Więcej
Przeszłość
Teraźniejszość
Relacje

Cho SuJin
Prawdziwe imię: Han-gyeol — ur. 22.VII.1365, Goryeo - zm. 12.VIII.1394, Joseon — fizycznie ciało 29 latka, oficjalnie około 34 lata — Gang-si (azjatycki wampir) — Profesor i wykładowca filozofii na uniwersytecie w Woodwick — Filozofia przyrody największą pasją — Spektrofobia — Niechęć do bycia dotykanym tłumaczona jako hafefobia — Miopia — Światłowstręt — Hiperestezja — Synestezja (dotykowa, leksykalno-smakowa, słuchowo-dotykowa) i Chromestezja — Alergia na brzoskwinie — W Woodwick od około roku — Dom na obrzeżach miasta, z widokiem na jezioro
Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość…
Kiedyś myśląc o istotach tak wiekowych jak on sam teraz, myślał o potędze, o niczym nieograniczonej, niemal boskiej mocy. Myślał o byciu istotą doskonałą, ponad inne, nieskrępowaną żadnymi zasadami. Ani prawami ludzkimi, ani prawami natury, które lekceważył samym swoim istnieniem. Postrzegał się za lepszego od innych — ludzi i nieludzi. Przeznaczonego do czegoś więcej. A teraz?
Teraz, po kilkuset latach i ostatnim szalonym stuleciu, z zaskoczeniem odkrywa, że wcale nie pragnie tego wszystkiego, a jego dawne wyobrażenia były jedynie fantazjami niedojrzałego młodzika zakochanego we własnej mocy. Teraz wszystkim czego potrzebuje od życia jest cisza i spokój… Dom gdzieś na odludziu, blisko natury. Cisza nocy zakłócana jedynie szumem liści na wietrze i muzyką owadów. Zapach deszczu na mokrej ziemi. Delikatny dotyk jedwabiu na skórze. Błogi spokój w towarzystwie starego manuskryptu. Fascynacja w oczach studentów słuchających jego wykładu o filozofii przyrody czy fenomenologii. To wszystko w zupełności wystarcza i daje mu przyjemne uczucie komfortu i satysfakcji.
I czasem tylko, w całej tej spokojnej, przyjemnej rutynie, łapie się na tym, że zaczyna być bardziej ludzki niż kiedyś, a jego stabilną egzystencję zakłócają niespodziewane i zdecydowanie niechciane odruchy człowieczeństwa...
Odruchy, które nieco go niepokoją i coraz bardziej irytują.
Kiedyś myśląc o istotach tak wiekowych jak on sam teraz, myślał o potędze, o niczym nieograniczonej, niemal boskiej mocy. Myślał o byciu istotą doskonałą, ponad inne, nieskrępowaną żadnymi zasadami. Ani prawami ludzkimi, ani prawami natury, które lekceważył samym swoim istnieniem. Postrzegał się za lepszego od innych — ludzi i nieludzi. Przeznaczonego do czegoś więcej. A teraz?
Teraz, po kilkuset latach i ostatnim szalonym stuleciu, z zaskoczeniem odkrywa, że wcale nie pragnie tego wszystkiego, a jego dawne wyobrażenia były jedynie fantazjami niedojrzałego młodzika zakochanego we własnej mocy. Teraz wszystkim czego potrzebuje od życia jest cisza i spokój… Dom gdzieś na odludziu, blisko natury. Cisza nocy zakłócana jedynie szumem liści na wietrze i muzyką owadów. Zapach deszczu na mokrej ziemi. Delikatny dotyk jedwabiu na skórze. Błogi spokój w towarzystwie starego manuskryptu. Fascynacja w oczach studentów słuchających jego wykładu o filozofii przyrody czy fenomenologii. To wszystko w zupełności wystarcza i daje mu przyjemne uczucie komfortu i satysfakcji.
I czasem tylko, w całej tej spokojnej, przyjemnej rutynie, łapie się na tym, że zaczyna być bardziej ludzki niż kiedyś, a jego stabilną egzystencję zakłócają niespodziewane i zdecydowanie niechciane odruchy człowieczeństwa...
Odruchy, które nieco go niepokoją i coraz bardziej irytują.
Witam serdecznie! Kartę sponsoruje tematyka fobii, filozofii, „Wróżby niewinności” Williama Blake'a oraz cudowny Lee Soo Hyuk. Przygarnę wszelkiej maści wątki i powiązania — zwłaszcza naszych studentów, znajomych z uczelni, przyjaciół i wrogów — im bardziej skomplikowane, psychologiczne i emocjonalne tym lepiej.
► Kontakt: laplaceademon@gmail.com
► Kontakt: laplaceademon@gmail.com
Kiedy słyszy jego zaczepnie pytanie, spogląda w jego stronę, jedynie lekko się uśmiechając. Być może zaczyna dostrzegać, że wszystko, czego się podjęła, wymknęło jej się z rąk i teraz nie mogła tego kontrolować. Kolejny etap życia, który niejako Su-Jin łączył z nią i tylko z nią. Nie było żadnych ozdobników czy zniekształceń – po prostu on i ona. Nowy etap życia. Wspólny album. To sprawia, że Convalliana ma ochotę się wycofać o krok, a potem o kolejny i kolejny. Przerażona tym, co czuje, przerażona tym, że dała się wciągnąć w relację, której nawet nie pragnęła, a mimo to gdzieś pod tym przerażeniem kiełkuje myśl, że chciałaby wspólny album; że chciałaby wypełnić go zdjęciami, do których mogłaby wracać; które przedstawiałyby coś, czego być może wtedy nie umiała dostrzec.
OdpowiedzUsuńGdyby teraz ktoś zrobił jej zdjęcie, co by zobaczyła?
— Tak, podobałeś mi się od samego początku — stwierdza przekornie. — Choć może to tylko chwilowa słabość do Azjatów… — dodaje zaczepnie, a zaraz potem śmieje się cicho. — Podobałeś mi się, dlatego byłam zła, że nie chcesz mi ulec — dopowiedziała z lekkim uśmiechem.
Wtedy wściekała się, że Su-Jin pozostaje bierny i tak naprawdę nie wiedziała, co było nie tak. Czy jest dla niego niewystarczająca? Czy może miał kogoś i usilnie próbował być wierny? Nie brała pod uwagę tego, że nie jest w jego typie, bo była w typie każdego, ale im dłużej przebywała z Su-Jinem, który bardziej interesował się tym, co mówiła, tym mocniej zaczęła wierzyć w to, że wampir jest beznadziejnym przypadkiem. Beznadziejnym, irytującym przypadkiem. To dlatego starała się przekroczyć jego granice; to dlatego dążyła do tego, aby pokazał jej coś więcej.
— A teraz ma to dla ciebie znaczenie? — pyta, marszcząc lekko swój mały nosek. — To, że jestem piękna… nie obawiasz się, że ktoś może mnie od ciebie odciągnąć? Zabrać? — sugeruje zaczepnym tonem, pozwalając, aby w jej oczach odbiło się pewne wyzwanie; pewna frywolność.
— Tak, bardzo perfekcyjnie. Tak perfekcyjnie, że równie dobrze możesz odwołać się do Sokratesa: wiem, że nic nie wiem — stwierdza ze śmiechem, a potem przesuwa palcem po jego brodzie.
Kiedy słyszy jego słowa, przez moment zastawia się, czy faktycznie było tak jak próbowała to sobie wymówić. Czy faktycznie miała Su-Jina tylko dla siebie – a co, jeśli ktokolwiek znajdzie się bliżej niego? Skoro wiązał dotyk z emocjami, to równie dobrze mógłby stwierdzić, że nie jest mu więcej potrzebna, gdyby pojawił się ktoś lepszy od niej. I co, jeśli ona pewnym eksperymentem? Próbą wzięcia się w garść po Sarang? Marszczy się nieco i przesuwa wzrokiem po jego twarzy.
— Tak naprawdę w ogóle nie powinnam tak mówić — stwierdza, zawijając kosmyk włosów za ucho. — W końcu oswojony drapieżnik to wciąż drapieżnik. Może za jakiś czas uznasz, że mnie nie potrzebujesz… tylko że wtedy cię zabiję. — Patrzy mu prosto w oczy i dostrzega w nich swoje odbicie; bardzo wyraźne, małe odbicie. — Nie żartuję. Zabiję cię, Han-gyeol, jeśli spróbujesz mnie zostawić. Jeśli chociaż o tym pomyślisz.
Jest poważna, groźna jak chmura burzowa, jak huragan, który niszczy wszystko – którego nie da się okiełznać. W zielonych oczach pojawia się delikatna mgła, a przez to szmaragdowy odcień jest znacznie ciemniejszy.
— Nie miało brzmieć jak komplement. To zwykła prowokacja — tłumaczy z westchnięciem, a potem zabiera ręce i po prostu siada obok, dociskając plecy do kanapy. Przez moment wpatruje się przed siebie w martwy punkt, aż w końcu opiera głowę o jego ramię. — Jesteś prawdziwym wynaturzeniem w kwestii kontaktów damsko-męskich. Nie dość, że fenomenalnie umiesz popsuć atmosferę, to jeszcze kompletnie ignorujesz to, że jestem tuż obok bez żadnych ubrań.
Uśmiecha się mimowolnie, a potem nagle parska śmiechem, zupełnie rozbawiona tym wszystkim. Tym, że Su-Jin jest kompletnie… inny. Ale mimo wszystko wydaje jej się to dziwne; to, że Su-Jin nie próbuje wyciągnąć do niej rąk; że jej nie dotyka – czy kłamał, mówiąc, że jest dla niego ładna?
Kiedy chwyta jej podbródek, delikatnie się marszczy i słucha tego, co mówił.
— Co to ma do rzeczy? — Nie rozumie, dlaczego poruszał ten temat. — Podobasz mi się i uważam, że jesteś przystojny. Lubię twoje oczy i kształt twoich ust, twój nos i linię żuchwy… wszystko jest perfekcyjnie idealne i drogie jak kość słoniowa — dodaje jednak, sądząc, że powinna to powiedzieć.
Usuń— Twój brak zainteresowania był wkurzający tylko dlatego, że chciałam właśnie ciebie. Desperacja nie miała tutaj nic do rzeczy — oznajmia, odsuwając jego dłoń od swojej twarzy. — Myślisz, że kiedykolwiek uległabym jakiejkolwiek desperacji? Nie, bo wybierając ciebie, bo chcąc cię mieć, kierowałam się własnym egoizmem.
Obejmuje się ramionami i odchyla nieco głowę, by móc przesunąć spojrzeniem po suficie.
— Jak miałabym inaczej wyrażać emocje? Nie jestem jakimś cholernym wynaturzeniem, żeby nie rozumieć podstawowych uczuć — oznajmia, a potem dodaje: — Wciąż uważam cię za dupka. To się chyba nigdy nie zmieni.
Rzuca w jego stronę krótkie spojrzenie i uśmiecha się złośliwie.
— Ale teraz podobasz mi się bardziej. Nie znając cię, a widząc cię z daleka, pomyślałam, że chcę cię mieć. Wtedy było to czysto fizyczne: to, że chciałabym mieć cię pod sobą… gdybyś tylko miał świadomość, w ilu moich fantazjach się pojawiłeś. — Łapie jego oczy w szmaragdową klatkę. — Teraz trochę się to zmieniło, bo biorę pod uwagę to, jak możesz zareagować i… kompletnie cię nie rozumiem. Poza tym jednak naprawdę staram się zaakceptować to, że do tej pory uważałeś, że jesteś aseksualny i chyba czuję, że mnie oszukujesz, skoro próbowałeś związać się z tamtą wampirzycą.
Zwilża językiem dolną wargę.
— Jeśli uważałeś się za aseksualnego, to po co chciałeś z nią spróbować? Jak niby zamierzałeś uprawiać z nią seks? — Twarz Convalliany wydaje się teraz dość ostra. — Jak zamierzasz to robić ze mną? Oswoiłam cię z dotykiem, ale to nie to samo. Poza tym może znów się mylisz. Może jesteś aseksualny i to, co się stało wczoraj… to po prostu pomyłka fizjologiczna. Zdarza się.
Wzrusza ramionami, przeczesując włosy dłońmi. Czuje własne poirytowanie i frustrację. Do tej pory nie musiała rozmawiać o seksie – to po prostu się działo.
— Wiesz, że mi się podobasz i wiesz, że mnie podniecasz — wytknęła. — Ale gdy próbuję cię sprowokować lub zachęcić do tego, abyś wziął udział w mojej grze, ty albo nie rozumiesz moich intencji, albo zupełnie mnie nie dostrzegasz. Równie dobrze mogłabym siedzieć tutaj w grubym, wyciągniętym swetrze i workowatych spodniach, bo nie podnieca się nagie kobiece ciało. Ja cię nie podniecam w ten właściwy sposób.
Wstaje z miejsca, by sięgnąć po swoją bieliznę – ubiera majtki, a zaraz potem wciąga przez głowę koszulę.
CONVALLIANA
Przygląda mu się, kiedy stwierdza, że to dla niego nowość. Co takiego było dla niego nowe? Cała ta sytuacja? Emocje? Czy może to, że obnażył się przed nią w ten najgorszy sposób? W końcu, gdyby tylko chciała, mogłaby go skrzywdzić – mogłaby zrobić wszystko, a to zabolałoby mocniej. O wiele mocniej niż wszystko inne, więc to było dla niego nowe?
OdpowiedzUsuńZauważa, że nie odpowiada jej słowom; że wręcz je ignoruje, gdy wymienia, co jej się podobało – że podobają jej się jego oczy i nos, że podobają jej się jego usta i linia żuchwy.
— Nie miałeś nic złego na myśli, a i tak teraz prawie się kłócimy — wytyka i wzdycha ciężko, opierając palce o własne czoło. Czuje, że znów wszystko jest nie tak; że to dla niej za dużo. To, że próbowała się zaangażować w coś, co nie miało sensu, a przynajmniej w to chciała wierzyć; pragnęła wmówić sobie, że to tylko chwila, zaledwie moment, że to nic nie znaczy i że nic się nie zmieniło, ale byłoby to zbyt okrutne. Byłoby zbyt fałszywe, bo zmieniło się wiele, naprawdę wiele.
— Jak mam dać sobie spokój z tą wampirzycą?! — Posyła w jego stronę twarde spojrzenie, a potem potrząsa z niedowierzaniem głową. — Świetnie, więc chciałeś się poświęcać ze względu na partnerkę, bo skoro do tej pory myślałeś, że jesteś aseksualny i nie potrzebujesz dotyku, a tym bardziej seksu, to jakiekolwiek zbliżenie byłoby dla ciebie nudniejsze niż czytanie składu na etykiecie szamponu do włosów.
Czuje własną irytację. Co sobie myślała, sądząc, że będzie inaczej? Doskonale wiedziała o tym, że Su-Jin nie jest pierwszym lepszym facetem, który mógłby poddać się temu, co pierwotne i zwierzęce. Być może chodziło nie tylko o założenie aseksualności, a o to, że do tej pory zachowywał się bardzo… statycznie. Dopiero w lesie, gdy wcieliła się w rolę jego ofiary – dopiero wtedy dostrzegła w nim coś niebezpiecznego, zabójczego, innego. Dlaczego więc dał się zakuć w stworzone przez samego siebie kajdany?
Spogląda w jego stronę, dając mu mówić, a kiedy w końcu zaczyna rozumieć, co chciał jej powiedzieć, zastyga – nie wie, jak się zachować ani jak odpowiedzieć, bo to, co sugerował, wydaje jej się zbyt abstrakcyjne, choć przecież mogła wziąć to pod uwagę – to, że Su-Jin nigdy nie uprawiał seksu; że nigdy nie czuł pożądania i w konsekwencji nigdy nie chciał wyciągnąć do nikogo rąk właśnie w ten sposób.
— O czym ty mówisz? — Z jej ust wyrywa się niemal warkot, gdy wampir sugeruje, żeby uznać dzisiejszą sytuację za pomyłkę. To sprawia, że złość momentalnie rozlewa się po jej ciele; że zatruwa układ nerwowy i sprawia, że jej ciało się spina, jest wrażliwe, kruche, ale też gorące jak lawa.
Convalliana prycha głośno, ze słyszalnym oburzeniem i niedowierzaniem, a potem wyciąga rękę – wtedy niewidzialna siła dociska Su-Jina do kanapy. Z wysoko podniesionym podbródkiem sukkub zbliża się do mężczyzny i pochyla się, aby mógł dostrzec jej zielone oczy.
— Sądzisz, że to, że jesteś prawiczkiem cokolwiek między nami zmienia? — pyta, obserwując uważnie brąz w jego tęczówkach; to, jak bywa jaśniejszy i ciemniejszy w zależności od docierającego do twarzy wampira światła.
Su-Jin wciąż jest trzymany przez niewidzialną siłę, podczas gdy Convalliana wzdycha i opiera czoło o jego czoło.
— Nie, nic zmienia — dopowiada, kierując spojrzenie do jego ust. — A jeśli tak myślisz, to jesteś cholernym tchórzem. Tchórzem, który zaraz umrze… — dodaje, łapiąc wampira za szyję. Czuje pod palcami jego puls. — Nie żartowałam, mówiąc, że cię zabiję, jeśli mnie zostawisz, a wiesz dlaczego? Dlaczego posunęłabym się do tego?
— Bo jesteś mój — oznajmia z pewnością siebie; z niezachwianym sądem tych właśnie słów. — Jesteś mój. Jesteś mój pod każdym względem. Wybrałam cię, oswoiłam, uczyniłam swoim… — Uważnie obserwuje jego reakcję. — I doprowadzasz mnie do szaleństwa. Tym, że jesteś. Tym, jak pachniesz, co robisz…
UsuńPrzechyla delikatnie głowę.
— Być może nie rozumiesz podniecenia ani pożądania, ale ja — Przesuwa paznokciem po jego skórze przy brodzie — ale ja znam je doskonale. Sprawiasz, że jestem mokra, że jestem podniecona i wcale nie żartowałam, mówiąc, że pojawiałeś się w moich fantazjach. Wiesz, jakie to uczucie dotykać się, myśląc o kimś, kto nie zauważa tego, jak bardzo go pragniesz? Myśląc o kimś, kto nie dotknie cię tak, jak tego oczekujesz?
Mocniej dociska jego ciało do kanapy i tym razem się nie uśmiecha.
— Twoja seksualność też należy do mnie — stwierdza bezczelnie. — Skoro chcesz mnie dotykać, skoro cię podniecam… to mnie w jakiś sposób uszczęśliwia. To, że czujesz to wszystko, że chcesz wyciągnąć do mnie swoje ręce, że chcesz być blisko mnie — Obserwuje jego twarz. — Czego więc nie rozumiesz w tym, że cię chcę? Czego nie rozumiesz w tym, że to, co odczuwasz jest zupełnie normalne? — Całuje jego policzek i zatrzymuje tam swoje usta. Przełyka ślinę. — To dla ciebie za dużo? Czy wymagam od ciebie za dużo, chcąc, abyś to ze mną zrobił? Abyś się ze mną... kochał? Nie pieprzył, nie rżnął... jeśli to dla ciebie ważne, to chcę, żebyś się ze mną kochał.
CONVALLIANA
Uśmiecha się lekko, prawie niezauważalnie, spoglądając w jego oczy w momencie, w którym zadaje jej pytanie. Dlaczego go pragnęła? Dlaczego go chciała? Czy chodziło o zwykłą chęć posiadania – raczej nie, w innym przypadku byłaby podobna do Earla, a przecież nie była. Gardziła tym człowiekiem. Nienawidziła wszystkiego, co z nim związane, więc dlaczego tak silnie pragnęła mieć Su-Jina dla siebie? Może dlatego, że jako jedyny dał jej coś, czego nikt inny?
OdpowiedzUsuńTo nie była relacja, w której chodziło o fizyczność – o to, aby oddać się temu, co zwierzęce. Convalliana mogłaby nawet określić to mianem pewnego wynaturzenia, pewnej anomalii, ale do tej pory nigdy jej to nie przeszkadzało. Sądziła, że to jej wystarczy – że nie będzie oczekiwać niczego więcej. Ale szybko okazało się, że piękne kłamstwo skruszało, a ona musiała mierzyć się z okrutną prawdą.
— Nie wiem… po prostu… — zaczyna mówić, tak naprawdę nie mając pojęcia, jak do tego podejść; jak wyrazić coś, czego nie umiała nazwać i w konsekwencji, jak sprawić, by Su-Jin się od niej nie odsuwał; aby zrozumiał, że był dla niej najważniejszy. Że był kimś, kto ją od siebie uzależnił, a ona teraz, zwykła ćpunka jego pocałunków i bliskości, ćpunka wspólnych poranków, nocy i wieczorów, nie chciała zrywać z nałogiem.
— Nie wiem — powtarza, odsuwając się nieco i w końcu pozwala demonicznej sile uciec, a Su-Jin jest wolny. Ona natomiast stoi naprzeciwko niego, pochylona w jego stronę i nie może przestać obserwować rozgrywanego w jego oczach spektaklu.
— Powiedziałam tak, bo bałam się, że przez tę jedną sytuację cię stracę, a przecież nie stało się nic złego — odzywa się, sięga po rzuconą rękawicę. — Myślałam, że właśnie to chcesz usłyszeć. Brałam też pod uwagę, że nigdy wcześniej nie zdarzyło nam się aż tak… odpłynąć. Poza tym gdzieś z tyłu głowy miałam to, że możesz uznać, że wykorzystałam sytuację i że w jakiś sposób doprowadziłam do tego wszystkiego.
Dociska do jego policzka swoje palce i głaszcze jego skórę – dotyka jej faktury i sunie opuszkami, czule wyrażając to, czego nie można wyrazić; to, co niewidzialne. Jej znaczące i jego znaczone: jej wzrok, który Su-Jin może dowolnie interpretować; jej bliskość, jej oddech.
— Mówisz o obawach i w jakiś sposób naprawdę je podzielam. To wszystko, o czym teraz powiedziałeś… — Ostrożnie zajmuje jego kolana, a potem opiera głowę o jego ramię. Chwyta męską dłoń i zamyka w swoich palcach. — Nie możesz mnie zmusić do uczuć. Nie udało się to nawet Earlowi, a wtedy mogłam pokochać tego człowieka, ulec, by uciec… by żyć, wystarczyłoby go pokochać, ale tego nie zrobiłam. Nie pokochałam ani jego, ani nikogo innego, oprócz mojego dziecka, które straciłam. Którego nie poznałam.
Przesuwa palcami po jego palcach, rysując kształt każdego z nich.
— Dlaczego miałbyś okazać się dla mnie rozczarowaniem? I dlaczego miałabym uznać, że nie jesteś dość dobry? To od ciebie zależy to, jak cię widzę i co czuję. — Kieruje wzrok w stronę jego twarzy. — Nie zamierzasz więc walczyć o moje uczucia? Chcesz tkwić w tych wszystkich wątpliwościach, wmawiając sobie, że nie jesteś zbyt dobry i że nie będziesz umieć mnie zaspokoić? A bierzesz pod uwagę też moje uczucia? Czy zastanawiałeś się nad tym, że ja też mogę czuć, że będę dla ciebie… niewystarczająca?
Convalliana doskonale wie, że ta rozmowa nie może się tak skończyć. Że padło zbyt wiele słów, aby o tym zapomnieć i nawet jeśli Su-Jin sądził, że to wszystko było pomyłką, to wcale nie miała zamiaru przyznawać mu racji.
Wtula twarz w jego policzek i wzdycha cicho, zamykając oczy.
Usuń— Pokochaj mnie i zdobądź... — odzywa się szeptem. — Rozkochaj mnie w sobie i zrób wszystko, aby tak właśnie było. Rozkochaj mnie, posiądź i zrób wszystko, co koniecznie, żeby móc mnie mieć. — Muska ustami jego policzek. — Zdobądź mnie… zrób cokolwiek, aby mieć mnie jeszcze bardziej. Bardziej niż teraz.
Jej dolna warga ociera się o jego skórę.
— To uczucie, to cholernie irytujące uczucie, ta troska o ciebie, ta tęsknota… nienawidzę cię — wydusza z siebie i bierze oddech, czując, że jest jej ciężko mówić o tym wszystkim; że ciężko jej zaakceptować własną decyzję. — Zdobądź mnie, proszę…
CONVALLIANA
Przytakuje wolno, słysząc jego odpowiedź; to, że on również powiedział coś, co brał za coś, co chciałaby usłyszeć. Być może w normalnych okolicznościach, gdyby jej nie zależało, uznałaby to za wybawienie – za coś, co nie jest dla niej w żaden sposób ważne, a w konsekwencji za coś, co równie dobrze niewiele ją obchodziło. Było jednak inaczej i Convalliana doskonale zdawała sobie z tego sprawę – przez moment jednak nie wie, czy to nie jest coś mitologicznego; coś, co sprawia, że dostrzega całą tę relację w zbyt ułomny sposób; sposób, w który idealizuje to, co się dzieje. Wie jednak, że gdyby tak było, nie czułaby aż tak wielu emocji, szczególnie tych nieprzyjemnych, wrzących pod skórą.
OdpowiedzUsuńPrzyjmuje jego dłoń w talii i wzdycha cicho, gdy czuje, jak Su-Jin przyciąga ją do siebie – że nie odsuwa się i nie próbuje zachować dystansu, którego być może potrzebował. Convalliana przyjmuje do siebie, że jej pragnienia nie pokrywają się z jego pragnieniami – że jej potrzeba bycia blisko być może nie odpowiada jego potrzebie bycia blisko. Czy będzie to problem? Czy za jakiś czas stanie się to irytujące?
— I tak zaangażowałam się już wbrew sobie — mruczy krótko. — Wcale nie chciałam czuć tego… czegoś. Nie chciałam od ciebie niczego, oprócz tego, żebyś był moim przyjacielem. Wtedy… potrzebowałam przyjaciela, a ty podjąłeś się tego, a ja stwierdziłam, że to za mało. Że chcę cię bardziej. Mocniej. Jestem cholerną egoistką.
Przyznaje się do tego, że to wszystko zaczęło się wcześniej – że być może to ona zniszczyła ich przyjaźń o wiele szybciej niż on zdecydował się ją pocałować. Convalliana w jakiś sposób czuje się winna, ale nie aż tak, żeby móc żałować tego, co się działo. W końcu była pewna tego wszystkiego: każdej swojej decyzji, więc jeśli Su-Jin chciałby jej wytknąć ten błąd, to odrealnione pragnienie, to mógł to zrobić.
— Mhm — odpowiada krótko. — Myślę, że jeśli przestaniesz tak o wszystkim dużo myśleć, a będziesz po prostu sobą… to tak, wtedy to się uda. Chcę prawdziwego Su-Jina, zupełnie tak jak ty chcesz prawdziwą Convallianę. Bez udawania, bez zbytniego filozofowania, co powinieneś zrobić, bo jeśli czegoś pragniesz, to po prostu to zrób — dodaje, spoglądając po jego twarzy delikatnym, miękkim spojrzeniem, a w zielonych oczach da się dostrzec pewną troskę i upór.
Convalliana nie chce pchać się w to wszystko, jeśli Su-Jin nie będzie przy niej naturalny. Nie ma zamiaru mierzyć się z jego wewnętrznym sprzeciwem wobec tego, co czuł, bo jeśli chciał ją dotknąć, poczuć, pocałować, to dlaczego miał się nad tym zastanawiać? Dlaczego miał sobie tego odmawiać?
I właśnie w tym momencie sukkub uświadamia sobie, że zabrnęła w to wszystko za daleko – że czuje się jego. Przełyka cicho ślinę, mierząc się z uczuciem, którego wcześniej nie znała.
— Nie chcę, żebyś był moim kochankiem — wytyka w jego stronę, a potem wzdycha ciężko, pocierając nosem jego policzek. — Nigdy wcześniej nie uprawiałeś seksu, więc myślisz, że spodziewam się czegoś niewyobrażalnego? Nie. Mam świadomość, że będziesz za dużo myślał, że będziesz się przejmować, ale koniec końców tkwimy w tym razem… to nie tak, że zostawię cię z twoimi uczuciami. — Łapie jego spojrzenie w swoje oczy. — A to, czy będziesz w stanie mnie zaspokoić… to się jeszcze okaże. Mamy całą wieczność, żebym nauczyła cię, jak mnie dotykać. Poza tym i tak chodzę przy tobie prawie cały czas podniecona, więc doprowadzenie mnie do orgazmu nie powinno być dla ciebie aż tak trudne.
Uśmiecha się nieco zaczepnie, a ten uśmiech nieco przygasa, gdy Su-Jin wyznaje, że jest dla niego wystarczająca; że niczego więcej nie potrzebuje. To wydaje jej się w jakiś sposób przytłaczające, ale w tym wszystkim Convalliana w końcu czuje, że znalazła się we właściwym miejscu – że jest kompletna.
— Oczywiście, że nie jestem pewna — mruczy cicho, a w jej głosie słychać brzęczenie złotych dzwoneczków. Znów się uśmiecha i przytakuje jego słowom. — Myślę, że tylko ty możesz to zrobić: rozkochać mnie w sobie. Ufam temu, co zrobisz.
Wyciąga twarz w jego stronę, chcąc lepiej poczuć jego usta przy skórze – czuje ich dotyk; ich ciepło i fakturę, a przez to wydaje jej się, że jest to bardziej intymne. Powstrzymuje śmiech, gdy Su-Jin odpowiada, że też jej nienawidził. Tak, powinien jej nienawidzić – powinien to robić mocno i bez wytchnienia; powinien nienawidzić przez wieczność.
Usuń— To dziwne, że podnieca mnie wizja, w której jesz moje serce? To zupełnie jakbyś chciał je mieć tylko dla siebie — szepcze, szukając jego ust swoimi ustami. Muska je krótko, z tęsknotą i pragnieniem bycia blisko, jeszcze bliżej. Potem ociera dolną wargę o jego wargę i oddaje Su-Jinowi część swojego słodkiego oddechu. — Tak? Co jeszcze byś zrobił? Co zrobiłbyś, gdybym je złamała?
Wyciąga język, żeby móc polizać jego brodę i kącik ust.
— To dość zabawne. To, że oboje zabilibyśmy się wzajemnie, jeśli stałoby się coś takiego: jeśli którekolwiek pomyślałoby o tym, żeby odejść — odzywa się cichym, mruczącym głosem. — Właśnie dlatego nie powinieneś gadać zbyt wielu głupot, kochanie. Chciałeś uznać nasz pocałunek za pomyłkę. Tak samo, jak całą tę sytuację… — wytyka mu, uśmiechając się bezczelnie. — Tu cud, że jeszcze żyjesz.
CONVALLIANA
Zaakceptowanie czegokolwiek innego niż złość i wrogość było trudne. Convalliana dużo lepiej odnajdywała się w złośliwościach, uśmieszkach i przekraczaniu granic wbrew temu, co chciał Su-Jin – pasowało jej to i nie wymagało niczego. Żadnego zaangażowania ani starania się, aby było dobrze. Po prostu obserwowała jego reakcje i w jakiś sposób spijała z tego swoją własną satysfakcję.
OdpowiedzUsuńConvalliana ma świadomość, że wszystko zaczęło się w piwnicy tamtej rudery – w momencie, w którym przyjęła jego dłoń; w momencie, w którym był jedynym jasnym punktem, który wybijał się wokół – był jak ogień, a ona zachowywała się jak ćma; ćma spragniona ciepła – ćma, której jedynym niespełnionym marzeniem jest śmierć w srebrnym pyle, gdzieś w ciszy. Po prostu pragnęła, aby wyciągnął ją z tego całego bałaganu – aby w jakiś sposób okazał litość; aby ugiął się przed obrazkiem czegoś żałosnego; czegoś, czym była.
— Powinieneś zacząć się przyzwyczajać — stwierdza z cichym śmiechem i przesuwa nosem po jego policzku. — Uwielbiam być taką egoistką…
Przyjmuje jego zaczepny uśmiech, a potem słucha tego, co mówił, przytakując.
— Jeśli masz być bezmyślny i impulsywny — zaczyna — to tylko przy mnie. Przy mnie możesz być egoistą. Skoro chcesz mnie dla siebie, to korzystaj z tego. Spraw, żebym czuła się twoja — dodaje szeptem, przesuwając ustami po jego brodzie i dolnej wardze; w ten sposób wyraża pragnienie, żeby być tylko jego; że chce, aby zawłaszczył sobie wszystko, czym była. Każdą myśl, każdy oddech, każde spojrzenie, zupełnie jakby była jego centrum – centrum wszechświata, sensem wszystkiego.
— Jako jedyny poznałeś prawdziwą mnie — oznajmia miękko. — Jak miałabym się do ciebie dostosować? Jako jedyny widzisz to, co czasem wolałabym ukryć, nawet to, co szpetne. Moje blizny i traumy. Myślisz, że mogłabym cokolwiek udawać?
Łapie za jego dłoń i przyciska sobie do policzka – wtula się w jego palce, kierując szmaragdowe spojrzenie w stronę jego twarzy.
— Uwielbiam rzucać tobą o ścianę — dodaje zaczepnie i przygryza lekko swoją dolną wargę, uśmiechając się mimowolnie.
Marszczy się mimowolnie, gdy Su-Jin wyznaje, że żałuje, że nie przespał się z kimś szybciej. Wtedy chwyta jego kciuk w swoje zęby i gryzie dotkliwie, a potem zostawia pocałunek i kolejny – jej język dotyka śladów po zębach, aż w końcu Convalliana opiera jego palec o swoje usta.
— Twój pierwszy raz jest mój — odzywa się w końcu, a w jej głosie pobrzmiewa coś ciężkiego, coś władczego. — Wszystkie twoje pierwsze razy należą do mnie… — Opiera czoło o jego czoło i zaczepnie dotyka jego brody. — Twój brak doświadczenia w niczym mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie.
Cmoka krótko jego usta i uśmiecha się łagodnie.
— Han-gyeol, nasz pocałunek był idealny. Był wszystkim tym, co czułeś i to, co chciałeś zrobić. Poddałeś się temu, bo chciałeś mieć mnie blisko — odpowiada rzeczowo. — A iluzja Rzymu to wciąż iluzja. Dzisiejszy poranek był prawdziwy. Nasza kłótnia, pokaz siły…
Convalliana nie wymaga niczego, co idealne, a chce tego, co prawdziwe. Chce tego, co Su-Jin jej pokazuje, kiedy jest zupełnie obnażony – kiedy może dostrzec to, co ukryte; kiedy po prostu bierze to, czego pragnie. To było dla niej najważniejsze, upajające i odurzające.
Mruczy cicho, gdy mówiąc o tym, co wieczne, sunie ustami po jej skórze. Wydaje jej się to tak naturalne. Tak… idealne. Perfekcyjne.
— Tak, być może… — odpowiada, a jej głos delikatnie drży. — Wizja tego, że mnie zdobywasz… że prawdziwie mnie zdobywasz wydaje się czymś, co jest dla mnie jak afrodyzjak.
Czuje jego dłonie przy swoich piersiach – palce Su-Jina dotykają jej blizn; najpierw tej po ogniu, zaraz potem po nożu, aż w końcu sięga do brzucha – tam, gdzie Earl chciał zostawić swoje imię, ale jej ciało idealnie się temu oparło.
Usuń— Przestanę to uważać za fizjologiczną pomyłkę — mruczy — kiedy znów tego doświadczę. Kiedy pokażesz mi, jak bardzo cię podniecam… — dodaje zaczepnie, a potem pozwala, aby Su-Jin złapał za jej podbródek.
Nie ucieka spojrzeniem ani nie porusza się, a obserwuje jego twarz swoimi dużymi, zielonymi oczami, chłonąc każdy ruch, nawet ten mikroskopijny.
Przymyka oczy w momencie, w którym wampir sięga do jej ust, a potem kąsa jej dolną wargę, co wymusza jej uroczy jęk – czuje delikatny ból i pulsowanie, a kiedy Su-Jin się odsuwa, rejestruje przy twarzy krew. Przez chwilę chce się oblizać, ale wampir jest szybszy – jego język sięga do czerwonych kropelek, a ona kurczy się w sobie i zaczyna szybciej oddychać. Nagle brakuje jej tlenu, a jej płuca wypełniają się dzielonym doświadczeniem. Oddaje pocałunek niemal od razu, gdy Su-Jin w końcu wykonuje gest – obejmuje mocno jego szyję i chwyta w palce jego przydługawe włosy. Ciągnie za nie delikatnie i wzdycha w jego usta, rozkoszując się smakiem warg – tym, co należy do niej.
— I zrobiłeś. Jak się z tym czujesz? — zadaje pytanie przytłumionym od emocji głosem; głosem, który wyraża upojenie tą chwilą. — Czy było tak, jak to sobie wyobrażałeś? — Jej palce wplątują się w jego włosy. Convalliana przeczesuje pasma, dotyka później karku i znów je głaszcze.
CONVALLIANA
Convalliana przyjmuje każdą z emocji – to, co się dzieje, choć przecież ma świadomość, że to jedna wielka niewiadoma; że angażując się w to wszystko w ten sposób, może się poparzyć. Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie być tak blisko – żaden z jej kochanków nie dotarł tak daleko; żaden z nich nie obnażył jej w ten sposób. I być może właśnie dlatego nieco się bała; bała się, że przyjdzie jej zmierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów, których siła całkowicie ją zmiecie.
OdpowiedzUsuńTo, że Su-Jin pragnie prawdziwej jej – to, że chce zerwać z iluzjami i wyjściem naprzeciwko jego upodobaniom – to wszystko sprawia, że w jakiś sposób nie wie, czego się spodziewać i co zrobić. Czy umie być sobą i wciąż być tak atrakcyjna, tak niezaprzeczalnie piękna? Co, jeśli wzniesiony jej rękoma zamek runie, a ona zostanie bez niczego?
— Mam wiele fantazji — stwierdza z teatralnym westchnięciem. — W każdej z nich mam cię inaczej — dodaje szeptem, opierając dłoń o jego tors i delikatnie wbija paznokcie w jego koszulkę. Potem przesuwa nosem po jego brodzie i uśmiecha się mimowolnie.
Przez moment zastanawia się, czy Su-Jin w ogóle podda się jej dłoniom – czy będzie chciał spróbować tego wszystkiego, co dla niej równało się z definicją rozkoszy. Nagle pragnie pokazać mu to wszystko; prawdziwe, zwierzęce podniecenie, pożądanie tak silne, tak obłapiające, że nie da się od niego uwolnić; chce mu pokazać, jak smakuje skóra; jak wiele można zrobić – chciałaby pokazać mu to wszystko, aby zanurzył się w jej świecie i doświadczył tego, co mogła mu zaoferować najpełniej. Najlepiej.
Uśmiecha się, gdy Su-Jin odpowiada, że było o wiele lepiej – to jest to, co pragnęła usłyszeć; to, co wydaje się teraz tak piękne, tak urokliwe, jak śpiew syren. I tym razem to ona jest nieszczęśnikiem, który może rozbić się o skały.
Oddaje kolejny gest, kolejne muśnięcie, mrucząc cicho w jego usta – czuje się niezwykle mała i krucha, bezbronna wobec uczuć i tego, co się dzieje. Równie bezbronna czuła się również przy Earlu, ale wtedy łączyło się to z tym, co złe; z niemym pragnieniem, aby umrzeć. Tym razem jednak dzieje się zupełnie inaczej.
— Mhm… — mruczy i wtula się w niego mocniej w momencie, w którym Su-Jin wstaje z kanapy. Oddycha zapachem jego skóry. Oddycha tym, co dla niej ważne; pozwala płucom się rozszerzać, a temu, co drży niespokojnie, w końcu odpuścić.
Jest bezpieczna – bezpieczna gdzieś między jego lewym a prawym ramieniem.
Opada w pościel i sunie spojrzeniem po twarzy wampira. Jest tak blisko; tak niesamowicie blisko, że może dostrzec barwę jego tęczówek. Ucieka wzrokiem do jego ust, ale wtedy on inicjuje pocałunek, a ona zupełnie się przed tym nie opiera – leniwie oddaje pieszczotę, czując własne zmęczenie, własne szczęście.
— Uwielbiam twój dotyk… — mamrocze mu w usta, gdy czuje męską dłoń przy szyi i gardle, a potem przy obojczykach. Jest to dotyk, który waży tonę; jest to dotyk, który wprawia jej ciało w drżenie; zupełnie jakby była niedostrojonym instrumentem, a on muzykiem starającym się wydobyć odpowiednie brzmienie.
— Jestem? — pyta, ale zaraz potem Su-Jin znów się odzywa, a ona poddaje się jego słowom, sądząc, że każdy z dźwięków to świętość.
Czuje jego pocałunek i uśmiech; czuje go w każdym aspekcie tego, że jest tak blisko i wyciąga dłonie do jego twarzy – ujmuje czule, głaszcze kciukami policzki i ponawia pieszczotę, zaledwie muśnięcie. Przez moment unika przyznania się do drżenia – do poruszenia tym, co mówił, ale w końcu przyjmuje to do siebie i dociska usta mocniej do jego ust, jakby w ten sposób chcąc odpowiedzieć; odpowiedzieć, że jest wdzięczna za każde jego słowo.
Wyciąga dłoń i sunie palcami po kołdrze, ale nie wyczuwa niczego ciepłego – wtedy otwiera oczy i rozgląda się po pustym pokoju. Uważnie przesuwa wzrokiem po ścianach, wydaje z siebie westchnięcie i zaczesuje włosy – opuszcza sypialnię, a potem wędruje przez dom.
UsuńSu-Jin musiał wyjść, kiedy jeszcze spała.
Dlatego bierze prysznic, wsmarowuje w ciało olejek o zapachu czekolady i używa bardziej pikantnych perfum – sięga po czerwoną szminkę i podkreśla usta, próbując nie myśleć o tym, jak zareagowałby Earl. Potem zerka w małe lusterko – tuszuje długie rzęsy i przyozdabia każdą z powiek ciemniejszym cieniem. Zakłada długą czarną spódnicę, której materiał przylega do jej ciała, ze znacznym rozcięciem przy prawej nodze. Wciąga przez głowę beżową koszulkę w stylu polo i zostawia dwa pierwszy guziki odpięte, aby wyeksponować obojczyki i kilka mało już widocznych śladów po wampirzych kłach i pazurach.
W Desiderium panuje cisza i harmonia – w powietrzu tańczą zapachy. Convalliana zapala jedno z kadzidełek o przyjemnym lawendowym zapachu, a potem ustawia kilka fiolek, aby zrobić zdjęcia – dodaje kwiaty i świecidełka, ujmuje pozę swoich rąk, gdy palce czule dotykają szkła. Przy okazji wysyła już dziesiątego SMS-a do Su-Jina, który nie odzywa się do niej od rana: Jeśli stchórzyłeś po naszej wczorajszej rozmowie, przysięgam, że cię zabiję.
Mija kolejne kilka godzin, podczas których Convalliana składa zamówienie i tworzy flakon dla zagranicznego kupca, czyli perfumy o specyficznym zapachu herbaty. W końcu się prostuje, dopija zimną kawę i bierze gryz kajmakowej babeczki, opuszczając pracownię, gdy słyszy dźwięk dzwoneczków.
CONVALLIANA
Przesuwa wzrok po znajomej sylwetce, lustrując dokładnie jej rysy – przygląda się Su-Jinowi, który wszedł do sklepu, wnosząc tutaj swój zapach, a raczej zapach, który niemal od razu do niej dociera; zapach, który skomponowała specjalnie dla niego jeszcze przed tym, jak zdążyło się to wszystko skomplikować. Wtedy perfumy wyrażały wdzięczność, teraz Convalliana uznałaby je za potrzebę oznaczenia terytorium.
OdpowiedzUsuń— Wyłączyłam telefon — odpowiada dość szorstko. — Uznałam, że skoro nie masz czasu odpisać, to jesteś tak zajęty swoimi sprawami, że równie dobrze zdzwonimy się dopiero jutro rano. Albo nigdy.
Wzrusza bezczelnie ramieniem, zupełnie jakby nie przejmując się swoimi słowami; zupełnie jakby chciała ukryć troskę i potrzebę bycia blisko. Być może nie chce tego wszystkiego czuć; tego, że oczekuje od niego cholernego SMS-a lub połączenia. Przez moment wyrzuca sobie nawet, że poddała się temu – mogła po prostu odpuść.
— Coś ważnego? — powtarza za nim i powstrzymuje się przed prychnięciem. Nie wie, co takiego robił, ale to sprawia, że zaczyna myśleć o niepokojących rzeczach; co, jeśli przez cały ten czas zastanawiał się, czy to, co się stało, było słuszne? Co, jeśli spędził cały ten czas, filozofując nad każdym swoim słowem? Aż w końcu: co, jeśli uznał, że jest dla niego niewystarczająca?
Sunie spojrzeniem po jego idealnej twarzy i trzyma wysoko podbródek, nawet gdy pyta o Earla. Mimowolnie zaciska usta, czując przy nich ciężar – czerwona szminka wydaje się teraz czymś, co chciałaby zmyć; czego nie powinno tam być, ale powstrzymuje się przed tym. To jej małe zwycięstwo, więc zamierza się tym cieszyć – tym, że zdecydowała się odzyskać kontrolę.
— Nie, nie przyszedł dzisiaj do sklepu — odpowiada krótko, rzeczowo. — Ale może to zrobić jutro, pojutrze, kiedykolwiek… — dodaje ciszej. Jest świadoma tego, że Earl będzie jej koszmarem tak długo, aż ten nie umrze; aż bycie człowiekiem stanie się dla niego męczące i złe; aż w końcu stanie się słaby i bezbronny. Może wtedy udałoby się jej uwolnić? Może wtedy nie drżałaby za każdym razem, gdy ktoś wchodził do sklepu?
Wyłapuje jego ruch, a kiedy Su-Jin się zbliża, wzdycha cicho i pociąga niemo nosem, czując teraz już wyraźnie zapach perfum, które mu jakiś czas temu wręczyła. Rejestruje też moment, w którym wampir się pochyla, a potem czuje jest usta przy swoich ustach, co mimowolnie wywołuje jej uśmiech, który próbuje ukryć.
Convalliana nie rozumie, jak znalazła się w takiej sytuacji – w sytuacji, w której czyiś pocałunek będzie niósł ze sobą coś niezwykle ciepłego; coś, co będzie silniejsze niż huragan, niż ulewa – to, co się działo, było dla niej inne, obce i zaczyna akceptować to, co zrobił z nią Su-Jin: uzależnił ją od siebie, przyzwyczaił do tego, że jest tuż obok – że jest jej.
— Następnym razem rzucę cię o ścianę. — Wyciąga się nieco i mocno całuje krótko jego usta, nie mogąc się powstrzymać; nie mogąc powstrzymać się przed pocałunkiem ani przed tym, by mocno ugryźć jego dolną wargę, sugerując, że wciąż jest zła. — Co było ważniejsze ode mnie, Han-gyeol? A może próbujesz mnie unikać? Może uznałeś, że jednak jestem koszmarnym błędem, który popełniłeś?
Odsuwa się w momencie, kiedy słyszy dźwięk dzwoneczków i kieruje twarz w stronę klienta. Mężczyzna o jasnych włosach przeszedł przez próg – ubrany jest dość elegancko, a w dłoniach trzyma ogromny bukiet czerwonych róż. Uśmiecha się, podchodząc bliżej.
Usuń— Już myślałem, że nie zdążę… — odzywa się i wzdycha niemalże teatralnie, a jego uśmiech staje się większy. — To chyba przeznaczenie, nie sądzisz, Convalliano?
Sukkub mierzy wzorkiem klienta, którego imienia nie może sobie przypomnieć. Milczy przez moment, aż w końcu zdaje sobie sprawę, że to jeden z mężczyzn, który kupił od niej pięć flakonów męskich perfum – w ten sposób próbował zaskarbić sobie jej uwagę. Pamięta też moment, w którym się przedstawił – i w którym próbował bezskutecznie wyciągnąć od niej numer telefonu.
— Co ty tutaj robisz, Felix? — pyta krótko.
— Miałem zamiar prosić cię o trochę twojego czasu — stwierdza, zerkając w stronę stojącego obok kobiety Azjaty. Chyba pierwszy raz go tutaj widział, więc dodaje: — To twój ostatni klient? Mogę poczekać i wtedy…
— To nie jest odpowiednia pora. — Convalliana wtrąca się i spogląda po stojącym naprzeciw mężczyźnie. Doskonale umie dostrzec jak jego uśmiech gaśnie i że nie wie, gdzie swój podziać wzrok.
CONVALLIANA
Chłopak nie widział sensu w dalszym zaprzeczaniu. Być może faktycznie nikt mu nigdy dobrze tej fizyki nie wytłumaczył. Mimo wszystko jednak skłaniał się ku temu, że po prostu miał zbyt wiele nieobecności. Przez te nieobecności tracił wiele i chociaż nauczyciele może i dobrze tłumaczyli to on po prostu się gubił. Tak, zdecydowanie była to jego wina, choć szczerze mówiąc alternatywna opcja zwalenia wszystkiego na nauczycieli – brzmiała zdecydowanie dobrze. Wzruszył więc ramionami, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.
OdpowiedzUsuń- Myślę, że to nie ich wina… a przynajmniej nie do końca – odparł zgodnie z tym co podpowiadało mu sumienie. – No bo wiesz… nie mają szansy mi niczego dobrze wyjaśnić, bo często opuszczam zajęcia – przyznał się i uśmiechnął do niego lekko. – Chociaż zwalenie wszystkiego na nieudolnych nauczycieli brzmi kusząco – dodał śmiejąc się przy tym lekko i upijając jeszcze trochę swojej kawy.
- Hm jeśli to wszystko tu to Matrix… to musiałem nieźle wkurzać w życiu rzeczywistym, że mnie tak potraktowano – roześmiał się serdecznie. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że był cyfrową wersją samego siebie. Gdyby to była prawda, cały ten świat stałby się po prostu przerażający. Fakt, że nie mógł wyrwać się z domu będąc tylko zbitką jakiś numerów… to po prostu było tragiczne. Odwrócił na chwilę od niego wzrok, obserwując świat zza oddzielającej ich szyby.
- Chyba jednak wolę nie wychodzić ze swojej strefy komfortu – mruknął po chwili milczenia. Ten jeden moment wystarczył mu do przeanalizowania swojego dotychczasowego życia, skonfrontowania go z tym całym Matrixem i dojścia do wniosku, że w takim wypadku jest po prostu porażką życiową. Jakimś błędem systemu, bo nawet wirusowi do pięt nie dorasta. – Ech nic dziwnego, że zwykle sprawiasz wrażenie ponurego – rzucił, zanim pomyślał o swoich słowach i o tym jak te mogą zostać odebrane. – Ten cały Matrix sprawił, że w tej chwili jeszcze bardziej siebie nie znoszę – podrapał się lekko po głowie i zaśmiał cicho, wracając wzrokiem do długopisu. – To ja już chyba wolałbym zastanawiać się czemu zielony to zielony, a nie czerwony – przyznał. W tej chwili nawet nie do końca wiedział jak wyjaśnić to co działo się w jego głowie. Bycie zbitką cyfrowych informacji zdecydowanie mu się nie podobało. Przyprawiało o nieprzyjemne dreszcze… dlatego był wdzięczny, kiedy Su Jin wreszcie pokazał mu tę poprawną odpowiedź, kierując jego myśli na to co mógł zrobić tu i teraz. Pokiwał lekko głową, zaznaczając odpowiednie rozwiązanie jako dobre, po czym uniósł na mężczyznę swe spojrzenie.
- Pięć minut – powiedział pewnie, bo przecież jakoś doszedł do odpowiedzi. Co prawda na dwa sposoby i jedna z nich była błędna to mimo wszystko jednak był z siebie dumny, że ta druga okazała się dobrym sposobem. Teraz wystarczyło tylko zrozumieć dlaczego to rozwiązanie było dobre, a to drugie fatalne. – Nie jestem wcale taki głupi – bąknął jeszcze, czerwieniejąc trochę na twarzy. Uważał się za całkiem inteligentną bestię. Przynajmniej w pewnych obszarach, a dodatkowo pewność siebie Su Jina, kazała mu twierdzić, że ten okaże się niesamowitym nauczycielem.
- A jeśli nauczę się w trzy… - odchrząknął. – To stawiam ci trzy darmowe kawy – dorzucił wesoło.
Felix
Być może jej reakcja jest przesadzona, ale nie umie inaczej – za bardzo boi się tego, że Su-Jin się wycofa; ucieknie i dostrzeże w końcu, to co powinien. Brzydotę, pewną grzeszność i wszystko to, o czym mówił Earl. Wciąż słyszy tylko, że nikt inny nie będzie jej miał tak jak on – jak Earl. Dlaczego więc Su-Jin miałby robić cokolwiek przeciwko temu? Dlaczego buntował się przed tym stwierdzeniem, koniec końców przywłaszczając sobie jej duszę i umysł. Jak wielki przywłaszczyciel usytuowany gdzieś pomiędzy tym, co piękne, a tym, co brudne.
OdpowiedzUsuńNie odzywa się, gdy Su-Jin składa jej obietnicę, ale przytakuje jego słowom – wie, że gdyby nie on, uległaby Earlowi; wie, że może znów skończyłaby w klatce; znów zniewolona, znów zmuszona do tego, aby spełnić zachciankę śmiertelnika.
Pozwala jego dłoniom dotknąć jej twarzy i po prostu doświadcza każdego z jego palców – czy to przy szyi, czy obojczykach. Wie, że wampir może wyczuć jej przyśpieszony puls i oddech. Przez chwilę wyobraża sobie, jak Su-Jin pochyla się do niej i wgryza się w skórę, aby z niej wypić – aby poprawić ślady po kłach, które zaczęły już blaknąć. Wpatruje się więc w jego usta – w usta słodsze niż ambrozja; w usta, które idealnie pasowały do jej ust.
Ma ochotę westchnąć, co wyrażałoby jej frustrację, kiedy pewny siebie mężczyzna stoi naprzeciwko z kwiatami, sądząc, że w ten sposób może cokolwiek ugrać. Być może gdyby nie to, że związała się emocjonalnie z Su-Jinem, chętnie przyjęłaby propozycję wspólnego wieczoru, a później przygodnego seksu, który nigdy więcej by się nie powtórzył – jej kochanek zostałby bez niczego, a tęsknota za idealnym ciałem to jedyne, co by poczuł, uświadamiając sobie, że opuściła przed nim hotelowy pokój. Convalliana zazwyczaj nie sypiała zbyt wiele razy z jednym facetem – sądziła, że każdy kolejny raz sprawia, że mężczyzna bardziej się przywiązuje, podczas gdy ona pragnęła jedynie tego, co fizyczne.
Inaczej było z Aleksandrem, Vladem czy z innym wielkim królem – wtedy jedyne czego chciała, to życia pełnego wygód. Złoto, srebro, kamienie szlachetne, uczty i pewne przywileje, które wiązały się z tym, że była ulubienicą władcy. Czasem zastanawiała się, czy nie była powodem jakiegoś krwawego konfliktu, cennym przedmiotem, który każdy chciał posiadać – ona, sukkub, który wtedy niezwykle dobrze się bawił, obserwując ludzkie cierpienie i pożądanie.
Teraz jednak była z Su-Jinem – właśnie w tym momencie, w tym konkretnym momencie, który miał w sobie pewną złość i tęsknotę.
— A kiedy będzie odpowiednia? — Felix uśmiecha się i wskazuje ruchem głowy kwiaty. — To dla… — przerywa w chwili, w której odzywa się Azjata. Śmiertelnik jest pewien, że to kolejny klient; że zaraz sobie pójdzie, ale ten szybko niszczy jego naiwność.
Convalliana odwraca głowę do wampira, słysząc w jego głosie chłód, a wtedy mierzy jego sylwetkę wzrokiem i pozwala, aby skrócił dystans – potem Su-Jin łapie za jej podbródek, a ona nie może powstrzymać serca przed zgubnym, ciężkim rytmem. Znów jedno uderzenie znika; znów wpada w wampirze ręce.
— Nie jestem umówiona — odpowiada sucho, choć ma ochotę warknąć. Wzdycha niemo, gdy wampir dociska usta do jej szyi i walczy o to, aby nie dotknąć jego policzka palcami; aby poprosić, żeby się nie odsuwał.
Kiedy Su-Jin decyduje się jednak zdystansować, łapie jego nadgarstek, chcąc go zatrzymać. Wpatruje się w jego twarz bez większych emocji, ale w jej zielonych oczach doskonale widać pewną zaborczość, tęsknotę i pragnienie – być może powinna się zdenerwować, że urządził taką scenę przed jej klientem; że zdecydował się oznaczyć teren, wyciągnąć do niej ręce. Gdyby zrobił to jeden z jej kochanków, zapewne zakończyłaby tę znajomość, nie chcąc brodzić w tym całym emocjonalnym gównie, ale teraz, widząc Su-Jina takiego, doskonale czuje własne podniecenie – podniecenie tym, że był zazdrosny. Podniecenie tym, że chciał pokazać, że należy do niego.
— Poczekaj — odpowiada. — Chyba nie myślisz, że czekałam tutaj tylko po to, żeby nie wrócić z tobą do domu, kochanie? — Puszcza jego nadgarstek i zbliża się do Felixa, który ma skwaszoną minę.
Usuń— Ja… nie wiedziałem, że ty masz… że ty i on… — Mężczyzna zaczyna gubić słowa.
— Tak, dlatego myślę, że żadna pora nie będzie odpowiednia. — Uśmiecha się słodko. — Dziękuję za kwiaty — dodaje, przyjmując bukiet, który od razu wsadza do jednego z kryształowych wazonów w sklepie. Convalliana nie ma zamiaru wyrzucać czerwonych pąków; za bardzo szkoda jej róż.
— Convalliano, ja… — Felix patrzy za eteryczną nimfą. Za piękną sylwetką. Sunie spojrzeniem po jej ciele; po plecach, wcięciu w talii, po drobnych ramionach i krótkich włosach. Przez moment czuje niemalże fizyczny ból, gdy uświadamia sobie, że nie może jej dotknąć. Przełyka ślinę i chowa drżące dłonie w kieszenie, jeszcze przed tym rzucając wrogie spojrzenie w stronę Azjaty.
Kiedy mężczyzna opuszcza sklep, sukkub zawija kosmyk włosów za ucho i przekręca plakietkę z Otwarte na Zamknięte. Nie patrzy w stronę Su-Jina, nie wiedząc, jak się zachować – to pierwsza taka sytuacja; to pierwsza sytuacja, w której nie chodziło tylko o jej emocje, ale też o kogoś innego. Zerka w stronę bukietu czerwonych róż – wie, że wykorzysta każdy ich płatek, a mimo to, gdy teraz obserwuje tę czerwień, zaczyna myśleć, że te kwiaty znaczą dla niej więcej – znaczą tyle, że zdecydowała się być komuś wierna. Przynajmniej w jakiś sposób; że odrzuciła randkę i fizyczność po to, aby móc spędzić wieczór z Su-Jinem. I w jakiś sposób czuje się tym przytłoczona – czy będzie umiała odmówić sobie również seksu, gdy zacznie żerować? Gdy podatny jej mężczyzna będzie gotów, aby spełnić każdą jej zachciankę?
CONVALLIANA
Convalliana czuje, że wszystko jest zupełnie inne – że wszystko się zmieniło i że tak naprawdę nie umie śmiało powiedzieć, co by się stało w danej sytuacji, bo nie jest w stanie określić samej siebie. Do tej pory nie przejmowała się nikim – samolubnie wierzyła we własne dobro i tego się trzymała. Tak było łatwiej. I teraz, gdy Su-Jin stał się kimś ważnym, gdy pragnęła go mieć przy sobie, zauważyła, że ta dynamika uległa drastycznej zmianie. Nie ma już ja, ja, ja, wręcz przeciwnie. Pojawiło się: my.
OdpowiedzUsuńSpogląda w jego stronę w momencie, w którym zadaje jej pytanie. Dość dziwne, krępujące pytanie, które pozwala jej zastanowić się nad tym, czy faktycznie poszłaby z Felixem – czy uległaby tej pokusie? Obserwuje jego twarz, przesuwając wzrokiem po idealnych rysach, ale Su-Jin nie patrzy w jej stronę. Wbija spojrzenie w kwiaty – w bukiet róż, który mógł symbolizować tak naprawdę wszystko.
— Nie wiem — odpowiada szczerze, a potem wzdycha ciężko, zupełnie jakby była wykończona całą tą sytuacją. A przede wszystkim wykończona tym, co czuła. — Gdybym wiedziała, że jesteś w domu, chciałabym do ciebie wrócić, bo za tobą tęsknię — dodaje, chcąc, aby wiedział o wszystkim.
— Wiem, że to z tobą chcę spędzać czas. Mówiłam już, że jesteś dla mnie najważniejszy… — Kurczy się delikatnie w sobie. — W jakiś sposób związałam swoje życie z twoim życiem i teraz… po prostu próbuję to jakoś rozumieć, rozwiązać i dojść do dobrych wniosków.
Znów się przed nim obnaża, tym razem bojąc się jego reakcji. Znów mierzy się z własnym strachem, który sprawia, że sztywnieje – że jej ciało zamienia się w głaz, w piękną rzeźbę.
— Han-gyeol… — wypowiada jego imię lekko i miękko, gdy słyszy kolejne pytanie.
Bierze oddech, a potem odwraca się do niego i zbliża, aby móc złapać za jego ręce – ściska je w swoich palcach i trzyma podbródek wysoko, by móc spojrzeć Su-Jinowi w oczy.
— Nie wstydzę się ciebie… skąd ten pomysł? — Marszczy się mimowolnie. — Martwisz się tym, że odsunęłam się, kiedy wszedł tutaj klient? Kochanie… myślałam, że będziesz się z tym czuć bardziej komfortowo. Z tym, że się odsunę, kiedy ktoś wejdzie do sklepu. Poza tym nie sądziłam, że to kolejny adorator, którego odeślę z kwitkiem. — Posyła w jego stronę delikatny uśmiech; uśmiech dość kruchy i prawie niewidoczny. Zupełnie jakby bała się, jak Su-Jin zareaguje.
Próbuje zmierzyć się z tym, co mógł poczuć w tamtym momencie i zaczyna rozumieć, dlaczego mogło to być dla niego dziwne lub nawet bolesne. W końcu gdyby on się od niej odsunął, też zaczęłaby w jakiś sposób panikować – zastanawiać się, czy jest dla niego wystarczająca, czy może obawia się przyznać do tego, że jest tuż obok.
— Nie wstydzę się ciebie — powtarza, obejmując się jego rękoma w talii. — Jak mogłabym się wstydzić? Podobasz mi się… podoba mi się to, że jesteś ode mnie wyższy. Że przytulasz najlepiej ze wszystkich i że nie boisz się patrzeć mi w oczy. Podobają mi się twoje usta… — Wyciąga dłoń i przesuwa kciukiem po jego dolnej wardze. — Jesteś idealny. Jesteś mój.
Spogląda w jego oczy.
— Co do naszej relacji… — Bierze oddech. — Nie do końca wiem, co się teraz między nami dzieje. Nie do końca rozumiem, co dzieje się... ze mną — precyzuje, przełykając z trudem ślinę. Czuje jak jej gardło zaciska się boleśnie. — Z jednej strony jestem pewna swoich uczuć i tego, że cię chcę, a z drugiej boję się, że w końcu dostrzeżesz we mnie to wszystko, o czym mówił Earl. Że zobaczysz brzydotę i wszystko to, co grzeszne i plugawe, a wtedy… wiesz, że to by mnie zabiło, prawda? Jesteś tego świadomy?
Gdy uciekła od Earla, miała w sobie jakieś światło – dziecko, któremu chciała oddać własne życie; które chciała kochać, ale ono zmarło i znów błądziła w ciemnościach. Teraz to światło odżyło i drżało, niepewne tego, co się stanie – Convalliana ma świadomość, że jest krucha; że jeśli Su-Jin rozbije jej kruchą egzystencję, jeśli rozbije sklejone szkło, tym razem może jej zabraknąć sił, aby zawalczyć o samą siebie.
Usuń— Boję się, że zostanę z niczym… — wyznaje i odsuwa się, zachowując dystans. — Ty wrócisz do swojej skorupy i znów będziesz niedostępnym dla nikogo wampirem, a co ze mną? Pomyślałeś, co się stanie, jeśli zaangażuję się w naszą relację, a później zostanę bez niczego? Bez ciebie, bez emocji, bez domu… — wymienia szybko, potrząsając głową. — Równie dobrze możesz zabić mnie już teraz, bo jeśli udajesz, to ja nie chcę brać w tym udziału.
Przełyka ślinę.
— Zmieniam się. Wgapiałam się w te cholerne kwiaty i myślałam o tym, że chcę być wierna… swoim uczuciom, tobie, temu wszystkiemu, co się dzieje, a potem zaczęłam się martwić, co by się stało, gdybym miała szansę się z kimś przespać. Czy mogłabym sobie wybaczyć, jeśli faktycznie bym uległa… — Nie patrzy w jego stronę, a wbija wzrok w podłogę. — Boję się, że cię skrzywdzę….
CONVALLIANA
Nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Może faktycznie to nie on był problemem. Może po prostu miał fatalnych nauczycieli, ale jakoś nie bardzo potrafił w to wierzyć.
OdpowiedzUsuń- Musisz być fantastycznym wykładowcą – stwierdził w końcu. – Takim ludzkim i nie robiącym zbyt wielu problemów tym, którzy opuszczają zajęcia – dodał jeszcze, bo chociaż mężczyzna zdawał się być zimnym i chłodno kalkulującym człowiekiem na pierwszy rzut oka, to już teraz Felix był w stanie stwierdzić, że to tylko pozory. Przecież żaden do krzty kości złoczyńca nie siedziałby tu teraz z nim przy kawce, rozprawiając o filozofii i innych pierdołach.
- Nie potrafię tak – odparł, gdy tylko Su Jin skończył przemowę o byciu egoistą. – To znaczy, wiem że nie wszystko jest moją winą – zapewnił go zaraz. Zdawał sobie z tego sprawę, ale kiedy widział że nie daje z siebie stu procent w jakimś temacie to nie był w stanie zwalić odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na kogoś innego. – Po prostu myślę, że jestem zwyczajnie leniwy – uśmiechnął się do niego delikatnie. – Nie zawsze wkładam we wszystko serce, robią niektóre rzeczy po łebkach. Żeby tylko były – dodał wzdychając przy tym ciężko. – Tylko żeby robić coś na sto procent, albo nawet i więcej potrzeba tyle wysiłku… a ja nie mam tyle siły – wzruszył ramionami.
Z jego gardła wydobył się jęk, kiedy Su Jin znów rzucił mu wyzwanie, zmieniając Matrix na Mayę. Przez chwilę milczał, zastanawiając się nad tym zagadnieniem, po czym wzdycha ciężko.
- To bardzo ponura filozofia – stwierdził w końcu. – To jakie jest to twoje piekiełko? – zainteresował się zaraz, chcąc swoje własne zepchnąć na dalsze tory, może nawet gdzieś w najczarniejsze, zapomniane przez wszystkich zakątki swojego własnego umysłu. Przecież nie będzie teraz roztrząsać tego wszystkiego. No, może poza jedną rzeczą.
- Ale to się wtedy wyklucza wszystko – pstryknął palcami. – To całe egoistyczne podejście i to, że nie wszystko od nas zależy. Nawet fakt z nauczycielami… jeśli Maya to wykreowane przeze mnie piekło, przez moje wybory, lęki i tak dalej to fakt, że czegoś nie kumam to moja wina, a nie czynników z zewnątrz. Sam sobie to wykreowałem, co nie? Nie chodzę na zajęcia, nie umiem załapać wszystkiego w mig, więc nie mogę o to winić nikogo z zewnątrz – spojrzał mu prosto w oczy, będąc ciekawym odpowiedzi mężczyzny, a kiedy ten pyta o tego całego ponuraka, parska śmiechem i kręci głową.
- Na pierwszy rzut oka to strach do ciebie podejść – przyznaje wreszcie, choć z ciężkim sercem. – Wydajesz się być taki zimny, chłodny. Nic cię nie obchodzi… a potem zamawiasz kawę z mlekiem i ogromną ilością cukru… - chichocze pod nosem. – To przecież od razu znak, że wcale nie jesteś takim ponurakiem na jakiego się kreujesz. Zakładasz maskę… może w obawie przed zranieniem, a może po prostu taką nosisz na uczelni i nie chcesz aby twoi studenci zobaczyli cię z innej strony. Potem jeszcze interesujesz się głupim dzieciakiem – wskazuje na samego siebie. – Poświęcasz mu czas, choć ewidentnie nie jest ci to w smak – dorzuca, bo przecież ma swoje własne obserwacje na tym tle. – Mimo to nie urywasz rozmowy i jakoś, no nie wiem, wydaje mi się że jesteś całkiem spoko – kończy nie potrafiąc znaleźć lepszych słów na to co zauważył. – Lubię z tobą rozmawiać – przyznaje z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wyrywa kartkę z innego zeszytu i podaje ją Su Jinowi, pochylając się trochę do niego, żeby lepiej to wszystko widzieć. Od dawna wie, że w dużej mierze jest wzrokowcem. Jeśli ma coś rozpisane na kartce to łatwiej mu to wszystko przyswoić. Krzywi się, kiedy dociera do niego, że faktycznie… jeśli mężczyźnie się uda to będzie musiał przyznać się do swojego błędu, ale zaraz obraca to wszystko na swoją korzyść.
- A ty zdajesz sobie sprawę, że jeśli zakumam tak szybko to… - unosi spojrzenie do jego oczu i uśmiecha się zadziornie. - …będziesz mnie miał na głowie podczas swoich wizyt w kawiarni? Mnie i matematykę, albo jeszcze gorzej… fizykę – kiwa głową, całkiem zadowolony ze swojej riposty.
UsuńNastępnie już nic się nie odzywa tylko słucha wyjaśnień. Wszystko to czego wcześniej nie mógł pojąć teraz powoli staje się jasne. Jakby puzzle same w umyśle się układały. Su Jin czaruje słowami, czaruje do tego stopnia, że chłopak już po chwili jest w stanie rozwiązać proste zadania sam, a kiedy mężczyzna kończy ochoczo przystępuje do tych trudniejszych przykładów, aby zaraz pokazać mu wyniki.
- Tak, jednak jesteś niesamowitym wykładowcą – przyznaje bez żadnego bicia. – Szkoda, że nie uczysz w liceum – wzdycha ciężko. Przez myśl nawet przechodzi mu, że może udałoby się jakoś zorganizować zastępstwo, ale odrzuca od siebie to tak szybko jak przyszło. No bo przecież nie skrzywdzi żadnego nauczyciela tylko dla własnych korzyści. Głupota. Przecież ma nawet opory żeby zabić muchę, a co dopiero zrobić krzywdę innemu człowiekowi.
- Przyznaję się do swojego błędnego myślenia. Miałeś rację – kapituluje wreszcie. Uważa się przecież za człowieka honoru, a to oznacza, że nie będzie uciekał przed takimi wyznaniami, chociaż nie chcą zbyt gładko wyjść z jego gardła.
Felix
Convalliana po raz pierwszy nie wie, jak właściwie się zachować, co powiedzieć i jak zareagować. Równie dobrze mogłaby to porównać do czegoś ciemnego i gęstego, bo trudno jej cokolwiek dostrzec i gdziekolwiek się ruszyć. Dlatego przez moment żałuje, że się obnażyła – że wyszła poza swoje ramy i zechciała pokazać coś więcej. Coś innego.
OdpowiedzUsuń— Tak… — wydaje z siebie, przytakując jego słowom; potrzebowała po prostu czasu, aby to wszystko sobie poukładać. Dojść do jakiegoś momentu, który uznałaby za dobry. Być może w ten sposób dostrzegłaby coś zupełnie innego; może niepewność odeszłaby i Convalliana mogłaby wziąć oddech.
Boi się zaangażować; boi się zrobić cokolwiek, co wymaga emocji, mając wrażenie, że to jak taniec ze śmiercią – tylko że tym razem nie miała się nawet czym bronić. Była bezbronna. Była naiwna i głupia, skoro myślała, że może tak po prostu zaakceptować tę rzeczywistość; sądząc, że nie da się przytłoczyć własnym emocjom.
— To mój klient — odpowiada krótko. — Kupił ode mnie kilka perfum, chcąc zwrócić moją uwagę, a teraz przyszedł z kwiatami. — Mówiąc o tym, nie czuje tak naprawdę niczego; Convalliana jest już przyzwyczajona; przyzwyczajona do tego, że znajduje się w centrum; że każdy chciałby wyciągnąć do niej ręce; że ktoś starają się zdobyć choć jedno jej łaskawe spojrzenie poprzez kwiaty i słodkości; poprzez drogie prezenty i obietnice wyjątkowego wieczoru przy świecach.
Nie czuje się temu winna – tak było od zawsze; od zawsze była obiektem, którego się pożąda. Cenną rzeczą. Było tak już w starożytnej Grecji, gdy przyrównywano ją do Afrodyty – było tak też później i teraz.
Słucha jego słów i próbuje zrozumieć; próbuje zrozumieć istotę tak różną od niej – istotę o odmiennym charakterze i potrzebach. Jak to się stało, że naprawdę coś czuła? Jak to się stało, że ofiarowała swoje serce wampirowi, którego do tej pory nawet jakoś bardzo nie lubiła? Nazwałaby to raczej wzajemną tolerancją – Su-Jin nie był dla niej aż tak ważny w kontekście tego, aby brudzić sobie jego krwią ręce, a potem wszystko działo się tak szybko: piwnica w ruderze, Rzym i to, co wydarzyło się później.
— Nie chcę, żebyś umiał żyć jak dawniej — odzywa się niepewnie. — To ja chcę być twoim życiem… — Jej głos delikatnie drży.
Kurczy się w sobie, gdy słyszy o oświadczynach; o tym, co wzięła za żart, ale kiedy Su-Jin wyznaje, że brał tę opcję pod uwagę; że mógłby jej się oświadczyć i stworzyć związek oparty o przyjaźń, coś się w niej przeciw temu buntuje.
— Myślałeś o tym, mimo że powiedziałam, że wierzę w miłość? — Przełyka ślinę. — Że chciałabym się zakochać? Że głupie wierzyłam w to, że ktoś może mnie pokochać, mimo że jestem… tylko sobą? — Marszczy się mimowolnie, a potem bierze oddech i przygryza wargę, nie wiedząc, co powiedzieć.
Milczy przez moment.
— Nigdy nie pytałeś mnie o mój gatunek — wytyka mu, w końcu podnosząc spojrzenie, aby utkwić szmaragdy w jego twarzy. — Co to znaczy: bez szkody dla mnie? Nie potrzebuję seksu, żeby móc się pożywić: wystarczy mi ludzkie podniecenie, moment, kiedy energia się zmienia na seksualną. Nie muszę nikogo całować ani się z nim pieprzyć, żeby być najedzona.
Wie, że powinna mu to wszystko wytłumaczyć.
— Czasem dzieje się to realnie, w świecie rzeczywistym, ale dla mojej ofiary wydaje się to snem. Słodkim, erotycznym snem, podczas którego mężczyzna ma okazję uprawiać seks z taką wersją mnie, jaką chcą. Dopasowuję się do ludzkich pragnień, ale to tylko kuszenie, zapowiedź tego, co może się stać, jeśli ulegnie — oznajmia rzeczowo. — Zabierając ofierze seksualną energię, rano jest zmęczona i niewyspana. Mogę też wejść do czyjegoś snu w świecie marzenia sennego, ale to też jest realne. Gdyby takie nie było, nie mogłabym się pożywić. Kluczowa jest zmiana energii.
Zawija kosmyk włosów za ucho.
— Mogłabym zrezygnować z seksu bez szkody dla mnie i żywić się tak jak wcześniej — dodaje. — Problem leży w tym, czy mogłabym się opanować. Do tej pory traktowałam to wszystko dość prosto: ofiara i seks. Jestem w końcu demonem seksu. Seks jest dla mnie ważny… tylko czy wciąż tak jest? Czy angażując się emocjonalnie w naszą relację, uległabym tej pokusie? Wiem tylko, że uległabym tobie.
UsuńSpogląda w jego stronę, chcąc, aby zrozumiał to wszystko; aby dostrzegł tę zależność.
— Związek? Ty i ja? — Czuje, że jej serce boleśnie obija się o żebra; brakuje jej tlenu, aby napełnić nim płuca. Panika rośnie w niej nagle i przejmuje kontrolę nad ciałem. — Oczekujesz… związku? To dla ciebie oznacza jasna sytuacja?
Nie wie, co o tym myśleć. Boi się, że nie da sobie z tym rady – że wszystko spieprzy i że będzie musiała zmierzyć się z wszystkimi konsekwencjami.
— Jak to sobie wyobrażasz? — pyta szeptem. — Chcesz związku, a ja nawet nie wiem, co do mnie czujesz. Może to kolejny z twoich scenariuszy? Może kolejne wyobrażenie, żeby spróbować czegoś, czego nigdy nie doświadczyłeś? Nie chcę być jakąś opcją z wielu… chcę, żebyś wybrał mnie jako mnie. Jako Convallianę.
CONVALLIANA
Przytakuje, choć wie, że klient i tak tutaj przyjdzie – by znów kupić perfumy i spróbować się zbliżyć, dlatego Convalliana wcale się o to nie gniewa. W jakiś sposób to wszystko, czego podjął się Su-Jin, sprawiło, że zaczęła dostrzegać więcej. Zaczęła dostrzegać to, czego nie chciała, a w konsekwencji to, że jest dla niego ważna. Że nie chciał się dzielić. Że naprawdę pragnął, aby była jego. Tylko jego. I chyba to wywołuje jej panikę – to, aby zupełnie do kogoś należeć.
OdpowiedzUsuńPrzyjmuje jego pocałunek w czubek głowy i powstrzymuje się od westchnięcia, które wyrażałoby jej niepewność i zmęczenie.
— Nie chciałeś, żebym się w kimś zakochała? Więc… więc, zamiast sprawić, żebym zakochała się w tobie, myślałeś o małżeństwie jako przyjaciele? — Spogląda w jego stronę, nie wiedząc, czy powinna się złościć; wie, że Su-Jin nie chciał źle; że przecież miał prawo, aby tego chcieć, jednak czy naprawdę uważał, że byłoby to w porządku? To, by żyć w ten sposób, odbierając jej tym samym szansę, aby kogoś pokochać? Aby być kochaną? Nie jako przyjaciółka, ale jako kobieta; jako partnerka, narzeczona i żona.
— W porządku — odpowiada krótko, nie chcąc już dłużej męczyć tego tematu. To wydawało się już tak odległe, że Convalliana nie ma zamiaru do tego wracać; Su-Jin mógł pragnąć wszystkiego, czego chciał, niezależnie od tego, czy było to rozsądne, czy nie.
— To nie Korea. — Spogląda w jego stronę. — Poza tym jesteśmy przyjaciółmi. Mogłeś zapytać w każdej chwili, zamiast czegokolwiek próbować się domyślać — wytyka, czując pewną irytację tym, że nie odważył się zadać prostego pytania. Może gdyby od samego początku wiedział, jak to wyglądało, nie pchałby się w coś tak skomplikowanego, a ona nie musiałaby teraz mierzyć się z wewnętrznym, emocjonalnym chaosem.
— Wszystko zależy od tego, co chcę, żeby było rzeczywiste — odpowiada ostrożnie. — Czasem sen jest tylko moim projektem: ofiara czuje wszystko, jakby było to rzeczywiste, podczas gdy ja obserwuję sen. Ale może być też inaczej i wtedy sen jest realny również dla mnie.
Projektowanie snów było dość wyczerpujące, ale za to efektywne i bezpieczne. Ofiara spała, a wybudzenie się z takiego stanu graniczyło z cudem. Przy realnych nocnych odwiedzinach zawsze podejmowała ryzyko: ofiara mogła się przestraszyć i zacząć krzyczeć, choć zdarzało się to raczej rzadko. Wystarczył jednak tylko jej uroczy głos; głos eterycznej nimfy i muśnięcie niewinnych ust.
— Mogłabym nie angażować się w to fizycznie, ale żeby kogoś podniecić, musisz coś zrobić. Coś pokazać, coś szepnąć. Nie jest to nic skomplikowanego — tłumaczy rzeczowo. — Seks jest jednak wpisany w moją naturę. To coś jak pewien instynkt: coś, co robisz. Lubię przyjemność, bo do tego mnie stworzono. Moje ciało, mój język, moje oczy. To wszystko powstało po to, aby dawać i odbierać przyjemność. Czy wytrzymałabym bez seksu? Pewnie tak, ale jest to dość… skomplikowane.
Spogląda po jego twarzy.
— Jeszcze wczoraj mówiłeś, że chciałbyś się ze mną kochać — wyrzuca w jego stronę. — I nawet jeszcze tego nie robiliśmy — W jej głosie słychać pewną irytację — a ty uznajesz, że nie będziemy się dogadywać w sferze seksualnej. To zupełnie jakbyś kupił książkę i stwierdził, że jest słaba, w ogóle jej nie czytając. — Zawija kosmyk za ucho. — Po prostu o tym nie myśl i bądź. Doświadczaj. Sam chciałeś, żeby wszystko było naturalne, więc niech takie będzie.
Patrzy w jego stronę i trzyma podbródek wysoko, chcąc, aby wiedział, że traktuje go poważnie; że to nie tak, że jest wyłączona z tego wszystkiego. Po prostu Convalliana dostrzega, że Su-Jin za bardzo to analizuje, przejmuje się, zamiast działać – zamiast poddać się temu, co chciał zrobić; czego pragnął.
— Tak, myślę, że to dobry pomysł — odzywa się w końcu. — Jeśli mamy się o czymkolwiek przekonać, to zacznijmy od tego.
UsuńZgadza się, choć czuje własną niepewność przed tym, co może się stać. Co, jeśli ulegnie? Co, jeśli to, co czuła, było zbyt słabe, jałowe? Że tak naprawdę nic nie znaczyło?
Kiedy Su-Jin podejmuje próbę wyjaśnienia jej własnych uczuć, dostrzega subtelną zmianę – to, że zaczął od tego, aby wyjaśnić, że nie jest dla niego opcją. Akceptuje to, nie chcąc naciskać; nie ma zamiaru tego robić. Dlatego po prostu się zbliża i stoi tak blisko, żeby móc podnieść twarz i omieść oddechem brodę wampira.
— Powinieneś mnie teraz pocałować — odzywa się szeptem, łapiąc jego spojrzenie. — Pocałuj mnie, Han-gyeol… — W jej głosie pobrzmiewa potrzeba, pewna prośba i zaborczość.
CONVALLIANA
Nie brał pod uwagę tego, że mogłaby się w nim zakochać, więc dlaczego ona sądziła, że mogło tak być? Co, jeśli faktycznie by się zakochała, a on chciałby pielęgnować przyjaźń, nie mając zamiaru jej zniszczyć? Convalliana odrzuca tę myśl – w końcu to Su-Jin uległ emocjom, egoistycznej zachciance, aby posmakować jej ust. Nie powinna się tym martwić.
OdpowiedzUsuń— Zmieniłoby tyle, że mielibyśmy tę rozmowę za sobą — stwierdza rzeczowo. Być może w innym okolicznościach nie czułaby takiej irytacji, a teraz, właśnie w tym momencie, ma wrażenie, że znów się obnaża.
Ale wie, że nie może być inaczej – wie, że jeśli by się wycofała, to równie dobrze mogłaby sobie odpuścić to wszystko. Zaangażowanie tego od niej wymagało. Poza tym czułaby się dziwnie, zostawiając Su-Jina bez niczego, tym bardziej że wampir opowiedział jej o swoim gatunku zacznie wcześniej – podejrzewała, że wciąż nie wie o wszystkim, ale wiedziała dość, aby zrozumieć jego naturę.
— Tak. To, co działo się w twojej głowie, było dla mnie prawdziwe — odpowiada szczerze. — To, kiedy musiałam przebić się przez szkło i dotrzeć do demona, którego miałam nieprzyjemność poznać, a później do ciała, które było jak maślane ciasteczko: to wszystko było prawdziwe. Myślisz, że mogłabym o tym mówić, gdybym to wymyśliła?
Spogląda w jego stronę i przechyla delikatnie głowę. Nie drąży tematu jego wspomnień o Sarang – wie, że to drażliwy temat.
— O moje potrzeby emocjonalne dbasz już od dawna — stwierdza nieco niepewnie. — Odkąd wyciągnąłeś do mnie rękę w tamtej ruderze. Wtedy coś się zmieniło. — Zatrzymuje wzrok przy jego oczach. — A co do moich potrzeb seksualnych, myślę, że tak. Mogłabym się obyć bez tego wszystkiego, o czym wspomniałeś — dodaje. — Energia może się zmienić nawet poprzez szept, poprzez kreowanie wizji tego, co może się stać, ale przecież się nie wydarzy. Bo to ja mam kontrolę.
Uśmiecha się do niego delikatnie, jakby chcąc, aby miał świadomość, że to od niej wszystko zależało – że to nie tak, że ofiara miała jakąś możliwość czy wybór i choć zawsze jednorazowo mężczyzna myślał, że to on nadaje rytm, że to on decyduje, to było to jedynie słodkie kłamstewko, które miało podnieść facetowi ego – które miało być pewnym źródłem jego satysfakcji, że zdołał ją zdobyć.
— Nie musisz być do mnie idealny dopasowany — zaczyna mówić — żebym się w tobie zakochała. Równie dobrze możesz być idealnie nieidealny — dodaje, a w jej zielonych oczach przelewa się pewna czułość.
Przytakuje niemo jego słowom, choć wciąż myśl o tym, że mogłaby związać się z Su-Jin jest dla niej przerażająca. Za bardzo boi się, co może się stać, a w konsekwencji, czego doświadczy – czy będzie to złe i bolesne, a może wręcz przeciwnie. Może będzie cudownie. Może będzie… szczęśliwa.
Czuje jego palce przy swojej żuchwie i brodzie, obserwując jego każdy najmniejszy ruch, a kiedy w końcu dociska usta do jej ust, przymyka oczy i oddaje pieszczotę – wtedy jej serce przyspiesza. Convalliana niemal od razu obejmuje ramionami jego szyję i pogłębia pocałunek, tonąc w tej niewinnej przyjemności.
— Wracajmy do domu — mruczy pomiędzy muśnięciami, a w końcu odsuwa się od niego i uśmiecha się uroczo. Jej jasna twarzyczka wydaje się teraz tak cudownie miękka, taka olśniewająca.
Czarny pick-up zatrzymuje się przed domem Su-Jina, ale Convalliana specjalnie zwolniła, gdy auto przejeżdżało obok jej posesji – widać było, że konstrukcja jest już dość stabilna; szkielet prężył się dumnie. Była pewna, że jeszcze z miesiąc i będzie mogła wrócić do siebie – do domu, który porzuciła po pożarze, szukając czegoś, co pomoże jej się pozbierać. Wtedy nie pomyślała o tym, że mieszkanie z Su-Jinem tak wszystko skomplikuje.
Wysiada z auta, a potem przechodząc przez próg domu, ściąga wysokie buty – wtedy niemal od razu staje się niższa. Zaczesuje włosy i sunie spojrzeniem po korytarzu, zastanawiając się, czy będzie tęsknić za tym momentem – za momentem, kiedy dom kojarzył jej się z obecnością Su-Jina. Przez chwilę buntuje się przeciwko temu; przez chwilę wcale nie chce wracać do siebie, zupełnie jakby jej dom był tutaj – był tam, gdzie Su-Jin, ale ta myśl jest zbyt przerażająca.
Usuń— Idę wziąć prysznic — odzywa się i odwraca w stronę wampira. Mierzy jego sylwetkę wzrokiem i uśmiecha się zaczepnie. — Idziesz ze mną? — pyta, choć wie, że Su-Jin powie, że nie. Mimo wszystko takie pytanie pada, a ona obserwuje jego idealną twarz i zdejmuje z siebie koszulkę polo, zostając w koronkowym, czarnym staniku i długiej spódnicy.
CONVALLIANA
Od kiedy utrzymanie rodziny stanęło na jego głowie, wykreślił ze swych marzeń jakąkolwiek naukę na uniwersytecie. Nawet ostatnie lata w liceum traktował niczym zło konieczne. Oczywiście wiedział, że bez wyższego wykształcenia może praktycznie pożegnać się z dużymi zarobkami (o ile nie zostanie jakimś tam youtuberem czy innym influencerem – do czego przecież nie miał ani chęci ani drygu), ale miał dobro swej własnej siostry przed oczyma i to na jej studia odkładał pieniądze. Powoli, ale skutecznie. Chciał jej zapewnić dobry start w życie. W końcu nie musieli oboje klepać biedy. Choć jedno z nich miało prawo do godnego życia.
OdpowiedzUsuńTo dlaczego teraz stał przed uczelnią i przestępował niecierpliwie z nogi na nogę? Dlaczego to tu poprowadziły go jego dolne kończyny po kolejnych rękoczynach, od których to jego ojciec po prostu nie potrafił się powstrzymać? Stał tak jak kołek, a studenci omijali go, nawet nie zwracając na niego żadnej uwagi. Może faktycznie Su Jin miał rację? Nikt mu przecież nie urwie głowy za to, że raz wbije komuś do klasy. To nie byłby też pierwszy raz, w którym mężczyzna miałby rację. Mimo to czuł się tu zdecydowanie nie na miejscu. Miał przy sobie jedynie plecak z książkami i zeszytami oraz parę dogorywających długopisów, a wystarczyło się rozejrzeć aby zauważyć, że pozostali chodzili z laptopami i kubkami kawy na wynos. Z pewnością z tego wspomnianego przez Su Jina bufetu. To właśnie do niego skierował swe kroki, by chociaż trochę wpasować się w ten studencki tłum.
Kwadrans później trzymał w dłoniach dwa kubki kawy, z których jedna była zdecydowanie przesłodzona i wędrował korytarzami uczelni, szukając tej dobrej sali. No przecież nie chciał wbić komuś zupełnie obcemu na wykłady. W końcu jednak dostrzegł mężczyznę w tłumie i ruszył w ślad za nim. Wślizgnął się do klasy wraz z pozostałymi słuchaczami i zanim zaczął szukać sobie miejsca, postawił tę słodką zlepkę na biurku wykładowcy. Przez to swoje działanie stracił kilka cennych sekund i pech chciał, że wszystkie tylne miejsca zostały już zajęte. Super i to by było na tyle ukrywania się przed czujnym spojrzeniem mężczyzny. Z westchnieniem usiadł więc w pierwszym rzędzie, wyciągnął zeszyt i długopis, a kawę postawił na stole, wbijając wzrok w tablicę. Jeszcze przez moment rozważał naciągnięcie kaptura na głowę, ale ostatecznie z tego zrezygnował. To przecież i tak nic by mu nie dało. Genialnie. Po prostu wpadł jak śliwka w kompot. Zaczął malować jakieś esy floresy na kartce czekając na rozpoczęcie wykładu i kręcąc się przy tym niespokojnie. Czuł się jak na świeczniku, chociaż nikt nie zwracał na niego uwagi. Szlag by to wszystko trafił.
Felix
Spogląda w jego stronę, sunąc wzrokiem po męskiej sylwetce – uśmiecha się kusząco, przechyla delikatnie głowę i eksponuje szyję, aby mógł dostrzec jak jasna i nieskazitelna jest jej skóra; jak miękka, wręcz aksamitna jest.
OdpowiedzUsuń— Jesteś pewien? — pyta, choć doskonale wie, że Su-Jin nie odpowie inaczej. Skoro jej odmówił, to tego nie chciał, a skoro tego nie chciał, to nie powinna naciskać; w tym krótkim czasie jednak rośnie w niej pewne pragnienie; pragnienie, aby zobaczyć jego ciało; aby poczuć pod palcami mięśnie, delikatność skóry. Przez moment może sobie nawet wyobrazić jak smakuje jego ramion i brzucha, aż w końcu w jej grzesznej fantazji pojawia się moment, gdy smakuje również czegoś znacznie bardziej intymnego. Niemal czuje, jak jej usta napełniają się śliną.
Nie odsuwa się, gdy Su-Jin wyciąga do niej dłoń, a wręcz przeciwnie – mruczy cicho i wzdycha słodko, gdy łapie za jej włosy i delikatnie odchyla jej głowę. Convalliana czuje, że ten gest wprawia w drżenie całe jej ciało – czuje dreszcz wzdłuż kręgosłupa, a w ustach grzęźnie oddech. Stoi i czerpie całe to doświadczenie z muśnięcia jego ust przy swojej szyi.
Wstrzymuje oddech, gdy nieco odchyla koronkę jej stanika – przygryza dolną wargę i wydaje z siebie cichy jęk, jęk słodszy niż miód, a potem spogląda w stronę Su-Jina, który się odzywa. Rzuca mu oskarżycielskie, oburzone spojrzenie.
— Jak możesz być tak spokojny? — pyta z wyrzutem, odprowadzając jego sylwetkę wzrokiem.
Przeczesuje swoje włosy i zamyka się w łazience. Bierze gorący prysznic i bezczelnie zaczyna się dotykać – przyciska do siebie słuchawkę, z której umyka gorący strumień i dociska mocniej plecy do zimnych kafelek. Dyszy ciężko, gdy dogadza sobie palcami – wyobraża sobie, że to palce Su-Jina; że dotyka jej ustami, że łapie w zęby jej twardy sutek i przygryza, aż w końcu osiąga orgazm, który wywołuje jej zduszony jęk.
Wyciera się ręcznikiem, wciera w skórę olejek waniliowy i ubiera się w koronkowe majtki – sięga też po koszulkę Su-Jina; tę, którą dał jej pierwszej nocy tutaj. Uśmiecha się mimowolnie, przypominając sobie, jak bardzo wtedy zaryzykowała i jak bardzo naiwnie wierzyła w to, że wampir podaruje jej choć namiastkę bezpieczeństwa. Tymczasem dał jej o wiele więcej. O wiele więcej niż mogłaby prosić.
Opuszcza łazienkę i idzie korytarzem, aby oprzeć się o framugę – obserwuje przez moment Su-Jina, który krząta się wokół. Nagle zdaje sobie sprawę z tego, że naprawdę uwielbia obserwować każdy jego ruch; uwielbia, kiedy po coś sięga, obraca się; jak jego sylwetka się porusza, jak każdy mięsień się napina.
— Może brakować gorącej wody — odzywa się, kiedy wampir rusza przed siebie. Posyła mu długie, bezczelne i niezabarwione wstydem spojrzenie.
Zaraz potem decyduje się rozłożyć makaron po talerzach i szykuje herbatę. Nie zastanawia się nad tym, że jest to dla niej już tak naturalne, zupełnie jakby było tak od zawsze; zupełnie jakby zawsze grała rolę idealnej koreańskiej żony. Uśmiecha się do siebie, nawet nie umiejąc powiedzieć, co właściwie bawiło ją w tym wszystkim – to, że mogłaby się przyzwyczaić do bycia żoną czy to, że w ogóle brała to pod uwagę.
Kiedy Su-Jin wraca, ona zajmuje miejsce przy stole i obejmuje dłońmi filiżankę z parującą herbatą.
Usuń— Elegancja kolacja? Randka? — sugeruje nieco złośliwe, a kiedy słyszy jego pytanie, posyła mu krótkie spojrzenie. Zawija kosmyk włosów za ucho i smakuje makaronu, mrucząc krótko. Oblizuje dolną wargę i odzywa się: — Właściwie to nie. Coś się stało? Czyżbyś coś planował?
Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy i uśmiecha się lekko, zupełnie jakby zdołała odgadnąć, co planował.
— Powinniśmy w końcu iść na randkę — stwierdza dość prosto, rzeczowo. — Pocałowałeś mnie, a nawet nie dostałam kwiatków — mruczy złośliwie, przygląda się jego oczom z uśmiechem; jej szmaragdowe spojrzenie błyszczy i wydaje się, że przelewa się w jej tęczówkach coś srebrnego; coś niewątpliwie pięknego. — Jeśli zaciągniesz mnie do łóżka przed naszą pierwszą randką — dodaje jeszcze — to chyba zacznę wierzyć, że marny z ciebie dżentelmen.
CONVALLIANA
Unosi wzrok znad swojego zeszytu, gdy tylko Su Jin rozpoczyna swój wykład. Dostrzega jego nieznaczny uśmiech i odruchowo przytakuje mu, a przynajmniej zaczyna bo potem dociera do niego sens wypowiedzi mężczyzny i odruchowo zjeżdża trochę z krzesła, próbując zniknąć. Gdyby wiedział, że trafi akurat na fizykę to zmusiłby swoje nogi do szybkiego oddalenia, zanim wpadł jak śliwka w kompot. Przez chwilę zezuje na drzwi, bo te kuszą go w tej chwili niezwykle, ale ostatecznie decyduje się zostać. Przede wszystkim głupio byłoby nagle wstawać, przerywać mężczyźnie i bezczelnie opuszczać salę. Wówczas nie pozostałby niezauważony, a „setki” oczu śledziłyby każdy jego krok. Wstyd jakich mało. Nie wspominając już o przerywaniu Su Jinowi. Przecież zostałby spalony na każdym polu. A po drugie… w tej chwili ta sala wykładowa i tak była przyjaźniejsza niż jego własny dom. Nawet z takim tematem. Zamiast dłużej marudzić, zabiera się za zapisywanie słów mężczyzny. Notuje skrupulatnie, słuchając go przy tym. Podkreśla interesujące go zagadnienia, a przy innych stawia znaki zapytania. Su Jin rozkłada większość z nich na części pierwsze, ale niekiedy pozostawia nazwę pojęcia samemu sobie. Z pewnością pozostali już są w nich obeznani, więc nie pyta o nic. Koduje sobie tylko w pamięci aby później sprawdzić je w internecie lub w książce. W zależności od tego co wpadnie w jego ręce pierwsze.
OdpowiedzUsuńNie zdaje sobie sprawy z tego jak szybko mija czas i kiedy mężczyzna kończy wykład, zamierza po prostu wyjść. Przecież nie chce mu zawracać głowy. Ten musi być zmęczony po całym dniu pracy. Słyszy jednak swoje imię i po raz kolejny unosi wzrok znad kartki, wpatrując się w Su Jina bez zrozumienia. Co takiego znowu zrobił? Przecież siedział cicho i starał się nie przeszkadzać. Prostuje się na swoim miejscu i siada nieco nienaturalnie prosto. Oddycha głęboko kilka razy i przerywa kontakt wzrokowy z mężczyzną na rzecz obserwowania wychodzących studentów. Niektórzy robią to z wyraźnym ociąganiem, inni uciekają w podskokach pewnie już pędząc na zakrapianą imprezę, a on tylko miętosi kartkę w zdenerwowaniu, gorączkowo szukając jakichś wymówek dla siebie i swojego rzekomego złego zachowania.
- Mówiłeś, że mogę wpaść – wypala, gdy tylko drzwi za ostatnim studentem się zamykają. Już chce rozwinąć tę myśl i usprawiedliwiać swoje zachowanie dalej, gdy Su Jin przywołuje go do biurka i kładzie na nim odliczoną kwotę za kawę. Mruga zaskoczony. Aha, czyli jednak nie chodziło o ochrzan. To ostatnio nowość. Przynajmniej na polu rodzinnym.
- Nie ma za co… - odpowiada odruchowo i przesuwa pieniądze z powrotem w stronę Su Jina. – To napiwek za dobry wykład – uśmiecha się trochę nieśmiało, a potem kręci głową. – Nie, po prostu nie chciałem być teraz w domu i… jakoś tak wyszło – dodaje zapominając na chwilę, że przecież nie powinien takich rzeczy mówić. – Gdybym wiedział, że będzie o fizyce… poszukałbym sobie innego zajęcia – dodaje drapiąc się lekko po głowie. – Szczerze mówiąc to liczyłem na to, że trafię na logikę… - przypomina sobie jeden z przedmiotów które wykłada mężczyzna. Logika nawet go kusi, bo uwielbia kiedy wystarczy rozum, jakiś fajny sposób i nie trzeba wówczas walczyć z równaniami aby dotrzeć do rozwiązania.
Milknie na moment, czekając aż wykładowca się spakuje. Marszczy brwi, dosłownie na ułamek sekundy, gdy dostrzega bliznę na jego nadgarstku. Odruchowo kopiuje ruchy mężczyzny również starannie obciągając rękawy swojej bluzy. Do głowy przychodzi mu wiele pytań na jej temat, ale powstrzymuje swój język. Przecież to zdecydowanie nie mogą być dobre wspomnienia. Sam wolałby nie pokazywać swoich blizn, a już tym bardziej o nich opowiadać. Gryzie się więc mocno w język i liczy do dwudziestu. Musi sobie przypominać o takcie, bo przecież nie tak dawno temu to właśnie ten mężczyzna powiedział mu, że dobrze jest być od czasu do czasu egoistą. Może więc powinien zadać te pytania? Zanim jednak zdoła się zdecydować znów czuje na sobie wzrok mężczyzny i wzrusza ramionami, gdy pada to pytanie.
Usuń- Trochę… chociaż chyba się z nią za bardzo nie polubię – przyznaje bez bicia i wraca po swoją kartkę z notatkami, aby zaraz położyć ją na biurku wykładowcy. – Ale to dlatego, że nie rozumiem tych pojęć – wskazuje te dwa konkretne. – No i… gratulacje – dorzuca jeszcze parskając śmiechem. – Nie zasnąłem, a to już coś – zapewnia go lekkim tonem.
Felix
Uśmiecha się pod nosem, gdy słyszy jego stwierdzenie, a potem kieruje w jego stronę swoje zielone, piękne spojrzenie. Przesuwa wzrokiem po poważnej twarzy – dotyka oczami skóry i wszelkich linii, zarysowań, wzniesień i spadów, przez moment po prostu podziwia piękno azjatyckiego wampira, które teraz wydaje jej się bliższe niż kiedykolwiek. Kiedy w końcu może się mu przyjrzeć, docenić obrazek czegoś egzotycznego, czegoś innego.
OdpowiedzUsuń— Czyli jesteś już przyzwyczajony. To dobrze — odzywa się i opiera widelec o dolną wargę. — Chociaż dogadzanie sobie pod prysznicem nie jest aż tak komfortowe, więc może czasem będziesz miał szansę wziąć gorący prysznic — dodaje swobodnie, uśmiechając się rozkosznie, słodziutko, niemal jakby mówiła o czymś zupełnie niewinnym.
Dostrzega wzrok Su-Jina przy swoich ustach, co w jakiś sposób sprawia, że czuje pewien dreszcz i nagłą potrzebę. Zupełnie jakby wampir jednym spojrzeniem umiał rozpalić w niej wewnętrzny ogień; zupełnie jakby nie potrzebował do tego słów, rąk czy języka. Wystarczyło jedno cholerne spojrzenie, a ona niemal topiła się pod jego ciężarem, oczekując czegoś niemożliwego.
— Niespodziankę? — Marszczy się delikatnie, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Skoro nie było to nic romantycznego, to co takiego zaplanował? Chodziło o coś poważniejszego? Przez moment zastanawia się, czy powinna o to dopytać, ale wie, że Su-Jin i tak niczego jej nie powie. Nie ma też zamiaru naciskać, choć bardzo chętnie dowiedziałaby się wszystkiego. Zaczyna się nawet niepokoić, bać, że to coś nieprzyjemnego.
— Mhm — odzywa się jedynie i przytakuje jego słowom.
Nie opiera się przed tym wszystkim, a akceptuje jego sugestię, choć normalnie nie zgodziłaby się nigdzie pójść, gdyby nie wiedziała, co właściwie zamierzał. Teraz jednak głupie zaufanie każe jej po prostu czekać; po prostu być cierpliwą.
Kiedy Su-Jin sięga po jej dłoń, uśmiecha się delikatnie. Jest w tym geście coś miękkiego i wiernego; coś, co sprawia, że czuje własne emocje zbyt dobrze; zbyt mocno, zupełnie nie wiedząc, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
— Ale nie od ciebie — wytyka, prychając cicho. — Powinieneś o tym pomyśleć, skoro traktujesz mnie tak poważnie — dodaje, rzucając w jego stronę spojrzenie, a potem prostuje się i pokazuje się w sposób, który podobny jest do kogoś, kto oczekuje komplementów.
Tyle że Convalliana zajmuje miejsce naprzeciwko w mokrych włosach, lekka czerwień pokrywa każdy z jej policzków, ubrana jest w za dużą męską koszulkę i chowa stopy pod tyłkiem, uznając, że może tak siedzieć – wydaje się tak zwykła, tak codzienna, a przecież tak wyjątkowa, inna, piękna w wydaniu, które da się określić limitowanym.
— Masz rację. Może przed ślubem powinniśmy spać osobno? — sugeruje, wracając do makaronu. Ukrywa uśmiech, a potem potrząsa głową.
— Jesteś tradycjonalistą? — Prycha teatralnie. — Nie powinieneś więc pocałować mnie po pierwszej randce? Albo dopiero w dzień ślubu? — Przygląda mu się przez moment.
Żartobliwa rozmowa o ślubie jest dla niej dość zabawna, choć nie aż tak, gdy przypomina sobie o tym, co powiedział Su-Jin: kiedy wyznał, że wcześniej myślał o ich małżeństwie, wierząc w to, że będą trwać w takiej przysiędze jako przyjaciele.
— Co do ślubnego kontraktu — zaczyna mówić — to wnoszę o seks pięć razy dziennie i o to, żebyś spał przy mnie nago. — Sięga po herbatę i upija łyk, patrząc mu prosto w oczy. Wyczuwa drżenie własnych ust, przy których majaczy uśmiech. — A twoje pierwsze razy… mogę zacząć je brać już teraz.
Wstaje z miejsca, a potem bezczelnie zajmuje jego kolana i przesuwa nosem po jego brodzie. Czuje zapach wody i ciepło jego skóry – mruczy cicho.
Usuń— Zawsze pachniesz tak, że chciałabym cię polizać lub zjeść — stwierdza szeptem i uśmiecha się w końcu, dotykając palcami jego policzka. — Tak naprawdę… co powinno być w takim kontrakcie ślubnym?
Sięga po widelec, aby nabrać trochę makaronu i podsuwa pod nos Su-Jina, żeby ten zjadł, a kiedy posłusznie otwiera usta, ściera kciukiem nadmiar sosu sojowego z jego dolnej wargi i liże własny opuszek.
CONVALLIANA
— Tak, i to nie był pierwszy raz. Mówiąc, że mnie podniecasz, wcale nie żartowałam — oznajmia, stwierdzając, że będzie szczera; być może Su-Jin powinien to usłyszeć; usłyszeć, że jest powodem jej orgazmów, kiedy wyobraża sobie, że jej palce to jego palce. — A co do prysznica, to właściwie nie myślałam o tym, proponując, żebyś poszedł ze mną. Po prostu chciałam cię poczuć.
OdpowiedzUsuńPosyła w jego stronę krótkie spojrzenie, przez moment czując pewną tęsknotę za jego ciałem, oddechem i ciepłem; chciałaby móc poczuć jego skórę przy swojej skórze; chciałaby zbadać każdy jej zakamarek, posmakować jej fakturę i umrzeć z rozkoszy w czasie, gdy jej język pieściłby jego szyję, tors i brzuch – niemal umie wyobrazić sobie to tak dobrze, że wręcz namacalnie.
— Po prostu chcę, żebyś zabrał mnie na randkę — stwierdza rzeczowo. — Mam nadzieję, że się postarasz i że będzie naprawdę wspaniale, choć tak naprawdę nie oczekuję dużo. I to nie przez to, że w ciebie nie wierzę, ale przez to, że chcę po prostu spędzić razem miły wieczór, a przy okazji się nieco wystroić.
Uśmiecha się mimowolnie.
— Będę musiała kupić nową sukienkę — dodaje, zawijając kosmyk włosów za ucho. — Czarną. W końcu lubisz, gdy noszę czerń, prawda, kochanie? — Łatwo z jej ust ucieka pieszczotliwe określenie; przez moment Convalliana czuje się z tym dziwnie, ale wcale nie zamierza walczyć czy się bronić; chce tak do nie mówić; chce przekroczyć jeszcze jedną granicę.
— Myślę, że wszystko to, co robimy jest szczere i poważne — stwierdza nieco niepewnie. — Lubię myśleć, że nic by się nie wydarzyło, gdybyś nie chciał się zaangażować… gdybyś nie chciał poznać prawdziwej mnie. Poza tym wciąż uważam, że w jakiś sposób mnie poskromiłeś: już wtedy w tamtym domu, kiedy wyciągnąłeś do mnie rękę.
Przypomina sobie moment, kiedy była niemal pewna, że umrze – że w umrze w jakieś ruderze z poderżniętym gardłem. Zupełnie zapomniana, odległa, już nie tak piękna.
— I potem gdy niosłeś mnie przez las... — dodaje cicho. — I zszywałeś mnie, choć przecież tak bardzo nie lubiłeś wtedy dotyku. Czułam się winna, że musiałeś to robić… ale teraz nie umiem czuć żadnego żalu, bo jestem szczęśliwa.
Czuje, że powinien o tym wiedzieć; o tym, że jest szczęśliwa i wdzięczna; i o tym, że wcale nie była pewna tego wszystko – ani jego, ani ich relacji, ani tego, co stało się potem. Przychodząc do Su-Jina po pożarze, nie myślała zbyt wiele. Tak naprawdę wierzyła w jakiś cud, który miał się nie zdarzyć, a mimo to stał się i aż do tej pory nie rozumiała, dlaczego wampir zachował się w ten sposób; dlaczego dał jej dom, ciepło i bezpieczeństwo.
— Moja absolutna wierność? — Udaje, że się zastanawia, a potem prycha cicho. — Wymyśl coś trudniejszego — dodaje, marszcząc swój mały nosek. — Wiesz, że nie uprawiałam seksu, odkąd do ciebie przyszłam po pożarze? Najpierw myślałam, że to przez traumę, potem kręcił się gdzieś wokół Earl, ale przecież miałam możliwość, żeby zrobić cokolwiek, ale nie chciałam. Po prostu… czułam się przy tobie bezpieczna i w jakiś sposób twój dotyk mi wystarczał, przynajmniej do momentu, w którym nie zrobiłam sobie dobrze po tym, jak dotknąłeś mnie zbyt…
Wzrusza ramieniem, nie wiedząc, jak to określić – po prostu jego dotyk sprawiał, że czuła więcej. Była wężem, którego poskromił i bezpańskim kotem, którego przygarnął.
— Jak najlepsza babeczka kajmakowa — odpowiada z cichym śmiechem, przyglądając się jego twarzy. — Jesteś moim ulubionym deserem… — dodaje, dociskając nos do jego policzka, a potem całuje krótko.
Przytakuje, gdy wspomina o karmieniu męża i podsuwa pod jego nos kolejną porcję makaronu.
— W porządku, więc spiszemy kontrakt — oznajmia swobodnie, lekko, bez żadnego sprzeciwu, odkładając widelec, a potem uśmiecha się i patrzy w stronę Su-Jina. — Seks pięć razy dziennie, moja absolutna wierność, karmienie męża… — wymienia. — I choć jedna randka w każdym miesiącu, żebym mogła się dla ciebie wystroić.
UsuńŁapie jego spojrzenie w swoje szmaragdowe oczy. Przy jej ustach majaczy coś poważnego i ciężkiego, a mała twarzyczka przypomina kruchą porcelanę.
— Jeśli miałabym kiedykolwiek umrzeć, a potem się odrodzić — zaczyna mówić — to chciałabym, żebyś mnie odnalazł. To też mogę wpisać w kontrakt? Mogę wymagać, że znajdziesz mnie mimo wszystko? Nawet w kolejnym życiu? — Pociera kciukiem jego policzek i kurczy się delikatnie w sobie. — Nie chciałabym zostać bez ciebie… nie chciałabym być już samotna, bo nawet jeśli ktoś zawsze był obok mnie, to nigdy nie był naprawdę.
Drugą dłoń dociska do jego serca – do miejsca, w którym powinna być blizna.
— Ale ty jesteś, prawda? Chcesz ze mną zostać? Nie zostawisz mnie?
CONVALLIANA
— Każdy nasz wieczór ma znaczenie — odzywa się szeptem. — I nawet jeśli nasza randka miałaby się skończyć filmem w kinie czy wieczorem pod kocem, to też będzie idealnie. Chcę po prostu ciebie.
OdpowiedzUsuńConvalliana nie wymaga od niego tak naprawdę niczego; żadnych świec, żadnych drogich prezentów czy tuzina pustych komplementów. Chce po prostu doświadczyć czegoś prawdziwego – czegoś, co nie skończy się z kolejnym dniem; czegoś, co nie będzie impulsem do tego, aby odejść. W każdej relacji Convalliana widziała przede wszystkim jakąś korzyść dla siebie i to niezależnie od tego, gdy kręciła się wokół Aleksandra Wielkiego czy teraz, kiedy czasy zmieniły się tak bardzo. Dłużej się nad tym zastanawiając, dostrzegłaby pewną analogię: nigdy się nie przywiązywała, nawet jeśli spędziła przy boku mężczyzny całe jego życie. Była kochanką i muzą. Była inspiracją i cennym skarbem; była czymś, czego się pożąda; czymś wyjątkowym, a koniec końców zamieszkała w małym miasteczku, próbując coś zmienić; coś dla siebie wywalczyć.
— W porządku. Wybiorę najdroższą sukienkę w sklepie — stwierdza złośliwie i cmoka jego nos, uśmiechając się zaczepnie. — Powinieneś też kupić jakąś jasną koszulę… zdecydowanie pasowałyby do twojej urody pastelowe kolory — dodaje, sunąc palcem po jego brodzie. — Poszukam też seksownej bielizny. Takiej z siateczką i paseczkami, żebyś mógł nacieszyć oczy… powinnam też być dość blisko ciebie, żebyś mógł to wszystko zobaczyć.
Uśmiecha się ponownie i marszczy nosek. Doskonale wie, że nie widział zbyt dobrze z daleka, dlatego będzie musiała mu pomóc.
— Nie wiem. Może po prostu było dla mnie tego wszystkiego za dużo — wyznaje szczerze. — Tak, twój demon jest większym dupkiem od ciebie — stwierdza z przekąsem. Przez moment wpatruje się gdzieś w martwy punkt, aż w końcu zadaje pytanie: — Czy naprawdę nie pamiętasz, co działo się w twojej głowie? Ten moment, w którym mnie odepchnąłeś i musiałam znaleźć jakiś inny sposób… wiesz, że musiałam cię zmusić do reakcji?
Zerka w jego stronę.
— Nie wiedziałam, co zrobić… — Wzdycha cicho i w konsekwencji wzrusza ramionami. — Jeśli kiedykolwiek miałabym wejść do twojej głowy — zaczyna mówić — to tylko po to, żeby cię tam zerżnąć.
Wysłuchuje jego słów i wolno przytakuje. Wie, że to wszystko było trudne; to, aby zaakceptować kogoś innego przy sobie i to, żeby komukolwiek zaufać. Convalliana za każdym razem sądziła, że Su-Jin jedynie udaje – że za chwilę poderżnie jej gardło i zaśmieje się głośno, wyśmiewając jej naiwność. I w jakiś sposób była naiwna. Może tak długie życie wcale nie uczyło jej zbyt wiele.
— Nie wiem… to trudne — odpowiada, gdy Su-Jin dopytuje o seks i o jej obawy. — Co, jeśli poczuję ten zwierzęcy i pierwotny instynkt? Co, jeśli to okaże się silniejsze? Nie chcę dotykać nikogo innego i nie chcę nikogo innego całować. Myślę o seksie z tobą… myślę tylko o tym, żeby cię poczuć, ale boję się, że kiedy zostanę sama, że kiedy przyjdzie mi się zmierzyć z własną naturą… — Zawiesza głos — to polegnę.
Wydaje jej się, że powinien o tym wiedzieć. Nie ma zamiaru kłamać czy używać słodkich słów, choć przecież mogłaby to zrobić – mogłaby oszukać zarówno jego, jak i siebie, ale czy wtedy byłoby łatwiej?
Przyjmuje jego czuły pocałunek i oddaje krótko pieszczotę. Przymyka oczy w momencie, kiedy jego palce dotykają jej twarzy – poddaje się temu i kiedy zahacza o jej usta, łapie jeden z jego opuszków w zęby i przygryza zaczepnie.
— Oczywiście, że wzajemna i absolutna wierność. Jeśli kiedykolwiek byś mnie zdradził, jeśli kiedykolwiek poczuł coś do innej… jeśli ktoś mógłby dotknąć się tak, jak ja cię dotykam, zabiłabym cię — stwierdza dość swobodnie, miękko, zupełnie jakby było to czułe wyznanie, a nie groźba ukryta w słowach, gdzieś w dźwiękach.
— Jest różnica między strojeniem się a… strojeniem się — wytyka, powstrzymując śmiech. — Strojenie się na randkę wygląda nieco inaczej i raczej bardziej się starasz, bo wiesz, że może się to skończyć seksem. Właśnie dlatego muszę kupić seksowną bieliznę. — Przesuwa ustami po jego policzku i pyta: — Dlaczego akurat pełnia?
UsuńKiedy Su-Jin jej odpowiada, gdy deklaruje, że z nią będzie, znów przytakuje. Czuje jednak drżenie własnej duszy – obawa przed tym, co może usłyszeć jest niemal namacalna i kwaśna. Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że to wszystko wydaje się absurdalne, bo czy w ogóle istniało coś takiego jak kolejne życie? A jeśli tak, to czy na nie zasługiwała?
— Tak… chcę, choć cię nienawidzę. Tak bardzo cię nienawidzę — odzywa się szeptem, a w jej głosie pobrzmiewa coś złotego; coś nieskazitelnie czystego i poruszającego. Nie do końca wierzy w tę nienawiść i chyba orientuje się już, że w tych słowach kryje się coś zupełnie innego; coś, co nie chce jeszcze nabrać odpowiedniego kształtu.
— Wszędzie cię odnajdę… — dodaje jeszcze w jego usta i uśmiecha się delikatnie, trochę niepewnie, po czym trąca nosem jego nos i pociera czołem jego czoło.
W końcu też wstaje, a później zbiera naczynia.
— Późno już… pozmywam i do ciebie przyjdę — informuje krótko, chcąc ogarnąć kuchnię. Wie, że później wcale nie chciałoby się jej tutaj przychodzić, szczególnie że byłaby uwięziona w jego ramionach.
Kończy zmywać, odkłada talerze i opuszcza kuchnię, żeby przejść przez korytarz. Zahacza jeszcze o łazienkę, by się odświeżyć, a zaraz potem wślizguje się do łóżka. Czuje własny zapach i zapach Su-Jina, którymi nasiąknęła kołdra – czuje też ciepło, gdy wtula się w męskie cicho. Wzdycha niemo, chowając twarz w jego szyi.
— Wiesz, że niedługo wrócę do siebie? — odzywa się, a jej gorący oddech obija się o jego skórę. — Myślę, że za miesiąc będę mogła się wprowadzić. Nagle ta krótka odległość między naszymi domami wydaje się ogromna. W końcu mieszkamy prawie obok siebie…
CONVALLIANA
— Tak, to też powinno znaleźć się w naszym kontrakcie — stwierdza ze śmiechem i przyjmuje pocałunek w policzek.
OdpowiedzUsuńTego typu pieszczoty to dla niej nowość – to dla niej coś innego i być może jeszcze jakiś czas temu uznałaby to za kompletnie niepotrzebne. Poza tym nigdy nie lubiła takich gestów, sądząc, że ich nie potrzebuje. Wie jednak, że wszystko się zmieniło; że pocałunek w policzek oznacza coś więcej i być może właśnie to jest szczególne; to, że chce czerpać z tych małych gestów i pocałunków jak najwięcej.
Kiedy w końcu leży obok niego i gdy się ufnie wtula w męskie ciało, Convalliana nie próbuje zrozumieć, dlaczego tak się stało. Dlaczego uległa jego słowom, dłoniom, gestom, zupełnie nie przejmując się tym, co może się wydarzyć. Gdyby były mądrzejsza, zapewne wzięłaby pod uwagę wszystkie za i przeciw, a potem doszłaby do jakiś wniosków i podjęła decyzję. Ona jednak wcale aż tak mądra nie była – przypominała raczej gorący wiatr, który się zmienia; przypominała wiszącą wokół zapowiedź burzy z piorunami; była momentem ciszy przed ulewą i urwanym oddechem, który wypluwa się z płuc; była tym wszystkim, a jednocześnie niczym.
— Nie jestem? — pyta zaczepnie i uśmiecha się lekko, przytakując jego słowom.
Convalliana zdaje sobie sprawę z tego, że żeby zacząć żyć, powinna wrócić do własnego domu; do własnych czterech ścian i spróbować jakoś wejść to, co zostało zniszczone przez Earla. Była przyzwyczajona do ciszy i porządku – była przyzwyczajona do tego, że w lodówce nigdy nic nie było, że kuchnia pozostawała nieskazitelna. Teraz jednak, gdy zaczyna o tym myśleć, czuje pewien bunt – bunt przed tym, by tak właśnie było.
— Porozmawiamy o kwestii wspólnego zamieszkania po co najmniej pięciu randkach — stwierdza, rzucając luźnym tonem, choć tak naprawdę obawia się, że tak drastyczny krok może coś zmienić. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, czy powrót do domu będzie trudny. Raczej wychodziła od tego, że mieszkanie z Su-Jinem jest tylko chwilowe i że nie potrwa to długo – i że jeśli tylko będzie mogła wrócić do siebie, to nie będzie się zastanawiać. Teraz jednak wydawało się to nieco bardziej skomplikowane niż chciałaby przyznać.
Wampir milczy i ona również się już nie odzywa. Po prostu wsłuchuje się w jego oddech, chłonie ciepło, którym emanuje i zamyka w końcu oczy – ten moment jest dla niej naprawdę wyjątkowy. Moment, w którym może się do niego przytulać, chować twarz w szyję i po prostu być obok, nie obawiając się niczego, zupełnie jakby w jego ramionach odnalazła bezpieczną przystań. Miejsce, które pozwalało jej wziąć oddech.
Kiedy jednak Su-Jin wyrzuca z siebie imię Earl, mimowolnie sztywnieje. Jej ciało pokazuje, że nie chce rozmawiać o tym człowieku; nie chce słyszeć niczego, co byłoby z nim związane. Convalliana przełyka nieswojo ślinę i odchyla się delikatnie, by móc spojrzeć Su-Jinowi w oczy. Nie rozumie, dlaczego o to pytał; dlaczego wspominał Earla właśnie teraz.
— Wiem, że to tylko człowiek… — odzywa się szeptem, a potem odsuwa się i kładzie się tak, by móc wbić spojrzenie w sufit. Bierze oddech i pociera delikatnie palcami swoje czoło, a potem wplata je we włosy. — Chciałabym się go pozbyć. Chciałabym odzyskać swoje życie. Życie przed tym, zanim się pojawił.
Wie, że nic nie będzie już takie samo; wie, że Earl mimo wszystko pozwolił jej dostrzec coś beznadziejnego we własnym życiu, a potem, gdy udało jej się uciec, kiedy straciła dziecko, wydawało jej się, że już nigdy nie odzyska pewnej harmonii lub czegoś, co mogłoby jej pozwolić cieszyć się tym, co ma, ale tak się nie stało. Próbowała w końcu znaleźć dla siebie miejsce: kupiła dom w Woodwick i otworzyła sklep. Pragnęła mieć coś swojego; coś, co będzie należeć tylko do niej.
Usuń— Gdybym wiedziała, że jesteś tuż obok… — zaczyna mówić — byłoby łatwiej. Świadomość, że jesteś gdzieś o krok ode mnie i że nie pozwolisz mu mnie zebrać… że po prostu będziesz… — Dociska palce do powiek, czując w oczach łzy. Nie chce płakać. — Chciałabym, żeby umarł… żeby już nigdy nikogo nie skrzywdził.
CONVALLIANA
— Oczywiście, że o to zadbałam — stwierdza poważnym tonem. — Uzależniłam cię od siebie… — dodaje, niemal mrucząc z zadowoleniem.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie spodobała jej się ta myśl; ta, w której określiła się mianem jego uzależnienia. Nie wie tak naprawdę, jakie lepsze słowo opisałoby to, co się działo, bo kim dla niego była? Już nie zwykłą sąsiadką ani obcą osobą. Pragnęła być tym słodkim, upajającym uzależnieniem; nałogiem, z którym nie chciał zerwać.
— Czyli teoretycznie wciąż będę tutaj mieszkać — zauważa ze śmiechem. — Po co ja w ogóle wykańczam mój dom? — zadaje pytanie, choć jest ono retoryczne i żartobliwie. W głosie Convalliany słychać coś cudownie miękkiego. — Ale w porządku. Postarajmy się o to, aby spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.
Wyciąga się i przesuwa nosem po jego brodzie, a potem mimowolnie się uśmiecha. Wie, że decyzja o wspólnym zamieszkaniu niczego tak naprawdę by nie zmieniła, ale i tak wydaje się dość kluczowa. Teraz była jedynie gościem w jego domu i miała możliwość wrócenia do siebie, gdy tylko wszystko będzie gotowe – nowe, świeże ściany i dopiero co położona podłoga z ciemnego drewna. Ustalając z projektantem szkic, wprowadziła kilka poprawek: taras miał być większy. Salon o wiele bardziej rozbudowany i podwyższony w konkretnym miejscu o kilka centymetrów, aby dobrze ustawić pianino. Schody wymieniono, a sypialnię odświeżono – przynajmniej to zakładał projekt.
I w jakiś sposób pragnęła wrócić do domu; do tego, co dobrze znała; do zbieraniny książek, bibelotów i obrazów, które udało jej się przechować, a które miały już naprawdę wiele lat; wśród rzeczy było też wiele skarbów: jej stara, ulubiona biżuteria, listy od zakochanych w niej poetów i kilka sukien, które miałyby teraz wartość historyczną.
Zapomina jednak o tym wszystkim, gdy Su-Jin pyta o Earla. Nagle przypomina sobie noc, w której wybuchł pożar – własne otępienie i strach, i tę złudną naiwność, której kurczowo się trzymała.
— Nie wiem, czemu go wtedy nie zabiłam — wyznaje szczerze, czując, że nie umie tego wyjaśnić. — Może bałam się, że znów mnie ukarze, że znów skończę w klatce albo że znów stanę się jedynie marionetką w jego rękach…
Ma świadomość, że Earl był tylko człowiekiem; że mogła zrobić cokolwiek, aby się ratować, a mimo to jej ciało pamiętało, aby być uległe; aby bronić się przed bólem, bo tylko w ten sposób mogło przetrwać; mogło się uratować.
— Wiesz, jak mnie karał za każdą próbę ucieczki? — pyta, a w jej głosie nie słychać niczego; nawet dźwięku szumiących sylab. — Czasem wyrywał paznokcie — Wyciąga przed siebie smukłą i piękną dłoń o cudownie długich paznokciach, pomalowanych teraz beżowym lakierem — a czasem łamał kość. Czasem karał mnie seksem, którego nie chciałam. Wtedy myślałam, że jeśli przez niego dojdę, będzie zadowolony… ale nie był.
Przełyka ślinę.
— Myślę, że wcale nie chciał, abym cokolwiek czuła. Abym czerpała z tego coś innego niż ból — tłumaczy pokracznie, nawet nie umiejąc zrozumieć tego, co robił Earl, a przede wszystkim, dlaczego to robił.
Kiedy łapie jej dłoń i przysuwa do swoich ust, Convalliana czuje coś bolesnego w klatce piersiowej. Ból przez moment zabiera jej oddech, a jej dolna warga mocno drży. Mruga szybko, przyglądając się tej sensualnej scenie – temu, jak Su-Jin całuje jej nadgarstek; jak jest obok; jak wydaje się tak czuły i kochany.
— Sukkuby są wrażliwe na białą magię — odzywa się ostrożnie. — Poza tym jestem jedynie pomniejszym demonem, który w obliczu spętania przez magię i odpowiednie sentencje jest w jakiś sposób bezbronny. Earl… on…
Czuje, jak Su-Jin jest tuż obok; jak wtula się w jej spięte, zimne teraz ciało, które wydaje się zupełnie nieobecne; zupełnie dla niej obce.
— Nie wiem, czy obserwował mnie już wcześniej — przyznaje szczerze. — Ale właściwie nasze spotkanie nie różniło się niczym szczególnym. Krótka rozmowa, potem kolejna aż w końcu popełniłam błąd. On użył czegoś… jakichś łańcuchów, czy czegokolwiek innego, czego nie mogłam rozerwać, a zanim zorientowałam się, co się dzieje, było już za późno.
Nie pozwala sobie zatopić się we wspomnieniach; nie ma zamiaru do tego wracać; nie chce tego robić i w jakiś sposób odczuwa złość, że Su-Jin zaczął ten temat, zupełnie jakby chciała go obwiniać o każdą emocję, z którą musiała się teraz mierzyć.
Usuń— Dlaczego o to pytasz? — Kieruje spojrzenie w jego stronę. — Naprawdę chcesz słuchać o tym, jak przez prawie dwa lata byłam poniżana, bita, gwałcona i katowana? Zastanawiasz się, jak to się stało? To po prostu się wydarzyło… nie mnie powinieneś pytać, jak właściwie Earl był w stanie mnie uwięzić i kontrolować, a jego!
Jej głos staje się nieco głośniejszy i piskliwy. Odsuwa się od męskiego ciała i daje sobie przestrzeń, żeby wziąć oddech.
— Chcesz go zabić, sądząc, że nie dam rady tego zrobić sama? — pyta szeptem. — Nie uważasz, że wtedy to byłaby twoja zemsta, a nie moja? — Nie patrzy w jego stronę. Chyba za bardzo obawia się, co może zobaczyć w jego oczach. — Dlaczego właściwie o to wszystko pytasz? Dlaczego nagle tak bardzo interesuje cię Earl? Ja… chciałam tylko u ciebie przenocować, aż nie będę mogła wrócić do siebie. Tylko o to cię prosiłam, więc dlaczego się w to wszystko wtrącasz? Nic z tego nie masz, więc... po co ryzykujesz?
CONVALLIANA
— Nie wiem, nie pamiętam. Wiem, że wszystko związane było z białą magią… i srebrem — wyznaje szczerze, nie wiedząc dokładnie, co właściwie robił Earl; nie pamięta, a może nie chce pamiętać. — Był demonologiem… a raczej wciąż nim jest. Umiał rozrysować magiczne kręgi tak, aby uwięzić nawet potężniejszego ode mnie demona.
OdpowiedzUsuńMa świadomość, że to wszystko jest niejasne; że nie zdradza zbyt wiele i że właściwie nie może odpowiedzieć w żaden sposób wyczerpująco.
— Pamiętam tylko srebro, zapach kadziła i poświęcony krucyfiks. Zaklinał też jakoś kredę i popiół… używał zaklęć, których nie powinien znać — dodaje niepewnie.
Jej ciało pamięta ból; oczy widzą męską twarz, kilka kropelek potu spływających po czole i nosie; usta pamiętają coś słonego; pamiętają zimne, szorstkie palce; włosy pamiętają szarpnięcie, uda pamiętają otarcia – to wszystko wydaje się teraz takie żywe, takie bolesne, że Convalliana zaczyna tracić zmysły.
— Gdyby chciał to zrobić, pewnie znalazłaby sposób… — stwierdza krótko, bez emocji. — Zawsze mógłby się posłużyć zniewoleniem, użyć zaklęcia przywołania i spętania… coś jak moment, w którym człowiek przyzywa demona, wiążąc ze sobą jego los. Wtedy demon traktuje śmiertelnika jak swojego pana. Gdyby użył tego przeciwko mnie…
Przełyka ślinę i potrząsa głową. Nawet nie chce próbować sobie wyobrazić tego momentu – momentu, w którym stałaby się dla niego czymś uległym. Niemal czuje dotyk palców Earla przy policzku i słyszy jego głos, który wyszeptuje: moja idealna laleczka. Próbuje odepchnąć od siebie to wszystko, mając wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
— Tak, ja też bym tego chciała…
Bierze oddech, a kiedy Su-Jin wyciąga do niej dłoń, wzdryga się mimowolnie. Wie, że to nie są ręce Earla, a mimo to pojawia się pewne obrzydzenie i pewien strach – pozwala, żeby złapał za jej podbródek, a potem omiata mokrym, bolesnym spojrzeniem jego twarz.
Odpycha jednak jego rękę, kiedy wspomina o tym, co mogłaby stwierdzić, jeśli poszliby ze sobą do łóżka. Nie wie, jak zareagować, gdy rzuca jej tym w twarz; gdy sugeruje jej jedynie to, że seks byłby kolejnym argumentem, którego miałaby użyć.
— Usatysfakcjonuje mnie moment, w którym przestaniesz drążyć — odpowiada krótko, może trochę zbyt ostro.
Wysłuchuje się w jego łagodny głos, a kiedy czuje jego palce przy swojej twarzy – znów odpycha tę dłoń. Nie chce, żeby jej dotykał i nie chce być zbyt blisko.
— O czym ty mówisz? — Spogląda w jego stronę, a potem otwiera szerzej oczy. Zaczyna rozumieć, co powiedział; co chciał jej przekazać.
Czy naprawdę zdecydował się wyznać jej to wszystko właśnie teraz? Dlaczego? Co się stało, że dopiero teraz uznał, że to ta chwila? Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że to kłamstwo, to milczenie, było niemal jak zdrada? Co jeszcze przemilczał? Co jeszcze zachował dla siebie?
— I mówisz o tym teraz? — pyta gwałtownie, podnosząc się. Zaczesuje włosy w tył i wydaje z siebie cichy śmiech; przytłumiony śmiech, który wyraża niedowierzanie. — Co jeszcze postanowiłeś przemilczeć? A może zaraz zaczniesz tłumaczyć się tym, że nie chciałeś mnie martwić? Głupi, złamany sukkub i odważny, bohaterski wampir: tak to sobie zaplanowałeś?
Niemal czuje jak złość rozrywa jej skórę i łamie szkielet. Ogon Convalliany z impetem przecina powietrze, tańczy wokół jak rój os.
— Jeśli to był Earl… jeśli nas widział… — Dociska palce do drżących ust. — Jeśli widział, że jestem tak blisko ciebie… to dlatego przyszedł do sklepu. Chciał się pokazać i powiedzieć, że zawsze będę należeć do niego…
Wszystko zaczyna być dla niej jasne – zupełnie jakby odnalazła dawno zgubioną rzecz; zupełnie jakby odkryła inny sens, ten ukryty sens dla działań Earla. Spogląda w stronę wampira i odsuwa się, aby móc oprzeć plecy o zimną ścianę.
Usuń— Mówiłeś, że będziesz mnie chronić, a tymczasem bawisz się w jakieś podchody i mówi mi o Earlu właśnie teraz. Co to ma być? — W jej głosie słychać ból i pewnie rozgoryczenie. — Może tak naprawdę jesteś po jego stronie? Może zauważyłeś pewną słuszność w to, co zrobił? To obrzydliwe… kurewsko obrzydliwie. I ja… — Zsuwa się po ścianie i łapie oddech, czując jak szloch rozrywa jej gardło — ja też jestem obrzydliwa.
CONVALLIANA
— Musiałby mieć moją pieczęć… — wydusza z siebie.
OdpowiedzUsuńConvalliana wie, jak skomplikowane było przyzwanie i spętanie demonicznego bytu. Wśród demonów jej pokroju panował zwyczaj plotkowania o tych, którym nie udało się uciec z takiego paktu. Zazwyczaj wystarczyło jednak poczekać, aż człowiek umrze, a wtedy posilić się jego duszą – podobno w ten sposób zyskiwało się więcej siły i mocy. Niektóre długo żyjące sukkuby potrafiły opętać duszę swojej ofiary – szczególnie w momencie, w którym już długo żerowały. Jednak było to zupełnie różne od spętania, którego mógł dokonać człowiek.
Niezależnie jednak od wszystkiego potrzebna była pieczęć demona, którego się przyzywa. Dało się tego dowiedzieć poprzez wyczerpujące rytuały – wtedy użytkownik magii pytał o to wszystkowiedzące, podstępne byty.
Jej pieczęć związana była z konwaliami – z kwiatami, od których wzięło się jej imię. Od tej wysoko toksycznej rośliny – tak pięknej i niewinnej.
Słyszy jego przeprosiny i w jakiś sposób je przyjmuje, choć nie odpowiada. Być może za bardzo boi się, że jej głos będzie łamliwy i zbyt żałosny. A może obawia się, co może powiedzieć – czy znów będzie próbować się odsunąć? Wycofać?
Jego wymijająca odpowiedź jest dla niej jak policzek. Wydaje jej się, że nie mógł zrobić niczego gorszego – czy właśnie to chciał jej pokazać? To, że nie radził sobie z tym wszystkim tak jak ona? A może zaczął żałować, że się zaangażował? I nie wierzył jej w żadne słowo, sądząc, że Earl miał rację? Może znów zarzucał jej fałszywość jak w Rzymie?
Convalliana czuje własną złość i rozchodzący się po nerwach ból – ból tak silny i miażdżący. Ból, który wypełnia jej egzystencję, aż wydaje się, że zaraz pęknie; że umrze, właśnie tu i teraz.
Wzdryga się, gdy dociera do niej jego podniesiony głos. Chowa twarz w dłonie, czując smak łez w ustach. Drży cała, trzęsie się, tracąc równowagę i nie może się uspokoić – co, jeśli Su-Jin okazał się zdrajcą? Co, jeśli oddała swoje serce komuś tak obrzydliwemu? Komuś, kto był podobny do Earla? Może mężczyzna miał rację: może koniec końców tylko on mógłby kochać ją bezinteresownie i mocno.
— Myślałam, że… możemy sobie ufać… — mamrocze, zabierając dłonie od twarzy. Kieruje pełne łez spojrzenie w jego stronę. — Że doskonale będziesz wiedzieć, że wolałabym… wolałabym mieć świadomość, że Earl jest tuż obok. Że nas obserwuje, że patrzy…
Obejmuje się ramionami, wbijając paznokcie w odkrytą skórę – w tym momencie ból, który sobie zadaje, jest tym, co prawdziwe. Pozwala jej wrócić do własnego ciała; do tego, co rzeczywiste.
— Nie pomyślałeś o tym, co on mógł zrobić… widząc to wszystko? Mógł cię skrzywdzić, zrobić cokolwiek… — Przełyka z trudem ślinę.
Convalliana jest świadoma tego, do czego był zdolny Earl i chyba to wydaje się najbardziej przerażające. To, że nawet teraz nie miała żadnej władzy – kontrola była poza jej zasięgiem, nawet jeśli udało jej się uciec od Earla; nawet jeśli postanowiła ułożyć sobie życie w małym, hermetycznym miasteczku, w którym zdążyła zapuścić korzenie. Skoro jej kat zdołał do niej dotrzeć, to zapewne był w stanie ją wytropić wszędzie – w końcu była jego ulubioną laleczką.
— Właśnie w ten sposób chcesz coś ze mną zbudować? Związać się? Ukrywając coś albo milcząc, kiedy doskonale wiesz, że to, co się stało, naprawdę mnie dotyka… — Wstaje wolno, wciąż opierając plecy o zimną ścianę. — Masz zamiar traktować mnie jak dziecko?
Spogląda w jego stronę. Ociera twarz z łez, czując, jak bardzo jest zmęczona; jak jej ciało ugina się pod ciężarem niechcianych emocji.
— Mam prawie trzy tysiące lat, a Earl nie jest pierwszym mężczyzną… — Zawiesza głos, jakby wahała się, czy powinna to mówić — który mnie zniewolił. Poradziłam sobie wtedy i poradzę też teraz. Myślałam jednak, że tym razem będzie inaczej… że ty… ja…
UsuńWydaje z siebie ciężkie westchnięcie.
— Nie wiem, co sobie pomyślałam. Może ta sprawa… może to wszystko cię przerasta? Może nie powinnam obarczać się tym wszystkim? — W jej głosie słychać poczucie winny. Convalliana zaczyna się obwiniać o to, że Su-Jin kiedykolwiek dowiedział się o Earlu; że kiedykolwiek zobaczył zdjęcia.
— To chyba dobry moment, żebyś przestał się angażować… — dodaje szeptem, przeczesując nerwowo włosy. — To nie twoja walka, a moja. Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś w jakiś sposób ucierpiał, gdybyś w jakiś sposób został przeze mnie skrzywdzony… może to czas odpuścić?
CONVALLIANA
- Nie marnuję – uśmiecha się do niego lekko. Nie uważa tej kawy za zmarnowane pieniądze. Chociaż w ten sposób jest w stanie w niewielkim stopniu odwdzięczyć mu się za okazaną pomoc i zainteresowanie. Rzadko kiedy pozwala sobie na wielkie szaleństwa związane z wydatkami. Liczy każdego funta i wie kiedy może wydać na małą kawę. Co prawda ostatnio musi zaciskać pasa, ale przecież nie kupuje takich napojów codziennie. Nie widzi problemu w tym, że od czasu do czasu pozwoli sobie na taką ekstrawagancję.
OdpowiedzUsuńNie bardzo wie o czym mężczyzna mówi. Pojęcia, którymi go raczy wydają się wyjęte rodem z kosmosu. Spogląda na niego odrobinę przerażony swoją niewiedzą, a może nawet głupotą. Być może powinien je znać, a jest zwyczajnie niedouczonym ignorantem.
- Racja, nie dałbym rady – zgadza się z nim z lekką kapitulacją w głosie, ale chwilę później rozpromienia się odrobinę. – A właśnie… - zaczyna, szczerząc się do niego i wyciągając telefon z kieszeni. Odszukuje odpowiednie zdjęcie i podsuwa mu je na biurku. – Mieliśmy pracę klasową z matmy i zdobyłem sto procent – wyszczerza się do niego. Co prawda jego praca jest przekreślona, ale to niczego nie zmienia. – Nauczyciel stwierdził, że ściągałem, więc będę ją pisał jeszcze raz, ale… to dzięki tobie – rzuca radośnie. – Dziękuję – powtarza jeszcze, bo nawet tej całej powtórki się nie boi. Skoro za pierwszym razem zdołał oddać bezbłędną pracę to i za drugim też tak będzie. Nie miał sobie nic do zarzucenia i nawet za bardzo nie awanturował się, kiedy został posądzony o oszustwo.
Nie zdawał sobie z tego sprawy. Jasne, że nie. Przyszedł właściwie kompletnie się wcześniej nie zapowiadając i po prostu poszedł z tłumem. Teraz trochę mu głupio, że to zrobił i chce nawet zabrać te swoje notatki, gdy otrzymuje niespodziewany komplement. Wzrusza lekko ramionami.
- Po prostu dobrze tłumaczysz – usprawiedliwia swoją zdolność do robienia notatek. Zastanawia się chwilę nad propozycją zagłębienia tematu. Co prawda sam chciał sobie je wygooglać, ale teraz nie jest już tego taki pewien. Cała książka o filozofii przyrody jest nieco przytłaczająca. – A kiedy musiałbym ją oddać? – pyta spokojnie, bo wciąż nie jest do końca przekonany czy filozofia przyrody i nauki ścisłe są dla niego. Co prawda kusi go wizja nauczenia się czegoś nowego, ale obawia się trochę że jego samoocena wyjdzie poza skalę i popłynie w stronę minus tysiąc podczas czytania tej książki.
– Spróbuję – stwierdza w końcu. – Znaczy tak, chcę pożyczyć – poprawia się szybko, pocierając przy tym swój kark i lokując spojrzenie w oczach mężczyzny. – Tylko nie oczekuj ode mnie cudów – prosi jeszcze. – Nie wiem czy lubię tę sferę nauki – przyznaje, bo wykład może był całkiem zrozumiały. Tak w osiemdziesięciu procentach i może nawet (choć nie przyznałby się do tego głośno) pragnął wejść głębiej w te tematy to jednak dalej nie był przekonany czy chciałby bawić się tym do końca swoich dni.
- Zawsze chciałeś być wykładowcą? – pyta go, po krótkiej chwili milczenia. – No bo wydajesz się do tego stworzony. Tak jakbyś został zrośnięty z salą wykładową. Jakby tu była twoja dusza – dodaje jeszcze. – Skąd wiedziałeś, że nauczanie to jest to co chcesz robić? – interesuje się. W końcu stoi na rozdrożu i nie do końca wie co chce robić w przyszłości. Nie ma pojęcia jak można mieć pewność, że wybrany przez siebie kierunek jest właśnie tym.
Felix
Aż ciśnie mu się na usta, że nie ma takiej potrzeby. Zdecydowanie woli nie roztrząsać scenariusza, w którym Su Jin idzie do jego szkoły i opieprza jego nauczycieli. Oczyma wyobraźni już widzi jak ci potem nie zostawiają na nim suchej nitki i fakt, że wciąż ma szansę skończyć szkołę odpływa w nieznane. Kręcił więc przecząco głową na ten pomysł mężczyzny, chowając przy tym telefon z powrotem do kieszeni.
OdpowiedzUsuń- Nie trzeba – odpowiada szybko. – Napiszę jeszcze raz, zrobię jakieś dwa, trzy błędy… to nie powinien mieć problemów z zaliczeniem – dodaje jeszcze, zaraz też uświadamiając sobie błąd który popełnił. Spogląda więc na profesora i unosi dłonie w geście poddania się. – To jest, oczywiście napiszę bezbłędnie – kapituluje, dochodząc do wniosku że faktycznie nadchodzące oburzenie mężczyzny, które przewidział zawczasu, miałoby sens. Przecież nie musi sobie umniejszać, żeby zdobyć to co mu się należy.
Oddycha z ulgą, kiedy spada na niego wiadomość, że może trzymać książkę przez dłuższy okres czasu. Nie jest pewien czy byłby w stanie przeczytać ją natychmiast. Przecież ma jeszcze zaległe lektury do nadrobienia w szkole i czasu też wcale nie tak wiele. Kiwa tylko głową na wieść że będzie mógł ją trzymać przez jakiś czas i wychodzi za mężczyzną z sali.
W pierwszej chwili uderza go cisza, przez którą każde skrzypnięcie wydaje się być głośniejsze niż w rzeczywistości, a jego własne kroki odbijają mu się echem w uszach. Cholera, jednak nie chodzi tak cicho jakby sobie tego życzył. Uczelnia jest upiorna, kiedy nie ma w niej tego całego zgiełku. Łapie się na tym, że rozgląda się nerwowo, szukając potencjalnych duchów. Szybko jednak reflektuje się, kiedy przypomina sobie że najlepsza taktyka na duchy to olewanie ich. Niepotrzebnie zwraca na siebie uwagę. Obawia się tylko, że nie będzie w stanie wyłowić subtelnej różnicy między duszą a żywym człowiekiem, przez co wyda się Su-Jinowi niezrównoważonym psychicznie dzieciakiem. Z drugiej strony… już pewnie na takiego wychodzi. Żadna różnica.
Jakoś tak oddycha z wyraźną ulgą, kiedy mężczyzna mąci ciszę korytarza odpowiedziami na jego własne pytania. Skupia swą uwagę tylko na nich, kiwając przy tym głową. Uznaje, że wykładowca ma niezmierne szczęście, bo poznał to co chce w życiu robić tak szybko. Odkrył to szybko i teraz doskonale się w tym spełnia.
- Ale skąd mam wiedzieć czy coś polubię czy nie? – pyta go w końcu i wzrusza lekko ramionami. – Przecież może mi się wydawać, że na przykład lubię prawo… ale bronienie ludzi w sądzie może okazać się kompletną stratą czasu dla mnie – zauważa. – Albo na odwrót… może mi się wydawać, że nie chcę zostać krytykiem filmowym, choć bardzo lubię filmy i recenzjowanie ich przynosi mi wiele frajdy. Mogę żałować potem że nie poszedłem w tą stronę – dodaje, a kiedy znajdują się wreszcie w gabinecie Su Jina, zamyka za sobą drzwi i przez chwilę opiera się o nie oddychając z wyraźną ulga.
- To jak mam wiedzieć czy coś lubię? Muszę tego chyba po prostu spróbować, no nie? Jak spróbuję to będę mógł wydać werdykt – sam odpowiada sobie na pytanie i sięga po książkę, którą mężczyzna wyjmuje z półki. Musi przyznać, że ten gabinet na swój klimat. Książki piętrzą się w nim i oczyma wyobraźni Felix już widzi jak wygląda mieszkanie Su Jina. Zdecydowanie jak mała biblioteka.
- Wow… - chowa książkę do plecaka, nawet się jej dobrze nie przyglądając, bo z fascynacją wodzi wzrokiem po grzbietach ksiąg. – Lubisz książki? – pyta go znienacka. – Twój dom to pewnie ma ich tysiące – uśmiecha się do niego lekko, przerzucając przy tym plecak przez ramię i zaciskając dłonie na jego ramiączku.
Właściwie to powinien teraz wyjść. Podziękować i ulotnić się, ale… jakoś tak nie ma śmiałości. Nie ma odwagi, aby samemu przemierzać te straszne korytarze. Dlatego też gorączkowo myśli nad kolejnymi pytaniami, które nie będą zbyt inwazyjne a jednocześnie nie odstraszą mężczyzny i ten nie wyrzuci go za drzwi samego. Przez moment znów zerka na jego nadgarstek, na którym przecież wcześniej dostrzegł bliznę, ale kręci lekko głową. Nie, to pytanie zdecydowanie poskutkowałoby wystawieniem go za drzwi. W końcu decyduje się na coś zupełnie innego. Podsuwa sobie stołek do biurka mężczyzny i siada naprzeciw niego.
Usuń- Zagrajmy w dziesięć pytań – rzuca luźno. – Jak nie chcesz odpowiadać, będziesz musiał wykonać zadanie wymyślone przeze mnie za karę i na odwrót też – kiwa zaraz głową. – Ja zacznę – decyduje się szybko, zanim Su Jin wpadnie na pomysł aby nie zgodzić się na taką opcję. – Gdybyś miał zmienić jedną rzecz w swoim życiu co by to było i dlaczego? – rzuca pierwsze pytanie.
Felix
Przytakuje krótko, choć nie rozumie, dlaczego jej wtedy tego nie zasugerował – dlaczego nie wspomniał o tym, że coś usłyszał; że coś poczuł. Czuje się obrzydliwie, myśląc o tym, że Earl mógł cokolwiek widzieć. Co, jeśli to go podniecało? Co, jeśli Earl uznał, że ogląda jej takiej było o wiele przyjemniejsze niż gapienie się w jej zaczerwienioną od łez twarz? Przez moment ma ochotę zedrzeć z siebie skórę, rozdrapać piękną powłokę, oblać się wrzątkiem.
OdpowiedzUsuń— Wciąż cię to zaskakuje? — pyta nieco drwiąco, choć jej głos jest słaby.
Convalliana wie, że gdyby wszystko zależało od Su-Jina, ten umarłby w Rzymie – zostałby gdzieś zapomniany pod gruzem i kurzem, a jego ciało stałoby się zimne i sztywne. Wtedy nie chciał, żeby cokolwiek robiła. Wolał oddać się własnemu, okrutnemu losowi, byleby niczego nie widziała i byleby nic nie poczuła, a tym bardziej czegoś takiego jak współczucie – czy gdyby zostawiła Su-Jina w katakumbach, wszystko byłoby prostsze? Może opuściłaby Woodwick i zaszyła się gdzieś w Europie; może wróciłaby do Grecji?
Wtrącenie się w jego życie w Rzymie, a później czuwanie przy jego łóżku miało być czymś, co pozwoliłoby się jej odwdzięczyć za pomoc w ruderze – odwdzięczyć za to, że wyciągnął do niej rękę. Wtedy sądziła, że tyle wystarczy. Teraz jednak zaczyna myśleć, że tamten gest to początek wszystkiego – i być może uczyniła z tego swój własny mit. Mit czegoś dobrego; czegoś innego; mit czegoś czułego, który nigdy nie miał się spełnić.
Spogląda w jego stronę, nawet nie próbując zamaskować własnego zranienia; tego, że jest w tym momencie złamana i bezsilna; że tak naprawdę nie ma sił, aby cokolwiek zrobić, zupełnie jakby poddała się rzeczywistości – poddała się temu, żeby odzwierciedlić to, co prawdziwe.
Uparcie milczy i spuszcza spojrzenie, a kiedy znów się odzywa, zerka w jego stronę, gdy pokazując na siebie, wspomina tego człowieka – wspomina ciało, które nigdy nie było jego. Przypomina sobie moment, gdy całkowicie wpadła w ramiona obcego bytu; bytu, który koił nerwy i bytu tak dalekiego od tego, co znała. Boleśnie uświadamia sobie, że byt ten został niejako zmuszony do tego, aby oddać swoje ciało komuś innemu – ciało i duch, z których powstał Su-Jin. Trzy różne temperamenty i ona: zagubiona, przerażona, krucha.
— Doświadczyłeś wiele — odzywa się — ale w inny sposób. To dobrze, że nikt nie próbował cię złamać… że potrafiłeś uratować się przed tym, co złe. — W jej głosie nie słychać emocji; nie ma niczego, co mogłoby sugerować, że Convalliana jest w tym momencie zaangażowana.
Sukkub po prostu przysłuchuje się jego słowom, ogląda je i zaakceptuje, nie robiąc niczego więcej. Gdy wspomina o córce, Convalliana przesuwa spojrzeniem po sylwetce wampira – ten wstaje i zbliża się o krok.
— Decydując samodzielnie o tym, co mi zagraża, a co nie, niczym nie różnisz się od Earla, który wychodził z założenia, że on może kochać mnie najlepiej. Najpełniej. Tylko on mnie rozumie, tylko on wie, jak dać mi idealne życie — odzywa się nieco niepewnie. — Podejmowanie za kogoś decyzji, nawet jeśli w dobrej wierze, to wciąż ingerencja w wybór i osąd. Nie chcę być w ten sposób chroniona i nie chcę, żeby tak to właśnie wyglądało…
Przełyka z trudem ślinę i obejmuje się ramionami. Przygląda się wampirowi, który w tym momencie przypomina jej małego, zagubionego chłopca – chłopca, który chciał dobrze, a który nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji własnych decyzji, choć przecież nie miał zamiaru zrobić niczego złego, niczego krzywdzącego.
— W porządku… — Opuszcza ręce, a potem zbliża się wolno, ostrożnie i chowa twarz w jego tors. Oddycha zapachem jego skóry i zamyka mokre oczy. — Nie chcę się kłócić. Jestem po prostu zmęczona. Tym wszystkim, sytuacją z Earlem, własnymi emocjami…
UsuńOdzywa się szeptem, a potem wyciąga ramiona i obejmuje mocno szyję wampira. Przytula się – jej ciało zderza się z jego ciałem; jej oddech chowa się gdzieś w jego skórze.
— Wiem, że… wiem, że chciałeś dobrze, ale ja nie jestem Sarang — odzywa się niepewnie. — Nie musisz mnie trzymać od tego wszystkiego z daleka, bo siedzę w tym głębiej niż myślisz. To moje życie… moje życie, które postanowiłam ci pokazać… które złączyłam z twoim życiem… naprawdę uważasz, że zatajanie czegoś przede mną to dobry pomysł? Jak chciałbyś dalej tak funkcjonować?
CONVALLIANA
— Słucham? — Spogląda w jego stronę i nie rozumie, o czym mówił; nie rozumie niczego.
OdpowiedzUsuńNie chodziło przecież o to, aby powiedzieć coś, co mogłoby go zranić; nie chodziło o to, aby rozdmuchać bardziej konflikt, poszerzyć dystans. Przez moment Convalliana ma wrażenie, że to, co się stało, było już nieodwracalne – że trudno będzie jej wrócić do poprzednich emocji; że to, co zostało teraz powiedziane, przypieczętowało relację, w której się znalazła. To niemal paraliżuje jej ciało; sprawia, że żółć rozsadza jej gardło.
Gdy Su-Jin wyswobadza się z jej objęć, czuje zimno – nie ma już ciepła; nie ma niczego w jej ramionach; nie ma ani pocieszenia, ani bezpieczeństwa. Nie ma niczego i sukkub nie wie, dlaczego czuje się tak samotna, mimo że wampir jest tuż obok. Spuszcza wzrok do swoich rąk – dostrzega, że drżą.
Dociera do niej to, co mówił, ale nie reaguje. Nie chce reagować, nie może, bo to oznaczałoby kolejną kłótnię. Kolejne tuziny słów.
Otwiera usta w momencie, w którym wyrzuca, że trafiłby do piekła, gdyby nie jej pomoc. Nie patrzy nawet w jego stronę, gdy Su-Jin sięga po koc i opuszcza sypialnię – i nagle nastaje cisza, którą zakłóca jej chaotyczny oddech.
Dociska palce do swoich powiek, przeczesuje włosy i rozgląda się gorączkowo wokół. Nie ma zamiaru tutaj zostać – nie ma zamiaru wpatrywać się w ciemne ściany i nie ma zamiaru przewracać się w nie swoim łóżku, być w nie swoim domu. I dopiero teraz do niej dociera, co się działo. Zbyt pochopnie podjęła decyzję o… wszystkim; zbyt pochopnie uznała, że dom Su-Jina jest jej domem. Tak nie było. Nie mogło tak być.
Jeśli miała cokolwiek teraz zrobić, to tylko uciec – nienawidziła tego, co wokół; nienawidziła Earla, siebie i Su-Jina. Nienawidziła tego, jak przekręcał jej słowa – jak dostosowywał wszystko pod siebie, mimo że wcześniej zawzięcie milczał, nie potrafiąc jej powiedzieć o swoich podejrzeniach. Dlaczego zdecydował się wyznać to teraz? Dlaczego teraz? Co takiego się stało, że poruszył ten temat dzisiaj? A nie wtedy?
Gwałtownie opuszcza sypialnię, szybko, przechodząc przez korytarz, aż zatrzymuje się przy kanapie i spogląda w stronę wampira. Nie wie, czy Su-Jin jest teraz jej wrogiem czy przyjacielem – nie umie tego określić, ale wie, że powinna podjąć decyzję.
Wie też, że głupotą było przyjście tutaj tamtej nocy po pożarze. Może wampir wykorzystał jej słabość; może to, co się stało, pozwoliło jej cokolwiek poczuć – poczuć coś więcej. Może potrzebowała kogoś, kto będzie po jej stronie; kogoś, kto w razie potrzeby będzie w stanie odepchnąć Earla, gdy ten będzie blisko. Może to tylko cholerny przypadek – cholernie przypadkowe emocje, cholernie przypadkowa relacja i cholernie przypadkowe zaangażowanie, którego nie rozumiała.
— Nie porównałam cię do Earla, sądząc, że jesteś jego kopią — odzywa się, a w jej głosie słychać chłód. Dystans. — Zrobiłam to, abyś zrozumiał, że zataiłeś przede mną coś, co było dla mnie ważne. Odebrałeś mi możliwość reakcji, zupełnie jak Earl odebrał mi możliwość decydowania za siebie.
Powinien o tym wiedzieć; tyle jest mu winna, zanim wyjdzie. Sądziła, że tak będzie w porządku – że to lepsze niż wyniesienie się stąd bez słowa.
— Ale skoro uważasz, że porównałam cię do tego potwora, aby zarzucić, że krzywdzisz mnie tak samo, jak on, to najwyraźniej nie jesteś aż tak mądry, jak myślałam. Może naprawdę jesteś idiotą — dodaje.
Odwraca się, a potem zamyka się w łazience. Stamtąd bierze wszystko, co do niej należało: kosmetyczkę, lustereczko i perfumy. Rzuca swojemu lustrzanemu odbiciu krótkie spojrzenie, dostrzegając w oczach złość i zmęczenie. Ignoruje własne emocje, a potem opuszcza łazienkę, aby znów przejść przez salon – tym razem wrzuca swoje rzeczy do zwykłej reklamówki; nie ma ich zbyt wiele, więc bagaż nie jest duży. Odnajduje też portfel i bierze komórkę – szuka też kluczyków od auta.
UsuńNie ma zamiaru zostać w domu Su-Jina ani chwili dłużej. Convalliana wierzy w to, że to najlepsza decyzja, jaką może podjąć – wie, że zostając w jego łóżku i to bez niego, czułaby się dziwnie brudna; zdaje też sobie sprawę z tego, że nagle jego dom jest dla niej obcy. Że nic tutaj nie było jej i że postąpiła głupio, myśląc, że jest inaczej.
Dlatego zostawia wampira samego i trzaskając drzwiami, opuszcza dom – nie ogląda się za siebie. Czuje za to delikatny chłód; czuje podmuch wiatru i wilgotny zapach trawy. Czuje niemal srebrzyste światło gwiazd przy skórze.
I jeśli tak miało wyglądać pożegnanie, to nie mogło być lepsze.
CONVALLIANA
Ma zamiaru po prostu stąd odjechać i dać sobie czas. Przemyśleć, a potem być może wrócić, żeby móc porozmawiać z Su-Jinem bez zbędnych emocji; emocji, w których zaczyna się topić. Doskonale wie, że teraz tak łatwo było o to, aby wszystko przekreślić, odseparować się, ale jeśli to był jedyny sposób, żeby osiągnąć porozumienie, to jak miałaby to zrobić inaczej?
OdpowiedzUsuńNie spodziewa się, że Su-Jin ruszy jej śladem – że boleśnie złapie za jej nadgarstek i nijak nie będzie mogła się wyrwać. Czuje jak sztywnieją jej palce, jak nie może się poruszyć; warczy nawet krótko, ostrzegawczo.
Mruży gwałtownie oczy w momencie, w którym sugeruje, że chciała jechać do Earla; że chciała się poddać, mimo że obiecała, że nigdy mu nie ulegnie – że nic takiego się nie stanie. Teraz jednak Convalliana ma wątpliwość w to, czy Su-Jin w ogóle wierzył w jakieś jej słowa; czy raczej obstawał przy jej zakłamaniu; przy tym, co było fałszywsze i stereotypowe. Jeśli nie dostrzegał w niej niczego, co dobre, co prawdziwe, to jak mógł widzieć cokolwiek… dobrego?
A może tak naprawdę nigdy nie była dobra? Nigdy dość dobra, by móc się zaangażować; nigdy dość dobra, żeby poczuć cokolwiek.
— Nie musisz mi tego mówić, do cholery! — Jej wrzask odbija się echem; jakiś ptak zrywa się gwałtownie w górę i szybuje w nocne niebo. — Nie wiem… ja nie wiem! Poczułam, że mnie zdradziłeś. Że nie mówisz mi o wszystkim, bo nawet jeśli nie byłeś pewien, to powinieneś to zrobić! Powinieneś o tym wspomnieć!
Krzyczy w jego stronę, niemal warcząc; nie rejestruje nawet własnych łez; tego potoku słonych kropel, które moczą jej twarz i wchodzą do nosa i ust. Convalliana wydaje się w ogóle nie reagować – za bardzo uwikłała się w ten emocjonalny rozgardiasz; to, co wewnętrzne, wydaje jej się teraz tak zgniłe i złe.
Spogląda w jego oczy w chwili, z którą wspomina o tym, że powinien ją zabić. W jakiś sposób przytakuje tym słowom i jest gotowa wziąć tę odpowiedzialność; mruga wolno, czując, że być może naprawdę pragnęła umrzeć. Właśnie tu i teraz, w tym momencie, z jego rąk – to nie mogłaby być zła śmierć. Nagle wydaje jej się to odpowiednie; to, aby zakończyć swoje życie gdzieś przed domem Su-Jina, w samej koszulce i bieliźnie, z cholerną reklamówką przy bosych stopach.
Gdy puszcza jej nadgarstek, Convalliana opuszcza ręce wzdłuż bioder – oddycha ciężko, jest zapłakana i zmęczona. Przełyka z trudem ślinę, żałując, że jej nie skrzywdził; żałując, że jej nie zabił. Gdyby to zrobił, wszystko by się skończyło. Nie byłoby strachu, bólu, cierpienia. Nie byłoby problemów, nie byłoby niczego – tylko cisza, tylko nicość.
Dociera do niej jego szept, a to sprawia, że szerzej otwiera oczy. Momentalnie sztywnieje, nie umiejąc rozpoznać dźwięków ani sylab, a kiedy w końcu jej się to udaje, potrząsa głową.
— Nie… nie, nie, nie… — odzywa się gorączkowo. — Nie możesz mnie kochać… to nie…
Jak mógł coś takiego czuć? Jak mógł pokochać kogoś takiego jak ona? I jakim cudem odważył się to wyznać? To podważało wszystko, co do tej pory wiedziała i czego oczekiwała od tej relacji. Nie sądziła, że kiedykolwiek podobne wyznanie będzie dla niej tak ważne – do tej pory przyjmowała takie słowa z uśmiechem, godząc się być obiektem czyichś uczuć. Jednakże teraz wcale tego nie pragnęła, bojąc się, że Su-Jin będzie przez to cierpiał – że kochając kogoś takiego jak ona, zmierzy się z cierpieniem i bólem; i że w końcu dostrzeże coś, co pomoże mu dostrzec jak zła i okropna była.
Panika rośnie w niej tak bardzo, że drży jej dolna warga; że nie może oddychać.
Spogląda w jego stronę, czując, że świat wokół zaczyna wirować. Opiera się plecami o maskę auta, niemal zginając się w pół – spuszcza spojrzenie, mamrocząc niewyraźnie pod nosem.
Usuń— Najpierw mówisz, że mnie kochasz, a potem pieprzysz coś o szczęściu? Jak mam być szczęśliwa bez ciebie, idioto?! — krzyczy tak głośno, że głos jej się łamie, a ciało sukkuba drży niekontrolowanie; Convalliana zaczyna dławić się własnym szlochem, nie umiejąc powstrzymać łez.
W końcu porusza się, wykonuje gest i łapie mocno za szyję wampira, aby zmusić go do tego, żeby się pochylił, a kiedy jej ulega, dociska mokre usta do jego ust w łapczywym, desperackim geście – nie jest to jednak pocałunek, który świadczy o pożegnaniu; jest to pocałunek, który wyraża nadzieję, które smakuje jak coś niezwykle słodkiego i miękkiego.
Convalliana mocno trzyma jego szyję, wbijając paznokcie w jego kark, a z każdym muśnięciem pocałunek jest intensywniejszy – w końcu odszukuje językiem jego języka, dominując i rządząc. Porzuca myśl o tym, że mogłaby odejść; że mogłaby zapomnieć, bo jeśli Su-Jin naprawdę ją kochał i był w stanie zrobić dla niej wszystko to, co dobre i to, co uważał za słuszne, nie miała zamiaru łatwo z tego rezygnować. I wcale jej nie obchodziło to, co miało stać się później – pragnęła tylko jego.
I gdzieś nieśmiało dojrzewa w niej myśl, że ona też go kocha.
CONVALLIANA
Przez moment zaczyna się obawiać, że Su-Jin się od niej odsunie; że to wszystko to błąd – że moment, w którym zdecydowała się go pocałować, był najgorszy ze wszystkich, ale uspokaja się, gdy Su-Jin w końcu reaguje. Gdy się porusza, a ona zostaje uwięziona w jego ramionach, pomiędzy jego ciałem a maską samochodu.
OdpowiedzUsuńNie potrzebuje teraz niczego więcej – tylko jego; tylko jego ust, choć nie może zapomnieć o jego wyznaniu; o wyznaniu, które było dla niej najważniejsze, bo zostało wypowiedziane przez niego. Tyle podobnych słów opuściło różne usta, a mimo to Convalliana ugięła się pod dźwiękiem tych jednych – czy bała się, że to wyznanie coś może zmienić? Czy bała się, że to wszystko skomplikuje?
Ale czy ich relacja mogłaby być bardziej skomplikowana? Bardziej trudna, pokrętna? Sukkub wydaje się poruszony – wydaje się tańczyć gdzieś przy granicach własnego poznania, zupełnie nie godząc się z banalizacją własnych uczuć. Nie chce dostosowywać się do tego, co zna – do uczuć, które byłyby dla niej wygodne, więc mierzy się z tym, co nigdy nie powinno jej dotyczyć.
I może Earl nie miał racji – może istniał ktoś, kto mógł ją pokochać lepiej. Bardziej. Kto mógł pokochać w niej nawet to, co złe – jej warknięcia, wybuchy i krzyk.
Smakując jego ust, wie, że nie ma już odwrotu – że nie może się wycofać; że nie może zrobić niczego, co skrzywdziłoby Su-Jina. Odejście od niego być może powinno być teraz wskazane; może powinna wybrać tę opcję, aby uratować się przed tym, co nadejdzie – przed jedną wielką niewiadomą. I wbrew temu wszystkiego zaczyna godzić się z beznadziejnością własnych uczuć; tym, że jeśli kiedykolwiek ma zostać prawdziwie zraniona, to tylko przez niego.
Czuje jego dłoń przy twarzy i przełyka ślinę, gdy Su-Jin się odsuwa. Opiera nos o jego brodę, milcząc przez moment – cisza wokół jest kojąca; obserwuje jednak wszystko, przygląda się temu i ocenia. Convalliana czuje ciężar własnej głupoty i emocji; uległa gwałtownie dawnym nawykom, gdy lepiej było po prostu odejść, odciąć się i nie przejmować tym, co stanie się później. Nie przejmować się własnymi emocjami, jutrem ani porzuconym kochankiem. Tylko że Su-Jin nie był kolejnym nic nieznaczącym facetem, którego mogłaby porzucić jak rzecz, którą się znudziła. I to niesamowicie ją przerażało.
— Nigdy nie miałam cię za potwora… — odpowiada szeptem, spoglądając w jego oczy. Dostrzega w jego ciemnych tęczówkach własne odbicie. — I nigdy nie będę. Nigdy nawet nie pomyślałabym, że mógłbyś zrobić to samo, co Earl: uwięzić mnie, zniewolić, kształtować według własnych zachcianek — dodaje, zupełnie jakby bała się, że głośniejszy ton zburzy to wszystko.
Oniryczny wydźwięk tej sceny sprawia, że Convalliana przez moment obawia się, że to sen; że to jej projekcja, że to pewien akty twórczy i mimowolnie przesuwa palcami po męskim karku, aby pomóc poczuć pod opuszkami ciepło i delikatność jego skóry.
— Nie chciałam, żebyś poczuł się w ten sposób… nie chciałam cię skrzywdzić… — mamrocze, muskając jego dolną wargę. — Chciałam tylko, żebyś dostrzegł, że możesz mnie chronić… inaczej. Nie chcę, żebyś mierzył się z czymkolwiek samodzielnie, tym bardziej że Earl to część mojej historii, a nie twojej. To ja cię w to wszystko wciągnęłam.
Przesuwa dłońmi po jego ramionach i opiera je o jego tors.
— Ale chyba już za późno, żebym oczekiwała od ciebie braku zaangażowania — stwierdza wciąż cichym tonem. — Bo zaangażowałeś się tak bardzo, że… — Nawet nie umie wypowiedzieć tych dwóch słów, bo czuje ścisk w gardle.
Kieruje ręce w stronę jego twarzy i dotyka palcami policzków, brody i żuchwy. Podziwia jego twarz, tę piękną i idealną twarz, aż w końcu znów wciska w jego usta pocałunek – pocałunek tak szalony i gorący. Tak niemożliwie spragniony.
UsuńConvalliana jest spragniona wszystkiego. Jego języka, ust i śliny. Jego rąk, jego bycia blisko, jego ciepła. Jego dominacji, spojrzeń i kłów przy szyi – przez moment chciałaby zanurzyć się po prostu w nim, stać się częścią jego krwioobiegu.
Jej ogon niemal od razu obejmuje go w pasie, bezczelnie wkrada się pod koszulkę, a Convalliana przejmuje inicjatywę, pogłębia pocałunek, obraca się i dociska męskie ciało do auta, kiedy nagle czuje coś… dziwnego. Coś niepokojącego.
Odrywa się od jego ust, ciągnąć za sobą stróżkę śliny i podciąga męską koszulkę, aby omieść wzrokiem bandaż, który nosił. Zakrwawiony bandaż. Jej ogon, który uszkodził opatrunek, teraz delikatnie podtrzymywał materiał, jakby czuł się winny.
— Możesz mi wyjaśnić, co to, do cholery, ma znaczyć? — W jej głosie znów pobrzmiewa złość. Tym razem jednak nie odsuwa się, a mierzy wzrokiem twarz Su-Jina i ucieka spojrzeniem do jego rany.
CONVALLIANA
Przytakuje, kiedy odzywa się, prosząc, a może każąc, żeby nigdy więcej nie porównywała go do Earla. Być może to był jej największy błąd – zestawiła ze sobą pewne znamiona znajomego zachowania, myśląc, że to podobny ciężar, ale koniec końców czy Su-Jin mógł być podobny do tego potwora? Czy mógł zmienić się w kogoś takiego jak Earl?
OdpowiedzUsuń— Tak, wiem… — odpowiada cicho i krótko, zupełnie przyznając się do tego, że było to niepotrzebne; niepotrzebne było to, że porównała go do Earla, jak i cały ten chaos, który wywołany został przez kłótnię o przemilczenie jakiegoś szczegółu.
Być może zareagowałaby inaczej w momencie, w którym nie chodziłoby o Earla; nie zdenerwowałaby się przecież czymś, co nie było jakoś bardzo ważne – nie poczułaby się zraniona, gdyby nie powiedział jej o czymś, co nie dotykało bezpośrednio jej traumy. Milcząc w sprawie Earla, miała wrażenie, że Su-Jin zrobił to specjalnie; że wcale nie chciał jej niczego wyznać. A jeśli tego nie potrafił jej powiedzieć, co jeszcze mógł przemilczeć?
Znów przytakuje, gdy słyszy jego wyznanie i tym razem nie panikuje już, ale czuje lekkie podenerwowanie – lekką ekscytację przed czymś nowym i coś słodkiego; coś słodkiego, co oblepia jej serce. Convalliana nie wie, jak zareagować i co czuć, jak odpowiedzieć, bojąc się, że jeśli się odezwie, wszystko zniszczy.
Przez moment nie rozumie, co się dzieje – jeszcze chwilę temu zawzięcie całowała jego usta, spijając z warg wszystkie emocje i miłość, o której mówił, a teraz przygląda się ranie, którą najwidoczniej próbował przed nią ukryć. Dlaczego?
Obserwuje jak Su-Jin łapie jej ogon i przeciera palcem strzałeczkę, aby zebrać krew – czy było teraz coś bardziej absurdalnego? Jego spokój wydaje jej się przez moment przerażający. Zupełnie jakby brał pod uwagę taką ewentualność. Co jeszcze przemilczał? Co ukrywał?
— Nie muszę się martwić? — Prycha głośno jak rozwścieczony kot. — Chyba jednak muszę… wystarczy tylko, że się ode mnie oddalisz, a kończysz w ten sposób. Nienawidzę twoich ran — wyznaje szczerze, czując ścisk w gardle.
— Oczywiście, że liczyłeś, że się o tym nie dowiem — wytyka, po raz kolejny prychając.
Przeczesuje włosy i bierze oddech, aby nie poddać się emocjom. Nie chce się dłużej kłócić i nie chce robić niczego impulsywnego, gwałtownego. Nie chce uciekać i nie chce się chować, odcinać od emocji, choć to byłoby o wiele łatwiejsze.
— Opowiesz mi o tym w domu — stwierdza, nie mając zamiaru rozmawiać o tym tu i teraz, kiedy ma świadomość, że jego opatrunek mocno nasiąknął krwią.
Niepewnie łapie jego dłoń, sięga po reklamówkę z całym swoim dobytkiem, co jest niejako gestem, który ma zakończyć całą tę kłótnię, a potem kieruje się w stronę domu, który nie był jej – i choć doskonale o tym wiedziała, nie może przestać myśleć o tym, że to właśnie tam było jej miejsce. Gdzieś wśród stoicyzmu, zebranej filozoficznej literatury i tego, co azjatyckie.
Nie odzywa się, a jedynie obrzuca Su-Jina spojrzeniem, gdy ten zajmuje kanapę. Zostawia reklamówkę z rzeczami gdzieś dalej i szybko rusza po apteczkę. Zahacza jeszcze o łazienkę, aby umyć drżące ręce i opłukać twarz. Przez moment mocno przygryza dolną wargę, aż w końcu odważnie idzie do salonu, aby stanąć naprzeciw wampira, którego z jednej strony cholernie nienawidzi – nienawidzi go tak bardzo za to wszystko, co dla niej zrobił, a z drugiej strony uświadamia sobie, jak beznadzieje jest w nim zakochana. Tak beznadziejnie, że miłość i nienawiść łączą się w jedno; że to wszystko zupełnie pozbawia ją zmysłów.
Usuń— Ściągnij koszulkę. Zmienię opatrunek — odzywa się, a kiedy Su-Jin wykonuje polecenie, pochyla się i ostrożnie przygląda się ranie. — Więc? To twoja szansa, żeby powiedzieć, co się stało — dodaje, zanim decyduje się zmyć ze skóry krew mokrym ręcznikiem, który ze sobą przyniosła, i przez moment uciska krwawiące miejsce. Zaraz potem delikatnie oczyszcza ranę i zakłada świeży opatrunek, robiąc to wszystko dość sprawnie; być może bycie kochanką jednego z wielu wojów pozwoliło jej nabyć jakiejś wprawy.
CONVALLIANA
— Nic takiego się nie stało? — Ma ochotę znów prychnąć, wyśmiać to, co powiedział, ale się powstrzymuje. — To nie wygląda tak, żeby mówić, że nic się nie stało.
OdpowiedzUsuńNie wie, czemu sądził, że się nie przejmie albo że mało się przejmie. Był ranny i próbował to przed nią ukryć, a kiedy to się wydało, wydawał się spokojniejszy niż kiedykolwiek – zupełnie jakby chciał jej pokazać, że nie jest tym aż tak przejęty. To zaczyna ją martwić.
Dostrzega, że się spiął, ale nie komentuje tego – nie chce się w ogóle odzywać, nie wiedząc, czy to przez ból, czy może przez coś innego; może przez to, że znalazła się zbyt blisko, mimo że tego nie chciał. Przez moment zaczyna się zastanawiać, czy podobnie będzie reagować, gdy wyciągnie do niego ręce – gdy skuszona jego bliskością podda się pragnieniu, aby mieć go dla siebie. Czy wtedy również zareaguje, spinając się?
— Po prostu bądź szczery — odpowiada, a kiedy kończy opatrunek, odsuwa się. Zabiera ręce i jeszcze raz omiata wzrokiem jego brzuch; jest teraz o wiele spokojniejsza, widząc czysty bandaż.
Zaraz potem siada obok, choć zachowuje dystans – Convalliana uważa, że nie powinna teraz robić niczego, co mogłoby rozproszyć jej uwagę. Poza tym zaczyna wierzyć w to, że Su-Jin wcale nie chce być dotykany – nie teraz, nie przez nią. Oczywiście, gdyby była samolubna, pewnie zignorowałaby to wszystko: jego ranę, kłamstwo i nie przejęłaby się tym aż tak bardzo. Po prostu czerpałaby słodycz z jego ust, uznając, że to dobry moment, aby pójść o krok dalej – aby zrobić cokolwiek, żeby móc poczuć się bardziej sobą.
Spogląda po jego twarzy – przesuwa wzrokiem po czole, nosie i ustach. Obawia się tego, co może usłyszeć, zupełnie jakby prawda mogła ją sparaliżować i wszystko zmienić; Convalliana nie wie, czego się spodziewać. Jak odnieść się do tego, co realne, bo już dawno straciła moc kreowania własnego świata – to nie była już jej rzeczywistość, to nie był świat zbudowany z jej przemyśleń, doświadczeń, a może jednak był, tylko że teraz pozwoliła sobie sięgnąć po inne kolory – wpuściła też do swojego życia kogoś, kto nagle znalazł się zbyt blisko; tak blisko, że czuła jego oddech przy karku.
Marszczy się mimowolnie, nie rozumiejąc, co mówił. Su-Jin sugeruje, że Earl już nie przyjdzie – że nie będzie ani listów, ani paczek; że pozbył się z jej życia potwora, który nieustannie za nią szedł; który ją tropił i próbował złapać, jak niestrudzony myśliwy.
— Zabiłeś go? — pyta bez emocji, czując, że zaczyna tracić oddech.
Wpatruje się w jego twarz i nie mruga, zupełnie jakby zastygła. Próbuje to wszystko zrozumieć, jakoś przetrawić.
— Co to za niespodzianka, Han-gyeol? — Jej głos delikatnie drży.
Nie umie sobie wyobrazić, co się stało; czy Su-Jin posunął się do tego, aby zabić Earla? A może zrobił coś innego? Może tym razem role się odwróciły? Dociska palce do swojego czoła i spuszcza nieco głowę – kilka kosmyków włosów zasłania jej twarz. Convalliana czuje żółć w gardle; czuje, że cały jej świat zaczyna się burzyć, psuć.
— Chciałeś mnie przygotować…? — Wciąż nie patrzy w jego stronę. — To był twój plan?
Co powinna teraz czuć? Przez zaledwie chwilę poddaje się panice, sądząc, że Su-Jin może wykorzystać Earla przeciwko niej – że może do tej pory udawał i kłamał, chcąc wzbudzić jej zaufanie, a tak naprawdę gardził wszystkim, czym była. Zaraz jednak odcina się od tego, przypominając sobie jego wyznanie: nie mógł tego zrobić, bo był w niej zakochany. Kochał się w niej – kochał ją. I choć Convalliana kompletnie nie rozumie, dlaczego, to przyjmuje tę prawdę, ten absolut.
Usuń— Nie wiem, co powiedzieć… — odzywa się wolno, ostrożnie. — Zrobiłeś to, żeby mnie chronić? Zrobiłeś to, bo... mnie kochasz? — Nerwowo zanurza palce we włosy i zaciska je mocno. — Jak mogłeś się tak narażać… jak mogłeś pokochać mnie tak, żeby się wystawić? Żeby zaryzykować?
Wciąż nie patrzy w jego stronę. Wbija spojrzenie w podłogę, czując, że zaczyna kurczyć się w sobie.
— Nie powinieneś tego robić… jesteś teraz ranny i to moja wina — dodaje szeptem, obwiniając się o to wszystko. — Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny? — pyta chrypliwie, głosem zniekształconym przez łzy.
CONVALLIANA
— Wiem, ale… po prostu… — Wzrusza bezsilnie ramieniem, zupełnie jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, skąd bierze się jej troska. Było jednak pewne, że Convalliana nienawidziła jego ran i to nie dlatego, że brzydziła się zmienić opatrunek, bo robiła w swoim długim życiu o wiele gorsze rzeczy.
OdpowiedzUsuńMoże chodziło o to, że irracjonalnie bała się go stracić? Może bała się, że rana, która nie wygląda groźnie, okaże się czymś o wiele gorszym? A może była po prostu zmęczona? Z dziwnym otępieniem przyjmuje też to, że naprawdę zaczęła troszczyć się o kogoś innego niż siebie – że nagle świat obrócił się, totalnie zmienił, a ona przyglądała się temu, nie rozumiejąc, kiedy to się stało. Kiedy nastąpił ten kluczowy dla niej moment.
Spina się momentalnie, gdy Su-Jin wyznaje, że nie zabił Earla – przez moment czuje dziwny bunt przeciwko tym słowom. Dlaczego go nie zabił? Dlaczego nie pozbył się tego człowieka? Co zamierzał teraz zrobić?
— Podarować mi go? — powtarza za nim, marszcząc się mimowolnie. Próbuje przetrawić jego słowa, zrozumieć sens, aż w końcu mierzy się z każdym dźwiękiem, czując, że zaczyna zanurzać się w głąb siebie.
Wcale nie chciała mierzyć się z Earlem – nie teraz, nie… nigdy. Convalliana uświadamia sobie, że nie było idealnego momentu. Zawsze byłoby coś nie tak, zawsze bałaby się tego spotkania, zawsze wierzyłaby w to, że ulegnie; że podda się szeptom i kuszeniom, a jeśli tak by się stało, równie dobrze mogłaby się zabić.
— Chciałeś być przygotowany — stwierdza, gdy tłumaczy jej całą tę tajemnicę i multum niewygodnych pytań, które jej zadał. Wie, że Su-Jin nie chciał źle; że zrobił to dla niej i że przekroczył pewną granicę, ale Convalliana nie umie się o to złościć.
Ten gest znaczy dla niej więcej niż prowadzone w imię miłości do niej podboje; znaczy więcej niż złoto, które jej wręczano i więcej niż najpiękniejsze wiersze i słowa – Su-Jin zrobił to dla niej i wobec jej traumy wciąż starał się postąpić dość ostrożnie, by kompletnie się nie rozsypała.
Czuje jego dłoń przy włosach – czuje jak głaszcze każdy z kosmyków, a ten gest wydaje jej się w tym momencie niesamowicie czuły. Przytakuje niewyraźnie jego słowom, a kiedy Su-Jin wyciąga do niej ręce i obejmuje, po prostu się w niego wtula. Ostrożnie kładzie ręce przy jego plecach, dotyka skóry – w tym momencie też czuje bliznę gdzieś przy sercu, co sprawia, że mimowolnie sięga wspomnieniami do Rzymu.
Rozumie, co chciał przez to wszystko powiedzieć; rozumie jego emocje i to, że nie widział w tym niczego złego. I miał rację – to nie było złe, jednak czy powinien tak ryzykować? Co, jeśli Earl okazałby się lepszy? Co, jeśli skończyłby w klatce… lub jeśli człowiek zdecydowałby się go zabić?
Pozwala, aby ujął jej buzię w dłonie i bierze oddech, by móc spojrzeć Su-Jinowi w twarz, choć jeszcze przez moment obawia się to zrobić, zupełnie jakby było jej wstyd, że to wszystko się stało.
— Ale nie możesz być tak lekkomyślny… — odzywa się szeptem, łapiąc w szmaragdy jego spojrzenie. — Następnym razem pomyśl przede wszystkim o mnie. O tym, co się może stać, jeśli coś poszłoby inaczej niż zakładałeś. Brałeś pod uwagę to, co by się wtedy ze mną działo?
Kiedy znów przygarnia ją do siebie, obejmuje go mocno i bierze oddech, wtulając się w niego. Chowa twarz w jego szyję i oddycha ciepłem oraz zapachem jego skóry. Zaczyna rozumieć, że w całym tym wszechświecie, że w tym wszystkim, co się działo, Su-Jin był po jej stronie – że był jej rodziną.
UsuńOdsuwa się delikatnie, aby zetrzeć z twarzy łzy i wziąć kolejny oddech. Zaraz potem zerka w stronę jego opatrunku, chcąc się upewnić, że materiał się nie zsunął.
— Jadłeś coś od tamtego czasu? — pyta. — Skoro jesteś ranny — dodaje — powinieneś o to zadbać. — Zawija kosmyk włosów za ucho. — Możesz wypić ze mnie.
Kieruje spojrzenie do jego tęczówek, aby móc zderzyć swój wzrok z jego wzrokiem.
— Nie mam zamiaru iść do Earla, gdy jesteś w takim stanie — stwierdza, a w jej głosie słychać coś upartego; coś ciężkiego. Odchyla nieco głowę, aby móc pokazać Su-Jinowi swoją smukłą, nieskazitelnie jasną i miękką szyję i wskazuje ruchem podbródka w stronę jego rany. — Wylecz to cholerstwo i zakończmy sprawę z Earlem. Potrzebuję cię...
CONVALLIANA
Oddycha z ulgą i powoli zaczyna się uspokajać, gdy wykładowca ostatecznie zgadza się na grę. Kiwa potakująco głową, solennie obiecując że głupich pomysłów nie będzie miał. Ze swojej listy pytań, którą właściwie tworzy na bieżąco wyrzuca te typowo szczeniackie o ilość kobiet i mężczyzn, które mężczyzna zaliczył. W pewnym sensie i tak nie byłby w stanie ich zadać. Prędzej spaliłby się ze wstydu niż pozwolił sobie na takie pytanie. Co do samych zadań – wątpi, że będą mu potrzebne. Był kiepski w ich wymyślaniu.
OdpowiedzUsuńSłucha więc odpowiedzi mężczyzny i koduje sobie w głowie, że będzie musiał doprecyzowywać pytania. Szczęśliwie Su-Jin kontynuuje wypowiedź dotyczącą całego jego życia. Kiwa głową w zrozumieniu, choć tak do końca tego jeszcze nie pojmuje.
- Wszyscy tak mówią – odpowiada w końcu. – Że powinniśmy żyć w zgodzie ze sobą, żeby być po prostu sobą – precyzuje. – Znaczy… ja się z tym zgadzam – dodaje po krótkiej chwili. – Problem tylko w tym, że nie zawsze wiem co to znaczy być po prostu mną – uśmiecha się krzywo. Nie ma przecież drogowskazów, które by mogły go poprowadzić do takiego stanu rzeczy. Nie ma wytycznych, dzięki którym mógłby w stu procentach wiedzieć, że dobrze mu idzie. Trudno było mu odnaleźć się w zgiełku tego całego świata i pozostać „sobą”.
- A tu już nie narzucają konkretnego wyglądu? Przecież wykładowcy są dość łatwo rozpoznawalni… - zauważa zastanawiając się nad tym. Nauczyciele nosili zwykle jakieś bardziej eleganckie ciuchy. Rzadko kiedy dało się zobaczyć kogoś w zwykłej koszulce i pomylić go ze studentem. Nie komentuje tego jednak dłużej, bo w pewnym sensie to może być po prostu taki styl ubierania. Nic więcej.
- Tak, twoja – uśmiecha się do niego lekko, ale zaraz robi minę zbitego psa. Nie zastanawiał się nad tym do końca. Przynajmniej nie tak świadomie. W co wierzył? W prawa natury? W boga? W Matrix? Kręci lekko głową zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie chce przecież zbyć go zwykłym „nie wiem”, bo przecież Su-Jin już się przed nim zabezpieczył. Zabrał mu tę kartę przetargową.
- Matrix jakoś do mnie nie przemawia – zaczyna po krótkiej chwili wahania. Do tego akurat doszedł podczas ich ostatniego spotkania. Była to ciekawa opcja, ale jakoś nie wszystko wydawało mu się logiczne. – Nie zastanawiałem się nad tym – przyznaje bez bicia. – Ja chyba po prostu wierzę, że każdy rodzi się z czystą kartką. Nie ma takiego kompletnie złego człowieka, są tylko ci którzy dokonali złych wyborów… tych, których życie do nich popchnęło – spogląda na niego i nabiera powietrza w płuca. – Złych w moim osobistym odczuciu. Możliwe, że oni tego tak nie postrzegają – przyznaje po chwili zastanowienia. – Wierzę, że każdy jest ważny. Lubię zarażać ludzi uśmiechem… bo mam wrażenie, że bez niego życie byłoby niezwykle trudne i nie do zniesienia – przyznaje uśmiechając się do niego. – Prawa natury… no niby też mają sens, ale potem rodzi się mężczyzna, który nie czuje się mężczyzną, więc i prawa natury zawodzą od czasu do czasu. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. No bo, gdyby nie zawodziły to nie byłoby teraz tylu takich przypadków – zaciska delikatnie pięści.
– Nie wierzę w boga – zagryza mocno wargi. – Bo jeśli ten by istniał to byłby cholernym hipokrytą. Takim bezwzględnym egoistą, który zamyka oczy na cierpienie innych ludzi i dlaczego? Bo to cierpienie ma jakiś cel? Jest próbą? Próbą czego? – kręci przy tym lekko głową. – Nie wierzę, że mógłby istnieć ktoś taki – dorzuca jeszcze i wypuszcza powietrze z płuc przez moment milknąć. Zastanawia się jeszcze chwilę nad tym pytaniem i w końcu wzrusza ramionami. – Ostatnio jedyną myślą jaką mam to przeżyć. Każdy kolejny dzień. Przeżyć i iść do przodu, bo kiedyś będzie lepiej – kończy jeszcze, znów na niego spoglądając. Nie wie, czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje Su-Jina, ale lepszej nie znajduje. Uśmiecha się do niego szczerze.
Usuń- Moja kolej – stwierdza, ciesząc się że chwilę odetchnie. – Jak sobie radzisz z rutyną w życiu? Czy to nie staje się nudne w pewnej chwili? Robisz to co lubisz, ale przecież właściwie co roku musisz wykładać to samo… jak to się dzieje, że ci się to nie nudzi?
Felix
- Nie, religia chyba nie jest dla mnie – odpowiada na wiadomość o buddyzmie. Ten też traktuje niczym religię. Na dodatek główna jego teza to cierpienie, a on ma dość cierpienia jak na jedno życie. Zdecydowanie kręci przecząco głową. Nie, buddyzm odpada. Wyłącza się na moment, kiedy Su-Jin opowiada o innych założeniach buddyzmu, o tym do czego on dąży. Jego myśli zostają przy tym cierpieniu i sam siebie przekonuje, że to nie jest dla niego.
OdpowiedzUsuń- Poczytam o tym – kapituluje jednak, bo żeby coś odrzucić musi mieć o tym choćby podstawową wiedzę. Aby mieć pewność, że coś mu się nie podoba musi poznać temat, a na tę chwilę wie tylko tyle co właśnie usłyszał. No i jeszcze widział te charakterystyczne posągi, które chyba każdy kojarzy. Niezbyt wiele, żeby móc z całą mocą odrzucić religię.
- Ale jeśli wciąż się uczysz i poznajesz coś nowego to wcale nie popadłeś jeszcze w rutynę – zauważa, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Zaczyna rozumieć dlaczego mężczyzna odnalazł się w Woodwick. Tu jest spokojnie, może nawet czasami zbyt spokojnie. – Dlaczego nie lubisz niespodzianek? – pyta zanim zdoła się powstrzymać. O ile może zrozumieć tę niechęć do chaosu tak niespodzianki kojarzą mu się z czymś dobrym. Zdarzają się też takie mniej przyjemne, ale to wyjątki potwierdzające regułę. – Niespodzianki potrafią być fajne – zapewnia go. – Jeśli pochodzą od ludzi których znamy i ich kochamy – dodaje taki warunek. – A chaos… - zastanawia się na głos. – Znaczy znowu jeśli chaos sprowadza na nas ktoś, kogo uwielbiamy to też może być przyjemnie, co nie? – spogląda na niego jakby ten był wyrocznią, po czym wzrusza ramionami. – Dobra, wiem… za dużo warunków musi być spełnionych żeby było dobrze – zgadza się z nim zanim ten zdoła cokolwiek powiedzieć.
Po raz pierwszy żałuje swojego pomysłu grania w tę grę, kiedy z jego ust bezwiednie pada odpowiedź na pytanie Su-Jina.
- Przed tatą.
Za późno orientuje się co właśnie powiedział i milknie, nie rozwijając tematu. Zaciska mocno pięści i kręci przecząco głową.
- Znaczy… - odchrząka chwilę później, pospiesznie szukając czegoś czym mógłby załagodzić całą sytuację. – Znaczy sam jestem sobie winien – rzuca zaraz, obciągając mocniej rękawy swojej bluzy. – Nie jestem wystarczająco dobry – dodaje zaraz, a potem zerka gdzieś w bok. – Nie jest źle, po prostu jestem za słaby – dorzuca jeszcze i śmieje się pod nosem. Jakoś tak pogrąża się z każdym słowem. Dociera do niego, że z tego chlapnięcia nie ma dobrego wyjścia. Zaciska więc mocno wargi i wpatruje się intensywnie w tęczówki mężczyzny.
- Mój ojciec ma problem z alkoholem – wyjaśnia, zbierając się na tyle szczerości na ile go stać. – Zdarza się, że jest po nim agresywny… - zagryza mocno wargi, trochę mijając się tu z prawdą. – Ale daję radę. Czasem tylko ciężko przetrwać od pierwszego do pierwszego – śmieje się lekko. – Dlatego chcę po prostu żyć z dnia na dzień, bo skoro dziś jest słabo to jutro może będzie lepiej co nie? – pyta go cicho i odchyla na chwilę na krześle. Ta gra zaczyna go trochę przytłaczać.
- Dlaczego nie lubisz ludzi? – odbija piłeczkę na kort Su-Jina. – To tylko moja obserwacja – dodaje zaraz, żeby ten nie poczuł się aż tak urażony. – Unikasz ich jak ognia, sprawdzałeś czy nikogo nie ma jak wychodziłeś z sali, nosisz rękawiczki chyba bojąc się że przypadkiem kogoś dotkniesz… jakbyśmy parzyli – spogląda na niego z zaciekawieniem.
Felix
— Tak. Myślę, że… myślę, że to dobry pomysł — stwierdza nieco niepewnie, choć doskonale wie, że nie ma teraz innego wyboru, bo wycofanie się oznaczałoby tchórzostwo.
OdpowiedzUsuńConvalliana zaczyna myśleć o tym, że wobec tego wszystkiego, wobec tego, kim była, właśnie ten moment wydawał się najstraszniejszy. Eteryczne poruszenie jej pięknego, smukłego ciała wywołuje w niej pewną słabość – odkrywa przez to strach, nad którym do tej pory udawało jej się zapanować. Uciekając od Earla, obiecała sobie, że nigdy więcej nie znajdzie się w takiej sytuacji – że już nikt nigdy nie będzie miał jej w ten sposób, co ten obrzydliwy człowiek, aż w końcu doszło do tego, że zamknęła się dobrowolnie w klatce własnych emocji.
Bo jak inaczej miałaby wyjaśnić to, co się działo? I to, co czuła? Czy nie było to jej więzienie – więzienie zbudowane z uczuć i pewnych nadziei, szans, ale czy wobec tego nie podejmowała też ryzyka? Ryzyka tak wielkiego, aby to wszystko stracić?
Przytakuje jego słowom, wiedząc, że to, co zaplanował było dość… nieprzewidywalne. Su-Jin nie znał Earla i tak naprawdę nie wiedział, do czego ten człowiek był zdolny – co umiał i wiedział. Convalliana zdawała sobie sprawę z piekielnego intelektu Earla, a także doświadczenia, które zdobył, zabijając wiele istot nadnaturalnych. Widziała jego blizny i szramy – widziała ciało, które mogło sugerować naprawdę wiele, choć nigdy o to nie pytała. Nie odważyła się nawet poruszyć tego tematu, chyba za bardzo bojąc się, co może usłyszeć. W jakimś sensie powinna być mu wdzięczna – wdzięczna za to, że nie postanowił jej zabić od razu; że dostrzegł w niej coś, co chciał zachować i oszlifować przez swoje szorstkie, brutalne dłonie. Gdyby nie to, że tego pragnął, zapewne już dawno by nie żyła – nie byłoby niczego. Ani jej. Ani sklepu. Ani zapachów, eterycznej poświaty i sensualnej energii.
—Tak, masz rację. Earl nie jest zwykłym śmiertelnikiem. Pewnie wykorzystałby wszystko, aby dowiedzieć się o tobie jak najwięcej. Być może nawet zrozumiałby to, czym jesteś… — przyznaje szczerze, cicho. Spogląda w jego stronę, kiedy wspomina o tym, że zrobiłby to jeszcze raz; że zaryzykowałby i poniósł odpowiednio wysoką cenę, byleby dać jej wolność, coś sprawia, że ciężko jej złapać oddech.
Czuje się tym przytłoczona: jego słowami, wyznaniem i tym, że był gotów zrobić to wszystko tylko i wyłącznie dla niej. Przełyka z trudem ślinę i akceptuje to wszystko: to, że Su-Jin postanowił zmienić jej życie. Być może powinna się o to złościć, wściekać i warczeć, że niepotrzebnie się wtrącał; że niepotrzebnie zrobił cokolwiek, bo przecież nigdy o to nie prosiła, ale w jakiś sensie rozumie jego uczucia – rozumie, że nie chodziło o coś pustego czy o jakąś próbę sił.
— Jeśli kłamiesz, to cię zabiję — odzywa się poważnym tonem, który miał brzmieć jak groźba, ale jest w tym coś miękkiego. Coś dziwnie rozkosznego.
Czuje jego palce przy swojej szyi i drży delikatnie, nie mogąc się przed tym obronić. Jej ciało reaguje niemal od razu, a Convalliana próbuje uspokoić oddech – doskonale wie, że gdyby naprzeciwko niej był ktoś inny niż Su-Jin, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie byłoby słów, a jedynie gesty rąk, ruchy bioder – pozbyłaby się w czasie seksu wszystkich emocji, aby tylko osiągnąć spełnienie; aby tylko bezdusznie zgarnąć dla siebie orgazm i odurzającą przyjemność.
Dlatego też łapie jego dłoń, wiedząc, że nie może poddać się instynktom; że nie może po prostu wziąć tego, co jej zdaniem byłoby teraz najlepsze i najbardziej oczyszczające – przełyka pewne rozdrażnienie tym wszystkim, a kiedy chwyta jego rękę, odsuwa jego palce od swojej szyi i wstaje z kanapy.
Usuń— Skoro potrzebujesz odpocząć, powinieneś się wyspać… — Wciąż trzyma jego dłoń, a potem delikatnie za nią ciągnie, żeby wstał.
Kiedy w końcu opada w pościel, czuje własne zmęczenie: czuje jak mokre ma oczy i jak ciężkie są jej powieki; jak kruche wydaje się teraz jej ciało, niemal zmiażdżone przez emocje, które próbuje rozgryźć, przypasować. Wtula policzek w poduszkę i bierze oddech, opierając dłoń o tors Su-Jina, który leży obok – jej palce zatrzymują się przy jego sercu i to zupełnie jej wystarcza.
CONVALLIANA
Czuje jego oddech i ciepło – czuje, jak blisko jest Su-Jin, a to sprawia, że mimowolnie się uśmiecha. Delikatnie, leciutko, a potem pozwala sobie odpłynąć – umknąć w oniryczny świat tego, co znane i nieznane, ale sen nie jest snem, który kreuje. Wszystko wydaje się puste, zupełnie jakby jej moc w ogóle nie docierała do jałowego podłoża podświadomej egzystencji. Ta zostaje wyłączona, odcięta.
OdpowiedzUsuńJej sen wydaje się trwać, zupełnie jakby dotknięta zaklęciem, klątwą – oddycha głęboko, nie rusza się i trwa, jak piękna, woskowa rzeźba; jak ciało przykryte jedynie szkłem, aby móc je podziwiać, bo choć blade, to wciąż urzekające; wciąż miękkie i uroczo zniewalające.
Wyczuwa ruch – męska dłoń wędruje po jej talii, a potem zostaje przyciągnięta do czyjegoś torsu. Czuje bijące od skóry Su-Jina ciepło, żar, który oblewa też jej ciało. Wypuszcza z ust ciche, mamroczące westchnięcie i otwiera oczy tylko po to, aby je zaraz zamknąć, gdy zostaje niemal oślepiona przez słońce. Jest zbyt jasno.
Su-Jin wtula się w jej policzek, dotyka ustami jej żuchwy – czuje jego dotyk przy swojej skórze, a kiedy zaczepnie trąca językiem kącik jej ust, to wywołuje w niej cichy śmiech.
— To twój sposób, żeby mnie obudzić? — odzywa się, a jej głos jest cichy i lekko zachrypnięty. — Jeśli tak, powinieneś robić to częściej.
Wyciąga dłoń, aby dotknąć palcami jego twarzy – dotyka męskiego policzka i czule głaszcze skórę, by zaraz potem odwrócić się w jego stronę. Dopiero wtedy otwiera oczy i mruga kilka razy. W szmaragdowych tęczówkach odbija się coś łagodnego i zupełnie innego niż wczoraj. Nie ma łez ani niczego, co mogłoby je sugerować – jest tylko świeża zieleń, upajająca, cudowna zieleń.
— Zapewne jest już dość późno — mruczy krótko i wyciąga szyję, by móc sięgnąć ustami do jego ust.
Wczoraj nie chciała przedłużać kontaktu fizycznego, sądząc, że koniec końców ulegnie pokusie, ale teraz, gdy był tak blisko, gdy miała szansę posmakować jego warg w porannym muśnięciu, poddaje się tej zachciance.
Pogłębia nieco pieszczotę, wyciąga dłoń, aby móc przesunąć palcami po jego szyi, obojczykach i klatce piersiowej – czuje jego gorącą skórę. Czuje to wszystko tak wyraźnie, że przez moment jest zupełnie odurzona tym doświadczeniem – jego skórą.
— Wiesz, że cię potrzebuję, prawda? — mamrocze, dociskając czoło do jego czoła, a zaraz potem zahacza ustami o jego dolną wargę i brodę; oddycha jego ciepłem, jego zapachem. Oddycha bliskością kogoś bliskiego; kogoś, kto jest dla niej ważny. Najważniejszy.
Wolno, ostrożnie i z czułością ucieka ustami do jego szyi – muska skórę, wystawia język i znaczy drogę aż do obojczyków. Upaja się tym momentem; tym, że może być tak blisko. Jej dłoń mknie przez odkryty tors aż do opatrunku, a wtedy Convalliana odsuwa się delikatnie i szuka zamglonym spojrzeniem jego spojrzenia – szuka czegoś, co pozwoliłoby jej wrócić do tego, co teraz.
Zwilża językiem dolną wargę i przygryza ją delikatnie, czując, że chętnie posmakowałaby również jego brzucha i równie chętnie poszłaby o krok dalej. Bierze oddech, a potem zerka w stronę opatrunku.
— Jak się czujesz? — pyta, zaczesując włosy i wstaje z łóżka, żeby móc się nieco zdystansować. Sięga też po telefon komórkowy i zasłonia okno.
Kiedy jej się to udaje, pokój pogrąża się w lekkich ciemnościach – wciąż jednak widać zarys łóżka i wszystkiego wokół, więc Convalliana jedynie przeciąga się i odblokowuje swój telefon.
— Jest trzynasta — dodaje, zerkając w stronę Su-Jina. — Miałeś jakieś zajęcia rano?
Nie może sobie przypomnieć, czy cokolwiek wspominał o wykładach. Marszczy się lekko, a potem odkłada komórkę i zbliża się do łóżka.
— Mam nadzieję, że nie będziesz miał problemów w pracy — odzywa się nieco niepewnie. — I tak musiałeś już pracować zdalnie, bo do ciebie przyszłam i okazałam się jednym wielkim problemem, którego nawet nie chciałeś — dodaje z westchnięciem. — Jak jakaś przybłęda, którą przygarnąłeś.
UsuńPrzechyla delikatnie głowę i uśmiecha się mimowolnie, pochylając się, żeby móc sięgnąć ustami do jego ust. Nie może się przed tym powstrzymać.
— Ale w końcu jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś — wytyka mu, łapiąc jego spojrzenie w swoje szmaragdowe oczy. Zaraz potem prostuje się i zawija kosmyk włosów za ucho, wiedząc, że nie może ignorować tematu Earla i wczorajszej rozmowy.
Przez moment zastanawia się, czy jeśli uparcie milczałaby w tej sprawie, to czy Su-Jin jakoś by zareagował, a może stwierdziłby tylko, że to nie był dobry moment?
— Co do Earla… pojedźmy tam wieczorem. — Odsuwa się o kilka kroków i opiera tyłek o parapet okna. Nie patrzy już w stronę wampira, a wbija wzrok w podłogę. — Muszę się przygotować.
CONVALLIANA
To, co powiedział, to co oznajmił, podsycając swój ton lekkim rozbawieniem, sprawia, że delikatnie się uśmiecha – czuje też dziwne poruszenie, ścisk w klatce piersiowej; dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa i łaskocze nerwy. Zatrzymuje się przy zwieńczeniu ud, porażając swoją intensywnością. Nagle Convalliana czuje własne podniecenie – podniecenie tym, że lubił jej smak; że lubił być tuż obok; że bezsprzecznie przepadł dla ich wspólnych poranków, zupełnie jak ona.
OdpowiedzUsuńPrzyznaje się do tego, że go potrzebuje – stwierdza tę oczywistość, choć do tej pory wcale tak nie było. Nikogo i niczego nie potrzebowała, bo nikt i nic nie było dla niej ważne. Liczyło się tylko jej dobro; była swoją jedyną sojuszniczką i wierzyła w to, że nigdy nie będzie inaczej.
— Zdecydowanie powinieneś załatwić sobie zwolnienie lekarskie — oznajmia i posyła mu przepraszające spojrzenie, nie do końca zgadzając się z tym, że to nie była jej wina.
Doskonale wiedziała, że jest inaczej – że wplątała Su-Jina w tę burzę, że wepchnęła go w ogień i kazała nauczyć się błądzić w płomieniach, nie mówiąc niczego więcej. Wiedział tylko to, co odważyła się powiedzieć, a mimo to w jakiś sposób jej zaufał i ruszył w stronę Earla, zupełnie się dla niej poświęcając. Ciężar tego gestu wydaje się przytłaczający – wydaje się szczypać w każdy policzek jak mróz podczas najsroższej zimy. Convalliana wie, że nigdy nie będzie w stanie się za to odwdzięczyć – że nigdy nic nie będzie tak ważne, tak przejmujące.
— Sugerujesz, że jestem kotem? — Uśmiecha się mimowolnie i potrząsa głową. Mierzy jego sylwetkę spojrzeniem.
Być może kryło się coś w jego słowach, bo gdy tylko był blisko, pragnęła, aby znalazł się jeszcze bliżej. Aby oddał jej całą swoją uwagę; aby zrobił wszystko, byleby przekroczyć granicę i zniszczyć dystans. Pragnęła oddychać jego oddechem, pragnęła rozkoszować się ciepłem, dotykiem – delikatnym jak trzepot skrzydeł motyla dotykiem, którym studiował jej ciało i skórę. I choć nie był pierwszym, który dostrzegał w niej coś pięknego, to pod jego palcami czuła się jak najszczersze złoto; jak najwartościowszy obraz i Convalliana zdaje sobie sprawę, że jego gesty i jego miłość nadają jej znaczenia – że wobec tego staje się kompletna.
Wysłuchuje wszystkiego, przeczesuje włosy i bierze oddech, czując jak delikatnie drży jej warga. Ignoruje to jednak – jeśli Su-Jin był w stanie zaryzykować, to ona nie może teraz stchórzyć. Byłoby to głupie. Byłoby to wyjątkowo egoistyczne i złe, dlatego decyduje się podążać za czymś, co miało dać jej wolność; odważnie wyciąga po to rękę, chcąc to zakończyć. Chcąc pozbyć się tego, co zawsze wprawiało jej ciało w paraliż – zapomnieć, pogrzebać przeszłość i wyciągnąć twarz w stronę słońca, by tym razem prawdziwie móc poczuć ciepło jego promieni, jego muśnięcia, jego tańczące przy jej skórze drobinki.
— Po prostu bądź tuż obok — odpowiada nieco drżącym głosem, gdy Su-Jin pyta, czy może jej jakoś pomóc. — Niczego więcej nie oczekuję.
Uśmiecha się do niego blado, a kiedy wspomina o amulecie, przytakuje niemo. Nie dyskutuje, wiedząc, że Su-Jin i tak pewnie zrobiłby dla niej to świecidełko. Był uparty – prawie tak uparty, jak ona, i chyba tę cechę pokochała w nim jako pierwszą.
Gorąca kąpiel sprawia, że jej skóra wydaje się pełniejsza, bardziej wyrazista, a przy tym znacznie bielsza. Wciera w ciało waniliowy olejek, który delikatnie zabarwia fakturę – teraz jej skóra wygląda jak muśnięta przez promienie księżyca. Jest zimna, srebrna, odległa. Rezygnuje ze stanika, a ubiera jedynie koronkowe, czarne majtki i wybiera najbardziej seksowne pończochy – zakłada je i zahacza sprawnie. Wciąga jedwabną sukienkę – materiał jest płynny i wygląda jak czarny wodospad, który dotyka jej krągłości; który spływa po idealnym ciele, podkreślając perfekcyjność bioder, talii i dekoltu.
UsuńSukienka znacznie odkrywa plecy i jest rozcięta z przodu, przez co doskonale widać zarys małych, jędrnych piersi sukkuba.
Convalliana wykonuje makijaż – wydłuża jeszcze bardziej rzęsy czarnym tuszem, przyciemnia każdą z powiek i sięga po czerwoną pomadkę. Przygląda się jej przez moment, bierze oddech i dociska szminkę do ust, podkreślając perfekcyjne linie. Używa też perfum, które zrobił dla niej Su-Jin; gest, który sprawia, że czuje się jeszcze bardziej jego – niema wiadomość dla Earla, że dobrowolnie wybrała sobie właściciela.
Wsuwa stopy w wysokie, czarne obcasy i opuszcza w końcu łazienkę, przechodząc przez korytarz. Rozgląda się, aby złapać spojrzeniem Su-Jina, aż w końcu zatrzymuje się w salonie, dociskając do odkrytych obojczyków palce – czuje, jak szybko bije jej serce; jak niemal rozrywa jej klatę piersiową.
CONVALLIANA
Kiedy Su-Jin się pojawia, odwraca się w jego stronę i uśmiecha blado. Przyjmuje jego wzrok, chłonie to, co nie zostało wypowiedziane, sądząc, że w tej wersji jest dla niego idealnie piękna – że jest obrazem, który chciał studiować i którym chętnie ozdobiłby jakąś ścianę w domu.
OdpowiedzUsuńPozwala wampirowi zbliżyć się do siebie i objąć talię – jego ręce idealnie pasują do tego miejsca, zupełnie jakby zdążyły odcisnąć swoje ślady. Przymyka oczy w momencie, gdy panuje zupełna cisza; gdy słychać tylko jej oddech i jego oddech; gdy czuć tylko jej zapach i jego zapach. Convalliana czuje szybkie bicie własnego serca – czuje pewne poruszenie, niepewność, strach, ale przede wszystkim ciepło, które emanuje od mężczyzny. Opiera ręce o jego ramiona i delikatnie przesuwa ramionami po materiale jego golfa, biorąc oddech – próbuje w ten sposób wyciszyć każdą niepewność.
— Więc powinnam malować je tak częściej — odpowiada z lekkim uśmiechem, otwierając oczy i przygląda się jego idealnej twarzy.
Jej spojrzenie przesuwa się po skórze, liniach i wzniesieniach, chłonąc piękny obrazek; przez moment nie umie zrozumieć, dlaczego Su-Jin zdecydował się jej poddać; dlaczego uległ tym, kim była – dlaczego ją pokochał. Czuje dziwny ból w klatce piersiowej i mierzy się ze szyderczym głosikiem, który sugeruje, że wampir tylko udawał.
Przygląda się bransoletce, którą wręczył jej Su-Jin – amulet ochronny. Przytakuje jego słowom i wyłapuje jadeitowo-błękitną poświatę. Było w niej coś pięknego i niezwykle zimnego.
— Dziękuję. — Przesuwa palcami po osobliwej biżuterii i przez moment czuje pewien ciężar, zupełnie jakby wewnętrznie buntowała się przeciwko temu, co się dzieje. Zupełnie jakby wcale nie chciała, aby Su-Jin jeszcze bardziej się wtrącał; aby jeszcze bardziej się narażał, ryzykował. Przełyka nieswojo ślinę.
Czuje jego spojrzenie przy sobie, a zaraz potem za jego spojrzeniem podąża również dotyk – jego palce dotykają jej skóry. Trzyma wysoko podbródek, drżąc wraz z tym gestem i poddaje się wszystkiemu, co robił – zerka w stronę swojego dekoltu, omiatając spojrzeniem blady ślad po malince. Przymyka oczy w momencie, gdy Su-Jin przesuwa ustami po jej szyi – to wywołuje w niej kolejny dreszcz, tym razem intensywniejszy i dużo bardziej pierwotny.
— I to mi wystarcza — odzywa się szeptem, słysząc jego wyznanie, a potem łapie się jego ramion, gdy czuje jego kły. Z jej ust ucieka ciche, słodkie westchnięcie – chciałaby więcej. Więcej i mocniej. Chciałaby poczuć się odurzona i zniewolona, całkowicie ulec jego dłoniom i instynktowi, ale Su-Jin się odsuwa, a ona wpatruje się w jego usta – i kiedy się oblizuje, Convalliana próbuje powstrzymać się przed głuchym, rozdrażnionym jęknięciem.
Sukkub rozgląda się wokół, za każdym razem wracając wzrokiem do domu, który stoi gdzieś wśród drzew i traw – zupełnie zawieszony i zamknięty w czasie, o którym nikt nie słyszał. Convalliana jest w stanie wyczuć słabe wibracje zaklętych przedmiotów, a także zapach Earla – zapach, który wywoływał w niej obrzydzenie.
— Myślę, że koniec końców i tak zrobiłby wszystko, aby być blisko mnie — oznajmia rzeczowo i choć jej słowa mogłyby brzmieć dość romantycznie, nazywając miłość mężczyzny i jego poświęcenie, to wcale takie nie były. Kryło się w nich wiele żałosnych, ciężkich emocji; obsesyjna miłość i brutalność.
Patrzy po ścianach, sunie wzrokiem po podłodze i mimowolnie czuje się tym przytłoczona. Przytakuje wolno, a potem idzie przed siebie, zagląda do pomieszczeń, a stukot jej obcasów odbija się upiornym echem – to wywołuje w niej nieprzyjemny dreszcz, zupełnie jakby obawiała się zostanie za to ukarana. W którymś momencie umiała ruszać się tak, żeby nie wywoływać żadnego dźwięku. Wierzyła w to, że będąc cicho, cichuteńko, zniknie, a jeśli zniknie, Earl nigdy jej nie znajdzie.
— Tak — odpowiada krótko. — Chcę… chcę go zobaczyć — dodaje, prostując się jeszcze bardziej. Mimowolnie zaciąga kosmyk włosów z ucho i poprawia bransoletkę, którą dał jej Su-Jin, mając nadzieję, że tym razem nie wydarzy nic złego; że Earl umrze, sczernieje.
W piwnicy jest duszno i wszędzie czuć odurzający zapach paskudnej magii. Gdy pomieszczenie oblewa światło gołej jarzeniówki, Convalliana cofa się o krok, widząc Earla w klatce – ten dyszy ciężko, jest obrzydliwie spocony. Cuchnie wymiocinami i szczynami, a przy ustach majaczy obłąkany uśmiech.
UsuńPróbuje się nie trząść, gdy Earl wbija w jej sylwetkę swoje spojrzenie – przesuwa wzrokiem po jej ciele, a ona czuje, jakby robił to też rękoma i językiem. Ma ochotę skulić się w sobie i uciec, ale jedynie zbliża się i pochyla nieco, aby móc spojrzeć mężczyźnie w twarz.
— Więc w końcu się widzimy, laleczko. — Earl oblizuje dolną wargę i śmieje się krótko. — Wiedziałem, że twój piesek tutaj przyjdzie i że weźmie cię ze sobą — kontynuuje śmiało — więc jesteście kurewsko przewidywalni.
Convalliana milczy.
— Pamiętasz, co mówiłem o przewidywalności? — pyta tonem surowego nauczyciela, a kiedy sukkub zdaje sobie sprawę z jego słów, jest już za późno.
Earl wypowiada łacińską sentencję i w końcu zbliża się do krat, a wtedy uśmiecha się przerażająco, a wokół bucha ogniem – ciemna mgła obejmuje piwnicę, goła żarówka pęka nagle. Szkło odbija się wokół, a z ciemnych zakątków zaczynają wypełzać szkaradne stwory podobne do demonów, z tym że o wiele mniej mądre – to kukły Earla, który teraz opuszcza klatę i prostuje się, łapiąc Convallianę za szyję.
— Myślisz, że możesz robić to wszystko i oczekiwać, że będę tutaj czekać aż mnie zabijesz? — syczy i odwraca jej głowę w stronę Su-Jina, który zostaje otoczony przez cztery piekielne ogary. Zbliża usta do jej policzka i wyciąga język, aby posmakować jej skóry. Wydaje przy tym z siebie euforyczny jęk. — Przecież oboje wiemy o tym, że chcesz do mnie wrócić. Że to ja cię kocham, prawda? Zawsze tego chciałaś, laleczko. Tego, żeby ktoś cię pokochał. Dlatego tutaj jestem.
Convalliana nie rusza się przez moment, jest sparaliżowana – kątem oka spogląda w stronę piekielnych, warczących ogarów, a potem z impetem odpycha się od męskich rąk i używa demonicznych mocy. Earl otwiera szerzej oczy i jest w stanie rozdzawić tylko usta, bo zaraz potem jego ciało odbija się o ścianę.
Sukkub kaszle cicho, gdy mgła zaczyna być coraz bardziej gęsta – wyczuwa w niej coś słodkawego. Trucizna? Zasłania twarz ramieniem i podąża w stronę Su-Jina, ale wtedy zostaje odciągnięta przez demona, którego wezwał Earl – ogromne monstrum dyszy ciężko, sapie, śliniąc się i trzyma w potężnych łapskach topór. Ryczy głośno, a Convalliana wydaje z siebie zduszony jęk, gdy potwór wbija w jej plecy pazury i przyciska do zbutwiałych desek.
Sukkub warczy głucho, wściekle, ignorując ból, a zaraz potem zmienia formę – z głowy wystaje para rogów, skrzydła rozkładają się gwałtownie, a ogon przecina powietrze jak gradobicie strzał. Używa swojej siły i mocy – uwalnia się spod pazurów monstra, a wtedy rusza w jego stronę, wzlatuje i niemal prycha, gdy ten wyrzuca z siebie ognisty oddech. Convalliana wydłuża pazury i doskakuje do pyska potwora, aby wbić je w jego oczy – wokół odbija się wrzask, bolesny skowyt.
— Gdzie jest Earl?! — krzyczy w stronę Su-Jina, próbując cokolwiek dostrzec w czarnej mgle. Kiedy coś się porusza, Convalliana rusza za tym ruchem.
CONVALLIANA
Convalliana ma wrażenie, że wszystko zwalania – że świat nagle kurczy się i staje się momentalnie tak mały, jak piwnica. Kaszle ponownie, zaciąga się słodkawą mgłą i cofa się, gdy Su-Jin dopada do monstrum, którego pozbawia łba – przełyka szybko ślinę, czując promieniujący ból w plecach; pazury demona rozorały jej skórę i zniszczyły tył sensualnej kreacji, ale teraz nie wydaje się to ani trochę ważne. Później przejmować się będzie ranami i sukienką.
OdpowiedzUsuńGdy Su-Jin wskazuje jej drogę, rzuca w jego stronę krótkie spojrzenie – upewnia się, że wampir nie jest ranny i kiedy ma tę pewność, rusza przed siebie. Przedziera się przez mgłę i lekko zasłania się skrzydłami, by wdychać jak najmniej mgły.
Nie zastanawia się, co dzieje się wokół – chodziło tylko o to, aby złapać Earla. Mężczyzna nie mógł uciec – nie teraz, nie tym razem, gdy odważyła się tutaj przyjść; gdy Su-Jin zaryzykował i był tuż obok.
Coś się jednak zmienia; materia przyjmuje inną formę i Convalliana to wyczuwa. Marszczy nos, rozglądając się wokół – nagle zaczyna widzieć o wiele więcej. Pozbawione źródła światło jest czymś, co pozwala jej pewnie stawiać krok za krokiem; pozwala dostrzec to, czego nie widziała – dostrzega krew i trzewia; doskonale zdaje sobie sprawę z masakry. Z tego, że mała, mroczna piwnica została doszczętnie zbrukana.
Dzieje się jednak coś jeszcze – Convalliana opuszcza skrzydła i wbija wzrok w kolczaste pnącza, które nagle wyrastają; które łapią żywych jak trupie macki. Ogląda się za siebie, by spojrzeć w stronę Su-Jina. Chce coś do niego krzyknąć – powiedzieć coś, cokolwiek, upewnić się, że jest w porządku; że wciąż jest tuż obok. Nagle czuje paraliżujący strach przed tym, że wampir znów zrobił coś, czego nie powinien – że znów się dla niej poświęcił.
Earl wrzeszczy wściekle i próbuje się wyszarpać, ale wtedy pnącza coraz bardziej się zaciskają – niemal czuje, jak kolce wbijają się w jego szkielet, co sprawia, że nieruchomieje. Spogląda w stronę Convalliany – tak pięknej i przerażającej. Jego laleczka, jego piękna laleczka o nieskazitelnie zielonych oczach, w których teraz nie dostrzega niczego.
Convalliana drży mimowolnie, czując lodowaty powiew, a kiedy wyczuwa obrzydliwy odór, jeszcze bardziej zaczyna panikować – wciąż patrzy też w stronę Su-Jina, obserwując, co się dzieje. Nie rozumie tego wszystkiego; nie rozumie, skąd wzięły się te przerażające byty i co musiał zrobić wampir, aby je przyzwać. Ile musiało to go kosztować?
Mimowolnie dotyka miedzianej bransoletki i pociera jej wierzch, a gdy Su-Jin się odzywa, a jego głos wydaje się tak nienaturalny i zmieniony – wtedy dociera do niej to wszystko. Cały ciężar tego, co zrobił. Przez moment czuje nawet strach przed jego potęgą – przed tym, co mógł zrobić, a czego jej nie pokazywał; że był równie demoniczny, jak demony z piekła, które opuściła, a jednocześnie zbyt niewinny i czysty.
Odwraca wzrok, a potem dopada do Earla i przyciska mężczyznę do desek. Łapie w dłonie jego twarz, przygląda się jej obrzydliwym rysom, zagląda do obrzydliwych tęczówek i sunie wzrokiem do równie obrzydliwych ust. Przechyla delikatnie głowę i uśmiecha się z pobłażaniem – nie wie, czy to z powodu tego, jak bardzo pozwoliła sobie być żałosną czy może dlatego, że Earl był teraz równie żałosny, jak ona.
— Wcale nie musisz tego robić… możemy wrócić do domu, zacząć od nowa… — odzywa się człowiek, przyglądając się idealnej twarzyczce sukkuba. Jego głos w końcu zaczyna drżeć; w końcu dostrzega w Convallianie jej naturę drapieżnika; w końcu dostrzega jej bezwzględną potęgę.
Trzyma podbródek wysoko i przesuwa jednym z opuszków po linii żuchwy Earla.
— Muszę — stwierdza słodkim, upajającym głosem. — Doprowadziłeś do tego wszystkiego. Zmusiłeś mnie do tego, a teraz, gdy nie możesz się bronić, wydajesz się naprawdę… mały. Słaby. — Patrzy mu prosto w oczy i dociska pazur do jego ust, aby uciszyć mężczyznę, gdy ten próbuje coś powiedzieć.
— Umrzesz tutaj — wyznaje intymnie, niemal erotycznie, niemal jak czuła kochanka. — Pozdrów ode mnie Amona.
Earl, słysząc imię demona, wrzeszczy jeszcze bardziej – w końcu rozbrzmiewają też jego błagania i skowyt, ale Convalliana nie słyszy niczego. Wbija paznokieć w jego brodę i tnie skórę, nie reagując, gdy Earl niemal piszczy i próbuje się wyrwać – wycina wzór: okrąg imitujący węża, który sam się zjada, a w środku konwalie, księżyc i jego fazy. Po lewej stronie pusty kielich, a po lewej – pełny. Zaraz pod spodem pisze Convallaria. To był pierwszy raz, gdy używała swojej demonicznej pieczęci – to pierwszy raz, kiedy składała ofiarę z ludzkiej duszy innemu demonowi, ale Convalliana doskonale wie, kto powinien zająć się Earlem. Doskonale wie, kto zatroszczy się o jego cierpienie przez wieczność, bo jej zemsta miała trwać tak długo, jak istnieć będzie piekło – tak długo, aż wszechświat zniknie, tak długo, aż przyjdzie moment, w którym byłaby w stanie wybaczyć Earlowi to wszystko – ale ten szczególny moment nie miał nigdy nadejść.
UsuńKiedy krwawa pieczęć jest gotowa, znak wypala Earlowi skórę, a potem znika – wtedy Convalliana z impetem przebija pierś mężczyzny i wydaje z siebie wrzask, który łączy w sobie pisk, skowyt. Krzyk zranionego zwierzęcia; krzyk zwierzęcia, któremu udało się uciec; krzyk łamanych krat, krzyk skostniałego, wyimaginowanego więzienia i moment zatrzymania.
Dyszy ciężko, a potem odsuwa się o krok i obserwuje, jak ciało śmiertelnika wiotczeje. Czuje własne drżenie – jest rozdygotana. Przeciera zakrwawionymi dłońmi swoją twarz i jęczy z obrzydzeniem, czując w ustach słone łzy.
To koniec.
To naprawdę koniec.
Czuje ciepłą dłoń przy swoim ciele – czyjeś palce dotykają jej ramienia, więc odwraca się wolno, niemal mechanicznie. Jej zielone oczy są teraz ogromne, błyszczą nienaturalnym światłem, wydają się dwoma wszechświatami. Dolna warga sukkuba drży – całe jej ciało drży.
Zbliża się do Su-Jina, łapie za jego kark i zmusza do tego, żeby się pochylił. Dociska czoło do jego czoła, przełyka ślinę i pyta szeptem, niemal niemo:
— Powiedz, że wszystko jest w porządku. Że naprawdę tutaj jesteś...
CONVALLIANA
Przygląda się jego twarzy i oczom, zupełnie stracona, zupełnie zahipnotyzowana, wolna, upita wolnością – pozwala, aby Su-Jin dotknął jej twarzy i starł łzy. Czuje jego pazury przy skórze i nie obawia się, że zostanie skrzywdzona.
OdpowiedzUsuńZamyka cały swój wszechświat w jego tęczówkach, w jego osobie i uczuciach – buduje coś nowego, lepszego, porzuca dawne życie i to, co wydawało się zepsute, sczerniałe. To koniec. Convalliana doskonale to czuje – Earl przepadł, a ona zdecydowała się rzucić w przepaść. Tym razem nie rozbiła się jednak boleśnie o skały.
Wsłuchuje się w jego głos i przytakuje wolno. Pociera czołem czoło Su-Jina, czując, jak beznadziejnie zakochana jest w kimś, kogo nie do końca znała – w kimś, kto był skomplikowanym bytem, a wiązanie się z takowym nie mogło przynieść niczego dobrego. Mimo to jednak Convalliana poświęciła się tej relacji, zaangażowała się – odnalazła swój spokój i przekroczyła granicę, aby zerwać owoc z drzewa poznania; z drzewa zła i dobra, a popełniając ten grzech, doskonale wie, ile będzie ją to kosztować.
Gdy Su-Jin głośno przyznaje: jesteś wolna, coś w niej pęka – coś sprawia, że słyszy dźwięk zrzucanych łańcuchów. To naprawdę był koniec; to naprawdę się stało.
Zamyka oczy w momencie, w którym wampir dociska usta do jej ust – w którym czuła pieszczota wyraża więcej niż wszystko, co możliwe; więcej niż słowa, więcej niż spojrzenie. Oddaje pocałunek z każdym muśnięciem, w tym groteskowo-makabrycznej scenerii i przesuwa dłońmi wzdłuż jego ramion – jej pazury zahaczają o materiał ubrania, a Convalliana przeciąga pieszczotę, pragnąć więcej. Słodkość jego ust wydaje się porażająco cierpka, zupełnie jakby łączył w sobie dwa różne bieguny. Trzy różne byty – wie o tym; wie i czuje.
Wydaje z siebie nieme sapnięcie, gdy Su-Jin się odsuwa, a jej spojrzenie kieruje się w stronę jednego z upiorów. Lustruje wzrokiem wygłodniałe duchy i gdy wampir odzywa się nienaturalnym głosem, który jest jej obcy – czuje wzbierający się po kręgosłupie dreszcz.
— Tak, wiem — odpowiada równie cicho. Wie, że trzeba pozbyć się wszystkiego; wszystkich śladów i tropów, wszystkich sekretów. Nikt nie mógł wiedzieć, co naprawdę się tutaj stało. To tylko kolejny pożar, kolejne nieszczęście.
Pozwala, aby Su-Jin złapał jej dłoń i wspina się po schodach, orientując się, że coś jest nie tak. Patrzy jak wampir opiera się najpierw o framugę, a później o ścianę – wydaje jej się to niepokojące.
— Pytasz mnie, czy wszystko w porządku, mimo że sam nie wyglądasz najlepiej? — W jej głosie słychać lekką irytację i niedowierzanie. — Dajesz mi coraz więcej powodów, żebym cię nienawidziła — dodaje bez emocji, choć w jej oczach widać troskę i strach; strach, który tym razem wcale jej nie paraliżuje.
Convalliana wie, co robić.
— Chodź, zaprowadzę cię do auta. — Zbliża się i zarzuca sobie jego ramię, a potem pozwala wampirowi oprzeć się o siebie. Jedno z jej skrzydeł asekuruje jego plecy.
Kiedy Su-Jin jest w aucie, sukkub mocno całuje jego usta, rzuca w jego stronę krótkie spojrzenie, które wyraża więcej niż Convalliana chciałby przyznać, i wraca do domu, aby zająć się tym wszystkim – to koniec, a skoro to koniec, nie było już niczego. Rozgląda się po pomieszczeniach i chwyta za skórzaną torbę: do niej wciska kilka tomów obitych w ludzkie skóry i parę wiekowych pergaminów. Convalliana nie jest głupia, żeby pozbywać się wiedzy – doskonale wie, że cokolwiek zapisano w księgach może być to przydatne. Nie przejmuje się nawet tym, że to rzeczy należące do Earla. Była niemal pewna, że je ukradł lub zdobył jakoś inaczej. Bardziej brutalnie. Krwawo.
Znajduje też kanister z benzyną i zaczyna polewać cieczą wszystko wokół, począwszy od piwnicy. Jej ruchy są szybkie, może trochę chaotyczne, zupełnie jakby chciała już stąd uciec, wydostać się – ogląda się kilka razy za siebie, aby mieć pewność, że auto wciąż stoi przed domem.
Wraca do samochodu, kiedy ogień zaczyna się rozprzestrzeniać; kiedy płomienie smagają szkielet, połykając całą konstrukcję. Obserwuje przez moment unoszący się dym – dym w czarnym i siwym kolorze. Zajmuje miejsce kierowcy i odgarnia z twarzy włosy – wydaje się brudna, spocona i zakrwawiona. Zmienia też formę – jest teraz ludzka, znów mała, krucha, niemal przezroczysta.
UsuńOdwraca głowę w stronę Su-Jina, a torbę z ukradzionymi rzeczami kładzie z tyłu.
— Wracajmy do domu — oznajmia, zerkając jeszcze w stronę ponurego domu; domu, który symbolizował jej wolność.
Pomaga Su-Jinowi wysiąść z auta, a potem dotrzeć do salonu – cały czas spogląda w jego stronę, a widząc, jak rozpalony jest, zaczyna wzbierać się w niej lęk. Gdy wampir zajmuje kanapę, ona gorączkowo chwyta za mały ręcznik, a potem zwilża materiał lodowatą wodą w łazience.
— Co się dzieje? — pyta, wracając do niego.
Dociska zimny okład do jego gorącego czoła. Lustruje wzrokiem męską twarz, próbując cokolwiek wyczytać z jego tęczówek. — Potrzebujesz energii? — Czule dotyka jego policzka i spina się mimowolnie, jakby spodziewała się najgorszego.
CONVALLIANA
— Trochę? — Spogląda po jego twarzy i wzdycha cicho, czując, że zaczyna panikować.
OdpowiedzUsuńTo nie tak miało się skończyć; nie tak to sobie wyobrażała, choć tak naprawdę w ogóle nie myślała o tym, co będzie później. Co stanie się, gdy Earl zniknie, a ona będzie… wolna. Nie musiała już uciekać, ukrywać się, przeprowadzać do kolejnego miasta, do innego domu. Wieczna tułaczka zakończyła się i Convalliana pierwszy raz nie wie, co powinna zrobić – czy w jakimś sensie to nie był jej cel? Ucieczka przed Earlem, przetrwanie, ale co dalej?
Pozwala mu mówić, wciąż przytrzymując okład przy jego czole. Próbuje zrozumieć to, do czego zmierzał, ale wydaje jej się to nieco abstrakcyjne, nieco skomplikowane, jednak zaczyna dostrzegać sens – czynnik, który rozróżnia dwie każdą z energii.
— Nów? — powtarza nieco mechanicznie, a potem marszczy się zdecydowanie i patrzy mu w oczy w momencie, w którym dociera do niej to wszystko. — Czyli chcesz mi powiedzieć, że się forsowałeś i ryzykowałeś, mimo że doskonale wiesz, że nie powinieneś tego robić?
W jej głosie słychać wyrzut i irytację.
— Może gdybyś miał tysiąc lat więcej — zaczyna mówić — to nie byłbyś tak lekkomyślny.
Nie wie, czy powinna być mu wdzięczna, czy raczej wyrzucić w jego stronę to, jakim idiotą był, nie wspominając jej o tym wszystkim; że zwierzał jej się dopiero teraz, gdy niebezpieczeństwo już minęło. A co, jeśli coś poszłoby nie tak, a on nie dałby rady? Czuje też, że Su-Jin wciąż nie wyznał jej wszystkiego – że wiele rzeczy przemilczał lub usilnie próbował ukryć. Convalliana nie wie, co byłoby gorsze.
— Myślę, że powinieneś być ze mną bardziej szczery — odzywa się. — Jeśli masz zamiar cokolwiek ukrywać… jak miałabym cokolwiek zrobić, żeby tobie pomóc? — pyta, a jej pytanie wydaje się gość głuche, takie, które odbija się echem od ścian i zapętla, wydając się nawiedzającym mieszkanie upiorem.
Koniec końców przytakuje jego słowom, wiedząc, że był świadom swojego stanu i wszystkiego, co robił. Szkoda tylko, że zachowywał się jak samolubny dupek i mówił jej o tym, co istotne dopiero po fakcie.
— Moja demoniczna energia powinna być dla ciebie o wiele wartościowsza — stwierdza, dlatego pozwala sobie zmienić formę.
Sukkub znów obnaża się w swojej pierwotnej wersji; z rogami, skrzydłami i ogonem, który chaotycznie trze powietrze, by wystrzelić i owinąć się wokół wampirzych palców przy prawej ręce. Convalliana zbliża się nieco, pochyla i dotyka męskiego policzka, obdarzając jego skórę czułą pieszczotą.
— Jak już odzyskasz siły — mamrocze w jego usta — zrobię ci taką awanturę za to, że znów coś przemilczałeś… będziesz spać w salonie przez tydzień, Cho. — Spogląda w jego oczy i nie uśmiecha się, choć w jej szmaragdowym spojrzeniu majaczy coś swawolnego; coś przewrotnego, co sugeruje, że jest nie aż tak zła, jak mogłoby się wydawać.
Sunie palcami po jego twarzy i linii żuchwy – zwilża językiem swoją dolną wargę i bierze oddech, by zaraz potem wypuścić tlen prosto w wampirze usta, oddając Su-Jinowi swoją energię. Jej dłoń umyka do jego karku, a paznokcie delikatnie wbijają się w skórę – Convalliana wciąż oddaje wampirowi swoją słodycz; coś, co smakuje jak białe kwiaty i miód, jak wanilia, jak coś piekielnie gorącego, a jednocześnie arktycznie zimnego.
UsuńSukkub pozwala sobie przedłużyć to wszystko – przeciągnąć oddech, wkładając w to więcej energii. Chce dać Su-Jinowi tyle, by ten poczuł się lepiej. By jego blady uśmiech nabrał kolorów.
Kiedy w końcu dociera do ostatecznej granicy i czuje szum w uszach, a w głowie zaczyna się kręcić, być dziwnie cicho i pusto, przestaje i jedynie dociska usta do jego ust w pocałunku, który wyraża pewną delikatność i nieśmiałość, w której Convalliana zamyka całe swoje życie.
Tak naprawdę nie wie, co teraz zrobić – jak poruszyć kwestię własnego życia. Krępujące ją łańcuchy opadły i mimo że w pewnym sensie odczuła ulgę, to przyszedł moment, w którym nie do końca wiedziała, czego oczekiwać. Czy po tym wszystkim, po tych tysiącach lat, które przeżyła, umiała być szczęśliwa?
CONVALLIANA
Musi się z nim zgodzić. Niespodzianki są bardzo stresujące. Tak samo, jak ta gra, którą sam zapoczątkował. Przybrała niezbyt ciekawy obrót. Przynajmniej dla niego. Uparcie trzymał dłonie pod biurkiem mężczyzny, skubiąc raz po raz swoje kciuki. Dla uspokojenia samego siebie. Skubie je zażarcie, gorączkowo szukając wyjścia z tej sytuacji. Zaciska mocno wargi słysząc łagodne słowa mężczyzny. Kręci przy tym przecząco głową.
OdpowiedzUsuń- Jestem – odpowiada, wbijając spojrzenie w swoje kolana. – Gdybym był silniejszy ojciec nie poszedłby w alkohol, po śmierci mamy… i innych – zagryza mocno wargi. – Gdybym był silniejszy, mógłbym mu wtedy pomóc. W tamtych chwilach. Mógłbym jakoś… - czuje jak dygoczą mu ramiona, więc wzmaga obdrapywanie lewego kciuka, byle tylko jakoś się uspokoić. Nie lubi wracać do tych wspomnień. Wielokrotnie je przerabiał.
Był jeszcze dzieckiem, gdy odeszła jego matka. Ot 10-letnim gówniarzem. Miała wypadek i zginęła na miejscu. To był pierwszy cios w jego ojca. Już wtedy zaczął pozwalać sobie na częstsze zaglądanie do kieliszka. Mimo to próbował. Próbował przez kolejne trzy lata. Kiedy Kathy skończyła lat 11, a on 13 ojca już nie dało się odratować. Najpierw stracił swą przyjaciółkę i partnerkę z pracy, a potem – dosłownie chwilę później – nowego partnera. Praca w policji była ryzykowna, ale Neil miał zwyczajowego pecha. Nie pozbierał się po drugiej utracie partnera i został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Emeryturę, którą zresztą przepijał co do grosza.
Co prawda nie jest głupi. Wie, że był zwykłym gówniarzem i niewiele mógł od siebie dać. Tak, zdaje sobie z tego sprawę, ale i tak wydaje mu się, że w tamtym okresie dał od siebie zbyt mało. Może nie pokazał jak bardzo mu na ojcu zależy, albo nie potrafił dostatecznie dobrze zająć się Kathy, nie wysprzątał dobrze mieszkania czy po raz kolejny przypalił jedzenie.
- Gdybym był silniejszy… - powtarza, unosząc wzrok na Su-Jina. – To może… może nie byłby w stanie mnie złapać i… - wstaje z krzesła, czując że robi z siebie po prostu głupiego durnia. Jezu, przecież trzymał się całkiem nieźle. Trzymał się w ryzach, starał się nie dawać po sobie poznać tego wszystkiego. A teraz? Każde słowo wywołuje u niego irracjonalny strach. Ma wrażenie, że zaczyna się dusić w tym pomieszczeniu. Podchodzi do niewielkiego okna i uchyla je, wpuszczając do środka trochę chłodnego powietrza. Nabiera paru głębokich oddechów i powoli wraca na swoje miejsce.
Chce mu się płakać z ulgi, kiedy Su-Jin odpowiada na jego pytanie. Nawet nie do końca zwraca na odpowiedź mężczyzny uwagę, przynajmniej dopóki ostatecznie nie odzyskuje oddechu. To wtedy zwraca większą uwagę na jego słowa. Dociera do nich ich sens, ale gdzieś tam wyłapuje subtelną fałszywą nutę w jego głosie. Zagryza mocno wargi i decyduje się zignorować to przeczucie, chociaż pytanie odbija się po jego umyśle, nabierając na sile i wybuchając, dopiero kiedy Su-Jin zadaje mu kolejne pytanie.
- Dlaczego oczekujesz, że powiem prawdę, skoro sam kłamiesz? – pyta go zanim zdoła pomyśleć. Próbuje się bronić przed własną grą. Znów wraca do skubania lewego kciuka, bo pytanie mężczyzny nie chce wyjść z jego głowy, a wargi same układają się w odpowiedź. Cholera! Faktycznie powinien pomyśleć o jakimś kursie kłamania czy zwykłego milczenia, kiedy mowa o osobach, którym gdzieś tam zaczyna ufać. Chociaż tutaj zaczyna się wahać. Nie do końca wie, czy może mu zaufać. Obserwuje go uważnie, nie spuszcza go z oczu. Świdruje spojrzeniem, ale… nie jest w stanie dostrzec nic… poza dziwną aurą. Nie rozumie jej, co przyprawia go o nieprzyjemne dreszcze. Nie sama aura, nie… ale ten jego fałszywy ton. Mimo to, ostatecznie decyduje się odpowiedzieć.
Usuń- Mam młodszą siostrę – zaczyna. – Ma 16 lat, nie jest pełnoletnia… nie chcę jej tam zostawiać samej – zaciska mocno wargi. Woli nie myśleć o tym, co ojciec byłby w stanie jej zrobić, gdyby zabrakło mu kukiełki do bicia. – Odkładam pieniądze na jej studia – dodaje jeszcze, znów nie myśląc o sobie. No przecież nie da rady odłożyć na studia Kathy i swoje własne. Już dawno zdołał się z tym pogodzić. – Dlaczego mnie o to wszystko pytasz? – pochyla się trochę w jego stronę. – Czemu? Do jakichś chorych badań czy co? – tym razem czuje, że gniew nieco go zaślepia. Unosi więc rękawy bluzy, żeby mężczyzna mógł się napatrzeć oryginalnym tatuażom zrobionym przez niezliczone siniaki czy ślady po przypaleniu papierosami. – Proszę bardzo – zaciska mocno pięści i kręci lekko głową. – Mogę pokazać więcej jak tak ci na tym zależy… - dorzuca jeszcze, właściwie nie do końca wiedząc skąd się wzięła ta jego złość. W tej jednej chwili pragnie tylko wyrzucić ją z siebie, a Su-Jin jest najbliżej niego. Nie pomaga też to, że czuje iż mężczyzna go okłamuje.
- Czemu pytasz mnie o to wszystko? Przecież nawet cię to nie obchodzi – wyrzuca z siebie kolejne słowa. – Chcesz się poczuć lepiej, bo ktoś ma tak samo jak miałeś ty? – wskazuje palcem na jego nadgarstek, ukryty pod koszulą. – Tylko ty próbowałeś odebrać sobie życie – warczy na niego. – Ja… nie mogę sobie na to pozwolić. Nie mogę sobie pozwolić na taki luksus. Przynajmniej dopóki Kathy nie będzie bezpieczna – wypowiada kolejne słowa i czuje jak łzy płyną mu po policzkach. Dopiero, gdy to wszystko wybrzmiewa, siada z powrotem na krześle, z powrotem zsuwa rękawy bluzy i przez chwilę siedzi nieruchomo, wpatrując się w swoje drżące dłonie. Naprawdę tego chce? Naprawdę chce tak po prostu odebrać sobie życie? Ta realizacja jest na tyle silna, że kiedy Felix w końcu podnosi wzrok, ma wrażenie że zmieniło się wszystko.
- Przepraszam – wydusza z siebie. – Nie wiem czemu… tak się zdenerwowałem – przyznaje cicho, szukając w głowie kolejnego pytania. – To dlaczego chciałeś odebrać sobie życie?
Felix
Convalliana nie zastanawiała się nad tym, co jeszcze może ukrywać Su-Jin; co mógł przemilczeć, a co było dla niego trudne, aby powiedzieć to głośno. Była raczej pewna, że nie ma niczego takiego, ale teraz, gdy jest tak blisko, gdy wspomina o fazach księżyca, sukkub czuje, że wie za mało – że być może okazała się kompletną idiotką. Jak mogła wziąć cokolwiek za pewnik, skoro nie tak dawno Su-Jin był jedynie jej irytującym sąsiadem?
OdpowiedzUsuń— W porządku — odpowiada krótko, gdy wampir sugeruje rozmowę.
Nie wie, czy wtedy Su-Jin powie jej o wszystkim, czy może znów coś zatai albo coś uzna za niepotrzebne. Czy w ogóle był z nią do tej pory szczery? Czy szczerością dało się nazwać milczenie? Czuje w sobie pewną złość – ma wrażenie, że nigdy nie dotrze do tej idealnej prawdy. Że zawsze będzie coś, co się ukrywa, co milczy i nie pokazuje się, będąc zupełnie niewidzialne. Ale czy nie była w tym momencie cholerną hipokrytką? Jeśli wymagała od Su-Jina słów, powinna powiedzieć mu o piekle i Amonie. Przez chwilę kurczy się w sobie, broniąc się przed tym.
Czuje, że chwyta się jej ramion – że dociska swoje palce, rzeźbiąc w jej skórze jak w glinie. Poddaje się temu i przeciąga oddech, by dać mu jak najwięcej. Być może nie była aż tak samolubna – być może to ten szczególny moment, w którym ryzykowała, a ryzykowała tak naprawdę wszystkim. I choć nie byłaby tak przerażona, gdyby chodziło o jej ciało, to martwiła się o własne serce, drżąc przed tym, że mogłaby je stracić.
Su-Jin oddaje jej pocałunek, a ona wzdycha cicho, dotykając palcami jego szyi – czuje jego puls i ciepło; czuje fakturę skóry i przeciąga słodką pieszczotę, poddając się własnym emocjom; temu, że znalazła swoje miejsce – to miejsce, którego szukała przez ponad trzy tysiące lat.
— Mhm… — odpowiada krótko, gdy zadaje jej pytanie i przez moment chciałaby odpowiedzieć podobnie; chciałaby powiedzieć mu to wszystko, ale jej gardło nagle się zaciska, a dźwięk nie chce opuścić ust, zupełnie jakby jej struny skamieniały.
Przytakuje jego słowom, a potem odsuwa się i przyjmuje jego krótkie muśnięcie, spoglądając po męskiej sylwetce. Zawiesza dłużej wzrok przy jego zabrudzonym i zakrwawionym golfie – być może ona też powinna mu coś odkupić? Może nie nudny golf, ale coś innego.
Uśmiecha się mimowolnie, może trochę złośliwie i marszczy nosek, przechylając delikatnie głowę.
— Pytasz mnie o to, będąc w takim stanie? — odzywa się i wstaje, pozwalając Su-Jinowi iść przodem.
Bierze jeszcze oddech, a potem zgarnia koszulkę, którą otrzymała od wampira, gdy pojawiła się w jego domu tamtej felernej nocy, i zamyka się w łazience. Zerka w stronę wanny – Su-Jin chowa się w wodzie i przez moment jest to dla niej coś niezwykle intymnego, zupełnie jakby zobaczyła coś niezwykłego, a przecież nie działo się nic dziwnego. Zwykła kąpiel, zapach wody i mydła.
— Wiesz, że jesteś piękny? — pyta, ściągając z siebie zakrwawioną i podartą sukienkę. Wyciąga rękę i dotyka rozoranych przez demoniczne pazury pleców, czując nagły ból. Wydaje z siebie nieme sapnięcie, wiedząc jednak, że za tydzień jej skóra znów będzie bialutka i nieskazitelna.
Zerka w stronę wampira, uśmiecha się do niego krótko, a potem idzie pod prysznic i staje pod strumieniem, by móc zmyć z siebie krew, brud i pot. Sięga po jeden z olejków, myje włosy i kieruje twarz w stronę wody – ma zamknięte oczy. Jedną z rąk opiera o kafle, a ciało Convalliany wydaje się w tym momencie mirażem; uwodzicielską mgłą i czymś, czego nie ma. Przypomina posąg jednego z bóstw piękna, które jest dość mściwe i łase; które bez wahania spełnia własne pragnienia, dlatego jest tak nieprzewidywalne.
Sięga po ręcznik, a potem obwiązuje się materiałem i spogląda w stronę Su-Jina, który zdążył narzucić szlafrok. Dlatego bierze inny ręcznik, a potem zbliża się do wampira i delikatnie zaczyna osuszać jego włosy.
Usuń— Nie powinieneś spać z mokrą głową — odzywa się szeptem, choć przecież wcale nie jest zmuszona, aby ściszać głos. Czule wysusza każdy jego kosmyk, ociera też jego kark i szyję. — Jak pójdziesz spać — zaczyna, wycierając jego tors i zahacza ręcznik o obojczyk — ja pójdę coś zjeść.
Wie, że powinna zrobić to już dawno, ale odkąd jej życie wypełnił Earl, nie myślała o tym, aby faktycznie porządnie się posilić – potrzebowała energii życiowej. Tej seksualnej. Tym bardziej teraz, gdy większość swojej oddała Su-Jinowi.
— Postaram się szybko uwinąć — dodaje, choć tak naprawdę wciąż nie jest pewna, co się wydarzy. Co się stanie, gdy poczuje… wolność. Uśmiecha się do niego krótko, a potem pozwala Su-Jinowi dokończyć opatrunek.
CONVALLIANA
Convalliana nie do końca wie, jakiej reakcji się spodziewać, jednak niezależnie od wszystkiego – musiała w końcu się posilić. Ludzkie jedzenie było jedynie substytutem i żeby normalnie funkcjonować, potrzebowała tej specyficznej energii. Energii seksualnej.
OdpowiedzUsuńSu-Jin długo milczy i w tym momencie sukkub zaczyna myśleć, czy w ogóle powinna mu o tym mówić. Czuje się nagle winna tej ciszy. Gdy wampir w końcu się jednak odzywa, Convalliana czuje pewien bunt wobec jego słów – to, że kazał jej być samolubną i że być może tak naprawdę wcale nie obchodziło go to, co stanie się, kiedy wyjdzie z domu. Czy nie czuł się tym poruszony? Czy nie martwił się, że przyjdzie do niego ze spuszczoną głową?
A może nie zależało mu aż tak bardzo, żeby się tym przejmować? Może akceptując jej naturę, zaakceptował również możliwość zdrady?
Przechyla delikatnie głowę, słysząc jego prośbę i uśmiecha się mimowolnie, dość słodko i czule. Przyjmuje też jego dłoń przy swojej twarzy i zaborczy pocałunek, który wydaje się smakować czymś naprawdę uzależniającym.
— Zero emocji, zero randek — odpowiada krótko.
Przebiera się w coś zwykłego, niemalże luźnego, choć wciąż przykuwającego spojrzenie – długa, czarna spódnica z rozcięciem przy prawej nodze, biała bluzeczka z odkrytymi plecami i jej ulubiona kombinacja estetycznie czerwonych ust, podczas gdy jej twarz nie jest ozdobiona żadnym innym kosmetykiem. Convalliana nie potrzebuje makijażu, a kolorowa szminka jest pewnym symbolem. Symbolem czegoś, co odzyskała.
Nie szuka zbyt długo swojej ofiary i już po godzinie ląduje w hotelowym pokoju, za każdym razem odsuwając męskie ręce od swojej talii – pozwala jednak mężczyźnie wdychać swój zapach, rozkoszować się jej ciepłem i szeptać wszystko to, co pragnął zrobić.
Uśmiecha się nawet, a potem gdy obcy zajmuje łóżko, ona niemal od razu znajduje się przy nim. Łapie za jasne włosy i dociska swoje ciało do jego ciała, ale kiedy mężczyzna kieruje w jej stronę swoje usta, odchyla głowę – w ten sposób facet obdarowuje muśnięciami jej szyję.
Convalliana wbija wzrok w hotelowy sufit, wyłapuje grę świateł, a jej myśl ucieka w stronę Su-Jina – co robił? Jak się czuje? Czy tęsknił? Przez moment czuje nawet złość, że pozwolił jej wyjść; że nie zrobił czegoś bardziej dosadnie; że nie pokazał jej emocji, których potrzebowała. Być może gdyby zobaczyła jego zazdrość, jego zaborczość czułaby się pewniej?
Męskie usta docierają do jej obojczyków, ale wtedy sukkub porusza się i łapie twarz mężczyzny w swoje dłonie. Uśmiecha się kusząco, czule, aby później delikatnie obniżyć usta do jego ust – jednak nie kończy się to muśnięciem.
Convalliana czuje, że facet jest podniecony – jego ręce wędrują po jej udach, próbują wedrzeć się również pod koronkę majtek, ale wszystko dzieje się nagle zbyt szybko, a ona kradnie energię wraz z jego ciężkim, wypełnionym potrzebą oddechem. Rozkoszuje się tym smakiem, poddaje się temu i mruczy cicho, podczas gdy w oczach mężczyzny pojawia się mgła – dzięki demonicznym mocom popycha niedoszłego kochanka w iluzoryczny sen, w którym dobiera się do jej ciała; w którym nie odmawia mu niczego, a spełnia każdą z jego wyuzdanych zachcianek.
Odsuwa się od niego, podczas gdy mężczyzna pogrążony jest w transie. Wolno oblizuje dolną wargę, czując smak jego energii. Poprawia spódnicę, zaczesuje włosy i rozgląda się jeszcze wokół, zupełnie jakby spodziewała się, że mężczyzna wstanie, choć przecież nie było to możliwe. Przez moment nie rozumie też, dlaczego odmówiła sobie tego, co fizyczne – mogłaby przecież pozwolić jego dłoniom zrobić wszystko i dzięki tym samym rękom doszłaby z krzykiem, ale gdy w końcu tak miało się stać, gdy ten scenariusz okazał się tak blisko, Convalliana zrozumiała, że nie chce byle jakiego dotyku. Nie chce byle jakiego mężczyzny. I nie chce byle jakiej relacji.
Sięga po swoje obcasy i wsuwa w nie stopy. Zaraz potem opuszcza hotelowy pokój i orientuje się, że jest już późny wieczór. Powinna wrócić do domu, do Su-Jina, jednak po drodze kupuje w restauracji coś chińskiego i butelkę drogiego wina. Odzywa się też w niej dziwna tęsknota – tęsknota za domem, za tym, żeby być blisko irytującego wampira, który pewnie wciąż spał. Myśląc o tym, uśmiecha się do siebie.
UsuńWraca do domu, przekracza próg i ściąga buty – rozgląda się, chłonąc spojrzeniem ciemność. Idzie niemal bezszelestnie przez korytarz, a kiedy w końcu może zobaczyć Su-Jina, przechyla głowę i wpatruje się w jego twarz z dziwacznym otępieniem. Convalliana nie rozumie swoich uczuć – tego, co się dzieje ani tego, czego nie umiała nazwać. Strach, nadzieja, wolność, aż w końcu szczęście – czy tak powinna się czuć?
Kiedy dociera do niej rzeczywistość, gdy czuje ciężar męskiego spojrzenia, odkłada reklamówkę i butelkę wina, a zbliża się do Su-Jina szybko, gorączkowo, chaotycznie, by zaraz potem mocno docisnąć usta do jego ust – pocałunek wyraża jej potrzebę, wyraża tęsknotę.
— Tęskniłam za tobą — mamrocze między zaborczymi muśnięciami. — Nic się nie stało… — dodaje znów, wciąż nie mogąc oderwać się od jego ust. — Wciąż o tobie myślałam. Popsułeś mnie, ty cholerny wampirze — mruczy jeszcze, kierując palce do jego szyi, by móc je tam zacisnąć i przeciągnąć pieszczotę, którą pogłębiła.
CONVALLIANA
Czuje jego niepewne muśnięcia, ale nie zastanawia się nad tym – za bardzo potrzebuje tego, by był blisko; za bardzo potrzebuje jego ust, jego ciepła. Po prostu jego. I być może powinna być tym przerażona; przerażona, że tak bardzo uzależniała się od jednego mężczyzny i że wobec tego, że była wolna, że odzyskała swoje życie, wróciła do kogoś, kto powinien być tylko jednym z wielu kochanków lub kimś, kogo nie udało jej się uwieść, bo atrakcyjniejsza była niechęć, a nawet nienawiść.
OdpowiedzUsuńCoś się jednak zmienia i Su-Jin obejmuje jej ciało, odwzajemniając każdy z pocałunków nieco pewniej – to sprawia, że wzdycha cicho, gdzieś w jego usta, zupełnie będąc porażoną słodyczą jego ust.
— Mhm, popsułeś — odpowiada mrukliwie, czując, że nie może powstrzymać się przed drżeniem.
To były zupełnie inne emocje niż w hotelu z tamtym facetem; to tak jakby przyrównywać dzień do nocy i choć miała wybór, mogąc osiągnąć orgazm, to wtedy nie wydawało się to ani trochę ekscytujące. Convalliana zaczyna rozumieć, że nie chodziło o fizyczność samą w sobie, a o to, z kim dzieliła się dotykiem – zdaje sobie sprawę z tego, że Su-Jin rozbił miraż bezemocjonalnych stosunków, relacji i rąk, które brały i dawały. Teraz sukkub oczekuje czegoś więcej i bardziej.
— Cały czas myślałam o tobie… — mamrocze w muśnięcia, a jej paznokcie delikatnie suną po jego szyi. Convalliana chwyta jego dolną wargę w zęby i przygryza mocno, aby miał pewność, że jest tuż obok; że niezależnie od wszystkiego jest tak blisko, że może wyciągnąć do niej swoje ręce.
— I byłam zła — dodaje, zahaczając ustami o jego brodę i linię żuchwy. Rozkoszuje się smakiem jego skóry. — Byłam zła, że nie zareagowałeś bardziej. Zła, że nie usłyszałam żadnego warknięcia… że nie powiedziałeś, że jestem twoja…
Dociska do jego szyi swój nos i wzdycha słodko, by zaraz potem zostawić przy jego skórze ślad po swoich zębach. Jej dłoń wsuwa się pod jego koszulkę i dotyka męskiego torsu – dotyk jest delikatny i sensualny.
— I popsułeś mnie, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie całował, żeby ktokolwiek zrobił coś więcej. Dotknął mnie tak, jak oczekuję tego po tobie… — dodaje szeptem, a w jej głosie słychać pewną gorączkę. Coś niesamowicie lepkiego i mrocznie upajającego.
Uśmiecha się kusząco, a potem marszczy swój mały nosek, po czym wraca do pieszczenia jego szyi – dotyka jego skóry językiem, wyczuwając puls. To wydaje się dla niej tak podniecające; tak niemożliwie piękne. Do tej pory daleko jej było do zauważania takich szczegółów – w końcu liczyła się samolubna zachcianka, aby osiągnąć orgazm, spełnienie, a potem szybko zapominała twarz i imię kochanka, wiedząc, że już nigdy to wszystko się nie powtórzy.
Teraz jednak było inaczej i Convalliana chłonie niemal całą sobą każdą reakcję Su-Jina – przygląda się mu, unosząc spojrzenie do jego idealnej twarzy. W jej oczach widać prawdziwy zachwyt i potrzebę; potrzebę, aby zobaczyć więcej.
— Denerwowałeś się? — powtarza za nim nieco przyciszonym głosem. — Więc dlaczego nie zamierzałeś pokazać tego bardziej? Dlaczego byłeś tak spokojny?
Dociska czoło do jego czoła i dotyka ustami jego ust, aby móc zainicjować kolejny pocałunek – przeciągły i mocny pocałunek, który pogłębia, zahaczając językiem jego język. Dłoń sukkuba przemyka po męskim torsie, a zaraz potem zsuwa się niżej.
— Ufasz mi? — pyta w pocałunek, w kolejne muśnięcie, w kolejny oddech. — Jeśli tak, to pozwól mi cię dotknąć…
UsuńPozwala Su-Jinowi zareagować; pozwala powiedzieć nie, ale gdy nic się nie dzieje, Convalliana mruczy z zadowoleniem i wraca do jego ust, oddając wampirowi czułą pieszczotę – pieszczotę, w której mógł wyczuć coś słodkiego; słodkiego jak miód i bez.
— Smakujesz tak dobrze… — wyznaje cicho, cichutko, głosem, który drży z emocji, z podniecenia. — Co ty ze mną zrobiłeś, Han-gyeol? Nienawidzę cię... tak bardzo cię nienawidzę...
To jeszcze ten moment, aby mógł się odsunąć; aby mógł przerwać to wszystko; aby powiedział jej nie, bo delikatnie wykonuje ruch, żeby wsunąć dłoń w jego spodnie.
CONVALLIANA
- Jedenaście – wyrywa mu się odpowiedź na właściwie nie zadane pytanie. – Ale uhm najgorsze przyszło jak miałem trzynaście – prostuje jeszcze, jakoś nie mogąc się zatrzymać. Pragnie za wszelką cenę udowodnić Su-Jinowi, że to jednak jest jego wina. Nie był przecież aż tak małym bachorem. Mógł się bardziej postarać. Chce mu to wszystko powiedzieć. Może nawet wykrzyczeć niczym małe dziecko, bo przecież jeśli to wszystko zniknie… to czego będzie mógł się chwycić aby wciąż utrzymywać się na powierzchni? Jeśli faktycznie nie mógł nic na to poradzić, jeśli zrobił wystarczająco dużo i niczego nie musi w tym poprawiać to dlaczego dalej tonie? Dlaczego dalej siedzi w tym cholernym bagnie? I co z tą całą Mayą i wyborami na siebie oddziałującymi? Dlaczego jest dla niego taka okrutna? Ściska mocno pięści i wbija spojrzenie w Su-Jina.
OdpowiedzUsuń- Nie, nie – zaprzecza jego słowom, chwytając się swojego niczym tonący brzytwy. – Jestem po prostu niewystarczająco dobry, zawsze byłem. Zbyt leniwy i takie tam – posyła w jego stronę lekki uśmiech, bo naprawdę chce w to wierzyć. Pal licho, że zdrowy rozsądek podpowiada mu coś innego. W końcu nie każdy nastolatek ma na głowie cały dom, pracuje po godzinach i jeszcze stara się chodzić do szkoły. Nie każdy musi opłacać rachunki i łatać dziury w dachu, bo nie stać go na porządny remont. Nie każdy wychowywał swoją młodszą siostrę i wreszcie nie każdy ściąga nieprzytomnego ojca z imprezy. Nie, on na pewno jest po prostu zbyt leniwy.
- Nienawidzę kłamców – odpowiada na jego stwierdzenie. – Nie znoszę ich… - powtarza, wpatrując się w swoje dłonie i oddychając głęboko, żeby tylko ponownie nie dać się zirytować. To nie jest takie proste. W tej jednej chwili czuje, że wszystkie maski jakie do tej pory zakładał, upadły. Sam jest kłamcą. Zdaje sobie z tego sprawę. Nie pokazuje tego co naprawdę czuje, ale wierzy że to tylko takie małe, nic nie znaczące kłamstewko. Kłamstewko, które pomaga mu przeżyć każdy kolejny dzień i nie pogrążyć się w aż tak wielkiej depresji. Kłamstewko, do którego poniekąd został zmuszony.
- Potrafią tylko mydlić oczy i biorą to czego chcą, zostawiając swoje ofiary w całkowitej rozsypce – dopowiada jeszcze, częstując się chusteczką. Odwraca się na moment od niego i wydmuchuje nos. Ociera też łzy rękawem, po czym ponownie na niego spogląda wysłuchując jego słów o bliźnie. Nie chciał się zabić. W tych słowach nie ma kłamstwa. Przynajmniej on go nie wyczuwa. Kręci przecząco głową. Nie chce znać bajeczek. Zdecydowanie bardziej ceni sobie krótkie, zwięzłe odpowiedzi od przepięknych bajek, które nie mają nic wspólnego z prawdą.
- Ile masz lat? – zadaje mu kolejne pytanie i oddycha głęboko, świdrując go spojrzeniem. – Ile tak naprawdę masz lat? – precyzuje. Nie jest w stanie dłużej ignorować diabelnego ducha, który od pewnego czasu wisi przy drzwiach i podsuwa mu dziwne pomysły. Nie jest w stanie ignorować jego słów. Nie wie czy powinien ufać duchowi, kiedy ten po raz kolejny twierdzi, że wykładowca wcale nie jest człowiekiem… ale właśnie dlatego zadaje mu to pytanie.
- Tylko jak masz skłamać to lepiej w ogóle nie odpowiadaj – dorzuca po dłuższej chwili milczenia, nerwowo zaciskając dłonie na chusteczce do nosa. To przecież i tak mu powie czy duch miał racje czy kłamał. Zagryza mocno wargi. Może nie powinien tego robić. Może nie był na odpowiedniej ku temu pozycji, ale to było najlepszym i najprostszym sposobem na odwrócenie swej uwagi od niechcianych emocji. Zamknięcie ich w złotej klatce i doprowadzenie się do względnego porządku.
Felix
Czuje jego dłonie przy swoich plecach, przy karku, aż w końcu palce jednej z nich zanurzają się w jej włosach. Wzdycha cicho, gdy Su-Jin lekko je zaciska – gest ten sprawia, że w jej oczach przelewa się coś cudownie miękkiego i niebezpiecznego; coś, co chce zostać ujarzmione.
OdpowiedzUsuń— Wolny wybór? — powtarza za nim i uśmiecha się lekko, nieco cynicznie. — Czy miłość to wolny wybór? Czy nie robimy głupot w jej imię? Nie jesteśmy jej niewolnikami?
Wciąż się uśmiecha i delikatnie dociska usta do jego brody. W jej głosie słychać pewien zachwyt – głos ten jest delikatny i kusząco drży przy ostatnich sylabach. Convalliana bezczelnie smakuje swoich słów.
— Ja też nie chcę się naprawiać, bo jeśli mam być zepsuta właśnie w ten sposób, niech tak zostanie — stwierdza mrukliwie, sunąc po jego skórze językiem. Jest w tym coś uzależniającego; coś, przed czym wcale się nie opiera, a poddaje się wszystkiemu, tej słodkiej niewiadomej.
Convalliana po prostu czerpie przyjemność z tego, że może dotykać jego skóry i najbardziej podniecające w tym momencie jest to, że Su-Jin wcale jej się nie opiera; że reaguje; że jest tuż obok, podczas gdy ona subtelnie przekracza granicę. Wciąż jednak szanuje jego wybór; wciąż daje mu szansę, aby to wszystko przerwał.
Przygryza mocniej jego szyję, gdy słyszy jego złośliwe i zaczepne pytanie, a potem przesuwa nosem po czerwonym śladzie, który – jej zdaniem – idealnie pasuje do męskiej skóry. Lepiej niż jakakolwiek biżuteria.
— Ty jesteś w moim typie — odpowiada z cichym westchnięciem. — Podoba mi się mój mężczyzna, bo jesteś mój… prawda? Należysz do mnie i tylko do mnie. — Cmoka jego brodę i wbija delikatnie paznokcie w jego pierś. — Tylko do mnie.
Jest w tym momencie zaborcza i terytorialna; powinna taka być. Powinna dbać o to, co było jej. Co do niej należało.
Ma świadomość tego, że Su-Jin nie chciał robić czegokolwiek, co mogłoby zmienić jej decyzję. Doskonale wie, że to był niejako test – próba tego, aby zrozumieć, co się działo i tego, żeby móc porozmawiać o tym, co dalej. Gdyby uległa pokusie, to czy cokolwiek miałoby sens? Czy Su-Jin mógłby zaakceptować to wszystko? Zgodzić się, aby ktokolwiek inny niż on wyciągał do niej swoje ręce?
Oddaje pocałunek, który zainicjował i mruczy cicho, próbując przedłużyć pieszczotę, ale wtedy Su-Jin odsuwa się delikatnie, aby znów coś powiedzieć. Pozwala więc, aby wodził palcami po jej linii żuchwy i żeby uciekł dotykiem do jej szyi oraz obojczyków.
— Tak naprawdę — zaczyna mówić, przejmując każde jego muśnięcie — zdobyłeś mnie w jakiś sposób już w piwnicy. Już w tamtym momencie, gdy wyciągnąłeś do mnie rękę, a potem wszystko stało się tak szybko, że teraz, gdy o tym myślę, nie mogę w to uwierzyć, ale tak się stało. Jestem twoja. Zdobyłeś mnie. Uwiodłeś mnie i zatrzymałeś przy sobie…
Patrzy mu prosto w oczy i czuje pewne poruszenie; wszystkie emocje, od których wydawała się uciekać do tak dawna. Teraz jednak wcale nie ma zamiaru tego robić. Su-Jin łapie za jej kark, a ona wzdycha w jego usta, czując mocny i zaborczy pocałunek.
— Dziewczyną? — Śmieje się cicho, marszcząc nosek. Przechyla głowę i łapie męską brodę w swoje palce. — Nie, nie będę twoją dziewczyną — odpowiada, prychając cicho. — Chcę być twoją partnerką. Przyjaciółką. Chcę być wszystkim, czego oczekiwałbyś od swojej idealnej żony… nie chcę być jakąś byle dziewczyną. — Przygląda się jego ciemnym tęczówkom. — Chcę być tym, czego potrzebujesz.
Ma nadzieję, że rozumiał to wszystko; że rozumiał, że pragnęła być dla niego wszystkim, a jednocześnie po prostu sobą. Skoro wciąż był przy niej i widział to, co złe, brzydkie i szkaradne, a przy tym nie chciał się od niej odsunąć, Convalliana przyjęła to za pewną nieskazitelną prawdę. Za pewien pewnik tego, że mając świadomość jej wad, akceptował cały ten chaos.
Uśmiecha się miękko, gdy wyznaje, że jej ufał, a potem przyjmuje kolejne wyzwania, spijając te słowa z muśnięciami. Czuje jego spięcie – Su-Jin łapie za jej nadgarstek, a ona nie podejmuje żadnej kolejnej próby. Po prostu czeka, cmokając jego szyję. Nie naciska ani nie próbuje przekonywać. Jest jednak tuż obok, będąc tak gorąca i wilgotna – mimo wszystko jednak ogranicza własny popęd i daje zdecydować o wszystkim Su-Jinowi, wiedząc, że to on powinien zdecydować.
UsuńPrzyjmuje jego delikatny i nieco niepewny pocałunek, a kiedy się rozluźnia i daje jej znać, że może przekroczyć jego granicę, przeciąga pieszczotę, aby doskonale mógł poczuć słodycz jej ust.
Wsuwa więc rękę w jego spodnie, a czując gorącą i nagą skórę, niemal jęczy w kolejne muśnięcia. Convalliana pogłębia pocałunek, zaczepia językiem jego język i odsuwa się delikatnie, opierając czoło o jego czoło – dociska też nos do jego nosa i z sapnięciem obejmuje palcami jego penisa. Ostrożnie przesuwa kciukiem po jego czubku, sunie opuszkami po delikatnej i wrażliwej skórze.
— Nie myśl… — odzywa się, podejrzewając, że wampir zaczyna to wszystko analizować, szepcząc w męskie usta. — Nie myśl zbyt wiele. Po prostu mi zaufaj i doświadczaj. — Jej głos wydaje się czymś lepkim i słodkim, słychać w nim zachwyt. — Jesteś piękny… najpiękniejszy. — Dociska usta do jego szyi i zaciąga się zapachem, przygryzając lekko skórę, a wtedy jej nadgarstek zaczyna się delikatnie poruszać.
Convalliana czuje się tym wszystkim upojona, upita i zupełnie stracona; czuje też własne podniecenie; to jak mokra i gorąca była, a mimo to nie dąży teraz do własnego zadowolenia. W tym wszystkim tak naprawdę nie chodziło o nią.
CONVALLIANA
Convalliana też sądziła, że zawsze był wybór – że miał go każdy. Tylko że czasem wybór ten był strasznie ograniczony. Ograniczony przez pragnienia, ograniczony przez rzeczywistość i traumy. Wierzyła też w to, że gdyby Earl wciąż żył, byłaby tą samą marionetką – tą samą laleczką. Wtedy jej wybór nie byłby zbyt obszerny – dotyczyłby raczej tego, aby przetrwać lub zupełnie się poddać. W konsekwencji wstrzymała się od ostatecznej decyzji, aż do teraz, gdy ufając Su-Jinowi, pozwoliła sobie zmierzyć się z potworem.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że jesteś mój — odpowiada cicho, mrukliwie i uśmiecha się mimowolnie; delikatnie i z pewnością siebie. Convalliana nie cofnęłaby swoich słów; utożsamia się z każdym dźwiękiem. — Mój i tylko mój. Należysz do mnie: twoje serce, dusza, ciało i umysł. To wszystko jest moje.
Powinien być tego świadomy. Tego, że będąc tak blisko niej i robiąc to wszystko, robiąc wszystko, aby oswoić jej demony i jej wewnętrzny huragan, sprawił, że urosła w niej potrzeba; potrzeba, aby zagarnąć dla siebie wszystko, czym był. Pragnęła mieć to aż po wieczność.
Przyjmuje z pomrukiem jego palce i przygląda się idealnej twarzy – mogłaby przysiąc, że nigdy wcześniej nie zauważała męskiego piękna; dla niej twarz była tylko twarzą. Zaledwie zbieraniną rys i wniesień. Teraz jednak z zachwytem przygląda się jasnej skórze, nosowi, oczom i ustom – przez moment ma ochotę scałować to piękno; fizycznie poczuć tę idealność.
Gdy słyszy jego wzywanie, uśmiecha się i przygryza delikatnie dolną wargę. Wydaje się to idealnymi słowami – tym, co pragnęła usłyszeć od zawsze; od momentu, w którym skrystalizowała się jako sukkub. Pragnęła być tylko sobą i równie mocno pragnęła, aby ktoś chciał właśnie taką wersję jej – żeby ktoś dostrzegł w niej coś prawdziwego.
Wydaje jej się to nieco przewrotne; to, że związała się z wampirem, który był zupełnie inny od mężczyzn, z którymi zazwyczaj się spotykała. I uwielbiała to wszystko – każdy zgrzyt, różnicę, bo to wszystko sprawiało, że był jej nieodkrytym gatunkiem, który pozwoliła sobie opisać, złapać i oswoić. Był jej. Należał tylko do niej.
Przygląda się jego twarzy z zachwytem, z niemym porażeniem tego, jak idealnie pokazywał jej swoje emocje i mruczy cicho, gdy wampir oddaje jej kontrolę. Cmoka jego żuchwę i szyję, przesuwa językiem po gorącej skórze i wzdycha, czując, że emocji jest zbyt wiele – że chciałaby doświadczyć więcej i mocniej. Że chciałaby wciągnąć Su-Jina do swojego świata fizyczności i tego, co przyjemne, wyuzdane i pierwotne; że chciałaby po prostu zatroszczyć się o wszystkie jego pierwsze razy.
Dostrzega jego uśmiech – ten być może nieco nerwowy uśmiech, dlatego całuje kącik jego ust i składa pocałunek przy jego dolnej wardze. Obserwuje, jak wampir przymyka oczy i to pozwala Convallianie dostrzec wszystko to, co pragnęła widzieć – jego reakcję.
Był piękny. Najpiękniejszy. Teraz i w każdym innym momencie. Teraz i w każdym innym życiu, w którym przyjdzie jej go odnaleźć – był tym, co teraźniejsze i był tym, co przyszłe. Był wszystkim i nienawidziła go za to – za to, że tak bardzo go potrzebowała.
Kiedy sztywnieje w jej palcach, mruczy cicho i zahacza ustami o jego szyję, a potem zostawia po sobie mokry i gorący pocałunek. Convalliana wzdycha cicho, słodko i rozkosznie. Ale dopiero, gdy słyszy jego pomruk, jęk i warkot – dźwięk, który ucieka z jego ust, czuje własne pragnienie, aby dać mu wszystko to, co była w stanie, a to, czego nikt nigdy mu nie dał. I nie da. Już nie. Bo należał do niej. Był jej.
Zabiera wolno rękę, ale tylko po to, aby ściągnąć z siebie bluzeczkę i obnażyć małe, jędrne piersi ze sterczącymi z podniecenia sutkami. Convalliana zaraz potem zsuwa się i usadawia pomiędzy udami wampira – spogląda w jego stronę z dołu, a w jej oczach widać potrzebę; widać pragnienie; pragnienie tego, aby poddał się wszystkiemu; aby był tylko jej.
Pociąga za jego spodnie, a kiedy Su-Jin jej nieco pomaga, materiał zsuwa się do jego kostek. Wtedy Convalliana przygryza subtelnie wargę, czując, jak z emocji jej serce bije zdecydowanie zbyt szybko – niemal zostaje ogłuszona przez szum, który odbija się w jej głowie. Była pewna, że Su-Jin to dostrzega. Łapie oddech przez rozchylone usta, a jej dłonie dotykają męskich ud, sylwetka pochyla się – palce suną po skórze, badają. Zielone oczy – te dwa duże szmaragdy – wciąż wpatrują się w twarz wampira, zupełnie jakby chciały wyłapać jakąkolwiek niepewność; to też lustro tego, aby Su-Jin dostrzegł, że ma wybór. Że wciąż ma wybór.
Usuń— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnę… — odzywa się, a jej głos wydaje się tak dźwięczny i kuszący. — A teraz, gdy jesteś tak blisko, mam zamiar w końcu cię posmakować — dodaje czule i łapie jego penisa w dłonie, by jeszcze raz popieścić opuszkami wrażliwe miejsce; aby zahaczyć kciukiem o jego czubeczek, aby poczuć, jak twardy i duży jest; jak bardzo gotowy jest.
Spogląda w stronę Su-Jina i łapie jego spojrzenie, podczas gdy jej ogon owija się wokół jednego z jego ud – sukkub uśmiecha się, pokazując, jak bardzo podoba jej się ta bliskość; jak bardzo pragnie tego wszystkiego, aż w końcu jej usta drażnią jego męskość – język dotyka czubka, delikatnie obejmując i pieszcząc. Convalliana wzdycha przez nos, czując własną wilgoć; to, jak mokre były teraz jej majtki.
W końcu decyduje się wziąć jego penisa głębiej – głęboko, aż czuje go w gardle, a to sprawia, że oczy uciekają jej w głąb czaszki; jest to dla niej tak intensywne, że pręży kręgosłup jak kotka, a potem odsuwa się i bierze oddech, opierając jego męskość o swoją dolną, wilgotną wargę.
— Przez ciebie robię się tak mokra… — Mimowolnie ściska swoje uda. — Jesteś pyszny… — dodaje mrukliwie, spoglądając w jego oczy i znów bierze go do ust, tym razem poruszając głową. Opiera też ręce przy jego udach, a jej paznokcie delikatnie wbijają się we wrażliwą skórę.
CONVALLIANA
Convalliana nie zastanawia się nad własnym pragnieniem, bo te krystalizuje się teraz w potrzebie, aby oddać Su-Jinowi jego pierwszy orgazm – orgazm, który osiągnie dzięki jej ustom. I nie było dla niej w tym momencie niczego cudowniejszego; niczego bardziej idealnego.
OdpowiedzUsuńKlęczenie przed nim, bycie gdzieś pomiędzy jego udami jest dla niej podniecające; jest dla niej czymś, co sprawia, że jest mokra i gorąca, i nie próbuje nawet udawać, że nie jest podniecona – nie próbuje zasłaniać stwardniałych sutków czy powstrzymywać krótkiego, chaotycznego oddechu, mglistego spojrzenia. Jest już za późno.
Wie jednak, że gdyby tylko Su-Jin kazał jej przestać, zrobiłaby to – zrobiłaby wszystko, co tylko by chciał. Była jego. Należała do niego i to w każdej wersji: tej najgorszej i najlepszej. Należała do niego, nie rozumiejąc nawet, jak to się stało, ale skoro tak już było, skoro zaakceptowała tę prawdę, pragnęła, aby oddał jej swój orgazm – aby jej zaufał i po prostu poddał się jej dłoniom. Pierwszy raz tak bardzo kogoś pragnęła – tak bardzo, że czuła ucisk w klatce piersiowej i wewnętrzny lęk przed tym, że zostanie odrzucona.
Jednak nic takiego się nie dzieje, a to sprawia, że Convalliana nie obawia się już niczego – ani tego, że Su-Jin się odsunie, ani tego, że mógłby stwierdzić, że to wszystko to pomyłka. Jego ciało reaguje niemal idealnie; spogląda w stronę męskiej twarzy i mruczy cicho, gdy odchyla głowę i wydaje z siebie rozkoszny warkot – wszystko to wydaje jej się nieludzko piękne; zupełnie jakby wcześniej nie oglądała żadnego mężczyzny w tej sytuacji; w tej pozycji. Wszystko, czego doświadczyła, przestało mieć znaczenie.
Czuje jego dłoń przy swoich palcach, a to sprawia, że ma ochotę się uśmiechnąć – powstrzymuje się jednak, a ssie, używając ust i języka, aby doprowadzić Su-Jina do orgazmu; aby poczuć jego smak, który wypełniłby jej gardło. Przyśpiesza nieco swoje ruchy i w momencie, w którym wampir zaciska palce, wie, że zaraz dojdzie – dlatego bierze go głęboko w gardło, dlatego jej język oplata jego członka, a usta są tak cudownie miękkie i gorące. Convalliana czuje zarówno swoje, jak i jego podniecenie; czuje to wszystko, będąc zupełnie upojona, odurzona tym wszystkim; odrzucona własnymi potrzebami i tym, aby spijać nie swój orgazm.
Kiedy czuje jego nasienie w ustach, dociska nieco głowę, aby mógł dojść, i przełyka wszystko, czując pewną rozkoszną słodycz – jego sperma smakuje inaczej. Jest o wiele bardziej elektryzująca i pobudzająca. Convalliana odsuwa się wolno, spoglądając w stronę męskiej twarzy i oblizuje dolną wargę – jej nieco spuchnięte, wilgotne usta wydają się teraz czymś wyuzdanym; czymś, od czego nie można oderwać wzroku; czymś soczystym, innym i pięknym, a ich naturalny róż staje się bardziej czerwony.
— Jak się czujesz? — odzywa się, a w jej głosie słychać pewną czułość i słodycz. Convalliana wstaje i bezczelnie zajmuje jego kolana, pochylając się do jego szyi, aby musnąć ustami skórę.
Dotyka też placami jego policzka i przesuwa opuszkami po linii żuchwy – zupełnie jakby dotykała czegoś najcenniejszego, czegoś wyjątkowego i niesamowicie pięknego.
— Żałujesz?
UsuńPyta o to, aby uspokoić wewnętrzny niepokój. Bo co, jeśli Su-Jin uznał, że to nie dla niego? Że poddał się jej dłoniom, żeby nie poczuła się odrzucona? W końcu zakładał uprawianie seksu bez zaangażowania się w to jakoś bardziej – czy teraz też tak było? Przez moment obawia się tego, co może usłyszeć, ale koniec końców lepiej usłyszeć prawdę i tylko prawdę. Nie chce zostać oszukana, a jest w stanie uwierzyć, że Su-Jin byłby do tego zdolny – zdolny do tego, aby to zrobić, żeby jej nie zranić. Czy jednak kłamstwo nie było gorsze niż prawda?
Sunie nosem po jego szyi i oddycha wolno, czując, jak rozgrzana jest i delikatna; jak wrażliwa wydaje się jej odkryta skóra. Nie oczekuje jednak niczego, zupełnie akceptując aktualną sytuację – to, że Su-Jin jest tuż obok i że jej orgazm może poczekać; że równie dobrze może użyć swoich palców, a nie jego. Wydaje jej się to nawet dość przewrotne – w końcu zawsze chodziło o jej przyjemność. Zdecydowanie była bezpowrotnie, beznadziejnie i cholernie zakochana. To był jej koniec i początek.
CONVALLIANA
Czuje, jak Su-Jin otacza jej sylwetkę ramieniem i w tym momencie wydaje jej się, że jest dziwnie mała; zupełnie jakby godziła się z tym, że należy do niego; że zamknął w swoich rękach wszystko, czym była – i być może powinno to wzbudzać w niej strach i pewien bunt, to teraz, gdy pogodziła się z tym, co działo się w jej głowie, przyjmuje to z pewną dumną akceptacją.
OdpowiedzUsuń— Cudownie? — powtarza, uśmiechając się mimowolnie. — To dobrze — dodaje, chcąc, żeby tak właśnie było; żeby Su-Jin doświadczył wszystkich swoich pierwszych razów, mogąc stwierdzić, że było cudowne; że było dobrze; że nie ciągnęło to za sobą niczego złego.
Convalliana doskonale rozumie tę cienką granicę między tym, co nieznane, a zaufaniem do drugiej osoby – nie był jej pierwszym prawiczkiem, jednak w konsekwencji tego, co ich łączyło, stał się kimś, kogo potrzeby pragnęła spełnić; kimś, kogo dobro było dla niej najważniejsze – ważniejsze nawet od tego, czego ona chciała. Kontrolowała się, wypełniała płuca słodką atmosferą podniecenia i męskiego orgazmu, nie mając zamiaru robić niczego, co mogłoby wszystko zmienić.
— Nie wiem. Może w trakcie poczułeś, że to nie to; że tego nie chcesz — odpowiada rzeczowo, spoglądając po jego twarzy. Dociska palce do jego skóry i przesuwa jednym z opuszków po żuchwie. — Nigdy tego nie rób. Nigdy nie zmuszaj się do czegoś, czego nie chcesz. Po prostu mów mi o wszystkim: o tym, że jest cudownie lub że wcale tak nie jest. Chcę wiedzieć o wszystkim.
Sukkub wie, że to ważne – wie, że żeby móc się dogadać w kwestii tego, co związane z seksem, potrzeba czegoś więcej niż emocji. Rozmowy i jasnych komunikatów. Convalliana do tej pory nie za bardzo przejmowała się swoimi kochankami: raczej brała to, czego pragnęła i nie zastanawiała się nad tym, czy coś dzieje się za szybko; czy coś było zbyt mocne, zbyt wyuzdane. Teraz jednak bierze pod uwagę przede wszystkim to, czego oczekuje Su-Jin.
Czuje jego ręce przy swojej twarzy i przez moment przyjmuje jego spojrzenie. Nie uśmiecha się, a oczekuje jakiekolwiek reakcji. W końcu wolno przytakuje jego słowom.
— Jeśli kiedykolwiek poczujesz, że coś jest nie tak, powiedz mi o tym, proszę… — oznajmia, wzdychając cichutko i słodko, gdy wampir przesuwa kciukami po jej policzkach, a kiedy inicjuje krótką pieszczotę, oddaje pocałunek, przymykając oczy.
Odrywa się od jego ust i przesuwa wzrokiem po jego idealnej twarzy. Przez moment nie rozumie, o co pytał, aż w końcu uświadamia sobie, że nikt nigdy nie zadawał jej takiego pytania – nikt nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy czegokolwiek żałuje.
— Nie — odpowiada krótko, rzeczowo, sądząc, że to najlepsze, co może powiedzieć.
Nie opiera się, gdy Su-Jin wędruje ustami po jej żuchwie; gdy jego ręce badają jej skórę, a w momencie, w którym jego palce nieśmiało dotykają jej małych, jędrnych piersi, Convalliana znów wzdycha – tym razem jest to westchnięcie połączone z rozkosznym jękiem, niemą prośbą o więcej. Mocniej opiera dłonie o jego tors, oddychając coraz bardziej chaotycznie, ale nieco przytomnieje w momencie, w którym wampir odrywa od niej swoje usta. Czuje jego spięcie, dlatego przełyka nieswojo ślinę.
Przez chwilę obawia się tego, co usłyszy – przez chwilę wydaje jej się, że popełniła błąd, przekraczając granicę. Co, jeśli Su-Jin kłamał? Co, jeśli wszystko, o czym mówił, było fałszem?
Przechyla głowę, słysząc jego pytanie, a potem marszczy się delikatnie. Czy naprawdę tego nie wiedział? Przygląda się jego twarzy i oczom, próbując dostrzec coś, co byłoby dowodem tego, że tylko sobie z nią pogrywa, ale niczego takiego nie znajduje.
— Dlaczego? — Odwraca wzrok, nie do końca wiedząc, co powiedzieć, aż Su-Jin opiera czoło o jej czoło i nijak nie może uciec spojrzeniem.
Znów czuje jego palce przy swojej twarzy i gdy wampir pociera kciukiem kącik jej ust, w końcu wybudza się z dziwnego odrętwienia.
Usuń— Zdążyłeś już sobie odpowiedzieć: bo chcę być twoja — stwierdza, pocierając nosem o jego nos. — A skoro pragnę być twoja, chcę myśleć o twoich potrzebach. Chcę, żebyś czuł się dobrze i nie myślał o niczym innym, jak o tym, co z tobą robię…
Odchyla głowę, aby móc wbić szmaragdowe spojrzenie w jego oczy.
— Nie chcę, żeby chodziło tylko o moją przyjemność, bo jeśli tak by było… myślę, że wtedy coś byłoby bardzo nie tak. — Opiera kciuk o jego brodę. — Lubię cię dotykać, obserwować twoje reakcje, mieć pewność, że wszystko to, co czujesz, jest tym, czego naprawdę chcesz… i to mi wystarcza. Wystarcza mi to, co czujesz przez mój dotyk, język...
Muska ustami kącik jego warg.
— Jesteś dla mnie najważniejszy — dodaje cicho, niemal niemo. — Ważniejszy niż cokolwiek innego, nawet od mojego pożądania.
CONVALLIANA
— Zawsze masz wybór — odpowiada miękko. — Niezależnie od tego, co by się działo, zawsze możesz powiedzieć: nie. Nie chciałabym, żebyś myślał inaczej lub czegokolwiek się obawiał.
OdpowiedzUsuńConvalliana wie, że to dla niego nowe; że to wszystko to jedna wielka niewiadoma i w jakiś sensie jest z niego dumna. Ufał jej i przekraczał własne granice po to, aby móc stworzyć coś nowego, innego. Lepszego.
Do tej pory zastanawiała się, czy ta relacja ma w ogóle jakąś przyszłość. Su-Jin nie potrzebował niczego, co fizyczne i erotyczne, ale jeśli było tak, bo tego nie znał? Bo nikt nie pokazał mu tego, co naprawdę oznacza przyjemność? To pierwotne, niepowstrzymane uczucie?
Muska jego policzek, gdy wyznaje, że chciał mieć ją tylko dla siebie – i miał. Naprawdę miał, choć Convalliana długo walczyła o własną niepodległość; o to, aby nie ugiąć się żadnemu facetowi, który byłby zbyt blisko niej. Bała się o własne serce, emocje i to, że koniec końców przyjdzie jej zderzyć się z okrutną rzeczywistością – z tym że jest niewystarczająca i nieodpowiednia. Brudna.
Śmieje się cicho i marszczy przy tym nosem.
— Mhm. To dobrze — przyznaje, a w jej głosie słychać dźwięk szczerego złota. — Chcę, żebyś tracił przy mnie kontrolę.
Spogląda po jego twarzy w momencie, w którym zadaje jej pytanie, a potem uśmiecha się swawolnie.
— Oczywiście, że mi się podobało.
Prycha cicho, słysząc jego kolejne słowa. „Ja też cię kocham” – zupełnie jakby sugerował, że mogłaby wyznać mu cokolwiek. I choć Convalliana doskonale wie, że dojrzewa w niej to wszystko; to, aby wypowiedzieć te dwa szczególne słowa, to daje sobie czas. Nie chce mówić niczego, co byłoby podyktowane jakąś gorączkowością – pragnie po prostu, aby wszystko potoczyło się… w swoim tempie. Aby odpowiadała temu, co naprawdę chce mu przekazać.
— A ty moim przekleństwem... — odpowiada krótko, zanim czuje jego usta przy swoich. Oddaje pieszczotę i wzdycha cicho, przesuwając palcami po jego torsie.
Gdy wampir się odsuwa, nie próbuje go zatrzymywać, a sięga po swoją bluzeczkę. Zerka też w stronę kupionej w knajpie kolacji, wciąż ukrytej w reklamówce, i wina. Uśmiecha się do siebie, uświadamiając sobie, że zapominała o tym wszystkim.
— Tak, zaraz przyjdę — odpowiada, a kiedy Su-Jin zamyka się w łazience, ona bierze zakupy i odkłada przygotowane jedzenie, zajmując lodówkę; wino również do niej chowa, pocierając kciukiem etykietę.
To był jej mały triumf; triumf nad Earlem i dotychczas nieposkromioną żądzą. Przełyka ślinę, kiedy wraca do momentu z piwnicy – do momentu, w którym śmiertelnik umierał. Convalliana doskonale pamięta jego przerażoną twarz i nieme błaganie w oczach. Czy postąpiła słusznie, mszcząc się w ten sposób? Czy ofiarując jego duszę Amonowi, nie popełniła błędu?
Przeczesuje dłońmi włosy i wzdycha cicho, opuszczając kuchnię. Sukkub wie, że potrzebuje czasu, aby uporządkować wszystko wokół siebie: życie, dom, pracę. To nie powinno być teraz takie trudne, tym bardziej po tym, jak Earl był martwy. Koniec z tajemniczymi, makabrycznymi przesyłkami, zdjęciami, sukienkami. Koniec ze strachem i byciem bezradną.
Spogląda w stronę Su-Jina, który bierze prysznic, bezczelnie mierząc jego sylwetkę wzrokiem. Był idealny – jego skóra, ciało. Wszystko to, co widziała, było idealne, doskonałe.
Usuń— Jak się czujesz? — pyta, ściągając z siebie spódnicę i bieliznę. Odkłada rzeczy i wciska się pod prysznic, chcąc być jak najbliżej wampira; dlatego jej ciało znajduje się teraz pomiędzy jego torsem a zimnymi kafelkami.
Convalliana sięga po jeden ze swoich pieniących się olejków i pokrywa delikatnie waniliową mazią swoje ręce; zapach jest przyjemny i kruchy jak kwiat. Uśmiecha się czule w stronę Su-Jina, a później ostrożnie dotyka jego ramion, nanosząc pianę po jasnej skórze.
— Następnym razem, gdy będziesz przede mną ukrywać to, że jesteś ranny — zaczyna mówić, zerkając w stronę rany — to nie dożyjesz jutra. Nie chcę, żebyś cokolwiek zatajał, nawet jeśli sądzisz, że ma mnie to w jakiś sposób chronić. — Przesuwa rękoma po jego torsie, zahacza palcami o szyję, aż w końcu wyciąga dłonie, aby móc zaczesać jego włosy w tył i w okazałości zobaczyć jego cudownie piękną twarz.
CONVALLIANA
Czuje jego wzrok przy sobie, a to sprawia, że mimowolnie się uśmiecha – lekko, niewidocznie, zupełnie jakby ten uśmiech był tylko dla niej. Poczucie tego, że Su-Jin nie odwraca wzroku, jest dla niej dziwnie satysfakcjonujące – do tej pory nie robił tego wcale. Nie widział jej ciała ani tego, co mogło to ciało zaoferować. Zawsze oglądał jej blizny lub rany i nigdy nie było w tym niczego erotycznego, czysto fizycznego; czegoś, co mogłoby jej podpowiedzieć, że jest dla niego atrakcyjna. Do tej pory każdy mężczyzna nie miał żadnych oporów, aby jej to pokazać i udowodnić – udowodnić, że jest dla niego prawdziwym arcydziełem.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak, gdy Su-Jin nie odwraca głowy i prześlizguje wzrokiem po jej sylwetce, Convalliana ma wrażenie, że jest o wiele bardziej naga – że do tej pory wcale nie była; że dopiero teraz, będąc tak blisko wampira, tak blisko kogoś, kto był dla niej kimś bliskim, kimś najważniejszym, może poczuć się obnażona, prawdziwie naga.
— Szczęśliwy? — Przygląda mu się przez moment i pozwala, aby otoczył jej talię swoimi dłońmi. Convalliana doskonale czuje każdy z jego palców. — To dobrze. Chcę, żebyś był szczęśliwy.
Dotyka jego ramion, przesuwając palcami po skórze; czuje się w tym momencie mała, malutka, najmniejsza, zupełnie jakby była wobec tego wszystkiego, co się działo, bezsilna. Nie przeszkadza jej to jednak: chce się tak czuć. Chce tego wszystkiego.
Przyjmuje jego muśnięcie w policzek, a potem pozwala sobie rozprowadzić pianę po wampirzej szyi i sięgnąć do jego karku, aby móc schwycić za kilka kosmyków włosów. Znów przygląda się jego twarzy i wyciąga szyję, by zahaczyć nosem o jego brodę.
— Myślę, że dobrze wyglądałbyś w krótszych włosach… — odzywa się miękko, pozwalając, aby jego włosy przeszły przez jej palce.
Uśmiecha się jednak, słysząc jego komentarz.
— Czyżbyś miał coś przeciwko? — pyta zaczepnie. — Myślałam, że jesteś mój. A skoro tak jest, to czy nie powinnam zostawić czegoś po sobie? Zapach to jedna z wielu opcji — stwierdza, a w jej głosie słychać pewną groźbę i obietnicę czegoś przyjemnego; czegoś niemożliwie miękkiego.
Dociska usta do jego szyi i zasysa lekko, aby odsuwając się, zostawić po sobie czerwony ślad.
Nie próbuje się cofnąć, gdy Su-Jin sięga po gąbkę i przysuwa się bliżej – wzdycha nawet cicho, gdy jej sterczące sutki ocierają się o jego tors, sztywniejąc jeszcze bardziej. Czuje zapach jego skóry i aromat waniliowego olejku, a także ciepłej wody i wszystkich emocji, które mieszczą się teraz pod prysznicem.
— Mała podpowiedź: niespodzianka powinna być przyjemna — odzywa się z lekkim rozbawieniem, może trochę złośliwie i pociera nosem jego ramię. — Przyjemną niespodzianką byłaby romantyczna kolacja i kwiaty — dodaje, dociskając zęby do jego obojczyków. Jest to delikatny i z całą pewnością zaczepny gest, aż w końcu Convalliana śmieje się cicho. — Powinniśmy w końcu urządzić sobie randkę.
Zdążyła już zamieszkać z facetem, przywiązać się do niego, zakochać się, a wciąż nie odhaczyła z Su-Jinem czegoś, co mogłaby nazwać randką – czegoś, od czego normalnie zaczynała znajomość. Nagle uświadamia sobie, że w całej tej relacji wszystko dzieje się zupełnie inaczej – zupełnie od drugiej strony.
Patrzy, jak wampir przyklęka, aby przesunąć gąbką po jej nogach i udach – mocniej opiera plecy o zimne kafelki, oddychając ciężko przez usta; czuje przy dolnej wardze stróżkę ciepłej wody. Próbuje też zapanować nad własnym drżeniem, ale nie umie tego zrobić.
— Mhm… — odpowiada, gdy Su-Jin wstaje, a ona zaczesuje swoje mokre włosy w tył. — O wszystko? — Przechyla delikatnie głowę. — Skoro mogę zapytać cię o wszystko, powiedz jeszcze raz, że mnie kochasz…
Spogląda w jego oczy i czuje, jak szybko bije jej serce; jak to wyrywa się i chce zostać w jego rękach, zupełnie nie obawiając się o ból; o to, że zostanie roztrzaskane.
— Powiedz, jak bardzo i beznadziejnie się we mnie zakochałeś… i jak za to mnie nienawidzisz — dodaje, a w jej głosie słychać pewne napięcie, które smakuje jak wata cukrowa; jak coś lepkiego.
Pozwala, aby przesunął dłońmi po jej ciele – nie próbuje się bronić, chcąc, aby dotykał jej skóry w każdy możliwy sposób. Przełyka ślinę, gdy Su-Jin sięga do sterczących sutków – to sprawia, że z jej ust ucieka cichy jęk, nieme sapnięcie.
UsuńDostrzega jego pytające spojrzenie, ale kiedy się do niej pochyla, wie, że doskonale odczytał język jej ciała – że wyłapał jej brak sprzeciwu i przyzwolenie, aby zrobił to, czego pragnął. W końcu była jego; należała do niego, a skoro tak było, to Su-Jin wziął w posiadanie także jej ciało.
Wplątuje palce w jego włosy w momencie, w którym zamyka w ustach jeden ze sterczących sutków, co wywołuje w niej kolejne ciche sapnięcie. Reaguje, domaga się więcej i zbliża się bardziej — Convalliana nie próbuje się przed tym bronić, obnaża więc własne emocje, niemal wyniszczający głód przed tego rodzaju dotykiem; przed dotykiem, który niesie ze sobą coś więcej niż fizyczność, zupełnie jakby przez ręce Su-Jina stawała się kompletna – zupełnie jakby ten dotyk w jakiś sposób ją określał, w jakiś sposób sprawiał, że była bardziej sobą. Bardziej żywa.
Czuje też, jak jego dłonie schodzą niżej – mimowolnie porusza zachęcająco biodrami, chcąc, aby posunął się dalej. Aby przekroczył granicę.
CONVALLIANA
— Oczywiście, że z tobą pójdę — stwierdza niemal od razu, całkowitą oczywistość. Przesuwa też palcami po jego szyi, nie mogąc powstrzymać się przed tym dotykiem. — Ktoś powinien cię pilnować — dodaje zaczepnie i uśmiecha się mimowolnie.
OdpowiedzUsuńConvalliana czuje pewną słodycz – całe to wewnętrzne szczęście, które wylewa się z niej i sprawia, że drżą mięśnie jej twarzy. Chce się uśmiechać, chce okazać Su-Jinowi wszystko, czego był powodem. Doskonale wie, że gdyby nie on, gdyby nie zaryzykował, nie odzyskałaby swojego życia; że wciąż byłaby marionetką o ograniczonych ruchach. Teraz jest jednak inaczej – ma kontrolę i wie, że może ją stracić tylko, kiedy naprawdę będzie chciała się poddać.
— Jesteś mój — powtarza za nim i patrzy mu prosto w oczy. Musiał to wiedzieć; musiał wiedzieć, że przejęła wszystko, czym był; że zgarnęła dla siebie całą jego egzystencję, oddech, krew, umysł, ciało, duszę. Wszystko to należało do niej i nie miała zamiaru się z nikim dzielić; nie miała zamiaru też odpuszczać, wiedząc, że prędzej zabije siebie i jego niż zaakceptuje rzeczywistość, w której żyłaby bez niego.
— Jestem cierpliwa — rzuca swobodnie, trochę z rozbawieniem, gdy Su-Jin stwierdza, że nie chodził do łóżka z kobietami, z którymi randkował. Zaraz potem zbliża się bardziej i cmoka jego brodę. — Poza tym ja nie jestem jakąś tam kobietą… jestem twoją kobietą.
Wypowiada to z pewnością siebie. Convalliana akceptuje tę rzeczywistość; to, że zdecydowała się do kogoś należeć i to nie dlatego, że została do tego zmuszona – Su-Jin był jej właścicielem, oswoił to, czym była i dał jej wszystko, czego potrzebowała. Wyciągnął do niej rękę i po prostu był, a choć nie wydaje się to dużo, to dla niej znaczyło więcej niż wszystkie skarby świata.
— Tak, to nie pytanie, to podła manipulacja… — mruczy cicho, zniżając wzrok do jego ust, gdy zaczyna mówić. Jej oczy czule śledzą każde muśnięcie, wyłapuje każdy dźwięk, zupełnie jakby zakochiwała się w każdej wypowiadanej przez wampira sylabie.
Przymyka oczy i chwyta w płuca urwany oddech, gdy przesuwa wargami po jej twarzy – czuje tę słodycz, a to sprawia, że jej serce znacznie przyśpiesza. Czuje też dreszcz, który wstrząsa jej ciałem – czuje to wszystko tak pierwotnie, tak głęboko w sobie, zupełnie realnie.
Kiedy słyszy jego słodkie wyznanie, wyznanie o przeplatających się ze sobą uczuciach, o miłości i nienawiści, przygryza lekko dolną wargę i niemal od razu oddaje pocałunek, który inicjuje Su-Jin. Wzdycha przez nos, czując, jak rozpalona jest; jak wilgotna i gotowa, aby przyjąć każdy jego ruch; aby zaakceptować każdy scenariusz – jej świat kończył się i zaczynał, atomy uderzają o siebie, a ona trwa w punkcie wybuchu, pozwalając, aby jej wszechświat rozpoczął się imieniem ukochanego.
Pozwala mu badać swoje ciało; dotykać się, chcąc więcej – chcąc, aby pozwolił jej dojść; aby to on podarował jej orgazm – aby to jego imię znalazło się przy jej wargach.
Mocniej opiera się o ścianę i przełyka ślinę, gdy czuje jego usta przy brzuchu. Spogląda też w stronę Su-Jina, który znów klęka – to w jakiś sposób wywołuje w niej kolejny dreszcz. Ten widok, tak erotyczny i tak inny od wszystkiego, ten gest, w którym to on był niżej od niej – wszystko to sprawia, że Convalliana czuje słodką pewność siebie; to, że jest dla niego warta, aby przed nią klęknąć; aby wykonać ruch, który wykonuje się względem królowej.
Wampir całuje każdą z jej blizn, dlatego wyciąga dłoń i przesuwa kciukiem po jego policzku. Jest mu za to wdzięczna; za to, że dostrzegał to wszystko; że wiedział.
Jego szept sprawia, że niemal miękną jej kolana – nigdy wcześniej podobne słowa nie wywoływały w niej takich emocji i Convalliana zaczyna rozumieć, że wszystko zależało od tego, kto je wypowiadał. Od tego, czy wiązało się z tym coś więcej – czy może były one jedynie psute, pozbawione tego, co głębiej. Tego, co ukryte.
W jej oczach pojawia się czerń, przyjemność niemal zalewa jej usta – sukkub poddaje się temu i nie walczy. Nie opiera się. Jej ciało jest jednym wielkim żarem; jest rozgrzanym szkłem, które Su-Jin może dowolnie modelować, aby nadać mu kształt. Jak przez mgłę dostrzega jego uśmiech, a potem docierają do niej jego słowa, co wywołuje w niej zduszony jęk.
UsuńW momencie, w którym jego kły przebijają jej skórę, Convalliana przestaje nad sobą panować – kolejny jęk rozdziera jej gardło, jest podyktowany słodyczą i pożądaniem; jest spowodowany żarem, tym, co pierwotne. Wplątuje palce w jego włosy i dociska głowę wampira bardziej do swojego uda – mocno, niemal zaborczo, nie chcąc, aby się odsuwał. Czuje, że zaczyna szumieć jej w uszach; że wszystko wokół zwalnia i jest tylko ona, i on, że wobec tego, co się dzieje, wobec wszechświata, centrum jej chciejstwa znajduje się właśnie tutaj. Pod prysznicem, parą i zapachem waniliowego olejku.
— Dotknij mnie… — mamrocze, a jej głos drży. Załamuje się słodko, niemal błagalnie. Z trudem sukkub łapie jego dłoń i ciągnie w stroję swojej rozgrzanej i mokrej cipki. Odchyla z jękiem głowę, opiera ją o kafelki i dociska męskie palce do swojej łechtaczki, czując, że nie zajmie jej długo, aby dojść. Pokazuje Su-Jinowi, jak poruszać opuszkami; jak dostosować tempo, aby jej ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, a z ust wyrywał się jęk za jękiem.
Nagle łazienka wypełnia się nie tylko parą i wanilią, ale także głosem sukkuba, który czuje, że zaraz dojdzie.
CONVALLIANA
Zagryza niepewnie dolną wargę. Słucha, ale nie dowierza słowom mężczyzny. A jednak pod powiekami robi się mu wilgotno. Zaciska mocno pięści. Nie wie w co powinien wierzyć. Czuje, że Su-Jin może mieć trochę racji, ale nie jest w stanie sobie tego przetłumaczyć. Kręci beznamiętnie głową pragnąc mu zaprzeczyć, ale nie znajduje dobrych argumentów. Nie potrafi obronić swoich racji. Nie chce wierzyć w to, że jego ojciec jest tak beznadziejnym przypadkiem. Nie, nie może zwalić na niego wszystkich tych win. Ściska mocno wargi i raz jeszcze kręci głową. Szybkim ruchem ociera łzy. Nie odpowiada już. Nie ciągnie tego tematu. Skupia całą swą uwagę na tym drugim, aby tylko odciągnąć swe myśli od tego mętliku, który właśnie wpadł mu do głowy. Potrzebuje do tego całej swej silnej woli.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem – odpowiada cicho. Właściwie wiek mężczyzny nie powinien mieć dla niego znaczenia, a jednak fakt że ten nie odpowiada wprost zapala czerwoną lampkę w jego umyśle. Powoli przesuwa wzrok za spojrzeniem Su-Jina. Ląduje nim na duchu i przełyka głośno ślinę. Powoli przytakuje mu głową.
- Widzę… coś widzę – mamrocze pod nosem. – Ale nie wiem… trudno to zrozumieć – patrzy mu prosto w oczy. Niedawno Sora zaczął wprowadzać go w ten pokręcony świat, a on dalej próbował to wszystko wyprzeć. Zwalić na swoje niezrównoważenie psychiczne. Może nawet usprawiedliwić się chorobą. Wciąż czasami twierdził, że powinien zgłosić się do psychiatryka, ale póki Kathy nie stanie na własne nogi, nie potrafił się do tego zmusić.
- Znaczy… - trochę panikuje, ściska mocniej dłonie, nieświadomie przebijając paznokciami ich skórę. – Ty też je widzisz? – odbija pytanie pytaniem. Tak jak to wcześniej zrobił mężczyzna. Nie wie co o tym wszystkim myśleć. Czyżby faktycznie nie był chory psychicznie? Dobra, niby to wiedział. Bo przecież nie mógłby sobie tak bardzo wymyślać emocji i obrazów, które przekazywały mu duchy. Oddycha głęboko. – Nie kryję tego – dodaje cicho. – Po prostu… - znów się zacina nie do końca wiedząc jak to wszystko ubrać w słowa. – Po prostu nie chcę wyjść na wariata… nie chcę żeby ktoś mnie zamknął w pokoju bez klamek. Sam tam pójdę jak… jak będę na to gotowy – odchrząka i znów oddycha głęboko. Kręci przecząco głową.
- Gdybym im wierzył to nie pytałbym cię o to… nie chciałbym potwierdzić lub zaprzeczyć ich wersji, tylko ślepo bym im zaufał… – dodaje niemalże szeptem. Jakby w obawie, że duch go usłyszy. Chociaż doskonale wie, że to nic nie da. Zjawa rusza w jego stronę i wydobywa z siebie przeraźliwy wrzask. Chłopak dociska dłonie do uszu tak mocno jak to możliwe, ale to nic nie daje. Wrzask już do niego dotarł. Obija mu się po uszach, wdziera do umysłu i nie pozwala skupić myśli. Omal nie krzyczy z bólu jaki czuje. Wstaje z takim impetem, że przewraca krzesło i w dwóch susach pokonuje dystans dzielący go od Su-Jina. Chowa się za jego plecami, jakby to miało odstraszyć zjawę. O dziwo ta zatrzymuje się przed biurkiem i tylko obserwuje. Cholerny staruszek.
- Jak mam sobie z nimi radzić? – pyta go szeptem. – Jak…? Zwykle staram się nie zwracać na nie uwagi, bo jak tylko popełnię ten błąd to… przyczepiają się do mnie – wyjaśnia, dalej kryjąc się za jego krzesłem. Na tę chwilę to działa. Jest tak, jakby zjawa napotkała barierę.
- Ty też go widzisz, prawda? Jak sobie z nimi radzisz? – pyta go po raz kolejny. Może chociaż ten problem uda się mu przepracować szybciej niż przypuszcza. Może uda się tego nauczyć.
Felix
Dotyk nie był jej obcy – w końcu urodziła się po to, aby być dotykaną. Aby być pożądaną i uwielbianą. Teraz jednak pragnie tylko jego. Ona, artystka zmysłów, mrok i jasność, ogniste pocałunki, jak krwawe rubiny – to wszystko działo się tu i teraz, pod prysznicem, gdzieś pomiędzy gorącą parą a zapachem waniliowego olejku.
OdpowiedzUsuńChciała być blisko niego, jak najbliżej i poczuć go na skórze, zanurzyć się w jego objęciach i stać się częścią jego życia, a może to już się wydarzyło? Może oddała się mu dużo wcześniej? W momencie, w którym wstrząsnął fundamentami tego, czym była – zrobił to, choć przecież wcale nie zamierzał. Wcale jej nie chciał, nie widział w niej nikogo, niczego, nic wyjątkowego, a teraz? Teraz był blisko, wypełniał jej płuca swoim zapachem, jej usta swoimi ustami.
Kieruje jego palcami, pokazuje, uczy i nie powstrzymuje się, a odchyla głowę i łapie w usta tlen, którego nie czuje – Su-Jin wydaje się czymś odurzającym; czymś, co jest dla niej upajające. Convalliana uświadamia sobie, że jest zakochana; że zakochała się i poddała tym uczuciom, pozwalając, aby jej nieśmiertelne serce biło tylko dla niego.
Czuje jego usta przy swoim biodrze, czuje każdy jego ruch – czuje to wszystko mocno, intensywnie; otwiera się i pozwala Su-Jinowi sięgnąć swoich nerwów, dotrzeć tam, gdzie jeszcze nikt nie był – do jej serca, do jej duszy. Chce, żeby to wszystko wziął, przygarnął do siebie.
Spogląda w jego stronę, gdy się odsuwa – w jej ustach zawiesza się przekleństwo, pełne frustracji sapnięcie, a jej tyłek bardziej dociska się do kafelek. Convalliana dyszy i spogląda w stronę męskiej twarzy. Łapie tlen w rozchylone, mokre usta, gdy Su-Jin ociera się ciałem o jej ciało.
Wzdycha z niemym jękiem, gdy znów sięga palcami do jej wrażliwego miejsca – tym razem nie kieruje jego palcami, a pozwala Su-Jinowi przejąć pieszczotę. Idealnie pociera jej gorącą i wrażliwą łechtaczkę, równie idealnie nadając rytm, który rezonuje z jej całym ciałem – ciałem, które uginało się, topniało, rozpadało się pod jego wpływem. Convalliana wydaje z siebie jęk, potem kolejny i kolejny.
Przyjmuje jego pocałunek, zainicjowaną pieszczotę i chwyta za jego ramię, bo móc przyciągnąć jego ciało bliżej siebie – całuje jego usta, sięga językiem po jego język, zaczyna walkę i poddaje się, pozwalając mu wygrać.
Warczy z rozkoszy i pożądania, drżąc, gdy wampir łapie za jej włosy i odchyla głowę – jej spojrzenie ucieka w sufit, czarne, zamglone. Z ust ucieka jęk i sapnięcie, a uda ściskają się delikatnie. Convalliana dociska cipkę do męskich palców i pochyla się delikatnie, zaciskając mocno powieki.
— Han-gyeol... — mamrocze jego imię gdzieś pomiędzy kolejnym jękiem, a jej paznokcie wbijają się w jego ramię. Czuje jego usta przy swojej szyi; to, jak gryzie i zasysa jej skórę, jak znaczy jasną fakturę swoim śladem.
Czuje w sobie narastające pulsowanie, elektryczne wyładowanie, które sprawia, że jej ciało jest jeszcze bardziej gorące, wilgotne i słodkie. Demoniczny ogon oplata się wokół jednego z ud Su-Jina, a Convalliana niemal bezwiednie sięga po podbródek mężczyzny i mocno chwyta w palce – potem zbliża drżące usta do jego ust.
— Posmakuj mnie… — odzywa się łamiącym głosem, w którym słychać nadchodzący orgazm.
Sukkub wydaje z siebie przeciągły jęk, który przypomina dźwięk złotych dzwoneczków, melodię wygrywaną przez harfę; coś anielsko czystego i demonicznie brudnego, pierwotnego. Przy tym Convalliana pilnuje, aby jej oddech uciekał prosto do wampirzych ust.
Szczytuje, zaciskając mocno uda; szczytuje, czując, jak jej świat kurczy się do tego właśnie momentu; do tego, co tu i teraz, i nie ma nic innego – nic innego oprócz jej i jego; nic oprócz jej i jego uczuć. Miękną jej kolana i delikatnie opiera się o męskie ciało, uciekając ustami od jego ust.
UsuńMruczy cicho, spełniona, zadowolona, rozleniwiona i… szczęśliwa, a potem cmoka Su-Jina w ramię i odchyla się, by móc spojrzeć w jego idealną twarz. Sięga palcami do jego policzka, aby móc musnąć skórę i zahaczyć kciukiem o dolną wargę.
— Całkiem szybko się uczysz… — mamrocze z lekkim rozbawieniem, z napięciem, które wydaje się słodkie i lepiące. — Właśnie ofiarowałeś swojemu sukkubowi orgazm — dodaje, dotykając palcami jego brody i zaczesuje ciemne włosy mężczyzny w tył, pozwalając sobie przeczesać pasma. — Było aż tak źle, jak to sobie wyobrażałeś?
Spogląda w jego oczy i przygryza zaczepnie swoją dolną wargę.
CONVALLIANA
To, co wydawało się dla niej nie mieć żadnych tajemnic, teraz nagle objawia się jako sekret – seks, ta fizyczna bliskość, osiągnięcie orgazmu; wszystko wydaje się inne, lepsze, głębsze. Zupełnie jakby zrzuciła z głowy całun, który zasłaniał jej obraz tego, co prawdziwe. Convalliana dostrzega własne drżenie; czuje jak jej ciało próbuje dopasować się do męskich rąk, a choć próbuje, to wciąż jest takie samo – ufnie poddaje się Su-Jinowi, a skóra wydaje się wrażliwa, ufna, zupełnie bezbronna.
OdpowiedzUsuńBierze oddech, wdychając zapach wody i wanilii, gorącej pary i orgazmu. Opiera się o męskie ciało i mruczy cicho, zadowolona, szczęśliwa, spełniona – nie chce uciekać, nie chce się odsuwać i nie chce zapomnieć o tym, co się stało; o tym, że pozwoliła sobie obnażyć własne emocje, jednocześnie odkrywając się tak, że mogłaby zostać zraniona. Zdecydowała się już podjąć to ryzyko; zdecydowała się przekroczyć pewną granicę, składając w ofierze nie tylko swoje serce, ale i życie.
— Mhm — odpowiada przekornie, uśmiechając się z pewnym rozczuleniem. — Twoja nauczycielka jest z ciebie dumna — dodaje i zahacza kciukiem o jego dolną wargę, wpatrując się z dziwną tęsknotą w jego usta.
Convalliana uświadamia sobie, jak wiele znaczy dla niej pocałunek i jak bardzo zmieniło się to do tej pory. Gdyby Su-Jin był jednym z wielu jej kochanków, zapewne nie pragnęłaby żadnych muśnięć, nie chciałaby zatopić się w jego ustach, w jego smaku, sądząc, że to niepotrzebne pieszczoty. Zazwyczaj też unikała tego typu gestów – nie chciała niepotrzebnie dawać mężczyznom nadziei, że cokolwiek to dla niej znaczy. Teraz jednak było inaczej i Convalliana zaczynała rozumieć, jak wiele się zmieniło.
— Twój sukkub jest bardzo zadowolony — stwierdza, marszcząc przy tym zaczepnie swój nosek. Dociska palce do jego szyi, przesuwa opuszkami po skórze i sięga do blizny przy jego sercu, którą czule muska. — Lubię, gdy jesteś blisko… — dodaje być może zbyt impulsywnie, zupełnie nie myśląc o tym, co ucieka z jej ust; jak dźwięk układa się w jej wargach.
— To dobrze. Chcę, żebyś czerpał przyjemność z tego, co ja z tobą robię, ale też z tego, co ty robisz ze mną — oznajmia szeptem, przyjmując jego dotyk. Wtula się też w jego dłoń, gdy ta znajduje się przy jej zaczerwienionym, gorącym policzku. — Zabiłabym cię, gdybym się dowiedziała, że zmuszasz się do takiej bliskości, bo sądzisz, że tego właśnie od ciebie oczekuję. Tak naprawdę jedyne, czego od ciebie chcę, to tylko tego, żebyś mnie nienawidził i kochał… żebyś był mój.
Spogląda w jego oczy i uśmiecha się delikatnie, mając nadzieję, że rozumiał jej obawy – że wobec tego, jak przedstawiał swoje dotychczasowe relacje i jak zdradził się z myślą o tym, że mógłby poświęcić się dla swojej partnerki, Convalliana próbuje dostrzec tylko i wyłącznie prawdę.
Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy i ostrożnie przytakuje jego słowom, gdy wspomina o tym, że tak wyobrażałby sobie smak czegoś więcej. Miłość. Przez chwilę zastanawia się, czy to w ogóle możliwe, ale jeśli ona, która zawsze pragnęła tego, co fizyczne i pierwotne, zaczęła chcieć również czegoś emocjonalnego i głębszego, to czy jej oddech nie mógł się zmienić? Czy nie mógł smakować jak miłość?
Czuje, że jej serce zaczyna bić szybciej – że się rozpędza, gdy uświadamia sobie po raz kolejny, że się zakochała; że wpadła w sidła, nie umiejąc się wyswobodzić, a może nawet nie chcąc tego robić.
Opuszcza prysznic i pozwala, aby Su-Jin sięgnął po olejek – nie odsuwa się, gdy zaczyna wcierać subtelnie pachnący kosmetyk w jej skórę. Wydaje się to jej nieco dziwne, obce, a to tylko dlatego, że nikt nigdy nie robił tego tak czule, tak delikatnie, nie próbując zainicjować czegoś więcej – Convalliana rozkoszuje się muśnięciem jego palców; tym, że jest obok; tym, że po prostu ją kochał, że był w stanie to zrobić.
— Uwielbiam cię takiego — odzywa się nagle. — Takiego, kiedy mówisz to, co myślisz i kiedy robisz to, co chcesz. Kiedy jesteś sobą i nie zastanawiasz się zbyt dużo nad tym, co się stanie — dodaje, wiedząc, że powinna to dopowiedzieć.
UsuńUśmiecha się subtelnie w jego stronę i zaczesuje mokre włosy w tył.
— Co z twoją raną? — Dotyka delikatnie zaognionego miejsca, a kiedy się pochyla, w końcu uświadamia sobie, że nie czuje żadnego bólu. Zastyga więc, nie do końca wiedząc, co się stało, a potem odwraca się plecami w stronę wampira i odwraca się do niego przez ramię. — Zniknęły?
Wie, że jej skóra w tamtym miejscu powinna być rozorana przez demoniczne pazury. Wie, że takie rany nie znikają od razu, a to wzbudza w niej niepokój. Czy energia tamtego śmiertelnika była inna? Czy może chodziło o coś innego?
CONVALLIANA
Być może powinna dłużej zastanowić się nad tym, co się działo i do czego może to doprowadzić, bo jeśli cokolwiek w tej relacji pójdzie nie tak, umrze. I nie chodziło tylko o jej śmierć, ale też o jego – czy pozwoliłaby mu dalej żyć, gdyby zdecydował się odejść? Czy zaakceptowałaby taką rzeczywistość? Nie, w jakiś dziwny sposób Convalliana wierzyła w przeznaczenie; w to, że Su-Jin był jej pisany i że po prawie trzech tysiącach lat przyszedł czas, żeby sięgnąć po szczęście. Szczęście, które osobiście wybrała; które wyselekcjonowała.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że należał do niej – czuła to całą sobą. A mimo to oczekiwała potwierdzenia; oczekiwała słów, które opuściłyby jego gardło i dały jej odetchnąć, że to, co brała za pewnik, nie jest tym, co zdążyła sobie wymówić; co wyimaginował jej umysł, który być może pragnął takiej prawdy.
Przytakuje, wiedząc, że naprawdę chciał ją – nie pragnął tamtej Convalliany. Nie pragnął też żadnej innej wersji, a wyciągał ręce po tę prawdziwą. Zepsutą. Czasem brudną i kruchą. Przez moment nie rozumie, jak zdołał zaakceptować jej naturę – czy nie widział w niej nic obrzydliwego? Czy może miłość, bo w końcu powiedział, że ją kocha, sprawiała, że był ślepy? Że był w stanie pokochać każdą jej rysę?
— Tak naprawdę każda twoja reakcja będzie dla mnie czymś ważnym — odzywa się, spoglądając po jego idealnej twarzy. — Musisz do mnie mówić, reagować, nawet jeśli ma to być przekleństwo lub warkot, który sugeruje, że zaraz dojdziesz w moich ustach — dodaje nieco zaczepnie i przytakuje jego słowom.
— Wiem, że dotyk jest… był dla ciebie trudny — podejmuje ten temat; temat tego, że tak wiele się zmieniło. — Chciałam cię oswoić z tym wszystkim. Z moimi dłońmi, językiem, ale teraz gdy cię widzę, po prostu chcę cię dotykać. Chcę cię czuć… zupełnie jakby moja dusza dostroiła się do twojej.
Opiera dłoń o jego klatę piersiową.
— Żyję już naprawdę długo, ale ten jeden raz będę dzielić z tobą. Seks z kimś, kto jest ważny i wyjątkowy… — stwierdza szeptem, a w jej głosie przelewa się słodycz. — Chcę, żebyś właśnie to czuł, gdy będziesz już tak blisko mnie… gdy zdobędziesz mnie ponownie, a potem znów i znów. — Ujmuje jego twarz w ręce, kciukami głaszcząc skórę.
Zaraz potem śmieje się cicho i marszczy nos, gdy wspomina o kontrakcie małżeńskim.
— Mhm, seks pięć razy dziennie albo będę wnioskować o rozwód. — Posyła mu zaczepne spojrzenie, a zaraz potem dopytuje: — Czy w twojej kulturze, nie tej obecnej… ale kiedyś… czy kobieta mogła się rozwieść? Czy raczej małżeństwo było czymś więcej? Paktem dusz?
Convalliana przez moment poddaje się myślom o byciu żoną. O tym, że być może chciałaby nią zostać – chciałaby powiedzieć „tak”, gdyby Su-Jin tego pragnął; gdyby tylko wyraził potrzebę, aby zrobić z niej swoją żonę. Nie dlatego, że tak byłoby wygodnie, a dlatego, że był w niej beznadziejnie zakochany i że równie beznadziejnie jej za to nienawidził. Uśmiechnęła się do siebie.
— To dzięki tobie — sugeruje, a potem nieco niepewnie dodaje: — W końcu wybrałam swojego właściciela… zajęło mi to trochę, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że to był dobry wybór.
Do tej pory każdy z jej byłych mężczyzn próbował zrobić coś, co mogłoby zatrzymać jej ciało, duszę i umysł; coś, przez co straciłaby serce, kompletnie oddała je w ich ręce, ale do tej pory nikomu się to nie udało. Nikt nigdy nie miał dla siebie prawdziwej Convalliany – ani Amon, ani Earl.
Przygląda się jego ranie i przytakuje słowom.
— Mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie… — mruczy krótko. — Nienawidzę twoich ran.
Kiedy Su-Jin potwierdza to, że ślady po demonicznych pazurach zniknęły i że nie ma tam nic – oprócz jej jasnej i miękkiej skóry – Convalliana czuje się nieco nieswojo. Nie wie, jak to wyjaśnić.
— Powoduje, ale nie aż tak — odpowiada szczerze. — Nie mam aż tak szybciej regeneracji, jak na przykład wampiry. Raczej jest trochę lepsza od ludzkiej i potrzebuję czasu, aby wylizać się z głębszych ran. Sądziłam, że pozbycie się tych na plecach zajmie jakieś trzy… może cztery dni.
UsuńPrzyjmuje jego cmoknięcie w kark, przez jej ciało przebiega przyjemny dreszcz, a usta wypuszczają oddech. Zaraz potem Convalliana odwraca się w końcu w stronę wampira.
— Nie, byłam zbyt zajęta tobą. — Marszczy się delikatnie i zawija kosmyk włosów za ucho. — Kiedy wróciłam do domu z żerowania, wciąż miałam te rany. Nie zniknęły więc wtedy. To musiało się stać tutaj — dodaje, wiedząc, że na pewno tak było.
CONVALLIANA
Przytakuje jego słowom i uśmiecha się mimowolnie. Wie, że Su-Jin nie jest kolejnym kochankiem i że powinna powiedzieć to, co normalnie byłoby dla niej niezbyt ważne, szczególnie w kontekście jednorazowego skoku w bok, o którym szybko by zapomniała. Chodzi o coś więcej – o jej relację z kimś, kto miał jej serce i komu dobrowolnie oddała swoją duszę, a potem ciało. Gdy zaczęła o tym myśleć, w jakiś sposób zdała sobie sprawę z tego, że być może od samego początku pragnęła czegoś więcej – najpierw chciała po prostu go zdobyć, uwieść i udowodnić sobie, że nikt nie może jej się oprzeć. Później zaczęła czerpać jakąś przyjemność z ich rozmów, intensywnych dyskusji aż w końcu zdecydowała się przekraczać granice, które postawił Su-Jin, choć robiła to dość subtelnie, byleby tylko zobaczyć jakąś reakcję z jego strony. Teraz była zupełnie stracona i nie chodziło ani o dumę, ani o jej pewność siebie, a o to, żeby wejść w tę relację, nawet jeśli wiele ryzykowała.
OdpowiedzUsuń— To, co mówisz, z jednej strony jest dla mnie wzruszające i słodkie, a z drugiej… z drugiej chciałabym cię wtedy całować tak długo, aż posiniałyby mi usta — mruczy i spogląda w jego stronę, sunie spojrzeniem po jego twarzy i patrzy jak Su-Jin muska jej nadgarstek.
Jest to dla niej czuły gest, który wydaje jej się teraz czymś, czego potrzebuje; czymś, co sprawia, że jej serce bije zdecydowanie za szybko. Docenia to, co dla niej robił; to jak traktował jej ciało i jak pragnął pokazać, że nawet będąc tuż obok, zupełnie naga, obnażona i w jakiś sposób bezbronna, jest bezpieczna.
— Nikt nie powiedział o braku spontaniczności w naszym kontrakcie małżeńskim — stwierdza, marszcząc swój nosek. Śmieje się nawet cicho i pociera kciukiem jego brodę, nie mogąc się od tego powstrzymać.
Słucha jego słów o małżeństwach i rozwodzie, nie czując zaskoczenia, że Su-Jinowi bliżej było do Buddy. To myślenie wydaje się jednak nico idealistyczne, opierające się o metafizykę; o to, co trudno osiągnąć, ale w jakiś sposób Convalliana czuje, że tak właśnie powinno być. W końcu spytała już Su-Jina, czy ten odnajdzie ją w kolejnym życiu; czy wtedy też będą razem, choć wtedy jeszcze nie myślała o tym wszystkim w ten sposób.
Pozwala mu się objąć i wtula się w jego ciało, czując przyjemne ciepło. Bierze oddech, wdychając jego zapach, rozkoszując się bliskością – sukkub ma wrażenie, że staje się niemal cieczą. Że mięknie w jego ramionach.
— Właściwie w Grecji dozwolone były rozwody. Najczęściej w momencie, kiedy kobieta zaczęła sypiać z kimś innym niż jej mąż. Lub mąż mógł unieważnić małżeństwo, gdy kobieta nie mogła dać mu dziecka — oznajmia, sunąc palcami po jego nagich ramionach. Czuje pod skórą każdy jego mięsień. — Ale właściwie, mimo że teoretycznie, i kobieta, i mężczyzna mogli się rozwieść, to kobiety tak naprawdę mogły to zrobić, kiedy były maltretowane przez męża i miały pomoc od rodziny. Potem, kiedy w Grecji pojawili się Rzymianie, żony miały trudniej. Słyszało się o przypadkach, gdzie mąż zatłukł żonę pałką tylko dlatego, że ta napiła się wina. Wtedy wierzono, że wino ma właściwości antykoncepcyjne i wczesnoporonne.
Cmoknęła jego ramię.
— Jednak pamiętam, że w pewnym czasie stosowano… terapię małżeńską. — Uśmiechnęła się mimowolnie. — Skłócona para spędzała noc w świątyni jednej z bogiń, a przez ten czas mieli sobie wyrzucać wzajemne winy i pretensje przed ołtarzem. Pewnie domyślasz się, że takie noce kończyły się namiętnym seksem i wyznaniami miłości… — Zerknęła w stronę jego twarzy. — Ale to nie sprawiło, że rozwodów było mniej. Wręcz przeciwnie. Później Oktawian August próbował wprowadzić reformy dotyczące rozwodów. Nawet wydał kilka ustaw. Piętnowały one cudzołóstwo i nakładały obowiązek pozostawania w związku małżeńskim, co było dość zabawne, gdy zapominał o tym, co mówił, kiedy tylko przychodził do mojej komnaty.
Oktawian August był mądrym, silnym człowiekiem, ale słabym względem niej – pewnego dnia zapytał nawet, czy zostanie jego żoną. Convalliana odmówiła, a gniew cesarza był tak ogromny, że została pojmana i tydzień spędziła w wilgotnych lochach. Później Oktawian przyszedł do niej i znów zadał to samo pytanie. Nie usłyszał jednak „tak”.
Usuń— Ja natomiast uważam, że rozwód jest symbolem tego, że nie chce się być już razem. I właściwie każdy powinien mieć do tego prawo — stwierdza. — Jednak wiem, że nie pozwoliłabym mojego mężowi odejść, szczególnie gdy mówimy tutaj o prawdziwych uczuciach. — Łapie jego spojrzenie w swoje szmaragdowe oczy. — Zabiłabym cię, gdybyś chciał rozwodu — dodaje.
Pozwala Su-Jinowi dotknąć ustami jej policzka i skroni, a to wywołuje w niej cichy pomruk.
— Nie rozumiesz… — odzywa się szeptem. — Po raz pierwszy wybrałam dla siebie kogoś, z kim chcę spędzić wieczność. To nie jest związek, który został mi narzucony lub w który zostałam wciągnięta, bo tak chciał jakiś mężczyzna. Wybrałam ciebie, bo pragnęłam cię… a raczej wciąż pragnę. I mimo że wiem, że nasz związek jest tym, co równe i dobre, chcę, żebyś o tym wiedział. O tym, że cię wybrałam.
Spogląda w jego stronę, gdy zakłada opatrunek, a potem zbliża się i pomaga Su-Jinowi dokończyć.
— Powinniśmy kiedyś przetestować tę teorię — stwierdza zaczepnie. — Możesz mnie złapać i ugryźć, a potem pozwolisz mi połknąć swoją spermę — dodaje, wyciągając się do niego, aby cmoknąć kącik jego ust. Uśmiecha się zadziornie. — Poza tym smakowałeś inaczej niż przeciętny człowiek. Jesteś o wiele słodszy... i lubię twój smak.
CONVALLIANA
Uśmiecha się mimowolnie, gdy jego głos wydaje się poważniejszy. Tak, ona też uwielbiała taką bliskość; to, że może być obok, że może go całować, przytulać się do niego, gdy mogą rozmawiać i delikatnie się ze sobą sprzeczać – to wszystko sprawiało, że czuła się sobą. Nie musiała pięknie wyglądać, być pięknie ubrana, umalowana, bo Su-Jin widział w niej coś innego – jej brudne i sczerniałe wnętrze, które pokochał i które, jak jej się zdawało, uważał za piękniejsze niż to, co fizycznie.
OdpowiedzUsuń— Tak, ale być może miałam trochę lepiej niż ty. Jestem kobietą, którą się pragnie. Niezależnie czy to król, cesarz czy parobek lub rycerz, dlatego łatwo mi było żyć w luksusach i nie przejmować się niczym. Właściwie nigdy ciężko nie pracowałam. — Zerka do swoich idealnych, miękkich rąk o smukłych palcach. — Dopiero później zaczęłam wytwarzać swoje perfumy — dodaje.
— Lubię się z tobą kłócić — wyznaje nieco zaczepnie, trochę złośliwie i spogląda po jego twarzy. — Im bardziej mam ochotę cię wtedy zabić, tym mocniej chciałabym cię zerżnąć.
Śmieje się cicho, perliście, zupełnie jakby wokół zabrzmiało kilka złotych dzwoneczków. Convalliana przyjmuje jego cmoknięcie w nos. Przez chwilę wraca myślą do starożytnej Grecji; do słonecznych poranków, które pachniały winem i winogronami; do ognisk i uczt, do spojrzeń, tańców i wszystkiego, co wtedy sobie ceniła. Teraz wydaje jej się to takie… puste. Złoto, klejnoty i futra. Ziemie, jedwab i władza. Otoczona przez te rzeczy i ślepa, aby zrozumieć, że potrzebuje czegoś innego, pławiła się w luksusach.
Patrzy w jego stronę w momencie, kiedy wspomina o sugestii. Wtedy Convalliana mimowolnie się uśmiecha i przechyla delikatnie głowę.
— Poślubię cię, jeśli o to zadbasz — stwierdza przekornie i przyjmuje jego pocałunek w policzek. — Poza tym, co z tego, że twoje oświadczyny są wciąż aktualne? Powinieneś poprosić mnie o rękę, uklęknąć… zrobić to porządnie — dodaje nieco prowokacyjne, a kiedy słyszy jego dalsze słowa, pyta, niemal mrucząc: — Zdradzasz mi swój plan, żeby zrobić ze mną swoją żonę? Zabierzesz mnie do świątyni i postawisz przed posągiem Buddy?
Przesuwa nosem po jego brodzie, a potem odsuwa się delikatnie, by móc nieco osuszyć włosy ręcznikiem. Kiedy odwraca się do wampira, ten ujmuje jej podbródek, a potem Convalliana czuje jego pocałunek, co sprawia, że równie słodko oddaje pieszczotę.
Nie komentuje jego słów, chcąc poruszyć ten temat w łóżku – wie, że powinna rozwiać całą tę niepewność, do której się odwołał. Doskonale wiedziała, że Su-Jin porównuje się z jej kochankiem – tym kochankiem, który nic dla niej nie znaczył.
— Tak, to dobrze — stwierdza, uśmiechając się mimowolnie, gdy dostrzega jego zakłopotanie. — Jesteś niemożliwie uroczy… — dodaje, spoglądając po jego twarzy i zatrzymuje spojrzenie przy ustach. Convalliana znów czuje tęsknotę za ich smakiem i ciepłem.
Czeka, aż Su-Jin umyje zęby – później powtarza za nim i bierze oddech, sięgając jeszcze po małe lustereczko, by móc się w nim przejrzeć. Czuje potrzebę, aby spojrzeć sobie w twarz, szczególnie po tym, jak odzyskała wolność – dostrzega w swoich oczach pewne zmęczenie, ale też iskrę. Coś, co wydaje się błyszczeć gdzieś głęboko w niej. Convalliana uśmiecha się do siebie, a potem idzie za wampirem, by zaraz potem ubrać jedną ze swoich delikatnych halek.
Gdy Su-Jin już leży i spogląda w jej stronę, niemal od razu kładzie się obok i ostrożnie opiera głowę o jego klatę piersiową. Za to jej palce delikatnie przesuwają po jego piersiach i obojczykach, pieszcząc skórę bez żadnej ukrytej intencji – jest to czuły dotyk zakochanej w mężczyźnie demonicy.
— W łazience — zaczyna mówić, a jej głos jest dość cichy — wspomniałeś o tym, że nie rozumiesz, czemu cię wybrałam. — Przesuwa wzrokiem po ciemnych ścianach. — Odkąd pamiętam, zawsze kręciłam się wokół władców, cesarzy i innych mężczyzn, żeby móc wygodnie żyć. Chciałam luksusów i złota. Chciałam być najważniejsza. Chciałam, żeby to w moje imię prowadzono wojny i przelewano krew…
UsuńZawiesza się.
— Ale teraz gdy o tym myślę, dostrzegam, jak krótkowzroczna byłam. Jak wiele zajęło mi czasu, aby zrozumieć, że to, co próbowałam w sobie wypełnić, tę lukę, dziurę, którą nosiłam, jest zupełnie… inne. Chyba już wtedy pragnęłam kogoś, kto mógłby mnie pokochać. Pokochać mnie. Convallianę. Tę prawdziwą — kontynuuje. — Wybrałam cię, bo jesteś moim przyjacielem. Bo byłeś po mojej stronie i dałeś mi schronienie, nie oczekując niczego w zamian. Byłeś dla mnie dobry i nie dlatego, że mogłeś coś z tego mieć, a dlatego, że chciałeś to zrobić.
Odchyla się nieco, by móc spojrzeć mu w twarz.
— Poza tym jesteś dla mnie atrakcyjny i uważam, że wszystko, co robisz, jest niesamowicie cudowne… każdy ruch, każdy wyprowadzony gest. To jak przeczesujesz włosy lub gdy się uśmiechasz… uwielbiam też twoje oczy. Gdy są normalne i gdy błyszczą czerwienią. Uwielbiam twoją twarz: jest dla mnie idealna, najpiękniejsza — wyznaje szeptem, wyciągając dłoń, by móc dotknąć palcami jego brody. — Ale tak, co do jednego masz rację. Akurat charakter masz paskudny.
Śmieje się cicho.
— Po prostu… chcę, żebyś wiedział, że nikt nigdy nie był dla mnie ważny. Nikt nigdy nie miał mnie tak, jak ty mnie masz, i nikt nie dorówna tobie. Żaden cesarz, władca, króla — dodaje, a w jej głosie pobrzmiewa coś stanowczego. — To ciebie wybrałam i zabraniam ci myśleć o sobie w taki sposób. Zabraniam ci mówić, że nie jesteś w moim typie, że daleko ci do wielkiego władcy. Jesteś moim profesorem z małej mieściny… jesteś moim… wszystkim. I wobec tego zniosę nawet ten twój paskudny charakter, kochanie.
Zbliża twarz do jego twarzy i dociska usta do jego ust, by mógł poczuć słodką pieszczotę, w której Liana zamyka wszystko to, co czuje. Oddanie, miłość, wiarę w ich wspólną przyszłość, nadzieję.
CONVALLIANA
Convalliana jeszcze przez moment zastanawia się nad małżeństwem; nad tym, czy zdecydowałaby się powiedzieć „tak”. Wie, że wypowiedziałaby to krótkie słowo; że przypieczętowałaby swój los i złączyła się z Su-Jinem w ten najdoskonalszy sposób. Nie zależało jej jednak aż tak bardzo, żeby dostać pierścionek; żeby było idealnie; żeby wszystko wokół wydawało się bajeczne i perfekcyjne. Pragnęła po prostu jego – tego, aby pokazał, że naprawdę tego chce; że naprawdę pragnie zrobić z niej swoją żonę.
OdpowiedzUsuńPrzez moment czuje się niezwykle głupio, myśląc o tym, zupełnie jakby nie mogła uwierzyć w to, że Su-Jin w ogóle by się zdecydował to zrobić. Bo dlaczego miałoby to się stać? Dlaczego miałby zdecydować się jej oświadczyć? Czy był aż tak zapatrzony? Tak bardzo zapatrzony – tak bardzo, jak ona w niego? Jej serce zaczyna bić szybciej. Ma wrażenie, że się wygłupia; że nie powinna myśleć o tym tak intensywnie, nie wiedząc nawet, czy Su-Jin czegokolwiek więcej od niej chciał. Mówił o związku; o tym, żeby być ze sobą w czymś… formalnym, ale małżeństwo wydaje się o wiele poważniejsze. Być może dużo poważniejsze niż to, co jej sugerował.
Kiedy jest tak blisko, przestaje o tym myśleć. Odcina się od niewygodnej prawdy – od tego, co mogłoby okazać się przytłaczające. Wie jednak, że w jakimś sensie jest stracona; że poddała się własnym emocjom i uczuciom; i że z całą pewnością się zakochała. Zakochała się tak mocno, tak beznadziejnie, tak… czysto.
— Jesteś… — odpowiada, a potem zamyka oczy i rozpływa się w jego muśnięciach. Pocałunek wydaje się niemożliwą słodyczą. Jest dla niej wszystkim, czego mogłaby teraz chcieć.
Czuje też to szaleństwo i oddanie; to, jak Su-Jin zatraca się w niej i jak wcale nie próbuje z tym walczyć. Wywołuje to w niej dreszcz; sprawia, że mimowolnie mruczy w jego usta; że jej ciało staje się wrażliwsze, a ogon oplata się wokół jednego z jego nadgarstków. Convalliana nie próbuje nawet ukryć tego, że znów jest podniecona; że sterczące, twarde sutki przebijają się przez jej halkę, a wilgoć zbiera się pomiędzy udami.
Su-Jin nagle góruje, zmienia pozycję, a ona znajduje się pod nim, co sprawia, że z jej ust ucieka urwany oddech. Spogląda po jego idealnej twarzy i otwiera szerzej oczy w momencie, gdy dostrzega jego łzy. To wydaje się poruszać w niej coś niezwykle wrażliwego; coś szepcze jej o tym, że ta chwila, ten moment, jest wyjątkowa. To nie pierwszy raz, gdy mężczyzna przy niej płakał, jednak teraz wydaje jej się to przejmujące; wydaje jej się tak czułe, czyste i niewinne. Nie komentuje tego jednak, a zawiera całą swoją miłość, której nie umie określić w słowach, w oczach – w szmaragdach, które wydają się teraz cenniejsze niż cokolwiek innego.
Convalliana wyciąga dłonie, by móc objąć jego szyję i przyciąga go do siebie, gdy wampir odnajduje jej usta. Gdy słyszy jego obietnicę, nie próbuje nawet uciec przed dreszczem, który wstrząsa jej ciałem – mimowolnie próbuje zacisnąć uda, czując własne podniecenie.
Kolejny pocałunek sprawia, że zaczyna kręcić jej się w głowie – że kompletnie się rozpada; że poddaje się muśnięciom i przesuwa jedną dłoń od jego szyi do obojczyków. Oddaje pieszczotę równie gorączkowo, równie mocno, z miłością.
A kiedy przerywa pocałunek i Convalliana otwiera oczy – wszystko wydaje się zawieszone w czasie; liczy się tylko to, że Su-Jin był tak blisko.
— Sugerujesz, że azjatyckie wampiry to mój idealny typ? — pyta, a jej głos nieznacznie drży z emocji; wydaje się, że sylaby parzą jej usta; że przy wargach wciąż czuje smak męskich ust, dlatego wolno oblizuje dolną z nich.
— Nie wiem… — odpowiada. — Może powinieneś trzymać mnie z dala od innych wampirów? Od innych azjatyckich mężczyzn, dla których byłabym smakowitym daniem? — Wydaje z siebie cichy jęk, gdy Su-Jin delikatnie przygryza jej ucho.
UsuńConvalliana przesuwa palcami po jego ramionach, sunie opuszkami po obojczykach i szyi, aż po klatce piersiowej.
— Chyba że chcesz się mną dzielić? — pyta prowokacyjnie, gdy przyciąga go bliżej siebie, a jej nogi sprawnie obejmują wampira w pasie. Halka odkrywa jej miękkie, jasne uda, a jedno z ramiączek opada, odkrywając dekolt. — W Grecji mężowie czasem oddawali swoje żony przyjaciołom, aby móc patrzeć, co się stanie… — Odwraca głowę, by móc zahaczyć ustami o jego policzek. — Oddałbyś mnie komuś innemu, kochanie?
CONVALLIANA
Convalliana tym razem nie próbuje się powstrzymywać. Nie rozmyśla o tym, że to, co się dzieje, jest złe. Bo takie nie było. Pragnęła czerpać z tego jak najwięcej. Pragnęła tego, co bliskie; tego, co kochała; tego, co należało tylko do niej.
OdpowiedzUsuń— Tak naprawdę — mamrocze — nie powinieneś się nikim przejmować. Jeśli miałabym określić mój gust, to wskazałabym ciebie. — Spogląda po jego twarzy i wyciąga się, żeby przesunąć nosem po jego żuchwie.
Pozwala, aby Su-Jin zawędrował ustami do jej szyi; czuje też jego zęby. To sprawia, że nie może powstrzymać się do kolejnego sapnięcia, które rozrywa jej gardło. Każdy jego dotyk wywołuje w niej dreszcz, dreszcz, który przebiega przez jej kręgosłup i dalej trzęsie spragnionym ciałem.
— Dla każdego mężczyzny jestem atrakcyjnym łupem — mruczy krótko, a w jej oczach odbija się coś zadziornego, coś zaczepnego, a jej zielone oczy robią się większe; są jak zwierciadło jej swawolnej duszy i tego, jak wiele czuła.
Przygląda się jak Su-Jin całuje jej ogon; jak muska jego powierzchnię, a ten wibruje, próbuje dostosować się do nowego dotyku, który jest dla niego nietypowy. Convalliana czuje przez to pewne słodkie napięcie; coś, co kumuluje się w ogonie i z prędkością światła paraliżuje szkielet.
— To dobrze. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek inny mnie dotykał… — stwierdza szeptem, drżącym i odurzającym. Czuje, jak Su-Jin dociska się do jej bioder, jak ociera się o jej ciało, a oczy sukkuba mimowolnie uciekają w czaszkę.
Przygryza dolną wargę w momencie, w którym przesuwa palcami po jej obojczyku, a potem bezczelnie zsuwa ramiączko jej halki. Convalliana czuje, że jej sutki stają się przez to jeszcze twardsze.
Drży mimowolnie, podczas gdy męskie usta pieszczą jej skórę – mimowolnie sięga palcami do jego włosów i wplata je w pasma, zaciskając. Z jej warg znów ucieka jęk, gdy Su-Jin decyduje się zostawić po sobie ślad po ugryzieniu i malinkę. Warczy krótko, bo nie zrobił nic więcej – pragnęła poczuć jego kły. Ten upajający i intymny moment. Czuje niemal bolesne rozczarowanie i irytację.
— Tak. Zdobyłeś mnie. Jestem twoja… — odpowiada, gdy Su-Jin owija palce wokół jej szyi. Bierze oddech przez rozchylone usta i przełyka ślinę, czując, jak podniecenie wzrasta w niej z każdym uderzeniem serca.
Ucieka dłońmi po jego klatce piersiowej i otwiera bardziej usta w momencie, gdy jedna z jej rąk wsuwa się w jego spodnie. Jęczy krótko, gdy sięga po jego męskość i porusza wolno nadgarstkiem, chcąc, aby stwardniał.
Czuje jego usta przy swoich wargach, a to sprawia, że jest o chwilę, aby zacząć błagać, żeby w końcu oddał jej swój pocałunek.
— Zrobię to. Zrobię wszystko, o co prosisz, jeśli obiecasz… jeśli obiecasz, że będziesz pić krew tylko ze mnie. Nie z innych ofiar — niemal dyszy w jego pocałunek, a kiedy czuje jego moc, jęczy mimowolnie i oddaje pieszczotę, czując, że mogłaby teraz umrzeć; że jeśli nadszedłby koniec świata, nie żałowałaby niczego.
Jej dłoń wciąż porusza się wolno, delikatnie, a kciuk przesuwa się po wilgotnej główce penisa. Gdy przypomina sobie smak jego spermy – tę słodycz i pewną elektryczność, w ustach zbiera jej się więcej śliny.
Czuje szereg jego pocałunków, od których zaczyna jej się kręcić w głowie. Jest szczęśliwa, podniecona, czuje się piękna, jedyna, czuje się silna, pożądana. Czuje się… kochana.
— Obiecuję — mamrocze w jego usta, a zaraz potem używa nieco siły i zmienia położenie. Teraz to ona góruje i spogląda po twarzy wampira z błyszczącymi oczami, w których widać nieco czarną mgłę.
— Powiedz, że mi ufasz… — szepcze, pochylając się do niego. Zahacza ustami o jego skroń, a później policzek i brodę. Czeka, aż usłyszy cokolwiek; coś, co będzie znaczyło, że naprawdę jej wierzył; że ufał wszystkiemu, co robiła, a kiedy to otrzymuje, mruczy z zadowoleniem.
Prostuje się nieco, a potem ściąga z siebie halkę i odrzuca materiał, wyciąga się do nocnej lampki, a wtedy jej nikłe światło obejmuje sypialnię, a także nagie ciało sukkuba.
Usuń— Chcę, żebyś mnie widział — odzywał się słodkim, lepiącym głosem, a potem posyła Su-Jinowi swoje piękne spojrzenie, by zaraz potem nieco zsunąć z jego bioder spodnie; zsunąć je tak, aby uwolnić jego penisa.
Convalliana znów mruczy i uśmiecha się, gdy jego męskość ląduje w jej ręce, ale nie dotyka go w ten sposób zbyt długo. Zamiast tego sukkub siada okrakiem i dociska swoją mokrą cipkę do jego penisa, poruszając biodrami. Nie jest to seks, który normalnie uprawiała, bo wcale nie czuła Su-Jina w sobie, ale jego męskość idealnie ocierała się o jej mokre fałdki i nabrzmiałą z podniecenia łechtaczkę, co mimowolnie wyrywało z jej ust jęk.
Pochyliła się, by móc docisnąć nos do jego nos i spytała wprost w jego usta:
— Czujesz, jak mokra jestem przez ciebie? — Całuje jego dolną wargę. — Nie zrobię niczego więcej. Nie wejdziesz we mnie dzisiaj… — dodaje, muskając jego brodę i żuchwę. Zjeżdża ustami do jego szyi i gryzie, aby zostawić po sobie ślad. — Jak poczujesz, że dochodzisz, powiedz. Chcę cię znów posmakować.
W jej głosie jest coś hipnotyzującego i demonicznego; coś niemożliwie nierzeczywistego. Convalliana wydaje się tak gorąca i mokra; jej biodra wciąż się miarowo poruszają. Sypialnia wypełnia się jej westchnięciami i jękami.
CONVALLIANA
— Taką mnie kochasz — odpowiada, słysząc, jak stwierdza, że jest podłą manipulatorką.
OdpowiedzUsuńW jakiś sposób nią była, tylko że nie chodziło wcale o to, aby cokolwiek ugrać czy zdobyć. Była nią i chciała być, aby kusić; aby mieć jego uwagę tylko dla siebie.
Uśmiecha się mimowolnie, słodko, gdy Su-Jin wyznaje, że jest dla niego kimś więcej. Wiedziała o tym, a i tak czerpała przyjemność z jego słów; z tego, jak brzmiał jego głos, gdy to mówił.
Jego obietnica pokrywa się z jej obietnicą – i nagle wszystko jest takie, jak powinno być. Ona jest tylko jego, a on tylko jej. Nie chciała, żeby zanurzał kły w innym ciele; nie chciała, żeby ktokolwiek doświadczył emocji, które powinny być tylko jej – erotyczne napięcie było wtedy tak wielkie, tak sprężyste, gotowe, aby wybuchnąć i oderwać jej głowę. Uwielbiała ten moment, gdy czuła lekkie ukłucie, a potem większy ból, który zalewał jej ciało, zamieniał się w potrzebę, żeby czuć więcej. Czuć mocniej.
Przygląda się jego twarzy i przygryza dolną wargę, dostrzegając jego uwielbienie – to jak z fascynacją dotyka jej ciała, które jest teraz tak wrażliwe i gorące. To nie jest pierwszy dotyk, to nie jest jej pierwszy mężczyzna, a mimo to Convalliana ma wrażenie, że to wszystko nie działo się nigdy wcześniej. Że ta bliskość, miłość i oddanie, to wszystko jest dla niej nowe, inne i… cudowne.
Z jej ust ucieka sapnięcie, gdy Su-Jin przesuwa palcami po jej twardych sutkach, a ona mocniej dociska cipkę do jego sterczącego penisa, wyobrażając sobie, jak jest w niej – jak rozsadza jej wnętrze swoim rozmiarem i wypełnia idealnie aż do końca. To sprawia, że staje się bardziej wilgotna.
Obserwuje jego reakcje i zachwyca się widokiem jego twarzy – tego, jak odchyla nieco głowę, jak jęczy i warczy.
— Cholernie dużo tej wilgoci — stwierdza szeptem i również się śmieje, cicho, słodko i pochyla się, by móc cmoknąć jego dolną wargę.
Czuje jego ręce przy swoich udach; czuje, jak jego paznokcie wbijają się w jej skórę, zostawiając po sobie ślady. A ten umiarkowany ból, podniecenie, żądza, oddanie i ta miłość, w którą do tej pory ciężko było jej wierzyć, sprawia, że drży – sięga jedną z rąk do swojej nabrzmiałej łechtaczki i nie przestając się ocierać o jego sterczącego penisa, zaczyna się pieścić.
Jednak przestaje, gdy słyszy jego głos – wtedy zsuwa się z jego ciała i usadawia tak, żeby móc wziąć go do ust. Rozchyla swoje słodkie wargi, przy których wciąż tańczy smak jego ust, a potem bierze jego męskość głęboko w gardło, aby poruszyć kilka razy głową i pozwolić, aby wampir doszedł. Przy tym jej dłoń znów sięga między jej uda, a gdy Su-Jin szczytuje, ona również osiąga spełnienie, przełykając jego spermę.
Odsuwa się i prostuje nieco, wycierając kącik ust kciukiem, a zaraz potem zbliża się do twarzy wampira i uśmiecha się niemal diabolicznie, gdy wyciąga do niego dłoń, a jej palce lśnią jej wilgocią.
Pociera błyszczącym opuszkiem jego dolną wargę.
— Posmakuj mnie… — mruczy i cmoka jego czoło, nos i policzek. — Zaufałeś mi — dodaje, zdradzając swoje zadowolenie; w jej głosie słychać też pewną radość, pewne uwielbienie. — I doszedłeś.
Wtula nos w jego szyję.
— Mogłabym cię pieścić przez całą noc — szepcze w jego skórę i wdycha jej zapach oraz ciepło. Czuje niemal rozleniwienie własnym i jego orgazmem. — Ale powinieneś odpocząć. Przeze mnie, zamiast się regenerować, tracisz swoje płyny ustrojowe — dodaje z rozbawieniem, a potem sięga do nocnej lampki i wyłącza światło.
UsuńSypialnia znów pogrąża się w cieniach, a Convalliana wtula się w zdrowy bok wampira i sięga po kołdrę, by nieco przykryć ich ciała. Nie przejmuje się tym, że jest naga – nie ma ochoty nawet sięgać po halkę. Po prostu przytula się do Su-Jina, chcąc być blisko. Jak najbliżej.
— Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy… prawda? — pyta jeszcze cicho, zastępując tymi słowami inne. Ma jednak nadzieję, że to, czego nie mówiła, wampir doskonale wyczuwał.
CONVALLIANA
Od kiedy powiedziała na głos, że tęskni, świadomość tego stanu jakby się wzmocniła, obudziła z uśpienia i Seline teraz więcej myślała o domu i przeszłości. Nawet o tym czemu nie wraca, czemu wciąż tkwi w Woodwick. Posmutniała. Spotkanie z tym dziwnym mężczyzną, którego nie potrafiła ani nazwać, ani prosto określić jego natury i tego kim właściwie jest, należało do tych niezwykle nietypowych, nawet jak na spotkanie dwóch mistycznych kreatur. I obudziło w niej melancholię, której nie lubiła.
OdpowiedzUsuńSeline nie miała dwudziestu lat, choć jej ciało prezentowało się zmysłom obcych na właśnie takie. Nie była naiwną, zawstydzoną trzpiotką, choć jej uśmiech i prostolinijność kazały właśnie tak ją oceniać. Nie była też głupia, choć praca za barem i mierzenie się z pijanymi oprychami podsuwało takie wnioski, bo każda bardziej bystra pannica, po prostu by to rzuciła w cholerę. Otaczały ją pozory, które w sporej mierze sama kreowała, lecz teraz gdy mijało już kilka tygodni od dziwnego spotkania nad leśnym jeziorem, miała wrażenie, że ma dość. Dość udawania. Jednocześnie zaś chciała brnąć w to dalej, bo było to wygodne, bezpieczne i proste, a ona nie chciała komplikacji, nie chciała również wracać do tego co było. To jedno spotkanie ją rozdrażniło, bo kazało jej przypomnieć sobie, kim tak właściwie jest.
W ledwie parę dni po tamtym wydarzeniu, dowiedziała się, gdzie mieszka Su-Jin. Wystarczyło popytać pewne bardziej zorientowane osobistości o dziwnego pana w jedwabnych długich szatach i gdy poznała jego adres, miała ochotę nawet go odwiedzić, aby jasno i wyraźnie powiedzieć, że bardzo namieszał jej w głowie i ma ją przeprosić. Tak- była skłonna to zrobić, bo nie lubiła zamieszania, nie lubiła mętliku, unikała wewnętrznych rozterek, bo to doprowadzało do pewnego dysonansu jej złożonej natury, a przecież pewną jej część wciąż z sukcesem utrzymywała w ryzach. Była gotowa naprawdę złożyć niezapowiedzianą wizytę, ale wciąż nie wiedziała, z kim tak na prawdę ma do czynienia, a skoro nie wiedziała, nie była pewna, czy nie ryzykuje. Zdawała sobie przecież sprawę, że w starciu z większością kreatur, a nawet ludzi, nie miałaby szans i... wolała jednak takiego ryzyka nie podejmować, dalej sobie spokojnie egzystować, nawet mierząc się z niepokojem i tęsknotą, które dopadały je teraz częściej. Zatem po kilku dniach złości, gotowość do zrobienia awantury jej przeszła. Nie znaczyło to jednak, że już nie czuła się urażona i zirytowana, że znajdował się w miasteczku ktoś, kto z taką łatwością docierał do zakamarków duszy innych i że był dostatecznie blisko, że na niego trafiła.
Wieczór zapadł szybko, a upalny dzień zrobił miejsce chłodnej nocy, gdy wracała do domu. Była zmęczona, ramiona niosła opuszczone i kręciło jej się w głowie. Od dwóch dni niewiele jadła i mało spała, czując jakiś niepokój. Ostatnie wiadomości, jakoby w miasteczku znów znaleziono martwe ciała sprawiły, że wracała myślami do tego, co czasami robiła... jak sama... zadawała zło. Szczególnie że dwójkę studentów wyłowiona z morza i na nabrzeżu wzmożono patrole służb mundurowych i nie mogła się tak swobodnie kąpać. Drażniło ją to i kazało uważać, bo może... może ktoś dotarł tu w ślad za nią? A może ktoś taki jak ona również się tu pokazał? A może... może czegoś nie pamięta sama?
- O cholera! - prychnęła wystraszona, gdy w ostatniej chwili zorientowała się, że zza rogu ktoś wysuwa się wprost na nią równie zamyślony jak ona. Lub lunatykujący, bo gdy spojrzała w twarz nieznajomego, jego wzrok był nieobecny a twarz wręcz poszarzała.
Seline dla własnego bezpieczeństwa odsuneła się w bok a potem zignorowana patrzyła, jak przechodzień lezie dalej nieuważnie przed siebie. Pachniał okrutnie źle, cuchnął wręcz jakby jego ciało nabite było czymś gorzko-cierpkim i aż dmuchneła wydech nosem, by oczyścić zmysły. Ruszyła dalej do domu, czując mrowienie przy dziąsłach, gdy zaburczało jej w brzuchu i obrała dłuższą drogę, aby zahaczyć o nadbrzeże i zorientować się, czy i dziś policja patroluje sumiennie tamtą stronę miasta.
Seline
— Kto powiedział, że nagradzam ciebie? Może to nagroda dla mnie? — pyta, a w jej głosie pobrzmiewa lekkie rozbawienie i złośliwość, która nie wydaje się ani trochę ranić.
OdpowiedzUsuńConvalliana w ogóle nie używa tego typu maniery – nie chce, żeby jej słowa dotknęły Su-Jina w bolesny sposób, jednak nie może oprzeć się przed tym, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogło być zaczepne. Uwielbiała w końcu, gdy jej odpowiadał; gdy dawał się wciągnąć do jej gry.
— Mhm. Rzym był dla nas przełomowy — stwierdza, uśmiechając się delikatnie.
Doskonale pamiętała tamten moment, gdy zdecydowali się wyjść i zająć taras. Wydaje jej się to nieco odległe, zupełnie jakby minęło już kilka lub kilkadziesiąt lat. Wtedy jednak nie czuła tego, co teraz. Była raczej wdzięczna ze to, że jej pomógł i wyciągnął dłoń, gdy była w piwnicy i chyba tym kierowała się, gdy była blisko niego. Wdzięcznością. Potem wszystko się zmieniło, kiedy otwierając się i pozwalając Su-Jinowi dostrzec coś innego, ten stwierdził, że to podstęp. Być może to była jedyna szansa, aby móc się wyrwać z tej relacji i odrzucić wszystko, co się działo, ale Convalliana nie potrafiła tego zrobić.
Mocniej się w niego wtula i zamyka oczy. Przypomina też sobie chwilę, w której wampir pozwolił jej cierpieć; kiedy demon rozrywał jej plecy i próbował sięgnąć jej serca, zbyt pochłonięty własnym sadyzmem i chęcią zemsty. Wtedy zaczęła pielęgnować w sobie żal, że Su-Jin pozwolił, żeby to się stało – że zaryzykował jej życiem, choć przecież mógł to zrobić, a ona nie powinna mieć o to żadnych pretensji. Czy teraz jednak, gdy mówił, że jest w niej zakochany i że pragnął ją mieć przy sobie, postąpiłby inaczej? Czy może poświęciłby ją po to, aby z logicznego i chłodnego punktu widzenia pokonać przeciwnika, zyskać przewagę?
— Będę — odpowiada, otwierając oczy. Przesuwa spojrzeniem po ciemnych ścianach i pozwala Su-Jinowi odgarnąć sobie kilka niesfornych kosmyków z twarzy. — Lubię o ciebie dbać — dodaje, słysząc jego niby poważny ton, co sprawia, że śmieje się krótko. — W końcu jako idealna koreańska żona powinnam dbać o potrzeby swojego męża, tym bardziej kiedy mąż jest dla mnie dobry i przyciąga wilgoć.
Znów się śmieje i mimowolnie całuje jego obojczyk – w ten sposób Su-Jin może poczuć przy skórze jej frywolny uśmiech. Zaraz potem przytakuje jego słowom, przyjmując jego wyznanie. Tyle jej wystarczało. Tyle pragnęła.
— Właściwie ja też nie sądziłam, że fizyczna bliskość może wyrażać coś więcej — odpowiada szczerze, sunąc palcami po jego klatce piersiowej. Jest to czuły i delikatny gest. — Do tej pory dotyk służył mi raczej do tego, żeby spełniać własne pragnienia. Tak naprawdę od zawsze ceniłam sobie własny orgazm niż mojego aktualnego partnera, choć o to nigdy też się nie martwiłam. Wiedziałam, że jestem kimś, kogo się pragnie.
Zwilża usta językiem.
— Tylko przy tobie czułam się nieco… dziwnie. Zupełnie jakbym nagle straciła swoje moce i nie umiała wykorzystać żadnego swojego atutu, żeby móc podarować ci pewną fizyczność, pewną… przyjemność — dodaje. — Poza tym martwiłam się, że będziesz musiał się do tego zmuszać lub że jeśli czegokolwiek spróbujemy… cóż, ty uznasz to za bezwartościowe lub za coś, co wyda ci się zupełnie obojętne.
Znów całuje jego obojczyk, gdy słyszy kolejne słowa. W jakimś sensie wie, co chce przez to powiedzieć i jest mu za to wdzięczna.
— Hmm? — mruczy krótko, kiedy jej imię pojawia się w jego ustach, a gdy Su-Jin zadaje pytanie, Convalliana wie, że odpowiedź będzie dość skomplikowana.
— Pamiętam — stwierdza, sunąc palcami po jego szyi i gardle. Wyczuwa pod opuszkami puls, co sprawia, że bardziej wtula się w męskie ciało. — W piekle… właściwie pojawiłam się, zaczęłam istnieć jako dorosła kobieta. Jednak jestem przede wszystkim pomniejszym demonem i nie mogłam decydować o tym, co się ze mną stanie. Nie byłam wtedy wystarczająco silna czy przebiegła. Dopiero się tego uczyłam. Oczywistym było więc, że będę komuś służyć. I tym kimś był Amon.
UsuńUśmiecha się mimowolnie, z pewną wyższością.
— Szybko stałam się jego ulubienicą — kontynuuje. — To on był moim pierwszym, zanim dotknął mnie ktokolwiek inny, a on zrobił wszystko. Spełnił każdą swoją i moją zachciankę. Ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Rozumiem swoją naturę i to, że seks jest jej częścią. Nie czuję też, że zostałam wykorzystana: po prostu tak musiało się stać, a ja naprawdę dobrze bawiłam się z Amonem. Przynajmniej do momentu, kiedy zaczął mówić o diabelskim rytuale, który miał nas połączyć. Coś jak małżeństwo, tyle że… gorsze. Połączenie dusz, wzajemne oddziaływanie na siebie, połowiczne czytanie w swoich myślach.
Odchyla nieco głowę, by móc spojrzeć Su-Jinowi w twarz.
— Potem, gdy udało mi się wygrać z Amonem pewien zakład, opuściłam piekło i zaczęłam żyć… właściwie bardzo podobnie, tylko że tym razem żaden markiz piekła nie chciał mnie do siebie przywiązać. — Wzrusza delikatnie ramieniem. — I tak mijały kolejne lata… a teraz jestem tutaj. Przy tobie. I klnę się na wszystko, że to, czego doświadczam teraz, jest zupełnie inne. Nowe. Lepsze. Intensywniejsze. Zupełnie jakby tamten seks był… jałowy. Jakby wszystko, aż do teraz, było jałowe.
CONVALLIANA
Śmieje się cicho, gdy odpowiada jej z rozbawieniem i przytakuje. Tak, kazał, a one nie do końca umiała nią być. Nie w przypadku, gdy chodziło o prawdziwe emocje; gdy chodziło o to, co działo się między nią a Su-Jinem. Gdyby była egoistką i trzymała się tylko swoich zachcianek, poddając się im, nigdy nie wzięłaby pod uwagę tego, co i jak może czuć wampir, a teraz nie było dla niej ważniejszej rzeczy. Chyba nie chciała, żeby ją znienawidził.
OdpowiedzUsuń— Mhm, a potem długo nie rozmawialiśmy… — odzywa się i wtedy uświadamia sobie, że niedługo po tym pojawił się Earl. Przez moment zastanawia się, czy gdyby Su-Jin był blisko niej… to czy demonolog posunąłby się do takich rzeczy. Czy wiedząc, że ma kogoś po swojej stronie, odważyłby się jej posłać pierwszą z paczek? Convalliana czuje także pewną ulgę; jeśli Su-Jin nie był wtedy blisko, Earl nie mógł niczego się dowiedzieć; ani o ich relacji, ani o prawdziwej naturze wampira.
Wciąż też w jakiś sposób obwiniała się o to, że wplątała Su-Jina w to wszystko, mimo że do tej pory miał raczej spokojne życie. A wszystko zaczęło się od tego, że przyprowadziła do jego domu tamtego łowcę, a potem wiedźmy i piwnica…
— Wiesz, że uwielbiam, jak ze mną flirtujesz? Jak mnie zaczepiasz? — pyta cicho, pocierając nosem jego ramię. Tak, uwielbiała to; uwielbiała, jak jej odpowiadał; jak wychodził naprzeciwko jej słowom, czasem wygrywając, a czasem walka był tak zacięta, że Convalliana jedyne, czego pragnęła, to po prostu uciszyć jego usta swoimi.
— Nie wykorzystuję? — Z teatralnym sapnięciem spogląda w jego stronę. — Masz rację, nie wykorzystuję, ale to być może przez to, że zazwyczaj nie musiałam aż tak bardzo się… starać. Byłeś dla mnie wyzwaniem, a kiedy w końcu mi uległeś, kiedy pocałowałeś mnie, poczułam, że wyzwaniem nie byłeś ty… tylko moje własne emocje. Nawet nie wiesz, jak trudno było nie zaakceptować, że mogę coś czuć.
Czuje jego pocałunek w głowię i uśmiecha się mimowolnie, słodko, uroczo.
— Chcesz się ze mną kochać? — Przygryza dolną wargę i mimowolnie wtula się w niego bardziej. — To dobrze, bo ja z tobą też — dodaje. — Choć raczej wątpię, że moglibyśmy spróbować wszystkiego, szczególnie że nie mam zamiaru się z nikim tobą dzielić. Chcę tylko ciebie, nikogo innego.
Seks grupowy był zupełnie innym doświadczeniem; bardziej wyuzdanym, podczas którego należało się rozkruszyć, poddać zwierzęcym instynktom. Chodziło o przyjemność, od której Convalliana długo nie mogła się uwolnić. Teraz jednak nie chciałaby żadnych dodatkowych rąk i języków.
— Tak, ten — odpowiada rzeczowo, wiedząc, że skoro zaczęła mówić o Amonie, powinna powiedzieć wszystko; wyjaśnić i wytłumaczyć. — Połączenie dusz jest dość… bestialskie, tym bardziej dla kogoś, kto tego nie chce. Jest to rytuał z krwi i demonicznych pieczęci, którą posiada każdy demon. Pieczęć określa nasz status w piekle, ale też pozwala nas przyzywać, kontrolować i zawrzeć pakt ze śmiertelnikiem.
Convalliana nigdy nie zgodziła się służyć żadnemu człowiekowi, jednak nie miała się czego obawiać. Zazwyczaj pomniejsze demony jak ona nie były opisywane w księgach, więc nie było szans, aby jej pieczęć znalazła się w jakimś starym tomie.
— Połączenie dusz łączy dwie osoby. Pozwala to stworzyć więź, dzięki której możesz odczuwać jakieś szczątkowe emocje kogoś innego, czasem czytać w myślach, ale najważniejsze jest to, że gdy podejmie się tego rytuału, nic nie jest w stanie go zerwać. Jesteście razem, nawet jeśli już tego nie chcecie. Zdarza się też, że w niektórych przypadkach odczuwa się też ból, z którym mierzy się druga połówka — dodaje. — W piekle mówiono, że niby istnieje jakiś sposób, aby zerwać tę więź, ale nie wiem, czy to prawda.
Wtula twarz w jego dłoń, gdy dotyka jej policzka.
Usuń— Wiem, wierzę… — odpowiada, czując ucisk w gardle; przez moment ma wrażenie, że wysiądzie jej głos; że zostanie całkowicie zniszczony przez jej emocje. — Zaopiekują się mną… i rób wszystko tak, jak robiłeś to do tej pory. Uszczęśliwiasz mnie.
Jej ton delikatnie drży i przez moment Convalliana zastanawia się, czy powinna to mówić. Czy wyznając to wszystko, nie przyciągnie nieszczęścia?
Przytakuje jego słowom, wiedząc, że miał rację. Może gdyby to wszystko potoczyło się inaczej i nie stałoby się tak wiele, uznałaby jedynie, że było miło, po prostu miło, ale to czas, żeby się rozstać. W ten sposób Su-Jin nie był jej kolejnym kochankiem, a kimś więcej. Kimś, kogo chciała kochać.
Zamyka w końcu oczy i wzdycha cicho. Jest trochę zmęczona, ale szczęśliwa, spokojna, kochana, rozleniwiona i… beznadziejnie zakochana. Wciąż tak samo mocno i beznadziejnie zakochana.
CONVALLIANA
— Nie? — Śmieje się znów. — Gdyby się nad tym zastanowić, cały czas bezczelnie mnie prowokowałeś i flirtowałeś…
OdpowiedzUsuńTa myśl wydaje jej się dość zabawna; to, że Su-Jin mógłby to robić, choć przecież wcale nie miał takiej intencji. Ona również, jednak przez cały czas próbowała zerwać z jego twarzy tę stoicką maskę, aby obnażyć emocje i zobaczyć coś więcej. Chciała tego.
— Bo nie wiedziałam, że umiem kochać — odpowiada szczerze. Przesuwa palcami po jego obojczykach. — Po tym, co przeżyłam, a później po Earlu… nie wiem, bałam się w ogóle w cokolwiek zaangażować, dlatego było mi trudno znieść własne emocje, ale kiedy je zaakceptowałam, wszystko wydało się tak proste. Łatwe.
Nie wie, kiedy to wszystko się stało, ale jest pewna, że nie żałuje żadnego ze swoich wewnętrznych konfliktów ani tego, że przez pewien czas czuła się dziwnie zagubiona, zupełnie jakby przez miłość do Su-Jina stała się mniej… sobą. Ale to nie była prawda. Convalliana doskonale o tym wiedziała.
Uśmiecha się, gdy wampir wspomina o tym, czego nie zamierzał robić, a to wywołuje w niej cichy śmiech. Zdecydowanie nie chciała pójść aż tak daleko, szczególnie jeśli miałoby to sprawić, że jej partner czułby się źle – poza tym wcale jej nie zależało, żeby wciągnąć Su-Jina w jakąś orgię, bo była cholernie terytorialna i nie miała zamiaru dzielić się wampirem, który należał do niej. Tylko do niej.
— Oczywiście, że zrobimy wszystko, co w niej napisano — stwierdza, a w jej głosie pobrzmiewa pewna frywolność. — I jeszcze więcej. Nawet nie masz pojęcia, co chciałabym z tobą zrobić… — dodaje szeptem.
Convalliana ma wiele fantazji; i wiele z nich dotyczy nie samego seksu, co być może powinno być dziwne, ale chce doświadczyć tego, co do tej pory było dla niej odległe; wspólnych poranków, leniwego kochania się nad ranem, tuż przed wyjściem do pracy. Spieszenia się do domu, by móc się spotkać i zjeść razem obiad; wystroić się specjalnie dla niego i dać się gdzieś zaprosić. Randkować i wracać do domu, by kochać się z nim przy kominku, a później podziwiać tę idealną twarz; twarz tak cudowną i piękną.
Gdy jednak wyczuwa jego powagę, odwraca do niego głowę.
— Tak, wysłałam go do Amona, bo wiem, że Amon zadba o to, żeby Earl naprawdę mocno cierpiał — odpowiada szczerze, trochę drżąco. — Tylko tak mogłam mieć pewność, że zostanie odpowiednio ukarany. Zasłużył, żeby tkwić w piekle po wieczność… zasłużył, aby Amon stworzył sobie z niego dywan. Nie współczuję mu i nie żałuję, że to zrobiłam.
Przełyka nieswojo ślinę i znów opiera głowę o jego pierś. Słucha jego słów, przytakując krótko – dla niektórych demonów tego typu rytuały też były piękne. Świadczyły o tym, że poświęcało się życie dla drugiej osoby i w jakiś sposób uchodziło to za romantyczne, za głębokie, ale Convalliana rozumie, że nie każdy chciałby tkwić w takiej relacji. Było to coś poważnego, o wiele poważniejszego niż zwykły ślub.
— Mhm — mruczy cicho, choć nie jest do końca pewna, czy chce bardziej poruszać ten temat. Wie, że obnażyła swoją pieczęć i że Su-Jin widział ten znak. Wątpiła też w to, żeby wampir mógł to wykorzystać przeciwko niej. A gdyby jednak, to przecież automatycznie bardziej by ją do siebie przywiązał. Przez moment zastanawia się nad takim paktem; to byłby jej pierwszy pakt od narodzin. Wcześniej nigdy nie próbowała nawet tego robić.
UsuńCzuje jego usta przy swoich; czuje delikatne muśnięcie; każde uczucie; czuje wszystko to, co Su-Jin ukrywa w gestach; to, co jej daje i jest przy tym tak obnażony i niemal bezbronny. Oddaje więc pieszczotę, równie lekko i miękko, nie robiąc niczego, żeby wykorzystać chwilę i przedłużyć pocałunek.
Zaraz potem uśmiecha się delikatnie, słysząc jego wyznanie, co jedynie sprawia, że cmoka jego ramię, niemo dziękując mu za te słowa. Potem znów się wtula, rozluźnia i niemal od razu zasypia; wie, że jest bezpieczna, wie, że Su-Jin jest tuż obok i wie, że to dla niej idealne miejsce. Jej dom.
CONVALLIANA
Convalliana tym razem nie ma żadnego ze snów; żadnego koszmaru, żadnej iluzji; jest tylko pustka, ciemna, wilgotna, ale nie niepokojąca. Wydaje się to tak spokojne, cudownie miękkie. Czuje też ciepło przy swoim boku, wiedząc, że Su-Jin jest tuż obok – to sprawia, że jedynie bardziej się wtula w męskie ciało.
OdpowiedzUsuńCoś jest jednak nie tak, bo ciepło umyka, a ona mimowolnie otwiera oczy i rozgląda się wokół. Sypialnia błyszczy w porannym świetle, a Su-Jin leży dalej od niej i… drży. Dostrzega tę reakcję, co sprawia, że przeciera jedną z powiek i zbliża się do mężczyzny.
— Masz gorączkę — stwierdza, spoglądając po jego bladej twarzy. Sięga też dłonią do jego czoła, a kiedy czuje pod palcami niemal parzące ciepło, marszczy się i wstaje z łóżka. — Dlaczego mnie nie obudziłeś?
Nie jest pewna, czy chce słyszeć odpowiedź, dlatego zbliża się do okna i sięga po zasłony – w ten sposób sypialnia pogrąża się w szarych ciemnościach, gdzie widać każdy mebel, ale wciąż jest przyjemnie mrocznie.
Convalliana zerka w stronę łóżka i sięga po swoją halkę, którą wczoraj z siebie ściągnęła. Ubiera się dość szybko i zbliża się do Su-Jina, by okryć jego ciało kołdrą.
— Nie ruszaj się stąd. Zrobię jakąś herbatę i poszukam czegoś, co może zbije gorączkę — odzywa się, a potem pochyla w jego stronę, by czule ucałować czubek jego głowy.
Zaraz potem opuszcza sypialnię i przemierza korytarz. Kuchnia jest cicha i spokojna; Convalliana czuje też pewien ciężar tego, co się działo. To, że była tutaj i że wciąż tego pragnęła; że Su-Jin okazał się kimś, przy kim chciała zostać, a nie uciec po jednej nocy. Wydaje jej się to niemal niemożliwe i obce, zupełnie jakby nie poznawała samej siebie – czuje, że coś się zmienia; że ona się zmienia, a to sprawia, że nie do końca rozumie własne uczucia. Wie jednak, że jest zakochana, beznadziejnie zakochana i że powiedziała „tak”, gdy przyszło jej zmierzyć się z tą niespodziewaną bliskością.
Przygotowuje herbatę, nic niezwykłego, zwykła czarna herbata, z którą czeka aż do jej przestygnięcia, a wtedy dodaje miód i kroi cytrynę, dorzucając kilka plasterków do kubka. Szuka także jakiś leków – w końcu chwyta za jeden plasterek tabletek, które, miała nadzieję, że choć trochę zbiją gorączkę.
Opuszczając kuchnię, bierze również szklankę wody i zagląda do Su-Jina, siadając obok. Spogląda w jego stronę i uśmiecha się delikatnie. Nie przypomina to niczym tego, co działo się w Rzymie, gdy Su-Jin dochodził do siebie, ale mimo wszystko Convalliana wraca do tego myślą – wtedy również się nim opiekowała, choć był chyba najgorszym pacjentem ze wszystkich.
Odkłada kubek z herbatą i podaje mężczyźnie wyciśniętą z plasterka tabletkę oraz szklankę wody.
— Jak się czujesz? — pyta, sunąc spojrzeniem po jego twarzy. — To przez tę ranę? — Ruchem głowy wskazuje w stronę jego brzucha.
Convalliana sądziła, że Su-Jin szybko wyzdrowieje, co tylko sprawiało, że zaczynała się martwić. Co, jeśli to coś poważniejszego, a on znów milczał, żeby jej nie martwić? Przez moment czuje nawet złość, bo jeśli faktycznie tak było, miała zamiar zbuntować się przeciwko temu. Nie chciała, żeby wampir w ogóle próbował się tak zachowywać.
Usuń— Czemu ta cholerna rana się nie leczy? — zdaje kolejne pytanie, tym razem łapiąc spojrzenie Su-Jina w swój szmaragdowy wzrok. Chciała, żeby jej odpowiedział. — I nie próbuj mnie oszukiwać, że to nic takiego, bo gdyby tak było, mógłbyś ruszyć się z łóżka.
W jej oczach przelewa się pewne oczekiwanie i napięcie. Zupełnie jakby spodziewała się najgorszego. Przez moment nawet wydaje jej się, że to pierwszy raz, kiedy przejmuje się kimś w ten sposób – do tej pory nie straszne jej były rany i śmierć, nawet jeśli jej kochanek leżał tuż obok. Teraz jednak jest inaczej i Convalliana niemal boleśnie czuje, jak jej serce maleje i kurczy się, chcąc się obronić przed ewentualnym złamaniem.
— Potrzebujesz krwi? Energii?
Convalliana nie wie, co o tym myśleć. Być może, gdyby Su-Jin wyjaśnił jej to wszystko wcześniej i dał szansę, aby zrozumiała, co dzieje się w tym czasie, zareagowałaby inaczej. Może nie bałaby się, że to kolejne kłamstwo lub przemilczana prawda, od której uciekał, nie chcąc jej martwić. A mimo to obawia się tego, co może usłyszeć – czy było coś, czego nie zrobiłby dla niej? Dopiero teraz uświadamia sobie, jak bardzo Su-Jin zaangażował się w to wszystko; jak podjął działanie i wyszedł naprzeciwko Earlowi, nie wiedząc nawet, czego się spodziewać. Ta myśl wydaje się dziwnie ciężka, ale też przyjemna, zupełnie jakby pragnęła, aby robił podobne rzeczy. Aby robił to dla niej.
OdpowiedzUsuńPrzytakuje, gdy Su-Jin wspomina, że nie używa leków, ale kiedy i tak łyka tabletkę, w jakiś sposób czuje ulgę, zupełnie jakby w ten sposób mogła mu jakoś pomóc.
— Nów? — powtarza za nim, a potem poprawia jego kołdrę, gdy otula się materiałem. Spogląda w jego stronę, a gdy łapie jej dłoń i wzdycha cicho, czując, jak jego kciuk głaszcze jej skórę.
Nie odzywa się, gdy Su-Jin wyznaje, że jest jego partnerką i że nie ma zamiaru przed nią niczego ukrywać. Po prostu delikatnie ściska jego rękę, aby dać mu znać, że docenia jego słowa.
— Tak — odpowiada, zdając sobie sprawę, że do tej pory niewiele wiedziała o jego gatunku; o tym, że takie stworzenia jak on są o wiele bardziej skomplikowane i nie funkcjonują jak wampiry europejskie, a przynajmniej te, które zdążyła poznać.
— Czyli dlatego twoja rana nie goi się tak szybko — stwierdza oczywistość, spoglądając po jego twarzy. Próbuje wszystko zrozumieć, więc przytakuje jego słowom, sądząc, że uzależnienie od księżyca było w jakimś stopniu dość ograniczające. Jednak czy mogło być inaczej?
Przez moment czuje ucisk w gardle, gdy zaczyna być świadoma tego wszystkiego – tego, jak bardzo Su-Jin ryzykował, walcząc z Earlem. Słucha tego, co mówił, a gdy wspomina o tym, że stworzył dla niej amulet, używając do tego swojej energii, jej oczy mimowolnie się mrużą.
— Naprawdę uznałeś, że to dobry pomysł? Robić amulet, kiedy doskonale wiedziałeś, jak może się to skończyć? — Zabiera rękę i przeczesuje palcami swoje włosy. Odwraca też spojrzenie, biorąc oddech. — Gdybyś tam zasłabł… gdyby cokolwiek poszło nie tak, nie poradziłabym sobie z Earlem ani demonami, a w dodatku musiałabym patrzeć, jak umierasz, bo nie wiedzieliśmy tego, czy Earl wie, jak cię zabić, czy nie.
Przez moment nie rozumie, jak wobec tego, jak mądry był, zdecydował się stanąć naprzeciw Earla. To niemal przypominało samobójstwo. Convalliana wie też, że w jakimś sensie to ona była przyczyną tego wszystkiego i nie może odpędzić się od wyrzutów sumienia. Złośliwy głosik sugeruje nawet, że jeśli wampir będzie blisko niej i jeśli ona zdecyduje się przy nim zostać, ten umrze przez jej głupotę. Przez to, jak popsuta, słaba i żałosna jest.
— Mhm — odpowiada krótko.
Znów spogląda w jego stronę, gdy wspomina o pomocy. O tym, żeby przy nim została, ale w tym momencie Convalliana czuje, że powinna dać mu się wyspać, pogrążyć w śnie, który nie będzie niczym wzburzony.
— Chcę… po prostu chcę cię prawdziwego — wyznaje szeptem, a potem znów łapie jego dłoń i przyciska jego palce do swojej twarzy. Wtula policzek w jego palce i przez moment po prostu milczy. — A skoro chcesz ze mną randkować w czasie pełni, randkuj też ze mną w czasie nowiu. Możemy spędzić naszą randkę w łóżku, przytulać się i spać… — dodaje, muskając ustami jego kciuk i zbliża się ostrożnie. Dostrzega jego bladą i zmęczoną twarz. Uśmiecha się czule, a potem wyciąga rękę, by móc pogłaskać jego przydługawe włosy.
Usuń— A teraz weź tyle mojej energii, ile potrzebujesz. — Jej twarz znajduje się blisko jego twarzy. Chwyta w palce jego podbródek, kciukiem zahacza o skórę, a potem palcem trąca jego dolną wargę. — I nie myśl, że przestałam się złość, ty cholerny idioto, ale rzucę tobą o ścianę, kiedy już będziesz mógł mi się za to odpłacić — mruczy i mocniej wbija paznokieć w jego wargę, ciągnąc nieco w dół.
Convalliana zmienia formę – demonica pokazuje się w swojej pierwotnej wersji; z rogami, ogonem i skrzydłami, a zaraz potem przysuwa usta do jego ust i patrząc Su-Jinowi w oczy, oddaje mu swój oddech, chcąc, aby wziął jak najwięcej.
CONVALLIANA
— Po prostu… — Zawiesza głos i wypuszcza z ust oddech, w którym słychać pewne napięcie — po prostu następnym razem powiedz mi o wszystkim. O tym, że robiąc coś, zużywasz energię… nie chcę, żebyś poświęcał się bardziej niż to koniecznie. Nie kosztem tego, że mogłabym cię stracić.
OdpowiedzUsuńWszystko sprowadza się do strachu o to, że coś mogłoby pójść nie tak. Bo jeśli Earl dowiedziałby się czegoś, czegoś, co mogłoby mu pozwolić wygrać to starcie, Convalliana straciłaby nie tylko wolność, ale i mężczyznę, którego kocha. I chyba to byłoby najbardziej bolesne.
— Mi też za bardzo zależy na tym, żebyś żył, więc od tej pory masz mi mówić wszystko, co związane jest z twoim stanem — dodaje, spoglądając po jego twarzy. Zupełnie jakby chciała samym spojrzeniem pokazać, jak śmiertelnie jest poważna. — Obiecałeś, że przy mnie będziesz, więc nie próbuj złamać tej obietnicy.
Gdy wampir wspomina o tym, że powinna wiedzieć o czymś więcej – przechyla delikatnie głowę. Czuje pewien niepokój i dziwny ścisk w klatce piersiowej. Być może to strach przed tym, co może usłyszeć – co jeszcze takiego Su-Jin przemilczał lub o czym jej nie powiedział?
— Jak… pokemon? — pyta, uśmiechając się mimowolnie, a potem przytakuje jego słowom. — W porządku. Opowiesz mi o tym więcej później.
Zastanawia się przez moment, jak to możliwe, że mógł w jakiś sposób ewoluować. A jeśli naprawdę stałby się silniejszy i w tym procesie zyskał nowe możliwości, to czy byłby tak silny, jak Amon? Czy dorównywałby markizowi piekła? Jak właściwie byłby silny? Czy gdyby w takiej formie, po procesie, o którym wspomniał Su-Jin, znów by się ze sobą zmierzyli, to miałaby szansę uciec? Czy byłaby w stanie zrobić cokolwiek, żeby ochronić swoje życie? Spotykanie się z kimś, kto był od niej potężniejszy – z kimś, kto wydawał się prawie niezniszczalny… przez moment czuje się odpowiedzialna za to, że pozwoliła mu się w sobie zakochać, zupełnie jakby dopiero teraz zrozumiała, że jeśli Su-Jin był w stanie wypowiedzieć Earlowi wojnę, to równie dobrze tak samo skończy każdy inny mężczyzna, który rościłby sobie do niej prawo. I to w jakiś sposób jest dla niej upajające i kompletnie odurzające.
Uśmiecha się słodko, gdy słyszy jego zapewnienie, a potem jej uśmiech powiększa się, kiedy wampir zgadza się spędzić randkę w ten sposób.
— Tak, ale i tak wybiorę się do sklepu. Kupię kilka rzeczy i zadbam o to, żeby to była najlepsza łóżkowa randka — stwierdza, a w jej głosie słychać śmiech. — Nasza pierwsza randka zaczyna się od łóżka, a ty mówisz, że do niego nie chodzisz? Kłamca… — rzuca prowokacyjnie, a potem marszczy swój nosek.
Gdy się do niego zbliża w swojej prawdziwej formie, czuje, jak Su-Jin wyciąga do niej ręce – czuje jego dłoń w swoich włosach, a drugą przy jednym ze skrzydeł, co sprawia, że mimowolnie drży. I mimo że robił to już wcześniej i Convalliana doskonale wiedziała, że nie będzie to bolesne, i tak się wzdryga, bo skrzydła nie są przyzwyczajone do obcych palców – są wyjątkowo wrażliwe, czułe, choć wcale tak nie wyglądają.
Pozwala Su-Jinowi wziąć tyle energii, ile może od niej teraz zabrać i z trudem powstrzymuje się od tego, aby zainicjować pocałunek. Mocny i chaotyczny pocałunek, który pasowałby do tego, co teraz czuła – szczęście, pożądanie, mrok, który szeptał, aby oddała się swoim zachciankom, ale Convalliana wie, że jedyne, czego potrzebuje Su-Jin, to sen.
Dlatego posłusznie się odsuwa i opiera czoło o jego czoło, kiedy wampir inicjuje ten gest. Przytakuje, gdy słyszy jego podziękowania i jedynie pociera nosem jego nos.
— Piękna? — powtarza za nim. — W końcu przyznajesz, że ci się podobam? — dodaje zaczepnie, a gdy słyszy jego prośbę, zbliża się niemal od razu.
Zajmuje łózko, a potem przygarnia do siebie jego ciało, aby mógł oprzeć głowę o jej klatkę piersiową. Mimowolnie wsuwa palce w jego włosy i delikatnie głaszcze kosmyki. Pochyla się też lekko, by móc ucałować czubek jego głowy.
Kiedy Su-Jin zasypia, Convalliana jest jeszcze przy nim przez około godzinę, a gdy ma pewność, że jego sen jest naprawdę mocny – ostrożnie wstaje. Poprawia zasłony przy oknie i uzupełnia szklankę wody – naczynie stawia przy łóżku.
UsuńPotem bierze prysznic, myje włosy i spina je lekko wsuwkami, aby pasma z przodu zebrać do tyłu. Nie maluje się. Ubiera bieliznę, zwykłe jeansy i dzianinową bluzeczkę z guziczkami, którą rozpina przy obojczykach. Używa swoich perfum, a wokół roztacza się zapach wanilii, cynamonu i agrestu.
Zakupy nie trwają długo. Convalliana kupuje w markecie kilka owoców i inne niezbędne artykuły – w tym zwykłe i zapachowe świece. Zahacza też o cukiernię, by poprosić o kilka małych bez i babeczek, a mijając sklep ogrodniczy i widząc jednego z kwiatków w doniczce, decyduje się tam zajrzeć. Adenium obesum, kwiat pustyni, o czerwonych płatkach, przypomina kolorem pomadkę, którą zawsze podkreśla swoje usta.
Odwiedza także swój sklep, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, a kiedy to wydaje się takie, jak zawsze wraca do domu, do Su-Jina.
Zatrzymuje auto przed budynkiem, chwyta za kilka siatek i przemyka przez podwórko, aby zaraz potem zatrzasnąć za sobą drzwi. Zawija kosmyk włosów za ucho i przemierza korytarz, żeby móc rozpakować zakupy i odłożyć większość rzeczy w lodówce. Przy okazji wyciąga wczorajszą chińszczyznę i decyduje się podgrzać jedzenie. Krząta się wokół, podlewa nawet roślinkę i ogląda jej listki, uśmiechając się do siebie. Skoro miała dzisiaj randkę z Su-Jinem, nie mogło obyć się bez kwiatów.
CONVALLIANA
Odgrzewa chińszczyznę i ogląda się za siebie, gdy słyszy szelest. Uśmiecha się mimowolnie, widząc, że Su-Jin wstał – obrzuca jego sylwetkę wzrokiem. Wygląda nieco lepiej. Już nie tak zmęczony. Wciąż jednak jest w piżamie, ale to wcale nie sprawia, że jest mniej atrakcyjny. Czuje też zapach perfum, które dla niego zrobiła, a to wywołuje w niej delikatny dreszcz satysfakcji – zapach, który stworzyła, myśląc o nim, myśląc o tym, co najlepiej do niego pasowało, teraz ozdabiał jego skórę i znaczył teren. Wydaje się to niemal podniecające.
OdpowiedzUsuń— Mhm — odpowiada, gdy Su-Jin zadaje pytanie. — Wiem, dlatego je wzięłam. Poza tym kolor przypomina moją ulubioną szminkę — dodaje, spoglądając w jego oczy i śmieje się krótko, słysząc jego ton. — Dla ciebie, żebyś mógł mi je wręczyć. W końcu nie uznaję randek bez kwiatów.
Wzrusza delikatnie ramieniem. Jest w tym coś zabawnego; to, że jeszcze nie tak dawno mówiła o tym, że jest staroświecka; że prawdziwa randka powinna rozpocząć się wręczeniem kwiatów, a teraz nieco się ugięła i właściwie podobało jej się to. Randka, podczas której nie jest zmuszona udawać; prawdziwa randka z kimś, kto był dla niej ważny – kto nie zniknie po wspólnej nocy.
Czuje jego dłonie przy biodrze i to jak wampir wtula się w jej plecy. Nastawia nawet bardziej policzek, gdy Su-Jin daje jej buziaka i opiera się o niego ostrożnie, nie chcąc obarczać go swoim ciężarem.
— Nie, zdecydowanie powinieneś grzecznie poczekać w łóżku — stwierdza, kiedy dociera do niej jego szept, a gorący oddech dotyka skóry. Przez to sukkub walczy z dreszczem, który sunie po jej kręgosłupie, wgryzając się w kark.
Przesuwa wzrokiem po jego twarzy i uśmiecha się mimowolnie, po czym wraca do chińszczyzny. Nie chce niczego przypalić, więc skupia się przy tym, choć cały czas czuje przy sobie męskie spojrzenie – nie przeszkadza jej to jednak. Chciała być kimś, kto przyciąga jego wzrok; kimś, kto ma całą jego uwagę i to niezależnie od ceny. Pragnęła być wszystkim, czego pragnął – co chciał przy sobie zatrzymać. Pragnęła tego tak mocno, że to niemal bolało.
— Zaraz przyjdę — dodaje, a gdy wampir opuszcza kuchnię, rozkłada chińszczyznę po talerzach i otwiera też wino.
Słodkie, niewytrawne czy specjalnie gorzkie. Zdaniem Convalliany wino powinno takie być: słodkie, orzeźwiające, aby przy tym uderzać do głowy i wywoływać rumieńce. Udaje jej się znaleźć tackę i wtedy ustawia talerze, parę kieliszków i osobno kilka babeczek: dwie kajmakowe i dwie z borówkami oraz budyniem. Przy okazji skubie z jednej z nich kilka owoców, mrucząc pod nosem, gdy czuje ich smak przy języku.
— Wezmę tylko prysznic i się przebiorę. Skoro to randka w łóżku, to powinnam być w piżamie — stwierdza, a jej głosie słychać lekkie rozbawienie, gdy dociera do łóżka i odkłada tackę. Zanim jednak opuszcza pokój i znika za drzwiami, sięga po laptopa, podając Su-Jinowi urządzenie. — Częścią randek jest też kino, a skoro my wybraliśmy łóżko, musimy sobie jakoś radzić. Możesz coś wybrać, tylko, błagam, nie komedia romantyczna.
Posyła w jego stronę krótkie, zaczepne spojrzenie, po czym wyciąga się, żeby cmoknąć jego policzek, a wtedy w końcu idzie pod prysznic, który nie trwa długo. Convalliana jedynie używa waniliowego olejku do ciała, który szybko wsiąka w jej porcelanową skórę, a potem przebiera się w swoją halkę – materiał otula jej ciało, obnażając uda i dekolt, a także drobne ramiona.
— Wybrałeś coś? — pyta, zbliżając się do łóżka z kocem, który zabrała z salonu. Uznała, że może się przydać.
UsuńZawija kosmyk mokrawych włosów za ucho, a potem siada obok wampira i sięga po kieliszek wina, by móc się napić. Nie pamięta nawet, kiedy ostatnio mogła się zrelaksować przy alkoholu. Do tej pory podobnie spędzała każdy wieczór, z tym że była wtedy sama i siedziała przy kominku, a budziła się na kanapie, skulona i zziębnięta. W jakiś sposób nie tęskniła do tego wszystkiego – do powrotów do pustego domu i równie pustych, samotnych wieczorów, podczas których cisza okazywała się niemal bolesna.
CONVALLIANA
Czuje jego wzrok przy sobie i uśmiecha się mimowolnie, gdy doskonale wie, że jego spojrzenie dotyka piżamy. I podoba jej się to; ta uwaga, którą Su-Jin jej poświęca; to, że jest blisko; to, że dostrzega delikatny materiał i jej odkryte ciało, bo to świadczy więcej niż wszystko, co mówił. Bo nawet jeśli sądził, że jest piękna, to potwierdzał to również tym, jak reagował, gdy znajdowała się tuż obok.
OdpowiedzUsuń— A co? Nie możesz się skupić przez moją piżamę? — pyta zaczepnie, spoglądając w jego stronę.
Pozwala, aby wampir przesunął palcami po materiale piżamy i znów się uśmiecha, czując jego usta przy swoim policzku, a potem, gdy inicjuje pocałunek, oddaje pieszczotę i słodko wzdycha przez nos, przechylając delikatnie głowę, kompletnie się zatracając.
Powstrzymuje pełne oburzenia jęknięcie, które sugerowałoby tylko to, że jest przeciwna temu, żeby się odsunął. Właściwie wcale by jej nie przeszkadzało, gdyby całował ją tak długo, aż musiałaby poprosić, aby przestał – choć była niemal pewna, że nawet wtedy byłoby jej mało.
— Demonicznego? — Zawija kosmyk włosów za ucho, a kiedy słyszy jego przesadny żal, uśmiecha się mimowolnie. — Jeśli chcielibyśmy coś znaleźć o sukubach, to pewnie byłoby to porno — stwierdza, posyłając w jego stronę krótkie spojrzenie. — Ludzka wyobraźnia nie ma granic, więc kręcenie takich filmów, wyobrażając sobie, że pieprzy się sukkuba jest dość… elektryzujące.
Upija kolejny łyk wina i przytakuje, gdy Su-Jin sugeruje konkretny tytuł. Oglądając horror, nie oczekuje się wielkiego kina, efektów czy rozbudowanej fabuły – ma być strasznie, czasem brutalnie, a przede wszystkim koniec końców człowiek ma w jakiś sposób wygrać z demonem. Było to dość zabawne, bo zazwyczaj do opętania dochodziło, gdy człowiek tego chciał; gdy pragnął czegoś doświadczyć lub zdobyć, poświęcając duszę dla tego, co materialne.
— Powinniśmy kiedyś wrócić do Austrii, zahaczyć o Szwajcarię — stwierdza, pocierając kciukiem kieliszek. — Myślę, że byłyby to świetne… wakacje. Możemy tam pojechać zimą. W porze jarmarków świątecznych — dodaje, w duchu stwierdzając, że takie święta byłyby cudownie przyjemne. Do tej pory w jakiś sposób panująca wtedy atmosfera wydawała się jej przytłaczająca; szukanie prezentów dla najbliższych, cały ten bożonarodzeniowy szał, który nigdy jej się nie udzielał. Nie obchodziła ludzkich świąt i było jej to obojętne, ale wtedy najczęściej wypełniała swoje łóżko obcymi mężczyznami – obcym zapachem, obcymi obietnicami, byleby zapełnić czymś ciszę i samotność, której nie chciała doświadczać. Więc myśl o tym, że mogłaby spędzić ten czas z Su-Jinem, sprawia, że czuje dziwną ekscytację.
— Mhm. Ty możesz mnie obmacywać, a ja będę udawać, że mi się to wcale nie podoba, choć tak naprawdę tylko czekam, aż pójdziesz o krok dalej — Śmieje się krótko, po czym odkłada kieliszek i chwyta za chińszczyznę. — To moja pierwsza tego typu randka… w ogóle jakakolwiek randka, podczas której nie czuję, że muszę wykreślać kolejne punkty z wyimaginowanej listy.
Smakuje chińszczyzny i oblizuje dolną wargę językiem, a gdy Su-Jin całuje jej policzek, marszczy uroczo swój nosek.
— Następnym razem nie dam się nigdzie zaciągnąć bez kwiatów — stwierdza nieco złośliwie. — Wciąż podtrzymuję to, że jestem nieco staroświecka. — Mocniej zaciska palce, trzymając talerz, po czym odwraca głowę w stronę Su-Jina. — Gdy mówiłeś o związku… o naszym związku, o nas… traktowałeś to poważnie? Kiedy zapytałeś o to, czy zostanę twoją dziewczyną…
UsuńSięga po kieliszek, by móc upić łyk wina.
— Wciąż tego chcesz?
Convalliana zdaje sobie sprawę, że to moment, kiedy powinna o to dopytać; kiedy powinna podjąć się tej rozmowy i usłyszeć to jeszcze raz. Być może obawia się tego wszystkiego; tego, że Su-Jin zdążył się rozmyślić lub że okazało się, że podjął zbyt pochopną decyzję. Że poddał się swoim emocjom, nie do końca rozumiejąc, czego chciał. Gdyby tak było, mogłaby to zaakceptować.
Nie chciałaby tylko, żeby czegokolwiek żałował lub zmuszał się, aby tak bardzo angażować się w to wszystko. Właściwie Convalliana dopiero teraz dostrzega, jak poważne to było – związek, wspólne mieszkanie, podczas gdy jej dom niedługo będzie gotowy do tego, żeby się wprowadziła, i randkowanie.
CONVALLIANA
— Więc to ja cię rozpraszam? — pyta, uśmiechając się mimowolnie. Uwielbia moment, kiedy wyczuwa w jego głosie pewną pewność; tę niezachwianą pewność i chęć tego, by stanąć naprzeciwko niej z niemal diabolicznym spojrzeniem, które sugerowało, że z każdym kolejnym słowem Convalliana może stracić życie, co przecież zawsze jej obiecywał, nie szczędząc słów. Wtedy był gotów zakończyć wszystko, zabrać jej oddech, a teraz? Teraz sukkub oczekuje tego samego, tylko że zamiast przebitego przez jego pazury gardła, oczekuje, że weźmie sobie jej oddech przez usta, gdy w końcu zainicjuje pocałunek.
OdpowiedzUsuń— Sądzisz, że mogłabym wystąpić w porno? — Śmieje się mimowolnie, być może trochę zbyt głośno, ale wydaje jej się to niezwykle zabawne. — Nie, mój księżycu, nigdy nie zagrałam w takim filmie. Nigdy też nie chciałam tego zrobić, co nie oznacza, że nie lubię wyuzdanego seksu. Po prostu branża porno nie jest dla mnie, szczególnie gdy zaczęłam pracować z perfumami.
Jej eteryczna, sensualna natura kłóciła się z obrazkiem gwiazdy porno. Convalliana wobec tego, czym była, pozostawała niesamowicie delikatna, zupełnie jakby swoim jednym spojrzeniem była zdolna kogoś zniewolić; zupełnie jakby język jej drobnego, atrakcyjnego ciała wciąż szeptał i szeptał, tworząc coś nienaturalnie mistycznego. Pociągającego.
— Pozowałam jedynie dla artystów — dodaje, sącząc wino. — Czasem w ubraniach, a czasem nago. Lubiłam to. Ten moment, gdy czyjeś oczy dokładnie próbowały zapamiętać to, kim jestem… ty też tak na mnie patrzysz. Uwielbiam to. Uwielbiam, kiedy mnie obserwujesz, zupełnie jakbyś dostrzegał we mnie coś niesamowitego. Coś, co warto przy sobie zatrzymać.
Convalliana łapie w swoje spojrzenie jego oczy. Chce, żeby wiedział, że jest poważna; że to poważne wyznanie, do którego się przyznaje; że obnażyła się i odkryła.
— Tak, chętnie z tobą podyskutuję przy kawie w Wiedniu — oznajmia, przytakując jego słowom. — Dwuosobowe święta? — powtarza, a potem uśmiecha się lekko i wyciąga dłoń, by móc musnąć kciukiem jego policzek. — Ubierzemy choinkę i damy sobie prezenty? A może to ja powinnam być tym prezentem? Założyłabym nawet kokardkę… — W jej głosie słychać pewną zadziorność, coś demonicznego, ale też słodkiego.
Przede wszystkim jednak Convalliana docenia tę propozycję dlatego, że właśnie tego oczekiwała; że właśnie tego chciała – chciała, żeby Su-Jin znów wyszedł jej naprzeciw i żeby nie próbował się wywinąć z tego wszystkiego, uznając, że to zbyt wiele. Przez moment nawet miała wrażenie, że się wygłupiła, mówiąc o wspólnych świętach, ale teraz przestaje się tym martwić. Święta w Alpach to cudowny pomysł.
Słucha jego słów, a z jej ust ucieka zadowolony pomruk, zupełnie jakby była kotem, którego właśnie drapał za uchem. Nagle też jej demoniczny ogon owija się wokół męskiego uda, a strzałeczka zaczepia jego kolano.
— Oczywiście. Wino, kwiaty i krótka rozmowa, w którą nawet nie próbowałam się angażować. Właściwie zawsze chodziło o seks, nawet jeśli ktoś mi się wizualnie podobał, nigdy nie przełamałam się, aby zaangażować się bardziej niż to konieczne — odpowiada, wzruszając lekko ramieniem. — Nie miałam problemu z tym, żeby sypiać z kimś, a później zostać kochanką jego wroga. W czasach władców i królów robiłam tak dość często. Mogłabym się porównać do Heleny Trojańskiej.
Kiedy Su-Jin wspomina o swoich randkach, Convalliana czuje nieuzasadnioną zazdrość. Wie, że było to dawno, że miał prawo randkować z innymi kobietami, ale to wcale nie sprawia, że umie być obojętna.
— I takiego cię uwielbiam. Gdy jesteś po prostu sobą i robisz to, co chcesz, nie próbując się ograniczać czy zastanawiać nad kolejnym krokiem. To cholernie podniecające. Ty jesteś cholernie podniecający — stwierdza, a jej spojrzenie mimowolnie kieruje się do jego idealnych ust. Przez moment ma ochotę zainicjować pocałunek, ale wie, że gdyby to zrobiła, nie oderwałaby się od niego tak łatwo.
— Myślę, że powinieneś mnie zaprosić, ale na twoim miejscu bardziej przejmowałabym się tym, czy przyjmę to zaproszenie — mruczy cicho, zaczepnie i upija kolejny łyk wina, a w jej zielonych, dużych oczach odbija się wyzwanie.
UsuńPotrząsa głową.
— Potraktowałam to poważnie. Gdyby tak nie było, raczej już dawno byłabym w jakimś hotelu — wyznaje. — Po prostu musiałam mieć pewność, że to, co mówiłeś… po prostu musiałam wiedzieć, że się nie rozmyśliłeś.
Spogląda po jego twarzy i w końcu kieruje spojrzenie do jego tęczówek – kontakt wzrokowy wydaje się teraz niesamowicie intymny.
— Mogłabym zostać twoją żoną — odzywa się, a widząc, jak Su-Jin odwraca od niej swoje oczy i niemal ucieka, wyciąga dłoń, by złapać jego podbródek i skierować jego twarz w swoją stronę. — I tak, przeraża mnie to wszystko. To, co się dzieje i to, czy sobie z tym poradzę, ale to nie przez to, że nie jestem pewna swoich uczuć, a przez to, że mogłabym cię zranić… że mógłbyś uznać, że nie jestem jednak wystarczająca. Lub że związek z sukkubem to dla ciebie za dużo.
CONVALLIANA
— Do tej pory mój seks był wyuzdany i ostry — odzywa się, spoglądając w jego stronę. — Ale to nie oznacza, że nie był nigdy wolny i namiętny. Po prostu jest tak wiele emocji, które wiążą się z samym stosunkiem, że niekiedy trudno je rozróżnić.
OdpowiedzUsuńDo tej pory nigdy nie rozmawiała z Su-Jinem wprost o seksie; o tym, co jej się podobało lub czego może oczekiwać.
— Nie chcę jednak zaczynać z tobą od takiego seksu — kontynuuje i opiera kieliszek o dolną wargę. — Chciałabym zacząć od kochania się, a później połączyć kochanie się z pieprzeniem się… — Upija łyk wina. — Tak naprawdę w pewnym sensie nazwałabym siebie masochistką. Tylko że trudno było spełnić śmiertelnikom moje oczekiwania, gdy cały czas to ja miałam kontrolę, mimo że każdy z moich kochanków myślał inaczej.
Wspomniana kontrola była dla Convalliany w jakiś sposób ważna. Po Earlu ceniła sobie wolność, a przede wszystkim stała się o wiele bardziej ostrożna, dlatego nigdy nie pozwalała, aby ktokolwiek miał przewagę. Wcześniej tylko Amon potrafił okiełznać jej naturę – był od niej potężniejszy i doskonale potrafił łamać jej wolę, przy okazji dając jej wszystko, czego oczekiwała, a kiedy z kolejnym orgazmem niemal płakała, niemal piszczała, mając dość, Amon wcale nie przestawał.
Seks jednak okazał się niewystarczający i Convalliana nie zawahała się podstępem wykupić sobie wolność. Pragnęła czegoś więcej, niż mógł dać jej markiz.
— Nie, nie jesteś tacy jak wszyscy — odpowiada niemal od razu. — Jesteś zupełnie inny. Jesteś mój i to sprawia, że inaczej postrzegam twój wzrok i zainteresowanie. Właściwie zabiegam o to wszystko. Żądam tego.
Nie próbuje nawet udawać, że jest inaczej. Jego uwaga, gesty i słowa; jego prowokacje i uśmiechy – to wszystko sprawiało, że czuła się najważniejsza; że czuła się jego centrum.
— Tak… — Patrzy, jak wampir wtula się w jej dłoń; jak sięga ustami do jej palców, co wydaje jej się teraz cudownie rozkoszne. Śmieje się cicho, gdy komentuje zachowanie jej ogona. — Jest bardziej zaborczy niż ja — stwierdza, marszcząc przy tym nosek.
Mruży mimowolnie oczy.
— Tak, więc kiedy ja zaliczałam zwykłe kolacje, ty randkowałeś z poważnymi wampirzycami, które pewnie chciały mieć cię tylko dla siebie — wytyka mu z widocznym niezadowoleniem, choć w jej oczach kryje się coś złośliwego. — Próbowałeś sobie znaleźć partnerkę, więc to ja powinnam obawiać się, że nie spełnię twoich oczekiwań, profesorze Cho. Co takiego sprawdzałeś w czasie takich spotkań? Było coś, czego pragnąłeś od swojej przyszłej żony?
Uśmiecha się mimowolnie, gdy wspomina królów i cesarzy.
— Sugeruję, że powinieneś zapomnieć o tym wszystkim, bo od teraz jesteśmy tylko my. Ty i ja, i nikt więcej — mruczy gardłowo, spoglądając mu w oczy.
Przechyla lekko głowę, słysząc jego pewność siebie. Przez moment jedyne, czego pragnie, to po prostu zniszczyć dystans i znaleźć się blisko niego – ten wilczy głód wstrząsa jej ciałem, a podniecenie wślizguje się pod skórę i ciągnie za każdy z nerwów.
— To całkiem zabawne, bo to samo myślę o tobie — odpowiada, przygryzając wargę. — O tym, że byłbyś w stanie zrobić wszystko, byleby być blisko mnie…
Gdy Su-Jin wypowiada pierwsze słowa, oczy Convalliany stają się większe; dużo większe, a zieleń błyszczy i zachwyca. Wachlarz długich, ciemnych rzęs rzuca po jej jasnej twarzyczce cień, który jedynie podkreśla łagodność rys. Przez chwilę milczy i wpatruje się w wampira, jakby ten powiedział coś zupełnie niezrozumiałego.
— Wyjdę za ciebie… — odpowiada równie cicho, przyglądając się, jak Su-Jin całuje jej palce, jak zostawia po jej skórze pieszczotę za pieszczotą. Niemal czuje, jak szybko bije jej serce, jak ciało topnieje pod wpływem jego gestów i słów.
— Dobrze wiesz, że tylko przy tobie nie udawałam niczego. Zawsze wyzwalałeś we mnie to, co najgorsze… — Śmieje się cicho. — Ale tak naprawdę nigdy się temu nie opierałam, a nawet to lubiłam. To, że ze mną dyskutowałeś, że chciałeś mnie poznać… jedyne, czego mogłabym chcieć, to żebyś mnie zerżnął, gdy będziesz ze mną dyskutować o filozofii.
Posyła w jego stronę ciężkie, znaczące spojrzenie, stwierdzając, że to kolejna z jej fantazji, którą chciałaby spełnić.
Usuń— Jak możesz się tym przejmować? Jesteś dla mnie wszystkim… to, co ze mną robisz, gdy jesteś obok... to niesamowite. I uzależniające. Gdybyś tylko wiedział, jak trudno mi utrzymać ręce przy sobie. Jesteś idealny — oznajmia, czując niemal gorączkowy pośpiech, by mu to powiedzieć. — Nie mam zamiaru cię z nikim porównywać, bo nikt inny nie dorównuje temu, co mamy. Jesteśmy razem. Cholera, przecież mnie bezczelnie uwiodłeś i jeszcze wpakowałeś związek, oświadczyłeś się, a ja się zgodziłam zostać twoją żoną… masz mnie w sposób, który nie miał nikt nigdy.
Musiał o tym wiedzieć; musiał być tego świadomy.
— Amon nie jest dla mnie kimś bliskim. To demon, któremu służyłam, a z którym nie chciałam się związać, bo nie trzymało mnie przy nim nic, co mogłabym uznać za wartościowe — wyznaje szczerze i łapie jego dłoń, by móc docisnąć jego palce do swojego serce; wie, że teraz może poczuć, jak szybko bije, jak wyrywa się do niego. — Zrobiłam to, bo wiem, do czego jest zdolny Amon. Wiem też, że nawet jeśli Earl próbowałby jakoś się z nim układać, to on nie dałby mu takiej szansy. Musiałam mieć pewność, że w piekle nikt nie uzna, że jest ciekaw tego, co mógłby zrobić Earl, gdy da mu się szansę.
Demony były różne; czasem złe, okrutne, czasem znudzone i przebiegłe, ale przede wszystkim każdy z nich uwielbiał skomplikowaną ludzką naturę. Convalliana nie mogła tak ryzykować; nie mogła ryzykować, że Earl zdoła się jakoś wydostać; wejść z jakimś demonem w układ, byleby do niej wrócić; byleby spełnić swoje chore pragnienie, by zrobić z niej swoją idealną laleczkę.
— Nie przeszkadza mi, że jesteś gang-si. Raczej intryguje mnie to wszystko, podobnie jak twoja kultura — wyznaje, uśmiechając się leciutko. — Poza tym jestem chyba dość wyjątkowa, że moim mężem będzie seksowny pokemon, prawda? — W jej głosie słychać śmiech, a potem śmieje się już głośno, gdy pochyla się w jego stronę i muska zaczepnie jego usta. Poważnieje jednak stopniowo, a jej język zaczepnie przesuwa się po jego dolnej wardze. — Tylko pamiętaj o tym, żeby kochać mnie w każdej swojej formie. Jeśli przestaniesz mnie kochać, zabiję cię. Jeśli pozwolisz, żebym kiedykolwiek od ciebie odeszła, również cię zabiję. Niezależnie od wszystkiego i od tego, co kiedyś powiem, co się stanie, wiem, że… wiem, że jesteś moim księżycem. Moim wszystkim i zabraniam ci wycofywania się, myśląc, że tak będzie dla mnie lepiej. Potrzebuję cię.
CONVALLIANA
[Hej, Cho! Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła, ale jednak zrezygnuję z naszego wątku. Chociaż bardzo podoba mi się Twoja kreacja, mam chwilowo na sobie tyle wątków już, że rozsądnie byłoby je minimalizować, żeby każdy dostał swój odpis w stosownym czasie, a nie po miesiącach milczenia. Więc przepraszam, że nie zaczęłyśmy nawet gry, ale korzystając z okazji, że wątek jest przed nami, będzie mniejsza strata, niż jakbym miała się wycofać później. Jak trochę pokończę wątków na Hogu, albo wykruszą mi się któreś indywidualne, to może się jeszcze odezwę, ale na razie muszę spasować. Ale życzę Ci przemiłych innych gier. ;)]
OdpowiedzUsuńJonathan Crane
— Kto powiedział, że chcę się z tobą pieprzyć bez uczuć? — Uśmiecha się mimowolnie, posyłając w jego stronę krótkie, znaczące spojrzenie. — Kochanie się, pieprzenie się… do tej pory nie dostrzegałam różnicy. Myślę jednak, że możesz mieć rację. Z tobą zawsze chodziło o kochanie się — stwierdza, rozumiejąc, co chciał jej powiedzieć, a przynajmniej tak sądziła.
OdpowiedzUsuńW jakiś też sposób cieszy się z tej rozmowy i tego, że temat pojawił się zupełnie przypadkiem. Zaczyna też dostrzegać, jak ważne dla wampira było to, by oddzieliła pieprzenie się od kochania się, co wydaje jej się nieco rozczulające. Gdyby miała się nad tym zastanowić, kochanie się o wiele bardziej pasowało do całej tej relacji, nawet jeśli do tej pory Convalliana odcinała się od uczuć, a raczej w ogóle nie starała się zaangażować.
— Chcę cię, bo jesteś bezczelnym, złośliwym dupkiem, który zawsze próbował mnie przegadać — stwierdza krótko, a gdy dostrzega jego zakłopotanie, a potem uśmiech, upija łyk wina. — Nie czułam podniecenia, gdy próbowaliśmy się zabić. Wszystko zaczęło się później. Od momentu, kiedy razem zamieszkaliśmy — wyjaśnia krótko, chcąc, aby wiedział, że nie był dla niej kolejnym kawałkiem mięsa; że jej zainteresowanie rosło wraz z tym, jak blisko był.
Czuje jego paznokcie przy swoim ogonie i przygryza lekko dolną wargę, czując, jak zaczepia opuszkiem strzałeczkę – jest to dla niej w jakiś sposób nowe.
Mimowolnie mruży oczy i trzyma podbródek wysoko, gdy Su-Jin wspomina o tym, że randkował nie tylko z wampirzycami. Próbuje udawać, że wcale nie jest tym poruszona, choć jest, i niemal czuje jak zazdrość wbija pazury w jej serce – nie jest to nic przyjemnego, choć zdecydowanie irracjonalnego. Convalliana wie, że to przeszłość.
— Więc po prostu spełniłam twoje kryteria — oznajmia, uśmiechając się pod nosem. — Istnieje również ryzyko, że ze swoim kijem w dupie i tym, że prawie wszystkich mordujesz wzrokiem, raczej robiłeś wrażenie mało dostępnego, ale… wcale mi to nie przeszkadzało. Byłeś dla mnie wyzwaniem.
Upija łyk wina i śmieje się cicho, gdy Su-Jin podejmuje temat; gdy ciągnie grę, przedłuża wszystko, aż Convalliana czuje przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Wampir przeciągle całuje jej nadgarstek, a ona czeka – czeka, aż stanie się cokolwiek; aż Su-Jin wyzna, że to tylko żart, że to element zabawy. Jednak nic takiego się nie dzieje, a ona przyjmuje jego pocałunek, oddając pieszczotę całą sobą. Pochyla się nawet w jego stronę, smakuje ust i pogrąża się w smaku każdego z muśnięć, czując, że mierzy się nie tylko ze swoimi uczuciami, ale też jego – nagle wydaje jej się, że umie już pływać w oceanie emocji; w ocenie tego, co pewne i tego, co niepewne; że znalazła sposób, aby przetrwać cały ten sztorm.
— Tak… — odpowiada cicho, prosto w jego usta, i pociera nosem jego nos. — Chcę pierścionek zaręczynowy — dodaje, spoglądając mu w oczy.
Wie, że biżuteria niczego nie jest w stanie zmienić; że to tylko symbol, ale i tak pragnie nosić pierścionek, który po raz pierwszy od wieków przyjmie – powie „tak”, chcąc zostać żoną ukochanego mężczyzny.
— Myślę, że im częściej będziemy się kochać, tym łatwiej będziesz mógł robić różne inne rzeczy — mruczy i uśmiecha się mimowolnie. — Poza tym lubię oglądać cię w takim stanie… jesteś wtedy zupełnie bezbronny i dostrzegam, jak bardzo mi ufasz. To odurzające.
Dotyka palcami jego policzka, a potem sunie kciukiem po męskiej brodzie.
— Nie musisz być idealny — odzywa się. — Nie musisz być ani trochę idealny. Bądź sobą. Bądź nieidealny. Bądź tym wszystkim, co do tej pory… bo to było idealne w swojej nieidealności.
Patrzy mu w oczy i próbuje dostrzec w jego tęczówkach coś więcej. Coś, co mogłoby zdradzić jego kolejną myśl.
— Nie chciałam cię tym obarczać — wyznaje szczerze, a potem zbiera ręce i odwraca wzrok, by móc omieść spojrzeniem sypialnię. — I tak sądziłam, że to wszystko jest błędem. To, że zaangażowałam cię w tę sytuację i wplątałam w swój problem, nie myśląc, jak to może zmienić twoje dotychczasowe życie. Nie pomyślałam, że w ten sposób cię narażam.
UsuńWzrusza delikatnie ramionami.
— To była moja decyzja i wiem, że Amon dobrze zajmie się Earlem i że możemy zapomnieć o tym wszystkim… rozumiesz już? Dlaczego miałabym cię o to prosić, skoro chciałam, żeby Earl zniknął z naszego życia? Nie chciałam też… nie wiem, po prostu nie chciałam, żebyś brał w tym udział.
W końcu spogląda w jego stronę.
— Amon nie jest dla mnie ważny. Nie sądzisz, że gdyby mnie coś z nim łączyło, nie uciekałabym? Oszukałam go, okłamałam i wygrałam zakład, dlatego teraz jestem tutaj — oznajmia, a w jej głosie słychać pewną stanowczość, pewną zapowiedź jej wewnętrznego chaosu. — Zrozum w końcu, że nikt nigdy nie był tak ważny jak ty. Nikt nigdy nie znaczył dla mnie tyle, co ty. Niezależnie, czy to śmiertelnik, demon… jestem twoja, do cholery, i albo to zaakceptujesz, albo będę powtarzać to tak długo, aż będziesz miał dość.
Opiera czoło o jego czoło.
— Ufam ci — mamrocze jeszcze i przytakuje jego kolejnym słowom, a potem sięga do jego ust i inicjuje pocałunek, w którym oddaje całą swoją zaborczość, chaos i oddanie; oddaje mu wszystko, czym jest. Jej język głaszcze jego dolną wargę, a gdy Su-Jin rozchyla nieco usta, Convalliana korzysta z okazji, aby pogłębić pocałunek. Wyciąga też dłoń, by móc schwycić za jego włosy i przyciągnąć jego twarz jeszcze bardziej do siebie.
CONVALLIANA
— Tak, postrzegałam — odpowiada i posyła w jego stronę krótkie spojrzenie. — Granica między tym, co możesz zrobić i robisz, jednocześnie mając kontrolę i pozwalając mi zawalczyć o wolność, zupełnie jakbyś bawił się równie dobrze jak ja… tak jak w lesie, gdy mnie goniłeś. To jest dla mnie podniecające.
OdpowiedzUsuńWszystko jednak sprawdzało się do tego, że mu ufała; ufała temu, co mówił i robił; ufała, że nie jest w stanie jej skrzywdzić bardziej niż by tego pragnęła. Poza tym lubiła, gdy nie był delikatny i gdy poddawał się swoim instynktom, a później miękko pieścił jej skórę, dotykał, badał, mieszając to, co cholernie demoniczne z tym, co należało tylko do niego – co należało do mężczyzny wierzącego w idealną i cudowną miłość. Uwielbiała to w nim.
Czy naprawdę to zawsze jej szukał? Czy była do niego przywiązana, bo tak chciało przeznaczenie? Los? Czy było to możliwe? Być może w jakiś sposób szaleństwo tej relacji kazało jej myśleć, że chodziło o coś więcej – o jakieś przyciąganie, którego wcześniej nie dostrzegała. Jednak czy naprawdę była tak ślepa?
Przytakuje jego słowom, gdy wyznaje, że chciał podarować jej coś wyjątkowego i bardzo osobistego. Nie próbuje z tym walczyć. Jeśli miało to być coś takiego, przyjmie pierścionek, z każdym uczuciem, które w ten gest zawrze Su-Jin.
— Tak, masz rację — odpowiada krótko, nie sądząc, że wampir potraktował to w ten sposób.
Właściwie nie myślała o niczym innym, jak o tym, żeby się zemścić; żeby Earl cierpiał i gnił w piekle, doskonale wiedząc, że Amon o to zadba; że śmiertelnik doświadczy wszystkiego; wszystkich szalonych uczuć, bólu i beznadziei sytuacji, w której się znalazł. Jeśli mogłaby cokolwiek powiedzieć o markizie, wyznałaby jedynie, że demon umiał zadawać ból w najokrutniejszy i najobrzydliwszy sposób – być może dlatego postanowiła oddać Earla w jego ręce.
— W porządku — stwierdza, gdy Su-Jin wyjaśnia jej to wszystko; gdy obnaża się i wszystko tłumaczy spokojnym, niemal miękkim głosem. — Już nigdy tego nie zrobię. Nie wplączę nikogo do naszych spraw, nawet jeśli wyda mi się to dobrym pomysłem.
Nie do końca umie pojąć, że sądził, że jej przeszłość jest jego sprawą. Że czuł, że oddanie Earla Amonowi to wspólna decyzja, choć przecież do tej pory Convalliana była zmuszona radzić sobie bez nikogo innego. To ona mierzyła się z tym, o czym próbowała zapomnieć, i było jej trudno obnażyć się bardziej niż to konieczne. Poza tym sądziła, że przez to wszystko Su-Jin w końcu dojrzy w niej coś obrzydliwego; że przekona się, że Earl miał rację.
— Tylko ty i ja — szepcze i pociera czoło o jego czoło. Dostrzega, jak ważne jest to dla niego; jak niepewnie musiał czuć się z tym wszystkim. W jakiś sposób Convalliana odczuwa ulgę, że wampir odważył się o tym powiedzieć; że był szczery.
Czuje jak pocałunek zaczyna być coraz bardziej zachłanny – czuje jego ręce przy swojej szyi i karku, czuje jak blisko jest, a kiedy jego język zaczyna walczyć z jej językiem, warczy cicho. Doskonale odczytuje jego intencje i przytakuje temu kolejnym warknięciem, a potem złośliwie przygryza jego dolną wargę, aż czuje metaliczny posmak. Ssie przez moment rankę, mruczy i odsuwa się, by sięgnąć palcami do jego ust. Opuszkami przesuwa po ich idealnym kształcie.
Usuń— Tylko ty i ja — powtarza miękko i odsuwa się, żeby móc się uśmiechnąć, a potem znów sięga po wino, by dopić alkohol i odetchnąć.
Włącza też w końcu wybrany przez Su-Jina film, odsuwa tacę z pustymi talerzami i wtula się w bok wampira, opierając dłoń o jego pierś.
— To chyba najbardziej przegadana randka w moim życiu — odzywa się, wbijając wzrok w ekran. Wydaje jej się to nieco zabawne; to, że randka, która była zupełnie inna od wszystkich, stała się dla niej w jakiś sposób tą idealną. Uśmiecha się pod nosem i dodaje: — Teraz powinieneś przejść do komplementów i obmacywania mnie.
CONVALLIANA
— Mhm, obiecuję — odpowiada.
OdpowiedzUsuńWie, że obietnica oznacza wszystko; oznacza być albo nie być, i akceptuje to wszystko. Akceptuje poddać się temu, co nieznane, a jednocześnie czemuś, co przecież stało jej się bliskie. Chce być tuż obok; chce czuć to, co do tej pory i tak naprawdę podejmuje pewne ryzyko.
Tak naprawdę nie liczy się dla niej nic, oprócz tego, co się dzieje – Su-Jin stał się w pewnym sensie centrum jej egzystencji i być może powinna być teraz przerażona, ale wcale tak nie jest. O wiele bardziej czuje pewną ekscytację i gorące oczekiwanie. Chce zacząć kolejny rozdział, zapominając o tym, co działo się wcześniej – zapominając o tym, co jałowe i bezsensowne; o tych wszystkich samotnych nocach, które próbowała zapełnić obcym ciałem i seksem.
Teraz, leżąc tuż obok, będąc w piżamie, czując w ustach smak wina i pocałunków, czuje, że nie mogłoby być lepiej.
— Zaręczyliśmy się… — powtarza, niemal mrucząc to stwierdzenie. Zerka w stronę swoich palców, wyobrażając sobie pierścionek, który będzie nosić; to pierwszy raz, gdy traktuje biżuterię jako coś ważnego. Do tej pory nie obchodziło ją złoto, srebro ani kamienie szlachetne, choć uwielbiała żyć w luksusie; uwielbiała być rozpieszczana prezentami. Ten pierścionek będzie ważniejszy niż cokolwiek innego.
— Teraz jest już za późno, żebyś się wycofał — dodaje, zerkając w jego stronę, a kiedy dostrzega, jak wgryza się w babeczkę, wyciąga szyję, by móc ugryźć wypiek z boku. Oblizuje usta językiem i mruczy cicho. — To mój ulubiony smak… ale chyba wolę twoje usta. Są słodsze. Uwielbiam twoje pocałunki.
Ucieka wzrokiem do jego warg i uśmiecha się mimowolnie; w jakiś sposób czuje się niewolnicą tych muśnięć; tych uczuć, tego, jak jego język walczył z jej językiem; tego, gdy pogłębiał pieszczotę i robił to tak sprawnie, tak miękko, że traciła zmysły.
— Oczywiście, że nie zamierzam, ale to nie znaczy — Znów kieruje wzrok do ekranu laptopa — że nie chciałabym zrobić z tobą tego, co na niej jest.
Przyjmuje pocałunek w czubek głowy i uśmiecha się, czując, że tak naprawdę niczego więcej jej nie potrzeba. Kiedy jednak Su-Jin zahacza o jej halkę, jak niewinna nastolatka chwyta jego dłoń i splata ich palce – przez moment patrzy, jak jej drobne palce trzymają się jego; jak ten uścisk, choć tak niewinny i normalny pod każdym względem, oznacza dla niej tak wiele.
— Hmm? — Spogląda w stronę laptopa, a kiedy zaczyna rozumieć, o co pyta Su-Jin, znów opiera głowę o jego ramię. — Mógłbyś mnie przyzwać, gdybyś odprawił rytuał i znał moją pieczęć. Tak naprawdę rytuały bywają dość trudne i wyczerpujące, a z tego, co słyszałam od innych demonów, człowiek zazwyczaj nie umie utrzymać nawet pomniejszych pomiotów. Czasem jednak zdarza się, że śmiertelnik jest silniejszy niż normalnie, więc wtedy zazwyczaj mowa o pakcie.
Przygląda się scenie w filmie i szalejącemu demonowi.
— Zazwyczaj każdy demon czegoś pożąda. To nie tak, że czynimy zło po to, żeby ot tak to robić, nawet jeśli to, czego się chce, to ból i cierpienie — dodaje. — Wiele demonów też próbuje uciec z piekła, a że panuje tam hierarchia, pakt z człowiekiem jest w jakiś sposób sposobem, żeby awansować.
Zawija kosmyk włosów za ucho i nie przestaje oglądać krwawej sceny.
— Mnie nikt nigdy nie przyzwał — wyznaje szczerze. — Moja pieczęć jest praktycznie nieznana. Gdyby było inaczej… — Waha się, czy to powiedzieć, ale w końcu używa tych konkretnych słów — wtedy Earl mógłby mnie do siebie przywiązać. Zmusić do posłuszeństwa poprzez pakt. Był tak silny, żeby to zrobić.
UsuńConvalliana nawet nie próbuje sobie wyobrazić, jak skończyłoby się to wszystko, gdyby Earl faktycznie skądś zdobył jej pieczęć – co by go wtedy zatrzymało? I czy mogłaby uciec? Czy mogłaby odzyskać wolność? Może naprawdę była jedynie pionkiem w rękach losu; może przeznaczenie dało jej szansę i to od niej zależało, czy zerwie łańcuchy.
Wtula się bardziej w męskie ciało i bierze oddech, aby móc wypełnić płuca znajomym zapachem. Zapachem jego skóry i ciepła.
— Poza tym nie tak łatwo opętać duszę — dodaje. — Przynajmniej dla mnie. Nie mogę ot tak posiąść ludzkiej duszy. Jest to możliwe dopiero, gdy dłużej czerpię z jakiegoś człowieka, aż w końcu ten zupełnie mi się poddaje, więc to o wiele bardziej… skomplikowane. Myślę, że dla wyższych ode mnie demonów nie ma takich ograniczeń.
CONVALLIANA
— Dlaczego? Moim zdaniem były niezwykłe szczere i niesamowicie intymne. Poza tym to dla mnie wyjątkowa chwila. W końcu przyjęłam czyjeś oświadczyny. — Mimowolnie się uśmiecha, poruszając palcami. Zdecydowanie nie może się doczekać, aż Su-Jin wręczy jej pierścionek.
OdpowiedzUsuńDo tej pory w ogóle nie myślała o wszystkich tych razach, gdy ktoś klękał i pokazywał jej diament czy inny klejnot. Było to dla niej nawet w jakiś sposób zabawne; to, że śmiertelnik był w niej tak bardzo zakochany i tak usilnie próbował zrobić coś, by przysięgła mu wierność, miłość i uczciwość, że wydawało jej się to rozczulające.
— Odmowy? — Śmieje się cicho, spoglądając w jego stronę. — Myślisz, że mogłabym odmówić? — Przesuwa spojrzeniem po męskiej twarzy. — Właściwie to pierwsze oświadczyny — zaczyna mówić — gdy czuję, że chcę tego wszystkiego. Wcześniej miałam to za coś zabawne, rozczulającego, ale rozczulającego w sposób, w który obserwuje się dziecko, które ubiega się o uwagę.
To tylko uświadamia jej własną bezduszność; to, jaką egoistką była i jak wiele czerpała, widząc miłość w oczach innych, podczas gdy sama nie umiała kochać. Wtedy nie przeszkadzało jej to ani trochę – była nieuchwytna, była definicją piękna, którego nie można posiąść, aż w końcu znalazła się tutaj.
Obserwuje każdy jego ruch, jak i to kiedy pochyla się w jej stronę – nie odsuwa się, a wgryza się w babeczkę, patrząc wampirowi w oczy. Wydaje z siebie ciche sapnięcie, gdy czuje jego delikatny pocałunek zaraz potem, a gdy zaczepnie dotyka językiem jej ust, powstrzymuje się od jęku – oddaje pieszczotę i mimowolnie opiera palce o jego policzek, by zaraz potem opuszkami zjechać do męskiej szyi.
— Tak, to zdecydowanie mój ulubiony smak — stwierdza cicho, patrząc, jak wampir oblizuje usta. Jest w tym geście coś tak intymnego, niemal erotycznego, że Convalliana czuje wzbierające się w niej podniecenie, które dotyka jej ud.
Uśmiecha się lekko, nieco złośliwie. Przechyla delikatnie głowę i obnaża w ten sposób część swojej smukłej i delikatnej szyi.
— Kiedyś randkowałam z wampirem — wyznaje, dotykając palcami swojego podbródka, a później zahacza paznokciem o krtań. — Ale był europejskim wampirem, zupełnie innym niż ty. Myślę, że on też miał ochotę robić ze mną to, czego nie uwzględnia lista. — Patrzy w jego oczy. Przez moment milczy i jedynie pozwala roznieść się ciszy. — Nie wiem, czy to, co powiem, będzie coś dla ciebie znaczyło, ale przed tobą nikt inny mnie nie ugryzł i nikomu innemu nie dałam swojej krwi.
Wydaje jej się to jednak ważne; to, żeby o tym wiedział.
— Nie, właściwie każdy może przyzwać konkretnego demona — odpowiada, gdy słyszy jego pytanie. — To całkiem zabawne, ale gdyby się nad tym zastanowić, większość demonów ma dość służalczą naturę. Spełniamy jakąś zachciankę, żeby otrzymać nagrodę, cały czas próbując zawalczyć o wolność.
Przytakuje jego słowom, gdy Su-Jin zdradza, że nie postrzega demonów w prostych kategoriach; doskonale o tym wiedziała. Gdyby było inaczej – gdyby tylko okazał jej pogardę, zapewne nigdy nie byliby tak blisko.
— Większość demonów służy innym demonom. W piekle panuje hierarchia, więc pakt z człowiekiem może być sposobem, żeby otrzymać wolność — wyjaśnia rzeczowo. — Poza tym człowiek łatwo poddaje się manipulacjom, więc o wiele łatwiej przetrwać, służąc śmiertelnikowi, niż demonowi, szczególnie gdy znaczysz dla niego mniej niż zero.
Być może było to dość okrutne, ale Convalliana nie umie sobie współczuć. Tak po prostu zbudowane zostało piekło – silniejszy wygrywał i żądał. Poza tym wcale nie żyło jej się tak źle z Amonem, szczególnie gdy oficjalnie stała się jego faworytą.
Usuń— Nie mogłabym się zbuntować, ale mogłabym negocjować — odpowiada. — Przyzwanie to nie to samo, co pakt. Przed paktem ustala się poszczególne rzeczy. Zazwyczaj człowiek pragnie czegoś, co demon jest zobowiązany mu dać.
Spogląda w jego stronę, gdy wspomina o tym, że znał jej pieczęć.
— Jeśli mnie przyzwiesz, zawiążemy pakt — stwierdza złośliwie, zupełnie jakby to, o czym wspomniał, miało być dla niego wyjątkowo nieznośne i męczące.
Odwraca wzrok i wbija spojrzenie w ekran laptopa.
— Nie mogę cię opętać, bo nie dajesz mi swojej energii — oznajmia, szczelniej obejmując się jego ramieniem. — Właściwie sukkuby rzadko kogoś opętują. Ale jest to możliwie, gdy długo się kimś żywimy. Wtedy możemy przejąć duszę ofiary poprzez stopniową i pogłębiającą się w niej demoralizację na tle seksualnym. Im mroczniejsze i wyuzdane fantazje, tym łatwiej jest posiąść czyjąś duszę.
CONVALLIANA
— Nie przeszkadza mi to — stwierdza, uśmiechając się mimowolnie. — Wydaje mi się nawet, że ma to w sobie więcej magii niż cokolwiek innego.
OdpowiedzUsuńByć może normalnie uznałaby to wszystko za coś mało ambitnego; za coś, co powinno wzbudzić irytację. W końcu nic nie było takie, jak dotychczas – nie było eleganckiej drogiej restauracji ani skrupulatnie wybranej bielizny. Nie było ukradkowych spojrzeń, sączenia słów z ust, bo te same dźwięczały wokół. A mimo to wcale tego teraz nie potrzebowała; wystarczało jej łóżko, piżama, wino i głupkowaty horror, który leciał w tle.
— A powinnam tak uznać? — Posyła w jego stronę krótkie spojrzenie. — Tak naprawdę to, co teraz czuję, nie jest czymś, co pojawiło się wczoraj czy przedwczoraj. Mam wrażenie, że to uczucie we mnie dojrzało… a ty cały czas o nie dbałeś, dlatego nie boję się powiedzieć, że chcę tego, co ty. Że chcą zostać twoją żoną.
Słyszy jego pomruk i nieco przymyka oczy. Pozwala sobie poczuć jego ton głęboko w sobie; poczuć, jak głos delikatnie dotyka jej duszy i skacze po delikatnych, wrażliwych strunach, zupełnie jakby umiał zagrać.
Dostrzega jednak jego nikły dystans, ale nie odsuwa się. Jest blisko, czekając, aż jakoś zareaguje; aż w końcu zrozumie, że nie chodziło o właściwie obcego jej wampira, a o to, że oddała mu swoją krew, podejmując ryzyko – wtedy nie wiedziała, czy Su-Jin będzie umiał to wszystko przerwać i czy to nie kolejny szalony pomysł; chęć niemej samozagłady.
— Tamto... tamto ugryzienie się nie liczy — dodaje, kontynuując. — Pamiętasz, gdy opowiadałam, że jeden z wampirów prawie mnie zabił, gdy się we mnie wygryzł, bo nie mógł oprzeć się pokusie? — Obserwuje jego twarz. — Nie chciałam tego. Nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mi coś zabierał, niezależnie od tego, czy to moja krew, moja wolność… dlatego to było tak ważne. Dlatego powiedziałam, że nikt wcześniej przed tobą mnie nie ugryzł, bo jak mam myśleć o przemocy wobec mnie, przed którą nie potrafiłam uciec?
Odwraca spojrzenie i dotyka palcami swoich ust, nie do końca wiedząc, co jeszcze powinna powiedzieć. Nagle czuje się w tym wszystkim zagubiona; czuje, jakby wokół zgasło światło, a jej zostało błądzenie w ciemnościach. Przez moment mierzy się z myślą o tym, że zbyt wiele słów opuściło jej usta, zupełnie jakby wstydziła się tego, jak słaba jest; jak krucha i żałosna.
Nie odsuwa się i przyjmuje jego palce przy swojej skórze. Niepewnie oddaje pieszczotę, wzdychając z napięciem. Odrzuca od siebie to wszystko. To była przeszłość. Cholerna przeszłość, a Convalliana łapie się mężczyzny blisko niej – łapie się jedynego światła, lgnie do niego jak ćma, gotowa podjąć większe ryzyko, gotowa zrobić jeszcze jeden krok, nawet jeśli przyszłoby jej za to ponieść cenę większą niż jej życie.
— Chciałabym… — zaczyna mówić, kierując w jego stronę swoje zielone, duże oczy. — Chciałabym poczuć twoje kły, gdy będziesz we mnie… — Pociera ustami jego dolną wargę i zasysa ją lekko.
Gdy Su-Jin stwierdza, że to zabawne, ale dość smutne, nie komentuje tego. Nie wie, czy do tej pory rzadko myślała o sobie w tych kategoriach, że nie wie, jak się odnieść do jego słów. A może nie było jej w piekle tak dawno, że zdążyła zapomnieć o całej tej beznadziei; o tym, co czuła, będąc faworytą Amona – nie miała własnego zdania, nie mogła odzywać się bez pozwolenia i celem jej istnienia było zadowolenia markiza.
— Mam trudny charakter i nawet jeśli w mojej naturze leży pewna służalczość, to wciąż cenię sobie wolność — oznajmia ostrożnie, chcąc, aby dobrze wszystko zrozumiał. — Chciałam po prostu czegoś… innego. Chciałam czegoś prawdziwego, a nie udawanego. I mimo że koniec końców żyło mi się dość wygodnie w piekle, to czegoś mi brakowało. Czegoś, kogoś… ciebie.
Śmieje się cicho, gdy słyszy jego złośliwą odpowiedź.
— Tak, pakt z demonem wiąże przyzywacza z bytem, a skoro ten byt jest zajęty i ma swojego pana, nikt inny nie może go przyzwać — wyjaśnia rzeczowo.
Zastanawia się przez moment, kiedy Su-Jin zadaje pytanie. Próbuje sobie przypomnieć, wrócić do tego, co działo się trzy tysiące lat temu.
Usuń— Nigdy nie próbowałam opętać duszy. Zawsze wydawało się to dość… intymne. Poza tym wymagałoby to ode mnie zaangażowania, a ja nie chciałam się angażować — odpowiada. — Wystarczało mi to, co miałam, czyli luksus, energia, którą mogłam się posilić, i seks.
Słysząc jego oskarżenie, odwraca głowę w jego stronę i mimowolnie ucieka wzrokiem do męskich ust. Su-Jin wydaje z siebie ostatnią sylabę, a demonica korzysta z okazji i inicjuje mocny pocałunek, który pogłębia – jej dłoń ucieka do męskiej szyi, a palce zaciskają się bardziej. Paznokcie nieco się wydłużają i haczą o skórę, podczas gdy Convalliana sięga językiem jego język i przedłuża pieszczotę tak długo, aż czuje, że brakuje jej tlenu. Dopiero wtedy się odsuwa i opiera czoło o jego czoło.
— Oczywiście, że cię opętałam — mruczy w jego usta i opiera pazur o męską brodę. Uśmiecha się krótko, niezwykle słodko. — Opętałam cię i jestem gotowa ponieść tego konsekwencje. Tylko… co zamierzasz z tym zrobić, Han-gyeol? Jak zamierzasz ukarać demonicę, która przywłaszczyła sobie twoje serce, twoją duszę, twój umysł… twoje ciało?
CONVALLIANA
Uśmiecha się mimowolnie, gdy Su-Jin podkreśla, że nic nie było takie jak powinno; że nie było tego, co romantyczne, a co przecież zawsze pojawiało się podczas pierwszych randek. Nie było niczego, co sugerowałoby to wszystko, bo przecież wcale nie chodziło o randkowanie, a o przyjaźń. Może dlatego wszystko działo się… inaczej. Poza tym Convallianie wcale to nie przeszkadzało
OdpowiedzUsuń— Po prostu chciałam, żebyś o tym wiedział — stwierdza nieco niepewnie, zupełnie jakby obawiała się, ze prawda może wszystko zmienić; zupełnie jakby to, co zostało powiedziane, zniszczyło to, co udało im się zbudować.
Słucha jego słów i przytakuje wolno, a gdy czuje jego usta przy swoim policzku, palce przy szyi, pochyla się delikatnie w stronę wampira, by pokazać mu, że nic się nie zmieniło – że wciąż mu ufa, że jest po jego stronie. Że nie próbuje się dystansować.
— Chciałam się odwdzięczyć za pomoc. Za to, że po mnie przyszedłeś, choć pewnie wcale nie chodziło o mnie, a o wiedźmy — odpowiada rzeczowo, doskonale wiedząc, że wtedy nie mógł kierować się niczym innym, bo nie łączyło ich nic więcej niż złośliwość i mieszkanie po sąsiedzku. — Poza tym dotknąłeś mnie, gdy cię o to poprosiłam… przełamałeś się, żeby to zrobić.
Spogląda w jego stronę, a w jej oczach odbija się wdzięczność – odbija się to, co było ważne również dla niego. To, że mu wtedy zaufała i zaryzykowała, zupełnie jak on, kiedy poprosiła, aby podał jej rękę.
Uśmiecha się słodko, nieco przewrotnie, gdy słyszy jego głos i przytakuje wolno, pocierając nosem jego nos. Rozmawianie o seksie wydaje się jej nieco zabawne – do tej pory raczej nie przejmowała się tym, czego chce lub potrzebuje jej partner, tym bardziej że egoistycznie dbała jedynie o swój własny orgazm. Teraz było jednak inaczej i wiedząc, że Su-Jin był… dość niewinny w tych sprawach, nie chce się spieszyć ani robić niczego, co mogłoby sprawić, że poczułby się źle.
— Zawsze cię wybiorę — przyznaje szczerze, będąc zupełnie odkryta, w jakiś sposób bezbronna, ufając, że nie wykorzysta tego przeciwko niej. Wie, że tak by właśnie było; że niezależnie od tego, co by się działo, wciąż i wciąż by do niego wracała.
— Jesteś pewien? — pyta, gdy słyszy jego stwierdzenie. Mogłaby tak właściwie zażądać wszystkiego; zażądać, aby oddał jej swoją pamięć; aby zrobił coś, co sprawiłoby mu ból. Uśmiecha się jednak, marszcząc przy tym swój mały nosek.
— Być może tylko ja traktuję to tak osobiście — odpowiada, posyłając w jego stronę znaczące spojrzenie, które sugeruje, żeby nie generalizował demonów i żeby nie podążał jej wzorem, aby zdefiniować naturę sukubów.
Czuje, jak Su-Jin reaguje; jak jej odpowiada, a gdy dociera do niej jego warkot, mimowolnie mruczy. Nie próbuje nawet udawać, że nie podoba jej się to, co słyszy – przez jej ciało przebiega gwałtowny dreszcz; dreszcz podniecenia, który wbija swoje zębiska w każdy mięsień. Serce sukkuba zaczyna być znacznie szybciej – wyrywa się i pragnie zostać zauważone.
Dyszy ciężko, a jej zielone oczy przesuwają się po idealnej męskiej twarzy.
— Han-gyeol… — wypowiada jego imię, ale wtedy czuje jego dłoń przy szyi; poddaje się jego ruchom i wydaje z siebie sapnięcie, gdy nagle ląduje tuż obok laptopa. Kieruje spojrzenie w stronę wampira, który góruje; który pochyla się i uruchamia jej ręce nad głową.
Convalliana ma wrażenie, że jej oddech stał się wyjątkowo gorący – że parzy jej usta spragnione męskich ust; spragnione muśnięć, od których tak łatwo się uzależniła. Przez moment próbuje walczyć, ale koniec końców ulega, gdy Su-Jin odchyla jej głowę w bok – zamyka oczy i przełyka z trudem ślinę, czując jego usta przy skórze. Czeka, oczekuje i w jakiś sposób pragnie, by w końcu zanurzył w niej swoje kły – by zrobił cokolwiek, co zaspokoi jej podniecenie, które teraz wrze pod skórą.
Usuń— Nie wiem, o czym mówisz… — stwierdza, a gdy przygryza płatek jej ucha, z jej ust ucieka ciche jęknięcie.
Spogląda w jego stronę, gdy puszcza jej podbródek – patrzy mu prosto w oczy i wcale nie czuje się zawstydzona swoim krótkim oddechem, stwardniałymi sutkami, które oznaczają się pod halką ani tym, że drży mimowolnie, kiedy tylko wampir się rusza.
Obserwuje każdy jego gest, a gdy łapie jej nadgarstek i wgryza się w niego, usta demonicy delikatnie się rozchylają – szmaragdowe oczy stają się większe, podbite przez czarną mgłę podniecenia. Ból jest przyjemny. Niemal wyzwalający i wprawia jaj ciało w drżenie, w mroczny rytm tego, co robił mężczyzna, który nad nią górował. Nie powstrzymuje się przed słodkim sapnięciem, gdy Su-Jin oblizuje ślady po kłach.
Nie opiera się, gdy inicjuje pocałunek, a nawet poddaje się, ugina pod jego ciężarem i oddaje pieszczotę, czując własną krew – zaczyna szumieć jej w głowie. Świat nagle przestaje istnieć, a ona słyszy tylko jak szybko i mocno bije jej serce; jak wiele się dzieje w tym zawieszeniu, które wydaje się pochłaniać wszystko wokół.
CONVALLIANA
To, co wydarzyło się w tamtej piwnicy i w tamtym domu, było w jakiś sposób początkiem tego wszystkiego – tego, co ma teraz miejsce. W końcu nigdy wcześniej nie chciała oddać się komukolwiek w ten sposób; wszelkie zaangażowanie czy lokowanie uczuć było dla Convalliany pewnym przejawem głupoty. Pewną naiwnością.
OdpowiedzUsuńTeraz jest inaczej. I gdy zaczyna myśleć o tym, co było, nie umie znaleźć momentu, w którym w pewien sposób dojrzała, aby być kimś więcej niż kochanką czy faworytą. Doskonale wie, że nie tak dawno temu zaśmiałaby się naprawdę głośno, gdyby ktoś powiedział, że przyjmie czyjeś oświadczyny i że będzie to jedna z tych decyzji, których jest maksymalnie pewna.
Być może powinna się dłużej zastanowić, dać sobie czas, zrobić cokolwiek, co powstrzymałoby jej usta przed powiedzeniem „tak”, ale Convalliana wcale nie chce się powstrzymywać. Nie chce tkwić w swojej mistycznej bańce, dystansować się i jedynie czekać, jednie oglądać świat gdzieś poza przeżywaniem tego, czego naprawdę pragnęła. A pragnęła kochać – kochać i być kochaną.
Ma też świadomość, że Su-Jin chce poznać jej gatunek; że chce wiedzieć i dotrzeć do tego, co mogłoby mu pozwolić zrozumieć jej naturę. I w jakiś sposób jest mu za to wdzięczna. To też pierwszy raz, gdy obnaża się tak przed kimś; gdy pokazuje coś więcej od ciała – coś więcej od tego, co fizyczne.
Jej początkowy opór jest jedynie grą. Jest tym, co już dawno zostało złamane, ale nie przez siłę czy przemoc, a przez emocje – przez to, że Su-Jin był tak blisko; był tak idealny w tym, co nieidealne; był kimś, kto zupełnie przywłaszczył sobie jej serce, zupełnie naturalnie, choć przecież wcale nie stało się to tak łatwo, prawda? Wie, że nie i jest mu w jakiś sposób wdzięczna, że sobie nie odpuścił – że nie pozwolił jej się wynieść, gdy zasugerowała, że powinna wynająć pokój w hotelu. Że tulił ją do siebie z każdym kolejnym koszmarem, że czuwał, że po prostu… był.
Pocałunek wydaje się mieć niemal destrukcyjny wpływ – jego usta biorą we władanie jej usta, a Convalliana poddaje się temu, zatraca się i nurkuje w uczuciach, doskonale czując każde muśnięcie. Ma wrażenie, że wraz z kolejnym uderzeniem serca zakochuje się bardziej – że każda sekunda, minuta, każdy dzień to pułapka, z której nie chce jednak uciec. Dlatego oddaje pieszczotę, rozkoszuje się tym wszystkim i pozwala, aby znów unieruchomił jej ręce nad głową. Dyszy przy tym ciężko i ściska uda, mając wrażenie, że nigdy wcześniej nie była tak rozpalona – że to, co się dzieje, jest tym, co było poza jej zasięgiem.
UsuńGdy Su-Jin się odsuwa, Convalliana wciąż ma lekko rozchylone usta, słodko łapiąc oddech, który ucieka z jej płuc. Spogląda w jego stronę, nie próbując nawet ukrywać zachwytu – przesuwa spojrzeniem po jego idealnej twarzy i idealnych ustach, sunie po nosie, policzkach i szyi.
Przymyka oczy w momencie, gdy męskie usta znajdują się przy jej policzku, brodzie i szyi. Drży z każdym kolejnym muśnięciem i odchyla nieco głowę w tył, kiedy Su-Jin dotyka jej piersi – bierze gwałtowniejszy oddech, czując, jak dotyka jej stwardniałego sutka, który zdradziecko staje się jeszcze twardszy.
Z jej ust ucieka cichy pisk, słodki, przejmujący i zdradzający jej uwielbienie – zaciska mocno powieki. Miękkie, kobiece ciało próbuje się wyrwać, co jest niemal bezwarunkowym odruchem, ale Su-Jin niweluje ten opór, a Convalliana otwiera w końcu oczy i nie dostrzega nic, oprócz mgły – mgły podniecenia, bólu łączącego się z tym, co diabelsko przyjemne. Jego palce mocniej drażnią jej sutek, a kolano wampira znajduje się między jej udami, dlatego mimowolnie się opuszcza, a jej mokra cipka dotyka materiału męskich spodni od piżamy.
Convalliana dyszy ciężko, czując, jak jej ciało drży i jak reaguje, jak zdradza się z przyjemnością – nie jest jej jednak wstyd, a wręcz przeciwnie. Chce, żeby Su-Jin doskonale widział i czuł, co z nią robił
CONVALLIANA
[Wiem, że ostatnio może nieco mnie poniosła ułańska wyobraźnia, lecz ostatecznie postanowiłam spróbować zawitać do Ciebie po raz drugi. Może tym razem będzie inaczej, bardziej przyziemniej.
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się bowiem, co powiedzielibyście, gdyby Elfi najpierw, korzystając z chwilowej nieobecności małżonka, zabłądziła przypadkiem na jeden z otwartych wykładów Cho, a następnie uratowała mu życie tuż po tym, gdy wpadł w jedną z pułapek zastawionych przez Łowców.]
Elfi
Do tej pory bliskość była dla Convalliany sposobem, aby coś zdobyć; aby udowodnić swoją przewagę i sięgnąć po coś, co było tak naiwne – te wszystkie spojrzenie, te próby dotarcia do niej i ciche prośby o to, aby została, trwała tuż obok, niczym piękna rzeźba. Ale to nie było dla niej ważne – w tamtym czasie pragnęła po prostu coś czuć; jakąś bliskość, jakąś przyjemność, bo to było znacznie lepsze niż samotność lub trwanie w ciszy.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak doskonale czuje dotyk – chłonie każdy gest, każde poruszenie i wydaje jej się, że jej ciało zamieniło się w wielką kulę nerwów; zupełnie jakby była instrumentem, a Su-Jin muzykiem, który trzyma pudło w dłoniach, ciągnie za struny – doskonale przy tym wiedząc, co zrobić, aby wydała z siebie konkretny dźwięk. Symfonia jęknięć, sapnięć i urwanych oddechów.
Przygląda się wszystkiemu, a jej oczy wyraźnie widzą tylko męską sylwetkę – wszystko inne jest dalekie, mało ważne, zupełnie bez znaczenia. Przełyka z trudem ślinę, wzdychając mimowolnie, gdy jego usta wędrują po jej obojczykach i klatce piersiowej. Ma świadomość, że w ten sposób Su-Jin doskonale wyczuje chaotyczne bicie jej serca, o ile nie wyłapał tego wcześniej – tego, że jej serce kompletnie oszalało, straciło rytm, zgubiło się dla niego.
— Tak? Myślałam, że mnie kochasz… chcę, żebyś mnie kochał, a nie uwielbiał — dyszy mimowolnie, oblizując językiem dolną wargę, gdy ta staje się spragniona jego pocałunków. Przygryza ją delikatnie, gdy czuje usta wampira przy swojej piersi, a gdy muska jej skórę, wyrywa jej się ciche sapnięcie; ciche i niecierpliwe, a nie może myśleć o niczym innym, frustracja nie objawia się w żaden sposób, bo Su-Jin zamyka jej stwardniały sutek w swoich ustach, a gdy czuje jego zęby – znów pojawia się to napięcie; ten elektryzujący dreszcz, który zatrzymuje się gdzieś pomiędzy jej udami.
Zamyka oczy w momencie, gdy jego palce znów badają jej ciało – to nie jest dotyk rozgorączkowanego kochanka, który dąży do zaspokojenia własnych potrzeb. Convalliana czuje coś innego; coś głębszego, unikatowego. Coś, co sprawia, że nagle świadomość tego, że jest piękna, że jest nieskazitelna, blednie – blednie, bo Su-Jin pokazuje, że w jego rękach staje się jeszcze piękniejsza, bardziej nieskazitelna. Perfekcyjnie idealna.
Gdy Su-Jin puszcze jej ręce, Convalliana wciąż trzyma je nad głową – spogląda w stronę mężczyzny i obserwuje jak rozchyla jej uda; jak bierze to, czego pragnie, a to sprawia, że mimowolnie czuje większe podniecenie; większą demoniczność tego, co się dzieje.
Syczy cicho, nieco boleśnie, ale z pragnieniem tego, by móc zatopić się w tym wszystkim – by móc poddać się temu. Nie boi się, nie tym razem. Wie, że Su-Jin nie jest w stanie jej skrzywdzić, nie teraz, gdy już runęły wszystkie mury a granice zostały przekroczone. Dlatego gdy wgryza się w jej udo, rozchyla usta i odchyla głowę w tył, unosząc pierś.
Czuje lekki zawrót głowy – czuje jak jej mięśnie nieco wiotczeją. Otwiera oczy i wbija wzrok w sufit, wypuszczając z warg oddech z każdym łykiem, który bierze Su-Jin. Ma wrażenie, że zanurza się w czymś ciemnym i lepkim, ale przyjemnym i bezpiecznym. Brak kontroli, świadomość tego, że dzieli ten moment z niebezpiecznym drapieżnikiem, że ten drapieżnik jest w niej beznadziejnie zakochany – to wszystko sprawia, że niemal w tym tonie.
Dociera do niej jego głos; przez moment jest niewyraźny i odległy. Dopiero potem staje się silny, a jego ton wydaje jej się niemal tak piękny i cudowny jak syrenia pieśń – sprawia, że jest zmuszona spojrzeć Su-Jinowi w twarz.
Usuń— Tak… nie przestawaj… — mamrocze, czując, że jej głos delikatnie drży. Znów przełyka ślinę, wiedząc, że w tym momencie, mimo że Su-Jin ma kontrolę, wszystko zależy od niej. Docenia, że robił to dla niej. Że zapytał.
Chce powiedzieć coś więcej i zapewnić go, że wszystko w porządku, ale wtedy czuje jego usta przy swojej cipce – czuje każdy pocałunek, muśnięcie. Mimowolnie zaciska mocniej uda, ale nie może tego zrobić bardziej niż by tego chciała.
— Kurwa… — wyrywa się jej z ust, a ciało drży tak bardzo, że Convalliana wbija paznokcie w pościel i ciągnie za materiał.
CONVALLIANA
Convallianie wystarczało to, co się teraz dzieje. Bez udawania, bez tego, co czyniłoby to wszystko pustym i bez znaczenia – nie boi się, że z kolejnym dniem Su-Jin stanie się jej obcy. Nie boi się też, że jej uczucia się zmienią. Że stanie się coś, co mogłoby przekreślić ten i każdy inny moment, w którym się rozpadła.
OdpowiedzUsuńByć może jednak właśnie o to chodziło. O to, aby kompletnie się rozpaść, obnażyć i pozwolić sobie doświadczać i czerpać z tego, co wypowiedziane i niewypowiedziane, widzialne i niewidzialne, zupełnie jakby dotykała czegoś mistycznego, boskiego, a przecież chodziło jedynie o jej uczucia. Uczucia sukkuba, który nie do końca rozumie, co się dzieje – który reaguje, nie umiejąc się wstydzić. Zupełnie bezwstydna kreatura o dużych, zielonych jak szmaragdy oczach.
To nie pierwszy raz, gdy jest przez kogoś kochana. To nie pierwszy raz, gdy pozwala komuś szeptać te słowa, ale to pierwszy raz, pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz, kiedy chce wsłuchać się w ton głosu, który je wypowiada. Convalliana ma wrażenie, że reaguje całą sobą – że z kolejnym „kocham cię” nurkuje coraz bardziej. Coraz bardziej się uzależnia i nie może się przed tym bronić. Bo teraz ona jest jego, a on jest jej i nie może nawet pomyśleć, że to tylko dzisiaj – że tylko dzisiaj ona jest jego, a on jej. To nieprawda. Ta przynależność jest czymś więcej. Jest czymś głębszym, mroczniejszym, pierwotnym.
Gdy wspomina o tym, że wzbudza w nim nienawiść, mimowolnie ściska uda. Ten kontrast sprawia, że Convalliana ugina się pod tym wszystkim i obnaża się bardziej. Pozwala się gryźć, pić swoją krew, odsłania idealne ciało, które należy do niego – być może było jego od zawsze. Być może przez te tysiące lat próbowało po prostu odszukać swojego właściciela; kogoś, kto zabarwi mlecznobiałą skórę siniakami, ugryzieniami i swoimi pocałunkami, których Convalliana tak potrzebowała.
Wie jednak, że mimo że oddała Su-Jinowi kontrolę, to w jakiś sposób ma ostatnie słowo – że gdyby zaprotestowała, wampir by się odsunął i chyba to było dla niej nowe. Nie musiała zaciskać zębów; nie musiała udawać ani bez emocji wpatrywać się w sufit, bo bliskość i bezpieczeństwo skutecznie umożliwiały jej odcięcie się od tego, co się działo.
Nie może zacisnąć ud ani się odsunąć, bo Su-Jin trzyma mocno jej uda – bierze to, co chce, a ona czuje, jak bardzo ją to podnieca. Jak bardzo podoba jej się ta sytuacja; sytuacja, w której stała się ofiarą.
Czuje jego język, każde liźnięcie, a to jedynie sprawia, że nie może powstrzymać się od jęków i westchnięć; nie może być cicho, nie może po prostu przygryzać ust, bo jej gardło pragnie kompletnie się zedrzeć; pragnie zdradzić ciało i dokładnie pokazać, jak bardzo demonicy podoba się to, co robił wampir.
Nie broni się przed rosnącym w niej orgazmem – po prostu się temu poddaje, wygina kręgosłup, oddycha coraz szybciej i szybciej. Rozchyla usta, mocno zaciska powieki i dociska tył głowy do materaca, czując, że wszechświat zwolnił – że wziął oddech, przystopował i czekał, aż wykona ruch; aż spadnie w przepaść i roztrzaska się o ostre skały.
I Convalliana dokładnie to robi.
Przestaje oddychać, jęczy i łamie się pod wpływem gwałtownego dreszczu, gwałtownej energii, elektrycznego języka, który sprawia, że jej ciało się napina, w ustach grzęźnie krzyk. Orgazm obmywa jej głowę, uderza w drobne ciało, chowa je w swoich ramionach, próbuje utopić, ale demonica trwa w tym wszystkim – wyciąga jedynie rękę, by móc zanurzyć palce we włosy Su-Jina, a gdy w końcu jest w stanie spojrzeć w jego stronę, nie waha się. Wbija zamglone oczy w męską twarz, a potem niemal po omacku porusza się i rzuca się w jego stronę – jej ramiona obejmują jego szyję, gdy Su-Jin nieco się prostuje, jej usta odnajdują jego usta, a ona przeciąga pocałunek, zupełnie jakby chciała niemo powiedzieć, że jest tylko jej. Że należy do niej. Że przypieczętował właśnie swój los.
UsuńCONVALLIANA
Nie wie, co dzieje się w jej głowie. Nie wie, co dzieje się poza sypialnią i nie wie, czy istnieje cokolwiek słodszego od jego ust, ale jest świadoma tego, jak bardzo należy do wampira, który wydaje się tak blisko – który wobec tego wszystkiego pozostaje kimś, kto jest dla niej najważniejszy.
OdpowiedzUsuńByć może bała się, że smakując jego ust, smakując jego skóry i ciała, stanie się to dla niej nudne. Powtarzalne. Ale tak nie było. Uzależnienie wzmogło się, a ona nawet nie próbowała z tym walczyć – Su-Jin był idealny. Idealny w jej oczach, w jej ustach, w jej palcach.
Gdy oddaje jej pocałunek, mruczy cicho. Przesuwa palcami po jego karku, wplątuje palce w jego włosy i pogłębia pieszczotę, czując własny smak, własną słodycz. To sprawia, że przez jej ciało przebiega dreszcz, a elektryczny język sunie po mięśniach, poruszając szkielet – Convalliana zatraca się w tym, co jej zaoferowano, a zaoferowano jej naprawdę wiele. Być może o wiele więcej niż powinna kiedykolwiek otrzymać, ale była samolubną istotą i nie chciała nawet wierzyć w to, że wampir mógłby znaleźć kogoś lepszego od niej. Była pewna, że nikt nie pasowałby do niego tak idealnie jak ona.
Jej ciało podąża za jego ciałem, gdy plecy Su-Jina opadają w pościel. Uśmiecha się lekko, słodko i pozwala mu się odsunąć, by złapał oddech. Wygląda cudownie, gdy patrzy w jej stronę zamglonym spojrzeniem; gdy chwyta tlen; gdy jego włosy pozostają w nieładzie.
— Tak, opętałam cię… — odpowiada cichym, drżącym tonem. — Chociaż lubię myśleć o tym wszystkim jak o czymś, co związane jest z wolną wolą. Wybrałam cię, bo tego chciałam. I jestem tu, bo tego chciałam.
Wydaje jej się to ważne. To, żeby zaakcentować swój własny wybór. Nie było w końcu w tym niczego z podstępu – Convalliana tak naprawdę niczego nie potrzebowała. Po tym jak zginął Earl i w końcu odzyskała wolność… czy nie łatwiej byłoby po prostu się przeprowadzić? Zaczęłaby nowe życie, może we Francji lub w Grecji, zapominając o wszystkim. O Woodwick i swoim irytującym sąsiedzie. A mimo to wciąż tutaj była – tak beznadziejnie zakochana, tak beznadziejnie jego.
Czuje jego palce przy policzku, szyi, a potem Su-Jin ją całuje, a ona oddaje tę słodką i zachłanną pieszczotę. Jest w tym coś bardzo niepokojącego, innego, bardziej intensywnego – Convalliana z każdym muśnięciem się zatraca, tonie, a potem łapie się brzytwy i łapie oddech. Nienazwane uczucia, których nie wypowiedziała, rosną w niej coraz bardziej i bardziej. I wie, że to miłość – wie, słyszy jej czuły szept, a mimo to obawia się przyznać do czegoś więcej.
I w jakiś sposób ma nadzieję, że Su-Jin ma tego świadomość; tego, że jest z nim dlatego, bo jej serce wybrało sobie właściciela; bo uciekło do niego i ufnie wtuliło się w jego ręce. I chyba to najbardziej ją przerażało. To, że wobec własnych uczuć jest tak bezsilna, tak… żałośnie słaba.
Odsuwa się od niego i opiera czoło o jego czoło, łapiąc oddech. Spogląda po jego twarzy i uśmiecha się mimowolnie. Dotyka palcami męskich ust, bada opuszkami jego dolną wargę.
Usuń— Jesteś tak niemożliwie piękny… — odzywa się szeptem, a potem odchyla głowę, by móc dokładnie przestudiować wzrokiem płótno, które ma przed sobą. Płótno składające się z męskich rys. — Chciałabym cię kiedyś namalować — dodaje, a jej palec opiera się o jego brodę.
Ta wizja wydaje się kusząca; ona, siedząca za sztalugą i on, pozujący jej. Najlepiej z książką.
— Byłbyś moją muzą... — dodaje, uśmiechając się zaczepnie. Jej mała twarzyczka jest teraz tak urocza, tak idealnie perfekcyjna, gdy usta wypowiadają miękko słowo za słowem.
Convalliana nie pamięta już, kiedy ostatnio trzymała pędzel – kiedy to było? Pewnie kilka setek lat temu, gdy czuła jeszcze jakąś potrzebę, aby wyrażać się poprzez kolory i struktury. Potem zabrakło jej inspiracji, a może była już znudzona – w końcu szybko się nudziła.
CONVALLIANA
Być może to było za dużo. Być może oczekiwała zbyt wiele, chciała zbyt wiele, ale tak właśnie miało się stać – ona miała być jego, a on jej. Convalliana podejrzewała, że gdyby tylko straciła tę miłość, to uczucie, najsłodsze wino w jej ustach, smakowałoby jej popiół. Wpadła w to bardziej niż chciała przyznać, a może tylko jej się wydawało.
OdpowiedzUsuńSu-Jin musiał coś widzieć, coś dostrzegać – nie był ślepy i właściwie w jakiś dziwaczny sposób umiał rozpoznać jej nastrój. To, kiedy jest zła, kiedy się boi, kiedy jest zamyślona, a kiedy się wścieka i warczy – wszystkie te emocje widział i zaakceptował, dostrzegając, jak szpetna była; jak uparta, złośliwa i egoistyczna. Wobec tego jak słodka i urocza się stawała, jak idealna, perfekcyjna i gorąca… bywała istotą przewrotną i nieludzką. Nieludzką w emocjach, bo nie przejmowała się uczuciami, nie angażowała się i pozwalała głupcom zakochiwać się i pragnąć, podczas gdy ona czerpała z tego jakąś satysfakcję.
Teraz było inaczej.
— Wiesz, tak naprawdę uprawiamy seks oralny — stwierdza cicho, zaczepnie, a jej głos drży uwodzicielsko i słodko. — Wykorzystujesz język, żeby mnie zadowolić… — Dociska kciuk do jego ust i pociera dolną wargę.
Uśmiecha się delikatnie, a potem przesuwa wzrokiem po jego twarzy. Uwielbia to robić; uwielbia przyglądać się jego rysom; rysom tak innym, tak w jakiś sposób egzotycznym. Zachwyca się jego urodą. Jego nosem, czołem, linią ust i zarysowaną żuchwą.
— Nie zrobiłabym niczego, czego byś nie chciał, skarbie — oznajmia, pocierając nosem jego policzek. — Właściwie masz nade mną większą władzę niż ja nad tobą — przyznaje szczerze, bo tak w jakiś sposób było.
Convalliana umiała powiedzieć „stop” i wycofać się, gdyby tylko Su-Jin zasugerował, że to za dużo. Zrobiłaby to, bo dbała o tę relację – o to, by wampir jej nie znienawidził.
— Mhm, jestem. — Śmieje się słodko, a potem łapie jego twarz w dłonie i dociska nos do jego nosa. — Jestem niemożliwie zaślepiona wampirem, który wciąż jest takim wielkim idiotą — szepcze — że nie uciekł ode mnie.
Uśmiecha się złośliwie, a potem muska ustami jego usta. Smakuje jego warg – Su-Jin smakuje słodko, smakuje winem, smakuje jej wilgocią. Smakuje tym, co Convalliana mogłaby uznać za afrodyzjak.
— Będziesz musiał mi zapozować. Najlepiej z książką… — mruczy z uśmiechem i pozwala, aby wampir przesunął ustami po jej twarzy. Ten gest sprawia, że się roztapia; że mięknie pod ciężarem uczuć.
Kiedy Su-Jin układa się wygodniej i leży tuż za jej plecami, opiera się o jego tors. Jest w tym zaufanie, jest w tym to, czego brakowało każdej innej relacji, w której tkwiła Convalliana. Jej serce bije głośno, ale wolno – jest spokojne, pewne tego, że tu jest jego miejsce.
— Umiem grać… — zaczyna, choć trudno jej mówić o sobie. Czy ktokolwiek pytał o jej pasje? Czy ktokolwiek pragnął to wiedzieć? — Skrzypce, lutnia, harfa… — wymienia krótko, wbijając spojrzenie w ścianę. Obejmuje się szczelniej ramieniem Su-Jina. — Umiem też rzeźbić i sporo mojego czasu poświęciłam ceramice. Szyć też potrafię.
UsuńZaśmiała się cicho, czując się nieco głupio, wspominając o tym. Przez tyle tysięcy lat starała się jakoś wykazać, czymś zająć, że tak naprawdę sięgała po wszystko, byleby jakoś wypełnić swój czas. Poza tym Convalliana sądziła, że twórcze hobby w jakiś sposób uszlachetniało jej wnętrze, nadawało mu czegoś ludzkiego – demony znane ze swojej siły i destrukcji raczej nie kojarzono ze sztuką i muzyką. Być może to był kolejny powód, dlaczego chciała być… inna.
Milczy i daje sobie wziąć oddech. Wydaje jej się, że cały ten wieczór, randka w łóżku, orgazm i rozmowa po… to wszystko jest tak pokrętne, zupełnie niszczące jej dotychczasowe doświadczenia. Powinna teraz wyjść z łóżka, ubrać się i pójść do siebie, ale wcale tego nie chce. Chce zostać tutaj – w ramionach Su-Jina, który wtula się w jej ciało; który niemo zapewnia, że jest tuż obok.
CONVALLIANA
[ Cześć! Bardzo dziękuję za przemiłe powitanie i ciepłe słowa pod karą Min-Ho. Miałam ochotę ugryźć temat wampiryzmu od innej strony, więc cieszę się, że ta wersja przypadła do gustu :D
OdpowiedzUsuńNatomiast ja nie mogę przejść obojętnie obok Twojej kreacji Su-Jina. Karta jest wspaniała, tak rozbudowana, że zajęło mi troszkę czasu przebrnięcie przez nią, ale za to ma taki klimat, że aż ciężko było się oderwać! Ogromne ukłony w Twoją stronę . Tym chętniej skusimy się na wątek, zwłaszcza, że dostrzegam u panów zarówno kilka znaczących podobieństw jak i różnic. Nie wiem w jaką relację konkretnie miałabyś ochotę pójść. Bo można to ograć wzajemną niechęcią lub wręcz przeciwnie... A jeśli chcesz to możemy dogadać się na mailu/discordzie/czy gdzie ci wygodniej :)
Jeszcze raz dziękuję za powitanie! ]
Min-Ho
[ Posłałam maila :) ]
OdpowiedzUsuńMin-Ho
Być może miał rację, mówiąc, że seks to seks; że nie ma znaczenia, co to było, jaką formę przyjmował, choć do tej pory Convalliana rozróżniała wiele jego typów: seks klasyczny, analny czy oralny. Wszystkie te opcje były dla niej szeregiem pozycji i raczej nie brała pod uwagę tego, kto znajduje się tuż obok; czyje usta drażnią jej ciało i czyje dłonie dotykają jej skóry. Wtedy to nie miało znaczenia, bo nie miało mieć – seks pozostawał w sferze tego, co fizyczne i pierwotne, i do tej pory Convallianie wcale to nie przeszkadzało. Wydawało jej się nawet, że nie angażując się, może mieć większą kontrolę i samej decydować o tym, kiedy od kogoś odejdzie. Strach przed odrzuceniem był w niej głęboko zakorzeniony – był jak największy koszmar.
OdpowiedzUsuń— Tak — stwierdza krótko, cicho, gdy Su-Jin pyta o to, czy kiedyś zagra.
Zerka do swoich rąk, nie umiejąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedziała przy fortepianie, kiedy trzymała w dłoniach skrzypce, kiedy jej palce szarpały harfę – to wszystko wydaje się teraz tak odległe, zupełnie jakby wspomnienie o grze, o muzyce, nie należało do niej. Zupełnie jakby pamiętała życie kogoś innego. Czy to właśnie oznaczało, że z refleksją podchodziła do swojej przeszłości? Do tego kim była?
Uśmiecha się pod nosem, słysząc jego mruczenie. Jest w tym coś zabawnego i rozczulającego; Su-Jin mówiący o rozbieraniu żony. Su-Jin wtulający się w nią. Su-Jin dotykający jej ciała, jej skóry. Su-Jin, którego oddech czuje przy swojej skórze – wciąż nie do końca chce się jej w to wierzyć; w to, że wobec tego wszystkiego, co się stało, skończyła w ramionach mężczyzny, którego od początku traktowała jak kogoś obcego i wrogiego. Doceniała ich rozmowy i dyskusje, wymianę zdań, poglądów, spojrzeń, ale nigdy nie chodziło w tym o coś więcej – Convalliana zastanawia się nad tym, czy gdyby nie lubiła tak bardzo widzieć emocji Su-Jina, gdyby te emocje nie sprawiały jej tak wielkiej… satysfakcji, to czy wciąż byłaby tutaj? Gdzieś pomiędzy jego prawym a lewym ramieniem?
Milczy przez moment, kiedy wampir wyznaje jej miłość, a kiedy ma pewność, że Su-Jin zasnął, wzdycha cichutko i szepcze w noc:
— Ja ciebie też.
Jej serce bije zdecydowanie zbyt szybko, gdy z ust umyka parę słów, do których nigdy by się nie przyznała. Miłość wydawała się dla niej zbyt… odległa, zbyt romantyczna, zbyt naiwna, a teraz zdała sobie sprawę, że wpadła w jej sidła i jakże było to irytujące i przewrotne, że wcale nie chciała się wyrwać ani odgryźć sobie kończyny, jak zrobiłoby to złapane w pułapkę zwierzę. Nie, ona dobrowolnie daje się porwać i spogląda dużymi, zielonymi jak szmaragdy oczami w stronę łowcy – w stronę Su-Jina.
Nad ranem otwiera oczy i jeszcze nieprzytomnie rozgląda się wokół. Sypialnia Su-Jina, jego łóżko, jego ręce. Pociera palcami jedną z powiek i zerka po męskich dłoniach, które trzymają jej ciało, zupełnie jakby była przytulanką – powstrzymuje cichy śmiech, który jedynie sugeruje, że nie może w to uwierzyć. I to nie tak, że było to coś nowego – w końcu to nie pierwszy raz, gdy spędza noc w łóżku wampira, ale teraz… jest inaczej. Po tym wszystkim, randce, seksie, kolacji, rozmowie – po tym wszystkim wcale nie powinno jej tutaj być. Powinna się ubrać i zapomnieć, jak zapomniałaby o każdym innym mężczyźnie, który przewijał się przez jej łóżko.
UsuńDelikatnie wyswobadza się z wampirzych objęć, a potem dotyka palcami policzka Su-Jina i odgarnia kilka zawieruszonych kosmyków jego włosów z czoła – wyglądał bardzo spokojnie, gdy spał. Miał bladą cerę i zespół idealnie współgrających ze sobą rys. Jeden z jej opuszków przesuwa się po męskiej żuchwie i zahacza o wargę – jej dotyk jest zaledwie muśnięciem, prawie nieistniejącym. To pierwszy raz, gdy Convalliana, wpatrując się w mężczyznę, z którym łączyło ją łóżko, patrzyła w ten sposób. Z tym cholernym uczuciem, które rozsadzało jej klatkę piersiową. Z tą uległością. Z tą gotowością i obietnicą tego, że jest tylko jego. Że należy do jego rąk, ciała, języka…
Odsuwa się i opuszcza sypialnię, by wziąć prysznic – jak zwykle wciera w ciało czekoladowy olejek, spryskuje skórę perfumami, połączeniem agrestu, cynamonu i wanilii, i ubiera zwykłą białą sukienkę – sukienka jest dłuższa, ale za to odkrywa jej smukłe ramiona i wystające obojczyki. Ma wciąż mokre włosy w momencie, w którym krząta się po kuchni, aby zrobić kawę.
To też jest dziwne.
Sięga po dwie filiżanki, sypie kawy do dwóch naczyń, sięga po dwie łyżeczki… Przyciska palce do ust, gdy czuje własny uśmiech, i potrząsa głową. Te irracjonalne uczucie szczęścia łaskocze ją w policzki.
CONVALLIANA
— Właśnie miałam wychodzić — odpowiada złośliwie. — Ale uznałam, że najpierw wypiję kawę.
OdpowiedzUsuńPatrzy w jego stronę i czuje zapach perfum, które kiedyś mu podarowała. Pamięta, że dała mu je, gdy chciała mu podziękować za ratunek, choć wtedy nie do końca rozumiała, czemu uznała to za dobry prezent. Może wszystko inne wydawało się nijakie, niezbyt poważne, a nie chciała ryzykować. Su-Jin raczej nie był fanem mocnych trunków ani świec – ani ozdób czy niepotrzebnych poduszek i pierdół.
Uśmiecha się do siebie, nagle uświadamiając sobie, że chętnie wypełniłaby salon miękką poszewką i dywanem; że kupiłaby wazon i zatroszczyłaby się o świeże kwiaty – jest to dla niej nieco obce, dziwaczne, ale w jakiś sposób przyjemne.
Czuje jego dłonie przy swoich ramionach, czuje jego usta, jego bliskość – czuje wszystko to, od czego się uzależniła i z czego nie była gotowa zrezygnować. Gdy Su-Jin obejmuje jej talię, Convalliana przyznaje niemo, że jego ręce idealnie pasują do jej wcięcia – pasują do jej kształtów.
Nie przeszkadza jej cisza. W niej może usłyszeć jego oddech, a także to jak szybko bije jej serce, mimo że nic się nie dzieje. To kolejny zwykły poranek, który będzie podobny do innych, a mimo to sukkub czuje się dziwnie przejęty. Czuje, że to kluczowy moment czegoś wielkiego; czegoś, co rozumie, ale nie do końca umie nazwać.
Parzy kawę i wlewa napar do filiżanek. Nie dodaje żadnego ze słodzików – prosta, gorzka i czarna kawa wydaje się teraz najlepszym wyborem.
Su-Jina wtula twarz w jej szyję, a ona mimowolnie sięga dłonią do jego włosów. Przeczesuje kosmyki palcami, a potem gdy wampir się prostuje, korzysta z okazji i zajmuje tyłkiem blat kuchenny. Wzrusza niewinnie ramieniem, kiedy czuje męskie spojrzenie, a potem sięga po filiżankę i upija łyk kawy.
Jej duże, zielone oczy kierując się do jego w momencie, w którym pada pytanie. Oblizuje dolną wargę, zawija kosmyk mokrych włosów za ucho i opiera małą, bosą stopę o udo wampira. Zaczepnie, złośliwie, ale też dlatego, że czuje potrzebę, aby po prostu dotknąć mężczyzny stojącego przed nią – nie może opanować tego pragnienia.
— Nie, jest w porządku — odpowiada i uśmiecha się krótko. Spuszcza wzrok, by jakoś móc spojrzeć po ugryzieniach, ale dostrzega tylko te, które faktycznie może ujrzeć, a to sprawia, że mimowolnie ściska uda. — Lubię ślady po twoich kłach. Wtedy nie potrzebuję żadnej biżuterii — dodaje i odkłada filiżankę, by wyciągnąć dłonie i oprzeć palce o tors wampira. Przesuwa palcami po jego ubraniu.
— Wiesz, poza tym mogłeś mnie ostrzec, że tak wygląda pierwsza randka z tobą — stwierdza zaczepnie, sugerując poniekąd, że skończyła jako jego przekąska. Jako soczek, który mógł wypić, a potem spogląda w jego oczy. Jej szmaragdowe naprzeciw jego. — Tak naprawdę cieszę się, że spędziliśmy ten wieczór i noc razem… choć trochę się bałam, że pomyślisz, że wykorzystuję sytuację.
Wydaje jej się to ważne; to, aby porozmawiać o wszystkim, co się wczoraj stało.
— A co z tobą? Jak się czujesz? Jak rana? — Uważnie obserwuje jego idealną twarz, zupełnie jakby pragnęła wyłapać każdy grymas, każdą zmianę. — Mam nadzieję, że moja krew pomogła choć trochę i że teraz jest już lepiej. — Mruży oczy. — Tylko nie kłam, bo będziesz spać w salonie.
Convalliana spuszcza nieznacznie spojrzenie, przez moment zastanawiając się, czy powinna cokolwiek jeszcze dodać. Wyznać, obnażyć się i wystawić, aż w końcu odchyla głowę z westchnięciem i spogląda w stronę Su-Jina, mierząc jego sylwetkę ciężkim wzrokiem; wzrokiem, który może wyrażać wiele lub nic, zupełnie nic.
Usuń— To dla mnie dziwne — oznajmia dziwnie podniesionym głosem. — Ten poranek. To, że tutaj zostałam, że wzięłam prysznic, że zrobiłam kawę… wiem, że do tej pory też to robiłam, ale teraz jest inaczej. Seks, niezależnie od tego, czy robimy to tak jak wczoraj, coś zmienia, a ja aż do teraz łączyłam stosunek z końcem relacji. Możesz to porównać do Don Juana, który tak długo forsuje wieżę, tak długo zdobywa kobietę, aż ta mu ulega, a gdy to się udaje, szuka nowych wyznań, bo coś, co zostało zdobyte, nie jest już czymś, co angażuje.
Zawija kosmyk włosów za ucho i wzdycha – być może przez całą tę sytuację, a może przez własne emocje i to, że wczoraj w nocy przyznała się do uczuć, do czego chciała podjeść z pewnym dystansem. Ostrożnie, delikatnie, zupełnie jakby się bała, że wszystko spieprzy.
— Ale z tobą jest inaczej. — W jej słowach kryje się szept, który zdradza pewną czułość i roztargnienie. — Jesteś moją wieżą z nieskończoną ilością pięter… wciąż chcę cię zdobywać, czuć, posiąść, omamić, mieć. Chcę… ciebie. I podoba mi się to, co mamy.
CONVALLIANA
— Tak, o tym też myślałam, ale nie chciałam aż tak wykorzystywać mojego słabego wampira… — stwierdza równie zaczepnie, marszcząc swój nosek.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie uwielbiała to, co działo się w słowach, w wymianie zdań i dźwięków, bo cokolwiek to było, przyjemnie ciągnęło za struny – Convalliana zaczęła rozumieć, że ta drobna złośliwość, przeplatająca się czułość, spojrzenia i bycie tuż obok sprawiają tylko, że pragnęła wciąż i wciąż reagować, mówić i rozkoszować się wyrazami.
Upija łyk kawy i śmieje się cicho.
— A od kiedy profesor Cho ulega prowokacji swojej irytującej sąsiadki? — Przesuwa spojrzeniem po jego sylwetce i mimowolnie wtula policzek w jego dłoń. — Mhm, masz rację. Równie dobrze wykorzystałam cię tak samo, jak ty mnie.
Uśmiecha się lekko, subtelnie jak nimfa. To, co mówił, było tym, co czuła. Wszystko, co działo się wczoraj i to, co miało miejsce teraz, stało się takie, bo tego pragnęła i dlatego, że on też tego pragnął.
Pozwala, aby złapał jej dłoń, a potem Su-Jin wsuwa jej rękę pod koszulę – czuje pod palcami opatrunek i przechyla delikatnie głowę. Wie, że gdyby rana wciąż była tak samo problematyczna, Su-Jin użyłby grubszej gazy.
— Co to znaczy, że zajmiesz się sobą, by się wzmocnić? Ma to związek z tym, że jesteś chodzącym Pokemonem? — Mimo że używa tego określenia, to raczej nie dlatego aby zakpić, a raczej po to, aby dobrze zrozumieć całą ewolucję, o której Su-Jin wcześniej wspominał.
Convalliana po raz kolejny uświadamia sobie, że właściwie niewiele wie o swoim mężczyźnie; że wobec tego, co się między nimi stało, utknęła w jakimś martwym punkcie. Czy to dlatego, że Su-Jin chciał mieć przewagę? Czy to dlatego do tej pory nie mówił jej nic o tych… rzeczach? W jakiś sposób zaczyna ją to niepokoić.
Wyznanie było trudne, ale ważne. Sukkub ma świadomość, że Su-Jin musiał to usłyszeć. Być może doskonale wiedział, jak do tej pory żyła i jak traktowała relacje, a raczej przelotne romanse, przelotny seks, bo nie dało się tego inaczej określić. Ona, eteryczne piękno, zamknięte w idealnym szkielecie i idealnej skórze, bywała nieuchwytna – pędziła przed siebie, wolna, wyzwolona, dzika, ciągle umykająca przed bliskością. I nie miało znaczenia to, że najpierw służyła Amonowi, a potem Earlowi – demoniczna natura wciąż dawała o sobie znać, wciąż rozrywała jej duszę.
Mruga wolno, gdy Su-Jin przyciąga ją do siebie, a ona przez moment po prostu nie reaguje. Wpatruje się w dal, może trochę nieprzytomnie, jakby nie mogąc uwierzyć w to, że wampir wciąż tutaj był – był tuż obok, mimo że wiedział jak samolubna i brzydka była; jak ograniczona w swojej naturze. W końcu wtula się w jego ciało, a jej dłonie przesuwają się po jego plecach – palce chwytają materiał, a ona bierze oddech i chowa nos w jego szyję. Oddycha zapachem jego skóry i perfum, których użył.
Dom.
Tak ciepły był dom. I tak też pachniał. Jak Su-Jin.
Przyjmuje pocałunek w policzek, a potem odchyla się tylko po to, aby spojrzeć mu w twarz. Słucha jego słów i przytakuje delikatnie.
Usuń— Jesteś mój i będziesz… — odpowiada szeptem. Była tego pewna; pewna, że prędzej go zabije, posiądzie duszę, niż pozwoli, aby od niej odszedł; aby o niej zapomniał.
Dotyka jego serca, czule głaszcząc to miejsce przez koszulę – serce, które biło dla niej. Które uratowała. Które zdobyła. Czuła je.
— Dobrze wiesz, że cię nie skrzywdzę… — odzywa się cicho, a jej głos wydaje się najsłodszą pokusą. Uderzeniem złotego dzwoneczka. — Chyba że będziesz próbował ode mnie odejść. Wtedy cię zniszczę.
Ujmuje jego twarz w swoje ręce i pociera kciukami jego policzki. Zagląda Su-Jinowi w oczy i uśmiecha się czule; jej mała buzia rozświetla się, a Convalliana czuje, jak jej serce bije mocno i miarowo.
— Więc? Jak podobała ci się nasza pierwsza randka? — Jej kciuk zahacza o jego nos i łuk kupidyna. — A może wolisz randki, które spędziłeś z poważną wampirzycą? — Przygryza dolną wargę, by powstrzymać uśmieszek; ta drobna złośliwość wydaje jej się całkiem zabawna.
CONVALLIANA
Gdy wspomina o zakochanych w niej mężczyznach, przez moment próbuje określić, ile było takich głupców. Ilu śmiałków oddało jej serce, wierząc w miłość i w to, że Convalliana przyjmie to uczucie? W końcu niektórzy z tych mężczyzn decydowali się popełnić samobójstwo, kończąc życie, gdy wiadome było, że sukkub nigdy nie odpowie słodkim wyznaniem.
OdpowiedzUsuń— Uwielbiam jak mówisz w ten sposób — stwierdza szeptem, słysząc, jak określa to wszystko mianem pięknego. I być może miał rację; może było to piękne, choć Convallianie słowo „piękne” wydawało się niewystarczające, zupełnie jakby było ono zbyt słabe, aby określić charakter całej relacji, w której zarówno ona, jak i Su-Jin grali role uśpionych bestii.
— Dość niesmaczne? — Przesuwa spojrzeniem po jego twarzy. — Teraz zaciekawiłeś mnie jeszcze bardziej. — Uśmiecha się mimowolnie, sądząc, że cokolwiek Su-Jin powie, nie będzie to aż tak złe.
Jedyne, co ją martwiło, to niewiedza. Podobnie jak brak zaufania i choć Su-Jin przyznawał się do tego, że jej ufał, to i tak nie wiedziała o nim tak wiele, jak on o niej. Convalliana miała wrażenie, że gdyby teraz wampir miał ją skrzywdzić, zabić, miałby przewagę – znał jej naturę i słabe punkty. Widział też, jak walczy i jak się zachowuje. Poza tym sukkub miał świadomość, że mężczyzna, z którym się związała, nie jest słaby – to nie był kolejny człowiek, którego łatwo dało się złamać. I o ile było to w jakiś sposób podniecające, tak sprawiało, że czuła pewien niepokój – niepokój odnośnie do tego, czego Su-Jin jeszcze jej nie powiedział.
— Wiem — odpowiada krótko, a jej palce głaszczą jego brodę. — I cieszę się, że pozwoliłeś mi z tobą zostać. To był naprawdę udany wieczór, choć następnym razem wolałabym, żebyś tak nie ryzykował, skoro wiesz, że zbliża się czas, kiedy będziesz osłabiony. — Wzdycha cicho i potrząsa głową. — Naprawdę musisz mnie kochać, skoro podjąłeś takie ryzyko… nawet jeśli chcę się gniewać, to twoja bezmyślność jakoś mnie rozczula.
Dociska kciuk do jego dolnej wargi i czule przesuwa po niej opuszkiem. Zagląda mu w oczy w momencie, gdy z jego ust ucieka szept – jej szmaragdowe spojrzenie wyraża pewną pokusę, pewne zauroczenie i pewność, że gdyby sukkub został do tego zmuszony… Su-Jin by zginął, a potem, gdyby Convalliana miała pewność, że wampir nie żyje, najpewniej popełniłaby samobójstwo.
Bo kim by była bez niego? Co zostałoby z niej bez jego uczuć? Byłaby jak wrak, jak ocean bez fal, jak księżyc, który zbladł, a nie mogąc świecić, pogrążyłby się w bezmiernym, zimnym i ciemnym kosmosie…
— Nadal nie mogę uwierzyć w to, że naprawdę randkowałeś… — stwierdza nieco przekornie. — Nie uznajesz seksu na pierwszej randce? Mogłeś sobie o tym przypomnieć, zanim docisnąłeś usta do mojej cipki — wytyka mu, marszcząc nos, a potem pozwala Su-Jinowi zdjąć się z blatu.
Patrzy jak wampir zaczyna przygotowywać omlety i w końcu rusza się, aby sięgnąć po talerze. Uśmiecha się mimowolnie i zwija kosmyk włosów za ucho. Łapie za naczynia, a przy okazji cmoka mężczyznę w ramię, nie mogąc oprzeć się przed tą pieszczotą – wydaje się to dla niej tak naturalne i… zwykłe.
UsuńSiada przy stole i pochyla się nad omletem, który ładnie pachnie. Smakuje śniadania i mruczy cicho, oblizując dolną wargę, a potem spogląda w stronę Su-Jina, który zaczyna temat ewolucji.
— Może zacznij od tego, jak wygląda ta… przemiana. Zrzucasz skórę jak wąż…? Czy może to zupełnie coś innego? — Opiera widelec o usta, a potem sięga po kawę, którą przyniosła ze sobą. — I czy to będzie boleć?
Wpatruje się w jego twarz, zupełnie jakby mogła dostrzec każdą zmianę i wyłapać kłamstwo. Była pewna, że teraz, gdy zna jego oblicze tak dobrze, gdy wie, jak się marszczy i jak uśmiecha, jak wyglądają jego oczy w różnych emocjach, będzie umieć wyczuć fałsz.
dobra żoncia
Przytakuje wolno, patrząc mu prosto w oczy – obietnica, którą słyszy w jego słowach, staje się dla niej w jakiś sposób ciężka; obietnica, którą do tej pory składano jej naprawdę wiele razy. Wiele razy słyszała coś podobnego; coś, co miało podobną wagę, ale nie było tak ważne, jak to – nie było tak ważne, aż do teraz. Teraz, gdy Su-Jin zapewnia ją o tym, Convalliana całkiem się temu poddaje, chcąc mu wierzyć.
OdpowiedzUsuń— Wiem… — odpowiada krótko, nie wiedząc nawet, co powiedzieć.
Earl odszedł, zginął, a ona poświęciła jego duszę Amonowi, wiedząc, że demon zajmie się śmiertelnikiem, a mimo to gdy zaczyna myśleć o tym wszystkim, wydaje jej się, że sobie to wyobraziła, a potem spogląda w stronę Su-Jin i ma świadomość, że jej koszmary się skończyły – że jej koszmary zostały przegonione. Przez moment Convalliana czuje pewną pustkę, bo czy do tej pory jej życie nie skupiało się wokół Earla, wokół tego, aby nie dać się złapać? I czy gdy w końcu odzyskała wolność, powinna się nią cieszyć? A może czekać, aż podobny do Earla człowiek wyciągnie do nie ręce? Czy bycie obiektem pożądania nie wiązało się z byciem zabawką w czyiś rękach?
— Mhm, oświadczyłeś się. — Uśmiecha się lekko, nie mogąc do końca uwierzyć w to, że powiedziała „tak”; że niemal bezmyślnie zgodziła się przyjąć jego propozycję małżeństwa, choć przecież nie istniał inny wybór. To musiało być „tak”.
— I wciąż czekam, aż wręczysz mi pierścionek — dodaje, pokazując mu swoje długie, ładne palce bez żadnej biżuterii.
Convalliana do tej pory nosiła tylko to, co się jej podobało lub pasowało do jej ubrań, ale nigdy nie przywiązywała się do pierścionków czy naszyjników. Nawet tych, które dostawała od kochanków, a które czasem bywały wyjątkowo piękne czy drogie – wszystkie traktowała jak przedmioty i to bez zbędnego bagażu emocjonalnego, więc nie miało znaczenia, czy kurzyły się w pudełkach czy zostały zgubione. Wśród tej biżuterii znajdowały się też tuziny pierścionków zaręczynowych, które dostała, a których mężczyźni nie chcieli z powrotem.
— Nie musisz się do tego zmuszać, jeśli tego nie chcesz — odzywa się i przesuwa palcem po jego ręce, gdy Su-Jin łapie jej dłoń. Czuje jak ciepły jest ten gest. — To normalne, że się o ciebie martwię, bo zawsze pchasz się w kłopoty i trzeba cię ratować — mruczy nieco złośliwie, a potem już poważniej dodaje: — Jeśli ta przemiana ma być dla ciebie trudna lub zbyt bolesna, nie musisz tego robić.
Wolno upija łyk kawy i przygląda się wampirzej twarzy. Słucha uważnie jego słów, przytakując wszystkiemu. Próbuje łączyć fakty i skojarzyć je – Su-Jin podaje jej wiele informacji, opisuje i dodaje, a ona milczy i chłonie tę wiedzę. Convalliana wie, że to ważne; do tej pory daleko jej było do tego, aby interesować się jakimś gatunkiem, ale teraz, gdy związała się z kimś tak… innym, wymagało to czegoś od niej.
— Więc… — Przez moment próbuje jakoś odnieść się do tego wszystkiego. Przez jej idealną twarz przebiega cień pewnej dezorientacji i niepokoju. — Jeśli wybierzesz trzecią przemianę, bo pewnie właśnie to chcesz zrobić, to jak będzie to wyglądać w praktyce? Przejdziesz cały ten proces, a potem co? Wciąż będziesz potrzebować energii i krwi?
UsuńNie za bardzo podoba jej się to wszystko, szczególnie że Su-Jin wcale nie krył tego, że przemiana wydaje się dość… męcząca i drastyczna.
— I jak niby miałabym ci pomóc w czasie tego wszystkiego? Mówisz, że będziesz czuć, jak ogień pali cię od środka, jak chłód odbiera ci czucie… naprawdę to wszystko jest tego warte? — dopytuje i zabiera dłoń spod jego palców. — Jeśli chcesz właśnie tego chcesz, to w porządku, ale powiedz mi, co ja mam robić. Czy mogę oddać i moją energię, krew? Czy może potrzebujesz czegoś więcej? Jakiegoś zaklęcia, słońca, księżyca, czy czegokolwiek, co związane jest z przemianą?
zmartwiona żoncia
— Jestem niecierpliwa — stwierdza ze śmiechem i przygląda się jego twarzy. Marszczy przy tym swój mały nosek, zupełnie jakby się droczyła. — Poza tym pierścionek o czymś świadczy… na przykład o tym, że mam narzeczonego.
OdpowiedzUsuńTo wydawało jej się tak dziecinne, tak ludzkie, a mimo to naprawdę pragnęła nosić pierścionek od niego jako znak czegoś, co jest dla niej ważne.
— Mhm. Poczekam — odpowiada jedynie, a potem dojada śniadanie i kieruje wzrok do wampira, gdy ten znów się odzywa. — Nasz dom? — powtarza za nim, a potem jej spojrzenie ucieka delikatnie w bok, jakby nieco ze zawstydzeniem i niepewnością. Zupełnie jakby powiedział coś, co mogło zaczerwienić jej twarz.
Przytakuje jego dalszym słowom.
— Rozumiem — stwierdza krótko, chcąc zamknąć w tych literach całe swoje poparcie. — Czyli jedyne, co możemy zrobić, to dobrze się do tego przygotować.
Convalliana nie do końca wie, czy tak to będzie wyglądać; czy Su-Jinowi faktycznie wystarczy tak niewiele, aby przeprowadzić przemianę, choć proces wydawał się męczący i w jakiś sposób ingerujący w jego ciało w sposób, który wzbudzał w sukkubie bunt.
— Będziesz mógł oglądać się w lustrze? — Spogląda w jego stronę. — To… — Uśmiecha się ostrożnie, wiedząc, że jeśli to się stanie, w łazience w końcu zawiśnie tafla i że nie będzie musiała dłużej malować ust w małym lustereczku. Poza tym wydaje się to niesamowicie ważne. Su-Jin do tej pory widział jedynie zdjęcia, ale czy w ogóle kiedykolwiek obserwował się w szkle?
— W porządku. — Łapie jego dłoń i ściska delikatnie. — Będę przy tobie — dodaje ciszej i znacznie czulej. Patrzy mu przy tym prosto w oczy. Szmaragdowe spojrzenie przypomina zielone morze, spokojne, nagrzane przez wiszące nisko słońce.
Tydzień później wszystko wydaje się niemożliwie… zwykłe, proste, codzienne. Tak ludzkie. Convalliana zajmuje miejsce w obcym łóżku, które nie jest tak obce; pije równie obcą kawę w obcym kubku; jej tyłek zajmuje obcy kuchenny blat, podczas gdy Su-Jin przygotowuje śniadanie, kiedy pochyla się, gotując obiad, a kuchnia wypełnia się przyjemnymi zapachami; ziołami i przyprawami. Bierze kąpiel w obcej wannie i owija się obcym ręcznikiem, a potem wyciąga się do tak dobrze znanych jej ust – ust smakujących domem, letnim porankiem, rozgrzaną dyniową kawą. To, co obce, zamienia się nagle w to, co bliskie; bliskie i niemożliwie cudowne.
Usuń— Przyjdę po ciebie po pracy — odzywa się, gdy zatrzymuje auto przed uniwersytetem. Przygląda się Su-Jinowi, który zajmuje miejsce po stronie kierowcy i uśmiecha się do niego subtelnie, wodząc wzrokiem po jego twarzy. — Nie męcz za bardzo studentów, profesorze Cho.
Odpina pas tylko po to, aby wyciągnąć się w jego stronę i sięgnąć do jego ust – pocałunek jest mocny i da się wyczuć w muśnięciach pewną niemą potrzebę i tęsknotę. Convalliana ma zamknięte oczy – jej palce opierają się o podbródek Su-Jina, ale szybko umykają do jego włosów, by delikatnie je przeczesać. Z trudem odrywa się od jego ust.
W Desiderium panuje przyjemny porządek – wokół tańczy wiele zapachów; tych bardziej korzennych, ale letnich. Kryształy delikatnie błyszczą i rzucają kolorowe światła po ścianach oraz drewnianych panelach. Convalliana skrupulatnie wyciera kurze, a potem wita klientów ze swoim subtelnym, delikatnym jak jedwab uśmiechem – przyjmuje dwa zlecenia, sprzedaje jeden z droższych flakonów perfum i przyjmuje ten prezent, gdy klient stwierdza, że tylko ona powinna nosić ten zapach – zapach, który przypomina poranek z najpiękniejszą kobietą. Odrzuca jednak zaproszenie, gdy mężczyzna proponuje jej randkę, co ten kwituje jedynie, że się nie podda – było w tym coś zabawnego; teraz gdy w końcu zdecydowała się z kimś związać, wizja spędzenia kolacji z kimś innym jest dla niej mało atrakcyjna, wręcz świętokradzka. Zamawia towar i spędza trochę czasu nad zapachami, tworząc kolejne swoje małe arcydzieło, zamknięte w biało-fioletowym szkle.
Kończy pracę o szesnastej i zamyka sklep. Convalliana idzie chodnikiem, a każdy jej krok jest odpowiednio wyważony i wyprowadzony z gracją – niskie obcasy uderzają o beton, dźwięk odbija się echem. Gdy ktokolwiek patrzy w jej stronę, najpierw dostrzega jej odkryte udo i nogę, a potem sukienkę – czarny materiał przylega do jej bioder, podkreśla idealne wcięcie w talii, a także mały biust. Potem da się zauważyć biel jej skóry i łabędzią szyję; krótkie, czarne włosy i podkreślone czerwoną szminką usta.
Uniwersytet jest spory i Convalliana z uwagą przygląda się ścianom oraz gablotom. Po raz pierwszy zdecydowała się tutaj przyjść – do tej pory raczej nie miała ku temu okazji, więc kiedy zbliża się do niej jeden z poważnych profesorów, sukkub uśmiecha się słodko.
— Szukam profesora Cho — odzywa się, z niemym rozczuleniem patrząc, jak mężczyzna delikatnie zaczyna się czerwienić, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok; czy podziwiać jej twarz, dekolt, czy może ciało.
— Profesor Cho ma właśnie wykład, a pani to…? — Głos mężczyzny zdradza jego niepewność. Poprawia swoje duże okulary i wyciąga dłoń. — Edmund Brown, jeden z kolegów profesora Cho — przedstawia się, a Convalliana czuje, jak bardzo spoconą ma rękę, gdy decyduje się odwzajemnić jego gest.
— Jestem jego żoną — odpowiada z uśmiechem, marszcząc swój nosek, gdy mężczyzna mruga z niedowierzaniem, a potem rusza przed siebie, aby znaleźć salę wykładową.
Niemal bezszelestnie przekracza próg i zajmuje miejsce w pierwszym rzędzie dużego pomieszczenia. Nie rozgląda się, choć czuje przy sobie wiele zaciekawionych spojrzeń, ale ona wbija swoje zielone oczy w sylwetkę Su-Jina, który kontynuuje wykład – jej oczy suną po jego ramionach, plecach, udach, aż docierają do twarzy.
UsuńGdy wampir ogłasza koniec, Convalliana wstaje i zbliża się, a potem nie przejmując się niczym ani nikim, po prostu całuje jego policzek, co jest trudne, bo nie ma wysokich butów, i z uśmiechem ściera kciukiem ślad po swojej szmince. Odwraca głowę, kiedy słyszy hałas, a dostrzegając studenta, który wlazł we framugę, wpatrzony w jej sylwetkę, śmieje się cicho.
— Może następnym razem poczekam przed uczelnią? — stwierdza z pobłażaniem i odwraca wzrok, aby spojrzeć Su-Jinowi w twarz; zadziera przy tym nieco głowę, bo ma niskie buty. Teraz doskonale odczuwa różnicę tego, że jest znacznie niższa od wampira.
żoncia, która uświadamia sobie, że jednak jest skrzatem
Woodwick było małym, spokojnym, angielskim miasteczkiem. Idealnie wpisywało się w obecne potrzeby Min-Ho. Poszukiwał spokoju, zacisznego miejsca, w którym zdoła osiąść przynajmniej na kilka kolejnych lat. Ostanie kilkanaście lat spędzał otoczony miejskim zgiełkiem, był przebodźcowany i zmęczony nieustającym ludzkim biegiem, otaczającym go tłumem obojętnych mu osób. Miasto zaczęło pachnieć zbyt intensywnie, było zbyt hałaśliwe i intensywne. Zewsząd dopadały go różne drażniące dźwięki, szepty i najrozmaitsze szmery. Dodatkowo spędzając czas w różnych zatłoczonych metropoliach dościgały go plotki o niepokornej Hazel, która była dla niego nieuchwytna. Słuchy o tym jak krwawa i bezwzględna się zrobiła, jak bardzo zatraca się w mroku opiewającym jej serce, w żądzach nad którymi nigdy w pełni nie zdążyła zapanować. Miała do tego prawo, on również miał burzliwą przeszłość za sobą, jednak w tamtych czasach zdecydowanie prościej było zniknąć, być anonimowym i bezkarnym. Jako wampir mógł pozwolić sobie na niemal wszystko. Natomiast teraz wampirza natura i nieśmiertelność okazywały się niezwykle kłopotliwe. W dobie technologii ciężko było rozpłynąć się w powietrzu, zatrzeć wszelkie ślady swojej egzystencji. Hazel nawet nie próbowała, zostawiając za sobą zgliszcza i kolejne trupy. Była nierozsądna i bezmyślna w swym działaniu, zbyt młoda i zaślepiona poragnieniem, by to zrozumieć. Robiła sobie wrogów, zwracała uwagę łowców i innych nieśmiertelnych ryzykując nie tylko dobre imię, ale także życie. Min-Ho robił wiele, by wziąć na siebie część jej win, by pozbyć się tych, którzy polowali na dziewczynę. Nie mógł jednak wiecznie jej chronić jeśli przed nim umykała, jeśli nie chciała pomocy. Z początku próbował ją doścignąć przemieszczając się za młodą wampirzycą, depcząc jej po piętach, ale ona za każdym razem wymykała mu się z rąk. To natomiast go frustrowało, a jej nieposłuszeństwo wewnętrznie doprowadzało go do furii.
OdpowiedzUsuńDlatego potrzebował zaszyć się gdzieś gdzie odzyska spokój i będzie mógł na wampirzycę zaczekać. Wierzył, że w końcu sama do niego wróci, że sięgnie po rozum do głowy lub wydarzy się coś co ją do tego zmusi. Musiało, bo pomimo spędzonych lat na tym padole i wyćwiczonego do perfekcji opanowania, nie wyobrażał sobie, by Hazel mógł spaść choćby włos z głowy.
Po wprowadzeniu się do niedużego domu na obrzeżach miasta, nadał swojemu dniu wygodny dla niego rytm. Podjął pracę w tutejszym szpitalu co z jego osiągnięciami i tytułami nie było zbyt trudne nawet jeśli personel był kompletny. Nie obeszło się bez zaskoczenia co tak młody i utalentowany lekarz robi w tak małej mieścinie gdzie nie ma szans na prężny rozwój, ale na to Min-Ho odpowiadał zgodnie z prawdą, że szuka spokoju. Tak więc dni spędzał w szpitalnych korytarzach w towarzystwie pacjentów, których nie było, aż tak wielu. Miasteczko było małe, okolica niezbyt zaludniona, więc chcąc nie chcąc nie napotykał tu dużo chorych, czy niezwykle skomplikowanych medycznie przypadków. Ale wiedział, że niczego nie należy lekceważyć zwłaszcza w tym zawodzie. Niekiedy również miewał nocne dyżury, ale ilość godzin, które spędzał w szpitalu nie robiły mu różnicy. Na dobrą sprawę mógłby przesiadywać tam non stop, otoczony szpitalną bielą, którą sobie ukochał, zapachem, który bezustannie drażnił jego zmysły. Po latach katuszy i wystawiania woli na pokuszenie, stał się zdecydowanie pewniejszy w panowaniu nad głodem i odcinaniu od pewnych woni, na które naturalnie był wyczulony, ale wciąż wszystko czuł wyraźnie. Podczas niektórych dni głód był silniejszy niż innymi dniami. Szarpał za struny, testował jego cierpliwość, kusił słodkim szeptem, który drażnił myśli i suche gardło. Starał się przed każdym roboczym dniem udać się na syte polowanie, ale zwierzęca krew na niewiele się zdawała w starciu z tą ludzką. Smak był nieporównywalny. Zapach i energia, którą dostarczała były o wiele gorszej jakości. Na ubraniu osiadał smród piżma, a w organizm napędzały oszczędniejsze siły.
Znał różnicę, pamiętał moc, którą dawała ludzka posoka, życie które bezwzględnie w siebie przelewał. Możliwości, które przed nim otwierała. Jednak po latach zamrożonej egzystencji, potęga przestała mieć dla niego tak duże znaczenie. Zdecydowanie bardziej ceni sobie święty spokój i własny rozwój, na który stawiał ostatnimi stuleciami.
UsuńNie nazwałby tego zdziwieniem, ale niekoniecznie spodziewał się zaproszenia do miejscowego uniwersytetu. Rozmowy przebiegły sprawnie, ale Min-Ho nie widział siebie w roli profesora, nauczyciela, który wskaże odpowiedni kierunek, zgłębi tajniki danego przedmiotu z młodymi umysłami, od których tak bardzo odbiega wartościami, charakterem, poczuciem humoru, który umarł w nim wiele, wiele lat temu, a przynajmniej o to się posądzał. Szczery uśmiech nie gościł na jego twarzy od dawna. Gdyby się nad tym dłużej zastanowił, uleciał on wraz z Hazel, która wniosła odrobinę pozytywnej energii i życia do jego codzienności. Odrzucił, więc propozycję współpracy i wrócił do domu.
Zasiadł przed kominkiem z lekturą w dłoni i kieliszkiem wina. Delektował się smakiem czerwonawego, wytrawnego trunku, wsłuchując w trzask drewna w kominku, spojrzeniem wodząc po zapisanych stronach. Nie spodziewał się żadnych gości, bo najprościej to tłumacząc nikogo tutaj nie znał i nie szczególnie zależało mu na zmianie tego stanu. Min-Ho nie gdziekolwiek się zatrzymywał nie zadawał się z ludźmi, przynajmniej nie na innej płaszczyźnie jak służbowej czego chcąc nie chcąc nie mógł uniknąć. Nie nawiązywał przyjaźni, nie wiązał się z nikim uczuciami. Ludzie przemijają, są krusi, naiwni, ostatecznie są tylko i wyłącznie pożywieniem w oczach kogoś takiego jak on. Nie angażował się, bo i tak nikogo nie mógłby pozostawić przy swoim boku. Tak, więc prowadził samotny żywot, samotny przynajmniej do niedawna.
Na krótką chwilę zamarł, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Wpatrywał się w tańczący w kominku ogień próbując wyczuć kto stanął w jego progu. Wampir. I to nie byle jaki wampir.
Min-Ho podniósł się ze skórzanego fotela i poszedł otworzyć, w progu zastając nikogo innego jak widzianego wcześniej na uczelnianych korytarzach, Han-gyeola. To dopiero była niespodziewana wizyta. Choć z początku go nie rozpoznał, ostatecznie przypomniał sobie początki swojego nieśmiertelnego żywota i schyłek XVII wieku, czasu gdy był młodym i nieokrzesanym wampirem mającym za nic ludzkie życie.
Ich ojczyzna cieszyła się nie tylko odrębną kulturą, ale także odrębnymi monstrami skrytymi w cieniu. Jednym z nich był Han-gyeol - gang-si. Obaj byli wampirami, ale każdy cechował się zupełnie czym innym, choć koniec końców łączyło ich jedno - pragnienie krwi, łowiecki instynkt, który miał im towarzyszyć do końca ich dni. Gdy pierwszy raz zetknął się z jego gatunkiem, był zaskoczony, że istnieje kilka rodzajów wampirów i tym jak bardzo się od siebie różnią. Nie dawało mu to spokoju dlatego zebrał szereg informacji na ich temat. Nie szastał nimi na prawo i lewo, raczej trzymał dla sie w zaciszu umysłu, by w razie konieczności wiedzieć z czym się mierzy.
Mierzy mężczyznę stojącego w progu bacznym, acz z pozoru obojętnym spojrzeniem. Ciemne tęczówki obiegły jego ciało, w ułamku sekundy wyłapując najdrobniejsze szczegóły, aż ostatecznie utkwiły się w twarzy rozmówcy. W równie ciemnych i nieprzeniknionych oczach co jego własne. Zmienił się, dostrzega to ta pierwszy rzut oka, acz nie jest w stanie powiedzieć, czy zmiany dosięgły jedynie jego wizerunku, czy sięgnęły dużo głębiej. Pamięta kim był, czym się chełpił. Nie był kimś, w kim chciał mieć wroga. Min-Ho natomiast wie jak bardzo zmienił się od tamtego czasu.
Jego gęste, półdługie włosy opadały mu na czoło delikatnie zwjając się u końcówek, zachodząc na czoło. Ciało odziane w czerń, w której czuł się najlepiej. Golf opinał jego klatkę piersiową i ramiona, a ciemne materiałowe spodnie spływały luźno wzdłuż jego ud.
— I tak nie byłbym wstanie przyjąć twojego poczęstunku. — odpowiada zgodnie ze swoimi założeniami, których stara się sztywno trzymać.
Usuń— Park Min-Ho. — poprawił. — W tych czasach dodałem nazwisko. — wyjaśnia krótko. Niegdyś nie było mu ono potrzebne. Urodził się w niskich warstwach społecznych, więc był tylko Min-Ho. Teraz miał nazwisko i kilk tytułów przed, ale nie czuł potrzeby by się tym chełpić. Nie przed tym osobnikiem. Był starszy, pod wieloma względami bardziej niebezpieczny i znał Min-Ho sprzed lat.
— A ty trzymasz się tamtego imienia? — pyta dla pewności.
Czuje intensywne, niemo wyzywające spojrzenie. Nie ulega jednak prowokacji i odsuwa się nieco na bok otwierając szerzej drzwi.
— Wejdź. — wskazuje wnętrze domu. — Czym zawdzięczam sobie tą wizytę? — pyta zamykając za wampirem drzwi, prowadzi go w stronę salonu, pomieszczenia które zdobi kilka obrazów, skórzane i ciężkie drewniane meble wypełnione książkami i starymi antykami, do których miał słabość. — Coś do picia? — pyta uprzejmie jak na dobrego gospodarza przystało.
Min-Ho
Dostrzega jego lekkie zmieszanie i nie wie, co o tym sądzić; nie wie, czy było to spowodowane tym, że się zawstydził, a może po prostu nie lubił, gdy była tak blisko gdzieś indziej niż poza domem – może teraz, kiedy ten związek został w jakiś sposób poddany pierwszej próbie, Convalliana dostrzeże, jakim błędem było angażowanie się w to wszystko aż tak bardzo.
OdpowiedzUsuńPrzez moment czuje martwe odrętwienie; coś w jej ciele każe jej się wyprostować, spiąć mięśnie, a jej sylwetka przypomina kamienny posąg – piękny i misterny. Odurzający. A mimo to zimny i niedostępny. Zielone oczy z okalającymi je długimi, czarnymi rzęsami wydają się jedynym żywym punktem, który zdradza jej duszę.
Spogląda w jego stronę, z zadartym podbródkiem, z twarzą skierowaną do jego twarzy – Convalliana czuje kilka słonecznych języków przy policzkach; wyczuwa tańczący wokół kurz, który uprawia mistyczny taniec; czuje też zbieraninę perfum, zapachów i feromonów studentów; czuje to wszystko, jest w tym, przeżywa i doświadcza, a kiedy Su-Jin się odzywa, jedynie się uśmiecha. Lekko, z niemym pobłażaniem, nieco złośliwie.
Przyjmuje też jego pocałunek w czoło, co w jakiś sposób traktuje jak przekroczenie jakiejś granicy – dlaczego tak jest? Czy to przez to, że Su-Jin gra rolę poważnego profesora, a w domu jest po prostu… sobą? Czy Su-Jin w pracy i ten, którego zna ze wspólnych śniadań i kolacji, to zupełnie inne bieguny?
Patrzy jak nieco nerwowo i pośpiesznie pakuje swoje rzeczy – dostrzega też drżenie jego rąk w rękawiczkach, których od zawsze nienawidziła. Czuje się nieco wyobcowana, oddzielona od tego wszystkiego, zupełnie jakby obserwowała Su-Jina gdzieś z boku, oddzielona od niego grubym, weneckim szkłem – otwiera nieco swoje czerwone usta, ale nie odzywa się; w pełnych, idealnych wargach nie pojawia się żadne słowo, a jedynie oddech, który Convalliana wypuszcza z płuc.
Podąża krok w krok za Su-Jinem, wbijając spojrzenie w jego plecy. Zerka do jednej z jego rąk, w której trzyma klucze, czując pewne mrowienie we własnych palcach – irracjonalnie oczekuje, że wampir złapie za jej dłoń, ale on wcale nie zamierza tego zrobić. Jest zbyt skupiony i zdeterminowany – idzie przed siebie, chcąc zapewne jak najszybciej znaleźć się w swoim gabinecie.
Convalliana doskonale czuje wszystkie ciekawskie, zachwycone spojrzenia; czuje oceniający wzrok, sunący wzdłuż jej ciała, zatrzymujący się przy jej małych ramionach, talii czy nogach. To nie było dla niej nic nowego; nic, czego by nie znała – tak było zawsze. Grała rolę pięknego eksponatu, który podziwia się i docenia; który chce się dotknąć, czując potrzebę zawłaszczenia, ale nikt nie umie odważyć się, aby podejść bliżej.
Wśród tłumów Convalliana dostrzega Edmunda, więc uśmiecha się do niego subtelnie, a ten jedynie czerwienieje i chrząka cicho, odwracając wzrok. Był uroczy.
Rozgląda się po gabinecie, gdy w końcu Su-Jin pokazuje jej własną przestrzeń – jest to raczej zwykły pokój bez zbędnych dodatków. Bardzo minimalistyczny i prosty. Zbliża się do książek i podręczników, przesuwając po niektórych grzbietach palcem – czyta kilka tytułów, a potem jeszcze raz patrzy wokół.
— Gdybyś nie powiedział, że to twój gabinet, i tak bym to wiedziała — odzywa się. — To przez ten surowy minimalizm — dodaje, spoglądając w stronę Su-Jina, który pośpiesznie sprząta i wyrzuca kubek po kawie oraz jednorazowe opakowanie, co sprawia, że Convalliana jedynie delikatnie się uśmiecha.
— Zawsze możesz przyjść do mojego sklepu — stwierdza, gdy wampir wspomina o okienkach, a potem delikatnie, bezszelestnie, niemal jak woda nimfa, nisko tańcząca przy tafli jeziora, zbliża się do Su-Jina; jej żywe, szmaragdowe oczy obserwują jego sylwetkę, zawieszają się przy rękawiczkach, a potem suną dalej aż do twarzy.
UsuńConvalliana bezczelnie zajmuje tyłkiem biurko, zawija kosmyk włosów za ucho i opiera się dłońmi o blat, nieco się odchylając – wygląda jak ofiara złożona okrutnemu bogu, którego chce się ugłaskać; sukkub trzyma swój mały podbródek w górze, a głowę delikatnie przechyla.
— Wstydzisz się mnie? — pyta bezceremonialnie, a w jej głosie słychać pewne napięcie; struna zostaje mocno naciągnięta i zaraz pęknie, wyda z siebie ostatnie tchnienie. — Stresujesz się tym, że tu jestem? Tym jak jestem ubrana? — Jej oczy uciekają do jej dekoltu i odkrytego uda. — A może tym, że zakłóciłam wykład, a potem pocałowałam cię w policzek? — Sunie spojrzeniem po jego twarzy. — Jeśli nie chcesz, żebym to robiła publicznie, po prostu powiedz.
żoncia, która wkręca sobie różne rzeczy
Obserwuje jak pozbywa się rękawiczek – jak uwalnia swoje jasne, ładne palce, które uwielbiała czuć przy swojej skórze, szyi, ciele; które tak idealnie pasowały do jej talii, policzków, włosów i ud. Ten gest w jakiś sposób sprawia, że drży – być może tylko dlatego, że Su-Jin obnażył się w ten sposób, bo O N A znajdowała się tuż obok; tak blisko, że wystarczyło jedynie wyciągnąć rękę. Jego palce, jego skóra – wraca do tego, co grzeszne, gdy fantazjowała o tym, aby wziąć kilka jego opuszków prosto do swoich ust. W jej gardle zbiera się nagle zbyt dużo śliny.
OdpowiedzUsuńSpogląda po jego twarzy i chwyta spojrzenie, którym przeciąga po jej dekolcie i odsłoniętym udzie. Próbuje dojrzeć coś, co mogłoby sugerować, że jest zły lub że nie podoba mu się to, co zobaczył – aż w końcu Convalliana zaczyna rozumieć, że wzięła schemat z relacji z Earlem i próbowała dopasować kształty do tego, co tworzyła z Su-Jinem. Earl byłby wściekły – o sukienkę, o czerwoną szminkę, a ona, głupia, wciąż w jakiś sposób zamknięta w swoim koszmarze, szukała zaciśniętych ust i płonącego gniewem spojrzenia u Su-Jina, zupełnie jakby spodziewała się, że z kolejnym uderzeniem serca wampir złapie jej za włosy i szarpnie mocno, warcząc coś o tym, że jest brudna i zepsuta.
Wzdryga się mimowolnie, gdy Su-Jin się zbliża – ciało reaguje instynktownie, nieco się kurczy. Convalliana oddycha ciężej i pozwala, aby Su-Jin oparł dłonie po obu stronach jej bioder. Czuje jego zapach, jego ciepło... przełyka ślinę, uspokaja się nieco.
— Nie wiem. Po prostu pomyślałam, że to może być dla ciebie za dużo — stwierdza rzeczowo i obserwuje jego twarz, a potem przymyka oczy i cicho wzdycha, gdy Su-Jin sięga do jej tali, gdy zanurza dłoń w jej włosach, a kiedy czuje jego usta przy swoim podbródku i szyi, niemal mimowolnie opiera ręce o jego tors. Chłonie tę bliskość, ten brak… agresji; brak gniewu, który objawiałby się czerwienią w jego tęczówkach.
— Mhm… — Przytakuje nieco niepewnie, gdy Su-Jin opiera czoło o jej czoło. Tych kilka słów sprawia, że Convalliana mimowolnie się rozluźnia; jej ciało znów staje się miękkie, niemal gorące, chętne.
Słucha jego słów, a jej oczy nabierają wyraźniejszego kształtu. Dociera do niej to, dlaczego tak szybko przemknął przez korytarz; dlaczego potrzebował to zrobić, uciekając przed wszystkim.
— Przepraszam, nie pomyślałam o tym — stwierdza szeptem i opiera palce o jego podbródek. — Kiedy prowadziłeś wykład wydawałeś się tak pochłonięty tym wszystkim, tak zanurzony w swoim żywiole, że nie przypuszczałabym tego, że tak naprawdę w jakiś sposób walczysz o to, aby tu wytrzymać…
Uśmiecha się delikatnie, jakby chcąc dać mu znać, że rozumie.
— Czasem zapominam, że borykasz się z pewnymi fobiami — przyznaje szczerze, cicho, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że mimo wszystko Su-Jin funkcjonuje też gdzieś poza jej światem; że jest profesorem, rozwija karierę i zmuszony jest do tego, aby jakoś radzić sobie ze strachem; aby nikt nie wytykał mu dziwnego zachowania, o co przecież było łatwo, gdy pracowało się wśród śmiertelników. Ludzkie istoty bywały naprawdę okrutne i kąśliwe.
— Skarbie, dlaczego miałbyś się stresować tym, że tu jestem? — Wyciąga ręce i obejmuje jego szyję, a jej palce przemykają po jego karku; paznokcie delikatnie drażnią czułe miejsce. — To miejsce jest częścią ciebie, prawda? A ja lubię wszystko, co jest z tobą związane.
Spogląda mu prosto w oczy i delikatnie mruży swoje – długie, czarne rzęsy rzucają cień po jej jasnych policzkach, podkreślając idealną fakturę skóry.
— Zdecydowanie za dużo myślisz — oznajmia i śmieje się cicho, pocierając nosem jego nos. — A co do otwartego wykładu, to chętnie wezmę w takim udział. Obiecuję usiąść w pierwszym rzędzie i być grzeczna — dodaje cichym, nieco zmysłowym, ciągnącym się jak słodka krówka, głosem.
UsuńJej dłonie zsuwają się po jego klatce piersiowej – Convalliana wzdycha cichutko, niemal rozkosznie i dociska palce do jego serca.
— Poza tym wyglądasz niesamowicie seksownie, gdy coś tłumaczysz… gdy patrzysz w stronę prezentacji, a potem odwracasz się do studentów — mruczy jak kot i cmoka jego brodę. — Uwielbiam, gdy robisz coś z taką pasją. Gdy jesteś tak pochłonięty filozofią… — Zsuwa się nieco z biurka, a jej tyłek znajduje się przy granicy.
Convalliana zadziera głowę, aby spojrzeć Su-Jinowi w twarz, a jej czerwone usta rozchylają się nieco.
— Podnieca mnie to — dodaje, a słodka krówka zostaje w końcu przegryziona, głos Convalliany wydaje się kipieć słodyczą i czymś demonicznym, ostatecznym, pierwotnym.
baaardzo wspierająca żonka
Śmieje się cicho, gdy słyszy jego złośliwy ton, a potem przesuwa spojrzeniem po jego twarzy. Pociera kciukiem jego podbródek.
OdpowiedzUsuń— Cóż, większość moich kochanków nie mieszka w Woodwick — stwierdza, przechylając delikatnie głowę. — Ale lubię też rozpalać moje ofiary we śnie… jest w tym coś niezwykle upajającego, gdy śmiertelnik wierzy w to, że to sen i czasem nawet zawstydza się, uświadamiając sobie, jak bardzo mnie pragnie, a ja spełniałam tylko jego fantazje. Nie kreuję tego, czego chce mój kochanek, a raczej wychodzę naprzeciw oczekiwaniom.
Teraz jednak, gdy związała się z Su-Jinem, fizyczny aspekt takich nocnych odwiedzin zamykał się w samej formie – w końcu wystarczyło podniecić ofiarę, aby się najeść. Seks był tylko dodatkiem, który z czasem stał się czymś stałym, ale niezbyt ważnym; stosunek zaspokajał jednak jej potrzeby i lubiła mieć kontrolę nad słabym, ludzkim ciałem, które najczęściej znajdowało się pod jej słodkim ciężarem.
Wtula się w jego palce, nie próbując nawet udawać, że jego dotyk nie jest przyjemny – że nie jest pożądany. Convalliana pragnie tego wszystkiego, co Su-Jin chce jej ofiarować, niemal chciwie i desperacko potrzebując choćby muśnięcia.
— Tak, wiem — odpowiada i znów dotyka jego ramion. Sukkub czuje wewnętrzną potrzebę, aby dotykać, smakować, pieścić; aby zatracić się w cieple, które bije od mężczyzny naprzeciwko niej.
— Oczywiście, że cię akceptuję, choć raczej nie określiłabym tego w ten sposób… przyjmuję to, kim jesteś, wiedząc, że to ty i nie ma tu nic do akceptowania, bo to nie jest żadne wynaturzenie czy coś, czego należy się bać. Ty to ty. — Obserwuje jego oczy i uśmiecha się subtelnie; w delikatnym, naturalnym świetle, które nieśmiało zagląda przez okno, Su-Jin wydaje się jeszcze piękniejszy.
Jego plecy oświetlone są przez popołudniowe światło, a gdy Convalliana przechyla głowę, dostrzega tę oślepiającą poświatę – dostrzega, jak promienie rozchodzą się po jego ramionach, jak giną i zostają pochłonięte przez sylwetkę niebezpiecznego drapieżnika. Przymyka oczy i pozwala, aby błądził ustami po jej twarzy – wzdycha cicho i pociera nosem jego policzek.
— Tak, ludzka świadomość i empatia czasem mnie zaskakuje, choć wydaje mi się, że to przez to, że wśród społeczeństwa jest coraz więcej takich przypadków, a ich im więcej, tym bardziej tolerancyjne i wspierające środowisko — stwierdza szeptem.
Śmieje się mimowolnie, gdy Su-Jin przyznaje się, że czasem tęsknił za pandemią i nauczaniem zdalnym.
— Wiesz, co myślę? Że prawdziwa perfekcyjność, ta doskonałość, której szukasz, tkwi czasem w niedoskonałości. — Jej głos pobrzmiewa jak dźwięk poruszanych przez sprawne ręce strun harfy. Całuje jego policzek i uśmiecha się słodko, a potem obojętnie wzrusza ramionami.
— Będę dodatkowym utrudnieniem dla studentów — dodaje, a w jej słowach słychać rozbawienie. — To mogłoby być całkiem zabawne, wiesz? A może powinniśmy wtedy dyskutować, ty i ja, i prowadzić dyskusje dotyczące emocji i psychoanalizy? Opowiedziałabym o tym, że postać Czerwonego Kapturka symbolizuje dziewictwo, a raczej jego utratę, a wilk mężczyznę i zdobywcę…
UsuńRozchyla delikatnie usta, gdy Su-Jin dotyka jej uda i jednym ruchem sprawia, że ociera się ono o jego biodro – to wywołuje w niej intensywny dreszcz podniecenia, co skutkuje tylko tym, że twardnieją jej sutki.
— Powinnam częściej odwiedzać cię w gabinecie, profesorze Cho — mruczy w jego usta, pozwalając mu rozkoszować się jej słodkim oddechem. — Gdy nikogo nie ma — Obniża głos, który wydaje się teraz ociekać czymś mrocznym — widzę mojego wilka, a ja czuję się jak Czerwony Kapturek.
Łapie jego podbródek i patrzy Su-Jinowi prosto w oczy.
— Złapiesz mnie, gdy zacznę uciekać? Zjesz mnie? — pyta i wyciąga swój język, aby polizać go po policzku. Zaraz potem dociska nos do jego skóry i wzdycha.
Czuje się niemal odurzona jego bliskością i tym, jak stoi zupełnie naprzeciwko; nie jak jej ofiara, a jak drapieżnik, jak istota, której z łatwością przyszłoby złapać za jej gardło, a mimo to ona, kobiecy Orfeusz, grający na lirze, uspokajała Cerbera, który wcale nie miał trzech głów, a był najbardziej pożądanym przez nią mężczyzną.
Czerwony Kapturek w żonkowej wersji
Przelotnie zerka w kierunku wspomnianych książek naukowych. Wiele z nich było dość nowych opisujących ówczesną medycynę lecz mógł się również poszczycić niezwykle starymi zapiskami i pergaminami, które hobbystycznie zbierał poszerzając własne horyzonty o wiedzę sprzed setek, jak nie tysięcy lat, o medycynę niekonwencjonalną również. Tak bardzo jak nie znosił technologii w codziennym życiu i drażniącego chaosu jaki tworzyła, tak postęp w leczeniu ludzi był niesamowity, to ile możliwości powstało i jak wiele ścieżek było do odkrycia, to go niezmiernie fascynowało i motywowało do dalszego rozwoju. Do zadawania pytań i stawiania sobie niekiedy niemożliwych celów. Chciał ratować życie, chciał dokonać tego własnymi dłońmi, a nie krwią, która płynęła w jego ciele, choć i nad tym nierzadko się pochylał starając się rozwiązać zagadkę własnego gatunku. Bywało i tak, że eksperymentował, czy wampirza krew zdoła uleczyć wszystko, czy pewne choroby się jej opierały.
OdpowiedzUsuń— Jestem lekarzem. — tłumaczy niewzruszony przytykiem, krótko i zwięźle. To co się z nim stało, to co stało się z Su-Jinem… tego nie dało się objąć ludzkimi pojęciami i ludzkim rozumowaniem. Pogodził się ze swoim losem, znalazł sposób na przetrwanie wieczności. Ta skromna odpowiedź tłumaczyła bardzo wiele, nie tylko pasję jaką odkrył, ale także cechy charakteru. Ratował ludzi. Dodatkowo musiał wykazać się odpornością na bodźce, które otaczały go przez tak wiele godzin, gdy znajdował się w szpitalu. Intensywne zapachy chorego, wielokrotnie umierającego ciała, krew, pikajaca nieznośnie aparatura, ostre światła odbijające się od jasnych ścian i jęki pacjentów. Płacz i aura ponurych emocji. Wielokrotnie wracał do domu wykończony walką z własnym ja, które nie czuło się komfortowo i naturalnie w tego typu miejscach. Ale tego właśnie chciał, dzięki temu choć częściowo mógł na coś się przydać, być po części wartościowym. Nie chciał być postrzegany jedynie przez pryzmat własnej natury i tego kim był. Chciał zademonstrować, że jeśli bardzo się tego chciało można było wygrać ze wszystkim nawet pierwotnym głodem. Wytrwałość, upór i silna wola… to są jego mocne strony, jego siła.
— Mogę zadać ci to samo pytanie. — odpowiada z zimnym spokojem. — Han-gyeolu. — dodaje podnosząc wzrok na swojego rozmówcę. Ciemne oczy świdrują sylwetkę gościa, intensywnie, na wskroś jakby dzięki temu mógł odgadnąć jego myśli. Przypomina tym samym, że pamięta jego prawdziwe imię i dawne dzieje, ich spotkanie i krwawe rządy, które sprawował nad prostaczkami nieświadomymi z czym zadzierają, jaką moc próbują udobruchać ofiarami w postaci swoich pobratymców. Min-Ho pamięta. Ma doskonałą pamięć, która zdaje się być zahartowana czasem i wampirzym umysłem działającym znacznie sprawniej niż ten ludzki. Pamięta krew, którą obaj wtedy przelewali - on bezmyślnie, w młodzieńczym szale i dzikich żądzach, które przysłoniły zdrowy rozsądek i fakt, że kiedyś nie był żyjącym trupem, a człowiekiem, tym samym, których pozbawiał bezlitośnie życia, tych którym podrzynał gardła, rozszarpywał krtanie i delikatne żyły.
To, że Su-Jin był tu pierwszy sprawiało, że mógł poczuć się na tyle pewnie by rościć sobie prawa do danego terenu, do ludzi na których poluje i pozbawia życiodajnej energii. Pachnie właśnie tym, człowiekiem, ciepłem ich krwi, słodko i upojnie, trupio i mrocznie. Zapach, którym Min-Ho sam z wielką przyjemnością by się otoczył oddając w objęcia dawnego szaleństwa. Ale teraz jest ponad to, ponad prosty głód i bestialski instynkt.
A może jego towarzysz znalazł tutaj coś więcej aniżeli idealny teren łowiecki. Gdyby się nad tym zastanowić… odwrócił twarz w stronę czajnika grzejącego wodę na gazowej płycie. Płatki jego nosa ponownie drgnęły, gdy zaciągał się otaczającym go zapachem. Czuł charakterystyczny zapach Cho, ten znajomy należący do Min-Ho oraz domu i coś jeszcze. Czyjeś perfumy, które delikatnie i subtelnie osiadały na ubraniu mężczyzny.
Han-gyeol go sprawdzał, szarpał za struny, które miały wytrącić go z równowagi, testował gdzie leżą jego granice. Być może niegdyś, dawny Min-Ho rzuciłby się sprowokowany przytykami mężczyzny, jednak teraz ostre słowa gościa nie robiły na nim wrażenia. Były prawdziwe, byłby głupcem gdyby się ich wypierał, tak więc jak nikt inny miał świadomość swojego odrażającego stanu, przegniłych żył i martwego wnętrza. Krew zwierząt starczała by przetrwać, by żyć i funkcjonować. Musiał jednak spożywać jej większe ilości i znacznie częściej. Nie była ona obfita w energię, która napędziłaby jego ciało dawną mocą. Był słabszy fizycznie przede wszystkim. Również jego możliwości manipulacji osłabły, choć tych nie praktykował zbyt często. Niekiedy tylko zakradł się do ludzkiego umysłu, uspokajał pacjenta, gdy ten niespokojnie rzucał się na szpitalnym łóżku, gdy ból był nieznośny nim zaczynały działać leki. I przy polowaniu także, otumaniona jego obecnością zwierzyna nie była w stanie uciec posłusznie czekając na swój koniec.
UsuńGdy Min-Ho rusza na polowanie zmienia się w drapieżnika, porzuca ludzkie odruchy, ludzką świadomość zniżając się bardzo nisko, do zwierzęcego poziomu, do bestii którą poniekąd dalej był. I polował zaspokajając podstawowe potrzeby.
— Skąd pomysł, że w ogóle dbam o Twój delikatny zmysł powonienia? — odpowiada wciąż niewzruszony tą wizytą i obecnością gang-si w swoim domu. Wciąż jednak jest ostrożny. Podnosi wzrok znad czajnika przenosząc go na ścianę lasu za oknem. Mruży nieco oczy. — A może czekasz, aż zgubi mnie zapach ludzkiej krwi, która krąży po twoim ciele? Czy może słodki zapach perfum, który z pewnością nie należy do ciebie, a który wyraźnie na tobie osiadł? — pyta odwracając się twarzą do rozmówcy trzymając w dłoniach tace z filiżanką i zalanym małym, dzbankiem do kompletu, w którym parzyła się herbata. Delikatna porcelana zdobiona była wzorem kwitnącej wiśni. Ruszył z powrotem do salonu gdzie odstawił tacę na ławę. Sam zasiadł w skórzanym fotelu, który wcześniej zajmował, wskazując jednocześnie kanapę.
Chwycił za kieliszek i pociągnął z niego łyk wpatrując się w ogień tańczący w kominku. Na krótką chwilę zamiera pogrążony we własnych myślach, ciało jednak wciąż czujne, uważne na ruch niespodziewanego gościa.
— Powiem to tylko raz, możesz mi wierzyć, bądź nie. Nie dbam o twoje zdanie, a tym bardziej przyzwolenie. — Już nie, dodaje w myślach nim kontynuuje krótką wypowiedź. — Szukam spokoju. — tłumaczy w końcu, nie mając powodów, by kryć się ze swoimi niegroźnymi zamiarami. — Oddechu od miejskiego zgiełku. Chyba się zgodzisz, że wiejski krajobraz jest ku temu idealny. — dodaje przerywając ciszę swoimi niskim, głębokim barytonem. Nie miał zamiaru dodawać, że czeka na kogoś, czeka na upragniony powrót jedynej osoby, którą kiedykolwiek ośmielił się nazwać rodziną.
— A skoro wciąż jesteś na tyle bezczelny, by żywić się na ludziach, tym bardziej nie powinna trapić cię moja obecność skoro nasze tereny łowieckie nie pokrywają się. Choć muszę przyznać, uwaga kogoś takiego mi schlebia, Han-gyeolu. — Cień złośliwości zakrada się do jego głosu, lekceważąca nuta, ta która wyśmiewa jego pierwotne zapędy, których nie potrafi się wyzbyć w porównaniu do Min-Ho. Pod pewnymi względami czuł się lepszym, silniejszym w swej woli choć wie, że gang-si funkcjonują i żyją inaczej niż wampir jego pokroju.
Popija kolejny łyk czerwonego wina delektując się cierpkim smakiem na języku. Wpatruje się w mężczyznę wyczekująco. Nie chce być prowodyrem zamieszania, nie po to tutaj przybył. Jednak nie miał zamiaru dawać się traktować jak podrostka, którym już nie był.
Min-Ho
Spogląda w jego stronę, a jej zielone oczy błyszczą delikatnie, nieco ciemniejsze niż zwykle. Widać w nich delikatną czerń – całun pożądania.
OdpowiedzUsuń— Być może… — odpowiada szeptem, drocząc się i ciągnąć za strunę. Sunie wzrokiem po jego idealnej twarzy i uśmiecha się słodko, gdy Su-Jin przesuwa palce, jak mknie przez jej skórę, aż do jej gardła, a gdy czuje nacisk ostrego paznokcia, pochyla się nieco i patrzy mu prosto w oczy.
— Jestem twoja — mruczy ze słyszalnym uwielbieniem i przymyka wolno oczy. Convalliana sięga po własne emocje; dreszcz podniecenia przedziera się przez jej ciało, a zmysły wyostrzają się; minimalistyczny gabinet staje się niemożliwie mały i tak naprawdę wszystko skupia się przy Su-Jinie.
Otwiera oczy i pozwala, aby jeden z jasnych języków słońca rozświetlił jej szmaragdowe spojrzenie. Zdaje sobie sprawę z tego, że Su-Jin wciąż może czuć się niepewnie – do tej pory też Convalliana raczej nie brała pod uwagę stałego, poważnego związku, ale gdy pojawiły się uczucia, pozwoliła zmieść się z nóg. Pozwoliła spleść swój los z losem Su-Jin, zaciągnąć się w to, co nieznane, oddalone, inne – pozwoliła, aby jej dusza wyrwała się i spłynęła wprost w męskie ręce.
— Świat jest moim wyobrażeniem — ucieka z jej ust i uśmiecha się nieco zaczepnie, jawnie nawiązując do Schopenhauera. — Ale Artur chyba nie brał pod uwagę istot takich jak my. Zmęczonych udawaniem, samotnych… to, co w tobie widzę, jest prawdziwe. Widzę prawdziwego ciebie.
Czuje jego usta przy swojej twarzy. Słodkie muśnięcia, gorący oddech i pewne zawieszenie w tym, co się dzieje – Convalliana zapomina o wszystkim, a przystaje, rozkoszuje się momentem i trwa.
Śmieje się cicho, gdy Su-Jin wyraża swoje rozbawienie. Sukkub wątpił w to, aby kiedykolwiek człowiek w swej prostocie mógł zrozumieć, że jest coś więcej niż jego ego – że wśród tłumów kryje się wiele tego, co nieznane, tajemnicze, niemal mistyczne. W konsekwencji jednak, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, świat zapewne uznałby tego kogoś za szaleńca. Dla Convalliany nie miało to jednak znaczenia – człowiek był dla niej posiłkiem; słodką i życiodajną energią.
— Myślałam, że raczej niczego nie jesteś w stanie mi odmówić — stwierdza przekornie i spuszcza wzrok do jego ust. Oblizuje swoje własne, spragniona, tak gorąca, miękka; sukkub w pułapce z męskich ramion, czego nie zauważa; a może i doskonale dostrzega to wszystko, ale nie przejmuje się tym, bo jest zbyt pochłonięta smakiem każdego z jego oddechów.
— Przyjdę, jeśli o obiecasz, że po debacie zaciągniesz mnie do gabinetu, żeby jakoś wynagrodzić mi to, że podczas wykładu nie mogłam cię dotykać. — Dociska kciuk do jego ust i pociera opuszkiem dolną wargę, a potem zbliża się jeszcze bardziej. — A przecież doskonale wiemy o tym, jak bardzo uwielbiam cię dotykać, czuć, smakować…
Ma świadomość, że jej ciało zdradziecko zdradza jej podniecenie, ale to wcale nie sprawia, że Convalliana jest zawstydzona, a wręcz przeciwnie. Jej długie rzęsy opadają w niemym geście, gdy Su-Jin dotyka jej koronkowych majtek – wypuszcza z ust kolejny oddech i otwiera oczy w momencie, gdy słyszy jego głos.
— Masz rację — stwierdza przekornie, przesuwając nosem po jego brodzie. — Ale teraz mamy tylko twój gabinet — dodaje z rozbawieniem.
Obserwuje każdy jego ruch i poddaje się jego słowom; jest lirą w jego dłoniach, jest gliną i materiałem, który może dowolnie modelować, a ona ugnie się i dostosuje do tego. Doskonale umie wyobrazić sobie to, o czym mówił wampir, a to sprawia, że jej serce bije zdecydowanie szybciej – kręgosłup prostuje się, ciało staje się nieco napięte, pokryte gęsią skórką.
Przygryza swoją dolną wargę i zdławia ciche jęknięcie, gdy jego palce drażnią jej sutek – dotyk połączony z jego słowami sprawia, że jej umysł tonie w tym, co grzeszne; przyjemność wydaje się wlewać do jej nosa i rozchylonych ust, a ona tonie, nie chcąc, aby ktokolwiek próbował wyciągać do niej rękę.
Drży momentalnie, gdy jego usta znajdują się przy jej szyi – spojrzenie Convalliany umyka w górę; tęczówki pięknie chowają się pod powiekami, a ona mocniej zaciska palce, które łapią za koszulę Su-Jina, kiedy wampir zasysa jej skórę, zostawiając po sobie ślad.
Usuń— Zrób to. Rozszarp mnie, wbij we mnie kły… — odzywa się, a jej głos jest przesiąknięty słodyczą. Convalliana nie do końca słyszy te słowa, bo za bardzo zaczyna szumieć jej w głowie, a potem opuszcza podbródek i spogląda w stronę wampira.
Uśmiecha się subtelnie, nieco diabolicznie, zupełnie jakby mogła spełnić każde z jego słów; jakby mogła wypełnić sobą każde jego marzenie, każde pragnienie, a potem zsuwa się z biurka i klęczy przed wampirem.
— Ty możesz poczekać, aż będziesz mieć okazję, aby mnie złapać, wilku — Sięga dłońmi do jego rozporka i ciągnie mocno, patrząc Su-Jinowi twarz w tej pozycji; uległy sukkub, którego oswoił; kobieta, która zdecydowała, aby przed nim uklęknąć — ale ja nie jestem tak cierpliwa…
Convalliana przypomina ćmę dążącą do światła; przypomina to, co idealne, nieskazitelne, ale też grzeszne, szczególnie gdy jej perfekcyjne, ciepłe dłonie zsuwają nieco męskie spodnie, a zielone oczy błyszczą zwodniczo.
Wzdycha cichutko, niemal z rozkoszy – zdradza tym jak bardzo jest wyuzdana, kiedy bierze sterczącą męskość do ust; gdy dociska głowę tak, że czuje jego penisa głęboko w gardle. Jej szmaragdowe spojrzenie wciąż jest utkwione w twarzy wampira – zieleń wyraża jedynie uwielbienie. Convalliana czuje jak jej własna ślina spływa po jej brodzie, jak ciało rozpala się, a głowa porusza w rytm – wolno, dokładnie, aby Su-Jin doskonale czuł jej ciepłe, miękkie usta i język.
niecierpliwy Kapturek
Wyobrażenia były jednorazowo jak domy z kart – w końcu zostawały zniszczone i podeptane. Wśród tych iluzji dało się jednak coś znaleźć; nadzieję, sens; coś, co mogłoby dodać siły. Wyobrażenia były też bezpiecznym miejscem lub wbrew przeciwnie, kryły potwory i przytakiwały potwornościom. I mimowolnie stawały się czymś znanym; czymś, co wypełnia życie.
OdpowiedzUsuń— Tak, to było całkiem zabawne: uważać cię za dupka, który nic nie czuje i próbować dotrzeć do czegoś… więcej. Do czegoś, co ukrywasz — odpowiada przekornie.
Ma wrażenie, że od tego wszystko się zaczęło; od tego, aby chcieć zobaczyć więcej – dostrzec coś, czego nie widział nikt inny i w konsekwencji czerpać jakąś dziką przyjemność z tego, co udało jej się zyskać.
— Dałeś — przyznaje, a jej śmiech odbija się od ścian; jest tak cudownie śliczny i puszysty. — Ale w końcu mu się poddałeś, prawda? Zdobyłam cię… jesteś mój.
Przechyla delikatnie głowę i obserwuje jego twarz, sunąc spojrzeniem po idealnych rysach. Czy czuła satysfakcję, mogąc to powiedzieć? Czy posiadanie Su-Jina oznaczało wygraną? A może przegarną? Chyba już dawno porzuciła nazwanie tej dziwnej emocji – nie mogła jej określić. Było to pomieszanie dumy z zaborczością. Złączenie tego, co niewinne z tym, co grzeszne; to jak osiągnięcie triumfu, który nie objawia się szczytem, a raczej wzrasta z tego, co spopielone – jej początek jest jego końcem, jego początek jest jej końcem. Razem tworzą kraniec wszechświata.
— Ja tylko pokazuję mojemu wilkowi, jak bardzo tęskniłam — odpowiada szeptem, nieco drażliwie, niemal mrucząc.
Kiedy klęczy i łapie przy sobie jego wzrok, Convalliana wcale nie czuje się pokonana; to nie jest to uczucie. Do tej pory klękała tylko przed Amonem i Earlem – ale każdy z jej byłych kochanków robił to, używając siły. Zmuszenie rozjuszonego demona do tego, aby wykonywał wolę rozpalonego mężczyzny i czerpanie satysfakcji z wygranej – to nigdy nie było dość zadowalające i Convalliana rozumiała już, że prawdziwe oswojenie, poddanie się... to moment, w którym dobrowolnie klęknęła przed Su-Jinem, będąc tak miękka, gorąca, mokra.
Prawdziwe zniewolenie poznaje się w momencie, gdy z przekonaniem można powiedzieć: jestem twoja, a Convalliana powtarzała te dwa słowa tak niemo, tak cicho, tak wewnętrznie, a mimo to tak głośno, niemal krzycząc. Była jego; należała do niego i to nie dlatego, że on tego chciał – była jego, bo to jej życzenie; to jej pragnienie i wola, by zrobić z siebie najcenniejszy klejnot w jego rękach.
Wtula policzek w jego palce i rozkoszuje się tym gestem, wciąż patrząc mu w oczy – błyszczące szmaragdy wydają się teraz piękniejsze, skupione, niemal zwodnicze, niemo prosząc o to, aby zostać zauważone. Jasna twarzyczka Convalliany jest tak samo perfekcyjna; rozchylone usta, długie, czarne rzęsy i idealnie mleczna skóra.
Czuje jego palce w swoich włosach, a jej głowa porusza się – Convalliana opiera dłonie o męskie uda i z cichym westchnięciem poddaje się temu, co się dzieje; podniecenie pulsuje w jej żyłach, krew wrze, a ona obserwuje ukochaną twarz ze wciąż tej samej pozycji.
Rozchyla usta bardziej i łapie spojrzenie Su-Jina, który przygląda się jej ruchom – to wydaje jej się jeszcze bardziej podniecające. To, że wampir nie odwrócił głowy. To, że brał w tym udział równie aktywnie, jak ona, dlatego jęczy cicho, nie mogąc opanować własnego drżenia.
Gdy Su-Jin mocniej zaciska palce, przyśpiesza swoje ruchy i trzyma głowę blisko, nie odsuwając się, aby mógł dojść w jej ustach, a ona połyka wszystko z cichym, rozkosznym sapnięciem. Oblizuje dolną wargę i jeszcze przez moment klęczy – jeszcze przez moment obserwuje męską twarz, niemal zachwycona, kompletnie odurzona tym, że pozwolił jej spić swój orgazm.
A potem wstaje i poprawia sukienkę, podczas gdy nagle rozlega się pukanie, a potem klamka rusza się i w gabinecie pojawia się Edmund Brown. Convalliana zerka w stronę wampira, który zdążył poprawić spodnie, a potem uśmiecha się subtelnie i przeciera kciukiem swoją dolną wargę – ma świadomość, że jej czerwona szminka jest nieco rozmyta.
Usuń— O, profesorze Cho! — Edmund chrząka cicho, a potem zostaje nieco zepchnięty przez czyjeś ramię.
Convalliana rozpoznaje tego mężczyznę; ten wpatruje się w jej twarz i niemo mruga, by zaraz potem otworzyć głupio usta i je zamknąć, nie do końca wiedząc, co powiedzieć.
— Thomas, poznałeś żonę profesora Cho? — Edmund poprawia okulary i śmieje się nerwowo. — Kompletnie nie wiedziałem, że jesteś żonaty! — dodaje, jakby to miało rozładować atmosferę.
— Więc dlatego odmówiłaś mi kolacji? — Thomas zwraca się bezpośrednio do sukkuba, który wtula się w bok Azjaty. Mruży oczy. — Wybacz moje zachowanie, ale nie widzę żadnego pierścionka, obrączki, więc uznałem, że…
— W porządku. — Głos Convalliany jest delikatny i nie zdradza niczego, co działo się w gabinecie jeszcze chwilę temu. Jej mała sylwetka skupia przy sobie wzrok, co jedynie sprawia, że się uśmiecha; uroczo i niewinnie, choć w ogóle nie pasuje do tego minimalistycznego pokoju. Zupełnie jakby była jedynie wyobrażeniem.
żoncia, która jest gotowa poznać kolegów z pracy mężusia
Wyczuwa w głosie wampira nutę drwiny i jawnego rozbawienia, którego nie udało mu się zamaskować uprzejmym tonem, gdy powtarza jego słowa. Min-Ho podróżował po świecie, spotkał na swej drodze wiele istot, wiele innych wampirów, które reagowały w podobny sposób, niekiedy bardziej bezpośrednio dzieląc się swoim pobłażaniem i brakiem zrozumienia. Niektórzy uważali go za dziwaka, inni za szaleńca. Tracił szacunek w oczach swoich pobratymców przez sam fakt żywienia się zwierzęcą krwią, świadomość że ratuje dobrowolnie ludzi było dla nich niepojęte. Ludzie wszak są pożywieniem, są słabą i bezbronną jednostką. Min-Ho to rozumiał. Sam miał ludzi za kruche i głupie istoty, za gorszy sort, ale pod pewnymi względami im zazdrościł. Miał swoje powody, a przede wszystkim miał prawo sądzić to co mu się podobało. Su-Jin zachowywał się roztropnie próbując go sprawdzić, Min-Ho zapewne postąpiłby w podobny sposób nie chcąc problemów i nieprzyjemnych konsekwencji, które ktoś mógłby wywołać.
OdpowiedzUsuń— A twoja zabawa w profesora czym jest? Czego chcesz ich nauczyć, co chcesz przekazać tym wszystkim dzieciakom, których kompletnie nie rozumiesz? Sztuki podrzynania gardeł? Odkryć przed nimi tajniki życiodajnej energii, którą tak ochoczo byś z nich wyssał? — odpowiada jednak jego głos pozostaje niezmiennie spokojny, zimny. Mógł zdawać się niemal bezbarwny, wyprany z wszelkich emocji, które Min-Ho porzucił wieki temu.
Tak jak Su-Jin nie pojmował jego stylu życia, tak Park kompletnie nie rozumiał co chciał osiągnąć gang-si. Aż tak bardzo nudził się w swojej wieczności, że zanurzał się w świat młodych umysłów? Aż tak bardzo umiłował sobie mądrość?
Min-Ho w medycynie widział wiele możliwości. Oczywiście nie przyznałby się, że w jakiś sposób karał samego siebie za wyrządzone w przeszłości krzywdy, że sądził iż zasługuje na podskórny ból, na który codziennie się wystawa. Nie przyznałby się, że w ten sposób stara się odkupić winy, że czuje się mniejszym potworem niż w rzeczywistości jest. Nie wyznałby Su-Jinowi, że na świecie jest jedna istota, dla której stara się być lepszym, że chce dawać jej przykład, pokazać, że nie musi skazywać się na wieczne potępienie. On również na początku swej drogi odrzucał wyrzuty sumienia i nie sądził, że kiedykolwiek go dopadną, a jednak nadszedł ten dzień i sen przepełniony koszmarami.
Na jego kolejną obfita odpowiedzieć jedynie poprawia się w fotelu. Zakłada nogę na nogę i w ciszy słucha słów swojego gościa. Wielu słów, za którym kryło się tak wiele odpowiedzi, których Min-Ho poszukiwał. Choć nie dbał o Su-Jina i jego obecność w miasteczku, wolał zebrać szereg istotnych informacji, które w przyszłości mogły okazać się cenne.
Uśmiecha się w duchu lecz jego twarz pozostaje niewzruszona, niczym wykuta w marmurze.
Lepiej było zgrywać głupca i dostać pożądane informacje na tacy. Miał teraz pewność, że osoba na której się żywi i z którą jest blisko nie jest człowiekiem. Ciekawe… woń była intensywna, krew w jego żyłach życiodajna, energetyczna, drażniąca zmysły nawet teraz, gdy krążyła w ciele wampira.
Wolał nie odkrywać wszystkich kart, nie zdradzać ile wie, ile czuje i rozumie. Był w stanie pozwolić, by Su-Jin miał go za nic, by nim gardził i nie doceniał. Tak było lepiej, bezpieczniej dla niego. Tak krył szereg swoich problemów, słabostek. Tak krył imię Hazel, która w każdej chwili mogła zjawić się w Woodwick, a to mogło wywołać istny chaos i zamieszanie, których obaj chcieli uniknąć. Jednak różniło ich to, że Su-Jin był gotowy pobrudzić sobie ręce dla spokoju, a Min-Ho nie mógłby do tego dopuścić. Gotów był poświęcić wszystko co posiadał byleby dziewczyna była bezpieczna, byleby wiodła dostatni, długi żywot obojętnie jak bardzo mu to utrudniała swoim nierozsądnym postępowaniem. Wybiłby całe Woodwick i całą Anglię gdyby musiał zdobyć potrzebne siły do ochrony swej niepokornej córki.
Nawet jeśli gang-si takie jak Han-gyeol było przeciwnikiem, którego wolałby nie mieć, ochroniłby ją nawet za cenę swojego życia. I to była największa skrywana przez niego tajemnica. Zbyt ludzka, przesiąknięta tęsknotą i okruchami jedynych emocji jakie w nim pozostały. To przywiązanie było groźne dla niego, ale i niebezpieczne dla jego wrogów. Napędzało Min-Ho to działania, do czynienia rzeczy niemożliwych.
Usuń— Czyżbyś mieszał się w swoich słowach? Jak to w końcu jest, w twoich żyłach płynie czyjaś krew, nie-człowieka, czy jednak pożywiasz się tylko i wyłącznie energią? — celowo łapie go za słówka. Balansuje na własnych odczuciach, na dwuznacznych słowach, w których kryje się prawda. Stara się do niej dotrzeć nie pytając wprost, udając że nie rozumie.
Unosi kieliszek nieco kieliszek i miesza jego zawartością wpatrując się w trunek rozbijający się o cienkie ścianki. Delektuje się ostrym zapachem przepełnionym siarką, spalającym się drewnem, które przyjemnie trzeszczy w kominku i wonią swojego mieszkania, małego domku które miało stać się jego malutką ostoją. Z daleka od miejskiego zgiełku, od nieproszonych i wścibskich spojrzeń.
Kolejnych słów, sąsiedzkich i pozornie przyjacielskich porad słucha niby z zainteresowaniem, jednak nie lekceważy słów starszego mężczyzny. To byłoby najgłupsze co mógłby zrobić, choć ten zdaje się nie doceniać swojego rozmówcy.
— Tak bardzo chcesz tu zostać? — pyta wbijając w niego ponownie wzrok. Przechyla głowę na bok. Kosmyki, które opadły mu na czoło zaczesuje do tyłu szybkim ruchem ręki. — Chcesz tu zapuścić korzenie? Zabawić się w dom i rodzinę? — Tym razem jego głos ocieka ciężką kpiną. Niedowierza. Kącik ust po raz pierwszy drga ku górze, śmieje się całym sobą choć jego ciało ni drgnęło usadzone na swoim miejscu. — Aż tak bardzo ci na niej zależy? — Odchyla głowę w tył. Płatki nosa falują, gardło porusza się pod bladą skórą, gdy przełyka ślinę. — Pachnie tak słodko… może jednak mnie to nie dziwi, ta woń może namieszać w głowie. — mruczy drwiąco. Jeśli Su-Jin rzeczywiście postanowił się tu osiedlić przez wzgląd na drugą osobę, dla kogoś był większym głupcem niż Min-Ho mógł podejrzewać. Był, aż tak arogancki? To było niedorzeczne, miłość dla nich nie istniała. Nie była dla nich, nie dosięgała ich swoimi ogłupiającymi ramionami. Nie ten rodzaj uczuć. Min-Ho w to nie wierzył, nie potrafił i nie chciał rozumieć, że ten, aż tak bardzo się zmienił. To był jeden z większych idiotyzmów jakie mógłby sobie wyobrazić i w pierwszym odruchu podejrzewa, że to tylko gra, zabawa dla znudzonego wiecznym życiem wampira, który szuka pustej rozrywki. Urozmaicenia nocy.
Gdy znów patrzy na swego rozmówcę, ponownie jest opanowany.
— Poluję w głębi lasu. Podejrzewam, że kilka martwych zwierząt nikogo nie zdziwi. Nie bardziej niż ludzie opadający z sił w pobliskich miastach. — odparł cierpko, ale rozumie co kieruje mężczyzną. Jakimi konsekwencjami się przejmował i to akurat było całkiem roztropne. Min-Ho nie był osobnikiem, którego łatwo było zastraszyć, pamiętał jednak do czego Han-gyeol jest zdolny i nie miał zamiaru wchodzić mu w drogę. Obaj mieli rozmaitą krew na swych dłoniach.
— Jak powiedziałem, możesz mi wierzyć lub nie, nie przyjechałem tutaj by wywoływać zamieszanie. Wręcz przeciwnie. — powtarza raz jeszcze. — Nie zamierzam utrudniać ci życia o ile ty nie utrudnisz mi mojego. — dodaje, cień tego samego ostrzeżenia wybrzmiewa w jego intencji. Nie chce problemów, ale nigdy nie pozostawał biernym na problematyczne zachowanie. — Poza tym nie sądziłem, że w małym miasteczku jak to spotkam kogoś z rodzinnych stron, Su-Jinie. — przyznaje celowo używając jego przybranego imienia, jego nowej tożsamości, w którą chciał wierzyć. Niemo wyciągnięta dłoń, oznaka, że za jego słowami nie kryje się żaden podstęp, czy kłamstwo.
Min-Ho
Convalliana czuje delikatne rozbawienie – jeszcze chwilę temu klękała przed Su-Jinem, chcąc, aby doszedł w jej ustach, a teraz patrzyła w stronę jego kolegów z pracy. Poza tym była to pierwsza sytuacja, w której faktycznie przyznawała się do związku; wtulenie się w bok wampira, wystudiowany i delikatny uśmiech, lekko uniesiony podbródek, perfekcja, którą przybierała zawsze, gdy pojawiała się przy boku władcy. Tylko że teraz naprawdę jej zależy – naprawdę chce być idealna; chce, aby Su-Jin bez oporów przyznał, że należy do niego.
OdpowiedzUsuńSpogląda w jego stronę, gdy ten powtarza za Thomasem, a ona delikatnie drży w momencie, w którym czuje jego palce przy swojej talii – pozwala też wampirowi odgarnąć swoje włosy.
— Tak, Thomas był dzisiaj rano w moim sklepie — oznajmia swoim łagodnym głosem, który koi nerwy. Wie, że reszty Su-Jin będzie w stanie się domyślić; Thomas to nie jej pierwszy ani jedyny adorator; był raczej jednym z tuzinów nic nie znaczących twarzy i głosów.
Dostrzega też w wampirze subtelną zmianę – ma ochotę zamruczeć, gdy czuje jego palec przy dolnej wardze, ale nie odzywa się, a jedynie obserwuje jego idealną twarz, zupełnie jakby szukała w niej czegoś, co pozwoliłoby jej nazwać jego emocje. Był wściekły? Zły? Zawiedziony? Czy powie jej kilka ostrych słów, gdy nie będzie nikogo wokół? Czy nazwie ją dziwką i zakaże jej ubierać się w ten sposób?
Thomas mimowolnie mruży oczy i niemal prycha, a jego komentarz zostaje zagłuszony przez Edmunda, który postanawia się wtrącić.
— Poznałam Edmunda już wcześniej… gdy cię szukałam, skarbie — odpowiada, a potem wyciąga rękę w stronę mężczyzny i patrzy jak profesor łapie jej dłoń w swoje drżące palce. Jest spocony i zawstydzony. — Miło pana poznać, profesorze Brown.
Śmieje się cicho, gdy Su-Jin wspomina o Freudzie, a potem posyła w jego stronę znaczące spojrzenie.
— Proszę mówić mi po imieniu. Convalliana. — Wraca szmaragdami do twarzy Edmunda, gdy ten jedynie przytakuje. Wydaje się niegroźnym, miłym człowiekiem, który darzy Su-Jina sympatią. Niewiele było osób o tak czystej energii; sukkub doskonale wyczuwa jej drżenie.
— Poznaliśmy się już — odpowiada Wilson, nie przejmując się lekceważącą postawą profesora Cho. Wciąż wpatruje się w Convallianę, nie do końca rozumiejąc, co tak piękna kobieta robiła z tak wycofanym, fobicznym człowiekiem jak Su-Jin.
Sukkub spogląda w stronę Edmunda, który wspomina o wyjeździe do Seulu. Trzyma głowę prosto, nie robiąc niczego, choć bardzo chce wbić w męża pytający wzrok – nic jej nie wspominał o Azji ani o tym, że zamierza opuścić Woodwick. Co to miało znaczyć? Chciał po prostu wyjechać i nie powiedzieć jej nic o tym? Mimowolnie się spina, a drobne ciało wydaje się wtedy jeszcze bardziej idealne.
Czuje pewien niepokój – serce bije nieprzyjemnie szybko, zupełnie jakby buntowało się przeciwko temu wszystkiemu, a jednak Convalliana się nie odzywa i nie zwraca się do Su-Jina, aby jej to wyjaśnił. Przynajmniej nie teraz, bo nie chce kłócić się przy śmiertelnikach.
— Poza tym zawsze może pan zabrać swoją żonę, profesorze Cho. Skoro pani Convalliana… znaczy się, Convalliana, tak… jest zainteresowana filozofią — dodaje Edmund — to ten wyjazd może być dla niej inspirujący. To będzie naprawdę niesamowite wydarzenie, podczas którego ma się okazję poznać wielu znanych lub kontrowersyjnych naukowców. — Chichocze. — Chętnie też utrę nosa temu podłemu Michaelowi, który w tamtym roku obsmarował mój artykuł o Freudzie…
Convalliana spogląda w stronę Edmunda, uśmiechając się z rozbawieniem. Jakoś nie wierzyła w to, że Edmund mógłby komuś utrzeć nosa.
— Oczywiście, bez przemocy — stwierdza wesoło Brown i poprawia okulary. — Napisałem jednak rozprawę o tym, jak mój zacny kolega jest w błędzie...
Usuń— Nie wiem, czy to dobry pomysł — oznajmia Thomas i uśmiecha się pod nosem. — Obecność tak pięknej kobiety podczas tak nudnego wydarzenia tylko będzie nas, uczonych, rozpraszać…
— Co ma do tego obecność pięknej kobiety? — Convalliana przechyla delikatnie głowę i patrzy w stronę Wilsona; jedno mrugnięcie i kolejne, wachlarz długich czarnych rzęs, i błyszczące szmaragdy. — Freud wiele spekulował na temat… rozproszenia, o którym pan wspomina, profesorze, a także poruszał kwestię popędów i ich źródła. Twierdził, że cechą organizmu jest minimalizacja pobudzenia, więc przejście od stanu wyższego do stanu niższego pobudzenia, a zmiana ta generuje odczuwanie przyjemności. W skrócie: popęd dąży do tego rodzaju zmiany. Skoro mowa o rozpraszaniu, trzeba powiedzieć, że ostateczną redukcją pobudzenia w tym kontekście jest śmierć… a więc i jego ostatecznym celem jest właśnie ona: śmierć. Zachowując się jak cywilizowany i wykształcony człowiek, powinien pan, profesorze Wilson, wziąć pod uwagę popęd samozachowawczy i raczej przygotować się do długiej podróży poprzez to, co fizyczne, walcząc z pragnieniem posiadania, a więc z własną seksualnością. — Uśmiecha się słodko. — Dlaczego więc miałabym kogokolwiek rozpraszać, skoro znajdę się wśród mężczyzn, doskonale zdając sobie sprawę, że w towarzystwie pięknej kobiety należy zachowywać się jak dżentelmen?
żonka, fanka Freuda