząc, że w ten sposób pozwala Su-Jinowi dostrzec, że jest jego i tylko jego.
    — Tak. Twoje łóżko będzie wygodniejsze niż to hotelowe — stwierdza krótko, marszcząc przy tym nosek, a kiedy Su-Jin rzuca w jej stronę te kilka zdań, znów się śmieje. — Zastanowię się. Oferta jest naprawdę dobra, choć nie wiem, czy wspomniany przez ciebie kandydat nie jest bardziej zainteresowany poważnymi wampirzycami… — dodaje złośliwie, zerkając w jego stronę.
    Odwraca się w jego stronę i opiera tyłek o blat kuchenny. Zawija kosmyk włosów za ucho.
    — Tak, było wielu takich mężczyzn. Władcy i filozofowie, malarze, pisarze, kompozytorzy i naukowcy. — Wzrusza ramieniem, bo nie jest to coś, co sprawia, że czuje się zawstydzona. — Bo byłoby to dla mnie w jakiś sposób ograniczające. Gdybym się zgodziła, zostałabym żoną i przez to musiałabym robić to, co powinna robić dobra żona. Zajmować się domem, mężem i dziećmi. Być może to nie byłoby takie złe, takie rodzinne życie, ale sprawy komplikowałaby się w momencie, w którym wszyscy wokół zaczęliby się starzeć, a ja nie.
    Unikanie tego typu zobowiązań nie było dla niej trudne. Nie będąc z nikim związana emocjonalnie, nie czuła się odpowiedzialna za złamane serca i rozbite nadzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W porządku. Wyjdę za ciebie — stwierdza zaczepnie, mrużąc delikatnie swoje oczy. Widać jej lekkie rozbawienie, które jednak znika, gdy Su-Jin zadaje pytanie. — Myślę, że bycie czyjąś żoną jest o wiele bardziej… poważne. Zgadzając się spędzić z kimś życiem, byłabym pewna, że ten ktoś kocha mnie za to, jaka jestem; że kocha mnie, a nie wyobrażenie o mnie. Że dostrzega zarówno to, co złe, brudne, ale też to, co uzna za wartościowe i coś, co warto pielęgnować.
      Wie, że to naiwne i że tak naprawdę być może nigdy nie doświadczy tego wszystkiego. Jest to jednak jej niewinna mrzonka.
      — Sądzę, że wtedy byłabym szczęśliwa i w jakiś sposób spełniona. Bycie kochaną i kochanie kogoś innego… wydaje się to niesamowite i inne od tego wszystkiego. Od chcących mnie mężczyzn, dla których mogłabym być ozdobą lub wyjątkowym trofeum — dodaje. — Taka relacja byłaby wyjątkowa. Byłaby inna. I wtedy chyba nie potrzebowałabym niczego innego: tylko tej miłości. Ale to niemożliwe. Poza tym mam ciebie, prawda?

      CONVALLIANA

      Usuń
  31. — W porządku — odpowiada jedynie, gdy składa jej obietnicę i to ciche w porządku wyraża więcej niż Convalliana chciałaby zdradzić. Naprawdę wierzy w to, że kiedyś zobaczy to wszystko i zakocha się w tym, co dostrzegał Su-Jin – że pojmie istotę tego, z czego składa się każda jego myśl.
    — Obiecuję, że będę grzeczna — stwierdza z uśmiechem, a potem patrzy w jego stronę, kiedy wspomina o tym, że będzie pracować zdalnie. Nie dopytuje o to. — W takim razie stanę się pilną studentką — dodaje zaczepnie, a w jej słowach kryje się jakaś niema groźba, że wcale takową nie będzie.
    Śmieje się cicho w momencie, w którym opowiada o staruszce i o wyhaftowanych przez nią brzoskwiniowych kwiatach. Przypomina sobie ich wspólną kolację – wtedy wsmarowała w skórę olejek z tych owoców tylko po to, aby być złośliwą. Po tym jednak co się stało w Rzymie, po tym, jak serce Su-Jina zostało przebite brzoskwiniowym drewnem, nie ma zamiaru sobie żartować. Być może od tamtej pory znienawidziła brzoskwinie równie bardzo, jak on.
    Przyjmuje jego bliskość – jego oddech i ciepło, kiedy zbliża się do niej i zaczyna mówić. Nie uśmiecha się jednak, a poważnie wpatruje się w jego ciemne oczy. Chłonie tę barwę i zapamiętuje każdy szczegół; każdą najmniejszą zmianę.
    — Każdy wieczór, który z tobą spędzę, będzie należeć tylko do ciebie — szepcze w jego oddech i wyciąga dłoń, aby oprzeć palce o jego pierś.
    Aleksander był dla niej wyjątkowo ciekawym człowiekiem, ale wtedy lubiła tę dzikość, władzę i to, że był w stanie zrobić dla niej wszystko. Nie potrafiła jedynie ofiarować mu syna, o którego ją prosił, jakby chcąc w ten sposób pokazać, że mu zależy – że nie jest jedynie jego kochanką. Ale Convallianie wcale nie przeszkadzało takie życie; nie przeszkadzało jej brylowanie wśród innych jako ulubienica władcy.
    — Wspólne tematy do rozmów i lepienie idealnych pierożków? Chyba już zdecydowałam. — Posyła w jego stronę rozbawione spojrzenie. — Zostanę jego żoną — stwierdza z uśmiechem, przechylając głowę.
    Wie, że to tylko żarty i że nie ma w tym nic wielkiego, ale mimowolnie zaczyna myśleć o tym, co by było, gdyby faktycznie została jego żoną. Gdyby Su-Jin był jej mężem, choć nie byłoby to takie małżeństwo, o którym marzyła, ale czy byłaby mniej szczęśliwa? Czy jego przyjaźń byłaby niewystarczająca?
    Pozwala zamknąć się w pułapce jego ramion, a kiedy jest tak blisko, obejmuje Su-Jina w pasie, zaciskając palce po jego koszulce. Nie chce, żeby się odsuwał. Uśmiecha się, gdy jego spojrzenie bada jej twarz, a potem wyciąga dłoń, żeby pogłaskać jego policzek. Głaszcze skórę, rozkoszuje się idealną i gładką fakturą – tym czułym gestem.
    — Romantyczką? — powtarza. — Nie wiem. Może trochę. Nie wierzę w wielką miłość ani w to, że ktoś mnie pokocha i nie trzymam się tego wszystkiego jak wariatka, ale lubię tę mrzonkę. Jest przyjemna.
    Spogląda mu w oczy i słucha tego, co mówił, a potem zjeżdża palcami po jego linii żuchwy i zahacza opuszkami brodę.
    — Tylko że ja nie chcę nikogo innego, oprócz ciebie — wyznaje cicho. — Ty mi wystarczasz… i ja też jestem okropną przyjaciółką. Ja też nie wyobrażam sobie, żebyś mógł ode mnie odejść dla kogoś innego, nawet jeśli ten ktoś byłby ode mnie lepszy. — Łapie jego spojrzenie w swoje szmaragdowe spojrzenie i umyka palcami po jego szyi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wie, że byłaby zazdrosna; wie, że nie chciałaby tego oglądać.
      — Teraz, gdy cię mam, nie jest mi nawet przykro, że moja mrzonka jest tylko czymś naiwnym i choć wiem, że to wszystko by się nie wydarzyło, to nie jestem smutna. Dlaczego miałabym się tak czuć, skoro jesteś obok? Skoro chcesz być przy mnie, choć doskonale wiesz, jak okropna i samolubna jestem…
      Dociska nos do jego brody.
      — Gdy wytrzymasz ze mną tysiąc lat, wtedy zostanę twoją żoną — proponuje z uśmiechem, a potem dotyka ustami jego policzka i żuchwy. — Tysiąc lat. Sądzisz, że zdołasz tyle wytrzymać, aby udowodnić mi, że będziesz idealnym mężem? Że będziesz o mnie dbał i się troszczył?
      Odchyla się nieco, aby móc spojrzeć mu w twarz. Kiedy komentuje jej duszę, określając ją mianem pięknej – Convalliana czuje dziwne poruszenie; to poruszenie sprawia, że drży jej serce. To ten jeden komplement, który wydaje się trafiać w naprawdę delikatną i wrażliwą strunę jej jestestwa.
      — Po co mi miłość, gdybym przez to miała stracić ciebie? — pyta, a potem wyciąga się, a jej ręce sięgają do jego włosów; łapie za nie i przyciąga Su-Jina do siebie, aby oparł czoło o jej czoło. — Zabiję każdą kobietę, która się do ciebie zbliży. Zrobię to, rozumiesz? Dlatego ty masz zrobić to samo. Zabić każdego, kto w ogóle będzie w stanie pomyśleć, że może mieć mnie dla siebie. W końcu jestem twoja, prawda? A skoro tak jest, udowodnij to. Masz na to wieczność, Han-gyeol.

      CONVALLIANA

      Usuń
  32. Lubiła wszystkie słodkie obietnice; niewinność wpisaną w groźbę i to, że ktoś w końcu jest po jej stronie – że jest tuż obok, gotowy do tego, aby przypomnieć jej o tym, do kogo należy. W ten samolubny sposób, który tak bardzo pasował również do niej. Doskonale wie o tym, że jest zaborcza i zazdrosna; że nie będzie lubić żadnej kobiety kręcącej się wokół Su-Jina. Wie to i nie ma zamiaru tego zmieniać.
    Ma też świadomość, że wypowiedziane słowa to coś wiążącego; że nijak nie będzie mogła się z tego wycofać, ale też nie ma zamiaru tego robić. Aleksander czy każdy inny jej kochanek był tylko wspomnieniem – wspomnieniem tego, co było i nie dotyczyło to wielkich uczuć czy przywiązania, przynajmniej z jej strony. Zawsze ostrożnie podchodziła do tego typu relacji, samolubnie troszcząc się jedynie o własną wygodę. Uwielbiała być pięknem, eterycznie zamkniętym w formie – uwielbiała tuziny spojrzeń przy sobie, nieme szepty i wyciąganie rąk w jej stronę; uwielbiała być adorowana i to zapewne nigdy nie miało się zmienić. Jednak jest różnica między byciem adorowaną a zaangażowaniem emocjonalnym – Convalliana zgodziła się w końcu oddać swoje serce i swoją duszę jednej osobie.
    Śmieje się cicho, gdy stwierdza, że byłaby wzorową koreańską żoną. Raczej daleko jej było do idealnej żony – wie w końcu, że w żadnym sensie idealna nie jest; że brakuje jej wiele; że jest złamana, trochę zimna i niewystarczająca, ale czy miało to jakieś znaczenie? Czy właśnie to mogło decydować o wszystkim? Według Earla tak – każdy jej gest, słowo, spojrzenie. Wszystko to było jej odpowiedzialnością.
    — Prawdziwa miłość jest wielka — odpowiada cicho. — Jest wielka przez to, że to miłość. Zwyczajna i mało romantyczna, szczera, namiętna, niema, szara. Może przyjmować różne formy i różnie się bronić, ale miłość to miłość i chyba tylko to się liczy.
    Kiedy powtarza jej słowa, uśmiecha się czule.
    — Tak. Wystarczasz. Jesteś moim przyjacielem i jesteś po mojej stronie… czego mogłabym chcieć więcej? Widzisz mnie i tylko mnie, a nie ciało — oznajmia szeptem. Zastanawia się przez moment, co jeszcze powinna powiedzieć. — Bo nie wiem, czy ja byłabym w stanie pokochać kogoś innego. Teraz, gdy jesteśmy tak blisko, czuję, że nie potrzebuję tego wszystkiego. Tego, aby ktoś mnie kochał, bo ty to robisz jako mój przyjaciel. Obdarzasz mnie uczuciem, które cenię sobie bardziej… wiem też, że nigdy się ode mnie nie odsuniesz, że prędzej mnie zabijesz niż pozwolisz, abym cię opuściła. I to jest dla mnie wystarczające.
    Patrzy mu prosto w oczy w momencie, w którym wspomina o tym, że zaledwie w dwa dni wyrwał jej serce i że tak samo będzie z jej duszą – że tak samo będzie z nią. Niemo się z tym zgadza, choć w jej oczach widać wyzwanie.
    Sztywnieje mimowolnie, gdy czuje jego dłonie przy plecach i łopatkach, a kiedy Su-Jin łapie za jej kark i zanurza drugą dłoń w jej włosach, rozchyla delikatnie usta, aby złapać oddech. Wyciąga twarz w jego stronę tylko po to, żeby lepiej poczuć jego ciepło przy policzkach; żeby poczuć każde słowo, które do niej kieruje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwuje jak jego oczy delikatnie zabarwiają się czerwienią – i jak to pasuje do tego właśnie momentu; do tego, aby pokazał jej całą swoją zaborczość. Oddycha prosto w jego usta i opiera dłonie o jego tors, chaotycznie łapiąc oddech. Przytakuje każdemu ze słów, zgadzając się z tym – jej spojrzenie zaczyna błądzić, a oczy zawieszają się przy męskich wargach. I przez moment Convalliana próbuje wyobrazić sobie ich smak – czy byłyby ciepłe i miękkie, czy smakowałyby jak wiatr i lód? A może zupełnie inaczej? Czy wyczułaby w jego ustach tę łapczywość, tę narrację, w której była tylko i wyłącznie jego? Przełyka ślinę i zanim odpowiada, wokół słychać irytujący dźwięk.
      Su-Jin odsuwa się od niej i demonica bierze oddech, zawijając kosmyk włosów za ucho. Odrzuca od siebie poprzednią myśl – to nic wielkiego. Wie, że to przez to, że brakuje jej pocałunków i dotyku innego niż ten, który kieruje do niej wampir. Zdecydowanie powinna wyjść w końcu coś zjeść i spędzić noc, pieprząc się z kimś, kogo imię nie będzie dla niej ani trochę ważne.
      — Możemy zjeść w salonie — odpowiada, odwzajemniając gest. Gdy Su-Jin zajmuje się obiadem, ona sięga po szkło i rozlewa po szklankach wodę. Zaraz potem dołącza do wampira. — To chyba pierwszy raz, kiedy będę jeść coś, co zrobiłam prawie samodzielnie. Do tej pory zdarzało mi się jedynie coś odgrzać. Zazwyczaj jadam w restauracjach albo knajpkach.

      CONVALLIANA

      Usuń
  33. Zajmuje kanapę i odkłada wodę, aby zawinąć kosmyk włosów za ucho i patrzy jak Su-Jin zajmuje się kominkiem – i kiedy czuje przyjemne ciepło spalanego drewna, uśmiecha się delikatnie i bierze oddech. Popołudniowy obiad wydaje się naprawdę… niezwykły. Inny.
    — Nowy talent? Raczej wątpię — stwierdza, marszcząc przy tym nos. — Mogłabym jednak przyzwyczaić się do wspólnego gotowania. Lubię, gdy jesteś obok — dodaje, wzruszając lekko ramionami i uśmiecha się do Su-Jina.
    Pozwala zrobić wampirowi ruch, a kiedy podsuwa pod jej nos pierożka, posłusznie je – rozchyla usta, smakuje i żuje, mrucząc jak rasowy kot.
    — Naprawdę dobre — odzywa się i posyła mu krótkie spojrzenie, gdy wyciera kącik jej ust, a potem je część pierożka, którego ugryzła. — Zdecydowanie powinniśmy wcześniej wspólnie gotować.
    Podciąga stopy pod tyłek i odwraca się w stronę Su-Jina, opierając dłonie o swoje kolana.
    — Może faktycznie nie tak daleko mi do idealnej koreańskiej żony? — sugeruje zaczepnie i śmieje się cicho, przygryzając dolną wargę, a kiedy czuje jego czoło przy sobie, odwzajemnia gest i niemo wzdycha, łapiąc przyjemne ciepło.
    Moment, w którym Su-Jin jest tak blisko wydaje jej się wyjątkowy. Chce, żeby wampir był tuż obok; chce, żeby już zawsze tak było – tylko ona i on, bez zbędnego świata, bez innych, bez spojrzeń i oczekiwań.
    Su-Jin znów podaje jej pierożka, a Convalliana je, obserwując jego twarz. Lubiła patrzeć w jego stronę – lustrować wzrokiem rysy i idealną fakturę skóry. Teraz wie też, że jego skóra była delikatna i ciepła; że lubiła dociskać usta do jego czoła i policzka; że lubiła zahaczać wargami o jego żuchwę.
    — Tak. Jestem zadowolona i trochę dumna — stwierdza z uśmiechem. — Może przekonam się do tego, żeby zacząć gotować… — Je kolejnego pierożka i żuje dokładnie, oblizując dolną wargę językiem.
    Po obiedzie Convalliana stwierdza, że pozmywa – bierze talerz i zestaw pałeczek, a potem zahacza o kuchnię. Stoi przy zlewie, przez moment myśląc, że to wszystko, co się stało: wspólne gotowanie, jedzenie i rozmowa, to wszystko, co czuła, było niezwykle nierzeczywiste. Przez moment nawet boi się, że to iluzja; że tak naprawdę wymyślała sobie to, aby przetrwać ból.
    Bierze oddech i trzyma przez moment dłonie pod gorącą wodą – zakręca kurek dopiero, gdy czuje pieczenie. Ból zawsze jest rzeczywisty. Jest prawdziwy. Dlatego Convalliana zaczyna znów wierzyć – wierzy w to, że Su-Jin jest tuż obok; że nie zwariowała; że niezależnie od wszystkiego wciąż jest sobą.
    Bierze długą kąpiel i używa swoich kosmetyków – wciera w skórę waniliowy olejek, a we włosy agrest, który spłukuje. Wyciera się puchowym ręcznikiem i sięga po małe lusterko, które kupiła – Su-Jin żadnego u siebie nie miał. Dostrzega, że cienie pod oczami prawie zniknęły – obserwuje swoje zielone oczy. W szmaragdach widać coś, czego nie umie nazwać. Szczęście? Czy tak wyglądało szczęście?
    Uśmiecha się do siebie, a potem sięga po swoją piżamę – halka sięga do połowy ud i ma ładnie wykrojony dekolt. Aksamitny materiał nie przylega bardzo do skóry i raczej jest lejący. Odwraca lusterko, aby tafla była zakryta, a potem opuszcza łazienkę i rozgląda się po cichym korytarzu. Idzie przez niego i zahacza o salon. Wie, że powinna spać właśnie tutaj – w końcu czuła się już lepiej.
    Bierze jednak poduszkę, a potem bezszelestnie przemyka między starymi ścianami domu i zagląda do pokoju, w którym spał Su-Jin. Zna jego sypialnię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Han-gyeol? — wypowiada szeptem jego imię, ale nie słysząc niczego, przekracza próg i zbliża się do łóżka, a potem sprawnie wślizguje się pod kołdrę i przez moment leży; po prostu leży i się nie rusza.
      Bierze jednak oddech, odwraca twarz w stronę wampira i zbliża się bardziej. Chwyta jego ramię, a wtedy obejmuje się nim i przysuwa bliżej.
      — Chcę spać z tobą — odzywa się, sądząc, że powinna to powiedzieć; że powinna zrobić cokolwiek, żeby Su-Jin mógł zareagować i kazać jej wyjść. — Przytul mnie… — mamrocze, wtulając nos w jego szyję i przez moment oddycha głęboko zapachem męskiej skóry.

      CONVALLIANA

      Usuń
  34. Zasypia niemal od razu, będąc wtulona w męskie, ciepłe ciało, które daje jej bezpieczeństwo; które jest murem, za którym może się schować i wie, że może odetchnąć; że nie stanie się nic złego; że Su-Jin przestraszy każdy koszmar i nie da jej skrzywdzić. W końcu jej to obiecał, a ona, być może trochę nawinie, wierzyła w każde jego słowo – chciała być tak ważna, tak niesamowicie ważna, żeby stała się dla niego kimś, kogo będzie chciał ochronić przed całym światem. Przed całym złem.
    Czuje, że jest zamknięta w czymś ciepłym, niemalże gorącym, ale nie przeszkadza jej to – przez sen pozwala się złapać i wie, że to nic strasznego; że to ręce kogoś, komu ufa, dlatego tym razem wszystko trwa. Nie ma żadnych koszmarów, szeptów i potworów, które kryłyby się w ciemnościach.
    Ma wrażenie, że coś dotyka jej szyi; że coś dotyka jej policzka i wydaje jej się, że to pocałunek, dlatego otwiera oczy – przez moment zieleń rejestruje to, co się dzieje; to, że Su-Jin był tak blisko, że była w jego ramionach i że wcale się od niej nie odsunął.
    Pozwala mu oprzeć czoło o swoją skroń i uśmiecha się mimowolnie, czując jego nos przy policzku. Ten czuły gest jest dla niej czymś niezwykłym – czymś, co wydaje się tak inne od wszystkiego. Do tej pory każdy mężczyzna wyciągał do niej ręce tylko po to, aby wsunąć dłonie pod jej ubranie i choć wcale jej to nie przeszkadzało, a poranny seks był czymś przyjemnym, wolnym i jeszcze czymś gdzieś w granicach sennych marzeń, to tym razem czuje, że wolałaby budzić się właśnie w ten sposób – że chciałaby tylko tego, aby Su-Jin był obok i wtulał się w jej ciało; aby cmokał jej policzek.
    — Dzień dobry… — odpowiada leniwie i wzdycha cicho, podnosząc dłoń, aby zanurzyć palce w jego włosach. Przez moment głaszcze każdy z kosmyków, czule zahaczając o nie paznokciami.
    Milczy przez chwilę, nie chcąc jeszcze robić niczego, co mogłoby przerwać ten poranek – tę słodycz, dlatego leży obok i nie rusza się ani trochę.
    — Wiem, że powinnam spać w salonie — zaczyna. — Ale nie chciałam spać bez ciebie. Wzięłam kąpiel, przebrałam się, a potem zdążyłam jedynie zgarnąć poduszkę i przyszłam tutaj…
    Odwraca do niego twarz, a jej usta dotykają jego czoła – całuje je delikatnie i wyciąga szyję, by móc sięgnąć policzka, a zaraz potem napiera delikatnie ciałem i niejako zmusza Su-Jina do tego, aby opadł plecami w pościel, a kiedy już tak leży – kładzie się na nim. Jej klatka piersiowa opiera się o jego tors, nogi chowają się między jego nogami, a twarz znajduje się blisko jego twarzy.
    Uśmiecha się sennie, zawija kosmyk włosów za ucho i opiera ucho o jego obojczyki, wsłuchując się przez moment w rytm bicia jego serca. Uświadamia sobie, że naprawdę polubiła ten dźwięk – dźwięk serca, które uratowała; które było jej. Przygarnęła je i ukradła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nigdy cię nie wypuszczę — stwierdza terytorialnie i patrzy w jego stronę, łapiąc dłońmi każdy z jego nadgarstków i podciąga się, aby założyć jego ręce nad jego głowę. Obserwuje przez moment swoją ofiarę, uśmiecha się, a chwilę później jej usta znów stykają się z jego czołem, skronią i policzkiem; stykają się z żuchwą i mimowolnie suną dalej – aż do szyi.
      Convalliana smakuje jego skórę, a kiedy odnajduje puls, wystawia język i delikatnie gryzie. Jest to dla niej odurzająco słodkie, jeszcze senne, jeszcze urocze i niemożliwie upajające.
      — Myślę, że byłabym całkiem niezłą wampirzycą — mruczy w jego szyję, wciąż skubiąc skórę. — Może nie aż tak poważną, jak twoja niedoszła eks, ale zdecydowanie lepszą… jak uważasz? Byłabym lepsza?
      Uśmiecha się mimowolnie, drażniąc się i zaczepiając. Dociska bardziej pierś do jego torsu, chcąc zasygnalizować swoją dominację i zerka do jego twarzy.
      — Mówiłam, że spanie z sukkubem nie przyniesie nic dobrego… — odzywa się, łapiąc jego spojrzenie w swoje oczy.

      CONVALLIANA

      Usuń
  35. [Hej! Dzięki wielkie. Mam cichą nadzieję, że go teraz nie sknocę, a wątek bardzo chętnie przyjmę. Może nawet Felix skorzysta z uprzejmości Su-Jina i będzie pobierał jakieś szalone korepetycje... (męcząc Su-Jina podczas jego spokojnych wypadów na kawkę do kawiarni) co prawda w szkole filozofii nie ma, ale jako wiekowa istota Su-Jin z pewnością nie samą filozofię potrafi. Bardzo ciekawią mnie te ludzkie odruchy u niego. ]

    Felix O'Connor

    OdpowiedzUsuń
  36. — Chcę spać z tobą — stwierdza krótko, a choć może to trochę samolubne, to nie czuje się z tym źle. Nie ma też zamiaru się z tego bardziej tłumaczyć. Wspólne spanie nie jest czymś dziwnym, szczególnie od momentu, w którym Su-Jin wyciągał do niej swoje dłonie i chciał być blisko – właśnie dlatego przyszła do niego wczoraj. Gdyby wiedziała, że wampir wciąż się wzdryga i jej nie ufa, zapewne wybrałaby kanapę.
    Pozwala mu sięgnąć swojej głowy i odgarnąć włosy – uśmiecha się mimowolnie, przyjmując ten uroczy gest. Nie jest to coś, co mógłby zrobić każdy. Convalliana do tej pory nie przejmowała się czymś takim jak czułość – dotyk miał prowadzić co czegoś innego. Teraz jednak jest inaczej. Wspominany dotyk to coś naturalnego; coś, co nie jest dla niej żadnym z oczekiwań – po prostu pozwala sobie czuć całe to ciepło.
    — Tak, bije dla mnie, bo jest moje. Całe moje… — szepcze i dociska usta do jego serca, składając pocałunek. Wie, że właśnie tak było; jego serce należało do niej. — Ty też jesteś mój…
    Jest zaborcza i pewna swoich słów; nie ma zamiaru nikomu pozwolić tego zmienić. Nie ma zamiaru patrzeć, jak ktokolwiek próbuje złapać jego serce, złapać spojrzenie czy uwagę. Była zazdrosna i nie chciała się dzielić, nawet jeśli ten ktoś miałby być lepszy od niej – nie obchodziło jej to. Samolubnie wierzyła w to, że jest kimś, kto powinien spędzić przy Su-Jinie całą wieczność.
    — Oczywiście, że nie. Tylko ja mogę tak robić — oznajmia z przekonaniem i dociska usta do jego szyi, zasysając delikatnie i gryząc, a kiedy się nieco odsuwa, patrzy po śladzie, który po sobie zostawiła. — Właśnie cię oznaczyłam. Teraz żadna poważna wampirzyca nie powinna się do ciebie zbliżyć, ale jeśli będzie chciała to zrobić, zabiję ją.
    Patrzy mu w oczy i przechyla głowę, gdy odzywa się do niej zaczepnie.
    — Jak to co? Mogę uciec z twoim sercem… a potem będziesz musiał żyć bez niego — odpowiada i wydaje z siebie sapnięcie, gdy Su-Jin zręcznie się jej wyrywa, a zaraz potem czuje jak wpada w pościel.
    Oddycha ciężko, gdy wampir przesuwa dłońmi po jej rękach, jak zostawia po sobie ślady po paznokciach. Obserwuje jego twarz i przełyka ciężko ślinę, pozwalając mu mówić i dotykać jej szyi. Odchyla lekko głowę w tył, chcąc poczuć jego usta lepiej – dokładniej. Chce czuć każde muśniecie, a kiedy delikatnie się wgryza, Convalliana słyszy w uszach jedynie szum. Jej krew zaczyna wrzeć, oddech znacznie przyspiesza, a jej ciało spina się i lekko wygina w jego stronę.
    — Zamknij mnie w swoich ustach… zrób to — mamrocze całkowicie upojona tym, że był tak blisko, że pił z jej szyi, a kiedy czuje jego oddech przy swoich policzkach, otwiera oczy i spogląda po jego twarzy. Wychwytuje prowokujący uśmiech, dlatego spina się i rzuca w stronę Su-Jina – jej ogon obejmuje jego pas, a Convalliana przechyla się i ciągnie wampira, chwytając się jego ubrania. I wtedy wszystko dzieje się tak szybko, że nie jest w stanie zareagować, a łóżko umyka, ciało ociera się o ciało, a Su-Jin pierwszy zderza się z podłogą – a później ona, kładąc się niemal plackiem po jego torsie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parska cichym śmiechem, a potem podciąga się i dociera ustami do męskiej brody.
      — Sukkub wygrał tę potyczkę, nie sądzisz? — Prostuje się, aby usiąść na nim okrakiem, a potem odgarnia z szyi swoje czarne włosy i prezentuje smukłą szyję. Spogląda z góry po twarzy Su-Jina, przegryza delikatnie dolną wargę i dociska jeden ze swoich paznokci do skóry – ten się wydłuża i czarnieje.
      Convalliana przesuwa pazurem po swojej szyi, aby się zranić – aby jej słodka krew zaczęła spływać. Zaraz potem dociska palec do ust Su-Jina, zahaczając o jego wargę i zmuszając go, żeby wyczyścił go z czerwonych smug.
      — Nie żartowałam — wyszeptuje, patrząc mu prosto w oczy. — Chcę, żebyś zamknął mnie w swoich ustach.

      CONVALLIANA

      Usuń
  37. [Twój pomysł jest świetny. Tak właśnie myślałem o matematyce - bo przyjrzałem się natręctwu co do liczenia, chociaż nie byłem pewien czy mogę to połączyć ze znajomością matmy. Felix jest przeciętnym uczniem, bo zwyczajnie z nauką mu nie po drodze. Wiesz pracuje do tego i zajmuje się domem czy młodszą siostrą to zwyczajnie robi sobie tyły w różnych przedmiotach. Języki też mogą się mu przydać czy literatura, więc przejście od zdystansowania do cieplejszych stosunków brzmi super. Co do czarowników też wszystko się ładnie skleja - zważywszy na to, że Felix niespecjalnie potrafi się swoim dziedzictwem posługiwać. To jest widzi byty, rozmawia z nimi, stara się pomóc i tyle, ale zazwyczaj po prostu udaje, że jest zwykłym człowiekiem. Może nawet trochę boi się tego swojego "daru", nie ma kogoś kto by mu pokazał co z czym się je. Jeszcze to jest :) Także myślę, że oboje by mogli na tej znajomości skorzystać. Choćby i trochę. Tak więc całość brzmi nieźle, a te ludzkie odruchy fajnie wykombinowałaś. Powiedz tylko czy chcesz zacząć, czy zostawiasz piłeczkę po mojej stronie boiska :P ]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  38. — Tak, wiem. Jeśli kiedykolwiek będę chciała uciec, wytrop mnie i znajdź, zatrzymaj mnie i zabij… lub przekonaj do tego, abym została — stwierdza szeptem, patrząc mu prosto w oczy.
    Convalliana nie obawia się takiego momentu. Prędzej boi się, że Su-Jin się od niej odsunie; że zobaczy w niej to, co złe; że zobaczy w niej to, co widział Earl i że zauważy tę brzydotę, że aż będzie chciał odwrócić wzrok.
    Obserwuje, jak zluzuje krew z jej opuszka – jak bierze jej palec do ust i przez moment rozkoszuje się tym widokiem; tym, że zrobił to w ten konkretny sposób; że był jej właśnie tu i teraz, właśnie w tym momencie.
    — Nie skrzywdzisz mnie. — Jest tego niemalże pewna; tego, że Su-Jin nie zrobiłby jej krzywdy. Wie, że jest bezpieczna; ufa jego oczom, ustom i kłom; ufa temu, co jest widoczne i co jej pokazuje.
    Zaufanie jest tak silne, że być może wydaje się przerażające, a Convalliana uświadamia sobie, ile musiało minąć, żeby to wszystko się zmieniło. W końcu nie tak dawno wampir był jej wrogiem – był kimś, kto pozostawał jej obojętny. A teraz stał się przyjacielem; kimś, kto był po jej stronie. Tak po prostu. Bez oczekiwań, bez żadnych wymagań – był dla niej.
    Pozwala mu usiąść, a jej ciało zsuwa się, biodra dociskają się do bioder, a demonica poddaje się temu – ugina się pod dotykiem, kiedy Su-Jin zanurza dłoń w jej włosach i posłusznie się odchyla, czując męskie usta przy swojej szyi. Jego język zluzuje jej krew, a każde liźnięcie jest dla niej o wiele bardziej odczuwalne niż poprzednie – ma wrażenie, że Su-Jin dociera językiem do jej duszy.
    — Chcę poczuć ciebie… — mamrocze jeszcze, trochę zbyt upita tym, co się dzieje, a kiedy wampir chwyta mocniej za jej włosy i przyciąga do siebie, zamyka oczy. Bierze oddech i czeka, aż w końcu Su-Jin wbija kły.
    Jest to tak intensywne, że z jej ust ucieka uroczy jęk, którego tym razem nie udaje jej się zagłuszyć. Jej serce przyspiesza i wyrywa się, zupełnie jakby pragnęło wpaść do rąk mężczyzny naprzeciwko – Convalliana wyciąga dłoń i chwyta jego włosy. Ugina się w jego ramionach, poddaje się i staje plastyczna jak glina.
    Mimowolnie dociska swoje biodra do jego bioder i ociera się lekko, niemal nieświadomie, a potem próbuje zacisnąć uda, czując swoje nagłe podniecenie – czując, jak jej ciało napręża się, jak jest o wiele wrażliwsze niż chwilę temu. Dreszcz przebiega przez jej kręgosłup, wgryza się w każdy mięsień i sprawia, że zaczyna gubić oddech. Jest to tak intensywne, tak inne, że czuje zawroty głowy – wszystko to jest zdecydowanie zbyt przyjemne, zbyt intymne, zbyt… sensualne.
    Kiedy Su-Jin się od niej odsuwa, nie zabiera rąk od jego włosów, a jeszcze przez moment trwa w tej samej pozycji, próbując się uspokoić; próbując powstrzymać własne drżenie, choć doskonale jest świadoma podniecenia – czuje swoje twarde sutki, które ocierają się o koszulkę; czuje też wilgoć pomiędzy udami, a to w jakiś sposób wydaje się nawet przerażające. To, że kiedy Su-Jin przestał się powstrzymywać, kiedy pokazał jej jak je z innych, jej ciało zareagowało właśnie w ten sposób – czy właśnie tak to działało? Czy jego ofiary czuły się podobnie? Czuje nagłą zazdrość – zazdrość o to, że ktokolwiek mógł być tak blisko niego.
    W końcu bierze oddech, zwilża dolną wargę językiem i otwiera oczy – patrzy w stronę wampira i uśmiecha się leniwie. Przechyla delikatnie głowę i pochyla się do niego, aby móc oprzeć czoło o jego czoło. Pociera je delikatnie.
    — Tak, jest w porządku — szepcze w jego usta, dociskając nos do jego nosa; chcąc zainicjować ten delikatny dotyk, pewną czułość. — Mam nadzieję, że dobrze się wygryzłeś… chcę nosić ślady po twoich ugryzieniach. To prawie jak droga biżuteria, której nigdy nie ściągnę — dodaje, pocierając kciukiem jego dolną wargę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przełyka ślinę, obejmuje jego szyję i odzywa się jeszcze:
      — Dla europejskich wampirów moja krew działa jak afrodyzjak. Wystarczy łyk, żeby się nie oderwać, żeby chcieć więcej… przerobiłam to z jednym wampirem, który pragnął wszystkiego: mojego ciała i krwi. Mojego życia. Tamto ugryzienie wcale nie było przyjemne. Czułam się raczej jak obiad, a nie deser. Czułam się jak mięso, które należy zjeść, bo może stracić swoją ważność.
      Sięga palcami do włosów z tyłu jego głowy i delikatnie głaszcze je palcami, bawiąc się kosmykami.
      — A teraz jestem tutaj i pozwalam się gryźć, ufając wszystkiemu, co robisz, bo… bo jesteś moim przyjacielem. Bo chcę, żebyś mógł mnie smakować, bo chcę, żebyś zamknął mnie w swoich ustach — mamrocze w jego oddech, dociskając nos do jego nosa i uśmiecha się łagodnie. — Chcę, żebyś o tym wiedział: o tym, że jestem twoja.

      CONVALLIANA

      Usuń
  39. [Haha coś w tym jest. Może dlatego tak filozofuję ucząc tej matmy w szkole. Możemy zacząć od jakiegoś etapu. Ominiemy mocno drętwe pierwsze spotkania. Hm ten pomysł z kłopotami brzmi dobrze. Jakieś tam mu wymyślę na poczekaniu ^^ Nawet coś tam we głowie powoli się rodzić zaczyna :) ]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  40. — To dobrze — odpowiada równie cicho, gdy oznajmia, że ślad, który jej zrobił, będzie goił się dłużej. I uśmiecha się mimowolnie, kiedy jego język zaczepnie muska jej kciuk.
    Nie przeszkadza jej to, co się stało; nie przeszkadza jej własny chaotyczny oddech ani szybko bijące serce. Sięga do swojej szyi, aby delikatnie przesunąć palcami po tym, co zostawił Su-Jin i wzdycha cicho; westchnięcie jest urocze, leniwie i ma w sobie coś wyjątkowego; coś słodkiego. Przez moment ma ochotę sięgnąć po lusterko i dokładnie obejrzeć ten ślad – nie jest jednak pewna, co poczuje. Czy będzie to równie odurzające, jak moment, w którym Su-Jin wbijał kły w jej szyję?
    Jest jednak pewna, że to wszystko było… inne. I dziwnie podniecające. Nie do końca rozumie, czy wynikało to z tego, że gryzienie takie właśnie było czy może chodziło o coś innego – o to, że nikt dawno nie dotykał jej w żaden sposób; że w jakimś dziwacznym akcie próbowała połączyć to z czymś, co dobrze znała. Chciała w to wierzyć, ale nie było to ani trochę satysfakcjonujące, a wmawianie sobie czegoś wywołuje w niej bunt.
    Przez moment obawia się nawet, że Su-Jin mógł zauważyć zbyt wiele, a to wywołuje w niej niepokój. Nie chce, żeby cokolwiek dostrzegał – nie chce, aby widział jej podniecenie i to nie dlatego, że byłoby to zawstydzające, a dlatego, że było to po prostu nieodpowiednie. Nie powinna czuć się tak przez niego. Był jej przyjacielem, a nie kochankiem. Był ważniejszy niż każdy inny mężczyzna i doskonale wie, że nie może porównywać go z innymi – że podniecenie, które w niej urosło, nie powinno już nigdy się pojawić, choć jest to trudne, gdy Convalliana doskonale czuje własną wilgoć.
    — Wiem… — stwierdza, uśmiechając się do niego. Patrzy przez moment po jego twarzy. Obserwuje każdą z rys, chłonie linię za linią i zachwyca się idealnym obrazkiem, który należy tylko do niej.
    Słucha tego, co mówił i przytakuje delikatnie.
    — Gdybym nie wierzyła w to, że masz kontrolę, nie droczyłabym się z tobą. — Przechyla lekko głowę. — W jakimś sensie zawsze podchodzę do innych nadnaturalnych istot dość ostrożnie. I być może dlatego wciąż żyję… — Wzrusza ramionami. — Mówię o tym, bo ufam temu, co robisz. Wiem, że się wycofasz.
    Pociera nosem jego nos i uśmiecha się lekko, trochę zaczepnie.
    — Mhm. Nie pozwolę gryźć się nikomu innemu — odzywa się. — Moja szyja należy do ciebie — dodaje jeszcze, wciąż bawiąc się jego włosami. — Poza tym nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek jeszcze mógł się do mnie tak zbliżyć. Tamten incydent z wampirem był wynikiem mojej głupoty i potem żałowałam tego, co się stało, ale gdybym podjęła inną decyzję…
    Ma świadomość, że wobec tych setek lat było wiele sytuacji, z których jakoś udawało jej się wyjść. Przeżyć. W ten sposób nauczyła się, aby zachowywać dystans; aby się nie angażować i zawsze trzymać gardę; aby mieć kontrolę i nigdy nie oddawać jej nikomu innemu. To jednak zmieniło się w momencie, w którym Su-Jin stał się dla niej kimś bliskim; kimś, kto miał jej serce i duszę.
    Przygląda mu się, gdy stwierdza, że chce jej coś wyznać, a potem przesuwa paznokciami po jego karku i znów zanurza palce w ciemnych włosach. Być może po to, aby ukryć swój niepokój i delikatne drżenie rąk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mój oddech? — powtarza, a potem uśmiecha się mimowolnie, zdecydowanie czule i pięknie. Momentalnie zbliża usta do jego ust i bierze powietrze w płuca, by móc wypuścić je wprost do jego gardła. Napiera przy tym delikatnie w jego stronę, a jej klatka piersiowa opiera się o jego tors, biodra dociskają się do bioder, a Convalliana znów ociera czoło o jego czoło.
      — Nie wiedziałam, że akurat to może być dla ciebie kuszące — mruczy w jego usta raz jeszcze i śmieje się cicho. — To niesamowite. To, że jesteś tak… inny od wszystkiego, co znane. Nie jesteś typowym wampirem, bo jesteś ciepły. Nie jesteś też podobny aż tak bardzo do mnie, bo mimo wszystko możesz odżywiać się też krwią.
      Ujmuje jego twarz w swoje dłonie i przygląda się jego ciemnym oczom.
      — Potrafisz coś wyjątkowego? Masz jakąś moc, o której powinnam wiedzieć? — pyta, a w jej zielonych oczach odbija się błysk. — Kiedy byłam w twojej głowie, duch powiedział, że jesteś silniejszy niż to pokazujesz… co to znaczy? — Pociera kciukiem jeden z jego policzków. — Może jednak powinnam się bać z tobą sypiać?

      CONVALLIANA

      Usuń
  41. [Dobra, coś tam wykombinowałem. Jakoś to będzie ^^ Tylko się nie przestrasz... aż sam się dziwię jakie długie wyszło...]

    Zastanawialiście się kiedyś jak to jest wracać do domu, w którym grasuje tykająca bomba atomowa? Wystarczy jeden zły ruch i wybucha. O jedno słowo za dużo lub kiedy indziej za mało i koniec. Serio. Niewiele potrzeba, aby taką zdetonować. Czasem po prostu zwykłe „wróciłem” doprowadza go do szału, ale dzisiaj przeszedł samego siebie.
    Już od progu wiedziałem, że coś wisi w powietrzu. To się po prostu czuło, a ja naprawdę nie miałem ochoty na aferę. Zwłaszcza, że w szkole jakoś specjalnie dobrze mi dziś nie poszło. Jack wpadł na znakomity pomysł dręczenia nowego chuchra, a ja… Ech czasem żałuję, że nie potrafię trzymać gęby na kłódkę. Mogłem spokojnie odejść, zostawić tego dzieciaka i mieć przysłowiowe wywalone. Przynajmniej moje podręczniki nie ociekałyby teraz wodą, a zeszyty wciąż spoczywałyby w plecaku. Tak, ale ja nie potrafię przejść obok kogoś obojętnie. Po prostu nie potrafię. Kathy wielokrotnie zmywała mi już o to głowę, bo i tutaj cytuję „w domu masz piekło to chociaż w szkole powinieneś trochę odpuścić”. I przysięgam, odpuszczam! Tylko nie zawsze, no… a potem kończę jak ten skończony łoś. Zawsze na szarym końcu i nawet bez pieprzonego „dziękuję” ze strony niedoszłej ofiary Jacka. Aż szkoda gadać.
    Tak więc wróciłem do domu z cichą nadzieją, że uda mi się bezszelestnie przemknąć do swojego pokoju i przez moment pokontemplować swój żałosny los w ciszy i spokoju. Miałem nawet plan na to jak odratować te podręczniki, bo chociaż Woodwick pogodą nie zachwyca tak dziś, wyjątkowo, nie zapowiadało się na deszcz. Wystarczyło wywiesić książki i liczyć na cud. Nie stać mnie było na kupno nowych, więc jeśli okazałoby się, że straciłem je bezpowrotnie… mogłem od razu pożegnać się z ukończeniem szkoły. Fenomenalnie!
    Niestety moje życie to jedno wielkie pasmo nieszczęść, które podobno chodzą parami. Podobno… bo u mnie to już chyba armię można ich budować. Serio zaczynam się zastanawiać, czy los nie robi sobie przypadkiem ze mnie głupich żartów. Gra w pokera i ciągle przegrywa czy coś, bo chociaż mu kibicuję z całego serca to ten ciągle mnie zawodzi.
    Do domu wszedłem z nadzieją, ale i wielką ostrożnością. Po cichu, niemal z namaszczalną precyzją, zamknąłem za sobą drzwi, zsunąłem buty i na palcach ruszyłem do swojego pokoju. Niestety, ojciec nie spał. Siedział w salonie przeliczając pieniądze, które musiał skądś zwinąć. No nie… on chyba nie… Realizacja przyszła szybciej niż mógłbym się o to spodziewać. Odrzuciłem pozory i potykając się o własne nogi ruszyłem do swojego pokoju. Tak jak się tego obawiałem. Odnalazł moją kryjówkę. Szlag by to!
    - Głupi – warknąłem, przeklinając w myślach samego siebie. Byłem nieostrożny. Zapomniałem zmienić kryjówkę, a ten od razu wyniuchał pieniądze. Cholerny gliniarz. Z wściekłości zacisnąłem pięści i wróciłem do salonu. Na moment wyłączyłem myślenie. No co ja mam ci poradzić? Emocje robią swoje. Przesłaniają wszystko. Przecież doskonale wiem, że nie mam z nim szans, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. To były odłożone fundusze na kolejne rachunki, a ojciec przechlał już cały swój zasiłek, a teraz dobierał się do moich oszczędności. Tego nie da się opisać słowami. Dopadłem do niego i złapałem jego nadgarstek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Oddawaj – warknąłem do mężczyzny, który w tej chwili jawił mi się niczym najgorszy koszmar w życiu, ale starszy O’Connor zręcznie wyrywał się z mojego uścisku i zanim zdołałem powiedzieć coś więcej, czy zareagować w jakikolwiek sposób, leżałem rozpłaszczony na stole, sycząc z bólu.
      - Mieszkasz pod moim dachem, więc wszystko co tu widzisz jest moje – usłyszałem przy uchu, a wachlarz papierowych funtów podrażnił moje nozdrza. Świetnie, nie ma co ukrywać. Nieźle chciał się bawić.
      - Gdyby tak faktycznie było to już dawno straciłbyś ten swój dach nad głową – syczę przez zaciśnięte zęby. To mój drugi błąd. Był może gorszy. Nie bardzo pamiętam co się stało później, ale kiedy się ocknąłem już go nie było, tak samo jak i moich pieniędzy. Pięknie. Znów przegrałem i teraz jestem trochę w kropce. Bladego pojęcia nie wiem, co powinienem zrobić. Z trudem podniosłem się z podłogi i sprawdziłem ostrożnie swoje nogi i ręce. Nic nie wydawało się być złamane. Poczułem jednak tępy ból w prawym nadgarstku oraz metaliczny smak krwi w ustach. Zerknąłem w lustrze na swoje odbicie. Rozcięta skroń i spuchnięty nadgarstek. Super. Głowa boli mnie jak szalona, pulsuje niebezpiecznie i wciska łzy do oczu. Ekstra. Do tego kilka zadrapań i mniejszych obtarć. Da się żyć. Nie było aż tak źle. Jeden problem z głowy. Chociaż szpital mi nie był potrzebny.
      Postanawiam się zmyć zanim Kathy wróci do domu. Ostatnie czego mi teraz trzeba to rozdygotana nastolatka, drżąca o los starszego brata. Nie, nie. To ja powinienem się o nią martwić, a nie na odwrót. Nie jestem tu po to by wzbudzać w niej takie uczucia.
      Przeliczam drobne w kieszeni i szybkim krokiem idę do pobliskiej apteki. Muszę coś zrobić na ten ból łepetyny. Inaczej niczego dobrego nie wymyślę. Kolejka zdaje się dłużyć, a kiedy wreszcie docieram do lady, okazuje się, że brakuje mi funta, żebym mógł kupić sobie zwykły Ibuprom. Szlag by to wszystko trafił. Ekspedientka nie chce dać się namówić na ładne oczka i czarujący uśmiech na to, aby sprzedać mi chociaż jedną tabletkę. Ostatecznie wychodzę z apteki pokonany, pragnąc tylko by ten dzień się wreszcie skończył. Przysiadam na krawężniku i oddycham głęboko. Przymykam na chwilę oczy. Masuję sobie skronie. Jakoś to będzie. Wezmę więcej godzin w kawiarni, mogę sobie pozwolić na jeszcze kilkadziesiąt nieobecności w szkole. Powinienem dać radę. Dmucham sobie w grzywkę, ale nic nie pomaga na ból głowy i na domiar złego słyszę nad sobą szyderczy głos Jacka.
      - Felix! – obejmuje mnie ramieniem, siadając tuż obok. – Co jest? Idziesz w ślady staruszka? Widziałem go w pubie jeszcze przed chwilą, może do niego dołączysz, co? Chociaż nie… już wyglądasz jakbyś był na haju – rechocze mi nad uchem.
      - Weź ze mnie zejdź, co? – piorunuję go wzrokiem. – Nie jestem w nastroju, znajdź sobie inną ofiarę – mamroczę.
      - Bardzo chętnie, ale… moją ostatnią odstraszyłeś – szepcze mi do ucha, a potem zaciska mocno swoją dłoń na moim zranionym nadgarstku i chociaż próbuję się wyrwać to nie mogę. Ciągnie mnie w boczną uliczkę, a ja? Chyba po prostu się poddaję. Niech się dzieje co chce. Jutro będzie nowy dzień. Jakoś to będzie.


      Felix O'Connor

      Usuń
  42. — Tak, oznaczyłam. Masz malinkę — odpowiada ze śmiechem i patrzy jak sięga swojej szyi. — Wygląda naprawdę… ładnie. Nie wiem, jak inaczej mogłabym cię oznaczyć, ale podoba mi się to, co widzę. — Przechyla delikatnie głowę i uśmiecha się mimowolnie, wpatrując się w czerwony ślad.
    Do tej pory nie czuła potrzeby do tego, aby kogokolwiek oznaczać. Było jej to całkowicie obojętne i tak naprawdę wcale nie chciała zatrzymać nikogo przy sobie. Przynajmniej aż dotąd. Teraz Su-Jin był kimś, kogo potrzebowała; kimś, kogo nie miała zamiaru oddać, nawet jeśli byłoby to rozsądniejsze.
    Przygląda się jego twarzy i przytakuje niemo jego słowom, a potem pozwala, aby dotknął jej szyi. Nie cofa się, a przyjmuje ten gest, przygryzając lekko dolną wargę. Najchętniej zatrzymałaby się właśnie w tej chwili – wzięłaby sobie wieczność i zamroziła moment, w którym była tak blisko, aby stracić i duszę, i całą siebie, chcąc oddać to wszystko w ręce mężczyzny naprzeciwko. Wydaje się to nieprawdopodobne i przerażające – tak przerażające, że Convalliana zaczyna bać się każdego kolejnego impulsu.
    — Wiem o tym… myślę, że takie doświadczenia to coś, co buduje przyszłość — stwierdza niemal szeptem. Ma świadomość tego, że to, co się stało, nie mogło ulec zmianie; to, co się stało, już takie było i nijak nie dało się zmienić, ale właśnie to było kluczowe; to, żeby wyciągnąć jakąś lekcję. Być może przez przeszłość Convalliana nauczyła się trzymać gardę; nauczyła się jak przetrwać i jak poradzić sobie z tym, co wydawało się niemożliwie okrutne.
    — Tak, zdecydowanie jesteś blisko, żeby mnie zdobyć… żeby zdobyć mnie całą — oznajmia, uśmiechając się mimowolnie. — Jeszcze trochę, a zwiążę się z tobą czerwoną nicią przeznaczenia…
    Specjalnie używa takich słów, bo Convalliana nie wierzy w to, że tak mogło być – że to przeznaczenie popchnęło ją w ręce Su-Jina. Wolała myśleć, że jeśli przyjdzie ten właściwy moment, osobiście zadba o to, aby spędzić z wampirem wieczność – aby spędzić z nim każdy kolejny poranek czy popołudnie, każdy wieczór i noc.
    Obserwuje jego reakcję i niemal rozpływa się w tym, co jej pokazuje – z jej ust wyrywa się pomruk, gdy obejmuje jej ciało i chwyta koszulkę; gdy łapie mocno za jej kark i trzyma w sposób, który sugeruje, że nie puściłby jej ani teraz, ani nigdy. Dlatego roztapia się w tym i obejmuje mocno jego szyję, nie odsuwając się – nie mogłaby tego zrobić. Nawet jeśli nie odczuwa energii w ten sposób, co Su-Jin, wystarcza jej jego reakcja.
    — Dlaczego nie? — pyta, pocierając nosem jego nos. — Czy mój oddech nie jest jednak aż tak… kuszący? Czy nie czujesz zbyt dobrze mojej energii? — pyta, patrząc mu prosto w oczy i ostatecznie całuje jego policzek, odsuwając nieco usta od jego twarzy. Uśmiecha się do niego, jakby niemo dając mu znać, że nie wykona żadnego ruchu; że nie odda mu swojego kolejnego oddechu.
    — Wydaje się to trochę… obrzydliwe — stwierdza, ale jest w stanie wyobrazić sobie, jak Su-Jin pożera jej serce; i że chętnie patrzyłaby jak wgryza się w mięsień, jak rozkoszuje się smakiem. Wtedy nie byłoby to aż tak obrzydliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Właściwie trochę mnie to zastanawiało. To, jak pijesz krew z innych… czy też wgryzasz się w szyję w ten sposób? Czy jest to dla twoich ofiar przyjemne? — Przechyla delikatnie głowę i sunie palcami po jego policzkach.
      Gdy zaczyna o tym myśleć, czuje własną zazdrość i niechęć. Nie chce, żeby ktokolwiek czuł się w ten sposób – nie chce dzielić się tym, co się działo. I nie chce, żeby Su-Jin zanurzał kły w jakiejś innej szyi niż jej. Nie odzywa się jednak i nie sugeruje mu niczego, wiedząc, że nie może tego zrobić – jeśli żywił się w ten sposób, głupio by było czegokolwiek od niego żądać.
      — Iluzja? — Przygląda się uważnie jego twarzy. — Czyli to, co tworzysz nie jest prawdziwe, ale jednocześnie takie jest, bo możesz kogoś skrzywdzić? — Marszczy się lekko. — To oznacza, że potrafisz przywołać dowolny obraz i przedmiot? Mógłbyś… przenieść nas do Rzymu? Do tego momentu na tarasie?

      CONVALLIANA

      Usuń
  43. — Zawstydza cię to? — pyta i uśmiecha się mimowolnie, patrząc po jego twarzy. — Jesteś niesamowicie uroczy — dodaje, głaszcząc jego policzek. Obserwuje jeszcze przez moment jego reakcję, zachwycając się tym, jak odwraca od niej wzrok; jak zmusza się, aby nie okazywać właśnie tej emocji, ale dla niej jest to piękne i prawdziwe; jest cudownie miękkie.
    Przyjmuje jego muśniecie przy szyi i przytakuje jego słowom.
    — Wiem i coraz bardziej w to wierzę — stwierdza z przekonaniem.
    Teraz było zupełnie inaczej. Teraz zaufałaby temu, co zamierzałby zrobić, nawet jeśli plan zakładałby początkowe poświęcenie jej dla sprawy. Być może wszystko wyglądałoby inaczej w momencie, w którym wiedziałaby o jego zamiarach – może starcie się z Sajrem nie byłoby tak bolesne. Tak wyniszczające. Jednak to już się stało – było tym, co przeszłe.
    Śmieje się cicho, słysząc jego udawaną powagę. Poetyckość tych słów jest dla niej jednak w jakiś dziwny sposób przyjemna; to, że być może Su-Jin naprawdę chciał zostać tuż obok niej. Że był kimś, kto dostrzegał więcej i kimś, kto rozumiał, nawet jeśli pozostawał tak różny od niej. Przez jakiś czas mylnie sądziła, że nikt nie będzie w stanie zobaczyć istoty tego, czym była, a teraz rozumiała, że nie chodziło w tym wszystkim o nią – a o to, żeby stanąć naprzeciwko odpowiedniej osoby.
    — Nie robię tego po to, aby być złośliwa… po prostu chcę, żebyś czuł mój oddech. Chcę, żebyś miał go tylko dla siebie — odzywa się, przyjmując jego wyznanie. — Przy mnie nie musisz nad niczym panować, Han-gyeol. Wszystko, co zrobisz, powiesz… należy do mnie. — Łapie jego oczy w swoje spojrzenie.
    Nie boi się o tym mówić, bo wie, że tak właśnie jest. Nie obawia się też jego reakcji ani tego, co może nieść jej oddech, bo ufa Su-Jinowi i temu, co jest w stanie zrobić. Uśmiecha się więc czule, głaszcze kciukiem jego policzek i pozwala wybrzmieć swoim słowom, aby zrozumiał, że jest po jego stronie, nawet jeśli nieco złośliwie pochyla się i oddaje mu tlen.
    — To dobrze. Nie rób tego z takimi emocjami. Nie chcę, żeby ktokolwiek czuł się tak jak ja… — mamrocze, zdradzając nieco swoją zazdrość i zaborczość. — Dopóki dla ciebie nie ma to znaczenia, mogę uznać, że nie jest to dla mnie aż takim problemem. Wolę, żebyś był najedzony — dodaje z cichym westchnięciem. — Poza tym zawsze możesz zjeść mnie.
    Mówiąc to, mruży delikatnie oczy. Gdyby pił krew tylko z niej i nie musiał posilać się kimś innym, Convalliana nie byłaby tak zazdrosna. Jest tego świadoma, ale też nie ma zamiaru otwarcie zabraniać Su-Jinowi jedzenia w ten sposób.
    — Mhm. — Uśmiecha się mimowolnie, gdy wspomina Schopenhauera i przytakuje jego słowom, a potem posłusznie wstaje, zwijając kosmyk włosów za ucho. — W porządku. Ja… chcę po prostu zobaczyć.
    Convalliana rozgląda się wokół, jakby spodziewała się czegoś spektakularnego – jakiegoś wybuchu lub głośnych dźwięków, ale nic takiego się nie dzieje. Natomiast zauważa coś innego; wszystko wokół się rozmywa, zmienia i nabiera innych kształtów, a ona obserwuje otoczenie, mrugając wolno. Przez moment czuje wewnętrzny opór przed tym wszystkim – przed tym, aby dać się zamknąć w tej iluzji, ale wie przecież, że nie stanie się nic złego. Że Su-Jin jest tuż obok.
    Dlatego bierze oddech i odpuszcza, a wtedy z kolejnym mrugnięciem znajduje się już w Rzymie. Spogląda w górę, obserwując wieczorne niebo – oddycha świeżym powietrzem, które zabarwione jest smrodem miasta. To wszystko jest takie… prawdziwe. Słyszy nawet fortepian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potem patrzy po sobie – ubrana jest w tę samą sukienkę, co wtedy. Su-Jin jest w garniturze i stoi naprzeciwko niej. Convalliana mimowolnie się uśmiecha, marszcząc przy tym nos.
      — To jest… niesamowite — odpowiada, przyciskając ręce do swojego ciała. Bada dłońmi sukienkę, ciągnie lekko za materiał, a potem sięga do swojej szyi, aby móc poczuć ślady po wampirzych zębach, co jedynie rozświetla jej uśmiech jeszcze bardziej.
      — To dobra okazja, aby znów zatańczyć — odzywa się nieco niepewnie, a potem zbliża się o krok i trzyma swój podbródek w górze, aby patrzyć Su-Jinowi prosto w twarz. — Aby dać sobie szansę naprawić tamten wieczór… tylko ty i ja, bez gierek, manipulacji i zamartwienia się, czy to, co się dzieje, nie jest tym, co nas zabije. — Opiera dłonie o jego tors, delikatnie przygładzając koszulę palcami. — Zatańcz ze mną, Han-gyeol.

      CONVALLIANA

      Usuń
  44. — Tak, właśnie tak masz to traktować — odpowiada, nie próbując nawet temu zaprzeczać. Doskonale wie, czego chce, jednak nie ma zamiaru tego wymagać czy żądać; proponuje i odzywa się, aby Su-Jin miał świadomość, że daje mu wybór.
    Gdyby jednak zdecydował się z niej pić, byłaby zadowolona. I to przede wszystkim dlatego, że ograniczyłby tak bliski kontakt z innymi, bo tylko to było problemem – to, że ktokolwiek myślał, że może wyciągać do niego dłonie, chcąc się złapać; chcąc zbliżyć się niebezpiecznie blisko, zbyt blisko. Convalliana odkrywa w sobie tę zaborczość i złość, wiedząc, że powinna się opanować. Wiedząc, że to nie tak powinno działać. Nie chce dyktować Su-Jinowi warunków.
    — W jakiś sposób tak — stwierdza z uśmiechem. — To ten rodzaj biżuterii, który ubrałabym zawsze i to niezależnie od sytuacji — dodaje, posyłając mu swoje krótkie spojrzenie, a kiedy słyszy jego wątpliwy komplement, przechyla delikatnie głowę.
    Tak, doskonale pamięta te słowa; te, w których oznajmił, że najlepiej pasował jej czarny i od tamtej pory częściej sięga po ten kolor. Być może tylko po to, aby sprawić Su-Jinowi przyjemność, a może po to, żeby jakoś przykuć jego uwagę – w końcu mogła to robić w różny sposób.
    Przyjmuje jego dłoń przy swoim policzku i wtula się w jego palce, wzdychając cicho. Wciąż ma wrażenie, że to wszystko, co ma miejsce, jest dziwaczne i inne, a przecież było jej tak bliskie. Rzym, taras i muzyka – ten idealny moment, który miał zyskać drugie życie.
    — Może nie aż tak jak powinno być. Wtedy nie zbliżyłabym się do ciebie tak bardzo. Nie chciałam, żebyś czuł się niekomfortowo, dlatego mówiłam o wszystkim, co robię. Chciałam, żebyś doświadczył czegoś… innego. Nie wiem, jak to ująć, ale myślę, że wtedy sądziłam, że tego potrzebuję... że tego potrzebujemy... — oznajmia szczerze, a jej głos przesiąknięty jest delikatnym dystansem do wydarzeń z Rzymu. Convalliana doskonale wie, co się stało i pamięta, co kryło się we wspomnieniach, a mimo że nie wszystko było złe, to jest świadoma, że wszystko popsuło się w momencie, w którym Su-Jin zarzucił jej manipulację.
    Nie mogła go jednak o to obwiniać; doskonale rozumiała ten mechanizm i teraz, gdy o tym myślała, potrafiła zdystansować się i spojrzeć wobec tego z boku – bez złych emocji, zranionych uczuć. Jak przyjaciółka.
    — Poradzisz sobie. — Uśmiecha się pięknie, robiąc krok i skracając dystans, a potem pozwala, aby Su-Jin objął ją w talii, a jej dłoń niknie w jego ręce; Convalliana splata ich palce razem i ściska delikatnie, jakby chcąc się upewnić, że Su-Jin wciąż był obok niej. Że był o oddech dalej od niej.
    Poddaje się muzyce, porusza się i pozwala wampirowi prowadzić się w tym wszystkim, podczas gdy ona po prostu oddycha tą iluzją – oddycha tym wszystkim, co jej podarował i przez moment trzyma się tego tak mocno, że żałuje momentu, w którym się to skończy. Opiera policzek o jego ramię i wtula się w niego, zamykając oczy.
    Uśmiecha się mimowolnie, słysząc jego głos – głos, który koresponduje z fortepianem i nocą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, możemy do tego wrócić — odzywa się szeptem, nie podnosząc jednak głowy. Wciąż trwa w tej pozycji, poruszając się miarowo; falując wraz z oddechem. — Taniec od zawsze był dla mnie czymś, przez co można przekazać swoje emocje, których tak naprawdę nie jest się w stanie ukryć. Bliskość sprawia, że dostrzegasz różne rzeczy: to, jak ktoś się marszczy lub to, jak szybko bije mu serce. Taniec jest więc niemym dialogiem pomiędzy partnerami i czasem wyraża więcej niż chcesz powiedzieć.
      Milczy przez moment, a potem dodaje:
      — To dla ciebie nowe. Dotyk, bliskość czy zapach i pewnie wtedy wcale byś tego nie zrozumiał albo uznałbyś, że gówno wiem i że znów próbuję nakarmić cię moimi słowami czy podglądami, ale teraz, gdy jesteśmy tak blisko, czy nie czujesz, jak ważny jest dotyk? Jak niemo prowadzę z tobą dialog? Poprzez taniec, poprzez to, że jestem tuż obok? Czujesz mój zapach, czujesz moje ciepło i dotyk… — Jej głos jest przyjemnie cichy. — Co rozumiesz przez to, że jestem obok ciebie w ten sposób? Że lubię twoją bliskość, że lubię każdy moment, kiedy się dotykamy? Że jestem wdzięczna za to, że jesteś moim przyjacielem? Czy słyszysz mój niemy głos, gdy tańczymy?

      CONVALLIANA

      Usuń
  45. Przytakuje jego słowom, nie mówiąc nic więcej. Wie, że koniec końców Su-Jin należy do niej – uratowała jego serce, ukradła je i stało się jej własnością. Nie powinna więc przejmować się tym wszystkim, bo, tak czy inaczej, miała coś więcej niż chwilę, ten jeden moment – miała jego bliskość i słodycz.
    — To nie jest teraz ważne. Rozumiem, dlaczego się tak stało i nie czuję, żeby to cokolwiek zmieniło. Myślę nawet, że to wszystko było potrzebne, żeby zrozumieć pewne rzeczy — odpiera łagodnie. — Przypuszczam, że nie było to dla ciebie łatwe, ale wtedy wzięłam to za bardzo do siebie, stwierdzając, że lepiej będzie wrócić do tego, co było i nie przywiązywać się.
    Rozmowa o tym wszystkim wydaje się czymś ważnym i Convalliana brnie w słowo za słowem, chcąc, aby Su-Jin poznał jej myśl i każde uczucie; chcąc, aby dostrzegał także jej ból i niepewność, gdy opuściła gardę, wierząc, że nie stanie się nic złego. Ale stało – nawet jeśli nie chodziło o to, co fizyczne, a o to, co kruche i delikatne. W końcu obnażyła się przed nim.
    — Nigdy nie przywiązałabym cię do siebie siłą… nie użyłabym też do tego postępu ani niczego, co mogłoby skrzywdzić zarówno ciebie, jak i mnie — oznajmia z wyczuwalnym napięciem. — Myślisz, że ja chciałam to przywiązanie? Ale to zaczęło się już w ruderze, gdy zszedłeś do piwnicy i mnie znalazłeś…
    Wie, że od tamtej pory coś zaczęło się zmieniać; że kiedy poznał jej strach i wyciągnął do niej dłoń, coś pękło i skruszało. Coś pozwoliło jej spojrzeć inaczej i Convalliana umie to zrozumieć; to, że wtedy zaufała jego dłoniom, choć przecież obawiała się, że w końcu się jej pozbędzie. Miał ku temu doskonałą okazję.
    Czuje, jak opiera brodę o jej głowę i uśmiecha się mimowolnie, a kiedy oddaje jej cmoknięcie, pociera policzkiem jego ramię. Otwiera oczy i wbija spojrzenie w nocny krajobraz. Milczy przez moment, jakby głęboko się nad czymś zastanawiała.
    — Za to, że sugerowałam, że nic nie czujesz… powinnam cię przeprosić. Być może wcale nie chciałam wierzyć, że jest inaczej — odzywa się nieco niepewnie. — Wiem, że czujesz. Czujesz naprawdę wiele… — dodaje cicho, a potem uśmiecha się pod nosem, nie komentując jego dalszych słów.
    Wzdycha bezgłośnie, gdy Su-Jin wolno przesuwa dłońmi po jej plecach – czuje każde muśniecie palców, każde drżenie; ma wrażenie, że może nawet wyłapać moment, w którym któryś z jego opuszków dociska się mocniej. Pozwala się przytulić; pozwala skrócić dystans jeszcze bardziej i nie próbuje się odsunąć, a trwa w tym wszystkim, czując przyjemne ciepło; czując jego oddech i to, że poświęcał jej właśnie ten moment.
    — Han-gyeol, skarbie, nie myśl… wyrzuć z siebie wszystko to, co sugeruje, że powinieneś myśleć o tym, czy o tamtym — stwierdza łagodnie, nie rejestrując nawet, że zwróciła się do niego w pieszczotliwy sposób. Być może język nie jest teraz dla niej tak ważny.
    Odsuwa się delikatnie, by móc ująć męską twarz w dłonie.
    — Nie mówię tylko o tym, co dzieje się w tańcu, ale też poza nim. Bliskość jest jak taniec. To jak wychodzenie sobie naprzeciw, dobieranie odpowiedniego rytmu i dopasowanie się do kogoś innego, aby każdy kolejny ruch był płynny i delikatny — mówiąc to, uśmiecha się słodko i głaszcze jego policzek, brodę i żuchwę.
    Wyciąga się do niego i wolno dociska usta do jego nosa, a potem zahacza o jedną z powiek i sunie w dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dotykając cię, czuję się szczęśliwa, bo to zupełnie inny dotyk niż dotychczas. Ten dotyk jest dla mnie czymś ważnym; czymś najważniejszym, co sprawia, że tęsknię za każdym razem, gdy się odsuwasz… czujesz to? — Całuje jego policzek i przytrzymuje usta, aby odgadł w tym geście jej tęsknotę.
      Chwyta jego rękę i dociska do swoich obnażonych obojczyków, żeby mógł poczuć jak szybko bije jej serce. Convalliana bierze oddech.
      — Widzisz, co ze mną robisz? — pyta szeptem. — Moje serce wyrywa się do ciebie i chce skończyć w twoich dłoniach… tak bardzo jest samolubne, że chce zająć każdy z twoich palców — dodaje z uśmiechem.
      Zamyka jego spojrzenie w swoich szmaragdowych oczach, a jej usta zahaczają o skórę, sięgają dalej i zatrzymują się przy kąciku jego warg – Convalliana drży mimowolnie, ale nie zawstydza się. Ma też nadzieję, że Su-Jin to wyczuł. Całuje ten kącik, składając czuły i gorący pocałunek, wypuszczając powietrze przez nos – ma ochotę posunąć się dalej. Ma ochotę pocałować go naprawdę; chce poczuć jego usta przy sobie; chce odkryć ich smak; chce sprawdzić, czy pasowałoby do jej ust, ale powstrzymuje się, a rozkoszuje się tym jednym momentem. Tym, że pozwoliła sobie wykonać ten gest, a potem odchyla się nieco, nie chcąc ukrywać się przed jego wzrokiem.
      — Czy poczułeś… mnie? I moje uczucia? — pyta, a jej głos jest cichy i zachrypnięty. Drży z emocji

      CONVALLIANA

      Usuń
  46. — Ja też się cieszę, że tutaj jesteśmy. Że możemy odtworzyć właśnie ten moment, choć przecież nawet to, co stało się naprawdę, było w jakiś sposób wyjątkowe, prawda? — Uśmiecha się do niego łagodnie. — Nie czuj się też winny temu wszystkiemu. Ty zareagowałeś w ten sposób, bo miałeś swoje powody. A ja odpłaciłam się tym samym, bo poczułam się zraniona.
    Wie, że właśnie tak to wyglądało; że nie chodziło o głęboką nienawiść czy urazę, a o pewną zachowawczość. O ten strach, który towarzyszył emocjom innym niż dotychczas. Przywiązanie, troska, zaufanie – to wszystko wydaje się skomplikowane, trudne i inne.
    Przyjmuje jego przeprosiny i przytakuje kolejnym słowom. Nie chowa urazy i nie ma zamiaru się temu dłużej przyglądać. Przeszłość jest jedynie widmem i należy przegonić ten cień; uwolnić się od tego wszystkiego, aby móc ruszyć dalej. Aby móc dostrzec coś nowego, coś piękniejszego.
    — Jeśli ktokolwiek ma dosięgnąć mojej duszy w ten właśnie sposób, jeśli ktoś ma dostrzec więcej — zaczyna mówić — to musisz to być ty. Nikt inny. Tylko to, bo widzisz mnie, a nie ciało. Bo widzisz mnie. Widzisz Convallianę i to cieszy mnie najbardziej. To, że mogę doświadczać tego wszystkiego, mimo że żyję już ponad trzy tysiące lat… to niezwykłe.
    Uśmiecha się do niego, chcąc, aby o tym wiedział. To było dla niej ważne; to, że wciąż była sobą. Po prostu sobą – że nie próbowała udawać, zmieniać się i nie szukała wymagań. Przedstawiała się jako ona, nawet jeśli były to łzy i strach; nawet jeśli były to koszmary i okrutne wspomnienia.
    — Tak — odpowiada krótko, gdy pyta o moment, w którym podał jej dłoń. To wtedy coś się zmieniło i Convalliana doskonale zdaje sobie z tego sprawę; wie, że gdyby Su-Jin zachował się inaczej i potraktowałby jej słabość zbyt lekceważąco, okrutnie, bezdusznie, zapewne nigdy nie stanęłaby tak blisko niego; nigdy nie pozwoliłaby sobie dotykać jego twarzy w ten sposób; nigdy też nie pomyślałaby o tym, aby całować jego policzek, czoło, nos i usta. Bo chciała to robić – chciała robić to wszystko; chciała smakować jego skóry i jego samego; chciała doświadczyć każdego z pocałunków, zatrzymać przy sobie każdą z jego emocji i ukraść czułość.
    Bierze jego słowa do siebie i niemo przytakuje, wiedząc, że mówił szczerze i to w jakiś sposób jest dla niej niesamowicie miękkie; to, że przyznaje się do tego wszystkiego; to, że jest tuż obok i nie próbuje temu zaprzeczać czy się tego wyprzeć.
    Uśmiecha się ciepło, gdy odpowiada, że czuł – miała taką nadzieję; nadzieję, że dostrzeże to, co pragnęła mu pokazać; całą tę tęsknotę i bliskość, zaufanie i troskę. Wszystko to należało do niego.
    Nie odsuwa się, gdy wsuwa palce pod jej sukienkę i nie traktuje tego, jak czegoś zdrożnego – raczej rozkoszuje się ciężarem jego opuszków przy skórze.
    — Wyrwałeś i jest twoje — stwierdza szeptem i uśmiecha się jeszcze raz, tym razem bardziej miękko, subtelnie i obserwuje jego oczy swoim spojrzeniem, chcąc zapamiętać właśnie ten szczególny moment. Convalliana nie potrzebuje teraz niczego innego.
    I to powinno być dla niej przerażające – to, że rozkoszuje się jego oddechem, jego dotykiem, jego ciepłem; że chce czuć bardziej i mocniej. Że chciałaby tylko, aby jego dłoń wsunęła się głębiej – żeby dotknął jej skóry i podążył palcami po talii, a potem w dół aż do ud. Chciałaby poczuć jego palce właśnie tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie musisz mi dziękować — odzywa się i głaszcze jego policzek. — Czasem, żeby coś zrozumieć, trzeba tego doświadczyć, a ja zawsze będę obok, żeby móc pokazać tobie wszystko to, czego nie da się wyrazić słowami. Nawet jeśli będę musiała rzucić tobą o ścianę — dodaje z cichym śmiechem i marszczy przy tym nos.
      A potem obejmuje Su-Jina w pasie, dociska policzek do jego obojczyków i odwraca głowę w stronę nocnego Rzymu.
      — Powinniśmy kiedyś tu wrócić — stwierdza cicho. — Nie zwiedziliśmy zbyt wiele, a przecież wspominałeś, że chciałeś zobaczyć kilka rzeczy…

      CONVALLIANA

      Usuń
  47. Ona również cieszy się z tego, że udało im się porozmawiać; że wszystko zostało w jakiś sposób wyjaśnione – że nie było niedopowiedzeń, sekretów i skrywanych uczuć, które były wyniszczające. Convalliana ma świadomość, że każde jej słowo było potrzebne i trwa w tym, co się dzieje – gdzieś pomiędzy życiem a sztuką iluzji, którą stworzył Su-Jin.
    Czuje jego dłoń przy swojej twarzy i kiedy przejeżdża kciukiem po jej dolnej wardze, wpatruje się w jego oczy. Przez moment niemo domaga się, aby rozmazał jej szminkę jeszcze raz – żeby użył do tego swoich ust, języka i zębów; żeby zmył z jej ust pomadkę i dostrzegł kształt jej warg. Aby nie mógł przestać jej całować; aby zrobił ruch, pochylił się i zmusił do tego, aby cofnęła się o krok i oparła plecy o barierę. Wyobraża sobie to wszystko i jest to tak namacalne, że zaczyna szumieć jej w uszach.
    Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy i słucha tego, co mówił, aż w końcu się uśmiecha i pozwala, aby ujął jej twarz w swoje dłonie.
    — Bycie z tobą jest zupełnie inne. Jest… coś warte, dlatego jestem szczęśliwa. Dlatego jestem sobą — odpowiada wolno, nieco ostrożnie, jakby bała się, że nie powie tego tak, jak tego pragnęła. — Czuję się wolna, czuję się… inaczej. Czuję, że to wszystko coś dla mnie znaczy. Ty znasz dla mniej więcej niż ktokolwiek innych dotychczas i to jest właśnie kluczem do tego wszystkiego: wiem, że niczego ode mnie nie oczekujesz, wiem, że nie masz wymagań i wiem, że jestem twoją Convallianą. Convallianą, która cię potrzebuje, która potrzebuje dotyku, która wciąż zabiega o twoją uwagę, która jest złośliwa, zazdrosna i zaborcza…
    Łapie za jego dłonie przy swojej twarzy i bierze oddech, uśmiechając się słodko.
    — Niepostrzeżenie mnie ukoronowałeś — dodaje szeptem, mając nadzieję, że zrozumiał, co kryło się w jej słowach; że dostrzegł, że własnoręcznie dał jej władzę; że nie sięgnęła po to wszystko brutalną siłą. Wszystko, co się działo, było wynikiem jej słów i gestów; tego, że była po jego stronie; tego, że stała się jego królową – a on był królem.
    Tylko król mógł zrobić z niej królową.
    Kiedy się do niego przytula, czuje jego dłoń przy swoich plecach – druga znika w jej włosach, co sprawia, że cicho wzdycha.
    — Jesteś ważny — odzywa się. — I właśnie dlatego, jeśli mnie zranisz, jeśli odejdziesz, jeśli pomyślisz, żeby się ode mnie odwrócić, zabiję cię.
    W jej głosie pobrzmiewa niema prośba o to, aby nigdy tego nie robił; aby był po prostu po jej stronie i trwał; żeby nie odchodził.
    Śmieje się cicho, słysząc jego stwierdzenie i przytakuje. Tak, zdecydowanie miała zamiar rzucić nim o ścianę, gdy usilnie nie będzie chciał jej słuchać, czy zrozumieć – być może wtedy dostrzeże, jakim dupkiem był.
    — Całą wieczność — powtarza, uśmiechając się mimowolnie, ale kiedy Su-Jin znów się odzywa, Convalliana delikatnie się odsuwa, aby móc spojrzeć mu w twarz. — Dlaczego miałbyś mnie stracić? — pyta, obserwując jego oczy. — Chcę być tuż obok ciebie… i to jest moja wola, a jeśli cokolwiek ona znaczy… jeśli naprawdę mogę decydować, to chcę spędzić z tobą całą wieczność. Odwiedzić Rzym, Indie, Grecję czy Koreę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dociska dłoń do jego serca.
      — Ale nigdy przenigdy się ode mnie nie odsuwaj — dodaje szeptem. — Jeśli przy mnie zostaniesz, odwdzięczę się tym samym…
      Chce, żeby miał tego świadomość; świadomość tego, że pragnęła tego wszystkiego tak bardzo, że nie rozumiała jego obaw, a może nie chciała rozumieć. Wolała wierzyć temu, co niewinne i miłe; temu, co było zależne tylko od nich. Łapie jego ręce i ściska delikatnie, by odetchnąć głęboko i jeszcze raz zerknąć w stronę nocnego Rzymu.
      — Powinniśmy wrócić do naszego domu… — odzywa się, ale kiedy uświadamia sobie, co powiedziała, spina się mimowolnie; to nie był ich dom. To był dom Su-Jina, a nie jej. Ona w jakiś sposób grała rolę intruza; kogoś, kto wszędzie zostawiał swój zapach; kogoś, kto zamieszkał w tych murach, bo nie miał się gdzie podziać.

      CONVALLIANA

      Usuń
  48. Przyjmuje każdą jego pieszczotę – to jak sięga do jej policzka, jak dotyka kciukiem kącik jej ust i przez moment chce, żeby zrobił więcej. Żeby zrobił to wszystko, co było grzeszne i zupełnie nieodpowiednie. Chciałaby poczuć jego dotyk właśnie w ten sposób; w sposób, który był jej dobrze znany. A choć był jej dobrze znany i nic nie mogło jej zdziwić, to rozumiała, że to wszystko jest zupełnie inne. Bardziej… miękkie i ważne.
    Uśmiecha się mimowolnie, czując jego usta przy swojej twarzy. Z jej ust ucieka cichy śmiech, który zdradza jej zachwyt tym, co robił – tym, że dawał jej to wszystko.
    — Polubiłeś mój zapach? — Posyła mu krótkie spojrzenie, marszcząc przy tym nos. — To dobrze.
    Ma świadomość, że to nic takiego; że to tylko zapach, ale dla niej znaczy to o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. To, że jej zapach nie sprawia, że Su-Jin nie może przestać się krzywić, że pachnie zbyt mocno, zbyt ciężko.
    Nie zastanawia się też nad tym, co może się stać – jest od tego daleka; nie przywiązuje się do tych niedopowiedzeń i do tego, co niepewne. Chce wierzyć, że wszystko będzie w porządku; że koniec końców przyjdzie jej doświadczyć tego, co dobre, a nie tego, co fałszywe i co zmuszało ją do ukrycia się za maską.
    — Więc zabijesz łowcę, demona, wampira i czarownicę. Zabijesz każdego, kto będzie chciał mnie skrzywdzić, a ja zrobię to samo dla ciebie — stwierdza z przekonaniem, a w jej głosie słychać pewność, co do tego wszystkiego; co do każdego słowa i każdej sylaby. — A jeśli ja postanowię się od ciebie odsunąć, nie pozwól, żebym to zrobiła. Nie pozwól, żebym odsunęła się od ciebie przez własną dumę, zranienie czy niezrozumienie — dodaje ciszej. — Zatrzymaj mnie przy sobie… zrób to tak, jak ja bym to zrobiła, bo nawet jeśli będziesz się opierać, jeśli będziesz mówić, że mnie nienawidzisz, zawsze będę po twojej stronie.
    Wie, że to wszystko związane było z ryzykiem; z ryzykiem złamanego serca; z ryzykiem łez i bólu; z ryzykiem czegoś, czego nie potrafiła nazwać, a co wydawało się jej teraz takie bliskie. Zdaje też sobie sprawę ze swojego trudnego charakteru, ze zbytniej dumy i tego, że była niezwykle uparta. Wie też, że Su-Jin ma siłę, aby złamać w niej wszystko – własnoręcznie dała mu taką władzę; pozwoliła, aby poznał jej prawdziwą wersję i teraz stał się kimś, kto łatwo mógł ją zranić.
    Rozumie, że stała się jego największa słabość i akceptuje jego słowa – ma wrażenie, że czuje ciężar tego, co powiedział i tego, co czuł, ale nie odsuwa się i trwa w tym wszystkim, jakby chcąc mu pokazać, że wcale jej to nie przeraża.
    Pycha cicho, słysząc jego droczenie i uśmiecha się mimowolnie, mierząc spojrzeniem jego sylwetkę.
    — Tak, jestem gorsza niż zaraza — stwierdza śmiało, przełykając chwilowe zawstydzenie, a kiedy zwraca się do niej spokojniej i schyla się, zapomina o słowach. Po prostu pozwala Su-Jinowi się złapać, a potem obejmuje jego szyję i odwraca głowę w stronę jego twarzy. — Nasz dom — powtarza za nim i dociska nos do jego policzka.
    A potem iluzja umyka, Rzym staje się odległy i nie ma już nocy – jest za to sypialnia, którą Convalliana doskonale zna. Przez moment żałuje tego, że to wszystko się skończyło; że już po wszystkim, choć jest wdzięczna, że tym razem było inaczej – że tym razem nie było wyrzutów i podejrzeń, a zwykła, miękka rozmowa, której jej brakowało.
    — Dziękuję za ten wieczór — odzywa się z uśmiechem, a potem pozwala sobie się odsunąć i staje naprzeciwko Su-Jin. — Ale teraz powinniśmy zjeść śniadanie — stwierdza jeszcze. — Wezmę prysznic i zrobimy coś razem, hmm?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorąca woda zmywa z niej emocje – Convalliana wciera w skórę waniliowy olejek, a potem wyciera się puchowym ręcznikiem. Mimowolnie dotyka śladów po zębach i uśmiecha się pod nosem, czując, że naprawdę zaczyna traktować to jak własny rodzaj biżuterii. Ubiera koronkową bieliznę, sięga po obcisłe jeansy i podkreśla idealne wcięcie w talii czarnym paskiem. Przez głowę wciąga biały sweterek z subtelną falbanką przy rękawach. Nie rezygnuje też z pomalowania ust czerwoną szminką.
      Opuszcza łazienkę i zaczesuje mokrawe włosy w tył, rozglądając się wokół. Jest pewna, że znajdzie Su-Jina gdzieś po drodze.
      — Han-gyeol? Jestem głodna! — woła, zatrzymując się w salonie.

      CONVALLIANA

      Usuń
  49. Wbija spojrzenie w jego sylwetkę, zaczynając rozumieć, co się dzieje. Su-Jin musiał znaleźć nową paczkę od Earla, a to sprawia, że mimowolnie czuje bunt przeciwko temu, że ją otworzył – że ośmielił się tam zajrzeć. W końcu to w ogóle go nie dotyczyło. Paczka nie była do niego i nie miał żadnego prawa, aby rozrywać opakowanie; aby zobaczyć to wszystko.
    Boi się, co tam jest – co takiego zobaczył i czy to, co widział, cokolwiek zmieniło. Obawia się, że Su-Jin zrozumie, jak obrzydliwa jest; jak nieidealna i wstrętna, dlatego czuje nagły gniew – gniew przez to, że otworzył paczkę; że zobaczył to, czego nie powinien, a skoro to zrobił, teraz się od niej odsunie. Bo była zepsuta. Bo była okropna.
    Kiedy jednak dostrzega jego krwiste spojrzenie, mimowolnie cofa się o krok. Nie wie, czy to przez to, że przez moment irracjonalnie zaczyna myśleć, że Su-Jin powie o wszystkim Earlowi – że Earl tutaj przyjdzie i że każde jego słowo, które jej wyszeptał, było kłamstwem; było czymś, co miało pozwolić jej wierzyć w nadzieję, a ostatecznie została zdradzona.
    Zmusza się do tego, żeby podejść bliżej. W końcu wie, że nic takiego się nie stanie; wie, że Su-Jin jest po jej stronie – że jest jej bezpieczeństwem; jest jej azylem, spokojnym oceanem. Jest oazą. Dlatego wyrzuca tę irracjonalną myśl, nie próbując nawet tego roztrząsać. Przełyka strach i niepewność, a potem łapie za zdjęcie, które podaje jej wampir.
    Przygląda się jego sylwetce w sklepowej witrynie i kciukiem dotyka fotografii, szybko łącząc fakty – skoro Earl zrobił to zdjęcie, musiał być blisko. Musiał wszystko widzieć; musiał być tuż obok. Zaczyna robić się jej słabo, gdy dociera do niej bolesna rzeczywistość – to, że Earl był tuż obok i że łatwo mógł do niej podejść; że tak łatwo mógł wyciągnąć do niej rękę i złapać za jej włosy. Przełyka nieswojo ślinę, chcąc, aby to się nie działo – chcąc, aby Su-Jin nagle oznajmił, że to iluzja; że zrobił to specjalnie.
    Słyszy rozgoryczenie w jego głosie; słyszy echo obwiniania za to, co nigdy nie powinno być jego brzemieniem. Convalliana rozumie, że przychodząc tamtej nocy do jego domu, wplątała Su-Jina w to wszystko; że pozwoliła mu wejść w ten mrok i teraz, patrząc w jego stronę, żałuje tego – żałuje, że musiał doświadczyć tego wszystkiego; że poznał Earla i że widział te zdjęcia; że wiedział, co stało się w piwnicy.
    — Ale nie zobaczyłeś. Ja też go nie zobaczyłam — odzywa się, a jej głos wydaje się nieco odległy. Zupełnie jakby nie należał do niej. Jakby był zupełnie innym tonem, który ucieka z obcego gardła.
    Convalliana sięga po resztę rzeczy – czyta list, nie próbując nawet zrozumieć tych wyznań, ale wie, że wszystko to, co napisał, będzie jej przyszłością. Czuje, że koniec końców Earl wygra; że zechce spróbować jeszcze raz – w końcu miała być jego idealną laleczką. Gwałtownie drze kartkę i chwyta za sukienkę, którą szarpie – pazury rozrywają materiał, a demonica dysząc ciężko, rzuca podartym ubraniem o ziemię, czując własne drżenie.
    Kiedy zaczyna przeglądać zdjęcia, wybiera to, które pokazuje jej chude, posiniaczone ciało z wyciętym nożem imieniem oprawcy – doskonale pamięta każdy ruch, gdy to robił; szeptał jej wtedy wszystkie wielkie słowa o tym, że jest w niej zakochany i że nikt nigdy nie pokocha jej tak, jak on to zrobił; nikt nigdy nie zrozumie, czego jej potrzeba; nikt nigdy nie zrozumie jej natury i tego, jaka była; nikt też nie będzie tak cierpliwy i nikt nie zobaczy w niej tego, co on. I w jakiś dziwny sposób wierzy w część tego, co wmawiał jej Earl – wierzy w to, że nikt nigdy jej nie pokocha; że nikt nigdy nie zaryzykuje tym, żeby obdarzyć ją uczuciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego otworzyłeś tę paczkę? — pyta, podsuwając mu tę obrzydliwą fotografię pod nos. — Lubisz oglądać takie rzeczy? Lubisz widzieć mnie… taką? — Convalliana trzyma swój podbródek wysoko, mierząc zamglonym, poczerniałym spojrzeniem wampirzą twarz. Przez moment milczy i ostatecznie śmieje się, dociskając palce do swojej twarzy. Czuje w gardle żółć.
      Kurczy się w sobie i wbija wzrok w podłogę.
      — Teraz dostrzegasz, jak żałosna jestem? Teraz, gdy widziałeś już to wszystko, zamierzasz mnie odrzucić? Obrzydzam cię? Nienawidzisz mnie? — Jej głos jest napięty i słaby. — Nie chcesz mnie dotykać po tym, co zobaczyłeś? Czujesz do mnie wstręt?

      CONVALLIANA

      Usuń
  50. — Ale tego nie zrobiłeś — oznajmia twardo. — I skąd miałeś wiedzieć, że jest tak blisko? Obwinianie się o to jest całkowicie bezsensowne… nie mogłeś tego przewidzieć. Ja też nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Earl zbliży się tak bardzo.
    Próbuje podejść do tego bez większych emocji, choć czuje się cholernie dziwnie, gdy uświadamia sobie, że Earl obserwował każdy jej ruch; że był tak blisko, niemal namacalnie blisko, że gdyby tylko chciał, mógłby do niej podejść. Mógłby się do niej odezwać.
    To dlatego wysłał jej sukienkę? Bo chciał jej pokazać, jak bardzo udaje mu się zrealizować swój plan? Bez wątpienia dostrzegała to wszystko; dostrzegała to w liście i w tym, co jej wysyłał. Chciał brutalnie przypomnieć o tym, kim dla niej był – że był jej katem, adoratorem i panem.
    Posyła mu krótkie spojrzenie, gdy Su-Jin się odzywa, mówiąc, lepiej tego nie oglądaj. Czego niby lepiej nie miała oglądać? Co mogłoby być gorsze niż to, co już się stało? Gorsze niż jej wspomnienia, strach, bezsilność – co mogło zrobić jej zdjęcie? Było tylko dowodem, że to wszystko stało się naprawdę; że to nie jej okrutne fantazje czy wymysły.
    Patrzy jak wstaje, jak postępuje krok w jej stronę i przez moment czuje nagły bunt – coś sugeruje, że Su-Jin nie powinien się do niej zbliżać. Nie teraz, nie w tej chwili, ale Convalliana gdzieś w tym chaosie uczuć, gdzieś w tym amoku, jest świadoma tego, że potrzebuje jego rąk – że potrzebuje przyjaciela, zupełnie jak tamtej nocy.
    — Nie wiem… bo jestem wstrętna? Bo kiedy zobaczyłeś to wszystko, dostrzegłeś we mnie coś złego? Coś, czego należy się pozbyć? — odzywa się, a w jej głosie słychać napięcie. Spina się mimowolnie, gdy Su-Jin łapie za jej nadgarstek, mimo że nie jest to gwałtowny ruch – wyczuwa w tym delikatność i troskę. I choć umie to wyłapać, wyodrębnić z innych uczuć, to ma wrażenie, że tylko jej się wydaje; że wampir próbuje zakłamać rzeczywistość. Może to wszystko to jedna z jego sztuczek? Może trzyma jej umysł w iluzji od momentu piwnicy?
    — Dlaczego nie? Przecież to mnie widzisz w takim stanie… to ja, a nie on. To ja — mamrocze pod nosem, odsuwając się gwałtownie. Cofa się o krok i próbuje złapać oddech, ale trudno jest jej to zrobić. Ma wrażenie, że do jej płuc w ogóle nie dociera tlen.
    Przełyka ślinę, obejmuje się ramionami i spogląda w stronę Su-Jina, który jest… sobą. To nie kolejny kat. To nie kolejny mężczyzna, który wymaga od niej określonego zachowania, określonych słów, określonych dźwięków – był tutaj tylko on. Jej przyjaciel.
    — Chcesz mnie dotykać, ale nie rozumiesz… nie rozumiesz, że nie powinieneś? Ty nie powinieneś tego robić. Nie chcę, żebyś dostrzegał we mnie to, co złe i obrzydliwe. Nie chcę, żebyś dostrzegając to wszystko, odsunął się ode mnie — odzywa się szeptem. — Ja… Earl mówił, że nikt nigdy nie dotknie mnie tak jak on, nie tak troskliwie, nie tak… skoro tylko on może zaakceptować mnie i tylko mnie, to, co złe i dobre, to co ty robisz? Dlaczego jesteś tak blisko mnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w niej pęka; coś pozwala jej mówić i mówić, obnażać każdą skrzywdzoną myśl i cały ten ból, który w niej siedział.
      — Dlaczego mnie okłamujesz? Dlaczego… dlaczego jesteś tak blisko, mówisz to wszystko, a koniec końców wiem, że myślisz, że jestem nieidealna, że jestem wstrętna, że mnie… nienawidzisz... — Zaczyna gubić się w swoich słowach, aż w końcu czuje w oczach łzy.
      Bierze gwałtownie oddech, a ból rozrywa jej pierś.
      — Zabij mnie, zanim Earl po mnie przyjdzie — mamrocze z trudem, mocno zamykając oczy. — Zrób to, proszę… zrób to dla mnie…

      CONVALLIANA

      Usuń
  51. Rozumie, co chce jej przekazać; to, że pozwolił jej się oddalić i wykonać ruch. Doskonale to rozumiała i nie ma o to pretensji; ani o to, ani o nic innego – jak mogłaby o cokolwiek go obwiniać? Convalliana wie jednak, że tak naprawdę nigdy nie powinien dowiedzieć się o tym wszystkim; o Earlu, piwnicy i o tym, co przeszłe, ale teraz jest już za późno i demonica może albo się wycofać i odciąć lub zaryzykować jeszcze raz, wierząc, że i tym razem uda jej się przetrwać – uda jej się uciec.
    Nie wie jednak, czy jest dla niej nadzieja – czy umie sprostać temu, co robił Earl, jednocześnie nie tracąc siebie. A co, jeśli on tutaj przyjdzie? Jeśli on wykona ruch i wedrze się do domu? I nie chodziło nawet o jej ból, a o to, że Su-Jin mógł zostać skrzywdzony – czy potrafiłaby sobie to wybaczyć?
    — Wszystko uważam za złe…! — W jej głosie słychać panikę, złość i wyrzut, że nie rozumie; że znów próbuje zaprzeczyć temu wszystkiemu, a ona ponownie mierzy się z jego słowem, zupełnie jakby prowadziła kolejną walkę. Żmudną i męczącą walkę.
    Obserwuje każdy jego ruch, a kiedy łapie za zdjęcie i patrzy w nie, wstrzymuje oddech. Przez moment czuje potrzebę, aby rzucić się w jego stronę i wyrwać mu tę fotografię – podrzeć, spalić, zapomnieć, odrzucić i… wyjść. Odsunąć się i zapomnieć; o tym, co teraz i o tym, co wcześniej.
    — Han-gyeol, proszę… — mamrocze, gdy dociera do niej to, co mówił; to, że wcale nie dostrzega w niej tego, o czym mówił jej Earl; o czym jej szeptał, gdy pochylał się nad jej ciałem.
    Czuje własny ból i to sprawia, że staje się bledsza; to sprawia, że trudno jej się oddycha. Nie rozumie, co się dzieje. To powinno wyglądać inaczej. Su-Jin był zbyt… dobry. Trzyma swój rozbiegany wzrok przy jego twarzy i nie rozumie – wciąż nie rozumie, choć próbuje to zrobić; próbuje dostrzec w tym wszystkim coś więcej. Coś, co mogłoby jej pozwolić uchwyć sens. Dlaczego to mówił? Czy po to, aby uśpić jej czujność? A może to z nią jest coś nie tak?
    Pozwala, aby się jej złapał, a wtedy mimowolnie drży i mruga szybko, przyjmując każde kolejne słowo. Jego zapewnienia uznaje za coś miękkiego i potrzebnego; balsam składający się z dźwięków wsmarowuje w jej rany. Jego ciepły oddech odbija się od jej policzków; znajomy zapach jest przyjemny. Su-Jin pachnie jak… dom. Jak bezpieczeństwo. Jak coś, co dobrze zna. To nie piwnica. To nie Earl. To nie nikt, kto mógłby wyrządzić jej krzywdę.
    — Jak mam nie sądzić, że to nie było kłamstwo, skoro… skoro wciąż tutaj jesteś? — pyta z trudem. Ma ściśnięte przez emocje gardło i nie umie powstrzymać tego, co się dzieje. Łapie oddech, a potem poddaje się męskim ramionom, mocno łapiąc za koszulkę Su-Jina.
    Wtula się w niego, desperacko szukając ciepła; desperacko próbując odnaleźć to, co było dla niej ważne. Dlatego jej ciało dociska się do jego ciała; jej oddech zaczyna się gubić w jego dłoniach, a ona po prostu tak trwa i milczy.
    — Skoro zrobisz dla mnie wszystko, to mnie napraw — odzywa się, szarpiąc lekko jego koszulkę. — Napraw mnie i pokaż mi, że jestem prawdziwa. Że jestem dla ciebie idealna z tym wszystkim… z każdą wadą i… wspomnieniem…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierze oddech i odsuwa się minimalnie, aby spojrzeć mu w twarzy – jej wzrok dosięga jego tęczówek; Convalliana wydaje się teraz o wiele mniejsza; bardziej krucha i bezbronna, a mimo to wciąż stoi naprzeciwko; wciąż próbuje przełknąć cały strach i niemoc; wciąż próbuje po prostu być.
      Łapie za jego ręce i dociska do swojej twarzy. Wtula się w jego palce – obejmuje osobno każdy z jego nadgarstków, jakby bała się, że Su-Jin się wycofa; że zdecyduje się z niej zrezygnować.
      — Napraw mnie, proszę… jeśli nie możesz mnie zabić, napraw mnie — dodaje żałośnie, nie próbując nawet ukrywać tego, co się dzieje; że gdzieś wewnątrz siebie jest zagubiona i skrzywdzona; że potrzebuje kogoś bliskiego; kogoś, kto wejdzie w mrok i wyciągnie ją z tej beznadziei. I tylko przez moment czuje się temu winna; temu, że ofiarowała Su-Jinowi takie brzemię, ale wie też, że bez niego nie poradziłaby sobie tamtej nocy ani teraz.

      CONVALLIANA

      Usuń
  52. Nie wie, co ma odpowiedzieć – nie wie nawet, jak się zachować, jak podejść do tego, gdy z każdym oddechem przypomina sobie to, co powiedział jej Earl; że tak silnie wmówił jej to, co chciał i choć uciekła, odcięła się od tego, to i tak wydawało się to niewystarczające. Być może wciąż była w tamtej piwnicy – nie fizycznie, ale psychicznie.
    — Nic się nie zmieniło? Nawet po tym, co zobaczyłeś? Nawet po tym, jak widać to, co próbuję ukryć? Nie jestem zła o to, że otworzyłeś tę paczkę… — odzywa się, nieco plącząc się w słowach. Oddycha ciężko, mrugając szybko i przeganiając łzy. — Ale boję się… boję się, że z kolejnym zdjęciem, które zobaczysz, dostrzegasz to samo, co Earl. Tę brzydotę.
    Postanawia być szczera, choć jest to teraz tak trudne. Convalliana nie jest przyzwyczajona do tego wszystkiego; do słów i do tłumaczeń, do obnażania się i brnięcie w to, od czego chciała się odciąć. O wiele łatwiej byłoby się teraz odsunąć i udawać, że nic się nie stało. Tak byłoby prościej. Ale teraz, gdy Su-Jin stoi naprzeciwko niej i jest tak blisko, wie, że to niemożliwe. Wie, że nie byłoby to w porządku – i wie, że zraniłaby tym zarówno siebie, jak i jego.
    — Jestem twoim idealnym nie ideałem? — pyta nieśmiało, niepewnie, zupełnie jakby obawiała się tego, co usłyszy. — Wiem, wiem to wszystko… pamiętam to, co mówiłeś, bo było to dla mnie ważne. Ty jesteś dla mnie ważny. Ale… boję się tego wszystkiego. Tego, że w końcu uznasz, że Earl miał rację, bo poznając mnie bliżej i widząc to, kim jestem i jaka jestem, przyznasz mu rację.
    Traktuje to wszystko emocjonalnie, odrzucając to, co się działo do tej pory – powinna w końcu wiedzieć, że Su-Jin jest po jej stronie; że był jej przyjacielem i że to on był tuż obok; to on okazał jej wsparcie i zapewnił dom; dał jej namiastkę czegoś normalnego i ciepłego. I choć normalnie nie przyznałaby się do tego, to teraz czuła, że właśnie tego potrzebowała – tego, aby mieć kogoś bliskiego; nie kolejnego kochanka, kolejnego chłopca, kolejnego mężczyzny, który znudziłby się jej po kilku razach, aż w końcu stałby się odległy. Potrzebowała emocji – od wściekania się i warczenia do troskliwych, czułych gestów.
    Pociąga cicho nosem, gdy jego palce dotykają jej twarz – chłonie jego dotyk, który jest tak inny od Earla. Jest delikatny i kochany. Wydaje się czymś miękkim; czymś, co sprawia, że jej serce nie boi się już tak bardzo.
    Pieszczotliwe określenie sprawia, że Convalliana kurczy się w sobie i próbuje nie wybuchnąć płaczem. Wiele razy to słowo było do niej kierowane – wiele razy przez różne usta, ale nigdy nie brzmiało tak cudownie, jak teraz. Nigdy nie znaczyło tak wiele. I nigdy nie chciała, aby się to powtórzyło. Jednak w tym momencie pragnie usłyszeć to jeszcze raz. Chce, żeby tak do niej mówił – chce doświadczyć całego uczucia, które do niej miał. Był jej przyjacielem; kimś najbliższym; kimś, kto miał jej serce i kimś, kto przejmował jej duszę. I to powinno być przerażające, ale takie nie jest – ufnie oddaje się temu wszystkiemu.
    Przyjmuje muśnięcia ust przy twarzy i pociera czoło o jego czoło, gdy Su-Jin wykonuje ten wyjątkowy gest. Gest, który znaczył więcej niż wszystko inne; znaczył tyle, co tlen; znaczył tyle, co słońce; znaczył tyle, co światło. Był centrum jej egzystencji i jego egzystencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mówił wiele rzeczy — odzywa się cicho, niemal tak cicho, że bezgłośnie. — Mówił, że skoro jestem demonem… jestem pierwotnym grzechem, to powinnam to odpokutować. Moja natura i ja… to, że jestem sukkubem, że przyciągam spojrzenia… to wszystko moja wina, bo jestem obrzydliwą dziwką. Że to moja wina... że nie powinnam być sobą, bo jestem nikim. Jestem zła.
      Przełyka nieswojo ślinę.
      — Próbował wykorzenić ze mnie to, kim jestem… a skoro jestem nieidealna, obrzydliwa i zła, to powinnam być wdzięczna, że on to zauważył… że mi pomoże… — Spuszcza wzrok, czując własny wstyd; czuje się jak ktoś, kto został głupio oszukany i brutalnie skrzywdzony przez własną głupotę. Być może nie jest w stanie uwierzyć, że złamał ją jakiś człowiek. A może czuje bunt przeciwko temu wszystkiemu.
      — Ubierał mnie w swoje sukienki, karał mnie za spojrzenie inne niż chciał zobaczyć… byłam dla niego złem, które pokochał i właśnie dlatego chciał zrobić dla mnie to wszystko — dodaje drżącym głosem. — Jeśli naprawdę jestem tak obrzydliwa i tak zła, tak okropnie głupia, naiwna, tak grzeszna, to czy ktokolwiek będzie w stanie mnie pokochać? Czy tylko on może mnie kochać? Czy może tylko on może wytrzymać to wszystko? To, jaka jestem… to, czym jestem…

      CONVALLIANA

      Usuń
  53. Słucha jego słów i bierze je za prawdę. Bierze je za coś pewnego; za coś, czego może się złapać i za coś, co nie okaże się fałszem. Chce w to wierzyć – w to, że Su-Jin wciąż będzie po jej stronie; że nie odsunie się od niej. A jeśli tak się stanie, to będzie to zależało od niej. Od jej zachowania i słów, a nie zdjęć, które przesyłał Earl. Zaczyna dostrzegać, że tak naprawdę nigdy nie chodziło o niego – nigdy nie chodziło o Earla w jej relacji z Su-Jinem.
    Kiedy dociska jej dłoń do swoje serca, przechyla delikatnie głowę. Ten gest znaczy dla niej naprawdę wiele. Jego serce, które należało do niej – serce, które uratowała.
    — Nie przeciążaj się… — wyrywa jej się, a w jej głosie pojawia się troska. Jeszcze nie tak dawno serce Su-Jina było dziurawe i niewiele brakowało, aby się wykrwawił. Doskonale o tym wiedziała; tak samo jak wiedziała, że takie rany nie były czymś, co można nazwać drobnostką. Zostawiały po sobie trwały ślad. Kto wie, jak zachowa się jego serce, gdy ból, o którym mówił, stanie się brutalnie fizyczny? Czy jego serce otworzyłoby się i znów zaczęło krwawić?
    — Bycie wystarczającą… to wydaje się takie… miałkie. Takie krzywdzące. Nie chcę być wystarczająca — stwierdza szeptem, może trochę w panice. — Chcę, żeby ktoś uznał, że jestem jego ideałem. Że nawet jeśli nie jestem, nawet jeśli nie ma czegoś takiego jak ideał, to ja chcę być kimś takim dla kogoś…
    Wie, że dla wielu mężczyzn odgrywa taką rolę. Ideał piękna; ideał cudownych spojrzeń, wspaniałych uśmiechów; ideał smukłego, delikatnego ciała, miękkiej skóry. Ideał tego, co fizyczne, ale czy miało to teraz takie znaczenie? Czy mogła otoczyć się tymi wszystkimi komplementami i zbudować ze słów swoje mury? Nie, bo były bezwartościowe. Bo były powtarzalne; były niemal takie same, zupełnie jakby zamykały jej istotę w kilku zdaniach, upraszając jej duszę i pragnienia.
    — Tak naprawdę — Bierze oddech — od samego początku wydawałeś się kimś… innym. Z jednej strony lubiłam to, że widzisz mnie, Convallianę, a nie ciało, ale z drugiej strony irytowałam się z tego powodu, bo nie byłeś mną oczarowany. Zastanawiałam się, dlaczego… dlaczego nie możesz po prostu mi się poddać i dlaczego nie mogę cię złamać, zdobyć tego, czego chcę, ale teraz jestem za to wdzięczna. Teraz, gdy jesteś tuż obok, wiem, że nie stworzylibyśmy tego, co mamy obecnie, gdybyś mi uległ.
    Zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby Su-Jin oddał jej każdą swoją myśl, pocałunek, dotyk i całego siebie, to nie różniłby się niczym od jej kochanków – byłby zaledwie kolejnym imieniem, które może by zapamiętała, a może nie. Rozumie też, że wobec tego wszystko, co się wydarzyło, pozwoliła sobie zaangażować się w tę relację – i nawet jeśli rośnie w niej pragnienie, aby posmakować jego ust, nawet jeśli chciałaby przejąć każdy jego oddech, to wciąż jest dla niej kimś, kogo imię jest ważne. Najważniejsze.
    Wzdryga się w momencie, w którym słyszy jego ostrożne pytanie; to wywołuje w niej coś niezrozumiałego – coś, co każe jej się zbuntować. Zupełnie jakby wewnętrznie chciała się sprzeciwić. Zarzucić Su-Jinowi kłamstwo.
    Słucha jego słów i marszczy się mimowolnie, a jej porcelanowa twarz wydaje się pękać. Convalliana czuje, że wszystko jest nie tak; że nie rozumie. Nie rozumie tego, co mówił wampir i nie rozumie, dlaczego wewnętrznie zgadza się z tym wszystkim – dlaczego przytakuje tej pięknej i niewinnej idei. Temu, jak Su-Jin nazywa miłość, jak określa to uczucie, którego nigdy nie było dane jej doświadczyć. Nikt nigdy jej nie kochał, nawet Earl, a ona nigdy nikogo nie kochała – nigdy. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Nigdy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez te ponad trzy tysiące lat nikt nigdy nie kochał prawdziwej Convalliany. A prawdziwa Convalliana nigdy nie kochała kogoś innego. Gdy zaczyna to rozumieć, wydaje jej się, że coś jej umknęło – że straciła coś ważnego; że była pieprzoną ignorantką.
      A może było tak, bo nikt nigdy nie będzie umiał jej pokochać? A ona nigdy nikogo nie będzie potrafić obdarzyć uczuciem? Może to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane? Może nie była kimś, kogo można pokochać?
      — Więc… więc kochaj mnie tak… kochaj mnie, dając mi wolność i niczego ode mnie oczekując. Kochaj mnie, jak przyjaciółkę… kochaj mnie i pokaż mi wszystko. Pokaż mi. — Jej głos jest cichy i łamie się przy każdej głosce. Convalliana czuje, że drży jej dolna warga. Przełyka z trudem ślinę, oddycha ciężko przez usta i opiera dłonie o tors Su-Jina. Spuszcza wzrok, jakby bała się, że może odrzucić jej prośbę; że może powiedzieć, że to zbyt wiele; że wymaga niemożliwego.
      — Nie wiem, czy można mnie kochać… — dodaje szeptem. — Nikt nigdy mnie nie kochał… nawet Earl, prawda? Nikt nigdy mnie nie kochał, a ja… nigdy nikogo nie kochałam… nie wiem dlaczego. Jestem zepsuta? Nie potrafię kochać? A może… to moja wina?

      CONVALLIANA

      Usuń
  54. [Nie ukrywam, że trochę testowo poleciałem w pierwszej osobie w odpisie pierwszym, ale wracam już do 3-osobowego odpisu, co byś się nie zdziwiła xD]

    Chciało mu się płakać z tej głupiej bezsilności. Szarpnął się jeszcze kilkakrotnie, tylko powodując większy ból w nadgarstku, ale Jack był ewidentnie bardziej zdeterminowany niż on sam. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że wystarczy dać mu się wyżyć i będzie po sprawie. Dwie minuty bólu i spokój. Rozejrzał się nerwowo po okolicy, a widząc jak ludzie czmychają gdzie pieprz rośnie, byle tylko nie wtrącać się w nieswoje sprawy, wargi mu delikatnie zadrżały.
    Wtedy go dostrzegł. Cho Su-Jin zbliżył się do nich szybkim krokiem, a on sam zapragnął w jednej chwili zapaść się pod ziemię. Zniknąć, wyparować. Dlaczego nie mógł być obdarzonym takimi zaklęciami? Wszystko byłoby prostsze, gdyby w jednej chwili mógł się ulotnić. Nie uśmiechało mu się, że stały klient kawiarni widzi go w takim stanie, chociaż z drugiej strony to właśnie on trochę nieświadomie przywrócił mu nadzieję w ludzką dobroć. Jako jedyny zareagował. Zainteresował się czy wszystko z nim w porządku. Zacisnął zęby i zrobił krok w tył, będąc ze sobą kompletnie skonfliktowanym. Z jednej strony pragnął uciec, bo to przecież wstyd, że dorosły chłopak nie potrafi sobie sam poradzić z napastnikiem. Z drugiej niemo błagał o pomoc. Decyzja była niezwykle trudna i szczerze mówiąc, Felix nie wiedział co zrobić. Na szczęście uparcie trzymający jego nadgarstek Jack pomógł mu w tej kwestii. Nie pozwolił mu na większe ucieczki. Nie pozostawało więc nic więcej jak czekać na rozwój wypadków.
    Na pytanie o sprawę do wyjaśnienia, spojrzał na kumpla, unosząc przy tym lekko brew. Jeszcze wczoraj, by po prostu mu przytaknął. Tak z automatu, ale dzisiaj miał serdecznie dość wszystkiego. Był zmęczony całym dniem i jedyne o czym marzył to uśmierzenie bólu wciąż łupiącej go głowy i położenie się do łóżka. Zamiast więc przytaknąć, wzruszył tylko ramionami. Nie był w stanie wydobyć z siebie teraz głosu zbyt zszokowany tym wszystkim. Obserwował tylko wstawiającego się za nim mężczyznę i pieklącego się Jacka. Jego „kumpel” wydawał się wściekły. Odczuł to, prawdopodobnie, całkowicie niechcący, kiedy uchwyt drugiego nastolatka wzrósł na sile. Nie mógł powstrzymać grymasu bólu, ale ten chwilę później minął.
    Wystarczyło kilka trafnych słów ze strony profesora, żeby Jack odpuścił. Tak po prostu go zostawił. Zamrugał kilkakrotnie nie bardzo mogąc w to wszystko uwierzyć. Długą chwilę obserwował oddalającą się postać i nawet przez moment nie zarejestrował pytań swojego wybawcy. Odruchowo pokręcił głową w odpowiedzi na pierwsze. W tak wielkim szoku wciąż był, że zapomniał języka w gębie. Dopiero po chwili zorientował się co robi. Odchrząknął wówczas i odetchnął głęboko, wreszcie zbierając się na odwagę by spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy.
    - Nie, to nie on… – poinformował go, dokładając teraz słowa do mowy ciała. – Przewróci… - chciał skłamać, ale w ostateczności urwał w połowie słowa i ponownie pokręcił głową chcąc dać swojemu rozmówcy do zrozumienia, że to faktycznie nie była wina Jacka. Poza tym Su-Jin już wystarczająco zrobił, nie musiał wiedzieć wszystkiego, a wciąganie go w swoje osobiste problemy jakoś tak kłóciło się z jego własnym kawiarnianym wizerunkiem. Przecież miał być wiecznie pozytywnym chłopakiem, któremu niczego nie brakuje. Odchrząknął krótko, jakoś tak czując że fatalnie dziś wypada.
    – I to nie jest mój kolega – dodał, zagryzając mocno dolną wargę. Sam w sumie nie wiedział czemu to mu mówi. Może po prostu nie widział sensu w dalszym zachowywaniu pozorów. Przynajmniej dzisiaj mógł sobie zwyczajnie odpuścić. – To jest… technicznie rzecz ujmując jest, bo chodzimy razem do klasy, ale… - zacisnął mocno wargi plącząc się we własnych zeznaniach. Paplanie trzy po trzy nigdy nie było dla niego wyzwaniem, a w tej chwili jakby zapomniał całkowicie kim był. Spróbował się uśmiechnąć, przywołać pogodny wyraz twarzy, żeby mężczyznę uspokoić. Zapewnić, że wszystko gra, ale chyba nie do końca mu to wyszło, bo wówczas padło kolejne pytanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tak – potwierdził z odruchu. Wszystko było w jak najlepszym porządku, tylko co z tego że słowa mówią, że wszystko gra, kiedy głowy nie zdołał zatrzymać i ta po prostu go zdradziła. Ktoś stojący z boku miałby niezły ubaw oglądając to całe zdarzenie. – Tak, wszystko gra – powtórzył już nieco pewniej, opanowując odruchy swojego własnego ciała. Rękę schował do kieszeni spodni, a na głowę wcisnął mocniej kaptur. Jakby chowanie problemu sprawiało, że ten magicznie zniknie. Oj wiele by za to dał. Jakie życie byłoby wówczas łatwiejsze…
      - Ja… dziękuję – zerknął znów na swojego wybawcę. – Dziękuję za pomoc – powtórzył, wreszcie wciskając w swoje usta szerszy uśmiech i obdarzając go nim. – Ma pan u mnie kawę i ciacho gratis – dorzucił jeszcze. – Tą słodką sklejkę… chociaż osobiście uważam, że pan marnuje okazję spróbowania naprawdę dobrego napoju. Psuje go pan tym cukrem – dorzucił, chcąc zmienić temat i przejść na coś luźniejszego. Miał po prostu ochotę na moment zostawić za sobą te wszystkie problemy i skorzystać z okazji, że Su-Jinowi jeszcze nie udało się zrobić zręcznego uniku. – To istna profanacja kawy – uśmiechnął się do niego szerzej. – Może pozwoli mi pan sobie postawić czarną kawę bez cukru i do tego najsłodszy deser dostępny w kawiarni? To powinno chociaż trochę nadrobić brak słodkości w kawie, a jednocześnie… poczuje pan wreszcie ten aromat mielonego ziarna, parzonego w odpowiedniej ilości stopnia – chłopak odetchnął głęboko wreszcie odnajdując swoją umiejętność plecenia trzy po trzy. Wszystko było lepsze od rozmyślania nad najlepszym wyjściem z jego marnej sytuacji.

      Felix

      Usuń
  55. — Po prostu się o ciebie martwię… nie chcę, żebyś cierpiał. Nie chcę, żebyś mnie zostawił, więc to czysta samolubność z mojej strony — stwierdza szeptem, wiedząc, że jest w tym jakaś prawda; że boi się, że Su-Jin od niej odejdzie, a ona będzie zmuszona zmierzyć się z tym wszystkim bez niego. Boi się straty.
    Przygląda się jego twarzy swoimi szklanymi oczami, łapiąc tlen przez rozchylone usta, zupełnie jakby wciąż nie rozumiała tego, co się dzieje, choć przecież jest zupełnie odwrotnie. Wie, co się dzieje i doskonale umie zinterpretować każde słowo. Przetworzyć je.
    — Ja… — zaczyna mówić, spuszczając nieco wzrok. Przez moment milczy i koniec końców dodaje: — Jeśli miałabym być dla ciebie kimś wyjątkowym, kimś tak wyjątkowym, że zniszczyłbyś dla mnie świat, to nie musiałabym być ideałem…
    Jest tego świadoma; tego, że będąc dla kogoś wyjątkowa, byłaby kimś, komu oddałoby się wszystko i w jakiś sposób naprawdę tego chce, ale nie dlatego, że było to winą jej natury. Convalliana odcina się od powierzchownych uczuć, spojrzeń i gestów. Pragnie czegoś prawdziwego, czegoś cudownie innego i wyróżniającego się; czegoś, co będzie tylko i wyłącznie jej.
    — Dopiero teraz to rozumiem — odzywa się. Jej ignorancja i irytacja nie były wynikiem ograniczeń czy żadnych braków, a tym, że do tej pory nie myślała o tym w ten sposób. Poza tym miała Su-Jina za wyjątkowo sztywnego wampira, który prędzej dogadałby się z martwym niż kimkolwiek żywym, a przecież chodziło o coś więcej niż komplementy i spojrzenia. Doskonale pamięta tę dyskusję; ten ożywiony język, cięte riposty i inteligentne argumenty.
    Pozwala, aby złapał za jej podbródek, a potem jeszcze przez moment ucieka spojrzeniem, by koniec końców skupić wzrok przy jego oczach. Przygląda się ciemnym tęczówkom, chłonąc łagodność, troskę i bliskość. Chwyta za nadgarstek Su-Jina, ale nie odsuwa się od niego – po prostu wykonuje ten gest.
    Marszczy się mimowolnie, słysząc jego wyznanie – drży przez chwilę i ma ochotę gwałtownie się odsunąć, uciec i schować się gdzieś. Tak byłoby łatwiej. Łatwiej byłoby udawać, że tego nie było, niż przyjąć każde słowo, które kierował do niej Su-Jin – to kolejne ciężkie wyzwanie. Kolejne brzemię, tak ciężkie jak jego wspomnienia, do których udało jej się dotrzeć. Rozumie powagę tego wszystkiego. To, że było już za późno, żeby się wycofać.
    Uświadamia sobie, że Earl nie kochał jej w dobry sposób; że nie chodziło wcale o uczucie, a o sadystyczną chęć posiadania; stworzenia sobie idealnej żony – miała zostać jego piękną laleczką. Jednak myśl, że nikt inny jej nie kochał, a przynajmniej nie tak, jak tego pragnęła, jest dla niej dziwnie bolesna. A teraz, gdy Su-Jin wyznaje jej uczucie; gdy pokazuje, że jest dla niego ważna, najważniejsza, że jest po jej stronie, próbuje to zaakceptować – próbuje przyjąć wszystko, co dla niej miał.
    — Nie… nie chcę każdego… nie potrzebuję nikogo innego… — odzywa się szeptem. — To ty… to ty jesteś brakującym elementem. Moim brakującym elementem. — Spogląda w jego oczy i wyciąga się, aby oprzeć czoło o jego czoło. — Potrzebuję cię. Potrzebuję cię całego. I jestem tak bardzo samolubna w tym wszystkim, Han-gyeol, bo chcę, żebyś kochał tylko mnie. Mnie i tylko mnie. Chcę być najważniejsza, chcę, żebyś to powtarzał. To, że mnie kochasz, że jesteśmy rodziną…
    Przez moment milczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Naucz mnie kochać… — wyszeptuje w jego usta. — Naucz mnie, jak mam cię kochać, bo ja… myślę, że już to robię. Że już cię kocham, że moje uczucia do ciebie to coś, co jest o wiele silniejsze niż wszystko inne, ale… ale nie chcę kochać cię tak jak robił to Earl. Nie chcę cię ranić, dlatego… musisz mi pokazać.
      Wie, że być może wymaga zbyt wiele; że ta prośba jest zbyt śmiała, ale wie, że właśnie tego potrzebuje; że to niezwykle ważne.
      — Ciebie… ciebie też tak kocham — dodaje przez ściśnięte gardło. — Kocham cię podobnie jak tamto dziecko… kocham cię za to, że pojawiłeś się w moim życiu… za to, że jesteś moim brakującym elementem. — Bierze oddech, czując, że drży jej broda. — Moje dziecko… moje dziecko dało mi siłę, żeby wyrwać się z tamtego piekła, a potem, gdy już uciekłam, chciałam żyć dalej właśnie dla niego… i teraz czuję się podobnie. Teraz też nie chcę się poddać, bo wiem, że jeśli to zrobię, mogę cię stracić.

      CONVALLIANA

      Usuń
  56. Wie, że to wszystko jest o wiele trudniejsze niż się wydaje; że jest inne, dziwaczne, ale tak bliskie. Każde nowe uczucie, każda z emocji i to, że może być tuż obok, nie martwiąc się o to, czy jest prawdziwa, czy nie, to jest najważniejsze. I nie umie określić tego słowami; nie umie określić każdej z emocji ani tego, co było dla niej wyjątkowe, bo wszystko takie jest.
    Przytakuje jego słowom, chcąc, aby wszystko to, co mówił, było prawdziwe. Zamierza wziąć do siebie każdy z tych dźwięków i rozkoszować się tym ciepłem. Wie, że nie może być inaczej. I wie, że niezależnie od wszystkiego Su-Jin jest tuż obok i skoro wciąż nie brzydził się tego, kim była, to czy mógł udawać? Czy mógł chcieć zaprzeczyć temu, co czuł, żeby zafałszować rzeczywistość? Wątpiła w to.
    Pozwala, aby pogłaskał jej plecy – pozwala, aby jej sylwetka zamknęła się w ciepłych, silnych ramionach. Jej dłonie sięgają do jego ubrania i chwytają za materiał, jakby w desperackiej próbie bycia blisko; jakby to, co się teraz działo, było niewystarczające. Jakby chciała być jeszcze bliżej. Jeszcze bardziej.
    Nie używa swoich słów, aby cokolwiek osiągnąć. Odzywa się, żeby móc wyjaśnić Su-Jinowi, co czuje i co dzieje się w jej głowie, chcąc wyjaśnić cały ten chaos. Convalliana nie ma zamiaru niczego ukrywać – wie, że w tym momencie powinna być szczera; że ucieczka będzie tylko bólem, że skończy się niedopowiedzeniem, strachem i dystansem, który mógł zniszczyć wszystko. Dlatego podejmuje ryzyko. Dlatego opowiada o uczuciach i emocjach; dlatego jest tuż obok, szepcze prosto w jego usta i czeka, aż jej odpowie. Aż poczuje jego oddech przy swojej twarzy.
    — Lubię to, jak się przy tobie czuję… — odzywa się nieco niepewnie, trochę drżąco. — Mam wrażenie, że właśnie tak powinno być. Że ty i ja… że to wszystko jest po prostu dobre i że nie czuję się winna temu, co się dzieje. Chcę być szczęśliwa. — Bierze oddech i przełyka szybko ślinę. — Nie czułabym się winna nawet wtedy… nawet w momencie, w którym musiałabym cię komuś ukraść. Jesteś mój.
    Wciąż to powtarza. To, że Su-Jin należy do niej – to, że ma do niego prawo, chcąc, żeby właśnie tak było. Aby zostało tak po wieczność. Być może wynika to z tego, że obawia się, że to się skończy – że Su-Jin się odsunie; że znajdzie się ktoś inny i że jeśli tak będzie, to zdjęcie z Rzymu stanie się jedynie pamiątką. Jedynie chwilą z jego życia, którą zamknie w albumie i kiedy ktoś zapyta o tę fotografię, opowie o niej podobnie, jak mówił o wampirzycy. Bez większych emocji.
    Przyjmuje muśnięcia jego ust i wzdycha cicho, czując każdy jego dotyk; każdą tę czułość, którą do niej kierował.
    — Tak… i nie zepsuj tego. Jeśli to zrobisz, będę musiała cię zabić — mamrocze w jego usta i uśmiecha się delikatnie, niemal przezroczysto, a potem ujmuje jego twarz w swoje dłonie, gdy dostrzega łzy.
    Nie odzywa się ani nie komentuje, a ściera słone krople, a potem dociska usta do jego policzka, by okazać Su-Jinowi troskę; aby w tym jednym geście przekazać mu to, czego nie dało się określić słowami. Że należy do niego; że jest tuż obok; że zaufała mu i że dała się oswoić, ugłaskać; że dała się podrapać za uchem i że w konsekwencji do tego wszystkiego przywiązała się i zaangażowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz potem łapie jego dłoń i odsuwa się o krok.
      — Zapomnijmy o tym. — Wskazuje ruchem głowy w stronę przesłanych zdjęć. — To był miły poranek w Rzymie i nie chcę dłużej rozmawiać ani myśleć o Earlu. Wolę zjeść śniadanie i napić się kawy.
      Ciągnie za jego rękę i kieruje się korytarzem.
      — Nakarm mnie. — Posyła mu krótkie spojrzenie, a przez jej twarz przemyka uśmiech.
      Jej tyłek niemal od razu zajmuje blat, a Convalliana prostuje plecy i obserwuje Su-Jina, który krząta się wokół. Wie, że po paczce od Earla kolejne godziny będą nieznośne; że jej myśl wciąż będzie uciekać do wspomnień; do tego, co było i słów, które zostały wypowiedziane, a choć doskonale o tym wie, to nie ma zamiaru się temu poddawać. Nie teraz, gdy Su-Jin jest tuż obok; gdy jest tak blisko, żeby móc poprosić o to, aby przegonił jej koszmar.
      — Muszę dzisiaj trochę popracować — odzywa się, zawijając kosmyk włosów za ucho. — Powinnam obrobić kilka zdjęć… — Przygryza lekko dolną wargę. — Ale potem spędzimy całe popołudnie razem? — W jej głosie słychać zawahanie się.

      CONVALLIANA

      Usuń
  57. Oczywiście, że nie miała zamiaru pozwolić mu zapomnieć. Wszystko to, co się działo, było ryzykowne – chodziło o jej uczucia i emocje. Convalliana bała się, że zostanie zraniona; że przyjdzie jej zmierzyć się z pękniętym sercem, które być może nigdy by się nie zrosło. W końcu porcelany nie dało się skleić bez śladów i podobnie traktowała samą siebie – jak pękniętą porcelanę.
    Przytakuje, gdy stwierdza, że zabierze paczkę i pozbędzie się wszystkiego, co przysłał Earl. Jest mu za to wdzięczna; za to, że się tym zajmie; że nie będzie musiała dłużej oglądać tych rzeczy i mierzyć z każdym wspomnieniem, które uderzało w jej kruche ciało; ciało, które doskonale pamiętało tortury. Pamiętało każdy wyrwany paznokieć, złamane żebro czy wybity bark. Convalliana tylko raz błagała, żeby przestał. Było to po jednej z jego robót – podobno walczył z czymś nieludzkim, a sądząc po jego opisie, chodziło o jednego z demonów. To wtedy wściekły wysyczał jej prosto w twarz, że nie powinien jej tutaj trzymać, że powinna umrzeć – i naprawdę tego pragnęła, gdy gasił rozpalone papierosy o jej skórę; gdy siłą rozchylał jej uda i wdzierał się do jej wnętrza, jęcząc nad uchem. Przygniatał jej ciało, dusił i zmuszał do tego, aby powtarzała, jak bardzo jest w nim zakochana. Powiedz, że mnie kochasz, warczał, powiedz to.
    Odsuwa od siebie to wszystko, wracając do tego, co teraz. Nie chce zanurzyć się we wspomnieniach, bojąc się, że jeśli tak się stanie, utonie; że da się porwać temu, co bolesne i mroczne, i już nic nie będzie w stanie jej uratować. Dlatego ożywia się, gdy dociera do niej głos Su-Jina.
    — Drugie podejście? Czy ty próbujesz mnie sprowokować? — pyta, uśmiechając się pod nosem. Patrzy w jego stronę z lekkim niedowierzaniem i rozbawieniem.
    Nie była kimś, kto chętnie gotował. Może nawet nie dlatego, że wybitnie tego nie umiał, ale gotowanie dla samej siebie nie było ani trochę atrakcyjne. Teraz jednak to się zmieniło i mimowolnie czuje potrzebę, aby umieć zrobić chociaż w miarę jadalną jajecznicę.
    — W porządku. Poradzę sobie — odpowiada, gdy sugeruje, że być może zostanie w domu bez niego. — Jestem dużą dziewczynką — dodaje z zaczepnym uśmieszkiem, a koniec końców przytakuje wszystkiemu.
    Nie próbuje myśleć o tym, co się stanie, gdy Su-Jin faktycznie wyjdzie. Strach wydaje się dość mały i dość nieśmiały – nie jest czymś, co mogłoby sparaliżować jej ciało. Przynajmniej nie teraz.
    Kiedy wampir się zbliża, zadziera swój mały podbródek, aby spojrzeć mu w twarz, ale kompletnie nie spodziewa się, że jego ręce dotkną jej ud – niemal czuje każdy jego palec osobno i nawet nie jest w stanie zareagować, gdy je rozchyla. Przez moment Convalliana zaczyna myśleć o naprawdę złych rzeczach; o rzeczach tak grzesznych i niewłaściwych, że przez moment czuje się z tym dziwnie. Wyobraża sobie, jak Su-Jin wykonuje ruch, jak sięga swoimi długimi palcami do jej jeansów i jak rozpina każdy z guzików, a potem klęka przy blacie i wyciąga język – tego było zdecydowanie zbyt dużo.
    — Próbujesz wychować swoją idealną koreańską żonę? — pyta zaczepnie i obejmuje nogami jego pas, podnosząc się nieco, gdy Su-Jin chwyta za jej talię. Łatwo otacza jego szyję ramionami, wyciąga się i dociska czoło do jego czoła. — Nie dam się wychować, dopóki nie zobaczę pierścionka… — mamrocze w jego usta, a potem zbliża się jeszcze bardziej i uśmiecha się mimowolnie, czując, że całym swoim ciężarem opiera się o jego sylwetkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddycha zapachem jego skóry i przesuwa nosem po jego odkrytej szyi. Wystawia język, żeby móc przesunąć nim po malince, którą zrobiła mu rano i mruczy z zadowoleniem.
      — Uwielbiam to, jak pachniesz… — mamrocze pod nosem. — Jak burzowy dzień… jak moment przed wielką ulewą. Jesteś tak zimny i gorący jednocześnie, tak wilgotny — dodaje szeptem, przesuwając paznokciami po jego karku i w końcu patrzy mu w twarz.
      Wtula się w niego, a jej dłonie wślizgują się pod jego koszulkę – paznokcie delikatnie drażnią skórę pleców, a Convalliana wtula policzek w jego policzek. Kieruje się pewnym impulsem; tym, co chce zrobić i jest samolubna, tak bardzo samolubna, korzystając z rady Su-Jina, kiedy kazał jej brać; kiedy kazał jej korzystać.
      Szuka nosem jego nosa, a potem zatrzymuje usta przy jego ustach, aby mógł poczuć jej oddech i każde kolejne słowo, które do niego kierowała:
      — Szkoda, że nie mogę cię spróbować.

      CONVALLIANA

      Usuń
  58. — Kłamiesz. Oczywiście, że mówiłeś o mnie. W końcu jestem dla ciebie najważniejsza — wytyka mu bezlitośnie, uśmiechając się słodko. — A co do domu, to nie musisz się martwić. Też tutaj mieszkam, więc nie chciałabym żadnej katastrofy.
    Nie ma zamiaru odcinać się od tego, co już wie, a przecież doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że była dla Su-Jina ważna; że była jego przyjaciółką i że w razie potrzeby zrobiłby dla niej wszystko. I kiedy zaczyna o tym myśleć, czuje niezdrową satysfakcję – czuje, że chciałaby w tym momencie zobaczyć minę jego poważnej wampirzycy. I być może jest to zbyt przesadzone; to, że jest tak zazdrosna, że kiełkuje w niej złość, ale nie umie się od tego odsunąć.
    Kiedy jest tak blisko niego, czuje jego ciepło. Przyjemne ciepło, które było tak… inne. Tak cudownie inne. To nie było ciepło któregoś z jej kochanków, o które wcale nie dbała. To było ciepło, które pragnęła przy sobie zatrzymać.
    — Kontrakt małżeński? — Przechyla nieco głowę i przesuwa wzrokiem po jego twarzy. — Zasady związku? Nie ma w tym niczego… spontanicznego. Czy koreańska żona powinna wysyłać swojemu koreańskiemu mężowi zapytanie, czy chce uprawiać z nią seks? — pyta, uśmiechając się mimowolnie. — Czy częstotliwość seksu też ustala się w kontrakcie małżeńskim? I czy prawdziwa koreańska żona pozwala się pieprzyć tylko w łóżku?
    Chwyta jego spojrzenie w swoje oczy. Dla niej podobny kontrakt czy idące z tym zasady były nieco dziwaczne, zupełnie wyprane z większych emocji. Przygryza dolną wargę, drocząc się z nim swoimi pytaniami, choć w jakiś sposób jest tego ciekawa; tego, czy w prawdziwym koreańskim małżeństwie istniało coś takiego jak spontaniczny seks. Jeśli nie, zapewne nigdy nie byłaby dobrą koreańską żoną.
    — A co dostaje narzeczony? — pyta, głaszcząc jego szyję. — Czy tylko on ma za zadanie rozpieszczać przyszłą żonę? — Dociska jeden z palców do jego brody. — Wolałabym dostać mojego koreańskiego męża niż całą skrzynię prezentów. Najlepiej ubranego jedynie w jedwab — szepcze mu prowokacyjnie do ust, a potem śmieje się cicho i dociska nos do jego nosa.
    Czuje jego dłonie przy plecach i teraz wie, że Su-Jin się od niej nie odsunie, co w jakiś sposób sprawia, że się uśmiecha. Z zadowoleniem przyjmuje jego gęsią skórę i mruczy jeszcze raz w jego szyję jak rasowy kot – było w tym coś hipnotyzującego i choć normalnie Convalliana wie, jakie reakcje powoduje jej bliskość, oddech i dotyk, to tym razem chciałaby obdarzyć liźnięciem każdy skrawek skóry Su-Jina.
    Nie może też powstrzymać się przed dotykiem – pragnęła zbadać każdy zakamarek, dotrzeć tam, gdzie nigdzie nie były żadne palce. I czuje chorą satysfakcję, wiedząc o tym. Wiedząc, że nikt nie dotykał go tak jak ona. Że była pierwsza – że oswoiła go. Że był jej. Należał do niej.
    — Nie. Nie chcę twojej energii — stwierdza z uśmiechem. — Gdybyś miał energię, zapewne mogłabym jakoś do ciebie dotrzeć, jakoś cię pobudzić, a przez to byłbyś podobny do innych mężczyzn.
    Dociska kciuk do jego warg i naciska lekko, delikatnie zbierając palcem jego ślinę. Jest to zaledwie ledwo wyczuwalna smuga – wtedy kciuk ląduje przy jej ustach, a Convalliana z kolejnym pomrukiem się oblizuje i przechyla głowę.
    — Robię to, bo nie mogę się powstrzymać. Lubię cię dotykać — odzywa się szeptem, a kiedy Su-Jin stwierdza, że zna go lepiej niż ktokolwiek, wzdycha cicho, wprost do jego ust, oddając mu swój oddech. Gdy wykonuje ten gest, jej paznokcie mocniej wbijają się w jego skórę i Convalliana przez moment czuje, że chciałaby zrobić to w innej pozycji – że chciałaby rozorać paznokciami jego skórę, gdy byłaby pod jego ciałem zupełnie bezbronna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale jeśli miałabym robić tego to, co przyjemne, pewnie nigdy nie zjadłabym śniadania — dodaje z uśmiechem, pozwalając sobie cmoknąć jego nos, a potem odsuwa się i staje naprzeciwko, dopiero teraz czując jak miękkie ma kolana. Czuje też własną wilgoć i to, że ten niewinny flirt, który nie oznaczał tak naprawdę niczego, sprawił, że była podniecona. Cholernie podniecona.
      I właśnie to sugeruje, że powinna w końcu wrócić do nocnego żerowania i przypadkowego seksu. Nie powinna tak reagować, poddawać się własnym myślom i fantazjom, wiedząc, że Su-Jin nie jest jedynie mięsem, które pragnie zerżnąć. Był jej przyjacielem, a nie kolejnym bezimiennym mężczyzną w jej życiu.
      — Więc? Co z jajecznicą? — pyta, łapiąc za patelnię. — Od czego zacząć?

      CONVALLIANA

      Usuń
  59. — Ale mój tyłek idealnie pasuje do tego blatu — mruczy pod nosem, wcale nie mając zamiaru przestać. Lubiła to robić i patrzeć, jak Su-Jin krzątał się wokół; jak wyciągał wszystkie potrzebne rzeczy i kierował do niej swoje spojrzenie, aby koniec końców dać jej całą uwagę. Zdecydowanie pragnęła jego atencji i wcale nie próbowała tego ukrywać. Jako dość uparta i temperamentna kobieta lubiła być najważniejsza w każdym momencie, który decydowała się z kimś dzielić.
    — To całkiem urocze — stwierdza, gdy opowiada jej o romantycznej tradycji deklaracji i uśmiecha się mimowolnie, sądząc, że było w tym coś wyjątkowego, a kiedy Su-Jin wspomina o seksie małżeńskim, przechyla lekko głowę.
    — W porządku. Będę o tym pamiętać — dodaje. — Jakieś ubranie, coś zrobionego własnoręcznie i cenna rodowa pamiątka, choć wątpię, żebym miała coś, co należałoby do mojej rodziny od pokoleń. Przez cały ten czas, który chodzę po świecie, nigdy nie zaangażowałam się tak, aby myśleć o rodzinie i nigdy też nie należałam do żadnego rodu. Jako kochanka władców byłam raczej kimś, kto właśnie z tego był znany... co wtedy powinnam dać mojemu mężowi?
    Convalliana nie wstydziła się tego, kim była i co robiła. Życie w luksusie bywało dla niej o wiele cenniejsze niż zdanie innych kobiet, często zazdrosnych i brzydszych od niej. Czasem przychodziło jej wysłuchiwać kilku gorzkich słów od żon swoich kochanków, ale wszystkie podobne rozmowy zawsze kończyły się jej złośliwym, pełnym pogardy uśmieszkiem. Niekiedy jednak współczuła tym kobietom, że zostały zmuszone do tego, aby wyjść za sadystycznych dupków z wielkim ego – współczuła, że poświęcały się i rodziły kolejnych potomków, podczas gdy ona, kochanka króla, żyła tylko po to, aby być rozpieszczana. I tym się właśnie różniły.
    — Zwyczaj ze wzięciem męża do sypialni na trzy dni i trzy noce bardzo do mnie przemawia — oznajmia ze śmiechem i marszczy lekko nos, a gdy słyszy pytanie, przez moment zastanawia się, co powiedzieć. Zawija kosmyk włosów za ucho. — Chciałabym posmakować ciebie. Twoich ust, języka i ciała — odpowiada szczerze, zupełnie bezpośrednio, wbijając wzrok w jego twarz. — Ale tego nie zrobię. Nie chcę, żebyś pomyślał, że traktuję cię jak zdobycz i że korzystam z tego, że pozwalasz mi być tak blisko… choć po części tak właśnie jest. Korzystam z okazji, bo lubię twoje ciepło i zapach.
    Mówiąc o tym, czuje delikatne ciepło przy policzkach, zupełnie jakby przyznawała się do czegoś wstydliwego.
    — Jeśli kiedykolwiek spotkam innego gang-si, moim jednym celem będzie przekonanie się o tym, czy faktycznie mogłabym uwieść podobnego wampira do ciebie. Może każdy facet twojego pokroju jest zepsuty — mruczy nieco złośliwie.
    Byłby to jej mały eksperyment; eksperyment, który być może potwierdziłby to, co powiedział Su-Jin, choć Convalliana wcale nie zamierzała robić niczego więcej. Uwiedzenie mężczyzny pokroju gang-si mogło być wyzwaniem, ale jeśli takie nie będzie, to czy warto w ogóle próbować?
    Patrzy jak Su-Jin zaczyna krzątać się wokół i posłusznie podsmaża rzeczy – ze skupieniem wszystko miesza, żeby nic się nie przypaliło, a potem miarkuje przyprawy i czeka, aż wszystko będzie dość zarumienione. Potem dodaje jajka i sól – obserwuje patelnię i znów chwyta za drewnianą łyżkę, aby białko i żółtko nie przywarły za bardzo. Przygryza przy tym dolną wargę, zupełnie jakby było to coś skomplikowanego i pociąga cicho nosem, czując przyjemny zapach jajecznicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem w tym świetna, co? — zagaduje, uśmiechając się do Su-Jina, a potem każe mu przypilnować jajek. Wtedy też wstawia wodę i szykuje kawę, krzątając się wokół.
      Staje przy jego boku i patrzy jak przerzuca jajka, a potem mimowolnie cmoka jego ramię i zalewa każdy z kubków wrzątkiem. Sięga też po talerze i gdy wszystko jest gotowe, zajmuje miejsce i siada naprzeciwko Su-Jina.
      Ten poranek — choć wydaje się teraz tak normalny i rodzinny — jest dla niej czymś wyjątkowym. Coś sprawia, że jej serce bije mocno, jakby chciało podkreślić to, co się działo; to, co czuła, gdy jej spojrzenie uciekało w stronę siedzącego obok Su-Jina; kiedy trzymała widelec, jedząc jajecznicę i gdy łapała kubek, aby napić się kawy. Zwykły i spokojny poranek. Poranek, którego nigdy wcześniej nie było dane jej doświadczyć.

      CONVALLIANA

      Usuń
  60. Wydaje jej się, że pojęcie ślubu i całego małżeństwa nigdy jej nie będzie dotyczyć. Zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko, co mówił Su-Jin, było wyważone i nijak nie dotyczyło jej samej – w końcu nie miała stać się żadną koreańską żoną. Jej mąż nie da jej prezentów, a ona nie wręczy mu ani ubrania, ani czegoś, co zrobiłaby własnoręcznie ani tego, co miało dla niej szczególną wartość. Co właściwie mogłaby dać swojemu mężowi? Czy istniało dla niej coś naprawdę ważnego? Coś, co uchodziło za jej skarb?
    Gdy zaczyna o tym myśleć, z lekkim zmieszaniem uświadamia sobie, że nic wcześniej nie było dla niej dostatecznie wartościowe. Ani biżuteria, ani jedwab, ani nic, co jej oddawano – złoto, srebro czy klejnoty. Gdyby teraz miała wskazać coś, co uznawała za coś bliskiego i ważnego, pokazałaby koszulkę Su-Jina, którą jej dał, a która stała się jej własnością. To był jej skarb.
    W jakiś sposób cieszy się z tego, że Su-Jin wiedział, że nie traktuje go jak innych; że nie jest kolejnym bezimiennym facetem, o którym zapomniałaby z następnym dniem. Był o wiele, wiele cenniejszy. I właśnie dlatego nie chciała przekraczać niektórych granic – dlatego powstrzymywała się, choć przecież naprawdę pragnęła posmakować jego ust, sięgnąć językiem jego języka i zrobić wszystko, co pozwoliłoby jej poczuć jego skórę przy swojej skórze. Oddałaby mu wtedy każdy swój oddech i jęk, każde warknięcie i jest tego całkowicie świadoma i… przerażona.
    Posyła w jego stronę z uśmiechem, gdy słyszy jego stwierdzenia i marszczy lekko nos. Czując jego pocałunek, mruczy cicho.
    — A ja uwielbiam, gdy robisz właśnie to — odpiera cicho, trochę zaczepnie, a potem prycha mimowolnie. — Po prostu nie chcę niczego zepsuć. Mamy zjeść coś dobrego, a nie spalonego.
    Normalnie wcale by jej nie zależało, żeby cokolwiek z kimś zjeść. Gdyby obudziła się w domu jakiegoś mężczyzny i ten zapytałby o to, czy zostanie, odpowiedziałaby jedynie, że nie. Nigdy nie przyzwyczajała się do swoich ofiar. Seks był tylko seksem i Convalliana nie oczekiwała niczego więcej – i czasem było to zabawne; to, kiedy mężczyzna dziwił się temu, jak bardzo obojętna była, choć to wcześniej on postępował podobnie. To on odrzucał kochankę i szukał następnej. I w jakiś sposób to uwielbiała – to, że niszczyła męskie ego i pewność siebie, będąc bezlitośnie piękna w każdym swoim słowie czy geście.
    Kiedy kończy śniadanie i przytakuje Su-Jinowi, bierze kubek z kawą i odprowadza wampira spojrzeniem. Zaraz potem opuszcza kuchnię i zajmuje miejsce w salonie. Upija łyk kofeiny i oblizuje dolną wargę językiem, sięgając po koc, który był tutaj dla niej. Przykrywa się szczelnie i odblokowuje telefon komórkowy – musiała przejrzeć skrzynkę mailową.
    Wzdycha cicho, widząc multum e-mailów. Niektóre z nich to wiadomości od prywatnych klientów, inne nawiązywały do współprac, a jeszcze inny były zaproszeniami. Zakładając własną firmę, Convalliana nie spodziewała się, że tak szybko osiągnie sukces, bo jej perfumy cieszyły się prawdziwym powodzeniem. Pisano nawet o nich w jednej z branżowych, prestiżowych gazet i wtedy demonica miała krótką sesję zdjęciową – w tamtym czasie okazało się, że mogłaby rozkręcić też karierę jako modelka, ale sądziła, że to nudne; że bycie ładną lalką jest pozbawione głębszego wyrazu. Poza tym obawiała się, że jeśli zacznie być bardziej rozpoznawalna, Earl szybciej do niej dotrze. Całe więc swoje życie aż dotąd podporządkowała temu, aby nie wrócić do piekła, które udało jej się opuścić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spogląda w stronę Su-Jina, kiedy ten pojawia się w salonie i mierzy jego sylwetkę wzrokiem.
      — Ukryłeś malinkę — wytyka mu i mruży delikatnie oczy.
      Gdy wampir siada obok, Convalliana rozsiada się i wypycha stopy w jego stronę – opiera je o jego uda, poprawia koc i wraca spojrzeniem do ekranu telefonu.
      — Może później. Teraz i tak muszę odpisać wszystkim, którzy próbowali się do mnie dobić przez ten czas — stwierdza z cichym westchnięciem. Przez te kilka dni odcięła się od pracy i wracając teraz do obowiązków, czuła się nieco przytłoczona. — Czy czegoś potrzebuję? Tak, jak będziesz wracać do domu, kup czekoladę i lody. Czekolada może być każda, ale lody… lody miętowo-czekoladowe.

      CONVALLIANA

      Usuń
  61. Patrzy w jego stronę, gdy się odzywa i uśmiecha się lekko, kiedy przywłaszcza sobie zrobioną przez nią malinkę.
    — Tak, a później dorobię kolejną — stwierdza, sugestywnie uciekając wzrokiem do jego szyi. Chętnie znów przyssałaby usta do jego skóry i patrzyła, jak tworzy się ślad po jej wargach. Było w tym coś intymnego i dziwnie ekscytującego. I chyba czerpała jakąś dziwną przyjemność z tego, że Su-Jin nosił coś, co jasno oznaczało, że był zajęty – że należał już do kogoś.
    Przygryza lekko wargę, gdy łapie za jej stopę i wewnętrznie stwierdza, że ten delikatny i niepodszyty żadnym podtekstem dotyk jest naprawdę przyjemny – że ta niewinna pieszczota jest cudownie miękka.
    — W porządku. Dziękuję. — Wraca spojrzeniem do ekranu telefonu, a potem śmieje się cicho, gdy Su-Jin stwierdza, że jest rozchwytywana. — Tak, ale przez to będę mieć sporo pracy. Chcę najpierw przejrzeć wszystko, a potem zdecydować, czego się podejmę — dodaje rzeczowo. — Mhm. Przyjdź znów do mojego sklepu. Poczęstuję cię kawą i babeczką kajmakową.
    Posyła Su-Jinowi krótkie, łagodne spojrzenie, a potem przytakuje jego słowom, czytając kolejne e-maile. Ożywia się dopiero, gdy wampir znów się odzywa i ściąga z siebie jej stopy. Poprawia koc, zawija kosmyk włosów za ucho i kieruje do niego swoje oczy.
    — Dobrze. Wróć szybko — odpowiada i przyjmuje jego pocałunek w czoło, uśmiechając się lekko. Przez moment zdaje sobie sprawę z tego, że wcale nie chce, żeby Su-Jin szedł; żeby opuścił dom i się od niej odsunął, zniknął gdzieś w tłumie, ale wie, że tak musiało być; że niemożliwe jest, aby ciągle był przy niej i choć właśnie tego pragnęła, ma świadomość tego, że to cholernie samolubne. Dlatego przytakuje, zgadza się i odprowadza jego sylwetkę spojrzeniem, z każdym jego kolejnym krokiem czując przejmujące zimno.

    Wiedział, gdzie jest Convalliana – wiedział i wcale mu się nie podobało, że wokół niej kręcił się ktoś inny. Ale przecież jego laleczka uwielbiała wzbudzać zainteresowanie; uwielbiała czuć przy sobie spojrzenia i wręcz kochała atencję, dlatego nie był aż tak zdziwiony. Nie mógł być, choć czuł wewnętrzny żal, że Convalliana tak szybko zapomniała o wszystkich jego lekcjach – powinna wiedzieć, że nie będzie zadowolony z tego wszystkiego; że nie będzie z niej dumny. I że cały proces jej wychowywania zacznie się od samego początku.
    Przygotował dla niej pokój – w piwnicy zamontował klatkę i urządził salę tortur zgodnie z tym, co lubił. Były tutaj piły i narzędzia; były też manekiny o pięknych sukienkach, które kupił dla Convalliany. Miał zamiar znów podarować jej te piękne rzeczy i zadbać o to, aby zawsze ślicznie wyglądała. Wyposażył się nawet w miseczkę dla niej i swoim ulubionym nożem wyrył jej imię. To słodkie, najsłodsze imię.
    Musiał być jednak cierpliwy i zrobić wszystko dokładnie, bez żadnych pomyłek. Dom, który kupił, znajdował się daleko od centrum – było to idealne miejsce, aby stworzyć z Convallianą rodzinę; aby znów do niego wróciła i wypełniła jego życie swoją cudowną obecnością. Bo była dla niego wszystkim; była jego idealną laleczką i pragnął dla niej tego, co najlepsze, tylko że musiał nauczyć ją jeszcze tak wielu rzeczy – musiał jej pokazać, jak powinna się zachowywać, żeby był z niej dumny.
    Najbardziej jednak tęsknił za widokiem jej ślicznej twarzy – ta śliczna, cudowna twarzyczka, którą kochał i nienawidził, gdy malowała swoje piękne usteczka czerwoną szminką. Nienawidził tego i często jej o tym powtarzał – powtarzał, czego nie powinna robić szanująca się kobieta, że te, które obnażały się i próbowały malować usta, należało wychować. Zupełnie jak Convallianę. Ale był cierpliwy – znosił jej wybuchy i płacz, jej przekleństwa i wszystko, co kierowała w jego stronę, bo wiedział, że warto; że wystarczy oszlifować diament, aby zatrzymać przy sobie skarb.
    Dlatego czekał. Dlatego czekał, aż słodka Convalliana znów będzie tuż obok – tak blisko, że wystarczyłoby wyciągnąć do niej dłoń, a on znów poczułby jej ciepło i drżenie. I tym razem ją złamie. Tym razem będzie jego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma pojęcia, kiedy zasypia w salonie, ale jest wtulona w oparcie i oddycha miarowo. Wszystko wokół jest przyjemnie ciche i Convalliana po raz pierwszy od dawna po prostu czuje się… dobrze. Czuje się jak w domu.
      Z jej ust wydostaje się sapnięcie, gdy słyszy rozchodzący się wokół głos Su-Jina, a kiedy uświadamia sobie, że wampir naprawdę tutaj jest i że wrócił, zrzuca z siebie koc i niemal wbiega w jego sylwetkę. Chce w ten sposób mieć pewność, że to nie sen – że wampir naprawdę wrócił. Że o niej nie zapomniał. Pozwala mu jedynie odłożyć siatkę z zakupami, a jej ramiona ciasno obejmują jego szyję, a ciało wtula się w jego ciało – Convalliana bierze oddech, napełniając płuca zapachem jego skóry i miasta; rześkiego powietrza i chmur.
      — Tęskniłam — mruczy pod nosem, uświadamiając sobie, że była to okrutna prawda; że nawet jeśli skłamałaby i się tego wyparła, Su-Jin znałby prawdę. Odsuwa się nieco, a potem spogląda w stronę zakupów. — Kupiłeś lody?

      CONVALLIANA

      Usuń
  62. Kiedy Su-Jin wraca, Convalliana czuje pewną ulgę. Podświadomie zaczęła się obawiać, że wampir odejdzie – że odsunie się od niej i że nie będzie mógł przetrawić tego, co zobaczył, a ostatecznie dostrzeże całe zło, które widział w niej Earl. Ten paraliżujący strach tkwił głęboko w niej i nie do końca rozumiała, dlaczego tak się dzieje, skoro tak bardzo zbliżyła się do Su-Jina – skoro tak bardzo chciała go kochać.
    Czując jego ręce przy sobie, uśmiecha się mimowolnie, delikatnie i słodko, mając świadomość, że tego właśnie pragnęła – nie sztywnych, ostrych palców, niechcianego dotyku, który wywoływał ból. Dłonie Su-Jina są inne niż Earla; są miękkie i ciepłe.
    Patrzy jak wampir sięga do toreb i przygląda się zakupom; wyciągniętym lodom i czekoladom w różnych smakach, co wywołuje w niej rozbawienie. Su-Jin naprawdę był łasuchem, co jakoś do niego nie pasuje, ale przecież jego czułość i miłość też były tak nieprawdopodobne – tak inne od tego, co dotychczas jej pokazywał, a teraz nie wyobrażała sobie, żeby odrzucić od niego właśnie te emocje. I gdy był tak blisko, tak blisko, że mogła wyciągnąć do niego dłoń, czuła się po prostu… szczęśliwa.
    — Zdecydowanie powinieneś mi to zrekompensować — stwierdza nieco zaczepnie, posyłając w jego stronę krótkie spojrzenie, w którym kryje się coś drapieżnego, ale i łagodnego. Coś, co pozwala wierzyć, że ten wzrok jest przeznaczony tylko dla niego.
    — Drobiazg? — Przechyla lekko głowę, a kiedy Su-Jin się do niej zbliża i rozwija fartuszek, prycha cicho. Być może trochę z zawstydzeniem. — Może teraz będę lepiej gotować? — pyta, gdy wampir zakłada jej okrycie, zawiązując w pasie. Przesuwa jeszcze nosem po jego żuchwie i wdycha zapach; zapach jego skóry i miasta, co miesza się ze sobą i tworzy dziwnie bliską i odległą mieszankę.
    — Dziękuję... — odzywa się, poprawiając materiał. Może i nie jest to coś, co kupiłaby sobie samodzielnie i raczej w ogóle nie wybrałaby czegoś takiego, jak fartuszek, to docenia ten prezent; to, że Su-Jin w ogóle o niej pomyślał i że chciał jej cokolwiek dać; coś, co nie miało jej przekupywać czy pokazać, jak bardzo bogaty był. To nie kosztowało milionów i nie było złotem, za które mogłaby kupić willę. Jednak ten drobny prezent znaczył dla niej naprawdę wiele. Znaczył wszystko i Convalliana czuje jak ciepło zalewa jej serce; jak przy policzkach wykwita rumieniec, którego nie może powstrzymać.
    — Oczywiście, że możemy zacząć spisywać nasz kontrakt małżeński, ale nie wiem, czy przeżyłbyś w mojej sypialni trzy dni i trzy noce — oznajmia złośliwie, marszcząc przy tym nos, a potem odprowadza Su-Jina wzrokiem, gdy ten idzie przed siebie.
    Wtedy też zdejmuje z siebie fartuszek i jeszcze przez moment trzyma materiał w dłoniach, kciukami zahaczając o jego szwy. Convalliana uśmiecha się mimowolnie, uświadamiając sobie, że to był jej skarb – że właśnie to oddałaby swojemu koreańskiemu mężowi, gdyby miała wskazać rzecz, która była dla niej bliska. Odkłada fartuszek, znajdując mu miejsce i sięga po obiad – szereg zrobionych wcześniej pierożków, które udaje jej się bez problemu podgrzać.
    Kiedy Su-Jin wraca, Convalliana ustawia talerze i odwraca głowę w jego stronę. Mierzy jego sylwetkę spojrzeniem – tradycyjny koreański strój wydaje się do niego niezwykle pasować, zupełnie jakby stał się jego drugą skórą. I przez moment ma ochotę wejść w przestrzeń między jego ciałem a materiałem, chcąc wypełnić całe to wolne miejsce tylko sobą – chce być blisko, jak najbliżej. I tak boleśnie odczuwa tę pustkę; tę potrzebę, aby znaleźć się tuż obok. Ciało przy ciele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I tak, i nie — odpowiada, odwracając w końcu wzrok. — Ogarnęłam wszystkie maile, ale przysnęłam… — mruczy pod nosem. — Nie zdarza mi się to często, ale chyba tego potrzebowałam.
      Nie próbuje się tłumaczyć, a raczej stwierdza oczywistość. W końcu jest świadoma całej tej sytuacji z Earlem – tego, że przez ostatnie dwa tygodnie walczyła ze strachem i paranoją.
      — Hmm, mam jedno zlecenie z Paryża. Podobno jakaś tamtejsza aktorka chciałaby zapach, który ma jej przypominać dzieciństwo — oznajmia. — Dostałam też zaproszenie — dodaje. — Miałabym wziąć udział w jednej z kampanii perfum we Francji, ale dopiero za kilka miesięcy. To całkiem ważne wydarzenie. Zostałam poproszona, żeby wygłosić wykład.
      Zbliża się do niego, a potem wyciąga ręce i delikatnie przygładza jego kołnierzyk. Trzyma też podbródek wysoko w górze, aby móc popatrzeć Su-Jinowi w twarz. Uśmiecha się do niego i chwyta jego rękę, aby pociągnąć i niejako zmusić, żeby zajął miejsce.
      — A jak w mieście? — pyta, siadając naprzeciwko. — Oprócz tego, że obrabowałeś sklep ze wszystkich czekolad, jakie mieli… — Śmieje się cicho i wgryza się w pierożka.

      CONVALLIANA

      Usuń
  63. [Dzięki :) ostatnio trochę kombinuję, sprawdzając co mi lepiej leży. Narracja pierwszoosobowa leży mi bardziej, kiedy pisze o uczuciach xD Trudno jest mi wpleść je w tę 3-osobową :P]

    Felix cofa się o krok, gdy tylko dociera do niego pierwsze pytanie mężczyzny. Przez krótką chwilę rozważa opcję ucieczki, ale w krótce zdaje sobie sprawę z tego, że ta na nic mu się zda. Zaciska mocno usta i wzrusza ramionami. Nie odpowiada. Nie chce kłamać, a jednocześnie nie ufa mężczyźnie na tyle by spowiadać się mu ze swojego parszywego życia. Raz jeszcze wzrusza ramionami i kręci przy tym głową.
    - Nie chcę o tym rozmawiać – ośmiela się w końcu powiedzieć i oddycha głęboko, na przemian zaciskając i rozluźniając swe palce od rąk. Mruga zaskoczony, gdy Su-Jin praktycznie wypowiada jego własne myśli. Krzywi się przy tym lekko i powoli opuszcza mury, które jeszcze przed chwilą skrupulatnie stawiał.
    - Nie mam pieniędzy, żeby sobie cokolwiek kupić – odzywa się cicho. – Brakuje mi jednego funta do tabletek przeciwbólowych – zaciska mocno wargi, a gdy mężczyzna oferuje mu swą własną pomoc, kręci przecząco głową. – Ale ja nie mam jak oddać. Pan nie może… - mamrocze spuszczając wzrok na swoje własne buty i wciąż nie ruszając się z miejsca. – To nic takiego… jakoś samo się zagoi – zauważa jeszcze, mimo wszystko podejmując tą nikłą próbę bagatelizowania swojego stanu zdrowia. Mimo ogromnego bólu głowy dalej stoi przecież prosto. Stara się nie robić z siebie większej ofiary niż jest, a jednak rusza za mężczyzną, powoli, trochę niepewnie.
    Nie może uwierzyć w to co słyszy. Lekki uśmiech na twarzy mężczyzny łagodzi rysy jego oblicza, ale pierwsze słowa przyprawiają go o dreszcze. Już ma przepraszać, kiedy ten rzuca coś o żarcie. O losie! Kamień z serca. Aż oddycha głębiej słuchając wyjaśnienia o kawie.
    - To dlaczego nie zamówi pan herbaty? – pyta trochę zdziwiony tego całego pokrętnego wyboru. – Lepiej uprawiać profanację kawy niż wybrać herbatę, którą pan lubi? – patrzy na niego trochę zbity z tropu. – Przecież pod ladą mam jakieś dziesięć rodzajów herbat… różnych – mamrocze. – Jaką pan lubi najbardziej? – podrzuca kolejne pytanie, jakoś tak machinalnie, a na pytanie o powody swojego wyboru pracy, wzrusza ramionami.
    - Nie – kręci lekko głową. – Tam po prostu nie potrzebowano zgody rodzica i całkiem nieźle płacą – uśmiecha się do niego lekko, po czym markotnieje. No tak, to teraz wyjdzie na takiego co przepija całą wypłatę. – Nie piję – rzuca krótko, chcąc dać mu do zrozumienia, że z alkoholem jest mu zdecydowanie nie po drodze.
    - A kawę lubię – dodaje jeszcze wracając na dobre tory. – Chociaż chyba najbardziej taką z kawiarki – uśmiecha się szeroko. – Pił pan kiedyś taką? Czy tylko ekspresówki? – ciągnie z zainteresowaniem. – Taka z kawiarki to zupełnie inny kaliber… tylko nie jest aż tak łatwa do przygotowania i… no jeśli miałaby być słodką sklejką to ten chyba nie warto – przytakuje sam sobie i trochę pewniej dołącza do niego w drodze do apteki.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  64. [Cześć, bardzo dziękuję za powitanie! <3 Cieszę się, że karta wyszła, bo trochę się z nią męczyłam i ciągle nic mi nie pasowało. Teraz czuję się spokojna!
    Su-Jin wydaje się być niezwykle interesującą postacią — podoba mi się opis rasy, która jest niekonwencjonalna. A na wątek skuszę się z przyjemnością, tym bardziej, że nasze postacie mają trochę wspólnego; od miejsca pracy po bycie istotami nadnaturalnymi. Odezwę się nieco później na maila w tej sprawie. <3]

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  65. — Tak, to jedyna wartościowa rzecz, którą dostałam — odpowiada krótko, a potem dodaje: — Być może wartościowsza niż biżuteria, złoto i srebro. W końcu znaczy dla mniej więcej niż to wszystko.
    Przez moment milczy i zastanawia się nad kolejnym słowem, które ma opuścić jej usta, a w końcu pozwala sobie powiedzieć każdą niewygodną myśl:
    — Gdybym miała cokolwiek oddać mojemu wężowi, to chyba musiałabym mu podarować ten fartuszek. Ciekawe, jak zareagowałby w momencie, w którym jego przyszła żona, zamiast czegokolwiek wartościowego, daje mu fartuszek.
    Nie jest to dla niej niczym wstydliwym, a raczej pozostaje czymś, co jest tylko jej. Fartuszek, choć nie jest podobny do żadnego innego prezentu, który dostała, znaczy dla niej najwięcej.
    Posyła w jego stronę długie, ciężkie spojrzenie, gdy słyszy prowokujące pytanie. Przez moment zastanawia się, czy Su-Jin wie, co robił – czy podejmując tę grę, jest świadom tego, co kryje się w głoskach i dźwiękach. Przechyla delikatnie głowę, sunie spojrzeniem po jego twarzy – zahacza o czoło, nos i idealne usta, a potem uśmiecha się subtelnie, leciutko, wiosennie.
    — Potrafisz sobie ze mną poradzić — przyznaje szczerze, nie próbując się nawet przed tym bronić czy kłamać, że jest inaczej — ale w kontekście spędzenia w mojej sypialni trzech dni i trzech nocy byłbyś pode mną. Zrobiłabym z tobą wszystko to, co powinna zrobić żona z mężem, choć ja nie byłabym wstydliwą i nie umiejącą zrobić dobrze swojemu ukochanemu. Czy byłbyś w stanie podołać mojemu apetytowi na ciebie?
    Mówiąc to wszystko, patrzy w jego oczy – w te ciemne oczy o dziwnie stopionym lodzie. Wcześniej patrząc w swoje odbicie w jego tęczówkach, widziała lód i dystans. Teraz to wszystko wydawało się inne. Bardziej miękkie.
    Czuje pewne zawstydzenie, gdy słyszy jego entuzjazm. Do tej pory jej sukcesy były tylko jej sukcesami i raczej nie dzieliła się z nikim tym, co działo się w jej karierze – było to odległe, niedostępne dla innych. Próbowała bronić tego, co ceniła sobie najbardziej. Komponowanie perfum, zapachów, zamykanie wspomnień i uczuć we flakonach – to wszystko było dla niej ważne i kruche, więc obawiała się pokazać to innym oczom.
    — To ma być temat przygotowany przeze mnie — odpowiada krótko. Przez moment intensywnie wpatruje się w martwy punkt i z kolejnym oddechem zadaje pytanie: — Może chciałbyś lecieć do Paryża ze mną?
    Wie, że Su-Jin może odmówić i że w tym momencie, gdy pyta, wampir może mieć inne plany lub po prostu wycofa się i uzna, że to nie jest dobry pomysł. Francja była dość daleko, a poza tym Han-gyeol miał swoją pracę tutaj. W Woodwick. Dlaczego miałby się zgodzić i lecieć z nią do obcego kraju? Przez chwilę zastanawia się, dlaczego o to spytała: czy to przez to, że nie chciała być zbyt daleko od niego? Czy to przez jej samolubność pragnęła, żeby Su-Jin był blisko?
    — Wolę jeść z tobą. Wtedy lepiej smakuje — wyznaje dość cicho, zupełnie jakby obawiała się, że ktoś usłyszy.
    Rozsiada się i zjada kolejnego z pierożków, patrząc w jego stronę, gdy zaczyna mówić. Oblizuje dolną wargę językiem, ociera kącik ust kciukiem i przytakuje, kiedy Su-Jin stwierdza, że było w porządku.
    — Więc jestem dla ciebie przekąską? — Przechyla głowę, a przy jej porcelanowej twarzy pojawia się uśmiech. Convalliana czuje pewną dziwną satysfakcję, słysząc to wszystko; słysząc, że jest jego przekąską i że to ją wybiera, gdy chce poczuć coś… słodkiego? Innego?
    — Cieszę się. Ale myślę, że powinieneś bardziej uważać — stwierdza z cichym westchnięciem. — Nie mam zamiaru patrzeć, jak umierasz… — dodaje dość sucho, kryjąc przy tym własną troskę, choć jest to dość nieumiejętne. Poza tym wcale nie chce się jakoś bardzo starać; odkryła się przed Su-Jinem tak bardzo, że teraz trudno byłoby się jej wyprzeć uczuć do niego.
    — Mówiłam, że jestem idealną kandydatką na koreańską żonę. — Prycha cicho, kiedy Su-Jin próbuje podgrzanego pierożka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie reaguje, gdy wampir zbiera talerze, a dziękuje krótko. Odprowadza jego sylwetkę spojrzeniem, zastanawiając się, co musiało się stać, że teraz, właśnie w tym momencie, siedziała przy stole mężczyzny i że to ona zadbała o ciepły obiad; że to ona odgrzała każdego z tych cholernych pierożków i wcale nie czuje się jak kura domowa. Nie czuje też, aby w jakiś sposób cokolwiek straciła. Jest tym jednak przytłoczona i przerażona – tym, że tak bardzo troszczy się o mężczyznę, który nawet nie jest jej kochankiem.
      — Oczywiście, że jesteś cały mój — stwierdza kąśliwie, a potem wstaje i pozwala, aby Su-Jin złapał za jej dłoń i splótł ze sobą ich palce. Odwzajemnia uścisk i trzyma podbródek wysoko, by móc popatrzeć mu w twarz. — Spacer? Tutejszy las jest niezwykle urzekający o tej porze roku. Poza tym lubię być blisko dzikiej natury. To dlatego zamieszkałam przy jeziorze... poza tym nigdy nie lubiłam miejskiego gwaru i wszędobylskich zapachów, które czasem mnie mdlą.

      CONVALLIANA

      Usuń
  66. Dochodzi do wniosku, że dalsze próby przekonania Su Jina do swoich racji nie mają sensu. Musi się poddać i zrzucić całą winę na tego, kto wymyślił gusta i guściki. Trochę się nawet krzywi, kiedy mężczyzna paruje kawę z kakao.
    - Mokka to już nie kawa – marudzi jeszcze, nie mogąc się powstrzymać. Trochę wbrew sobie. Nie był w stanie ugryźć się w język wystarczająco szybko, ale no ludzie… kakao i kawa ze sobą po prostu nie współgrały. Czekolada jako dodatek, jasne… ale tylko do tej czarnej niesłodzonej. Zaciska lekko zdrową dłoń i nabiera głębokiego oddechu w płuca. Koniec, nie będzie tu rozprawiał o swoich racjach, kiedy ewidentnie rozmówca nie chce się dać przekonać. Zamiast tego z zaciekawieniem słucha opowieści o herbacie. Nawet się nie obrusza, gdy ten twierdzi, że Europejczycy nie potrafią jej parzyć. Sam nie jest w tym specjalnie mocny, a te wszystkie gatunki, które ten wymienił… są mu po prostu nie znane.
    - Poważnie? – ożywia się, gdy Su Jin twierdzi, że potrafi parzyć herbatę lepiej od każdego w Woodwick. – To następnym razem jak będziesz w kawiarni poproszę o herbatę – rzuca z rozbrajającym uśmiechem na twarzy. – A najlepiej to o lekcję jej parzenia – dodaje zaraz, nagle pragnąc stać się Europejskim mistrzem parzenia herbaty. – Co sądzisz o mleku do herbaty? – interesuje się zaraz. W końcu mieszkają w Wielkiej Brytanii. Tu wszędzie pełno jest profanacji herbaty. Jest przyzwyczajony do mleka w niej, ale nie pogardzi też taką bez niego. – Lubisz je tam czy jesteś z tych, których to odrzuca? – ciągnie temat, chcąc chyba opóźnić powrót do apteki. Dobrze wie z jaką reakcją się tam spotka i nie myli się, bo już od progu czuje na sobie oskarżycielski wzrok ekspedientki. Pewnie wyobraża sobie, że ten znów będzie próbował ją urobić, ale tym razem nawet nie próbuje zabrać głosu.
    No może tylko raz, kiedy orientuje się, że Su Jin kupuje więcej niż potrzeba.
    - Ale ja nie potrzebuję tyle… - rzuca mu cicho. – Tabletki wystarczą – zapewnia zaraz, bo naprawdę nie czuje się dobrze z faktem, że ktoś na niego tyle wydaje. Odruchowo wciska mężczyźnie do kieszeni te funty, które miał przy sobie. Żeby choć trochę długu oddać mu od razu. Wie, że to zdecydowanie za mało, ale w tej chwili nie jest w stanie zrobić nic więcej. Zaciska mocno wargi spoglądając na zakupy w oniemieniu. Odruchowo kiwa głową, chociaż nie jest do końca pewien jak użyć stabilizatora i do czego potrzebna mu jest ta maść. Przecież opuchlizna sama zejdzie prędzej czy później. W końcu uznaje, że da sobie z tym wszystkim radę i odruchowo kłania się Su Jinowi.
    - Dziękuję – powtarza raz jeszcze. – Tak, poradzę sobie – zapewnia obdarzając go szerokim uśmiechem i przyciska leki do piersi. – Jutro będzie Pan o tej samej porze w kawiarni? To zarezerwuję stolik – stwierdza zaraz, od razu chcąc go zapewnić, że tak czy inaczej dług spłaci. Nie chciał nikogo wykorzystywać, a tym bardziej nie kiedy ten tak wiele dla niego już zrobił. – I przygotuje okropnie słodką kawę z waniliowym syropem, dorzucę do tego ciasto dnia, chyba że będzie słabe… to skończymy z brownie – kiwa jeszcze głową, jakoś tak nie mogąc przestać paplać.
    Cholera, Felix! Weź się wreszcie zamknij i daj mu odejść! strofuje się w myślach, ale to na niewiele się zdaje. Dalej stoi i czeka, choć właściwie nawet nie do końca wie na co. Wtedy to do niego dociera. Po prostu nie chce jeszcze wracać do domu, a kiedy puści Su Jina wolno nie będzie miał wymówki, która uciszyłaby jego sumienie. Będzie musiał wrócić do szarej rzeczywistości. Szlag by to wszystko!

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  67. Już chce protestować, mówić że w takim razie sam Su Jin nie byłby w stanie lepiej parzyć herbaty od kogokolwiek w Woodwick, ale zamyka usta zanim cokolwiek z nich wypływa. Zaciska wargi gryząc się przy tym w język. Jeszcze go kiedyś przyłapie na parzeniu herbaty w ten normalny sposób i nie omieszka mu tego wypomnieć.
    Zaraz też mężczyzna mówi coś tak absurdalnego w jego mniemaniu, że zapomina o tym całym mistrzostwie w zaparzaniu herbat i innych naukach. Rozdziawia nawet na moment usta, patrząc na niego w szczerym szok.
    - Herbata gotowana na mleku? – kręci lekko głową i aż wzdryga się na samą myśl o tym dziwnym napoju. Nie, nie jest nawet w stanie wyobrazić sobie smaku takiego napoju. – Brzmi okropnie – komentuje zanim zdoła powstrzymać swoją niewyparzoną gębę, ale co poradzić? Nawet myśl o tym, że miałby taką spróbować go krzywi.
    - To ja jednak zostanę przy czarnej herbacie… lub zielonej… zakrapianej mlekiem lub nie – stwierdza tylko. – Skoro Pan krzywdzi kawę, ja pokrzywdzę herbatę – kiwa głową w mocnym postanowieniu, by dotrzymać sobie danego słowa. Odeszła mu ochota na wszelkie próby dotyczące innych herbat i innych smaków.
    Zastanawia się też nad granicami jakie posiada. Granicami, które do tej pory tak chętnie przesuwał. Czyżby wreszcie zaczynały się gdzieś tam klarować? W pewnych obszarach, rzecz jasna, bo na pewno nie wszędzie. Doszedł do wniosku, że herbata gotowana na mleku z pewnością jest granicą, której nie potrafiłby przekroczyć. Z drugiej strony, może gdyby nie wiedział, że właśnie tak była zrobiona to nie byłby w stanie tego powiedzieć? Kurczę… sprawa gustu i granic była sporna i chyba wciąż otwarta.
    Zanim orientuje się co się dzieje, mężczyzna łapie go za rękę. Robi to tak delikatnie, że poddaje się jego dotykowi. Obserwuje go uważnie, ale nie protestuje. Krzywi się tylko czasem, gdy jego ręce dotykają bardziej bolesnych obszarów i wciąga głośno powietrze na wiadomość o bólu. Przyjmuje to do wiadomości. Nie jest przecież jakimś tam specjalnie wrażliwym na ból chłopakiem. Przygotowuje się na jego nadejście ale i tak z gardła wyrywa mu się nikły jęk. Czerwienieje wówczas na twarzy, czując że zbłaźnił się przez to wszystko.
    - Tak, zapamiętam – mamrocze obserwując stabilizator. Może ręka po nastawieniu nie przestała magicznie boleć, ale na pewno poczuł w niej różnicę. Oddycha głęboko, pozwalając mu na pozostałe zabiegi, a gdy ten końcu, wpatruje się prosto w jego oczy. – Jest pan lekarzem? To jest, uczy pan medycyny? – dopytuje z czystej ciekawości, bo przecież jest to jak najbardziej możliwe. Przynajmniej tak mu się wydaje, bo profesjonalnie zajął się jego urazami.
    - Dziękuję – dodaje po raz kolejny i kiwa głową w zrozumieniu. – Tak, będę uważał – zapewnia, oddychając zaraz głęboko. Czas zostawić go w spokoju, odpuścić i zmierzyć się z własnymi lękami oraz szarą rzeczywistością. – To… do zobaczenia jutro w kawiarni – dodaje jeszcze i dziękuje mu machinalnie raz jeszcze, zanim odchodzi w swoją własną stronę.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  68. — Nie wiem, czy chciałbyś wstydliwą i uległą żonę, czy może bardziej taką, która doskonale wie, co robić… sądzę jednak, że powinieneś doświadczyć tego i tego — stwierdza przekornie, w słowach zamykając przeświadczenie o tym, że mogłaby mu to dać; że mogłaby ofiarować mu naprawdę wiele; że mógłby zatopić się w doznaniach i dryfować, doświadczając przyjemności, od której nie chciałby się odwrócić.
    Uśmiecha się pod nosem, słysząc jego odpowiedź. Przez moment zastanawia się, czy naprawdę poradziłby sobie z tym wszystkim – z jej apetytem i tempem, które by narzuciła. Convalliana przesuwa wzrokiem po jego idealnej sylwetce, a grzeszna wyobraźnia pokazuje, jak mała by była, gdyby Su-Jin znalazł się u góry – gdyby przejął kontrolę, którą chętnie by mu oddała, aby samodzielnie doświadczył wszystkiego, co do tej pory było mu obce; aby zrozumiał, że dotyk może być przyjemny. I jest to w jakiś sposób dziwaczne, inne i przerażające – to, że ta plugawa chęć rośnie w jej duszy i staje się tak ogromna, że przez moment niemal czuje wampirze ręce przy sobie – ręce, które znikają pod jej koronką i palce, które dotykają skóry.
    — W porządku — odpowiada krótko, kiedy Su-Jin zgadza się polecieć z nią do Francji. Wciąż jest trochę zawstydzona, nie wie, jak zareagować, ale cieszy się, że wampir będzie tuż obok niej. Wie też, że jest jej potrzebny. Że tak zwyczajnie, tak po prostu... go potrzebuje.
    Przygryza dolną wargę od wewnątrz, słysząc słodkie określenie. I to nie tak, że nikt nigdy nie nazywał jej w ten sposób; była wszystkim tym, co uciekło z męskich ust, a co było delikatne i miękkie, ale do tej pory nic to dla niej nie znaczyło. Teraz gdy Su-Jin wplata w zdanie to określenie, czuje, że jej serce zatrzymuje się o jedno uderzenie, tracąc rytm, a potem wraca do normalnej pracy.
    Pozwala, aby pociągnął za jej dłoń, a potem siada obok niego, zajmując miejsce. Zawija kosmyk włosów za ucho i patrzy w stronę albumu ze zdjęciami. Uśmiecha się mimowolnie, gdy wampir pokazuje jej zdjęcie ze staruszką. Zaraz potem przygląda się innym fotografiom – przesuwa spojrzeniem po sylwetkach, a potem skupia wzrok przy Su-Jinie, który ubrany jest w luźne, typowo indyjskie szaty. Wygląda… inaczej.
    — To niesamowite — przyznaje, nie odrywając wzroku od albumu. — Chyba zaczynam już rozumieć, dlaczego kolekcjonujesz zdjęcia i jak wiele mogą one pokazać — dodaje, a w jej głosie słychać pewną łagodność i czułość.
    Śmieje się cicho, gdy Su-Jin pyta o kontrast.
    — Tak. Nie obraziłabym się, gdybyś chodził tylko w samych luźnych spodniach — stwierdza zaczepnie, spoglądając w jego stronę. Wyciąga rękę, aby sięgnąć palcami do kilku kosmyków jego włosów i odgarnia je z męskiego czoła. — Ale twoja elegancka wersja też jest całkiem niezła.
    Kiedy nie ma już więcej zdjęć do oglądania, Convalliana wstaje i chwyta za dłoń wampira, łącząc razem swoje i jego palce w ciasnym uścisku. Czuje ciepło bijące od Su-Jina i to, jak jego ręka chowa jej rękę w tym dość zwykłym, prawie neutralnym geście. Choć dla niej znaczy to o wiele więcej.
    Las o tej porze roku jest niezwykle cichy i wydaje się dość mglisty. Drzewa rosną tutaj ciasno przy sobie, korony drzew sięgają nieba i tworzą zielony sufit, przez który wdzierają się pojedyncze promienie słońca – w powietrzu czuć zapach kory i leśnej ściółki, a w tym wszystkim majaczy gdzieś coś słodkiego i żywego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Demonica bierze oddech, napełnia płuca wieczornym powietrzem i odwraca się do Su-Jina, uśmiechając się mimowolnie. Wędrówka przez las nie jest trudna, ale przez wilgoć pot zbiera się przy czole i szyi, a to sprawia, że Convalliana zaczesuje włosy w tył i wyciera dekolt palcami.
      — Złap mnie, jeśli potrafisz… — rzuca nagle, tak prowokująco, niemalże uwodzicielsko i erotycznie, zupełnie jakby obiecywała mu coś, czego jeszcze nigdy nie miał, a co dostanie, jeśli zdoła wyciągnąć do niej ręce.
      Potem delikatnie odpycha od siebie wampira i ucieka w dal, niejako rzucając wyzwanie, aby ruszył jej śladem. Posyła Su-Jinowi uśmieszek i znika za kolejnym drzewami, używając do tego demonicznych mocy – w końcu opiera się o pień, chaotycznie biorąc oddech i patrzy przed siebie, próbując usłyszeć jakiś szelest. Próbując wyłapać, gdzie jest Su-Jin.

      CONVALLIANA

      Usuń
  69. Zrezygnował z zajęć w szkole na rzecz pracy w kawiarni. Musiał skupić się na tym co w tej chwili było ważniejsze, a przecież miał na utrzymaniu swoją małą rodzinę. Od rana krząta się po kawiarni, zarażając klientów uśmiechem, a przy ulubionym stoliku Su Jina stawia karteczkę z rezerwacją na daną godzinę. Mniej więcej pamięta, o której mężczyzna przychodzi gwałcić kawę swoimi słodkimi upodobaniami i nawet wyczekująco zerka na wskazówki zegara, gdy te leniwie suną po jego tarczy. W międzyczasie dostaje wiadomość od kumpla z zadaniami, które powinien uzupełnić na kolejny dzień i z westchnieniem spogląda na samotnie leżący plecak z książkami w kącie za ladą. Niemal przegapia moment wejścia Su Jina, ale gdy tylko słyszy jego głos, rozpromienia się automatycznie.
    - A może zaszalejemy trochę z tą profanacją? – proponuje, przedstawiając mu ofertę innych syropów niż waniliowy. – Irish Cream jest świetnym zamiennikiem wanilii, dodaje pikanterii – proponuje, podając mu słodką kawę z tym syropem w testowym kubeczku, dla posmakowania. – Jeśli chodzi o ciasta to dzisiaj proponuję podwójne brownie. Obrzydliwie słodka zlepka. Jeśli jednak chciałbyś coś dla przełamania słodyczy kawy to może sernik domowej roboty naszej niezastąpionej Marthy… albo szarlotka na gorąco z waniliową gałką lodów i bitą śmietaną wadliwej jakości? – rzuca kilka pomysłów, kręcąc się jeszcze chwilę przy ladzie, aby sprawdzić czy przypadkiem o czymś nie zapomniał. Brzoskwini nie proponuje, bo po cichu liczy na to, że ostatnie dwa kawałki ciasta będzie mógł zabrać do domu. Uwielbia wszystkie pomarańczowe owoce i stara się wykorzystać fakt, że tu pracuje. Czasem dostaje coś do domu dla połechtania własnych kubków smakowych.
    - Na decyzję pozostało panu piętnaście minut. Po tym czasie idę na przerwę – rzuca jeszcze pół żartem pół serio. Faktycznie może sobie pozwolić na półgodzinną przerwę. Zamierza ją przeznaczyć na odrobienie paru zadań z matmy, zajmując jeden ze stolików. Liczy na to, że do tej pory któryś się zwolni. Jednocześnie samą przerwę może zrobić sobie później. Nie specjalnie zależy mu na tym, by ta była akurat teraz.
    Zerka na swój nadgarstek i unosi go w górę, żeby Su Jin mógł przyjrzeć się dokładniej założonemu stabilizatorowi. Zrobił to zgodnie z jego instrukcjami, więc ma nadzieję że wszystko gra, ale diabli wiedzą.
    - Dobrze – rzuca odruchowo, po czym wzrusza ramionami. – To znaczy… lepiej niż wczoraj – poprawia się, bo przecież nie chce mu kłamać. – Głowa już mnie tak nie boli, a nadgarstek ma się lepiej – zapewnia. – Jest jeszcze spuchnięty, przeszkadza trochę w wykonywaniu prac, ale do przeżycia – zapewnia. – Nie wiem tylko czy za luźno tego nie założyłem – przyznaje się. – Rano zrobiłem to zdecydowanie za mocno, ale teraz wygląda na to, że wszystko jest okay – dorzuca, po raz kolejny wzruszając ramionami. – Na uczelni wszystko gra? Nikt nie dał Panu popalić za bardzo? – interesuje się dla podtrzymania rozmowy. Jakoś tak ma ochotę poznać tego ciekawego człowieka trochę lepiej, choć najprawdopodobniej robi to nieumiejętnie. Odchrząka, orientując się że wchodzi w jego życie z buciorami w naprawdę bezczelny sposób. Nawet trochę czerwienieje przez to na twarzy i mruczy pod nosem ciche „przepraszam”, ale dalej uparcie wpatruje się w jego tęczówki czekając na odpowiedź.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  70. Przyciska plecy do kory i oddycha ciężko, próbując jednak zapanować nad kolejnym wdechem. Chce być niesłyszalna; chce być jedynie cieniem, którego Su-Jin nie wywęszy. Jednak gdzieś podświadomie pragnie zupełnie czegoś innego – pragnie, aby wampir wyciągnął do niej swoje dłonie zawsze i wszędzie; aby przedarł się nawet przez największy mrok tylko po to, żeby do niej dotrzeć; aby być blisko.
    Wie, że w tym momencie to wszystko jest głupie i dziecinne. Wie o tym, a mimo to nie ma zamiaru przestać – las wydaje się idealnym placem zabaw, a chylące się ku zachodowi słońce pozwala skryć się w cieniach, przemknąć gdzieś dalej i umknąć przed czyimś wzrokiem. O tej porze raczej nikt nie zapuszczał się tak głęboko w bór. Wokół słychać było tylko ciszę, niczym niezmąconą ciszę – gdzieś dalej wiał wiatr, przesuwając liście, gnając gdzieś we trawach. A tak poza tym pustka. Nic.
    Odgarnia z twarzy włosy i jedynie bierze kolejny oddech, a czuje przy sobie obecność Su-Jina. Jego ręka przy jej szyi, palce, które doskonale wyczuwają jej szybszy puls – palce stykające się z jej wilgotną, gorącą skórą. Jej usta łapiące tlen, lekko rozchylone, rozkosznie miękkie i zwilżone językiem.
    Przymyka oczy w momencie, w którym wampir pochyla się do niej i nie opiera się, gdy wdycha jej oddech – gdy jest tak blisko, że niemal zgniata jej ciało swoim naporem, swoją obecnością i byciem. Wypełnia przestrzeń wokół i sprawia, że Convalliana nie może odwrócić wzrok od jego twarzy – nie może, a przede wszystkim nie chce.
    Dostrzega jego czerwone oczy i w jakiś dziwny sposób daje się uwieść temu spojrzeniu, choć nie to jest celem Su-Jina. Ma tego świadomość, ale patrząc w jego krwiste tęczówki, w te dwa rubiny świecące zagrożeniem, demonica pragnie wydobyć z nich coś więcej. Coś bardziej wyrazistego. Coś, co będzie należeć tylko do niej. Samolubnie wierzy w to, że jest w stanie przejąć każdą część Su-Jina dla siebie.
    — Obiecujesz, że mnie złapiesz? — pyta szeptem przy jego ustach i patrzy mu prosto w oczy. Trąca nosem jego nos, a potem pozwala sobie, aby zieleń jej tęczówek skryła się za czernią. Convalliana przechyla delikatnie głowę, a potem porusza nadgarstkiem, a niewidzialna siła wystrzeliwuje w sylwetkę wampira i odpycha jego ciało od jej ciała.
    — Pobaw się ze mną, Han-gyeol — odzywa się dusznym, gorącym głosem.
    I choć demonica odczuwa nagły chłód, choć chciałaby się zbliżyć, podejść, objąć szyję Su-Jina, wykonuje jeszcze raz podobny gest – wtedy patrzy jak Su-Jin z impetem zostaje odrzucony w stronę drzewa. Jak obija się o pień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykorzystuje ten moment, posyła mu swoje czarne spojrzenie i znów ucieka. Tym razem jednak zaczaja się przy pobliskim drzewie, a kiedy wychwytuje ruch, rzuca się w tamtą stronę – dopada do męskiego ciała, powala wampira i unieruchamia mu ramiona swoimi kolanami, gdy dosiada go w ten sposób, górując. Patrzy po jego twarzy z pełnym satysfakcji uśmieszkiem, przygryzają dolną wargę, a potem sięga dłonią do jego szyi – kciukiem dotyka malinki i delikatnie wbija w skórę pazur, a kiedy ten pokrywa się krwią, Convalliana wsadza palec do ust i mruczy z zadowoleniem.
      — Postaraj się bardziej — powtarza jego słowa, a chwilę później gwałtownie odrywa się od niego i ucieka. Znów biegnie przez las, wciąż czując wampirzą krew w ustach, wciąż się uśmiechając i pokonując kolejny odcinek zarośniętego terenu – pot spływa po jej szyi, oddech rwie się w płucach, a sukienka klei się do ciała. Wilgoć dotyka jej pleców, wspina się po obojczykach i sprawia, że ciało reaguje – jest teraz wrażliwsze.
      Rozgląda się wokół, chłonąc spojrzeniem mrok i szereg drzew. Przyjmuje zapach lasu, napełnia nim płuca i po prostu jest. Tu i teraz, trochę zmęczona, ale słodka, gorąca i równie wilgotna jak las. Opiera się o jedno z drzew, wstrzymując oddech, i nasłuchuje – w końcu to ona była ofiarą.

      CONVALLIANA

      Usuń
  71. [Zawsze dziwnie się czuję jak ktoś mnie kojarzy, ale cieszę się i tak, żyję ;)
    Dziękuję Ci bardzo za wszystkie miłe słowa i cieszę się, że Ci się podobało. A co do imienia to akurat był trochę przypadek.
    Skoro na wątek porywasz, to nie odmawiam, bo na pewno będzie coś super. Su-Jin jest niesamowicie ciekawą postacią, niesamowicie rozpisaną. Szalenie mi się podoba taka koncepcja wampira jako istoty powstałej z połączenia ducha i ciała, jak i wszystkie motywy fobii. Tak zastanawiam się nad relacją i skoro Su-Jin to filozof, do tego zafascynowany Indiami to może mógłby jako tako zrozumieć Shankara i jego sposób myślenia? Raczej by do siebie nie byli wrogo nastawieni, ale obaj wydają się dość zamknięci w sobie, co mogłoby im utrudnić relację. Tak pierwsze co mi do głowy przychodzi to relacja oparta na intelektualnej fascynacji wspólnymi tematami. Drugie co mi przychodzi do głowy - skoro Su-Jina ciekawi tajemnica miasteczka, a Shankar trochę prowadzi swoich własnych badań nad niektórymi ze zjawisk dotykających Woodwick, to mogłoby być też ciekawym punktem zaczepienia (tu by można było iść w stronę wzajemnej pomocy, jak i w próbie manipulacji, by dowiedzieć się czegoś). No nie wiem, daj znać co myślisz i czy może masz jakieś inne pomysły. ;)
    No i tak, wyczuwam ciekawy duet... Jacyś niedorobieni ci wszyscy Azjaci xD]

    Shankar

    OdpowiedzUsuń
  72. Być może powinna być bardziej zachowawcza, ostrożniejsza, gdy zmusza Su-Jina, aby za nią biegł – aby wskoczył za nią w otchłań, zupełnie ignorując to, co dzieje się wokół. Bo nie liczył się czas, przestrzeń i nie liczyło się nic, co nie był nim i nią – i o to chodziło. O to przekonanie, że świat zamyka się w jej i jego oddechu; że ona, tak nieuchwytna, eteryczna nimfa pozwoliła sobie przystanąć, zapuścić korzenie i zaryzykować, mimo że doskonale zna ryzyko; mimo że nie do końca ufa własnym emocjom.
    Oddycha ciężko, uśmiechając się mimowolnie. Uśmiechając się jak wolność, słodko jak miód, delikatnie jak porcelana – jest w tym wszystkim i nie ma jej wcale. Jest tuż obok, ale gdzieś daleko. W tym, co znane i nieznane, wciąż chcąc biec w stronę bezpiecznych ramion; chcąc schować się w murach, które mogłaby nazwać domem.
    Rozgląda się po lesie. Chłonie wzrokiem pnie i cienie, mech i leśną ściółkę; wpatruje się w ciemne niebo, które widoczne jest przez sufit z listowia; dostrzega wędrujący po niebie księżyc, przez moment złudnie czując jego uwagę przy swoich policzkach. Wyciąga szyję, cieszy się momentem – z jej ust umyka sapnięcie, gdy czuje męskie dłonie przy swojej szyi. Patrzy po twarzy Su-Jina, obserwując idealność rys, chłód skóry i barwę tęczówek, które teraz przypominają jej płynne, czerwone wino, które do tej pory piła prawie każdego wieczoru przy rozpalonym kominku – nie odczuwa jednak tożsamej z tym samotności, a raczej coś zupełnie innego. Jakby coś pewnego; coś, co należy tylko do niej i czego nie umie zdefiniować.
    Obejmuje jego nadgarstek dłońmi, próbując się wyrwać i warczy krótko. Zaraz potem Su-Jin dociska jej ciało do mchu i liści, które pokrywają czarną ziemię – świat wydaje się przez moment niemożliwe mały i nieznany. Daje sobie chwilę, aby odetchnąć; aby wziąć oddech i móc przyjąć kontrolę kogoś innego; aby móc przejąć jarzmo kogoś, komu ufała. Przez moment jeszcze upewnia się, czy to na pewno Han-gyeol – czy to on, a nie Earl, ale Earl pachnie tytoniem i piżmem, a Su-Jin lodowcem; pachnie jak górska, źródlana woda, jak mroźny poranek i podmuch arktycznego wiatru, który szczypie w policzki.
    — Może po prostu chciałam, żebyś mnie znalazł — stwierdza niemal kusząco, słodko i niewinnie, obserwując jego kolejny ruch. Kiedy czuje jego oddech przy szyi, a potem język zlizujący z jej skóry krew, przestaje oddychać. Jest w tym coś niebywale intymnego, ciężkiego i lepkiego.
    Warczy raz jeszcze, gdy Su-Jin uruchamia jej nadgarstki jedną ręką i w momencie, w którym męska dłoń dotyka jej obojczyków, Convalliana czuje coś, czego nie powinna czuć; nagły dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa i wgryza się w kark. Ciało reaguje, napina się, staje się elastyczne.
    Su-Jin dociska palce do jej serca, a ona przymyka oczy i przełyka z trudem ślinę, wstrzymując w gardle jęknięcie. Słyszy jego głos, ale przez to, że zaczyna szumieć jej w głowie, sylaby wydają się docierać do niej z opóźnieniem, zupełnie jakby nagle zanurzyła się w gęstej i gorącej cieczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale gdy wampirze zęby przebijają jej skórę, a Su-Jin mocniej naciera na jej szyję, jęk, który do tej pory rozrywał jej krtań, umyka przez usta i przejmuje przestrzeń. Convalliana nie pozwala sobie być jednak bierna, a korzysta z okazji, uwalnia ręce i opiera je o tors mężczyzny – zaraz potem przekręca się i tym razem to ona góruje. Jej ogon pojawia się niemal od razu, sprawnie owijając się wokół szyi wampira, a siedząc na Su-Jinie okrakiem, dociska kolanami jego ramiona i uśmiecha się pod nosem.
      Zsuwa się z niego, mimowolnie ocierając się ciałem o jego ciało, chwyta jego podbródek i odchyla głowę – wtedy jej ogon łapie Su-Jina mocniej za szyję i obnaża część nieskazitelnej skóry.
      — Gdybym chciała cię zabić, już dawno byłbyś martwy, kochanie... — mruczy pod nosem, a potem dociska usta do jego skóry i zasysa mocno, zostawiając po sobie kolejny czerwony ślad. Nie czeka zbyt długo, a pojawia się kolejny z nich. Z zadowolonym pomrukiem przesuwa językiem po każdej z malinek i zahacza o jedną zębami, smakując jego krwi. — Smakujesz jak babeczka kajmakowa… — szepcze przy jego szyi. — Tak samo słodko.

      CONVALLIANA

      Usuń
  73. [Nie chciałam przybywać do Ciebie bez przeczytania KP Cho Su-jina, ale właśnie nadrobiłam całość i... jestem w ciężkim szoku, jak ta postać jest pięknie przemyślana/dopracowana. Bije od niej pewna dostojność, surowość i powaga wyniesiona z doświadczeniem, ale również nieprzyswajalność czasów, w których przyszło mu żyć. Pomysł niebanalny i tak ładnie spisany, że przyjemnością było czytać.

    Jeśli miałabyś chęć zagrać coś prostego, ale emocjonującego, to przyszło mi na myśl, że Cho mógł na głodzie zaatakować mojego Pana (domyślam się, że w ciele ludzkim jest nie do rozpoznania jako Bergest, szczególnie, że emanuje silną energią witalną, która mogła zachęcić wampira do pożywienia się nim). Zaraz po pierwszym zassaniu się, krew oczywiście by mu zaszkodziła, jako że drugą formą jego ciała jest czarny pies. Nie wiem czy ma to duży sens, czy nie, ale odwróciłabym po prostu rolę - z drapieżnika, stałby się ofiarą. A mój też stałby w rozkroku pomiędzy chęcią pomocy mu, a chęcią zostawienia kogoś, kto prawdopodobnie miał w planie go zabić.

    Od tego można wyjść już w dowolnym kierunku. Daj tylko znać, czy nie jest to zbyt cliche.]

    Jonathan Crane

    OdpowiedzUsuń
  74. Daleko jej do bycia bierną. Daleko do tego, aby się wstydzić własnych reakcji, własnego ciała – ciała, które było tak elastycznie piękne, wilgotne; które było posągiem wzniesionym z kości słoniowej. Ozdobione w perły i złoto, w diamenty i róże – była teraz najpiękniejszą wersją siebie. Tak upojona tym, co się dzieje; tym, co wokół – upojona Su-Jinem, jego rękoma, jego zębami, jego ciałem, zupełnie jakby idealnie pasował do jej szkieletu obitego w najdoskonalszą skórę.
    Zupełnie jakby uzupełniał każdą kość, wypełniał pustkę i przekształcał to w coś lepszego; w coś mistycznego; w coś… znaczącego.
    Obserwuje jego twarz, zachwycona rysami, zachwycona tańczącymi po skórze cieniami, zapachem leśnej ściółki, wilgotnego, dusznego powietrza i tańczącej wokół mgły – chłonie ten widok, a czarne oczy wydają się bezdenną krainą. I choćbym kroczył ciemną doliną...
    Convalliana ma nadzieję, że Su-Jin nie tyle, ile ulęknie się zła, ale pokaże jej swój instynkt; to, jak bardzo chce, żeby robiła z nim to wszystko – żeby była tak niemożliwie blisko, aż będzie oddychać jej zapachem; aż przejmie jej oddech i jej ciepło; aż zginie w jej aurze, dławiąc się zapachem agrestu, wanilii i cynamonu.
    Smakuje jego szyi, przesuwa językiem, dotyka oddechem, napełnia płuca zapachem i jest, i czuje, tu i teraz, właśnie w tym momencie, niemal poddając się temu, co zakazane. Ma ochotę pójść o krok dalej – wsunąć język pod jego ubranie, smakować skóry dalej i więcej. Oznaczyć męskie ciało, zadrapać ramiona i pierś, a potem ujarzmić pod sobą drapieżnika, który mimo wszystko był silniejszy od niej – który teraz, leżąc pod nią w ten sposób, być może czekał tylko, aż nadejdzie dobry moment, aby zaatakować. I to wydaje się najbardziej podniecające; to, że mając teraz kontrolę, mogła ją stracić w zaledwie chwilę, w zaledwie jedno uderzenie serca.
    Jego ręce są wszędzie – owijają się wokół niej jak węże, ale to nie ona jest ofiarą. To nie ona wydaje się kusić, obiecywać i przeklinać, a mimo to poddaje się jego dłoniom i palcom. Poddaje się temu, dysząc ciężko i ocierając się o leżącego pod nią wampira, który wyzwala w niej to, co najgorsze. To, co cholernie grzeszne, aż Convalliana czuje zapach swoich feromonów – czuje własne pożądanie; to, że normalnie sięgnęłaby dłońmi do męskich bokserek, podciągnęła sukienkę i dosiadła kochanka, ujeżdżając go, aż osiągnęłaby spełnienie; aż jej ciało zastygłoby w erotycznym tańcu, tak kruche, tak porcelanowe, tak niemożliwie piękne.
    Ale nie posuwa się dalej – nie dąży do tego, aby zainicjować seks; aby zażądać od Su-Jina czegoś więcej. Wie, że to nieodpowiednie; wie to doskonale, a mimo to balansuje przy cienkiej granicy i niejako próbuje zdystansować się od własnych emocji, mokrych ud i frustracji wrzącej pod skórą.
    — Tak… szkoda też, że od czasów Rzymu nienawidzę brzoskwiń — mamrocze mu niemal w usta, a potem ulega jego dłoniom jeszcze raz, gdy łapie za jej włosy i przyciąga bliżej siebie.
    Przez moment chciałaby się złamać, skruszeć i go pocałować; mocno, bezlitośnie, nieskazitelnie, niszcząc całą niewinność; niszcząc zdrowy rozsądek i wzniecając ogień, a wtedy przyglądałaby się jak płonie tańczą wokół niej i nawet nie cofnęłaby się o krok. Pozwoliłaby sobie spłonąć, sczernieć i obrócić się w proch, bo tyle byłaby w stanie oddać, aby posmakować jego ust – aby sprawdzić, jak jego usta pasują do jej ust; jak układają się w muśnięciach, jak wypełniają malinową fakturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Su-Jin zmienia układ, a ona ląduje w ściółce tuż obok niego, dysząc ciężko. Patrzy w jego stronę, podziwiając męską twarz – jest obrzydliwie piękny. Tak piękny, że najchętniej schowałaby jego oblicze gdzieś głęboko pod ziemią i zatrzymała je tylko dla siebie.
      Wyciąga dłoń, żeby oprzeć palce o jego policzek i przesuwa po skórze opuszkami, a jej dotyk tym razem jest delikatniejszy. Przypomina puch, wierzchnią warstwę kwiatowych listków. Nie przejmuje się nawet tym, że czuje przy sobie krople deszczu – deszcz przebija się nieśmiało przez korony drzew i dociera do leżących sylwetek, zmywając grzech.
      Convalliana bierze oddech i ucieka wzrokiem w górę, obserwując ciemne niebo. Oddycha głęboko, uśmiechając się mimowolnie – tak wolna, tak piękna, tak wyzwolona. Drugą dłonią dotyka swoich warg i czuje swój uśmiech; czuje... szczęście.
      Obserwuję kobietę i mężczyznę. Dwa ciała zbyt blisko siebie – jego ciało, które nie powinno dotykać jej ciała; jej ciało, które poddaje się dłoniom, które należałoby odciąć. Patrzy w stronę tych sylwetek, sylwetek zbyt blisko siebie. Oczy mu płoną – gniew sprawia, że ciało drży. Mocno zaciska szczękę, dyszy przez nos i wie już, że najpierw powinien pozbyć się mężczyzny. I tak nic nie znaczył. I tak był nikim, a jeśli zniknie i jego laleczka znów będzie sama, samiutka i bezbronna, wtedy zrozumie, że tylko on powinien być tak blisko.

      CONVALLIANA

      Usuń
  75. [Ja w takim razie jako nieco nie ogarniające stworzonko pozwolę sobie spytać: czym dokładnie żywi się Cho? Wiem, że energią, ale jak ją pozyskuje? Czy to jest to coś podobnego do energii chi i można ją spotkać w żyłach/w punktach ciała? Czy może jednak da się ją pozyskać w inny sposób, nie będąc narażonym na wspomniany przez CIebie bliski kontakt z ofiarą? Przybliżysz mi ten temat, żebym mogła sobie to zobrazować lepiej do przyszłych wątków? 
    Rozumiem Twoje obawy odnośnie wizji wątku, które zresztą są słuszne - ważne, żeby scenariusz odzwierciedlał charakter postaci, więc... burze mózgów czas zacząć! Przyznam otwarcie, że trudno mi ich powiązać, jako, że oboje wydają się niejako samotnikami. le może gdy pójdziemy w neutralno-negatywny grunt, będzie nam łatwiej? Pomyślałam sobie, że John jako Bargest może być wyczulony na energię i bodźce zewnętrzne z nią związane, co zresztą opisałam w karcie postaci. Może nie wiedzieć kim dokładnie jest Cho Su-Jin (rasy z rejonów azjatyckich nie są mu szczególnie znane), ale w naturalny sposób może wyczuwać w nim mieszankę różnych ludzkich energii - ten aspekt na pewno wzbudziłby jego ciekawość. Być może więc był czas, gdy w ukryciu obserwował Cho, chcąc dowiedzieć się o nim więcej. To, co zaobserwował, to łatwość, z jaką Cho nawiązuje relacje - jak manipuluje i ugina wolę innych pod swoją modłę. John jest tego przeciwieństwem, niegdyś szukał integracji z ludźmi, ale naturalnie budzi u nich bardziej przygnębienie, niżeli pozytywne emocje - trudno mu pozyskiwać ich aprobatę. W tym kontekście może podświadomie zazdrościć Cho jego aury i charyzmy. A żeby zacieśnić między nimi więzy jeszcze przed poznaniem się postaci, może nawet wplotłabym odrobinę obsesji. Po tygodniach obserwacji John zbliżałby się do niego bardziej, i bardziej... mniej ostrożnie, ciut bardziej nachalnie. To mógłby być dobry moment dla Cho, by w końcu zareagować - prawdopodobnie szybko zorientowałby się w tym, że jest obserwowany, ale jeśli dobrze wyczuwam Twoją postać, to jako istota długowieczna, dojrzała i cierpliwa, z początku pewnie by to ignorował, stwierdzając, że w którymś momencie obserwator zniknie. Ale że tak się nie działo, mogło dojść między nimi do spięcia. 
    Może Cho zdecydowałby się do niego w końcu odezwać? Myślę, że kwestię krwi możemy zostawić sobie na potem. Zobaczyć jak rozwinie się ich pierwsze spotkanie. John na pewno nie odkryje się z tym, kim jest. W obliczu pierwszej rozmowy będzie raczej chciał wmówić mu, że jest nim po prostu zainteresowany w sposób... romantyczny? A zaznaczę, że John jest najmniej romantyczną istotą, jaką można spotkać - lepsze jednak udawanie pozytywnych emocji, niż przyznanie się do antypatii. W głowie czułby bowiem raczej zazdrość (że Cho pozyskuje łatwo pobratymców), ciekawość (kim jest ta istota?) i niechęć wobec tego, co już widział (odbieranie energii ludziom). John jest na to szczególnie wyczulony, bo sam miał eks-żonę, czarownicę, która zabrała mu 5-10 lat życia, używając do tego jego energii duchowej, co do tej pory uznaje za zdradę. Obserwowanie podobnego precedensu u Cho mogłoby budzić więc jego wewnętrzną frustrację, może nawet napędzałoby to jego obsesję, bo chciałby zapobiec pożywianiu się na innych, jednocześnie nie wiedząc, jak to zrobić. Kolejny powód do frustracji. Podsumowując - Cho budziłby w nim wiele niechcianych emocji.
    Nie wiem co o tym sądzisz i czy jesteśmy w stanie z zalążku tego pomysłu coś ugrać? Ale to jedyne, co przyszło mi na myśl, gdy chciałam tych samotników połączyć, żeby nie iść w banał.]

    Jonathan Crane</b.

    OdpowiedzUsuń
  76. [Tym bardziej... ;)
    Bardzo mnie to zaciekawiło, więc w ogóle chętnie bym poszedł w tym kierunku i trochę poodkrywał ile w tym wszystkim jest ducha, a ile ciała.
    Okej, w takim razie myślę, że możemy zrobić tak. Skoro Su-Jin stosunkowo niedawno się tu wprowadził, a Shankar siedzi nad swoim jeziorem od dobrych 70 lat, to oczywiste, że traktuje to jako swój teren i zainteresowałby się nowym sąsiadem. Może przyszedłby się przywitać na zasadzie uprzejmości, by przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej, albo spotkaliby się jakoś przypadkiem w okolicy, bo Shankara jednak ciągnie do natury i w czterech ścianach nie do końca się czuje komfortowo. Pewnie obaj już na dzień dobry wyczuliby, że nie są ludźmi. Myślę, że tu Su-Jin by pewnie mógł szybko zorientować się kim jest Shankar, bo na pewno miał okazję nie raz natrafić na jakiś z podgatunków nagów (chyba w koreańskim folklorze lub mitach też występują, skoro występują w buddyzmie?). Shankarowi pewnie poszłoby trochę trudniej, choć indyjskie wampiry z tego co kojarzę też powstają ze zwłok opętanych przez ducha lub demona, więc koncepcja nie byłaby mu obca. Raczej po prostu Shankar niewiele świata widział poza odludziami w Indiach i na Sri Lance, a teraz poza Woodwick. Tu myślę, że całe nastawienie Shankara do Su-Jina by mogło mocno być związane z pierwszym spotkaniem. Shankar mógłby zrobić nawet małą prowokację, by wyczuć intencje Su-Jina (poprosiłby go o jakąś pomoc, udawał, że ma jakieś zmartwienie itp.), opcjonalnie gdyby spotkali się na łonie natury to może wpadli na siebie w sytuacji, gdy Shankar zajmował się jakąś ważną sprawą związaną z obcowaniem z przyrodą i tutaj stosunek Su-Jina do przyrody, by pewnie zaważył na tym jak Shankar by go odebrał. Możemy iść tak naprawdę równie dobrze w dobre relacje, w które potem wkradnie się wspomniana przez Ciebie manipulacja, albo od początku w dość wrogie podejście, jedynie przeplatane wzajemną ciekawością. Tu jak wolisz, chociaż ja szczerze mówiąc chyba wolałbym nie robić z nich wrogów i raczej iść w kierunek współpracy i jakiejś ciekawej przygody, badania tajemnic (i uzupełniania się nawzajem z tymi wybrakowanymi zmysłami xD). Ewentualnie można dać im nienajlepszy początek i zmianę zdania o sobie nawzajem lub iść w dobre relacje, które zaczną się psuć, gdy Shankar zrozumie, że Su-Jin wcale nie ma takich czystych intencji i próbuje nim manipulować. To już jak wolisz, ja jestem elastyczny. :)]

    Shankar

    OdpowiedzUsuń
  77. Obrzuca go spojrzeniem pełnym niedowierzania. Jeszcze wczoraj wspominał, że nie znosi alkoholu, a teraz insynuował mu takie rzeczy. Szybko doprowadza się do porządku i oddycha głęboko.
    - Tylko syrop do kawy – zapewnia go, a gdy ten się na to zgadza, błyska w jego stronę zębami, zadowolony że udało mu się chociaż w pewnym stopniu urozmaicić mężczyźnie jego rutynę. Parska cichym śmiechem na komentarz o jego wcześniejszych wypowiedziach dotyczących ciast i wzrusza ramionami.
    - Te słabe wciskam tym, których nie lubię – wyjaśnia z rozbrajającą szczerością. Nie widzi w tym nic specjalnie złego. Zwłaszcza, że te „słabe” ciasta i tak nie należą do kategorii kompletnie nie zjadliwych. Mało tego, niektórzy klienci twierdzą że są całkiem smaczne, ale Felix czuje po kościach, że kubki smakowe Su Jina są zdecydowanie bardziej wyrafinowane. Przyjmuje ze spokojem decyzję co do brownie, po czym oddycha z ulgą a propo stabilizatora, a suchą odpowiedź co do uniwersytetu kwituje kiwnięciem głowy.
    Nawet nie przejmuje się tym, że mężczyzna po prostu go zbył w tym pytaniu. Nie chciał specjalnie długo rozwodzić się nad odpowiedzią i właściwie niczego nie zdradził. Nie może go o to winić. W końcu są dla siebie obcy i nie każdy ma tyle otwartości co on do innych osób. Su Jin zdecydowanie wygląda na bardziej zamkniętego w sobie, ale to może tylko stwarzać pozory.
    Odprowadza mężczyznę wzrokiem i zajmuje się przygotowaniem jego zamówienia. W zaparzenie kawy i doprawieniem jej do smaku według upodobań mężczyzny wkłada trochę więcej wysiłku niż przy innych klientach, ale zanim się orientuje co robi, trzyma już w dłoniach gotowy kubek kawy. Odstawia go na tacy i przygotowuje dla niego kawałek brownie, który jest niestosownie za duży, ale kto by tam się tym przejmował. To wszystko przynosi do stolika Su Jina i życzy mu smacznego, a następnie wraca za ladę, tylko po to, aby zrobić sobie czarną kawę, ściągnąć fartuch i wymienić się z koleżanką, która właśnie tu dotarła. Czas zrobić sobie krótką przerwę. Bierze swoją kawę i plecak z książkami, z zamiarem pouczenia się. Śledzi wzrokiem sytuację w kawiarni, ale ta nie jest zbyt najlepsza Wszystkie stoliki są zajęte, a Su Jin nigdy na nikogo nie czeka, dlatego próbuje wykorzystać swoją nikłą szansę.
    - Mogę się dosiąść? – pyta go i odsuwa sobie krzesło zanim ten zdoła go przegonić niczym natrętną muchę. Którą zresztą jest. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jest głupią i natrętną muchą. Zwłaszcza teraz. – Nie będę przeszkadzał i słowem się nie odezwę – obiecuje zamykając buzię na kłódkę i wyciągając z plecaka sfatygowany podręcznik od matmy i zeszyt. Zerka jeszcze do telefonu, żeby upewnić się czym powinien się zająć, po czym rozpoczyna katorgę w postaci próby zrozumienia pierwiastków i działań, które można z nimi wykonać. Stuka końcówką długopisu o kartkę zeszytu i jednak po pięciu minutach ciszy, mąci ją swoim długim westchnieniem.
    - Lubi pan matmę? – pyta, łamiąc swoją wcześniejszą obietnicę. – Bo ja czasem ją kocham, a czasem mam wrażenie że to narzędzie samego szatana – rzuca śmiejąc się cicho ze swojej własnej głupoty. Może gdyby nie opuszczał tylu zajęć to polubiłby się z nią ze wzajemnością, a tak? Wciąż prowadzili ze sobą wątpliwą relację.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  78. Kiedy odpowiada na jej dotyk, kieruje do niego swoje spojrzenie, które staje się znów zielone – tak zielone i soczyste, piękne, cudownie okrągłe, wypełnione czymś delikatnym. Pozwala mu się dotykać i reaguje jedynie przyśpieszonym oddechem oraz uśmiechem, który wyraża pewną czułość.
    Mruczy cicho, gdy opiera czoło o jej skroń i wyciąga się nieco, by móc pokazać mu, że jego bliskość jest dla niej ważna – że jest czymś, czego pragnie; czymś, co sprawia, że chce trwać właśnie w tym momencie.
    Wyczuwa jednak, że coś jest nie tak – że Su-Jin wycofuje się, a przez moment Convalliana ma wrażenie, że wampir jej umyka; że nie jest już tuż obok. Zastanawia się, czy to jej wina – czy może dostrzegł w niej coś obrzydliwego i złego. Boi się, że wszystko będzie inaczej – że Su-Jin, widząc jej ułomność i brzydotę, odsunie się i będzie kazał jej spuścić wzrok; że stanie się dla niego ciężarem, którego należy się pozbyć; którego nie chciał.
    Nigdy nie będzie cię chciał, wyszeptuje złośliwy głosik, który rozgrzewa się pod jej czaszką. Convalliana przyjmuje tę prawdę i nie oburza się, nie próbuje rozbić iluzji, roztrzaskać lustra, bo wie, że daleko jej do kogoś, kto powinien być przy Su-Jinie – wie też, że koniec końców kiedyś będzie musiało się to skończyć: cała ta czułość, wrażliwość i delikatność, bo jest tak nieidealna. Tak... niewystarczająca.
    Odwraca wzrok, nie chcąc dłużej zanurzać się w tych emocjach – wie, że to nieodpowiedzialne; wie, że myśląc o tym, wpycha się w to, czego nigdy nie powinna czuć. Jest tym zbyt poruszona, zbyt skrzywdzona i zbyt strachliwa.
    Słyszy jak Su-Jin bierze oddech, a potem przytakuje jego słowom. Chciałaby mu wierzyć, że to tylko coś, co słyszał – że tylko coś, co mu się wydawało, a nie coś, co dotyczyły tylko i wyłącznie jej. Przytakuje jego słowom, a kiedy wampir wstaje, obserwuje jego sylwetkę – przez moment wydaje się, że jest mniejsza; że ginie w jego cieniu i że dopiero teraz rozumie, co takiego szeptał jej Earl, gdy mówił, że już nigdy nie odnajdzie samej siebie przy kimś innym – że tylko przy nim będzie czuła się sobą.
    Łapie jego dłoń i wstaje, czując przy ciele chłód. Wiatr ociera się o jej skórę, wywołuje gęsią skórę i sprawia, że Convalliana drży mimowolnie. Przyjmuje jego mocniejszy uścisk i przemierza las, aby wrócić do domu. Ogląda się jeszcze za siebie, żeby móc spojrzeć w tamto miejsce; w miejsce, które było poza każdą myślą. Poza tym, co znane i nieznane.
    Bierze gorący prysznic, dłużej zostając pod wodą – pozwala, aby strumienie spływały po jej ciele, pieściły skórę i dotykały ranek. Convalliana ogląda swoją skórę, z czułością przesuwając palcami po otarciach i śladach po paznokciach – przez to czuje się przynależeć do jednych, konkretnych rąk. Do jednego, konkretnego mężczyzny. Ale przecież wie, że tak nie jest, a mimo to samolubnie wierzy w to, że może tak się stać. Sięga opuszkami między swoje miękkie, smukłe uda i dociera do wrażliwego miejsca, pocierając łechtaczkę – fantazjuje o kimś, kto nigdy nie powinien się pojawić w jej grzesznych myślach. Wyobraża sobie, że to palce Han-gyeola; że to on bada jej ciało, próbuje i smakuje. Wraca do momentu, w którym czuła jego ręce przy ramionach, talii i udach; do momentu, w którym wbijał kły w jej szyję, a wtedy szybko osiąga spełnienie, opierając czoło o zimne kafelki.
    A potem próbuje o tym zapomnieć
    Wciera w skórę olejek pachnący lawendą i wyciera włosy ręcznikiem, zostawiając je wilgotne. Zaraz potem ubiera koszulę nocną – jedwabną halkę, sięgającą połowy ud, z głębokim dekoltem i kusą bieliznę, będącą w komplecie z piżamą. Zagląda w małe, podręczne lusterko, oglądając swoją szyję – to sprawia, że czuje się tak krucha, i opusza łazienkę, przechodząc przez korytarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sypialnia jest jak zwykle cicha, pogrążona w mroku – pachnie tutaj Su-Jinem i cynamonem; te dwa zapachy łączą się ze sobą w uzależniającą mieszankę. Kładzie się, ginie pod kołdrą i kiedy wyczuwa ruch, kiedy wampir jest blisko niej – niemal od razu się do niego przysuwa, wtula się i chowa twarz w jego szyję. Nie odzywa się, a po prostu jest obok i cieszy się tym – cieszy się jego bliskością i zapachem. Cieszy się nim.
      Earl wyciąga do niej swoje ręce – ręce, które ją krzywdzą. Znów jest w klatce, znów czuje jej smród i zimno. Ucieka spojrzeniem, próbuje się zmniejszyć, zniknąć, ale nie umie – Earl stoi naprzeciwko, uśmiecha się i trzyma w dłoniach nóż, a potem nagle jest tuż przy niej i zamachuje się, żeby wbić ostrze w jej ciało…
      Krzyczy głośno, rozpaczliwie, aż czuje pieczenie w gardle. Otwiera gwałtownie oczy i łapie oddech, mając wrażenie, że jej płuca płoną. Dociska palce do swoich obojczyków, pochyla się lekko i wlepia szeroko otwarte oczy w łóżko, czując ciężar własnych skrzydeł – jej skrzydła o niemal mlecznej barwie, wyglądające dość krucho, przyciśnięte do pleców. Są smukłe, barwione przy krańcach czernią. Pod spodem można dostrzec ciąg fioletowo-zielonych żył, teraz zdecydowanie zbyt jasnych, niemal martwych. Z głowy Convalliany zaczynają wyrastać długie, zaokrąglone i wywinięte w tył rogi – są czarne, z widocznymi okręgami; pokryte błyszczącą powłoką. Demoniczny ogon niespokojnie tańczy wokół, próbując przegonić zagrożenie.

      CONVALLIANA

      Usuń
  79. [Przybywam nieco niepewnie poinformować, że wysłałam maila. Bardzo przepraszam za opóźnienie. :((]

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  80. Sen pęka, kruszeje i zostawia tylko krzyk, a ona czuje własny pot i to, jak szybko bije jej serce. Zbyt szybko. Z trudem łapie oddech i próbuje się uspokoić, wrócić do tego, co rzeczywiste – odciąć się od koszmaru, który przykrył jej głowę ciężkim, czarnym całunem, aż straciła wzrok, węch i słuch.
    Zdaje się rozpoznawać znajomy głos i chwyta się dźwięków, sylab – tego, że Su-Jin jest tuż obok, że jest tutaj i że wyciąga do niej swoje ręce; że nie jest nią obrzydzony. Ani tym, czym naprawdę była, ani jej słabością. Obnaża się przed jego wzrokiem – wciąż piękna, choć złamana; wciąż delikatna, eteryczna, ale zbrukana przez dyscyplinę człowieka, który wypaczył jej postrzeganie samej siebie.
    Zwraca się do niej czule, a choć nie jest to dla niej obce słowo, to w ustach Su-Jina jest inne. Bardziej miękkie, bardziej przejmujące – coś znaczy. Jest czymś. Coś określa i nie jest to jej ciało, bo te pozostaje gdzieś poza tym, co dostrzega wampir. Convalliana wie, że nie jest zainteresowany jej dekoltem czy odkrytą skórą – niezauważalna jest dla niego cielesna powłoka, co z jednej strony wywołuje w niej bunt i złość, a z drugiej sprawia, że wszystko to, co robił i mówił, wydaje się przejmująco prawdziwe.
    — Tak… — wydusza z siebie to jedno słowo, gdy on głaszcze jej policzek; gdy zbliża się. Pozwala mu pocałować swoją skroń; pozwala mu być blisko, bo jest to coś, czego pragnie.
    Convalliana nie umie tego zdefiniować – tego, że może leżeć obok mężczyzny i że nie jest to nic fizycznego; że Su-Jin nie umyka dłońmi pod jej halkę, że nie bada ciała, które przecież jest tak blisko, tak gorące, tak chętne, bo wie, że gdyby tylko wampir przekroczył granicę, jeśli zrobiłby cokolwiek, aby pozwolić jej uwierzyć w to, że jest dla niego interesująca właśnie w ten sposób, w sposób, który wiązał go z wampirzycą ze zdjęcia, to nie broniłaby się przed jego dotykiem. Ani przed jego językiem czy ustami.
    Uspokaja oddech, napełnia płuca powietrzem wypełnionym swoim i jego zapachem, w końcu przełyka ślinę i kieruje spojrzenie w stronę męskiej twarzy. W ciemnościach wydaje się ostrzejsza, bardziej drapieżna, a mimo to Convalliana czuje jedynie coś, co określiłabym mianem czegoś łagodnego i cudownie puchatego. Oswojony lis, który znów się do niej przypałętał, tylko że tym razem nie dlatego, że był ranny – a dlatego, że chciał to zrobić.
    — Tak, prawdziwa… pierwotna… — odpowiada, czując, jak palce Su-Jin uciekają po jej twarzy aż do podstawy jednego z jej rogów. Wolno zawija kosmyk włosów za ucho. — Odkąd wyszłam z piekieł, unikałam pokazywania się komukolwiek w tej formie. I to nie tak, że wstydzę się czegokolwiek, ale myślę, że… myślę, że w moim ludzkim ciele… myślę, że w moim ludzkim ciele czuję się lepiej.
    Kiedy zadaje pytanie, miarowo sięga po jego dłoń i kieruje jego rękę w stronę jednego ze swoich rogów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli chcesz mnie dotknąć, zrób to. Nie musisz pytać… — dodaje szeptem, odszukując swoimi dużymi, zielonymi oczami jego spojrzenie; spojrzenie, które teraz, w ciemnościach, jest czarniejsze. Jest cięższe i bardziej dotkliwie, zupełnie jakby docierało do jej brudnej duszy.
      — Chcę, żebyś mnie dotykał… zbadał… — Kieruje te słowa tylko do niego, nie w mrok i noc, a prosto do jego serca, do jego neuronów; do tego kim był, żeby zrozumiał, że mówiąc to, wcale nie oczekiwała niczego, co dla niej naturalne. Nie oczekiwała sunących pożądliwie palców, języka znaczącego szyję ani tego, co mogłaby dostać od innego mężczyzny – Su-Jin nie jest jej kochankiem i nigdy nim nie będzie. Wie o tym, ale to nie sprawia, że nie chce jego dotyku, wręcz przeciwnie – chce czuć jego dłonie przy sobie, chce czuć ciężar palców. I choć wydaje jej się to nieodpowiednie i w jakiś sposób złe, to jest w końcu cholerną egoistką. I teraz jedyne czego pranie, to jego rąk.

      CONVALLIANA

      Usuń
  81. Wzrusza ramionami posyłając niewinny uśmiech do mężczyzny. No przecież nie będzie zaprzeczał. Zbyt długo nie wytrzymał w swoim postanowieniu aby nie przeszkadzać Su-Jinowi. Tyle, że nie mógł nic na to poradzić. Wprost nie potrafił odpuścić sobie tego komentarza. Zwłaszcza, kiedy nic nie chciało mu wyjść mimo, że próbował przecież zrozumieć co nieco z tych podręcznikowych wzorków. Szkoda tylko, że te nie były zbyt dobrze opisane. Z zaciekawieniem zastrzyga uszyma, wsłuchując się w odpowiedź mężczyzny.
    - No dobrze, ale na co mi pierwiastki? – pyta go w pewnej chwili. – Matematyka to świetna sprawa jeśli chodzi o… na przykład wymiary pokoju czy koszta jakie można sobie przekalkulować a propo remontu, czy po prostu do wyliczenia co się opłaca a co nie – rzuca kilka przykładów, w których matematyka faktycznie przydawała mu się do życia. – O albo procenty, żeby konkretnie skalkulować jaką obniżkę cenową zrobić co by wyjść na plus… - dorzucił jeszcze, po czym z westchnieniem spojrzał z powrotem na swój zeszyt jeszcze raz próbując dojść do tego co kryło się pod tym diabelnym „x”. Mogło to być dosłownie wszystko. Pytanie tylko brzmiało czy liczba jaka mu wyszła po wykonaniu działań to już był „x” czy może pierwiastek z „x”. To zmieniało postać rzeczy, a on teraz kompletnie już niczego nie był pewien.
    Podniósł wzrok znad zeszytu na pytanie dotyczące dziedziny nauki, którą lubił najbardziej. Waha się zanim cokolwiek odpowie. Waha się, bo nigdy nad tym się nie zastanawiał. Nie uważał się za mistrza w jakiejkolwiek dziedzinie i nie był pewien czy mógł mówić o kochaniu jakiejkolwiek z nich, gdy tak wiele zajęć ostatnio opuszczał.
    - Nie wiem – odpowiada w końcu na tyle szczerze na ile może sobie pozwolić. – To znaczy… są pewne dziedziny które lubię, ale nie wiem czy jakoś tak pałam do nich wielką miłością. Po prostu łatwiej mi przychodzi nauka nich – przyznaje szczerze. – Lubię literaturę, pisanie nie sprawia mi wielkich problemów, a czytać bardzo lubię – uśmiecha się teraz szeroko. – Najbardziej chyba fantastykę, ale ostatnio bardzo polubiłem reportaże. Przy okazji można się czegoś dowiedzieć – kiwa lekko głową. – Tak chyba literatura będzie tym co lubię najbardziej – dodaje, jeszcze przez moment zastanawiając się nad tym wszystkim. – A najbardziej nie znoszę fizyki – dodaje zaraz. – Fizyka to czarna magia – rzuca krzywiąc się przy tym lekko. – O ile pojęcia jeszcze spoko, do wykucia, to zadania… ja nie wiem. Naprawdę nie bardzo mi leżą. Jak mam się nimi zajmować to wszystko jest wówczas ważniejsze – przyznaje śmiejąc się lekko pod nosem, po czym znów wraca do swojego zeszytu i zapisuje w nim dwie odpowiedzi ze znakiem zapytania. Albo ta albo ta. Trudno. Może kolejne zadanie będzie łatwiejsze i coś mu rozjaśni w łepetynie.
    - A Pan? – unosi na niego wzrok. – Jaka dziedzina jest pana ulubioną? – interesuje się. – Bo jeśli miałbym zgadywać… to powiedziałbym że pan to jest ewidentny human. Roztacza pan taką energię przed sobą – przyznaje bez bicia. – Chociaż to co powiedział pan o matematyce… no trochę moją teorią chwieje.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  82. [Dziękuję serdecznie za obszerne wytłumaczenie odnośnie jego formy wampiryzmu... tajemnicę powstania Cho Su-Jin zostawię sobie na potem, podczas czytania planowanej notki fabularnej. A na razie możemy założyć, że John wyczuwa w Cho Su-Jin zarówno śmierć jak i energię życiową, co jest mieszanką iście niezrozumiałą, acz po złożeniu przez Johna układanki w całość, mieszanką dość upiorną. Taki też pewnie jest Cho Su-Jin w oczach Johna: upiorny właśnie.

    Nie mam nic przeciwko temu, żeby stworzyć między nimi negatyw. Nie może być wiecznie kolorowo i miło, więc zróbmy z nich wrogów! Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi i czy Cho Su-Jin poturbuje biednego psiaka, czy to psiak doprowadzi go do niestrawności ;x.

    Gdybyś miała chęć zagrać, to mam ostatni wątek na wydanie - więcej na barki nie zmieszczę.]

    John Crane

    OdpowiedzUsuń
  83. Jego dotyk nie sprawia, że czuje się brzydka i obrzydliwa, wręcz przeciwnie; pozwala Su-Jinowi zaspokoić fascynację i ciekawość; pozwala, aby poczuł fakturę rogów i to jak twarde były – czuje każde muśnięcia palca, każdy z opuszków, który jej dotyka, zupełnie jakby niosły ze sobą coś innego.
    Reaguje, gdy dotyka jej twarzy i odwraca do niego swoje spojrzenie, zamykając jego oczy w swoich zielonych tęczówkach – przez moment wydaje jej się to najżywszym punktem w okolicy. Że nie ma niczego tak prawdziwego, tak doskonałego.
    Pozwala mu mówić, a z każdym słowem staje się coraz mniejsza i mniejsza. Jakaś część jej jestestwa buntuje się przeciwko temu, bo Convalliana chce być dotyka, ubóstwiana. Chce być w czyichś rękach, należeć do kogoś, kto nie będzie pytał. Earl tego nie robił – po prostu brał. Wyciągał do niej swoje dłonie, wbijał paznokcie w skórę i dysząc, przygniatał jej ciało swoim ciałem. Earl nie pytał, ale Su-Jin to robił – robił to i mówił jej o rzeczach, do których było jej niemożliwe daleko. Których nie rozumiała.
    Czuje jego dłoń przy swoim sercu, a kiedy to się dzieje, owija palce wokół jego nadgarstka i zbliża się nieco, opierając czoło o jego czoło. Chce poczuć jego oddech przy swojej twarzy. Chce poczuć, że jest prawdziwy. Że to nie sen.
    — Po prostu mnie dotknij — odzywa się niemal niemo, a w jej głosie słuchać pewne wzruszenie, podmuch gorąca, które odbija się od męskich policzków i ust. Convalliana chce właśnie tego; chce, żeby ją dotknął i obdarował jej skrzydła pieszczotą swoich palców.
    — Nikt wcześniej nie dotykał moich skrzydeł… — wyznaje nieco wstydliwie, zupełnie jakby obnażała przed Su-Jinem jakiś ze swoich brudnych sekretów. Mała dziewczynka przyznająca się do czegoś grzesznego. — Nawet Earl nie widział mnie takiej — dodaje szybko, trochę zbyt szybko, zbyt gwałtownie, chcąc, aby zrozumiał, że ten moment, właśnie ta chwila, że to wszystko jest dla niej ważne. Że coś dla niej znaczy. I że to nie kolejna noc, o której nie będzie pamiętać.
    Zaczyna delikatnie drżeć, gdy Su-Jin dotyka jednego z jej skrzydeł – pozwala, aby przesunął palcami po jego fakturze, zbadał linię żył i otarł się o każdy wrażliwy skrawek, co wywołuje w niej ciche westchnięcie. Dotyk ten jest dla Convalliany czymś o wiele bardziej intymnym niż wszystko inne do tej pory – bardziej intymnym niż trzymanie się za ręce, niż obejmowanie się czy nawet seks, który w konsekwencji nic nie znaczył, a był jedynie czymś, co sprawiało jej przyjemność. Teraz jednak, drżąc w ramionach kogoś, kto był dla niej tak ważny i tak inny od jej kochanków, czuje, że zaczyna się w tym wszystkim gubić.
    Gdy słyszy jego głos i komplement, nie odpowiada, a jedynie przygląda się jego twarzy. Jej ogon bezczelnie ociera się o jego rękę, zupełnie jakby szukał palców, które dotknęłyby również jego – reakcja jej ciała, to, co się działo, to wszystko było dziwnie upajające, gorące i nie pozwalało jej się utopić w emocjach. Wciąż dryfowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem? — pyta, a w jej głosie da się wyczuć coś powabnego, delikatnego; coś kuszącego, a zaraz potem jej twarz znów znajduje się przy jego twarzy. Convalliana dociska nos do męskiego nosa i walczy z pokusą tego, aby sięgnąć ustami do jego ust, zamiast tego jednak, odzywając się ponownie, pilnuje, aby poczuł jej słodkawy oddech przy swojej dolnej wardze.
      — Jaka jeszcze jestem? — dopytuje, chcąc wiedzieć; chcąc przyjąć jego kolejne komplementy. Tak inne od wszystkiego, co do tej pory słyszała. Inne, zdecydowanie piękniejsze i ważniejsze. — Jak jeszcze mnie widzisz, Han-gyeol?
      Obserwuje jego usta przy swoich ustach, chcąc mieć pewność, że wyczuwa jej oddech – że doskonale łapie każdą wibrację jej słów i każdy wydech, który kieruje w jego stronę. Opiera dłonie o jego tors, palcami sunąc po koszulce, zupełnie jakby chciała rozedrzeć materiał i dotknąć ciepłej skóry – normalnie nie zastanawiałaby się nad tym, a po prostu to zrobiła. Po prostu oddałaby się własnym zachciankom, ale wie, że nie może przekroczyć ostatecznej granicy. Wie, że gdyby zaryzykowała, mogłaby stracić jego przyjaźń, a to wywoływało w niej obrzydliwie bolesny strach.

      CONVALLIANA

      Usuń
  84. Przez moment zamierza się z nim sprzeczać. Uświadomić mu, że od opisania wszechświata wystarczą barwne słowa oraz bogata wyobraźnia. Potrzeba oczytania, żeby opisać to co się widziało… nawet otwiera usta, żeby to zrobić, ale chwilę później zmienia zdanie, dochodząc do wniosku, że aby mógł coś faktycznie dobrze opisać to musiałby mieć przynajmniej bazowe pojęcie o liczbach. Jak coś jest wysokie czy szerokie. Nie dałby rady zrobić tego bez liczb. Wzdycha ciężko, gdy nadchodzi ta trudna do zniesienia realizacja, ale przytakuje mu tylko głową, krzywiąc się na wieść o pierwiastkach.
    - To mi raczej nie grozi – uśmiecha się do niego lekko. – Studia są poza moją ligą – dodaje spokojnie, bo na stypendium jakoś nie bardzo miał szansę, a funduszy na pewno na nie sobie nie uzbiera. Nie mówiąc już o tym, że zaciąganie długów u Króla… jakoś póki co nie mieściło mu się w głowie. Słyszał, że później ludzie i tak mieli problem ze spłatą tego wszystkiego. Nie, nie. On sobie tego nie zrobi.
    - O nie… tylko niech Pan nikogo nie morduje – wlepia w niego błagalne spojrzenie. – No chyba, że celem Pana życia jest udupienie mnie na amen. W co szczerzę wątpię – robi oczy niemal tak duże i błagające jak ten cały kot w butach co to bujał się ze Shrekiem. Swoją drogą niezły był z niego casanova, a jakoś podejrzanie blisko osła się ciągle kręcił. Potrząsa głową, chcąc powrócić na dobre tory i nie wchodzić teraz w żadne bajki i skomplikowane relacje między ich postaciami.
    - Jeśli chodzi o fizykę to moja jedyna nadzieja jest w tym wkuwaniu – kończy zaraz i kiwając lekko głową. – Okay to pamiętam – mruczy cicho. – Ale no nie zawsze udaje się pracować w swojej ulubionej dziedzinie – dodaje na swoje usprawiedliwienie i nawet cieszy się, że dobrze trafił z tym humanem, ale zaraz zostaje zgaszony. Filozofowie to umysły głównie ścisłe? Pierwszy raz ma do czynienia z taką herezją i znów prawie się nie zgadza, ale kolejne słowa mężczyzny go przekonują. Poza tym pasja jaka bije z jego słów jakoś tak odrywa go na moment od matmy. Skutecznie odrywa.
    - Sokrates, Pitagoras, Platon, Nitzhe… - wymienia na palcach tych, którzy faktycznie obili mu się o uszy i ma cichą nadzieję, że ma rację. – Arystoteles i Tales… - dodaje po chwili wahania. Coś czuje, że gdzieś tam porządnie się wygłupił, ale trudno. Nie jest mocny w filozofów. Nie do końca też ich wszystkich rozumie.
    - Nie do końca rozumiem filozofów, bez obrazy.
    Wpada na genialny pomysł, aby podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Su-Jinem. Nie wie czy ma w tym jakiś głębszy sens czy po prostu pragnie przedłużyć rozmowę, żeby nagle skończył mu się czas i „ups” pierwiastki się nie zrobią. Koniec końców, jutro przecież i tak do szkoły nie zamierza iść.
    - Moim zdaniem oni po prostu paplają od rzeczy tylko po to żeby paplać i czasem uda im się powiedzieć coś mądrego – wyjaśnia o co mu chodzi. – To tak jakbym teraz pochylił się nad tym długopisem i zaczął obracać go w dłoniach – obraca go przez chwilę by potem spojrzeć w zamyśleniu na przedmiot. – Dlaczego długopis jest długopisem a nie krokodylem? Kolor ma przecież zielony, przynajmniej tu z wierzchu, a na końcu ma ostry koniec. Niczym szpon krokodyla. Długopis to tylko nazwa umowna. Gdyby ktoś nazwał długopis krokodylem, to dziś mówilibyśmy, że piszemy krokodylem – wzrusza ramionami. – I tak dalej… - odchrząka.
    Sposób zapisywania działań na pierwiastkach sprawia, że pochmurnie zerka z powrotem na swój zeszyt.
    - Jeśli byłby łatwiejszy to żałuję, że tak się nie stało – odpowiada szczerze, po czym podsuwa mężczyźnie swój zeszyt pod nos. – Która z tych opcji jest poprawna? – pyta z nadzieją, że ten mu to powie i nie będzie musiał zostawiać dwóch do wyboru.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  85. Convalliana z jednej strony chce doświadczać; chce to wszystko przyjąć, przyjąć to, co zmienione, inne, zupełnie wywrotowe i takie, które wydaje się czymś dla niej odległym. Przynajmniej do tej pory – bo dotyk wiązał się z tym, co fizyczne. Wiązał się z seksem, osiągnięciem orgazmu i zapomnieniem. Nie było to nic wyjątkowego, a raczej powtarzalnego, choć tak cholernie jej potrzebnego. Uwielbiała to wzbierające się w niej uczucie, ten moment, kiedy balonik robił się coraz większy i większy aż pękał – i ona też pękała, rzucała się w przepaść z klifu i z impetem obijała się o skały.
    — Kto inny mógłby mnie dotknąć w ten sposób, jak nie ty? — pyta cicho, szept obijając o jego usta. Przyjmuje jego oczy przy swoich oczach i uśmiecha się łagodnie, dotykając palcami jego żuchwy. — Komu innemu mogłabym zaufać i wierzyć w to, że nie stanie się nic złego?
    Chłonie każde jego słowo i rozkoszuje się brzmieniem, śmiejąc się cichutko, gdy dotyka jej ogona – gdy łapie za niego i przesuwa palcami, obdarzając pieszczotą. Przechyla delikatnie głowę, czekając, aż powie coś więcej – aż powie coś, co stanie się czymś wyjątkowym. Czymś, co będzie tylko jej. Pragnęła zachować każdą sylabę i zapisać gdzieś głęboko w sobie, wyryć i zostawić, jak niezmazywalny tatuaż.
    — Chcę, żebyś tak do mnie mówił… — wyznaje nieco drżącym głosem, a gdy puszcza jej ogon, Convalliana porusza się i siada okrakiem, dociskając biodra do jego bioder. Chce być blisko, jeszcze bliżej. Opiera ręce o jego tors i wydaje się teraz nieco mniejsza, bardziej krucha. Przygląda się męskiej twarzy w ciemnościach, doskonale jednak wyłapując każdą z rys.
    Przesuwa palcami po jego szyi i pochyla się nieco, gdy słyszy z jego ust kolejny komplement. Komplement, który się wyróżnia i który jest inny. Do tej pory oddałaby naprawdę wiele, żeby móc usłyszeć coś podobnego, ale teraz, gdy Su-Jin używa właśnie tych słów, Convalliana wie, że nie kryje się w tym tylko jej fizyczność, bo to nie jest dla niego ważne – to, czy jest piękna, czy brzydka, czy ma krótkie włosy, czy długie, czy maluje usta czerwoną, czy różową pomadką. Sukkub wie, że w tym wszystkim centrum znajduje się w jej duszy i właśnie to dostrzega Su-Jin.
    — Jeśli właśnie taka jestem bliska twojemu sercu, to nie chcę się zmieniać — stwierdza szybko, emocjonalnie, zaraz potem przyjmując usta przy swoim policzku. Rozkoszuje się ciężarem jego warg przy swojej skórze i wstrzymuje oddech, gdy czuje jak Su-Jin łapie za jej dłoń i dociska do swojego serca. Do serca, które było także jej – które należało również do niej. Uratowała je. Miała do niego prawo – jego bicie, jego ciepło, to wszystko było tylko i wyłącznie jej. Pragnęła tego.
    Przygryza lekko dolną wargę w momencie, w którym czuje jego dłonie przy swoich skrzydłach – gest ten niesie ze sobą coś niezwykłego i innego. Coś, co do tej pory było dla niej obce. Rozchyla usta, aby złapać oddech, a kiedy Su-Jin dociska wargę do wrażliwej faktury i składa pocałunek, Convalliana drży mimowolnie – skrzydła delikatnie się poruszają i zwężają się, nieco obejmując sylwetkę wampira, jakby chcąc ukryć każdą z jego pieszczot przed światem.
    Przesuwa dłońmi po jego ramionach, paznokciami dociera do szyi i ucieka do karku, aby móc zatopić palca we włosy wampira. Przygląda się jego twarzy i widok tego, jak jego usta są blisko jednego z jej skrzydeł, sprawia, że mimowolnie wydaje z siebie pełne napięcia westchnięcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chce jednak pozostać bierna – to nie leży w jej naturze, więc dociska usta do szyi wampira i muska skórę ciepłymi, wilgotnymi wargami, nie robiąc niczego więcej. Nie gryzie, a bada fakturę i zlizuje smak, oddychając ciężko przez nos. Porusza się nieznacznie, ociera się o niego – biodra o biodra, koronkowe majtki o jego spodnie od piżamy. Convalliana nie przestaje jednak, a ucieka ustami w stronę żuchwy Su-Jina, składając kilka pocałunków, aż w końcu dociera do jego ucha – wie, że wampir ma wrażliwy słuch, dlatego bierze oddech i szepcze prosto w nie:
      — Lubię twój dotyk…
      Wydaje jej się ważne, aby mu to powiedzieć. Nie wie jednak, czy dotykał kogoś w podobny sposób; nie wie, czy odważył się zrobić cokolwiek z tych rzeczy i raczej jedynie spekuluje, że być może posunął się do czegoś z poważną wampirzycą z fotografii, a mimo to chce, żeby miał tego świadomość – świadomość tego, że jego dotyk jest dla niej wszystkim.
      Wszystko inne przestaje mieć dla niej znacznie – rozkoszuje się tym momentem, tym, że Su-Jin jest tuż obok; oddaje się swojemu szybko bijącemu sercu i temu, co się dzieje. Jej ogon owija się wokół pasa wampira i końcówką wdziera się nieco pod jego ubranie, a Convalliana łapie za jego podbródek i spogląda w męskie oczy. Uśmiecha się zaczepnie, nieco zadziornie i wyciąga język, by jego końcówką zahaczyć o nos Su-Jina.

      CONVALLIANA

      Usuń
  86. [Znając moje wolne tempo odpisywania, lepiej zacznijmy od konfrontacji, bo tak to będziemy się wlec z tą fabułą przez wieki. Najwyżej gdzieś w narracji można wątki retrospektywne przemycać - jakie towarzyszyły im emocje przy pierwszym spotkaniu itp.

    Jeśli chcesz, to nam zacznę, ale w razie czego w przyszłym tygodniu, bo przez to, że ostatnie 2 tygodnie miałam zajęte, narobiłam sobie ogromnych tyłów w odpisach i muszę ponadrabiać te, które już czekają na mnie dłużej :D]

    [b]Jonathan Crane[/b]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zignoruj mój niepogrubiony podpis, właśnie pisałam post na forum i wszedł mi bbcode z rozpędu zamiast html.

      Usuń
  87. Zamknęła laptopa i przetarła ręką zmęczone od patrzenia w ekran oczy. Miała wrażenie, że zaraz oszaleje od nieznośnie pulsującego bólu głowy, który towarzyszył jej już przynajmniej przez kilka godzin. Morrigan napiła się wody, przełknęła i nie skrzywiła się z powodu bólu gardła — przecież już się go spodziewała. Prawdopodobnie zareagowałaby dopiero wtedy, gdyby nagle zniknął. Zanim wstała, spakowała laptopa do czarnej torby i wydłubała z blistra ostatnią tabletkę do ssania, która miała złagodzić stan zapalny w jej gardle.
    Wyszła z uniwersyteckiej biblioteki szybkim krokiem, bo musiała załatwić jeszcze jedną sprawę. Od kilku tygodni robiła research do swojego rozdziału w książce o wpływie sił natury na wierzenia mieszkańców Wysp Brytyjskich w czasach wczesnego średniowiecza, ale chociaż natrafiła już na kilka ciekawych pozycji i archiwalnych eksponatów, wciąż brakowało jej dostępu do tej jednej książki, o której czytała w przynajmniej kilku źródłach. Chodziło o księgę w teorii alchemiczną, ale jednak wzbudzającą duży niepokój — podobno zawierała nie tylko opisy pogańskich rytuałów, ale też kontaktów z siłami nieczystymi. Archiwum w Woodwick ją miało, ale odmawiano świeżo przybyłej doktorantce dostępu; Morrigan próbowała wykłócać się o to osobiście, lecz odesłano ją z kwitkiem. Nie zamierzała jednak tak po prostu się poddać.
    Podpytała o pomoc redaktora naukowego publikacji, a ten wskazał jej drogę do Cho Su-Jina, który nie tylko był profesorem na uniwersytecie w Woodwick, ale przede wszystkim również brał udział w tworzeniu książki. Morrigan mogła mieć tylko nadzieję, że tytuł profesora daje mu dostęp do tych miejsc, które przed nią jeszcze pozostawały zamknięte.
    W końcu trafiła pod salę, w której chwilę temu powinien skończyć zajęcia. Zapukała do drzwi, zanim weszła do środka, a kiedy już znalazła się w pomieszczeniu, przez jej ciało przeszedł dreszcz.
    Zawsze reagowała w ten sposób na jego obecność — nieważne, czy mijała go na korytarzu czy stała przy tym samym regale z książkami w bibliotece. Od Cho Su-Jina wiało ponurym zimnem, podobnym do tego, które czuła stojąc obok zesztywniałych zwłok. Morrigan sięgnęła ręką do gardła, ale szybko się zreflektowała i ją opuściła. Mężczyzna siedział w końcu za biurkiem i miał ją na widoku.
    — Dzień dobry, panie profesorze — przywitała się spokojnie. — Nazywam się Morrigan Ó Dubhuir, mam nadzieję, że profesor Warwick o mnie panu wspomniał?
    Chłód nasilił się, ale Morrigan nie była przestraszona; już dawno przestała bać się tego, co oznaczał. Cho Su-Jina również się nie bała, co najwyżej była... zainteresowana. Rozgryzła tabletkę, którą wciąż miała w ustach, bo i tak przestała pomagać. Przełknęła rozlaną na języku słodycz i jeszcze przez chwilę postanowiła zastanowić się nad tym, jak to się dzieje, że jej ciało wyczuwa obecność zmarłego, ale oczy patrzą na żywą istotę.

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  88. Su-Jin był tak ciepły i tak żywy – był tuż obok, doskonale czuła jego oddech i szybko bijące serce. Czuła, że w tym wszystkim nie dystansuje się od niej – że widząc jej prawdziwą formę, nie boi się i nie drży. Nie dostrzega niczego, co sugerowałoby jego obrzydzenie. Su-Jin po prostu jest, odpowiadając wszystkim, co mógł jej dać, bo w jakiś pokręcony sposób należał do niej – rościła sobie prawo nie tylko do jego serca, ale do jego samego. Do jego istoty. Do egzystencji i każdego opuszczającego jego usta oddechu.
    — Nikt inny. Nigdy — powtarza za nim, zgadzając się; zgadzając się z tym, żeby należeć tylko do niego; żeby tylko on mógł jej dotykać właśnie w tej formie; żeby tylko on mógł dostrzec fakturę jej skrzydeł i rogów; żeby tylko on widział prawdziwą Convallianę. Convallianę, której nigdy nie było zbyt wiele.
    — Od ciebie? Nigdy — stwierdza z przekąsem, trochę zaczepnie, przypatrując się jego ciemnym tęczówkom. Obserwuje każdą zmianę, każdy cień, który gra w ich kolorze. — Lubię komplementy — dodaje — ale w tym momencie nie jest to żadna gra czy próba. Chcę po prostu usłyszeć wszystko to, co przede mną ukrywasz.
    Zjeżdża palcami do jego serca i dociska nieco każdy z opuszków, sugerując, że chciałaby poznać to, co chowało się w każdym biciu, a czego nie umie dostrzec. Uśmiecha się delikatnie i trąca nosem jego policzek.
    Tężeje nieco, gdy słyszy jego szept; gdy kieruje do niej właśnie te słowa – każdy z dźwięków dociera prosto do jej zbrukanej duszy i próbuje zetrzeć smoliste ślady po paluchach Earla. Bierze oddech przez nos, przełyka ślinę i przytakuje niemo, chłonąc to wszystko, co dla niej miał. Czułość, akceptację – to, że była dla niego po Convallianą a nie ciałem, czymś zaledwie fizycznym, co nie miało w sobie duszy.
    Czuje jego usta przy kąciku swoich ust i przez moment ma ochotę przechylić się nieco, a potem skraść Su-Jinowi pocałunek – pragnie poznać fakturę i smak jego warg. Chce się przekonać o ich niezwykłości. Nie wykonuje jednak żadnego ruchu, a chłonie dotyk, który ofiarowuje jej wampir – wie, że powinna być ostrożna; wie, że jeszcze nie tak dawno Su-Jin nie lubił, gdy ktoś wyciągał do niego ręce, a teraz Convalliana jest tak blisko niego. Tak blisko, że wystarczyłoby wziąć we władanie jego usta i scałować każde słowo, byleby nie mógł tego przerwać; byleby nie mógł powiedzieć, że zdążył ją przez to znienawidzić.
    Nie zatrzymuje jego rąk, gdy Su-Jin ucieka palcami pod jej halkę – niespodziewanie czuje jego palce przy sobie, zupełnie jakby badał fakturę jej skóry i odkrywał coś nowego. Coś wyjątkowego, a to sprawia, że Convalliana mimowolnie wzdycha – cicho i posłusznie, zupełnie jakby roztapiała się pod wpływem pieszczoty. Pieszczoty dalekiej od tego, co zazwyczaj wiązała z dotykiem.
    Mruczy mimowolnie, dźwięk ten niespodziewanie ucieka z jej rozchylonych ust, gdy Su-Jin dotyka językiem jej policzka – gdy zatrzymuje się przy kąciku warg. Wydaje się, że podjął grę; że nie wycofał się, a stanął naprzeciwko niej i Convalliana nie wie, co może być bardziej podniecające od tego.
    Pozwala mu się dotykać i opiera dłonie o jego ramiona, sunąc paznokciami po szyi – wyczuwa pewną zmianę; to, jak Su-Jin daje się wciągnąć w jej emocje, w świat tego, co fizyczne, a jednocześnie tak bardzo emocjonalne i głębokie. Sukkub oblizuje dolną wargę – z głodem, z potrzebą i pewną pulsującą irytacją. Chciałaby wypełnić swoje usta jego smakiem; chciałaby poczuć jego ciało przy swoim ciele, skórę przy skórze i dosiąść go teraz, opuścić biodra i pozwolić wypełnić mu siebie w ten idealny i najlepszy sposób – wie, że zrobiłaby wszystko, żeby było mu dobrze; pokazałaby mu całą paletę gwiazd i emocji; całą tę przyjemność, budzącą się rozkosz i upadek, który niósł ze sobą zerwany oddech, pot i niewolniczą ekstazę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jej ust ucieka jęk, słodkawy jęk, który wybrzmiewa, gdy Su-Jin dociska biodra do jej bioder – gdy inicjuje ten dotyk, który sprawia, że Convalliana szaleje; że jest mokra, gorąca i że nie umie zapanować nad reakcjami swojego ciała. Sterczące, twarde sutki, rozochocone, szklane spojrzenie i paznokcie wbijające się w męskie ramiona – dyszy ciężko nad jego twarzą i przygryza mocno dolną wargę.
      Obejmuje mocniej jego szyję, gdy dotyka językiem jej ucha, a potem przełyka ślinę i patrzy jak Su-Jin zbliża twarz do jednego z jej skrzydeł – i kiedy zbliża usta do jego faktury i liże, Convalliana czuje, że zaczyna odpływać. Przyjemność wlewa się do jej oczu, nosa i ust i przez moment tonie w tym wszystkim. Znów się o niego ociera, tym razem o wiele bardziej intensywniej i mocniej – posuwistym, jedwabnym ruchem, zupełnie jakby naprawdę był w niej i miała kontrolę, ale wie, że tak nie jest; że to nigdy się nie stanie, a jednak w tym momencie ma ochotę zaryzykować i to zrobić – przekroczyć granicę, zsunąć z siebie koronkowe majtki i dosiąść jego penisa, by móc w końcu rozładować napięcie.
      Nie wie jednak, czy wampir czuje wszystko tak jak ona – czy też jest podniecony i być może zastanowiłaby się nad tym dłużej i być może wmówiłaby sobie, że jest dla niego nieatrakcyjna, że jest zaledwie estetyczna, gdyby nie poczuła czegoś twardego – a może tylko jej się wydawało? Może to iluzja, w której utonęła?
      Ale kiedy mija kolejne uderzenie serca i nic się nie zmienia, Convalliana zaczyna rozumieć, że to nie złudzenie – że bezczelnie dociska się cipką do jego twardego penisa, pozwalając Su-Jinowi poczuć, jaka jest mokra.
      I to sprawia, że sztywnieje; że odzyskuje kontrolę i przełamuje się, aby się wycofać. Wie, że jeśli wciąż byłaby tak blisko niego, wsadziłaby rękę w jego spodnie i wyszeptała, co chciałabym z nim zrobić – do czego chciałaby się posnąć, ale nie może. Nie powinna. Nie, nie, nie...
      Dlatego odsuwa się od niego, wstaje gwałtownie i dysząc ciężko, jeszcze spogląda w jego stronę, przełykając ślinę. Wraca też do swojej ludzkiej formy – zawija kosmyk włosów za ucho i łapie oddech, ściskając uda.
      — Ja… będę spać w salonie… — odzywa się pierwsza, a potem opuszcza szybko sypialnię, byleby nie konfrontować się z Su-Jinem właśnie teraz. Boi się, że gdyby się do niej odezwał, uciszyłaby go pocałunkiem; że lepiej czuć byłoby jego język niż to, co mógł jej powiedzieć, a czego się obawiała.

      CONVALLIANA

      Usuń
  89. Convalliana dociera do kanapy i dysząc ciężko, dotyka swoich ust – czuje własne podniecenie, wilgoć kumulującą się przy udach i wszystko to, czego nie powinno być: sterczące sutki, urwany oddech i pewna butność, aby przekroczyć granicę; aby doprowadzić do momentu, w którym nie da się już wycofać – który będzie ostateczny i jedyny. Gdyby tylko wsunęła dłoń w jego spodnie, gdyby tylko ośmieliła się docisnąć usta do jego usta, gdyby tylko… – potrząsa głową.
    Nie może myśleć o tym, co się stało ani o tym, co chciałaby zrobić. Nie może, bo to nieodpowiednie, bo to złe, bo to wszystko dotyczyło Su-Jina, a nie pierwszego lepszego mężczyzny – w normalnych okolicznościach wcale by się nie wycofała, a wykorzystała sytuację. Naparła bardziej i mocniej. Szepnęła w usta coś słodkiego, coś potwornie gorącego i ciesząc się momentem, oddałaby się pustce, w której majaczyłaby przyjemność; w której pluskałaby się i zanurzała. Ale nie z Su-Jinem.
    Zaczesuje włosy i kładzie się, łapiąc za koc – to pierwszy raz, gdy zmuszona jest faktycznie spać w salonie. W dodatku osobiście podjęła taką decyzję, uciekając od tego, co mogło się stać; od starcia z Su-Jinem. Bała się, że w jego oczach zobaczy obrzydzenie – obrzydzenie tym, co się stało; tym, że poczuł jej podniecenie i że ona również wyłapała to jego. Czy było tak, bo myślała o swojej byłej? O wampirzycy ze zdjęcia? Czy gdy była blisko niego, Su-Jin uciekał we wspomnienie twarzy innej kobiety niż jej?
    To wywołuje w niej zazdrość – palącą i trudną do przełknięcia zazdrość; uczucie to jest tak niszczycielskie, że Convalliana czuje wzbierający się po kręgosłupie chłód. A co, jeśli tak było? Powinna o to zapytać; powinna zadać pytanie, a gdyby Su-Jin jej przytaknął, powiedziałaby jedynie: rozumiem. Potem tylko przyszedłby dystans i odcięcie – nie zniosłaby tego; tego, że gdy była tuż obok, on myślał o niej. Że chciał inną. Że pragnął innej.
    Wtula twarz w poduszkę i zamyka oczy – i być może to jedna z tych nieprzespanych nocy. Tych, o których wolałaby zapomnieć. Próbuje odrzucić od siebie ciepło Su-Jina; jego oddech i dłonie, jego zapach i palce, odrzucić to, co wydawało się tak bliskie – tak przyjemne, szarpiące za delikatne struny. Jednocześnie jednak tak złe i niepoprawne, bo Convalliana wie, że przekroczenie granicy może skutkować czymś paskudnym i bolesnym.
    Nie może zasnąć aż do rana, a w nocy drzemie krótko, zbyt krótko, dlatego czuje się zmęczona i rozdrażniona. Jest wcześnie i Convalliana mierzy się z dziwnym bezruchem – bierze oddech, zwilża językiem usta, a potem znika w łazience, aby pod strumieniem lodowatej wody zmyć z siebie to, co stało się wczoraj. Ubiera bieliznę i wciąga przez głowę beżową suknię – jej materiał dopasowuje się do ciała i ładnie ucieka przy ramionach, nienachalnie eksponując dekolt i jasną skórę. Zwyczajowo spryskuje szyję zapachem cynamonu, wanilii i agrestu i podkreśla usta czerwoną szminką. Zakłada też obcasy – wie, że to dobry moment, aby znaleźć ofiarę i się pożywić.
    Najpierw jednak powinna porozmawiać z Su-Jinem, dlatego przygotowuje kawę i kiedy wampir pojawia się w drzwiach, odwraca do niego głowę. Przez moment lustruje jego twarz, zupełnie jakby mogła w ten sposób dostrzec każdą myśl i każdą niepewność; odczytać to, co siedziało mu w głowie – to, co było dla niej ukryte i niedostępne.
    — Dzień dobry — odzywa się, podchodząc bliżej, ale zachowując dystans; nie jest to kolejny intymny poranek, podczas którego Convalliana wtuliłaby nos w jego szyję i cichym, słodkim głosem powiedziała zaczepnie, że tęskniła za nim przez noc, choć przecież był tuż obok.
    Tym razem zatrzymuje się o kilka kroków od niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawija kosmyk włosów za ucho i siada przy stole, obejmując dłońmi filiżankę – przesuwa paznokciem po jej krawędziach, aż w końcu odzywa się nieco zmęczonym, zdławionym głosem:
      — Co do wczoraj… — Marszczy się lekko, nie wiedząc, czy to dobry pomysł; czy naprawdę powinna zacząć mówić o tym, co się wydarzyło. Może lepiej byłoby zapomnieć? Upija mały łyk kawy i przeciera kciukiem dolną wargę, rozmazując delikatnie szminkę.
      — Co do wczoraj — zaczyna znów — to nie chciałam, żeby tak wyszło. — Waha się przez moment, ale w końcu kieruje swoje zielone spojrzenie w jego stronę. — Pozwoliłam sobie poczuć coś, czego w ogóle nie powinno być. Nie, kiedy jestem z tobą — dodaje szybko, chcąc to jakoś wytłumaczyć.
      — Nie wiem… może to przez to, że dawno nie uprawiałam seksu i zwyczajnie brakuje mi dobrego pieprzenia. — Wzdycha ciężko, zbyt ciężko, kompletnie przytłoczona tym wszystkim; tym, co dzieje się w jej głowie i tym, jak reaguje jej ciało; jak zdradziecko poddało się wczoraj dłoniom Su-Jina, gdy ten był obok. I nie ma w tym momencie nic bardziej przerażającego. — Ale to nie powinno się stać. Nie chcę też, żebyś myślał, że chciałam cię wykorzystać, bo tak nie było… i nie będzie.
      Pociera delikatnie palcami zmarszczone czoło.
      — Jesteś dla mnie najważniejszy — stwierdza, obnażając tę prawdę. — I nie zrobiłabym niczego, co mogłoby cię skrzywdzić, nawet jeśli samolubnie chciałam cię wczoraj zerżnąć. Powstrzymałam się tylko dlatego, że jesteś moim przyjacielem, moim wszystkim. — Przygryza lekko dolną wargę. — Po prostu nie chcę… po prostu nie chcę, żebyś mnie znienawidził.

      CONVALLIANA

      Usuń
  90. Convalliana czuje się spięta tym wszystkim; całą tą rozmową i wczorajszym incydentem, choć przecież dla niej nie było to nic nowego, nic innego. Gdyby tylko poprowadziła tę grę dalej – czy wtedy Su-Jin by ją odepchnął? Czy by się opamiętał? A może w ogóle by tego nie zauważył? Tego momentu, gdy wzięłaby jego ciało we władanie.
    Nie wie, czego się spodziewać. Oskarżeń? Wyrzutów? Słów, w których Su-Jin stwierdziłby dobitnie, że to jej wina? Że wykorzystała chwilę? Co wtedy mogłaby mu odpowiedzieć? Chyba tylko to, że gdyby naprawdę pragnęła wykorzystać moment, przeżyłby najlepszy seks w swoim życiu. Czuje ciężar słów przy swoim języku – słów, które chciałaby wypuścić, pozbyć się i zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.
    Patrzy w jego stronę, gdy zbliża się do niej i jak niszczy dystans, a w momencie, w którym dotyka jej dłoń, nieco się spina – wywołuje to w niej mieszane uczucia. Coś z pogranicza czegoś miękkiego, czegoś, co zna, ale i tego, co jeszcze nieodkryte. Niemal niestosowane, zupełnie jakby bała się, że tak niewinny gest spowoduje tragedię.
    — Oczywiście, że nie chciałam. To, co nas łączyło… łączy — poprawia się szybko, niemal tak jakby poparzyła się dźwiękiem tych słów. — To, co nas łączy… przyjaźń, bliskość… to wszystko jest dla mnie ważne, najważniejsze, dlatego czuję się teraz dziwnie i może jestem tym trochę przytłoczona, bo nie mam pojęcia, co o tym myślisz. Czy chcesz mnie oskarżyć o wczoraj czy może zarzucić, że zrobiłam to specjalnie.
    Łapie jego dłoń i wolno splata ich palce razem – czuje przyjemny chłód, który szybko zamienia się w ciepło. Jej ręka idealnie pasuje do jego – znika w tym uścisku, chowa się przed okrutnym światem i wierzy w to, że nie stanie się nic złego.
    — To nie tak… — zaczyna, uśmiechając się mimowolnie. Trochę z rozczuleniem do jego słów; do tego, jak próbował to wszystko wyjaśnić, przetworzyć i wyciągnąć wniosek, który byłby zadowalający zarówno dla niego, jak i dla niej. — Nie muszę uprawiać seksu, żeby móc się pożywiać. Wystarczające jest dla mnie czyjeś podniecenie, ale stosunek nie jest konieczny do tego, abym się najadła. To bardziej mój demoniczny instynkt. Jestem okrutną hedonistką i uwielbiam seks.
    Nie wie, dlaczego ciągnie ten temat, ale chyba próbuje wyjaśnić Su-Jinowi, że seks nie jest dla niej aż tak kluczowy – w jej naturze leży podniecenie, leży to, aby czuć się pożądaną i uwielbianą. Niemalże ubóstwianą. Stosunek jest dla Convalliany dodatkiem; czymś, co sprawia jej przyjemność, a że jest demonem seksu doskonale spełnia każdą z zachcianek – umie przyjąć pozę, grać, udawać. Może być niewinna i słodka, ale też ostra i wulgarna. Może być tym, czego ktoś pragnie: ukrytą i lubieżną fantazją.
    Su-Jin puszcza jej dłoń, a ona zawija kosmyk włosów za ucho.
    — Dlaczego miałabym myśleć inaczej? — pyta, spoglądając w jego stronę i sunie uważnym spojrzeniem po jego twarzy. — To, co się stało, nie jest niczym dziwnym, powiedziałabym raczej… — Zawiesza głos — że dość normalnym. Ja byłam podniecona, ty również… a przynajmniej tak to wyglądało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiecha się krótko.
      — Han-gyeol, czuję się przy tobie bezpiecznie. Nic się nie zmieniło — stwierdza wolno, dobitnie, aby miał tego świadomość. Kiedy słyszy jego przeprosiny i szczery głos, przytakuje, choć nie jest pewna, czy w ogóle Su-Jin musiał to robić.
      — W takim razie ja też powinnam cię przeprosić — oznajmia, dociskając usta do filiżanki. — Za to, że nie zareagowałam szybciej — dodaje cicho, a potem upija łyk kawy i przez moment milczy.
      Oblizuje dolną wargę i wbija wzrok w stół, jakby mogąc wyłapać jakiś wzór, który mógłby jej pomóc jakoś się z tym wszystkim uporać.
      — Twoje podniecenie, twoja seksualność… — zaczyna, wiedząc, że być może porusza drażliwy temat. Nie wie, czy zaraz nie skończy się to krzykiem, ale podejmuje się ryzyka, chcąc mieć pewność. — To, co się wczoraj stało… myślałeś wtedy o tej wampirzycy? Wampirzycy ze zdjęcia? — Wbija w niego wielkie, zielone oczy. Dwa piękne, błyszczące szmaragdy przy małej i jasnej twarzy.

      CONVALLIANA

      Usuń
  91. Skoro przyszło mu to do głowy i przyznawał się do tego, Convalliana mogła pomyśleć o dwóch rzeczach. O tym, że Su-Jin wciąż jej nie ufał, wierząc, że mogłaby wykorzystać to, że jest tak blisko lub po prostu bał się, że tak się stanie, a potem będzie musiał zmierzyć się z bolesnym poczuciem tego, że nie znaczył dla niej tak wiele, jak sądził. Mimo wszystko wydaje się przyjmować obie te prawdy – szuka w tym wszystkim wspólnego punktu, sądząc, że wczorajszy wieczór to kilka kroków w tył.
    Nie może jednak przyznać, że żałuje, a jeśli tak miałby się czuć, to żałowałaby jedynie tego, że nie sięgnęła do jego ust, gdy miała okazję.
    — Jak ja to odebrałam? — powtarza, wzruszając delikatnie ramieniem. — Nie jest to sytuacja, w której czułabym się nieco… dziwnie, gdybyś nie był to ty — wyznaje szczerze. — I nie zrozum mnie źle, nie mówię, że to przez ciebie wszystko się zmieniło od wczoraj… po prostu normalnie nie przejęłabym się żadnym facetem, nawet wtedy, gdy uprawiałabym z nim seks, bo nie jest to dla mnie w żaden sposób emocjonalne.
    Wzdycha cicho.
    — Ale tym razem takie było — stwierdza nieco niepewnie, zupełnie jakby bała się przyznać, że dotyk wiązał się z tym, co metafizyczne, a nie cielesne.
    Słucha jego słów i przytakuje krótko.
    — Tak naprawdę nie wiem, co się wczoraj wydarzyło — oznajmia, podejmując temat raz jeszcze. Pragnęła pozbyć się tego ze swojej głowy i zachować dystans, który pozwoliłby jej zapomnieć; uznać to wszystko za coś małostkowego.
    — Tak, nie wiem, co mnie do ciebie przyciąga — stwierdza z lekkim przekąsem. — Nie posiadasz energii życiowej… i masz trudny i paskudny charakter — dodaje złośliwie, uśmiechając się mimowolnie. Posyła też Su-Jinowi krótkie, zaczepne spojrzenie, a atmosfera staje się nieco bardziej znośna; już nie tak napięta.
    Pozwala mu mówić dalej i przyjmuje każde słowo, a kiedy dociera do niej stwierdzenie, że jest dla niego przyjacielem, coś nie podoba jej się w tych dźwiękach – coś sprawia, że mimowolnie się przeciw temu buntuje, zupełnie jakby wcale nie chciała być tylko i wyłącznie jego przyjaciółką. Nie wie, czego się spodziewała – tego, że Su-Jin przyjmie to, co się stało, uznając to za coś, co powinno takie być? Ale czy w takim razie naprawdę powinno? Czy Convalliana chciała, żeby doszło do tej sceny? Do momentu, w którym pragnęłaby być aż tak blisko niego? Jeśli nie, to dlaczego czuje wrzącą złość z powodu słów Su-Jina? Powinna przytaknąć, zgodzić się.
    Milczy jednak i nie wraca do jego słów. Zamiast tego upija łyk kawy.
    — Z tobą nie da się robić czegoś niestosownego — wytyka, spoglądając w jego stronę. — A raczej nie da się czegoś takiego robić, gdy uważasz mnie za obiektywnie estetyczną i raczej nie wpisuję się w typ kogoś, z kim mógłbyś stworzyć coś głębszego.
    Jest zirytowana: sobą i nim, swoimi słowami i jego słowami.
    Mruży delikatnie oczy w momencie, w którym słyszy jego pytanie, mając zamiar odpowiedzieć krótko i agresywnie, ale wtedy Su-Jin znów zaczyna mówić, więc z jej ust ucieka tylko sapnięcie.
    Jego wyznanie nieco koi jej nerwy i uspokaja; daje jej pewność, że właśnie w tamtym momencie była tylko ona – nie wampirzyca ze zdjęcia ani inna kobieta, o której nigdy jej nie wspomniał. Convalliana nie do końca wie, dlaczego jest to dla niej ważne – to, żeby mieć Su-Jina tylko dla siebie, skoro był tylko jej przyjacielem. Tylko i wyłącznie przyjacielem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego za każdym razem łączysz fizyczność z emocjami? Z tym, co ja czuję do ciebie, a ty do mnie? — Nie wytrzymuje, a w jej głosie słychać oskarżenie. — Chcesz mi powiedzieć, że pragnąc mnie, uznałbyś to za obrzydliwe? Co złego jest w pragnieniu drugiej osoby? Co złego jest w pragnieniu mnie?
      Wbija w niego spojrzenie, które waży tonę. Convalliana prostuje się i trzyma podbródek wysoko, wpatrując się w mężczyznę naprzeciwko, zupełnie jakby był jej wrogiem.
      — Nie myślisz o seksie, nie czujesz podniecenia ani nie czujesz, że musisz cokolwiek robić, żeby czuć się zaspokojony — wymienia gwałtownie. — Seks i podniecenie to nie tylko napięcie i akt. To też po prostu przyjemność z czyjegoś dotyku: to, gdy lubisz jak ktoś cię dotyka i kiedy ty lubisz dotykać kogoś innego — dodaje nieco niecierpliwie, zirytowana tą rozmową. — A może dotyk nie ma dla ciebie znaczenia? Może kiedy cię dotykam, przytulam, całuję w policzek nic nie czujesz?
      Sprowadza to wszystko do czegoś, czego nie umie nazwać.
      — Właśnie dlatego nie powinniśmy przekraczać granic — stwierdza sucho. — Oboje inaczej rozumiemy dotyk i cielesność, więc równie dobrze nie musimy się dotykać, żeby się przyjaźnić.
      Bierze filiżankę, żeby stanąć przy zlewie i pozmywać po sobie. Wie, że jeszcze chwila, a wybuchnie; że zniszczy wszystko wokół, wycofując się potem. Wie też, że powinna zacząć spać w salonie i że brakuje jej seksu; wie, dlatego irytuje się i wkurza, gotowa pokłócić się z Su-Jinem o byle pierdołę.

      CONVALLIANA

      Usuń
  92. [Witam serdecznie,

    Przybyłam serdecznie podziękować za miłe słowa pozostawione przez Ciebie pod kartą Elfi i poinformować, że odezwałam się na Chacie Google z propozycją ewentualnego wspólnego wątku.]

    OdpowiedzUsuń
  93. Prycha gwałtownie, gdy słyszy jego słowa. Każdy dźwięk odbija się od niej i wywołuje coraz większą irytację, zupełnie jakby niezależnie od tego, co teraz powiedział, byłoby to równie wkurzające – równie do niej niedocierające.
    Czuje jednak jak jej serce zaczyna bić szybciej – jak wyrywa się i próbuje coś przekazać, zaznaczyć, obrócić się i wpaść w ręce wampira, który stał naprzeciwko. Convalliana to ignoruje; ignoruje każde uderzenie serca, ignoruje, nie mając zamiaru poddawać się niczemu, co dzieje się wokół.
    — Skąd wiesz? Tak chętnie mówisz o tym, że nie chcesz mnie uprzedmiotowiać ani widzieć we mnie tylko ciała, ale decydujesz o moim szczęściu. Stwierdzasz, że nie mógłbyś mnie uszczęśliwić — wytyka, patrząc w jego stronę z wysoko podniesionym podbródkiem. Była jak rzeźba, którą podziwiano w muzeach: piękna, ale odległa.
    — Cholerny hipokryta — dodaje jeszcze, wcale nie próbując się powstrzymywać.
    Skoro Su-Jin uważał, że nie byłby w stanie jej uszczęśliwić, to co robił przez cały ten czas? Convalliana czuje się w jakiś sposób obnażona – czuje, że zrobiła z siebie idiotkę; że uwierzyła w to, że może być szczęśliwa, tak prawdziwie szczęśliwa, gdy Su-Jin jest obok; i to jej do tej pory wystarczało. To, że może z nim rozmawiać, dyskutować; to, że odważyła się pokazać mu swój świat – świat zapachów, eterycznego piękna, a teraz, gdy zaczyna rozumieć, co chce przekazać jej Su-Jin, ma ochotę wymierzyć sobie policzek. Za to, że była tak naiwna. I za to, że pozwoliła komukolwiek podejść tak blisko siebie.
    Nie odzywa się, gdy odpowiada, że nie ma nic złego ani obrzydliwego w pragnieniu jej czy kogoś innego. Zostawia ten temat, porzuca wątek, w którym nie chce dłużej uczestniczyć. Wydaje jej się, że nigdy nie powinna uzależniać się od niego aż tak bardzo – że nigdy nie powinna oczekiwać, że Su-Jin będzie mógł ją naprawiać.
    — Bo kiedy ja mówię, że do tej pory dotyk nie miał dla mnie znaczenia i gdy wprost wyznaję, że wczoraj było inaczej — zaczyna, a w jej głos staje się coraz donośniejszy — to ty sprowadzasz to wszystko do tego, że nie chciałeś mnie potraktować przedmiotowo. To ty widziałeś we mnie przedmiot, gdy ja powiązałam to z tym, co do ciebie czuję!
    Zaciska pięść, czując, że z każdym słowem coraz trudniej wziąć jej oddech; że coraz bardziej się wygłupia i obnaża, nie rozumiejąc ani siebie, ani jego.
    — Tak, a potem przepraszasz mnie, że potraktowałeś mnie przedmiotowo, zamiast po prostu zaakceptować to, co się wczoraj stało — wyrzuca, mrużąc oczy. — Nie wiem. Nie wiem, co jest już dla ciebie ważne, a co nie jest. Może zaakceptowałeś mój dotyk, moją obecność, bo byłeś samotny? Może pojawiłam się w odpowiednim momencie? Ja i mój dotyk, chęć, aby cię złamać, abyś pokazał jakieś emocje… i w końcu temu wszystkiemu uległeś, a ja nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
    Ten kolejny strach, chowający w sobie obawę; obawę przed tym, że Su-Jin nie odsunął się od niej tylko dlatego, że był samotny. Że równie dobrze to mógłby być ktoś inny, a nie ona.
    — O czym ty do cholery mówisz?! — Pozwala, aby złość wstrząsnęła jej ciałem, a w zielonych oczach zamajaczy cień. — Sugerujesz, że nie chcę, żeby nasza bliskość miała jakiekolwiek znaczenie? Że oddzielam strefę fizyczności od tego, co czuję i że bawię się twoimi uczuciami…? Dlaczego miałabym to robić?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porusza nadgarstkiem, a kubek gwałtownie wyślizguje się z jego rąk – Convalliana jest zła; chce, żeby Su-Jin patrzył w jej stronę, a nie uciekał wzrokiem, ale kiedy nic takiego się nie dzieje, posuwa się do czegoś innego – tym razem to wampir zostaje pchnięty przez niewidzialną siłę i obija się o ścianę nieopodal, a wtedy sukkub zbliża się i mocno łapie za jego podbródek. Zamyka jego spojrzenie w swoich oczach, które teraz przykrywa czerń.
      — Chcesz wierzyć w to, że cię oszukuję? Że bawię się twoimi uczuciami? — warczy w jego stronę. Dociska palce do jego serca i wbija paznokcie, przebijając ubranie i zatapiając wyrośnięte pazury w jego skórę. Czuje wilgotną krew pod palcami. Convalliana trzyma podbródek wysoko, filigranowa twarzyczka wyraża gniew, jest napięta i blada, a pociągnięte czerwoną szminką usta wykrzywiają się w drwiącym uśmiechu.
      — Nie zasługujesz na to pieprzone serce — znów warczy i mocniej zaciska palce przy jego podbródku. — Ono jest moje, bije dla mnie… szkoda tylko, że twoje usta pieprzą te wszystkie głupie rzeczy. Może powinnam wyrwać ci język? — Przechyla głowę w bok, a kiedy Su-Jin próbuje się ruszyć, niewidzialna siła z impetem wbija jego ciało w ścianę i brutalnie przytrzymuje.

      CONVALLIANA

      Usuń
  94. — Bo jestem! Taka właśnie jestem! — krzyczy i nie próbuje już nawet udawać, że jej to nie rusza; że jest gdzieś poza tym.
    Nie jest tak; wszystko to, co się dzieje, wydaje się odbijać o jej ciało, wbijać pazury w skórę i krzywdzić. Przez moment zastanawia się, czy to nie kolejna iluzja, a może sen? Może to koszmar, w którym kłótnia z Su-Jinem ma zakończyć… właściwie to... co zakończyć? Był jej przyjacielem, a ona jego przyjaciółką – nic więcej i nic mniej. A mimo to czuje się dotknięta tym, co powiedział; być może naiwnie wierzyła w coś innego; w coś, co wychodziło poza przyjaźń.
    — Tak, myślę, że bylibyśmy szczęśliwi! — stwierdza gwałtownie, szybko, zupełnie jakby chciała w ten sposób odrzucić to, co powiedział. — A czego niby nie mógłbyś mi dać, a co jest dla mnie ważne? Dotyku? Seksu?
    Patrzy w jego stronę z niemalże niedowierzaniem, zupełnie jakby nie mogła przyjąć jego słów do siebie; zupełnie jakby było to dla niej zbyt wiele – zbyt wiele, żeby móc po prostu zaakceptować jego postawę.
    — Wiążesz dotyk z uczuciem, więc tak mnie dotykaj! — wrzeszczy i dyszy ciężko.
    Nie wie już, czy jest bardziej zła o to, że nie rozumie własnych uczuć, czy o to, że Su-Jin niczego nie umie pojąć; że nie rozumie, że boi się tego, co może przynieść jego dotyk, gdyby wiązał się emocjami, bo co, jeśli uzależniłaby się od niego tak bardzo, że nie umiałaby sobie odpuścić? A jeśli poczułaby coś podobnego do wczoraj? Co, jeśli dotyk stałby się dla niej czymś… innym? Nie fizycznym, a czymś miękkim, pięknym? Czymś, co wzniecało ogień, który poruszał duszę i ciało?
    — Ja przypisuję ci to, co najgorsze?! To ty sugerujesz, że bawię się twoimi uczuciami! — warczy i prycha głośno, słysząc jego złośliwy komentarz. — Tak, rzeczywiście wspaniały dowód tego, że cokolwiek dla mnie znaczysz, tylko że szkoda, że masz to gdzieś. To, że cały czas próbuję powiedzieć, że wczorajszy incydent coś dla mnie znaczył, twój dotyk, dotyk w ogóle… wiesz co? Pieprz się!
    Dyszy ciężko, nie umiejąc jednak odpuścić; wie, że być może powinna to zrobić; że być może lepiej byłoby po prostu wyjść i porozmawiać później. Ale Convalliana wcale nie ma zamiaru się wycofać – nie teraz, gdy obnażyła się tak bardzo, że czuje się bardziej naga i bezbronna niż gdyby faktycznie stanęła przed Su-Jinem bez ubrań.
    — Czy ty w ogóle mnie słuchasz, czy przez noc straciłeś słuch? — wytyka mu i mruży oczy. — Tak, inaczej odbieramy dotyk i do tej pory tak było… ale kiedy dla mnie zaczyna to coś znaczyć, ty mówisz o tym, że potraktowałeś mnie przedmiotowo i że mnie przepraszasz za to wszystko. Nie przepraszaj mnie za coś, co dla mnie miało znaczenie, idioto! Obdzierasz ten dotyk z uczuć, moich pieprzonych uczuć, a potem stajesz przede mną i próbujesz zgrywać przyjaciela!
    Jest blisko niego i nie żałuje tego, co zrobiła; nie żałuje, że wytrąciła mu kubek z rąk i że docisnęła jego ciało do ściany. Jedyne czego żałuje to tylko tego, że nie umie posunąć się dalej i faktycznie wyrwać mu serca.
    Czuje chłodny dreszcz, gdy Su-Jin wyrzuca z siebie potok słów; gdy stwierdza, że ma rację; że pojawiła się w odpowiednim momencie, kiedy nie mógł się przed nią bronić, a to niemal wyciska z niej oddech – ma wrażenie, że nie do końca rozumie, co się dzieje. Zaczyna też wierzyć w to, że Su-Jin zaufałby komuś innemu tak samo, jak jej – zrobiłby to i nie czułby niczego, żadnej tęsknoty i niczego podobnego, że to nie ona jest tuż obok. Ta myśl wbija się w jej serce; ból miesza się z gniewem, tworzy mieszankę, w której Convalliana zaczyna tonąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja się tobą bawię? — Jej głos jest zimny jak najsroższa zima; jest ostry i nieprzyjemny. — To ty sprawiasz, że dotyk zaczyna być czymś więcej. To ty pokazujesz, że mogę być po prostu sobą… po prostu Convallianą. Że nie muszę ulegać i że spanie obok kogoś, nie uprawiając z nim seksu, jest w porządku. — Wpuszcza do płuc oddech przez rozchylone, drżące usta. — Ty pieprzony kłamco! Robiłeś to wszystko, żeby wygrać?! Tak traktujesz naszą relację?! Jako ciągłą rywalizację?! Podczas gdy ja przytulam się do ciebie każdej cholernej nocy?!
      Kiedy łapie za jej szyję, nie reaguje – nie próbuje go nawet od siebie odepchnąć, a przyjmuje ten gest, patrząc w jego twarz, nie umiejąc nazwać swoich uczuć. Gniew, strach, poczucie zdrady i wściekłość. Czuje, że Su-Jin zaczyna odbierać jej energię, a to sprawia, że łapie w oczy jego spojrzenie – Convalliana zabiera rękę z jego serca, a potem obejmuje jego nadgarstek, podczas gdy jego dłoń ściska jej gardło.
      — Popsułeś mnie, a kiedy wiążę twój dotyk z czymś więcej… z jakimś uczuciem, gdy zaczynam się bać, że to mnie przytłoczy i że stanie się to dla mnie zgubne, ty potwierdzasz każdą tę obawę — syczy, wbijając pazury w jego dłoń, ale nie próbuje się wyrwać. — Zabij mnie, tchórzu. Zabij mnie, bo nie możesz znieść tego, co się dzieje! Tego, że ja jestem szczęśliwa, gdy jesteś obok i gdy uczę się, że dotyk to też emocje, od których zawsze uciekłam, ty stwierdzasz, że nigdy nie będę z tobą dostatecznie szczęśliwa! Pieprzony kłamca! — krzyczy i jej głos nieco się łamie. — Zabij mnie i pozbądź się problemu!

      CONVALLIANA

      Usuń
  95. Przyjmuje każde jego słowo, będąc pewna, że po wszystkim spakuje swoje rzeczy i wyniesie się do hotelu. Tak powinna zrobić od samego początku – nie przychodzić do jego domu w środku nocy w samej halce, a poprosić któregoś z policjantów, aby pomógł jej się dostać do miasteczka. Tam poradziłaby sobie już sama. Gdyby to zrobiła, to wszystko, co się teraz działo, nigdy by nie zaistniało. I nigdy nie czułaby się tak idiotycznie, jak teraz; tak zraniona i obnażona. Tak słaba.
    Ma wrażenie, że jest zagubiona; że nie rozumie ani siebie, ani jego i w tym momencie najgorsze jest to, że Su-Jin wcale nie próbuje jej pomóc – stoi jedynie naprzeciwko, pozwalając jej trwać w tym, co niepewne i ciemne, zupełnie jakby nie widział jej uczuć; tego, co pragnęła mu przekazać, choć być może to wszystko przez jej ton i ostre słowa; może to przez to, że wymaga od niego czegoś więcej i wymagając, próbuje budować wokół siebie mur. Boi się jednak tego, że zostanie zraniona.
    Milczy i słucha; to jedyne, co w tym momencie jest w stanie zrobić – i gdy Su-Jin stwierdza, że poszedłby z nią do łóżka tylko z miłości, przez chwilę pragnie wykrzyczeć, żeby właśnie to zrobił: żeby się w niej zakochał; żeby kochał ją tak bardzo, żeby ulec pokusie, ale wie, że gdyby go oto poprosiła, byłoby tego za wiele – jej egoizm miał jakieś granice, gdzieś się zatrzymywał, dlatego uparcie milczy.
    Nie, nie myślała o nim. Nie myślała, co czuje i co dzieje się w jego głowie – złapała się własnych emocji; tego, że jest zraniona; że odsunął się od niej i sprowadził wszystko do niej – do niej jako do obiektu pożądania.
    — Zwątpiłeś w co?! — pyta, łapiąc się urwanych słów; tego, co chciał powiedzieć, ale co umknęło. — W to, czy nasza przyjaźń ma rację bytu? Czy to wszystko nie jest tylko jakiś pieprzony cyrk, w którym ja i ty próbujemy się jakoś dogadywać, ale ostatecznie daleko nam do tego, żeby cokolwiek stworzyć?!
    Próbuje przyjąć do siebie prawdę, której Su-Jin nie wypowiada; próbuje przygotować się i odejść z podniesionym podbródkiem, chcąc być ponad tym wszystkim – ponad tym, co może jej powiedzieć. Ponad parzącym bólem, który zamyka się w słowach i spojrzeniach. Teraz chciałaby jednak się rozpuścić, zapomnieć o sobie, o Su-Jinie, o tym, co stało się wczoraj i o dzisiaj.
    Prycha głośno i śmieje się mimowolnie, czując irytujące łzy przy powiekach. Mruga szybko, długie rzęsy obijają się o siebie, tworzą po twarzy kaskadę cieni, a Convalliana próbuje uspokoić oddech. Czyżby Su-Jin nie wierzył w jej prawdę? W jej szczerość? W szczerość jej gestów, gdy opiekowała się jego ciałem w Rzymie? Gdy szeptała, że jest tuż obok? Czy to było za mało? A może Earl miał rację? Może był szpetna i niestarczająca?
    — Próbujesz zarzucić z siebie winę? Nie grasz zbyt czysto i doskonale o tym wiesz! Wytykasz mi coś, czego nie powinieneś! Byłam przy tobie, gdy umierałeś, cholerny hipokryto! Byłam przy tobie cały ten czas… jak możesz mówić, że nie jestem szczera?! Jak mogłabym to udawać?!
    Ma ochotę po prostu złapać za jego serce i ścisnąć; ma ochotę zrobić cokolwiek, żeby tylko Su-Jin się zamknął; żeby nie mówił niczego więcej – żeby nie wypowiadał żadnego innego bolesnego słowa, które sprawiało, że walczyła z własnym huraganem emocji.
    Kiedy słyszy jego wyznanie, przytakuje niemo – chce, żeby tak było. Gdyby jej nienawidził, mógłby odebrać jej życie. Gdyby jej nienawidził, nie musiałaby się martwić jego emocjami – nie musiałaby trwać teraz naprzeciw, naiwnie wierząc, że stanie się cud; że to wszystko w jakiś sposób da się ocalić. Że wszystko będzie w porządku – że to nie zapowiedź zimnej nocy i samotnych poranków. Z przerażeniem uświadamia sobie, że jej świat się zmienił – że jego oś przechyliła się i teraz wie, że wcale nie chce, żeby słońce świeciło bez niego, bez Su-Jina; że nie chce, żeby gwiazdy wisiały nisko bez niego; że nie chce wolności… bez niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy opiera czoło o jej czoło, drży mimowolnie. Być może obawia się, że odbierze jej oddech – że w ten sposób zapowiada jej śmierć, ale nie odsuwa się i nie próbuje wyrwać. Wręcz przeciwnie dociska czoło mocniej i czeka – czeka, aż świat skurczy się do jednego momentu.
      Ale nic takiego się nie dzieje – Convalliana czuje jednak coś przy swoich ustach. Coś miękkiego i gorącego, a kiedy uświadamia sobie, co się stało, zastyga – obserwuje wielkimi, teraz już zielonymi, oczami twarz wampira, która znajduje się tak blisko niej. Jego pocałunek, to muśnięcie – ten moment, w którym docisnął usta do jej ust, to wszystko zmienia – echo wypowiedzianych słów wciąż wydaje się pobrzmiewać gdzieś wokół, ale zagłuszone jest przez jej szybko bijące serce, przez oddech, który umyka.
      Odsuwa się nieco, trzymając się blisko jego twarzy – odsuwa się jedynie tak, by móc coś powiedzieć; by mógł usłyszeć każde z jej słów.
      — Ja też cię nienawidzę… nienawidzę cię tak bardzo… tak bardzo, że… — mamrocze, nie kończąc, a jej usta przylegają do jego ust w spragnionym geście; geście, który mógłby zwiastować koniec świata; przepełniony jest jej tęsknotą i emocjami.
      Smakuje jego warg w muśnięciach, wyciąga do niego ręce, jej zakrwawione palce przemykają po ramionach, a w końcu Convalliana obejmuje męską szyję, nie przerywając pieszczoty. Nie chce, żeby się odsuwał; nie chce, żeby ruszył się nawet o minimetr. Jest teraz tak blisko; jej zapach i jego zapach, jej serce i jego serce.
      Jego usta smakują zimnem i ciepłem – chłodem zimowych poranków, pierwszym dniem mroźnej zimy i chłodną rosą w kłosach trawy. Ciepłem rozgrzanej przez słońce ziemi, ciepłem wiosennego wietrzyku, który głaszcze policzki i porywa włosy. Convalliana oddaje się własnym emocjom – tym, żeby przelać w pocałunek tylko jedno pragnienie: to, które zamykało się w tym, że jego serce należy do niej.
      I że ona należy do niego.

      CONVALLIANA

      Usuń
  96. Convalliana skupia się tylko w tym jednym momencie, w muśnięciach ust, w dotyku jego rąk i zapachu jego skóry – tylko to jest teraz ważne; to, że Su-Jin jest tak blisko, że może czerpać z jego warg i w jakiś sposób nie jest to jedynie wypełnienie jednej z mrzonek; tego, co chciała zrobić, ale powstrzymywała się, bojąc się jego reakcji – bojąc się, że to jedno muśnięcie zniszczy wszystko.
    A teraz po prostu oddawała się temu pocałunkowi, zupełnie jakby po raz pierwszy smakowała czyichś ust; zupełnie jakby doświadczyła czegoś innego; czegoś, co związane z tym, co zna i co nie jest dla niej obce, ale teraz tak różne, tak niesamowicie miękkie i… ważne. To wszystko coś znaczy. To wszystkim jest czymś i Convalliana nie boi się własnych uczuć – nie w tym momencie, kiedy może smakować jego ust.
    Boi się, że gdy się odsunie, a potem znów zainicjuje pieszczotę, Su-Jin zaprotestuje – że odsunie się i każe zapomnieć; wytknie, że to był błąd, że się pomylił i że to jedynie zwykły impuls. Impuls, który nic nie znaczył – zwykła potrzeba, której uległ. I jeśli tak by było, gdyby miała być jedynie potrzebą, której nie mógłby się oprzeć, przyjęłaby tę rolę – przyjęłaby tę rolę tylko po to, aby być blisko niego.
    Czuje jak Su-Jin zwraca jej energię, jak z każdym muśnięciem jest jej coraz więcej – a ona obejmuje go ciaśniej, a jej palce suną po jego karku, po odkrytej szyi, jakby chcąc obdarzyć każdy skrawek jego skóry swoim dotykiem. Oddycha przez nos, smakuje jego warg i nie odsuwa się – smakuje słodko i zdecydowanie lepiej niż to sobie wyobrażała. Jego usta idealnie pasują do jej ust; są miękkie i ciepłe, tańczą wraz z jej ustami, odnajdują wspólny rytm.
    Z jej ust ucieka ciche sapnięcie, gdy Su-Jin sięga palcami do jej karku i kiedy zarzuca palce w jej włosach, wyciąga się do niego jeszcze bardziej. Pozwala, aby dotknął jej policzka – aby poczuł jak gorącą ma skórę. Jak bardzo w tym momencie jest jego, nawet jeśli nigdy o to nie poprosił; nawet jeśli nigdy nie odważyłby się jej powiedzieć, że taka jest prawda: Convalliana należy do niego – właśnie w tym momencie, ale i też w każdym innym: gdy zostaje skrępowana przez traumę i strach; gdy nie może powstrzymać łez; gdy się śmieje; gdy szuka odpowiednich słów, aby nazwać świat – świat, który przestał być tylko jej.
    Pocałunek staje się dłuższy i znacznie czulszy – Convalliana czuje tę zmianę, a potem opiera klatę piersiową o jego tors, wyciąga się i spuszcza dłonie do męskich policzków, by móc ująć jego twarz; nie odrywa ust od jego ust, a wciąż smakuje jego muśnięć, odkrywając nowy smak tak pospolitej pieszczoty. Poddaje się jego ruchom – poddaje się temu, by to on przejął kontrolę; aby zdecydował, co ma się stać, a ona odpowiada wszystkiemu, czerpiąc z tego, zupełnie otępiała, stracona – stracona we własnych zmysłach, stracona w emocjach. Stracona dla niego i przez niego.
    Wszystko przestaje mieć znacznie – kłótnia, jego słowa i jej słowa, jego wyrzuty i jej wyrzuty. Wszystko to kończy się właśnie tutaj i znaczy zaledwie nic, jest pyłem, który zostanie rozwiany i zapomniany.
    Convalliana nie chce przerywać tej pieszczoty – nie chce się odsuwać ani nie chce robić niczego innego. Jeśli miałaby spędzić wieczność, całując jego usta, czerpiąc słodycz z jego muśnięć, nie wahałaby się i przyjęła ten los, gdyby oznaczało to, że Su-Jin nigdy od niej nie odejdzie; nigdy się nie cofnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu jednak zaczyna brakować jej tlenu, a to sprawia, że odsuwa delikatnie usta, które pozostają rozchylone, które drżą i są napęczniałe od pieszczoty – Convalliana przełyka ślinę, gładząc palcami twarz Su-Jina; kciukami pieszcząc skórę, opuszkami docierając pod oczy i do żuchwy.
      Spogląda w jego oczy swoimi zielonymi, błyszczącymi, niemal niewinnymi, tak dużymi. Czuje własny oddech, który ucieka w jego usta; słyszy chaotyczny i mocny rytm bicia jej serca, ale także wyczuwa serce Su-Jina – ma wrażenie, że wampir, tak jak i ona, zawiesił się w tym jednym momencie, zatrzymał się i pozwolił zanurzyć się w bursztynie, by trwać w chwili, w której wszystko wydawało się tak klarowne. Tak proste.
      — Smakujesz jak babeczka kajmakowa… — wyznaje szeptem, a jej głos drży. W głoskach słychać delikatność i łagodność; uczucie, którego Convalliana nie chce nazywać. Sięga jeszcze raz do jego ust, tym razem muskając jego dolną wargę – niewinna pieszczota jej czerwonych ust, które chciałby zrobić więcej. Ale teraz, właśnie teraz, sukkub marzy tylko o tym, by scałować z Su-Jina cały smak; by pokryć się jego słodyczą i móc się odsunąć.

      CONVALLIANA

      Usuń
  97. Obserwuje jego uśmiech, który wykwita przy jego ustach – to w jakiś sposób sprawia, że jest o wiele spokojniejsza; że nie umie żałować niczego, co się stało, a może powinna? Może powinna wątpić w słuszność tego wszystkiego, bo wiążąc pocałunek z emocjami, odkrywa się i pozwala zbliżyć się komuś o wiele bliżej niż normalnie.
    Bierze głębszy oddech – powietrze wydaje się teraz o wiele słodsze, inne, przepełnione tym, czego Convalliana nie umie nazwać. Wie jednak, że nie ma zamiaru niczego negować ani niczego odrzucać. Napawa się tym momentem; tym szczęściem zamkniętym w jego oczach, w jego ustach i tym, że Su-Jin jest tak blisko.
    Kiedy zadaje jej pytanie, nie wie, co odpowiedzieć. Co powinna zrobić? Jak zareagować? Jakich słów użyć, aby móc wyrazić wszystko to, co pragnęłaby mu wyznać? Nie umie odnieść się do tego, bo nie ma pojęcia, jak nazwać ten jeden promyczek, który wciąż i wciąż łaskocze jej oczy – zupełnie przyćmiewa zdrowy rozsądek i próbuje zabarwić świat wokół czymś jaśniejszym, czymś dobrym, czymś… ważnym.
    Czuje, że jej serce zaczyna się gubić – że umyka mu jedno bicie, że drży przez chwilę przez to, co niewypowiedziane.
    — To… to… wciąż ja i ty — szepcze w jego usta, a jej głos jest tak kruchy i delikatny; tak cudownie miękki, że staje się prawie niemy z każdym dźwiękiem. — Tylko teraz… teraz chcę mieć prawo, by móc cię dotykać.
    Sięga kciukiem do jego ust, aby opuszkiem przesunąć po jego dolnej wardze – tak miękkiej i ciepłej.
    — By móc cię całować — dodaje równie cicho. — Chcę robić to wszystko, nie obawiając się, że mój pocałunek cokolwiek zniszczy… chcę cię dotykać, być blisko, chcę… chcę wspólnych poranków i nocy — wyznaje szczerze, a jej mała, śliczna twarzyczka wyraża pewną łagodność. — Chcę tego, co mieliśmy przed tym wszystkim: chcę ciebie.
    Zsuwa palce po jego szyi, aż sięga do serca – serca, które należało do niej. Serca, które biło teraz tak mocno i szybko, zupełnie jakby chciało jej pokazać, że znajduje się tuż obok; że łomocze w klatce piersiowej.
    Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że choć kłótnia jest już daleko, prawie zapomniana i pogrzebana, to zostało po niej wiele niewiadomych. Czy pocałunek cokolwiek zmieniał? Czy może tak naprawdę było to nieuniknione? Nie wie, jak zacząć ten temat – jak powiedzieć, że pocałunek nie jest czymś, co powinno łączyć przyjaciół; że tak naprawdę poddała się pragnieniu, aby posmakować jego ust; aby sięgnąć jego warg i przywłaszczyć sobie ich smak i fakturę; aby stały się jej.
    — Han-gyeol — wypowiada jego imię, słysząc jego prośbę; czuje jak jego usta ocierają się o jej. Umie wyczuć tę desperację w jego słowach, w tych wypowiadanych głoskach; to, że potrzebował usłyszeć zapewnienia; że potrzebował czegoś więcej – słów, obietnic, które mogłaby mu dać.
    Zanim jednak odpowiada, Su-Jin znów inicjuje pocałunek; nieco bardziej gwałtownie, zgarniając dla siebie jej usta – usta, które odpowiadają pieszczocie; które układają się w idealny sposób; które należą tylko do niego; które pragną czegoś więcej – w których da się wyczuć coś słodkiego; słodkiego jak miód; coś mlecznego – mlecznego jak delikatna pianka i czekoladowego – tak lejącego się, jak mleczna czekolada, którą można zlizywać z palców w upalny dzień.
    — Nie zostawię cię… nigdy cię nie zostawię… — mamrocze w pocałunek. — A jeśli kiedyś będę chciała to zrobić… — Dociska mocniej usta do jego ust, znów rękoma obejmując jego szyję; przyciąga go desperacko do siebie, wyciąga się i całuje zapamiętale, mocno, zupełnie jakby chciała scałować smak jego warg — jeśli to zrobię, zabij mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dyszy ciężko w jego usta i jeszcze raz rozkoszuje się pocałunkiem, a potem w końcu zabiera ręce i opiera je o jego tors, jakby w ten sposób tworzyła kruchy dystans.
      — Mówiłeś, że masz zajęcia — wytyka mu, łapiąc oddech w rozchylone usta i wpatruje się w jego twarz; trzyma przy tym swój mały podbródek wysoko i obserwuje jego oczy spod ciemnych, długich rzęs. Uśmiecha się do niego przewrotnie, przechyla głowę. — Ogarnij się i zaloguj, a ja posprzątam. — Wskazuje ruchem rozbity kubek i rozlaną kawę.
      Mimowolnie jednak jej spojrzenie ucieka do jego ust, a Convalliana nie opiera się własnej zachciance i znów sięga do jego warg – znów oddaje Su-Jinowi pocałunek, tym razem nieco zaborczy i troskliwy. Nieco pośpieszny.

      CONVALLIANA

      Usuń
  98. Convalliana nie chce, żeby się cokolwiek zmieniało, oprócz tego, by egoistycznie mogła sięgać do jego ust – aby mogła smakować jego warg i nie obawiać się, że kolejne muśnięcie cokolwiek zniszczy. Niczego też nie oczekiwała i niczego nie pragnęła ponad to, co dawał jej do tej pory: siebie. Nie potrzebowała głębokich wyznań, komplementów czy słodkich słów, bo wystarczało jej to, co dawał jej Su-Jin; to, że był tuż obok; że widział w niej prawdziwą Convallianę – prawdziwą ją. A może jedynie próbowała się oszukiwać; może prawdziwy osąd został przysłonięty przez ciężkie, wszędobylskie uczucia.
    — To ja decyduję o tym, co jest dla mnie najważniejsze — stwierdza cicho, trochę zbyt gwałtownie, przyglądając się jego twarzy. Sunie spojrzeniem po jasnej skórze, zatrzymując przy oczach, nosie i ustach. — A w tym momencie ty jesteś dla mnie najważniejszy — dodaje, aby uświadomić mu tę prawdę; aby zrozumiał, że w tym momencie był jej centrum wszechświata.
    I w jakiś sposób czuje się tym przerażona; tym, że Su-Jin stał się jej… wszystkim. Jej słońcem, jej deszczem, jej tlenem, jej dniem i nocą – tym, co do tej pory należało tylko do niej. Tym, co wydawało się odległe i bezkształtne.
    Convalliana nie zamartwia się jednak tym, co będzie – nie rozmyśla o tym, co później. Nie bierze pod uwagę własnych potrzeb ani tego, że koniec końców pocałunek może być dla Su-Jin czymś wystarczającym, ostateczną granicą tego, co cielesne i tego, co może jej ofiarować, ale czy tak naprawdę musiało być? Czy nie mogła posmakować równie mocno i tęsknie jego ciała, jak dotykała jego ust? A jeśli nie ona, to kto niby miał to zrobić? Chce przywłaszczyć sobie to prawo – chce, aby Su-Jin przesiąknął jej zapachem, jej ciepłem; aby przesiąknął… nią.
    Uśmiecha się mimowolnie, gdy słyszy jego odpowiedź, a potem pociera nosem o jego nos. Nie odsuwa się jeszcze, a pozwala sobie trwać w tym miejscu – tak blisko niego, zupełnie godząc się z tym że przegrała kłótnię, ale czy tak naprawdę ktokolwiek ją wygrał? Czy ktokolwiek mógł zwyciężyć? I czy tym razem zwycięstwo nie oznaczałoby końca?
    Nie opiera się, gdy Su-Jin obejmuje jej ciało; gdy przytula i zamyka w swoich ramionach, zupełnie jakby chciał zatrzymać ten moment – moment, gdy jest tak blisko niego. Convalliana czuje się nagle bardzo, bardzo mała i jest to dla niej niepokojące. Inne. Do tej pory przy mężczyznach, z którymi się całowała, nie doświadczyła czegoś podobnego – była wtedy raczej pewna, że ma kontrolę; że wystarczy jej słowo, by móc złamać kolejne serce i przejąć duszę nieszczęśnika, który wyznawał jej miłość lub który wierzył w to, że jest ponad jej urokiem. Teraz jest inaczej i Convalliana nie rozumie, co się zmieniło – to tylko pocałunek, któryś z kolei, któryś z tysięcy i setek, a mimo to sukkub wie, że to coś słodszego, coś piękniejszego.
    Uśmiecha się raz jeszcze i przygryza lekko swoją dolną wargę, gdy Su-Jin dociska czoło do jej czoła – tak znany jej gest. Gest pojednania, gest, który znaczył wszystko – gest, który nie potrzebował niczego więcej. Nawet słów. Kiedy czuje jego palce przy swojej szyi, wie, że wampir dotyka lekkich zasinień i ranek po jego pazurach, ale to nie sprawia, że czuje się dziwnie – mimowolnie jednak jej spojrzenie sięga jego zakrwawionych ubrań i podartej koszuli; dobrze widać ślady po jej paznokciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To źle? — pyta, uśmiechając się nieco zadziornie. — Gdybym nie miała ubrań, musiałabym chodzić nago… — dodaje słodkim szeptem, patrząc mu prosto w oczy. W jej zielonych oczach majaczy wyzwanie. — Choć biorąc pod uwagę twoje opanowanie, zapewne nawet byś się nie obejrzał — stwierdza cichym, rozbawionym głosem, a potem trąca nosem jego nos.
      Gdy Su-Jin zadaje jej pytanie, przechyla lekko głowę. Znów się uśmiecha, ujmując jego twarz w dłonie; przeciera palcami jego skórę, czule głaszcze dolną wargę i brodę.
      — Dzisiaj muszę trochę popracować, dlatego pojadę do Desiderium i wrócę za dwie, trzy godziny… ale mogę jeszcze się przy tobie pokręcić i cię porozpraszać, panie profesorze — oznajmia, cmokając jego nos, a potem w końcu się odsuwa, choć jej ciało buntuje się przed tym ruchem; buntuje się przed tym, by być tak daleko od niego.
      Odwraca się i klęka, aby zebrać rozbite szkło i wytrzeć podłogę. Jedyne, czego jej szkoda to dobrej kawy i ładnego kubka.

      CONVALLIANA

      Usuń
  99. Convalliana chciałaby wiedzieć, co czuje – chciałaby umieć to określić, nadać temu kształtów, wyzwolić się w jakiś sposób z tej wielkiej niewiadomej i móc po prostu użyć odpowiednich słów, aby zrozumieć. Boi się jednak to zrobić; boi się, że będzie to coś ciężkiego i niewygodnego; coś, co zabierze jej oddech i zatrzyma, dlatego jedynie przytakuje, jedynie się uśmiecha, wierząc, że może to odwlec – że nazywanie uczuć poczeka, tak samo jak odnajdywanie odpowiednich słów.
    Spogląda po jego twarzy i słucha jego poważnego tonu głosu – tego, że nie poddaje się jej zaczepce, a raczej odpowiada inaczej. Odpowiada tak uroczo i niewinnie, że Convalliana przez moment zaczyna wątpić w to, że naprawdę sięgnął do jej ust – że naprawdę zainicjował pocałunek.
    Uśmiecha się jednak, gdy Su-Jin odzywa się raz jeszcze i przyjmuje krótkie muśnięcie w dolną wargę z zadowolonym, głębokim pomrukiem. Mimowolnie też roztapia się w jego słowach – w tym wszystkim, co jest w stanie jej dać, a co wydaje się dla niej tak ważne. Czuje jego usta przy swoim policzku, a potem wampir całuje jej skroń, a ona jedynie kieruje twarz w jego stronę, zupełnie jakby ogrzewała skórę w promieniach słońca – teraz jednak jest złakniona tylko ciepła jego warg.
    — Poradzę sobie — odpowiada, wyciągając dłoń w stronę jego policzka. Głaszcze kciukiem jasną skórę, a potem uśmiecha się delikatnie. Wtedy twarz Convalliany wydaje się jeszcze mniejsza, śliczniejsza. — I zrobię jakieś zakupy.
    Docenia jego propozycję, ale wie, że Su-Jina ma własne życie – ma pracę, szereg obowiązków i jest zaangażowany w uczelniane życie społeczne. Wie w końcu, że wykłada. Nie ma więc zamiaru odciągać wampira od jego codziennej rutyny. Convalliana uświadamia też sobie, właśnie teraz, w tym momencie, jak wiele Su-Jin musiał dla niej zrobić – przygarnięcie jej do siebie, podporządkowanie pracy do... niej i tego, co działo się wokół. Do tej pory naiwnie wierzyła, że to nic wielkiego – że to jedynie przysługa, za którą się jakoś odwdzięczy. Ale jak miała to zrobić, gdy Su-Jin ofiarował jej część swojego życia, by mogła ogarnąć własne? Nagle czuje się tym wszystkim przytłoczona – przytłoczona i zupełnie mała, malutka.
    Sprząta rozlaną kałużę kawy i ostrożnie zbiera szkło – wyciera podłogę, a kiedy się prostuje, w drzwiach pojawia się Su-Jin. Nie odpowiada, bo wampir się spieszy i rzuca pytaniem, zerka w jej stronę, a potem znika, zostawiając po sobie prośbę.
    Convalliana spogląda za jego plecami, a potem sięga po talerz – łamie też czekoladę, aby położyć kilka kostek. Następnie waha się, czy zrobić coś więcej. W końcu ulega i szykuje dla Su-Jina śniadanie: zwykłą kanapkę z sałatą i serem. Kroi nawet pomidora. Nie jest to nic wybitnego, ale i tak coś znaczy. Przynajmniej dla niej.
    Do tej pory żaden mężczyzna nie dostał od niej żadnego cholernego śniadania, nawet jeśli to tylko kanapka z sałatą i serem. Convalliana przez moment buntuje się przeciwko temu – czuje, że ulega czemuś dziwnemu i przez chwilę wyrzuca sobie, że to Su-Jin powinien zrobić jej śniadanie. Coś jednak sprawia, że nie wyrzuca chleba do kosza – nie chce tego robić. Wie, że to nic takiego – że to tylko kanapka, a mimo to jest to pierwsza kanapka od prawie trzech tysięcy lat, którą zrobiła dla jakiekolwiek mężczyzny.
    Odsuwa się i opuszcza kuchnię po to, aby się przebrać. Wybiera tym razem czarną sukienkę z wieloma guzikami – jej materiał idealnie podkreśla jej figurę. Wcięcie w talii jest jeszcze bardziej wyeksponowane, gdy Convalliana obejmuje się pasującym do kreacji paskiem. Jest to więc dość luźna, ale przyciągająca wzrok stylizacja. Poprawia też usta, dokładając szminkę, żeby wyglądały dobrze i dobiera równie czerwony sweterek z falbanką przy rękawach. Stopy wsuwa w wysokie obcasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwyta talerz, a w szklankę wlewa jeszcze wody – być może Su-Jin będzie chciał zwilżyć gardło, gdy skończy mu się kawa. Cicho przemyka przez korytarz i kieruje się do gabinetu, a w końcu przekracza jego próg i spogląda w stronę wampira, który wpatruje się w ekran komputera. Uśmiecha się lekko, odkłada wszystko i przystaje, słuchając tego, o czym zaczyna mówić – przechyla delikatnie głowę, gdy któryś ze studentów zadaje pytanie.
      Uśmiecha się lekko, gdy Su-Jin odpowiada, a potem bezczelnie zajmuje jego kolana i obejmuje szyję. Kieruje usta do jego ucha, żeby móc prowokująco wyszeptać:
      — Gdyby Vātsyāyana Mallanaga mnie poznał, zmieniłby swoje zdanie odnośnie do ideału.
      Uśmiecha się mimowolnie, sunąc nosem po jego szyi, aż w końcu wyciąga język, by móc posmakować wampirzej skóry. Z kolejnym uderzeniem serca dociska też do niej zęby i zostawia po sobie któryś z kolei czerwony ślad.

      CONVALLIANA

      Usuń
  100. Posyła Su-Jinowi krótkie spojrzenie, gdy ściska delikatnie jej dłoń – wydaje się to wystarczające; ten gest, którym jej dziękował, a który wyrażał więcej niż cokolwiek innego. Potem uśmiecha się mimowolnie, kiedy wampir obejmuje jej talię i przyciąga go siebie – przez moment obawia się nawet, że zostanie przegoniona; że dostanie reprymendę za to, że nie powinna przeszkadzać mu w pracy i choć Convalliana doskonale o tym wie, nie ma zamiaru się odsuwać.
    Wyczuwa jego gęsią skórkę, gdy przesuwa ustami po szyi – gdy smakuje skóry językiem, gdy zahacza o jej fakturę zębami. Ma ochotę słodko się roześmiać, słysząc jak Su-Jin próbuje brzmieć naturalnie – słuchała też wszystkiego, co mówił. O pieszczotach i pocałunkach – przez moment Convalliana chciałaby zrobić to wszystko; chciałaby dotknąć ustami każdego skrawka jego skóry i obserwować jego reakcję.
    Mocniej zaciska zęby przy jego skórze, gdy czuje męską dłoń przy swoim biodrze i udzie – doskonale umie wyczuć każdy z palców; ciężar każdego z nich, który pokrywa jej ciało, tworząc mikroskopijne czarne dziury.
    — Tak jak ja cię oswoiłam? — pyta szeptem przy jego uchu, a potem patrzy w wampirze oczy. Nie ucieka od jego tęczówek; od tego, co dzieje się właśnie w tym momencie, a kiedy dostrzega jego uśmiech, również się uśmiecha. Jej uśmiech jest uroczy i ma w sobie pewną frywolność; pewną zaczepną i elektryzująco-kwaśną nutę.
    Mruczy cicho, gdy czuje jego palce przy swojej szyi – jego dotyk kojarzy się z czymś miękkim; czymś, co ciągnie delikatnie za każdy z nerwów i wywołuje drżenie.
    Zauważa, jak wampir rozpina dwa pierwsze guziczki jej sukienki, dlatego dociska mocniej usta do jego ramienia, zerkając w stronę jego palców – czuje zbierającą się wilgoć między udami; szybko pozwala sobie odczuć podniecenie, które utrzymuje się jeszcze z wczorajszej nocy. Convalliana przez moment poddaje się temu słodkiemu, rwącemu uczuciu i mimowolnie ociera się o męską sylwetkę – ściska też uda, czując uporczywe, drażniące pulsowanie własnego ciała.
    Przyjmuje muśnięcie jego ust i przez moment wpatruje się w jego twarz, jakby z wyrzutem, że odsunął się tak szybko – przesuwa wzrokiem po jego czole, nosie i wargach; teraz nie zastanawia się już nad ich smakiem. Wie też, że szybko się od nich uzależniła – że z każdym kolejnym pocałunkiem spada coraz bardziej. Że poddaje się temu, czego nie powinno być; poddaje się temu, co było dla niej abstrakcyjne i inne; poddaje się emocjom, spalając się wraz z następnym uderzeniem serca; wraz z następnym oddechem, następnym trzepotem rzęs.
    Su-Jin wciąż jej dotyka – sunie palcami po jej odkrytej skórze, aż w końcu łapie jego nadgarstek i dociskając usta do męskiej szyi, przyciska jego dłoń do koronowego stanika, przez który da się wyczuć stwardniały sutek.
    — Czy Vātsyāyana Mallanaga wspominał o tym, jak dotykać kobietę? Jak zrobić jej dobrze? — zadaje szeptem pytanie, muskając wargami jego ucho. Chichocze rozkosznie, a wraz z tym cichutkim dźwiękiem sukkub odkrywa koronkę i pozwala palcom Su-Jina dotknąć zaróżowionego, twardego sutka i delikatnej skóry wokół.
    Zerka do jego twarzy i uśmiecha się zaczepnie, a gdy któryś ze studentów odzywa się, aby opowiedzieć reszcie anegdotkę związaną z Kamasutrą i rozpoczyna się żywa dyskusja, Convalliana ujmuje twarz wampira w dłonie i wyciąga się nieco, by sięgnąć ustami do jego ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę cię spróbować… — wyszeptuje pomiędzy muśnięciami. — Ufasz mi? — Zabiera ręce, aby móc objąć jego szyję ramionami; była teraz tak blisko, rozpalona, gorąca, z odkrytym dekoltem i twardym sutkiem pomiędzy jego palcami. — Otwórz się na mnie… — dodaje cicho, niemal magnetycznie, kusząco i pokazuje Su-Jinowi swoje miękkie, zmysłowe spojrzenie obite w piękno długich, czarnych rzęs.
      Convalliana pogłębia pocałunek, a potem wolno odszukuje językiem jego język – zaczepnie zmusza jego język do zabawy. Do reakcji. Jej palce suną po jego karku, a potem zanurzają się we włosach, a pieszczota staje się bardziej namiętna, intymna. Szczególna.
      Su-Jin smakuje jak pierwszy promyk słońca; jak mroźny poranek, który dotyka wilgotnych ust i spija z nich delikatność, zaborczo zgarniając dla siebie każdy ich minimetr.
      Jest przy tym dość ostrożna i daje wampirowi możliwość, by mógł się w danym momencie odsunąć – w jej gestach nie ma niczego zaborczego czy czegoś, co miało sugerować, że cokolwiek od niego oczekuje. Convalliana spija to, co wampir chce jej ofiarować – nic więcej i nic mniej. Ma też świadomość własnego podniecenia; tego, że jej koronkowa bielizna przesiąkła jej pożądaniem, ale teraz nie wydaje się to tak ważne. Nie jest nawet aż tak irytujące, bo wszystko skupia się przy wampirzych ustach, wampirzych dłoniach, wampirzym zapachu, który wydaje się wżerać w jej skórę i przenikać do krwioobiegu.

      CONVALLIANA

      Usuń
  101. Uśmiecha się mimowolnie, słysząc jego odpowiedź. Czuje się w jakiś sposób spełniona, gdy przyznaje się do tego – gdy nie zaprzecza temu, że go oswoiła. Dla Convalliany jest to znak, że wygrała; że dopięła swego, przejmując życie swojego sąsiada, z którym lubiła się droczyć; od którego wręcz żądała odpowiedniej reakcji, odpowiednich słów i tego, by pokazał jej coś więcej. A gdy to się stało, gdy dostrzegła to wszystko, zdała sobie sprawę, że wygrywając, przegrała – przegrała, bo równie beznadziejnie zanurzyła się w słowach, gestach i ideach; tym, co było dla niej tak odległe, nie spodziewając się, że poczuje pewną beztroskę, a zarazem bezradność wobec tego, co się działo – nawet nie zdążyła zareagować, wypuścić z ust dźwięków, a już znalazła się po drugiej stronie.
    Być może podejmuje zbyt pochopną decyzję – może powinna poczekać, ale jest zbyt egoistyczna, by zadowolić się dotykiem przez ubranie. Dlatego dociska męskie palce do swojego sutka, do delikatnej skóry wokół i czuje, że chciałaby więcej – chciałaby bardziej. Chciałaby wszystkiego, co mógł jej dać; chciałaby poczuć jego język, usta i zęby. Chciałaby tego, co grzeszne i nieodpowiednie; w końcu chciałaby tylko tego, żeby Su-Jin był blisko, a to wydaje się dziwnie zaskakujące; wydaje się odległe i mroźne, zupełnie przerażające. Czy jego bliskość byłaby więc wystarczająca? A jeśli tak, to jak długo by to trwało? Kiedy ocknęłaby się z pięknego transu, kierując w jego stronę wyrzut?
    — W takim razie znasz teorię — zaczyna, wciąż mówiąc szeptem, wciąż kusząco i niewinnie — i chyba powinieneś wykorzystać tę wiedzę w praktyce… empiryzm w tym przypadku jest niemal konieczny.
    Dyszy ciężko, gdy czuje jego palce przy swoim twardym sutku – rozpływa się pod dotykiem, który bada; który próbuje jej skóry i poddaje się temu wszystkiemu – oddaje też Su-Jinowi kruchą kontrolę; chce, aby miał świadomość, że może się odsunąć; że może to zakończyć i choć Convalliana najchętniej zrobiłaby jeszcze o krok dalej, a potem ruszyłaby się o kolejny i kolejny to nie ulega pokusie i własnym zachciankom.
    Ma świadomość tego, że jej ufał – gdyby nie miał do niej zaufania, gdyby wciąż był zdystansowany i odległy jak punkt, którego nie jest w stanie sięgnąć, raczej nigdy nie doszłoby do tego wszystkiego; do tego, że przyszła do niego bosko w samej halce; że pozwoliła sobie, aby się o nią zatroszczył, aż w końcu nigdy nie doszłoby do pocałunku po ostrej wymianie zdań i rozpoczętej walce. Convalliana bierze tę odpowiedzialność – odpowiedzialność za to, że przyjdzie jej umrzeć, gdy zdecyduje się odejść; że przyjdzie jej zabić Su-Jina, kiedy ten się wycofa; kiedy będzie próbować o niej zapomnieć.
    Smakuje jego języka wolno, z uczuciem, dając mu moment, aby się przyzwyczaił – aby złapał rytm, a kiedy w końcu delikatnie oddaje pocałunek, Convalliana wzdycha przez nos. Pocałunek wydaje się teraz znacznie słodszy. Znacznie głębszy.
    Czuje jego palce przy swoim karku; czuje wszystko to, co się dzieje. Jego szybko bijące serce, swoje serce; jego ciepło i swoje ciepło – ten elektryzujący dreszcz, który materializuje się i strzela wokół, rozchodząc się, prawie jak moment wystrzelenia fajerwerk – te mkną w górę i wybuchają z hukiem, a skrzący się obłok rozświetla zarówno jego twarz, jak i jej twarz.
    Kiedy się od niej odrywa, by móc zareagować, gdy student zadaje pytanie, oblizuje dolną wargę językiem, zupełnie jakby chciała przedłużyć pocałunek. Ma ochotę się roześmiać, gdy słyszy jak Su-Jin rzuca kolejnym tematem, byleby móc wrócić do jej ust – by móc wrócić do niej.
    — Mam nadzieję, że będzie to twój nowy ulubiony smak — stwierdza pomiędzy muśnięciami, a Su-Jin zapewne może wyczuć jej uśmiech; uroczy uśmiech, dość zaczepny i słodkawy. Przedłuża pocałunek, mruczy cicho i w końcu odrywa się od jego ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze muska kciukiem jego dolną wargę, jeszcze patrzy mu w oczy i jeszcze znów się uśmiecha, a potem wstaje. Poprawia koronkowy biustonosz, zapina guziczki i prostuje rękoma suknię. Przez moment ma sobie za złe, że nie może zostać – że nie może egoistycznie wrócić do jego ust.
      — Muszę jechać do Desiderium — odzywa się, spoglądając w stronę Su-Jina. — Choć wolałabym dalej cię rozpraszać — dodaje ze śmiechem. Pochyla się jeszcze w jego stronę, aby móc docisnąć mocno i szybko usta do jego ust, a potem cofa się o kilka kroków. — Wrócę przed osiemnastą.
      Desiderium jak zwykle zachwyca; jest kolebką zapachów i eterycznej atmosfery. Tego, co piękne i ulotne. Convalliana ściera kurze i dogląda asortymentu – pieczołowicie obejmuje dotykiem każdą fiolkę perfum. Ogląda się za siebie, słysząc dzwoneczek przy drzwiach, ale jej uśmiech zastyga, staje się zimnym nagrobkiem, zaledwie końcem, gdy w zielonych oczach odbija się znajoma sylwetka.
      Earl.
      Wyższy od niej mężczyzna, który ściągnął z głowy czarny kapelusz, odsłaniając przy tym pierwsze refleksy siwizny w długich brązowych włosach, uśmiecha się niemal czule. Niemal jak spragniony kochanek; jak zakochany chłopiec. Przy jego ostrej twarzy widać kilka głębszych zmarszczek – zarost pokrywa jego skórę, a czarne ślepia obezwładniają mrokiem i ciężarem. Ubrany jest w ciemny płaszcz, a ręce kryje pod skórzanymi rękawiczkami – Convalliana doskonale wyczuwa piżmo i tytoń.
      — W końcu jesteś sama — odzywa się Earl, podchodząc bliżej. — Jak zwykle niczego mi nie ułatwiasz, prawda, laleczko?
      Sukkub wstrzymuje oddech, a ze smukłych, pięknych palców wydostaje się fiolka perfum – fioletowe szkło z hukiem zderza się z posadzką. Woń jaśminu i lawendy kłóci się z męskim zapachem, który wydaje się dominować. Convalliana oddycha krótko przez rozchylone, drżące usta – mimowolnie sięga palcami do swojej szyi, czując nieprzyjemny ucisk i gorycz w gardle; coś krwistego i smakującego żółcią przepływa przez jej przełyk.
      — Widziałem, że zdążyłaś omamić kolejnego naiwniaka — kontynuuje. — Ale przecież oboje wiemy — Posyła jej czułe spojrzenie — że możesz kochać tylko mnie.
      — Nie kocham cię. — Jej głos jest nieco zdławiony i łamie się z każdym dźwiękiem, a mimo to Convalliana znajduje w sobie odwagę, by się odezwać.
      — Nie? — Earl pociera palcami swój zarost i rozgląda się po sklepie. — Myślę, że tak. Kochasz mnie, bo boisz się, że nigdy nie doświadczysz tego, co ode mnie dostałaś. Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Convalliano, i kocham cię… kocham cię tak bardzo…
      Potrząsa chaotycznie głową i bierze wdech, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie – odruch wymiotny rozsadza jej gardło.
      — Nigdy mnie nie kochałeś... — mamrocze.
      — A może to przez niego? — Earl ignoruje jej szept, a potem wbija wzrok w jej skurczoną sylwetkę. — Myślisz, że mężczyzna, z którym teraz mieszkasz będzie dla ciebie dobry? — pyta. — Wykorzysta cię, złamie cię i zostaniesz z niczym, a wtedy… wtedy wrócisz do mnie…
      Zbliża się do niej i wyciąga dłoń, by móc pogłaskać jej policzek. W jego oczach odbija się coś złego; coś wyjątkowo obrzydliwego.
      — Jesteś jego zabawką. — Pochyla się do Convalliany i zaciąga się jej zapachem. — Obiecuję, że jeśli ze mną pójdziesz, jeśli go zostawisz, nie zabiję go — mamrocze, uśmiechając się łagodnie. — Zrobię to dla ciebie, laleczko…
      Convalliana zamyka mocno oczy i gwałtownie odpycha od siebie jego dłoń.
      — Nie dotykaj mnie…
      — Wolisz, kiedy on cię dotyka? — W głosie Earla słychać wrzącą złość. — Nie myśl, że jesteś dla niego ważna. Nikt nigdy nie dostrzeże w tobie tego, co ja zobaczyłem… to wszystko skończy się szybciej niż myślisz. Jesteś dla niego nikim, laleczko, podczas gdy dla mnie jesteś wszystkim. Całym światem.
      Milczy i nie próbuje się odezwać; zbyt przerażona, zbyt mała, zbyt krucha.
      — Przemyśl to — dodaje, a potem prostuje się. Dotyka kciukiem jej warg i ściera czerwoną szminkę. — I nie maluj się w ten sposób. Wyglądasz jak dziwka. Wiesz, że nie lubię, gdy to robisz…

      Usuń
    2. Mimowolnie przytakuje, a gdy Earl opuszcza sklep, gdy zapach tytoniu i piżma nie jest już tak mocny i oślepiający, Convalliana biegnie do toalety – tam wymiotuje, a gdy doprowadza się do porządku, mechanicznie zmywa makijaż: tusz do rzęs i czerwoną szminkę. Spogląda w swoje wielkie, przerażone oczy i przez moment nie poznaje samej siebie – przez chwilę wydaje jej się, że nic się nie zmieniło; że wciąż jest tamą Convallianą.
      Nie próbuje zastanawiać się nad tym, dlaczego nie zareagowała; dlaczego nie znalazła w sobie tyle sił, by móc przeciwstawić się Earlowi. Być może, gdy zaczął mówić o Su-Jinie, zadrżały fundamenty wszystkiego, co do tej pory było dla niej ważne – co, jeśli Earl miał rację? Co, jeśli Su-Jin kłamał, a to, co się działo, było tylko zabawą?
      Wraca do domu późno, zbyt późno – zapomina o zakupach, a przez ostatnie kilka godzin wpatruje się w martwy punkt. Zupełnie jakby była idealną i małą laleczką – zastyga w pozie, w której zostawia ją Earl.
      Przemyka przez korytarz, ściąga buty i bierze prysznic – szoruje skórę, aż pokrywa się brzydką i bolesną czerwienią. Nie używa żadnego z olejków i kiedy chce sięgnąć po koszulkę Su-Jina, aby się przebrać, z nieuzasadnioną złością ciska ubraniem o podłogę – a potem powstrzymuje szloch, zasłaniając usta drżącymi dłońmi. Wciąga powietrze przez nos, opiera nagie plecy o ścianę i próbuje się uspokoić.
      I kiedy jej się to udaje, ubiera jedynie koronkowe majtki i luźną koszulę. Potem kieruje się w stronę salonu i tam zajmuje kanapę – zerka strachliwie w stronę ciemnego korytarza, jakby obawiając się, że zobaczy Su-Jina; że zobaczy Earla; że zobaczy samą siebie, która śmiałaby się z tego wszystkiego – śmiałaby się z niej.
      Przeczesuje mokre włosy dłońmi i sięga po koc, a potem kurczy się w sobie, podciąga kolana pod brodę i chowa twarz, w jakiś sposób oczekując apokalipsy – jakiejś katastrofy.

      CONVALLIANA

      Usuń
  102. Convalliana przez moment wydaje się odległa; przez moment nie istnieje – nie ma jej i być może pragnie, żeby tak zostało; żeby stała się jedynie drżącym atomem; jedynie refleksem słonecznego uniesienia; jakimś rytmem wiatru – gdyby tak się stało, byłoby lepiej.
    Zaczyna myśleć po kolei o tym, co się wydarzyło – o Su-Jinie, o rozpoczętej wymianie zdań, o wiszącej gdzieś groźbie, aż w końcu dotyka palcami ust, wciąż czując smak jego warg. Potem jednak słyszy głos Earla – głos, który rzuca w jej stronę komentarz o czerwonej szmince, a ona przez moment nie wie, co zrobić. Nie wie, jak odnieść się do tego wszystkiego i co uznać za prawdę.
    Słyszy znajomy głos, a to sprawia, że delikatnie kieruje spojrzenie w stronę Su-Jina – w jej oczach widać dziwną mgłę; coś, co sugeruje, że wędruje gdzieś pomiędzy światem materialnym a metafizycznym; między tym, co zna, a tym, co znajduje się gdzieś w rozważaniach, gdzieś w domysłach. I czuje się wobec tego tak bezradna, mała i krucha – tak beznadziejnie podatna. Obserwuje i jest, myśląc, że jeszcze zdąży powiedzieć słowo, jeszcze coś dodać, ale nawet nikt nie wykopał jej grobu – nikt nie zatroszczył się o kwiaty ani o pieśń.
    Może zrobiłby to dla niej Earl. W końcu poświęciłby dla niej wszystko.
    Czuje jednak bunt przeciwko temu – przeciwko temu, by ulegać; by zgodzić się podążyć za człowiekiem, który wzbudzał w niej odrazę; który był jej lękiem, jej traumatycznym przeżyciem, ale co, jeśli tylko to jej zostało?
    Su-Jin siada tuż obok, a potem dotyka jej ramienia – obserwuje uważnie jego twarz, chcąc doszukać się czegokolwiek, co mogłoby jej zdradzić, że jest nią obrzydzony. Że dostrzega coś brzydkiego i złego; że wyciągając do niej ręce, musiał się do tego zmuszać. Pozwala, aby przygarnął ją do siebie – aby zamknął w ciepłym uścisku, który rozlewa się po jej skórze, a ona pociąga cicho nosem, milcząc jeszcze chwilę.
    Być może boi się odezwać. Boi się, co będzie, jeśli powie coś nieodpowiedniego; coś, co rozbije lustro i zniszczy iluzję.
    Gdy wampir zadaje jej pytanie, przez moment nie wie, co odpowiedzieć. Czy żałowała? Nie, oczywiście, że nie żałowała. Nie mogła żałować tego, czego sama pragnęła – w końcu chciała jego ust; chciała wszystkiego i jeszcze więcej. Chciała przejąć każdy skrawek jego skóry. Każdą komórkę. Każdy nerw. Każdą myśl. Pragnęła mieć go dla siebie – i być może było to egoistyczne, może i niepoprawne, ale Convalliana doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie łamie się pod ciężarem tej prawdy. Bardziej obawia się własnych uczuć niż skrywanych zachcianek.
    — Nie… — odpowiada w końcu, podnosząc wzrok do jego twarzy. — Nie mogłabym tego żałować: ani pocałunku, ani tego, co stało się potem. — Przesuwa spojrzeniem po jego czole, nosie i ustach; tam też dłużej zawiesza oczy i obdarza każdą z warg szmaragdowym muśnięciem.
    — Dlaczego o to pytasz? — Opiera nos o jego policzek i bierze oddech, aby w ten sposób dać sobie chwilę. — Mówiłam, że cię chcę, więc czy nie byłoby to dziwne, gdybym żałowała tych pocałunków?
    Odchyla się nieco, by móc spojrzeć w jego oczy – nie uśmiecha się ani nie wykonuje żadnego zbędnego ruchu. Po prostu jest tuż obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O tym chcesz rozmawiać? — Przechyla lekko głowę w bok. — Jeśli tak, to w porządku. Możemy poruszyć tę kwestię: kwestię tego, kim dla ciebie jestem. A może zamierzasz zabawić się moim kosztem? Może już teraz myślisz o tym, jak się z tego wycofać?
      W jej głosie słychać lekkie drżenie, pewne napięcie i nieodpowiedzenie.
      — Sądzisz, że obrzydliwie cię wykorzystałam? Jeśli tak jest… jeśli w ten sposób o tym myślisz, równie dobrze mogę być dla ciebie nikim. — Odsuwa się nieco, zaczesuje wilgotne włosy w tył i odwraca spojrzenie, czując, że być może Earl miał rację; może Su-Jin nie widział w niej nikogo wartościowego.
      A jeśli tak było, to dlaczego wciąż przy nie siedział? Dlaczego udawał to wszystko? Dlaczego pozwalał jej się dotykać? Convalliana obejmuje się ramionami, wbijając paznokcie w odsłoniętą skórę – w ten sposób próbuje zapanować nad własnym drżeniem.

      CONVALLIANA

      Usuń
  103. Spogląda w jego stronę i daje mu czas, aby zareagował. Nie chce kolejnej burzliwej rozmowy – wydaje jej się, że nie wytrzymałaby tego wszystkiego; że w końcu zamek z kart by runął, a ona zostałaby bez niczego. Nie umiałaby się nawet obronić czy odeprzeć któregoś z ataków – byłaby słaba i żałosna.
    Przytakuje wolno, gdy Su-Jin sugeruje, że poczuł się zaniepokojony – mimo wszystko zastanawia się, czy to prawda? A jeśli tak, to czy powinien się tak czuć? Czy powinien czuć… cokolwiek?
    — Nie żałuję — odpowiada krótko, chcąc, aby o tym wiedział; aby miał tego świadomość.
    Convalliana zastanawia się, czy jest coś, czego naprawdę żałuje; być może to moment, kiedy przyszło jej spotkać się z Earlem, a może chwila, gdy uległa – gdy pozwoliła sobie się złamać, myśląc, że to koniec i w jakiś sposób akceptując to wszystko.
    Kiedy Su-Jin ujmuje jej podbródek i zmusza do tego, aby spojrzała w jego stronę, przez moment się waha, zupełnie jakby obawiała się, co może zobaczyć w jego oczach. Bała się, że dostrzeże w ciemnych tęczówkach coś fałszywego i zdradliwego.
    — Jeśli masz być w ten sposób egoistyczny i impulsywny… jeśli nie masz myśleć, a potem mnie całować, to rób to właśnie w ten sposób — odzywa się szeptem, wpatrując się w jego usta, zupełnie jakby chciała wyłapać każde kolejne słowo; każdy szept i ruch warg.
    Przytakuje wolno, znając ciężar, o którym mówił. W końcu doskonale wiedziała, jak duże jest ryzyko; jak wiele może stracić, gdyby ośmieliła się sięgnąć do jego ust – co wtedy byłoby łatwiej? Czy gdyby to zrobiła, a Su-Jin odepchnąłby ją od siebie, czy wtedy wszystko byłoby inaczej? Czy wróciłaby do Earla?
    Przyjmuje jego czoło przy swoim czole i wzdycha krótko, chcąc wraz z oddechem napełnić płuca zapachem mężczyzny znajdującego się naprzeciwko niej.
    — Twoje granice… czasem chciałabym, żeby ich nie było. Żebyś był kolejnym facetem, który nic dla mnie nie znaczy. Bo wtedy byłoby łatwiej… byłoby po prostu prościej i nie musiałabym się mierzyć z tym wszystkim. Emocjami, niepewnością i… — Zawiesza głos, spuszczając wzrok. — Ale nie możesz być podobny do innych. Koniec końców wcale tego nie chcę… dlatego pamiętam o twoich granicach i próbuję się w tym odnaleźć, ale to trudne, gdy myślę jedynie o tym, że chciałabym czuć cię wszędzie.
    Pozwala sobie powiedzieć o tym wszystkim; o tym, co czuje i o tym, co działo się wokół, aby mógł zrozumieć to, z czym się mierzyła – to, co być może było mu odległe.
    Gdy Su-Jin zadaje kolejno szereg pytań, przez moment milczy – próbuje zważyć każde słowo, zmierzyć się z ciężarem, aż w końcu zawija kosmyk włosów za ucho i odwraca do niego spojrzenie, wiedząc, że powinna się odezwać.
    Czy czuła się wykorzystana? Czy to w ogóle było możliwe? Do tej pory to ona miała kontrolę – to ona budowała narrację i dobrze bawiła się kosztem mężczyzn, dla których była eteryczną nimfą. I nawet jeśli któremuś z nich wydawało się, że ma kontrolę, wcale tak nie było – słodka, kusząca aura sukkuba zakrywała prawdę, rzucała iluzję.
    Mierząc się z Su-Jinem, Convalliana w końcu mogła podnieść arogancko swój mały podbródek i poczuć drżenie fundamentów – wtedy wydawało jej się to pociągające, inne, upajające, a teraz, gdy kuliła się w sobie, była przerażona.
    — Nie czuję się wykorzystana — odpowiada wolno, dokładnie wymawiając każdą literę, a jej głos wciąż wydaje się nieco drżeć. — I to nie tak, że wykorzystałeś moment czy cokolwiek innego, bo ja chciałam tego równie mocno… i uwierz mi, że gdybyś nie był dla mnie ważny — Spogląda mu w oczy — to nie wahałabym się, aby posunąć się o krok dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pociera palcami lekko zmarszczone czoło.
      — Podniecasz mnie, ale nie podniecasz mnie dlatego, że twoje ciało takie jest. Podniecasz mnie, bo to coś znaczy… — Nie wie, czy Su-Jin cokolwiek z tego rozumie; czy umie dostrzec ten pokrętny tok myślenia, w którym się zgubiła. — Nie chcę się wycofywać…
      Przez moment czuje złość, że przez tę sytuację zostaje do tego wszystkiego zmuszona; że wypowiedziała to wszystko, nadała słowom brzmienia i ciężaru; i że teraz trudno będzie jej się od tego odciąć.
      — A co ze mną? Czy ja cię podniecam? — Wbija mocniej paznokcie w swoje ramię i przełyka ślinę. — Czy mój… makijaż jest ładny? Czy ja jestem ładna? Czy może… czy może malując usta czerwoną szminką, wyglądam jak dziwka?
      Próbuje odepchnąć od siebie to, co powiedział Earl; próbuje walczyć z kuszącą obietnicą szczęścia i miłości; próbuje jakoś przezwyciężyć tę narrację – narrację, w której jest jego idealną, małą laleczką. Taką, jaką sobie wymarzył.

      CONVALLIANA

      Usuń
  104. Convalliana nie za bardzo rozumie, co się dzieje – co spowodowało cały ten emocjonalny chaos. I w jakiś sposób się tego obawia; gdyby nic nie czuła, łatwiej byłoby zaakceptować jej każdy scenariusz, niezależnie od tego, czy byłby bolesny. Teraz jednak czuje bunt wobec tego, co może się stać – wobec tego, co mogłaby stracić; co mogłoby nie należeć już do niej. I być może jest w tym wszystkim bestialsko bezduszna, ale wierzy w to, że Su-Jin należy do niej – że jest jej i że koniec końców wygrała to starcie, wyciągając ręce po coś, co raczej nigdy nie powinno do niej należeć.
    A co, jeśli złamie mu serce? Jeśli zdecyduje się odejść, znudzona i bezduszna? Co, jeśli przestanie czuć… cokolwiek? Jeśli jego usta zaczną smakować tak samo jak innych?
    Czuje się nieco dziwnie i nie umie odnieść jego słów do siebie; słów o szanowaniu granic; o tym, że powinna mu powiedzieć, gdy coś się jej nie spodoba – czy naprawdę mogła to zrobić? Nigdy nie chodziło przecież o szanowanie granic; ona również tego nie robiła. Brała dla siebie to, czego pragnęła: seks, uwielbienie i bogactwo, do którego szybko się przyzwyczaiła. Była raczej bezwzględna dla swoich kochanków i często się nudziła, dlatego wciąż szukała nowych wrażeń, nowych ust, nowych rąk – i nie miało znaczenia, czy był to dotyk władcy i króla, czy może wieśniaka, uczonego lub złamanego kapłana. Dla Convalliany liczyła się brudna przyjemność; to, co cielesne; to, co dawało jej cokolwiek poczuć, a teraz, gdy mierzyła się z prawdziwymi emocjami, czuła własne przerażenie. Ten śmierdzący strach, który zalęgnął się pod jej skórą.
    Pozwala Su-Jinowi, aby złapał za jej dłoń; czuje jego kciuk przy swojej skórze, a to w jakiś sposób sprawia, że łapie się tego konkretnego momentu – że wraca do tego, co rzeczywiste; tego, co znane.
    — Chyba mnie to cieszy — stwierdza nieco niepewnie, zupełnie jakby bała się, jak Su-Jin zareaguje, gdy zacznie mówić. — Z jednej strony czuję, że wygrałam… że zdobyłam cię w ten sposób, w który być może zawsze chciałam, ale kiedy w końcu mam jakąś przewagę, gdy mogę wykorzystać twoje podniecenie, wcale nie chcę tego robić — wyznaje szczerze, zawijając kosmyk włosów za ucho.
    Wydaje jej się to ważne; to, że wampir wiedział o tym wszystkim – o każdym skrywanym lęku i myślach, od których ciężko było jej uciec; aż w końcu o tym, co działo się wokół niej.
    — Więc tak naprawdę przegrałam. — Wzrusza delikatnie ramionami, godząc się z tym; nie czuje nawet żalu i nie umie się złościć. — Wygrałam, przegrywając, a to wszystko doprowadziło do tego, że siedzę teraz tuż obok ciebie i myślę jedynie o tym, czy nie spieprzę tego wszystkiego… czy nie stracę tego, co ważne i czy koniec końców mnie nie znienawidzisz za to, kim jestem i co chciałabym z tobą robić. Za to, jak chciałabym cię dotykać.
    Zerka w jego stronę, przesuwając wzrokiem po jego twarzy. Przez chwilę próbuje odszukać w jego oczach czegoś, co mogłoby ujawnić jakąś brudną myśl lub sekret – ujawnić coś, co mogłoby złamać jej serce. Gdyby tak się stało, gdyby Su-Jin złamał jej serce, nie musiałaby dłużej mierzyć się z napływem emocji, których nie rozumiała.
    — Jestem? — pyta krótko, pozwalając, aby dotknął jej policzka; aby przesunął palcami po skórze, aż do ust; czuje jego kciuk przy swojej dolnej wardze, a jej zielone, szmaragdowe oczy stają się teraz jeszcze większe. Jeszcze cenniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwraca wzrok, nie wiedząc, czy powinna powiedzieć o tym, co stało się w sklepie – czy nie byłoby to zbyt samolubne? Wie, że wplątała w to wszystko Su-Jina bardziej niż chciała; wie też, że być może popełniła błąd, przychodząc tamtej nocy do niego. Przez moment nawet obwinia się za tę decyzję – gdyby po prostu wyjechała z Woodwick byłoby łatwiej. Nowe miejsce, nowa tożsamość, ale stare uczucia, stary ból.
      — Spotkałam się z Earlem — wyznaje szybko, chcąc wyrzucić z siebie każde słowo tak, aby nie poczuć jego ciężaru przy języku. Odrzuca od siebie dłoń Su-Jina, a potem odsuwa się od niego, żeby móc zachować dystans; aby zrobić pierwszy krok, zanim to wampir z obrzydzeniem zabierze od niej ręce.
      — Przyszedł do sklepu — kontynuuje cichym, nieco odległym głosem. — Zobaczył mnie… mnie i szminkę… mnie i ciebie, nas… nie wiem, co mam powiedzieć… ja…
      Bierze oddech, zaczesuje włosy w tył i odnajduje spojrzeniem jego twarz.
      — Może powinnam do niego wrócić? Może powinnam zrobić cokolwiek, byleby… byleby nie musieć dłużej uciekać, chować się? Może to najlepsze rozwiązanie? Poddać się…

      CONVALLIANA

      Usuń
  105. Convalliana nie wie, czy to, co mówił Su-Jin nie jest jedynie jakimś pobożnym życzeniem, które rozpłynie się gdzieś dalej – gdzieś w czasie, w którym będzie można dostrzec coś więcej. Coś niezgodnego, coś raniącego; coś, co pokaże, że to wszystko było bezwartościowe. Sukkub nie chce jednak przyznać się do tego – do tego, że boi się, co będzie dalej.
    Jest jednak świadoma tego, że cały ten emocjonalny chaos rozgrywa się przez to, że pozwoliła sobie cokolwiek poczuć. To nie tak, że została do tego zmuszona – Su-Jin nie zrobił nic, aby zniewolić jej emocje. Dobrowolnie zaangażowała się w tę relację, chcąc mieć kogoś bliskiego; kogoś, kto będzie po jej stronie i w końcu kogoś, kto będzie niejako synonimem domu; synonimem ogniska domowego, przy którym mogłaby ogrzać skostniałe dłonie.
    — Wtedy powinieneś mnie znienawidzić — stwierdza niemal beznamiętnie, gdy wyznaje, że byłby do tego zdolny; że gdyby tylko się od niego odsunęła, stałaby się w jakiś sposób jego wrogiem. Wrogiem, który miał jego serce; który zbliżył się niemal niezauważalnie, zabierając wszystko, co tylko mógł. I być może właśnie to było najbardziej samolubne; to, że Convalliana zrobiła każdą z tych rzeczy – przejęła jego serce, przywłaszczyła sobie je, a potem to samo zrobiła z jego ustami, językiem, rękoma.
    Uśmiecha się delikatnie, trochę blado, gdy Su-Jin przyznaje, że powinien mówić to częściej – to, że jest ładna. W jakiś sposób komplement ten jest dla niej ważny. Najważniejszy. I to nie tak, że Convalliana nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest piękna – wiedziała o tym; wiedziała o tym tak dobrze, że wykorzystywała swój urok; to, że ma małą i śliczną twarzyczkę; że jest synonimem piękna; tym, co urodziwe, miękkie i łagodne; że patrząc w jej stronę, widziało się to, co idealne. A mimo to wciąż łaknęła podobnych słów, podobnych komplementów.
    Słyszy złość w jego głosie, a to sprawia, że odwraca głowę jeszcze bardziej – ucieka wzrokiem do pobliskiej ściany. Może nie powinna mu o tym mówić? Może lepiej byłoby to przemilczeć i pozwolić sobie zapomnieć, a może raczej ugiąć się i podjąć decyzję?
    — Ja… — zaczyna mówić, ale urywa, gdy czuje, że Su-Jin wyciąga do niej ręce, kiedy obejmuje jej talię, zamyka w objęciach, aż jej plecy ściśle przylegają do jego torsu. Wyłapuje też moment, w którym wampir zanurza twarz w jej wciąż lekko wilgotne włosy – Convalliana czuje, że ciężko jej wziąć kolejny oddech, że poddaje się temu wszystkiemu i nie zamierza się bronić przed bliskością.
    Nie może też powstrzymać nadchodzącego dreszczu, który wbiega po jej kręgosłupie, kiedy Su-Jin zbliża usta do jej ucha – czuje ciepło wydobywające się spomiędzy jego warg.
    Pozwala Su-Jinowi, aby ten robił to wszystko – aby dotykał jej skóry i rościł sobie prawo do tego, kim była. Jej głowa wędruje w tył, a zaraz potem Convalliana czuje przy ustach jego usta – mocny pocałunek sprawia, że zaczyna szumieć w jej uszach. Oddaje pieszczotę równie zaborczo, pozwalając sobie poczuć coś więcej – i w ten momencie składa niemal pobożne życzenie, by Su-Jin nigdy nie pozwolił jej odejść; by nigdy nie pozwolił jej się wycofać, a w konsekwencji, aby zawsze był przy niej.
    Spuszcza wzrok do jego ust przy swoich ustach i dyszy ciężko, czując, że chciałaby wrócić do jego warg; że chciałaby zrobić wszystko, byleby móc zapomnieć o Earlu i wszystkim tym, co boleśnie wrzało pod jej skórą.
    — Powtórz to. Powtórz, że jestem twoja — odzywa się zduszonym przez emocje głosem; głosem, który niemalże błagalnie wyraża potrzebę tego, co Convalliana pragnie usłyszeć.
    Przyjmuje mocniejszy dotyk palców przy szyi i dociska nos do jego nosa, a czoło do jego czoła, dokładnie karmiąc wampira swoim oddechem, gdy jej rozchylone, gorące usta dotykają jego miękkich ust – sukkub przełyka ślinę i sięga dłonią do męskiego policzka, by móc pogłaskać skórę; by móc poczuć jego realność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje też, że z każdym słowem Su-Jina jej serce jest coraz większe, aż Convalliana zaczyna się bać, że niedługo pęknie – że stanie się tak ogromne, tak napełnione emocjami, lękami i strachem, że skruszeje zupełnie. Wie jednak, że to niemożliwe; że gdy Su-Jin jest tuż obok, jej serce jest… bezpieczne. Że wybija mocny rytm, rwąc się w jego stronę, zupełnie jakby chciało być przez niego zauważone.
      — Jeśli coś się stanie… jeśli Earl mi cię odbierze — zaczyna mówić, a jej szmaragdowe, nieco zamglone oczy chwytają się jego ciemnych tęczówek — jeśli do tego dojdzie, uwierz, że zejdę do piekieł, żeby móc cię odnaleźć. Jeśli ktokolwiek ma cię skrzywdzić, jeśli ktokolwiek ma cię zabić, to muszę to być ja…
      Jej dolna warga drży delikatnie.
      — Rozumiesz? To muszę być tylko ja… — szepcze jeszcze w jego usta, zanim dociska je do jego warg w mocnym, zaborczym pocałunku, który wyraża potrzebę; który wyraża to, co fizyczne, ale też to, co emocjonalne; to, co ukryte, a przede wszystkim to, co działo się teraz. Każde muśnięcie składało obietnicę i szeptało o groźbie w słodkiej pieszczocie.

      CONVALLIANA

      Usuń
  106. Convalliana mogłaby wyszeptać naprawdę wiele; mogłaby przyznać się do wszystkiego, co grzeszne, ale nie odzywa się – nie chce mówić, strącić słowem cokolwiek, co się teraz działo, a działo się zbyt dużo. Niemy dotyk, pocałunek, bliskość. To wszystko tworzyło coś o wiele głębszego – coś, co znajdowało się w sferze niematerialnej. Zupełnie jakby dostrzegała w tym wszystkim to, co widzialne i to, co niewidzialne – te dwa elementy przenikały się ze sobą i tworzyły monstrum, z którym Convalliana nie miała ochoty się mierzyć.
    Przyjmuje jego słowa, zanurza się w dźwiękach i przymyka oczy w momencie, gdy słyszy jego warkot – w jakiś sposób uwielbia słyszeć właśnie ten ton; ton, który mógł sugerować, że Su-Jin należy tylko do niej. Że pozwala sobie być sobą – że pozwala sięgnąć sobie po to, czego chciał, a jeśli to jej pragnął, jeśli pragnął, by była jego, powinien to sobie wziąć.
    Powinien ją zdobyć.
    Choć być może już ją miał – być może cała ta apokalipsa zaczęła się w piwnicy starej rudery. Wtedy gdy Su-Jin wyciągnął do niej dłoń.
    Kiedy mocniej chwyta za jej szyję, kieruje w stronę jego twarzy swoje spojrzenie i mruży delikatnie oczy. Gotowa jest walczyć o jego kolejny pocałunek, o kolejne muśnięcie, dotyk, ale wtedy Su-Jin się odzywa, a ona doskonale wie, co próbował zrobić i do czego zmierza to wszystko. Chciał, aby obiecała – aby poddała się temu, czego od niej wymagał; temu, co uważał za słuszne, jednocześnie tak egoistycznie przywłaszczając sobie jej wybór.
    I Convalliana nie umie zaprzeczyć, że właśnie ten egoizm, ta troska, której doświadcza, wraz z poczuciem, że należy do niego – że w końcu ktoś zdołał to zrobić, zdołał ją sobie przywłaszczyć, to wszystko sprawia, że jej serce bije zdecydowanie zbyt mocno i szybko. Ma wrażenie, że nie do końca rozumie, co się dzieje i przez moment wydaje jej się, że Su-Jinowi bliżej do kusiciela; do uwodzącego diabła o idealnych, słodkich ustach.
    — Obiecuję… — mamrocze w jego usta, okazując frustrację cichym warkotem, kiedy Su-Jin dotyka jej warg w krótkich muśnięciach. Nie tego teraz potrzebowała; chciała mocnych pocałunków. Pocałunków, od których zakręciłoby się w jej głowie; od których jej serce stałoby się jeszcze większe.
    Nie jest w stanie powstrzymać się przed drżeniem, gdy wampir wyznaje jej poważnym tonem, że sprowadziłby dla niej piekło – że zrobiłby to dla niej. Że odważyłby się sięgnąć po pomoc demona, byleby ukarać tego, kto ośmieliłby się zrobić coś nieodpowiedniego; coś krzywdzącego. Convalliana obserwuje jego oczy i łapie tlen przez rozchylone usta, a potem przytakuje jego słowom.
    — Tak, masz rację. Jeśli ktokolwiek miałby mnie skrzywdzić, to powinieneś być to ty — stwierdza szeptem, a potem z cichym jękiem przyjmuje jego pocałunek.
    Czuje jego palce przy swojej talii; to, jak jego pazury przebijają się przez materiał i jak Su-Jin dotyka jej szyi i podbródka. Sukkub oddycha ciężko, czując własne podniecenie; podniecenie, którego nie umie się wstydzić. Obezwładniające uczucie pragnienia dotyka jej ciała; sprawia, że kręgosłup prostuje się, a skóra staje się wrażliwsza – Convalliana poddaje się temu, czując, że dłużej nie da rady.
    Drży raz jeszcze, gdy Su-Jin trzyma mocno jej podbródek, a zaraz potem oddaje pieszczotę równie mocno, równie zachłannie, nieco zmieniając układ sił – jej ogon owija się wokół jego szyi, a ciało obraca się i Convalliana siada okrakiem po jego kolanach, zupełnie jak wczorajszej nocy. Zupełnie tak samo, ale tym razem doskonale wie, co jest jej celem.
    — Jesteś zadowolony? — pyta, dociskając mocniej jego palce przy swoim mocno bijącym sercu; sercu, które wydaje się wybrzmiewać jak dzwon; które oddaje się ufnie w ręce wampira, który jest tuż obok; który jest tak blisko. — Jesteś zadowolony — zaczyna znów — że mnie popsułeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opiera paznokieć o jego podbródek, a jej ogon mocniej zaciska się wokół szyi Su-Jina; jego końcówka pieszczotliwie dotyka męskiej żuchwy i wtula się w skórę. Convalliana przechyla głowę i wpatruje się w męską twarz; lustruje wzrokiem każdą linię i zakrzywienie, dostrzega każdą ze struktur, aż w końcu zamyka w szmaragdowym więzieniu jego oczy.
      — Robisz to wszystko, mówisz, że mnie chcesz, że mnie pragniesz… — wymienia krótko, pochylając się, by móc przesunąć ustami po jego policzku. Bierze oddech i dociska mocniej biodra do jego bioder. — Ale czy wiesz, co to oznacza? Co oznacza mieć na własność sukkuba? — pyta słodkim, uroczym tonem, łapiąc za jego podbródek.
      Ostrożnie wsuwa dłoń pod jego ubranie, by móc dotknąć palcami blizny przy jego sercu – przesuwa pazurem po poszarpanej skórze i uśmiecha się łagodnie, pięknie, uśmiecha się, a jej uśmiech przypomina umykającą tęczę; coś ciepłego, ale niepokojącego.
      — Jeśli tak bardzo mnie chcesz… czy to oznacza, że nie dostrzegasz we mnie niczego obrzydliwego? Czy nie widzisz tego, jak… złamana jestem? — W jej głosie słychać kruchą delikatność. — Czy nie będziesz mieć oporów przed dotknięciem mnie, skoro robił to również Earl? I czy wiedząc o tym wszystkim, mogę być dla ciebie kimś, kogo chcesz dotykać?

      CONVALLIANA

      Usuń
  107. Przyjmuje jego warkot i groźbę, że jeśli złamie obietnicę, będzie martwa – że Su-Jin zadba o jej śmierć; że dokona egzekucji, a ona przyjęła to do siebie, czując, że właśnie tak powinno być; że ktoś powinien wymusić tę obietnicę; właśnie te słowa, by nie uległa – by nie oddała się w ręce człowieka, który kochał jedynie jej wyobrażenie, bo nie kochał jej. Nie kochał prawdziwej Convalliany – ubóstwiał obraz, który samodzielnie stworzył, próbując nadać jej idealnych kształtów; kształtów, które spełniłyby jego oczekiwania.
    — Zepsułeś mnie — powtarza raz jeszcze, a jej spojrzenie sunie po jego twarzy. Convalliana uśmiecha się mimowolnie, choć przy jej ustach majaczy się niebezpiecznego. — Sprawiłeś, że zaczęłam coś czuć… przejmować się tym, co robię i mówię. Przejmować się kimś, kto nie jest mną.
    W jej tonie słychać lekkie oskarżenie o to, że to się stało; że naprawdę do tego doszło i że nijak nie mogła się przed tym bronić, bo to wszystko działo się gdzieś poza jej wzrokiem; działo się w tej niewidocznej sferze, do której od zawsze było jej daleko.
    Jak zahipnotyzowana obserwuje, jak Su-Jin sięga ustami do jej ogona – jak przesuwa językiem po jego końcówce, zupełnie jakby podejmował się gry. Przygryza dolną wargę, obserwując ten gest i mimowolnie dociska się bardziej do jego ciała, chcąc niemo poprosić, żeby nie przestawał – żeby wciąż bawił się w ten sposób jej ogonem.
    Dostrzega jednak zmianę – tę nagłą zmianę, co do której nie jest pewna. Convalliana przez moment zaczyna myśleć, że tego żałował; że żałował wszystkiego, co zrobił. Nagle chce się odsunąć, po prostu się odciąć, w jakiś sposób zarzucając sobie, że jest naiwna – że odsłoniła się, że Su-Jin zobaczył zbyt wiele, a teraz, gdy znał jej sekrety i wiedział, jak słaba oraz żałosna jest, odsunie się od niej. A ona powinna zrobić to pierwsza. Wycofać się, zanim zdecyduje o tym wampir.
    Ale wtedy Su-Jin się odzywa, a ona w jakiś sposób kamienieje – chłonie każde jego słowo i przyjmuje dźwięk, w jakiś sposób bojąc się, co może usłyszeć. A co, jeśli nie jest wystarczająca? Co, jeśli faktycznie był przy niej tylko dlatego, bo nie było nikogo innego? Może wcale nie chodziło o nią – a o coś innego.
    — Może udajesz? Może udajesz, bo boisz się, że stracisz jedyną osobę, której zaufałeś? — wytyka, pozwalając, aby dotknął jej szyi, pleców i talii, ale tym razem nie reaguje i nie poddaje się temu, co bliskie, a patrzy Su-Jinowi w twarz, jakby chciała dostrzec coś fałszywego; coś, co mogłoby pozwolić jej potwierdzić to wszystko – to, że robił to wszystko tylko po to, żeby nie musieć dłużej znosić samotnych poranków i równie samotnych wieczorów. Może była zaledwie substytutem uczuć, które były przeznaczone dla Sarang? Przełyka z trudem ślinę, wiedząc, że to nieprawda; wiedząc, że była dla niego ważna. W końcu wyznał jej to wszystko.
    Wypuszcza z ust ciche sapnięcie, zupełnie jakby była oswojonym przez jego ręce drapieżnikiem, który właśnie schował ostre zęby – pozwala, żeby dotknął jej policzka i przyjmuje czułą pieszczotę.
    Mruga kilkukrotnie, niejako zdezorientowana i zagubiona, zagubiona bardziej niż kiedykolwiek. Jego wyzwanie dociera do fundamentów jej jestestwa i je porusza – czy ktokolwiek pragnął tego, co on? Czy ktokolwiek chciał zadbać o jej duszę i ciało? Ktokolwiek dostrzegał to, co poza fizyczne? Convalliana nie rozumie tego wszystkiego – nie rozumie, dlaczego Su-Jin używa takich słów; dlaczego próbuje wyjść naprzeciw temu, z czym się mierzyła. Powinien sobie odpuścić, wycofać się…
    — Nie masz pojęcia, o czym mówisz — stwierdza, podnosząc się z jego kolan. Rzuca w jego stronę krótkie, nieco pogardliwe spojrzenie dla słów, które wypowiedział. — Earl to nie jedyny człowiek, który mnie skrzywdził... jestem bardziej obrzydliwa niż myślisz — dodaje, zaczesując włosy w tył, a przy ich końcówkach zaciska nieco palce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez moment ma zamknięte oczy i kiedy je otwiera, kieruje swój wzrok w stronę siedzącego naprzeciwko wampira – Convalliana zastanawia się, co takiego w niej dostrzegł, skoro nie było w niej nic wartościowego, a skoro Su-Jin nie ulegał jej wdziękom, to co takiego sprawiało, że wciąż znajdował się tuż obok?
      Stoi naprzeciw, obserwując jego twarz, aż w końcu sięga po koszulkę i zdejmuje z siebie ubranie, aby obnażyć ciało – mleczna, delikatna skóra, przypominająca jedwab; wydaje się lśniąca, miękka i pachnąca słodyczą. Convalliana ma małe piersi, wystające obojczyki, płaski brzuch i idealne wcięcie w talii – zaraz potem sięga do koronkowych majtek, je również zsuwając, aż w końcu jest naga. Ma pełne uda, idealną cipkę i krągłe biodra. Jest eteryczną nimfą. Jest zamkniętym w ludzkim ciele pięknem, perfekcjonizmem, absolutem. Całkowicie naga, obnażona przed męskim wzrokiem, w którym nie dostrzega nic, co chciałaby zobaczyć. Pragnęła w końcu dostrzec jego potrzebę – jego potrzebę, by być blisko niej i... w niej; by w końcu poddał się temu, co fizyczne; co pierwotne.
      Zbliża się wolno, ostrożnie, a potem łapie za dłoń Su-Jina i dociska jego palce do swoich obojczyków. Przesuwa je w dół, by mógł wyczuć miękką i niewidoczną już bliznę.
      — Czujesz? To blizna po tym, jak przesłuchiwano mnie w katakumbach, oskarżając o czary — odzywa się cichym, delikatnym głosem. — Kat obciął mi włosy i oblał mnie alkoholem, a potem podpalił…
      Od tamtej pory zawsze dbała o to, aby jej włosy były dość krótkie; żeby nigdy nikt nie mógł jej niczego odebrać. Przez moment milczy i pogrąża się w momencie, w którym kat pochyla się do niej i zaleca jej przyznaje się do czarów.
      Bierze drżący oddech w rozchylone usta i kieruje dłoń Su-Jina w stronę swojej talii, zatrzymując jego palce przy płaskim brzuchu – tam też widnieje delikatna blizna, której nie da się już prawie w ogóle zauważyć.
      — To natomiast ślad po nożu Kuby Rozpruwacza — wyznaje, doskonale pamiętając moment, gdy mężczyzna zamachnął się nożem.
      Potem pochyla się do Su-Jina i znów zajmuje jego kolana, ujmuje jego twarz w dłonie i głaszcze kciukami skórę, patrząc mu prosto w oczy.
      — Co takiego dostrzegasz, gdy mnie taką widzisz? — pyta, zatrzymując usta przy jego ustach. Ucieka dłońmi do jego szyi i napiera mocniej. — Powiedz to jeszcze raz, powiedz, że się mną zaopiekujesz, Han-gyeol.

      CONVALLIANA

      Usuń
  108. Odpowiedział, że nie żałuje, a mimo to Convalliana w jakiś sposób czuje pewien niedosyt. Zupełnie jakby nigdy do końca nie miała uwierzyć tym słowom – być może chodziło o to kruche poczucie zaufania, a może o coś zupełnie innego. Może o to, że bała się tego, co będzie później – tego, co stanie się w momencie, w którym Su-Jin odsunie się od niej i wycofa się z tego wszystko. Czuła, że powinna rozważyć tę opcję – ten bolesny i krzywdzący scenariusz, w którym nie jest do końca jej. Bo nigdy nie był.
    Przytakuje jego słowom, w jakiś sposób zgadzając się z tym, że wszystko się skomplikowało. Convalliana wie, że w innym przypadku, że gdyby chodziło o kogoś innego, zakończyłaby to – tę relację, bo nie miała ochoty mierzyć się z własnymi emocjami, bo to, co się działo, było jak gruntowny remont jej własnej egzystencji. Fundamenty zadrżały i należało o nie zadbać, wypełnić dziury i dobrze zagruntować, tylko że to wymagało od niej jakiegoś zaangażowania, jakiejś niemej obietnicy i tego, że nie spieprzy tego swoim zachowaniem; swoimi wyborami, rzucanymi słowami czy nieuzasadnioną złością wobec tego, że zaczęła się zmieniać.
    Nie wie nawet, czy naprawdę to wszystko takie było – takie prawdziwe; takie, jakie chciała, żeby było. Może uległa szaleństwu Earla i próbowała stworzyć coś idealnego? Coś, co nie istniało?
    Miał jednak rację: doświadczenie wpisywało się w dłużącą się egzystencję. Włócząc się po świecie od ponad trzech tysięcy lat, Convalliana przeżyła dość, by móc chcieć umrzeć – by móc stwierdzić, że to wystarczająco; że świat w jakiś sposób się dla niej skończył i kolejna adaptacja do nowych warunków, technologii, zmian – to wszystko za każdym razem było coraz trudniejsze i wymagało czegoś więcej niż biernej akceptacji. Przeżyła więc dość, by zakończyć to wszystko, a mimo to, wchodząc w relację z Su-Jinem, dostrzegała coś nowego; coś, co przez trzy tysiące lat było dla niej odległe i obce.
    Wie, że być może podjęła zbyt pochopną decyzję, ale skoro i tak wszystko się skomplikowało, dlaczego miała się wycofać? Jeśli Su-Jin tak śmiało mówił o akceptacji, o tym, że nie dostrzega w niej nic obrzydliwego, jak zachowa się teraz, widząc jej blizny?
    Wypuszcza z ust ciche, pełne napięcia westchnięcie, a jej dolna warga delikatnie drży w momencie, gdy Su-Jin powtarza wcześniej wypowiedziane słowa. Czuje ścisk w gardle; czuje, jak jej ramiona kurczą się i przez moment Convalliana znów chce uciec, skryć się i odciąć od emocji, ale wie, że bycie tchórzem w tej sytuacji oznaczałoby jedynie, że to wszystko było błędem. Bierze więc oddech i przełyka ślinę, gdy wampir obejmuje jej ciało i zanurza dłoń we włosach.
    — Po prostu chciałam, żebyś wiedział — odpowiada cicho, spuszczając wzrok do jego szepczących ust. — Myślałam, że w końcu dostrzeżesz coś, co uznasz za obrzydliwe… — dodaje, opierając jeden z palców o jego brodę. — Naprawdę jesteś idiotą — stwierdza mało pewnie, zupełnie jakby broniła się w ten sposób przed własnymi emocjami i wzruszeniem, które zaczęło rozlewać się po jej gardle.
    Mruga kilkukrotnie, gdy Su-Jin zabiera jej ręce, a potem obserwuje, jak wampir zdejmuje z siebie koszulkę – rejestruje spojrzeniem każdy ruch, moment, gdy ubranie ociera się o skórę, a potem Convalliana może dostrzec jego tors; wyłapuje odznaczające się mięśnie i dość bladą fakturę. Jego skóra wydaje się idealnie miękka i drogocenna jak jedwab – i niemal od razu rośnie w niej pragnienie, aby wyciągnąć do niego dłonie, ale nie porusza się.
    Dopiero Su-Jin chwyta za jej rękę i dociska do blizny przy swoim sercu – blizny znaczącej o wiele więcej niż Convalliana chciałaby przyznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, i wbrew pozorom zarówno lubię tę bliznę, jak i jej nienawidzę — wyznaje szeptem, przesuwając opuszkiem po jej fakturze. — Uwielbiam myśleć, że uratowałam twoje serce i je sobie przywłaszczyłam, a jednocześnie boję się, że jeśli kiedykolwiek znajdziemy się w podobnej sytuacji, że jeśli znów stanie się coś podobnego… umrzesz.
      Zaraz potem Su-Jin kieruje jej palce w stronę swojego boku – wyczuwa parę zgrubień i dotkliwe zmiany. Ślady po złamaniach, co w jakiś sposób wywołuje w niej złość, mimo że wie, że nie chodziło o jego ból, a o ból ciała.
      — Twoje ciało… — zaczyna mówić przez ściśnięte gardło. — Dlaczego? Dlaczego doświadczył tego wszystkiego? — pyta, zanurzając dłonie w jego włosach; w przydługawych pasmach. Przeczesuje je, z czułością dotykając każdego z kosmyków. — To musiało być trudne… upokorzenie, strach, nienawiść… czy czujesz to, co on? Czy dzielisz z nim ból?
      Przygląda się jego twarzy w momencie, gdy wspomina o tym, że czasem chciałby ściąć włosy.
      — To twoje ciało — odzywa się. — To jesteś ty — Wskazuje ruchem głowy po jego ciele. — Obcięcie włosów to twoja decyzja i tym razem nie wiązałoby się to z żadnym upokorzeniem, a wyborem.
      Zerka w stronę jego nadgarstka, czując, że zaczyna topić się w emocjach; że złość wrze gdzieś pod skórą i bije się z poczuciem bezradności, bo przecież Convalliana doskonale zdaje sobie sprawę, że to przeszłość; że nie może nic zrobić.
      Jego pytanie sprawia, że przez moment nie wie, co odpowiedzieć ani nie ma pojęcia, jak się zachowywać. Przyjmuje jednak to brzmię, a potem ujmuje jego twarz w swoje dłonie i dociska czoło do jego czoła, czując, że drżą jej palce.
      — Nie, nie jesteś dla mnie obrzydliwy i nie, nie zacznę się tobą brzydzić — szepcze w jego usta. — Sądzę, że jesteś idealny… że jesteś piękny…
      Odsuwa się lekko, by móc złapać za jego nadgarstek, a potem obdarza bliznę, której autorem był demon, krótkim pocałunkiem – przesuwa ustami od jego nadgarstka wzdłuż ramienia, czule obdarzając skórę ciepłymi, delikatnymi muśnięciami.
      — Te blizny — zaczyna mówić — choć nie należą do ciebie, to są częścią tego, kim jesteś. Pewną historią… — Zsuwa się delikatnie, by móc dotknąć ustami również blizny przy jego sercu, a później boku. Ma przy tym przymknięte powieki, delikatnie zaróżowione policzki, a zarówno jej górna, jak i dolna warga są gorące, miękkie i lekko wilgotne.
      Convalliana w konsekwencji ląduje przy ostatnim muśnięciu między jego kolanami, klęcząc – opiera dłonie o jego uda, a podbródek trzyma wysoko, by móc patrzeć Su-Jinowi w twarz.
      — To część historii tego, kim jesteś i tego… że nie warto ufać demonom — dodaje z lekkim, dziewczęcym uśmiechem. Siada, opierając tyłek o stopy i wtula policzek w męskie kolano, spoglądając w stronę wampira – ten teraz góruje, wydaje się najwyższym punktem, obserwatorem, który dostrzega wszystko. — Obiecuję, że cię nie skrzywdzę. — Jej głos jest cichy i wydaje się niemal nierzeczywisty. — Obiecuję, że cię nie skrzywdzę… że tym razem żaden demon nie skrzywdzi ani ciebie, ani ciała… jeśli ty jesteś dla mnie mroźnym porankiem, deszczowym popołudniem i burzą z piorunami, skoro jesteś jak pierwszy śnieg i jak mróz szczypiący w policzek, tak ciało jest maślanym ciasteczkiem, momentem, w którym wraca się do domu, czując ciepło i zapach pieczonego chleba…
      Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy.
      — Ale nawet jeśli tak to odbieram, a ty nosisz blizny ciała — Mocniej wtula policzek w jego kolano — to i tak widzę tylko ciebie, bo ty jesteś dla mnie najważniejszy. Jesteś moim powrotem do domu.

      CONVALLIANA

      Usuń
  109. Słucha jego wyjaśnień – o tym, kim było ciało; o tym, że żyło w brutalnych czasach, z którymi musiało się zmierzyć. I w jakiś sposób Convalliana czuje współczucie – współczucie do człowieka, którego nigdy nie znała, a którego ciało należało teraz do Su-Jina. Teraz czuje się z tym dziwacznie – z tym że jednocześnie dotyka wampira, dotykając też ciała, które było kogoś innego; które należało do człowieka, który próbował jakoś żyć; który próbował, być może, po prostu przeżyć, a koniec końców został potraktowany równie okrutnie, jak bezduszny był świat.
    Zastanawia się przez moment, czy gdyby ten człowiek nie umarł, czy gdyby nie doszło do tego wszystkiego, do prześladowań, do przyzwania demona, to czy Su-Jin w ogóle by się pojawił? Czy istniała taka szansa?
    Zdaje też sobie sprawę z tego, że to musiało być ciało – w momencie, w którym Su-Jin zszywał jej ranę, bo skąd niby wampir umiałby zrobić to tak dobrze? A jeśli ciało było zdolnym uzdrowicielem, lekarzem, to czy Su-Jin korzystał z tej wiedzy? Czy mógł to zrobić? I czy w konsekwencji ciało było świadome tego, co się działo? Czy to dlatego jej pomógł, gdy weszła wampirowi do głowy? Convalliana czuje, że zaczyna się w tym gubić – ma wrażenie, że powinna zrozumieć potrójną naturę Su-Jina; to, że składał się zarówno z ciała, jak i ducha, a w tym wszystkim był również on – Han-gyeol.
    Gdy tłumaczy jej istotę tego, co myślał i tego, co pamiętał, a jednocześnie wyznaje, że to wszystko przypomina oglądanie cudzego życia z boku, ale własnymi oczami, jest to dla niej nieco abstrakcyjne – to uczucie, że ma się w sobie coś z kogoś innego. Czy ona dałaby sobie z tym radę?
    — W porządku — odpowiada, gdy pokazuje jej chwilową niepewność, mówiąc o włosach. — Rozumiem, co czujesz, a raczej staram się to zrozumieć i wiem, że to nie będzie łatwe, ale sądzę, że może wtedy poczułbyś się bardziej… sobą. Wiem, że nie możesz zobaczyć się w lustrze, ale myślę, że wystarczyłoby zdjęcie. Nowe zdjęcie do twojego albumu. Kolejny etap długiego życia.
    Uśmiecha się do niego delikatnie, ostrożnie.
    A potem słysząc jego słowa, jego szepczące usta przy swoich ustach, czuje, że dała się zapędzić w kozi róg – że nie może się wycofać ani zrobić żadnego kroku, bo Su-Jin odebrał jej jakąkolwiek możliwość, żeby to zrobić. Nie mogła uciec ani skłamać, dlatego obserwuje jego twarz, gdy wciąż kieruje do niej ciche słowa, a ona śmieje się cicho, kiedy w końcu sugeruje, że jest idiotką – tak, z całą pewnością była idiotką. Jak inaczej wyjaśnić to cholernie ciepłe, rozrywające jej serce uczucie? Ten impuls, w którym gubiło się jedno z jego uderzeń, a Convalliana przez moment umierała, znikała, bladła, by z kolejnym łoskotem odzyskać wszystkie barwy – to jedno zagubione uderzenie serca nie miało jednak znaczenia, gdy Su-Jin był obok. Być może to on je ukradł; ukradł to jedno uderzenie i ukrył.
    Pozwala sobie robić to wszystko, wierząc, że Su-Jin tego potrzebuje – że powinien zrozumieć, że jest idealny. Że jest piękny.
    Przyjmuje jego dłoń przy swojej twarzy i delikatnie gryzie jego opuszek, gdy czuje jego palec przy ustach. Posyła mu złośliwe spojrzenie, a kiedy wampir osuwa się z kanapy i znajduje się tuż obok, nie ma szans nawet jakoś zareagować, bo Su-Jin dociska usta do jej ust, a ona jedynie wypuszcza przez nos gorące powietrze i oddaje pieszczotę równie czule, zupełnie odurzona tym gestem.
    — Mhm — odpowiada krótko w jego usta, uśmiechając się mimowolnie, a zaraz potem kieruje wzrok do jego tęczówek, gdy ten wypowiada jej imię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjmuje każde z jego pytań, przyglądając się jego oczom – tym ciemnym, tak ciepłym teraz oczom, w których nie dostrzega chłodu ani dystansu. Nie dostrzega niczego, co było tak charakterystyczne dla Su-Jina, którego znała do tej pory – przez moment zastanawia się, ile musiało się wydarzyć, żeby to, co teraz, było prawdziwe; było realne.
      — A jak sądzisz? — pyta, wyciągając dłoń, by móc dotknąć jego policzka. Przesuwa palcami po skórze, a każdy z jej palców najpierw dotyka jego czoła, potem policzka i linii żuchwy. Convalliana przechyla delikatnie głowę. — Jesteś obiektywnie i subiektywnie piękny — dodaje łagodnie, zatrzymując usta przy jego dolnej wardze, którą lekko przygryza. — To, co widzę, bardzo mi się podoba… twoja twarz, twoje ramiona, twoja sylwetka… — wymienia.
      Znów kieruje spojrzenie do jego tęczówek, a potem przysuwa się bliżej i pociera nosem jego nos.
      — Od samego początku byłeś dla mnie… estetyczny — stwierdza, używając określenia, po które często sięgał. — Być może dlatego wkurzało mnie, że nie mogę cię mieć, że nie chcesz mnie tak, jak każdy inny… wkurzało mnie to, że nie dostrzegasz we mnie nic pięknego i że koniec końców nie mogę cię posmakować.
      Wyciąga język, żeby móc polizać jego policzek i pociągnąć mokry ślad aż do żuchwy. Zaraz potem gryzie delikatnie skórę pod jego brodą.
      — Teraz, gdy o tym myślę, wiedząc już, że nie do końca rozumiałeś swoją seksualność, wydaje mi się to dość zabawne. To, że tak bardzo starałam się, żeby cię mieć. — Łapie mocno jego podbródek. — A teraz, gdy cię mam, myślę o tym, czy cię nie skrzywdzę… — Dociska usta do jego szyi i wzdycha cichutko przez nos. Puszcza jego twarz, a potem opiera palce o męską klatkę piersiową. — Z jednej strony widok takiego ciebie sprawia, że chcę się tobą zająć, rozwiać każdą niepewność, żebyś czuł się sobą… a z drugiej chciałabym więcej. Chciałabym zobaczyć wszystko: twoje ciało. Chciałabym też poczuć… wszystko. Ciebie.
      Uśmiecha się w jego szyję.
      — Gdybym tylko poddała się swoim instynktom, bezlitośnie bym cię teraz ujeżdżała… — mamrocze w jego skórę i zaciąga się jej zapachem. — Jak swojego pięknego, małego chłopczyka — dodaje prowokacyjnie i gryzie go, zostawiając po sobie czerwony ślad.

      CONVALLIANA

      Usuń