2 maja 2023

Sarpa Satra

Shankar Mohan Roy
Właściwie Shankar Ananta Jaratkāru Mohan Roy z klanu Takshaka, plemię Airāvata — Ichchadhari Naag — Wiek nieznany — W Woodwick od 1819 roku jako sługa Sabatu Redwyne — Od 1950 roku w pełni niezależny od Sabatu — Dom nad jeziorem, z dala od sąsiadów — Od prawie 20 lat właściciel KUNDALINI niewielkiego centrum Ajurwedy ciezącego sie wśród mieszkańców wielką popularnością ze względu na wyjątkową ofertę — Uzdrowiciel, znachor, zaklinacz — Astrolog amator — Jogin — Podobno uzdolniony hipnotyzer — Odludek i ekscentryk — Lokalny eko-świr i samozwańczy ekologiczny guru
Po ponad dwustu latach w tym małym zakątku świata, wciąż w pełni nie przywykł do tego miejsca. Tak innego, tak bardzo odległego, od ojczyzny, którą zostawił za sobą wraz ze wszystkimi wspomnieniami i wszystkim co było mu drogie. Wciąż to miejsce wydaje mu się obce i zimne. Przenikliwy lodowaty chłód, surowa, choć piękna w swoim mglistym zimnie natura i tajemnicze istoty tak inne od tych, które dobrze znał. Inne zwyczaje i język, tak odmienny od prostej i naturalnej mowy węży. Ogrom bolesnych wspomnień, jakie łączą się z tym miejscem już od chwili, gdy został tu sprowadzony wbrew swojej woli.

I choć nie wybrał dla siebie tego życia, nie potrafi się od niego uwolnić. Nawet, gdy odzyskał wolność, wciąż czuje się przywiązany do tego miejsca. Przez tajemniczą energię, pierwotną moc, jaką emanuje to miejsce. Przez własną tajemnicę z przeszłości, która przywiązała go do tego miejsca, niczym mistyczne rytuały przywiązujące duszę do świata żywych. Przez własne uczucia, które wikłają go w spiralę wiecznie niedokończonych spraw ciągnącą się całymi latami.

Po ponad dwustu latach nauczył się w końcu jakoś funkcjonować w tym zimnym, obcym świecie. Niczym woda potrafiąca powoli kruszyć skały, niczym rzeka znajdująca drogę pomiędzy przeszkodami wijąc się przy tym jak wąż. Nosi w sobie tajemnice przyszłości i strzeże tajemnic, które wciąż są ledwie odległymi planami na przyszłość. Żyje po swojemu, na uboczu świata, który nigdy nie będzie w pełni jego światem.

Szuka równowagi pomiędzy ciągnącą go w przepaść przeszłością, a próbą budowania przyszłości. Zanurza się we wspomnieniach i sekretach. W ciszy i z dala od wzroku innych kreśli przepełnione mocą symbole. Poszukuje odpowiedzi w gwiazdach na nocnym niebie i ich odbiciu w tafli wody. Chadza własnymi drogami słuchając mądrości węży i wciąż usilnie wmawia sobie, że robi to wszystko z własnej woli.

Po ponad dwustu latach powoli zaczyna nazywać Woodwick domem, choć w duszy wciąż nazywa je więzieniem, z którego wciąż nie potrafi – a może wcale nie chce? – uciec.
ODAUTORSKO:
Trochę się stęskniłem za pisaniem, więc witam się i mam nadzieję, że znajdzie się tu miejsce dla mnie i Shankara. Wizerunku użycza Angad Hasija, źródłem wiedzy o naagach były indyjskie eposy i legendy. Specjalne podziękowania dla befci za świetne powiązanie i rozwijanie XIX-wiecznej historii Sabatu Redwyne. Przygarnę wszelkie wątki i powiązania. Kontakt: intelektualnyplankton@gmail.com

25 komentarzy:

  1. [Quinlan! Fajnie widzieć, że jeszcze żyjesz :)
    Postać i karta naprawdę wow... Świetny i niebanalny pomysł, na dodatek pięknie dopracowany od a do zet, zwłaszcza opis rasy. Pochłonęłam kartę i historię, i aż mi szkoda biednego Shankara (swoją drogą imię od razu mi się skojarzyło z Gitą i aż się uśmiechnęłam). Mam nadzieję, że w końcu sobie ułoży życie.
    Życzę dużo weny i wątków. No i obowiązkowo porywam Cię na wątek z sąsiadem znad jeziora. Su-Jin jako filozof jest Indiami zafascynowany, nawet swego czasu tam był, więc panowie by mieli o czym rozmawiać.
    Swoją drogą rozwala mnie, że Su-Jin ma słaby wzrok, Shankar słaby słuch... czy to nie piękny duet? ;)]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Niezłą lekturę nam zafundowałeś! Podziwiam za umiejętność stworzenia tak rozbudowanej postaci i cieszę się, że mogłyśmy z moim duchem dorzucić choćby tę małą cegiełkę w historii Shankara :) Obiecujemy dużo nawiedzać i życzymy miłego pisania! ]

    Edwina

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Powoli wracam do żywych, więc pomyślałam, że rozpocznę od powitania! Nagi znałam tylko ze świata Warcrafta, miło było dowiedzieć się czegoś więcej. Cieszę się, że siatka powiązań na blogu się rozwija - bawcie się przednio! A jeśli poszukujecie podejrzliwego borsuka, wściubiającego nos w dziwną ofertę, to zapraszamy!]

    Ceri Wynne

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Wspaniała KP! Lubię postacie, które są trochę takimi warstwami, do których musisz się dokopać, żeby coś poznać, zrozumieć i tak dalej. Cudownie Ci to wyszło!
    Pozdrawiamy też sąsiada znad jeziora. :D
    Życzę weny i samych dobrych wątków!]

    CONVALLIANA DIGGES

    OdpowiedzUsuń
  5. [Niepotrzebnie, po prostu Twoje KP zapadają w pamięć. :)
    Ja też dziękuję za miłe słowa. Przyznaję, że właśnie to połączenie ducha i ciała to mój ulubiony motyw, więc tym bardziej cieszę się, że Ci się podoba.
    No to tak... Myślę, że zrozumieć to jak najbardziej by zrozumiał. Co prawda Su-Jin od ponad stu lat żyje w Europie i mocno przesiąkł tą kulturą, ale nadal mimo wszystko pewnie bliżej by mu było do mentalności Shankara, bo jednak filozofia buddyjska ma na niego duży wpływ. Myślę też, że już z samego faktu nieprzyjemnej historii z czarownicami, Su-Jin by mógł mieć trochę podejście na zasadzie pewnego zrozumienia. Tylko jak dobrze zauważyłeś, on otwarty i wylewny nie jest, więc to, że by mógł Shankara rozumieć, raczej by nie sprawiło, że nagle by chciał się z nim przyjaźnić. Raczej właśnie najbardziej pasuje mi tu ta relacja czysto intelektualna - fascynujące rozmowy o filozofii, kulturze, może nawet zaciekawienie wiedzą tajemną. A jakieś tematy bardziej osobiste czy prywatne pewnie by wychodziły trochę przypadkiem. Pomysł z tajemnicą też dobry. Myślę, że mogłoby to wyniknąć w trakcie jakiejś ciekawej dyskusji i wzbudzić zainteresowanie Su-Jina, na tyle, że chciałby dowiedzieć się więcej. Ja bym najchętniej dała po trochu tego i tego. Trochę manipulacji, bo jednak Su-Jin dla wiedzy sporo jest w stanie zrobić, a trochę szczerego zainteresowania i pewnej sympatii do Shankara. Co Ty na to?
    Tak, jeden będzie nadrabiał wzrokiem, drugi słuchem xDD]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć Shankar! Po cichutku przyznam, że Twoją KP czytałam jeszcze przed tym, jak napisałeś. Jest dobrze opracowana i stanowi ciekawe źródło kulturoznawcze - oddaje klimat orientalny i przedstawia wiele ciekawostek, o których nie miałabym pojęcia, gdyby nie treść z KP. Trudno też nie zauważyć podobieństw między naszymi postaciami - szczególnie motywu z czarownikami. Myślę, że pod tym względem oboje doświadczyli na sobie tego, jak chciwi i nadambitni potrafią być czarownicy. Z tego względu nie mam wątpliwości co do tego, że się dogadają... co prawda w obliczu długowieczności Shankara, 90 lat Johna wydaje się ledwie machnięciem w czasie, ale może to też dobry element do wykorzystania w grze?

    Shankar w oczach Johna mógłby uchodzić za człowieka mądrego, który samą swoją aurą budzi pewnego rodzaju szacunek. Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi, ale wiem, że poznać mogli się na łonie natury, gdzieś nad taflą jeziora lub na połaci polany nocą pod gwiazdami. Albo w ogóle w jakimś dziwnym, eterycznym miejscu, w którym Shankar mógł szukać równowagi, a John... wałęsać się po terenach w nadziei na to, że kolejna samotna noc nie będzie dla niego tak przygnębiająca, jak ta poprzednia.

    PS. Poczucie estetyki też mamy podobne, bo uwielbiam przejścia gradialne w zdjęciach i minimalistyczne rameczki]

    Jonathan Crane

    OdpowiedzUsuń
  7. [Odnośnie życia wśród ludzi, to myślę, że akurat o ironio, stoją na dwóch różnych biegunach. Właśnie minęło około 30 lat, gdy po próbie zjednania sobie środowiska ludzi tj. po próbie integracji z nimi i życia wśród nich, John wycofuje się z poczuciem rozczarowania. W zamyśle postaci, gdy ją stworzyłam, było to, by moment wprowadzenia go na fabułę był swojego rodzaju kryzysem egzystencjalnym. John ma już za sobą 90 lat życia, przed nim jakieś 50-60 lat? Z czego część z tego zabrana mu przez eks-żonę czarownicę. Aktualnie żyje w poczuciu osamotnienia i żalu. Osowiały, nieco bardziej wycofany niż zwykle, być może w obecności Shankara poczuje się... bezpiecznie? Nie wiem czy to nie za wielkie słowo, ale mam wrażenie, że nasze postaci mają szansę czuć do siebie naturalną sympatię, krztę zaufania, wynikającą z ich wspólnych cech. Więc tak... przyjaźń byłaby ukojeniem, ale też byłaby przerażająca - to coś, na co w danym momencie życia John się nie pisze, czego nie przewiduje w planie.

    Z miejscem wątku otoczonym silną energią jestem jak najbardziej za! Nie jestem na bieżąco ze wpisami z bloga, ale motyw widmowej posiadłości brzmi jak coś, co da nam cudną podstawę do wątku, także chyba mamy to! Zagrajmy właśnie tam, a ja nadrobię swoje zaległości (tylko nie wiem gdzie przeczytać o tej fabularnej posiadłości, help?). Czyli w zasadzie najważniejsze elementy chyba mamy omówione... potrzebujemy czegoś więcej?]

    Jonathan Crane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [PS. Pozwoliłam sobie wysłać do Ciebie maila z kodem]

      Usuń
  8. [Dziękuję bardzo za miłe słowa odnośnie do Liany i mojego stylu. Czasem wydaje mi się zbyt sztywny... ale tak ma chyba każdy autor. :D
    I zdecydowanie zaczyna robić się tłoczno na tych obrzeżach! A skoro tak, to może dacie się zaciągnąć do wątku? Mała burza mózgów i może wyjdzie nam coś fajnego. :3]

    CONVALLIANA DIGGES

    OdpowiedzUsuń
  9. [Zniknę na chwilę i od razu taka cudowna postać się pojawia... Shankar jest świetnie skonstruowany, z karty wyziera jakaś tak tęsknota i zagubienie, a jednocześnie duża siła. Świetnym smaczkiem jest też jego pochodzenie, dzięki któremu na pewno wybija się wśród reszty mieszkańców Woodwick. :)
    Życzę świetnej zabawy, w razie chęci zapraszam do siebie! <3]

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  10. [No to super, bo ja uwielbiam ten motyw w kreacji Su-Jina i z chęcią pójdę w tym kierunku.
    Okej to co do pierwszego spotkania jak najbardziej możemy tak zrobić. Su-Jin naturę kocha, więc myślę, że mogli spotkać się przy okazji właśnie nad jeziorem lub w lesie, Shankar by się zajmował naprawianiem jakiejś szkody, którą jakieś dzieciaki wyrządziły czy może nawet jakimś zwierzaczkiem, Su-Jin by pewnie się zainteresował, może nawet pomógł i zaczął nawijać o naturze, więc szybko złapaliby intelektualne porozumienie, bo jednak filozofia indyjska i buddyjska są dość podobne. Pewnie by się skończyło na siedzeniu sobie do późna i gadaniu o naturze, kosmosie, Indiach i jakoś by to poleciało.
    Ja jestem totalnie za dobrą, przyjazną relacją, w której chłopaki lubią ze sobą rozmawiać i mają wielką intelektualną chemię, a z czasem - najlepiej w trakcie wątku - wkradłaby się ta manipulacja, niezdrowe zainteresowanie sekretami, do których Shankar ma dojścia i tak dalej. Moglibyśmy zacząć nawet wątek na etapie, w którym Su-Jin dowiaduje się jakoś o badaniach Shankara nad tym co się dzieje w Woodwick, jako że kontakt dobry mają i lubią sobie dyskutować to Shankar by pewnie otwarcie powiedział o paru sprawach, a to by w Su-Jinie obudziło już kombinowanie jak tu wyciągnąć więcej informacji, nakłonić Shankara do tego, by wspólnie się tym zajęli lub coś w tym rodzaju. Pozostaje tak naprawdę tylko pytanie jaka sytuacja mogłaby być tym zapalnikiem? Coś astrologicznego? Su-Jin by Shankara przyłapał na jakimś magicznym rytuale, który by kojarzył?
    W razie czego też na mailu możemy sobie dogadać szczegóły odnośnie kwestii, których na blogu nie ma, bo ciekawie można byłoby też wykorzystać kwestie ducha Su-Jina, ponieważ jest to typ ducha z folkloru buddyjskiego, który ma indyjskie korzenie (ze Sri Lanki dokładnie mówiąc) i można by to było też jakoś ciekawie ograć, zwłaszcza jeśli podoba Ci się kwestia ile w tym wszystkim jest ducha, a ile ciała.]

    Cho Su-Jin

    OdpowiedzUsuń
  11. Dwadzieścia lat temu chciała zniknąć, pozbyć się swojej świadomości, umrzeć po raz drugi, bo to właśnie nastąpiło po jej śmierci. Tym razem była jednak obecna bardziej niż kiedykolwiek i była to tylko jego zasługa. Udało jej się przerwać więź, zanim było za późno, ale nie dało się cofnąć tego, co już się dokonało. Gdy uciekała, czuła jego obecność, słyszała każdą próbę kontaktu, jednak nigdy nie dała mu na to dowodu. Jedno było zawsze jej największą motywacją – chciała, aby poczuł ból jeszcze większy od jej własnego. Spędziła lata, ignorując go, ale nigdy o nim nie zapominając. Dopóki wszystko nie ucichło. Była bez niego słabsza, ale w końcu mogła po prostu być bez niego.
    Żyła przez ludzi, doświadczając życia, którego nie było jej dane mieć. Była świadkiem tych najlepszych i tych najgorszych nocy. Widziała młodych kochanków w swoich objęciach, patrzyła, jak biorą śluby, jak wychowują dzieci, jak kłócą się i zdradzają, jak umierają. Bywała w wielu domach. Ten jest jednak inny. Jest w nim energia, która należy do niego. Nienawidzi tego, jak dobrze się tam czuje. Niemal jakby oddychała. To nie do końca to samo, co za życia, ale czuje tam namiastkę zmysłów. W końcu wróciła do tego, przed czym tak długo uciekała i stara się nie myśleć o tym jak o przegranej. Nie jest to takie trudne, ponieważ jest otłumiona tym przyjemnym wrażeniem. Jakby w końcu wzięła łyk wody po długiej wędrówce. Jakby ponownie przyjęła narkotyk, który odstawiła lata temu.
    Nie spieszy się jednak. Jak zawsze jest cieniem. Przemierza powoli każde pomieszczenie zostawiając je odrobinę chłodniejszym, niż je zastała. Chłonie tak dobrze jej już znaną energię, otula się nią, jakby po kolei zakładała na siebie warstwy miękkich, ciepłych ubrań. Słyszy jego głos i gdyby nie wiedziała lepiej, że już w niej nie bije, pomyślałaby, że jej serce lekko drgnęło. Ale uśmiecha się delikatnie, rozkoszując się nutą paranoi, którą dosłyszała. Dobrze wie, że właśnie karci samego siebie za odrobinę nadziei, na którą sobie pozwolił.
    W końcu jednak ukazuje się jej oczom. Naczerpała już tyle energii, aby bez problemu być tam całkowicie, ale jeszcze przez moment pozwala sobie balansować na krawędzi światła i cienia. Obserwuje go.
    Tak bardzo wygląda w tej chwili jak człowiek. Nie ma nic nadnaturalnego w sposobie, w jaki się garbi, w jaki kosmyki włosów opadają mu na twarz, w jaki poświęca całą swoją uwagę czemuś, co wciąż ma dla niego znaczenie. Mógłby być tak kimkolwiek – przystojnym nieznajomym. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Mogłaby odwrócić wzrok, zapomnieć, a ich drogi nigdy by się nie skrzyżowały. Tymczasem ich losy były już na zawsze ze sobą połączone. Edwina przez dekady wyobrażała sobie różne wersje nich samych. Każdy wariant ich historii był szczęśliwszy od tego prawdziwego, ale o to akurat nie było trudno. Zazwyczaj byli tylko ludźmi – była to fantazja, która zawsze przynosiła jej największy komfort. Spotykali się na różne sposoby, mieszkali w różnych miejscach, ale zawsze starzeli się razem. Nigdy nie byli brutalnie rozdzielani, nigdy nie byli zmuszani do bycia razem.
    Widzi w napięciu jego ciała, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Czeka jednak cierpliwie. Nie będzie przecież pierwszą, która wyciągnie dłoń. Postanowiła to sobie już lata temu.
    Jad w tym niegdyś czułym określeniu jest jak szybkie cięcie. Jednak dokładnie tego przecież powinna się spodziewać. Nie chciałaby, aby błagał o nią na kolanach. To byłoby zbyt łatwe. Po tylu latach pustej egzystencji natychmiastowy sukces jest wręcz rozczarowujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje jednak, jak emocje, które tak starannie poukładała na swoich miejscach, teraz zaczynają jej się wymykać. Nie może sobie przecież na to pozwolić. Postać, w jakiej się ukazuje, zdradza jej prawdziwe emocje. Ma mokre poliki, gdy czuje nieprzenikniony smutek, mimo że duchy nie mogą płakać. Jest pokryta krwią, gdy jest wściekła. Ma na sobie nieskazitelną białą suknię i włosy ułożone w pukle, gdy czuje się pewna i opanowana. A on zdążył już poznać jej wszystkie wersje. Nie chce, aby wiedział, co tak naprawdę czuje w tym momencie, ani nigdy więcej. Unosi więc podbródek i uśmiecha się łagodnie, tak że przez moment wygląda nawet jak tamta dziewczyna, którą kiedyś była.
      Specjalnie ukazuje się na samej krawędzi jego wizji, aby to on musiał przenieść na nią wzrok. Rozpoznaje uczucie silniejsze od niego, które przez ułamek sekundy pojawia się w jego oczach. Dobrze wie, że poczuł w tym momencie ulgę, gdy uświadomił sobie, że nie odeszła, że zawsze będzie przy nim. Ale on również nakłada teraz swoją chłodną maskę.
      – Biorąc pod uwagę to, jak usilnie próbowałeś się skontaktować, myślałam, że to ty będziesz miał najwięcej do powiedzenia – odpowiada, utrzymując spojrzenie na jego twarzy.
      Robi krok w jego stronę, ale obchodzi go dookoła. Jej ruchy wyglądają ludzko, ale są lekkie, suknia bezszelestnie ciągnie się po podłodze.
      – Czyżbyś nie miał już tego wszystkiego na myśli? – dodaje tuż za jego uchem. – Tych wszystkich przeprosin, obietnic, błagań… Czy to nie tego chciałeś? Jestem tu, możesz mi teraz to wszystko powiedzieć.
      Dawniej poczułby w ten sposób jej ciepły oddech. Zanurzyłaby palce w jego ciemnych włosach, zapewniając go, że złote loki innego nie mogą się im równać, że tylko jego pragnie i tylko jego potrzebuje. Teraz pozostawia po sobie jedynie chłodną namiastkę obecności. Gdy się obróci, już jej tam nie będzie.
      Wiele się zmieniło, ale nie ten jeden fakt. Potrzebowała go. Było to żałosne i tragiczne, że po tylu latach, po tym wszystkim, co jej zrobił, wciąż był jedną duszą, do której mogła się zwrócić. Świadomość tego sprawiała, że znowu chciała uciekać. Druga część niej, która była z nim związana długo przed wydarzeniami sprzed dwudziestu lat, chciała wyciągnąć rękę i przypomnieć sobie, jak to było poczuć dotyk, poczuć choćby ból i smak krwi na języku. Energia, którą od niego czerpała, nasilała w niej wrażenie pustki. Chciała wyciągnąć ręką i ją zapełnić.

      Edwina

      Usuń
  12. [Wybacz, że odzywam się dopiero teraz! Wiem, że to była tylko taka wzmianka, ale bardzo podoba mi się pomysł z leczeniem bezsenności — moglibyśmy spróbować coś wykombinować z jakimś głębszym powiązaniem? Morrigan mogłaby do Shankara przychodzić już od dłuższego czasu, żeby jej pomagał w takich już naprawdę fatalnych chwilach. Trzeba tylko coś wymyślić i tutaj liczę na Twoją pomoc. XDD]

    Morrigan

    OdpowiedzUsuń
  13. „Przepraszam” było jedynie dźwiękiem. Po tylu razach, ile oboje słyszeli je ze swoich ust, straciło swoją wartość. Nie interesowały jej w najmniejszym stopniu żadne wyjaśnienia, ponieważ i tak w nie nie wierzyła. Usatysfakcjonowałaby się wyłącznie jego upokorzeniem, gdy błagałby ją o wybaczenie, chociaż i co do tego miała wątpliwości. Nie po to przecież się tam zjawiła.
    Mierzy go wzrokiem, jedno po drugim ignorując każde oskarżające słowo, które kieruje w jej stronę. Jej dłoń lekko drga, gdy w porę powstrzymuje się przed pogłaskaniem go po policzku. Dawniej byłby to najbardziej naturalny gest. W końcu tylko uśmiecha się litościwie i odpowiada:
    – Wyglądałeś na samotnego…
    Mogła zostać. O to mu przecież właśnie chodziło od zawsze, aby przy nim została. Najpierw jego energia wspomogłaby jej formę. Wyglądałaby zawsze jeszcze bardziej jak dziewczyna, którą kochał. Byłaby zawsze przy nim, nie znikałaby bez słowa, nie traciłaby samej siebie. A potem, kto wie, może nawet w końcu znaleźliby sposób, aby mogła poczuć. Nie byłaby tym samym ciepłym, miękkim ciałem, ale oboje by się do tego przyzywczaili. Razem mogli wszystko.
    – Czy to nie tego właśnie chciałeś? – pyta, odwracając się od niego. Wystarczy mrugnięcie oka, a znajduje się po drugiej stronie pokoju, opadając z gracją na łóżko.
    Jej ruchy są jak gra światła. Pościel pod jej nieistniejącym ciałem pozostaje perfekcyjnie wygładzona. To w momentach takich jak ten, gdy świat nie reaguje na jej obecność, roztacza wokół siebie poczucie niepokoju. Jest to dowodem na to, że łamie dobrze znane zasady natury, że nie powinno jej tam być.
    Wyciąga ręce nad głowę, dając mu doskonały widok na swoje zaklęte w czasie ciało. Włosy układają się wokół jej głowy luźniejszymi falami niż przed momentem, twarz pokrywa naturalny rumieniec, a skóra wygląda na delikatnie wilgotną, wrażenie, które jedynie potęguje towarzysząca jej eteryczna aura.
    Nie wiedzieć kiedy, jej ciężka koronkowa suknia została zastąpiona przez powiewną halkę, która mimo iż w dzisiejszych czasach uchodziła pewnie za dość konserwatywny wybór, nie pozostawiała wiele wyobraźni. Ale on nie musiał sobie nic wyobrażać, dobrze znał ten cienki materiał. Dawniej byłoby to skandalem, gdyby mężczyzna zobaczył ją w takim stanie, dlatego za życia było to jej słodkim sekretem, chwilą odwagi, którą rozkoszowała się za każdym razem, gdy jego dłonie sięgały ku wiązaniu na jej piersi. Rzadko wykorzystywała tę formę. Była przypomnieniem cielesności.
    Po chwili uniosi się, klękając na łóżku. Jej dłoń pokonuje długą i powolną wędrówkę po jej ciele, podciągając krawędź halki na jej uda, muskając kontur piersi, aż jej palce pokrywają się krwią, która teraz wydobywa się z głębokiej rany. Wygląda tak realistycznie. Świeża, intensywna czerwień wchłaniająca się w materiał bielizny niczym rozkwitające pąki róż. Jest jej zbyt wiele. Nie pojawiała się stopniowo, po prostu była tam z kolejnym mrugnięciem oka. Teraz skapuje na pościel, ale nie pozostawia po sobie śladu. Ta wersja niej samej również powinna mu być doskonale znana.
    – Nadal jesteś zbyt dumny, aby to przyznać? – mówi, nieprzerwanie gładząc dekolt umazanymi krwią palcami. Patrzy w jego oczy, upewniając się, że widzi to, co chce, aby widział. – Tęskniłeś. Nie powiesz mi, że to nieprawda… Ja tęskniłam za tobą.
    Chce pokazać, że nie cofnie się przed zrobieniem pierwszego kroku. Nawet jeśli za jej plecami zieje przepaść, a ona wyciąga ku niemu rękę i mówi „Chodź za mną”. Nie może przecież być na tyle bezlitosny, aby ją odrzucić, patrząc jej prosto w oczy, kobiecie, którą kochał i której odebrał życie. Chce, aby widział przed oczami to, co dokonał tamtej nocy. Aby nigdy nie zapomniał, że to jego wina, ponieważ ona nigdy nie zapomni.
    – Nie myślałeś chyba, że naprawdę bym odeszła? – dodaje głosem ociekającym słodyczą. Kręci głową z politowaniem, jakby była to najbardziej absurdalna teoria, jaką słyszała. – Shankar, nigdy cię nie zostawię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W innych okolicznościach byłaby to przysięga, którą szeptałaby mu w świetle księżyca. Teraz brzmiała ona jednak bardziej jak niepożądana przepowiednia. A więc chciał o niej zapomnieć? Edwina nigdy by na to nie pozwoliła. Nieważne, na ile lat by znikała, ile próśb ignorowała, ile nadziei by mu dała, iż być może zobaczył ją już ostatni raz. Zawsze będzie blisko. Ponieważ go potrzebowała. Tak samo, jak potrzebowała go dwadzieścia lat temu, tak samo jak potrzebowała go dwieście lat temu. Słowo to nie mogło przejść jej przez gardło, ale był jedynym, który wciąż mógł jej pomóc. Ostatnimi czasy, czuła, że było jej mniej, że zanikała i to nie w ten dobry sposób zaznania wiecznego spokoju. Bynajmniej. Miała jeszcze więcej niedokończonych spraw, niż na początku. Doświadczyła już jednej śmierci, nie powinna się więc bać, ale drugi raz miał być na jej własnych warunkach. Nie była jeszcze na to gotowa.

      Edwina

      Usuń
  14. Naprawdę chciałaby, żeby to był ten jedyny powód, dla którego wróciła po tym wszystkim. Aby być z nim, aby uratować go od tortur samotnej egzystencji. Aby być tam dla tej pięknej, nieśmiertelnej istoty, która żyła z całą tą mocą i absolutnym brakiem miłości, prawdziwej więzi. Był dawniej taki czas, kiedy wierzyła, że naprawdę by to dla niego zrobiła. Jeśli wciąż byłaby tą samą młodą i naiwną dziewczyną, uczącą się każdego dnia, czym był ból, miłość, zdrada i szczerość. Tą dziewczyną, która czytała poezję oraz romanse i która zdrowy rozsądek porzucała o zachodzie słońca, aby śnić o życiu, które było ekscytujące i proste, i tylko jej. Ta dziewczyna wróciłaby dla niego i tylko dla niego. Ale ta dziewczyna najprawdopodobniej nie odeszłaby w pierwszej kolejności.
    Edwina wróciła dla siebie. I nie chodziło tu nawet o te wszystkie ukryte motywacje, chociaż bez nich być może wcale by się na to tak szybko nie odważyła. Mimo wszystko jednak chodziło o samotność. Ludzie pewnie patrzą na oś czasu w podręczniku do historii i myślą, że dwieście lat to wcale nie tak długo, jak mogłoby się wydawać. Ale oni mierzą czas w wojnach, i rewolucjach, i koronacjach, i tych wszystkich wydarzeniach, które zmieniają świat. Nie widzą oni tych wszystkich lat w dniach ani godzinach czy sekundach, którymi w rzeczywistości są.
    W swojej śmierci miewała momenty, kiedy się zatracała. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, w których traciła siebie. Kiedy te momenty w końcu mijały, nie miała pojęcia, co się z nią działo, ani ile czasu minęło. Mogły to być dni, a nawet i lata. Jedynym sposobem, aby się tego dowiedzieć, był spacer wiecznie zmieniającą się ulicą miasta, aż znalazła kiosk z prasą, gdzie czekała na nią świeżo wydrukowana gazeta bądź skradnięcie spojrzenia na kalendarz wiszący w jakiejś przypadkowej, obcej kuchni. Te cztery cyfry ciągle się zmieniały, ale ona pozostawała w miejscu, przeżywając brutalno-powolnie każdą sekundę, do czasu aż ponownie ginęła w czasie.
    Nie było to kłamstwo mające na celu go zmanipulować, chociaż pewnie by się przed nim nie cofnęła, gdyby musiała. Jednak naprawdę za nim tęskniła i zawsze byłoby to prawdą. A teraz oboje przyznali się, że za sobą tęsknili. Powinno być więc tak prosto, nieprawda? Dawniej tak było. W przeszłości to by wystarczyło. Mogliby zostać ze sobą i nie byłoby to prawdziwe szczęście, ale przynajmniej żadne z nich nie byłoby już samotne.
    Gdyby z nim została, odzyskałaby swoje dni i noce. Miałaby dom, w którym byłoby jej miejsce, zamiast pustych korytarzy, które nawiedzała. Spacerując po tym domu, tak dużo nowocześniejszym niż cokolwiek, co było jej znajome, wyobrażała sobie, jak by to było być jego częścią. Ze wszystkimi jego regałami książek, świecami zapachowymi, miękkimi dywanami i bujnymi roślinami. Mogłaby czytać książki, które zostawiałaby otwarte specjalnie dla niej i nocami udawać, że przy nim śpi, przeżywając słodko-powolnie każdą sekundę i nic nie byłoby im w stanie tego odebrać.
    Patrzy w jego oczy i uśmiecha się łagodnie, niemal wyginając się, aby poddać się jego nieistniejącemu dotykowi. Tak, z największą przyjemnością udowodniłaby mu, że byłaby w stanie uwolnić się od niego i od nicości, w której była zmuszona żyć przez wieczność. Powinna być wściekła na niego, że po tych wszystkich latach to wciąż była jego odpowiedź. I pewnie gdzieś głęboko to właśnie czuła. Stłumiony głos rozsądku krzyczący, że nie należy do niego i nigdy nie należała, i że nigdy nie miał prawa do decydowania o jej życiu czy śmierci. Jednak za razem satysfakcjonowało ją to, iż nadal miał na jej punkcie obsesję. Dużo to ułatwiało.
    – Chyba będziesz mi to musiał ponownie udowodnić – wyszeptuje, pochylając się ku niemu, ku pocałunkowi, do którego nie mają już prawa, aż już dłużej jej przed nim nie ma.
    Po przeciwnej stronie pokoju pojawia się, przeglądając papiery, które studiował, zanim przerwała mu swoją niezapowiedzianą wizytą. Znowu wygląda na opanowaną i spokojną, ani śladu po krwi na jej śnieżnobiałej sukni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wie, że dziwne zjawiska w Woodwick zwróciłyby uwagę Shankara, zwłaszcza – jeśli tak jak podejrzewała – na niego również w jakiś sposób wpływały. Nie wyglądało na to, że udało mu się jeszcze dojść do żadnej odkrywczej konkluzji, ale może w takim razie mogła zaoferować mu swego rodzaju dodatkową motywację.
      – Kojarzysz moje „zaniki” w czasie – mówi, wywracając oczami.
      Nie jest to pytanie. Jej moce po śmierci były tematem, który przez te wszystkie lata oboje zdążyli dogłębnie przestudiować. Miała na myśli momenty w czasie, w których nie tyle zanikała jej fizyczna forma, co ona sama. Stan, który mogła jedynie porównać do zapadania w sen bez samych snów. Działo się to nagle, a gdy wracała, bywała słabsza, zdezorientowana, a nawet zmęczona, gdyby było to możliwe u duchów.
      – W ostatnim czasie są krótsze, ale zdarzają się znacznie częściej – wyjaśnia pragmatycznie, niemal jakby opisywała zauważone symptomy lekarzowi. Cóż, potrzebowała jakiegoś rodzaju lekarstwa.
      Nie przerywając wodzenia palcami po kształtach jego notatek i szkiców, mówi ostatecznie to, co naprawdę ma na myśli:
      – Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie w ogóle z nich wrócić.
      Bywały momenty, gdy z przyjemnością by na to pozwoliła. Na zniknięcie na zawsze. Drugą śmierć. Błogą ulgę, nareszcie. Ale wcale nie wyglądało to tak, jak to sobie wyobrażała. Teraz, gdy naprawdę stała przed taką możliwością, po prostu się bała.

      Edwina

      Usuń
  15.     Dzień rozpływa się w pierwszych płatach nadchodzącego wieczoru, drży powietrze w ciążącym uchyleniu magicznego kapelusza i wibruje aura ułomności, nie dając mu spokoju. Krok za krokiem, zmierzając w stronę domu, czuje kwanty siły ściągające z chmur energię, wirujące nity tajemnicy utknięte szczelnie w orbicie światła. Zauważa również przyczajoną wokół, bezdenną pustkę. Zna ją w barwach melancholii, w poszyciu smutku, w oddechu samotności, jaki wypełnia jego płuca dzień za dniem. Zna pustkę od podstaw i od głębi, pustkę pierwotną, ślizgającą się w ściankach wszystkich jego organów. Zna ją. Tę opasłą ciemiężniczkę losu, która wyjada z niego resztki emocji, zlokalizowaną w komorach zmarniałego serca. Zna go. Śpiącego tygrysa-agresora, wylegującego się leniwie w miękkiej otulinie płuc, gotowego zębem ostracyzmu i przekleństwa rozszarpać Johna od wewnątrz. Zna to. Uczucie bezmocy, gdy pustka rozchodzi się dalej i śmielej, otacza go skamieniałą skorupą dystansu i obojętności. Jest jak zastygły od lat gejzer – nigdy nie rozgrzewa członków. Nie rozgrzewa także pragnącego ciepła serca. Ugruntowana w chłodzie i w szorstkości życia, nie zna litości.
        Jonathan Crane zna różne wymiary pustki... nie zna jednak pustki w formie, którą czuje dziś. Ciężką, morową, złorzeczącą.
        Złowróżbna ręka sięga wysoko. Wchodzi gładko w pas wilgotnej mgły, rozszarpuje palcami nadnaturalnej mocy cienki płaszcz bezpieczeństwa, jaki jeszcze chwilę temu nieśmiało chłonął w swoich nitkach strugi zachodzącego słońca. Teraz spokój ginie, ciemnieje, jakby nie istnieje? W uchwycie stanowczości, sekret nocy porywa za sobą ostatnich przechodniów. Rozpływają się w przestrzeni widma ludzkich obecności, zniesione w ciemność za rękę... niepowracalne, pochowane za murami domów na czas nadchodzącej nocy. Jonathan słyszy tylko pojedyncze kroki niedobitków na ulicy, jak gotowe do spoczynku, zmierzają do kamienic i budynków. Chwilę temu sam nosił się z podobnym zamiarem. Teraz nie wie. Niepokoi się bez wyraźnego powodu, a choć nie jest w stanie określić źródła odczuwanej dziwności, wie jednocześnie, że coś w miasteczku wisi nad nimi, ruga bestialsko przestrzeń. Rozciąga swoje podłe macki nad niczego nieświadomymi ludźmi.
        On jednak nie jest człowiekiem, nie jest też ideą, czy przedmiotem – nie jest ani czymś namacalnym, ani czymś nieżywym, ani posągiem niewiedzy wtłoczonym w bruk ulicy, ani niknącą w powietrzu myślą. Jest energią, istotą magiczną, a czasem magią samą w sobie. Wrażliwy na bodźce, wyrywa buty z żużlu ignorancji i pozwala, by spostrzegawczość Bargesta poniosła go do samego centrum tajemnicy. Przekracza granicę niewiedzy i wychodzi poza ramę tego, co widać, by skoncentrować się na tym, co czuć. Idzie za uczuciem.
        Piaski niepokoju, skrzypiące pod butami w wolnym spacerze i ciężki, szeleszczący obecnością wiatr, jak śruba niewiadomej, wkręcona głęboko w atrament dochodzącego wieczoru, doprowadzają go do niepozornej tabliczki z napisem Suffolk Street i ostatecznie również do niskich, kamiennych schodów.
        Szare bloki zimnej wilgoci prowadzą przed drzwi majestatycznie wyglądającej, ceglastej posiadłości, a on, mimo jawiących się przed nim z daleka ścian, ma wrażenie, jakby obręcz wiatru ugniatała mury i wpełzała gładko między szczeliny wprost do środka, a czasem nawem wprost przez nie. Jakby wszystko przed nim stanowiło ledwie iluzję, zwodniczą ułudę zmysłów.
        Kroczy cicho, bezwiednie, niezauważony. Posuwa się leniwie w ciemnościach nocy i w bezpiecznym dystansie od budynku, wciąż jednak pozostaje w pobliżu jednej i tej samej ściany posiadłości, a choć do tej pory ani razu nie używa przy tym bargestowskiej mocy, z łatwością wtapia się w ciemne tusze nocy. Dopiero niepowstrzymana ciekawość i jak mu się wydaje, znudzenie powtarzalnością pozostałych kamienic, pchają go do przodu, wyrywają go z butów monotonni wprost przed mury tajemniczego budynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.     Wzrok, skupiony na cegłach, drzwiach i okiennicach, wyszukuje charakterystycznych cech – czegokolwiek, co wskazałoby na pochodzenie tego miejsca. Naraz widzi przed sobą tajemnicę, luksus istnienia i kawałek nieznanej mu historii – minione lata i wieki, wpisane w stare, acz solidne kondygnacje, tak odbiegające od współczesnych stylów architektonicznych. Dom-widmo stoi przed nim w całej swej okazałości. Wieczny tułacz, który powraca tylko w miejskiej legendzie, znaleziony na końcu ulicy i na końcu zmysłów, na granicy tego co jest, a tego, co tylko zdaje się stać przed nim.
          Zimny miraż posiadłości chłodzi gorąca ciekawość Jonathana, z każdym krokiem naprzód zajmuje nowe kąty myśli Bargesta i zajmuje pełnię jego uwagi. Pochłonięty wizją przed nim, nie czuje obecności obok siebie. Wepchnięty w ciąg sekretów, daje się zaskoczyć.
          Za sterem jego świadomości siedzi przypadek i nie daje mu zapomnieć o przewrotności życia. Nagle, gwałtownym pchnięciem los zrzuca go na skałę nieoczekiwanego spotkania. Myśli, rozbite pytaniem istoty obok, nikną w morzu utraconej konsentracji. Wzdryga bezwiednie.
         — Słyszałem o tym domu, nigdy jednak nie byłem świadkiem tego mirażu...
          Głos nawet mu nie drży, pozostaje w jednej, płaskiej linii. Nic, poza początkowym drgnięciem, jakiego nie powstrzymał, nie wskazuje na to, by spotkanie było dla niego w jakiś sposób niewygodne. Palcami spokoju dotyka tkliwej struny emocji i dociśnięciem opanowania blokuje pierwsze, chcące wyrwać się na zewnątrz reakcje ciała. Pomimo zaskoczenia, pozostaje nieznośnie flegmatyczny, niemal bierny.
          Tylko zimne dłonie wsuwają się w kieszenie spodni, i tylko rozedrgane spojrzenie, wtłoczone w talerz jarzących się oczu, wskazuje na to, że nie zamarzł w jednej pozie. Przygląda mu się w ciszy, chłonie atomy starej w swym źródle energii, jaka bije od istoty przed nim. Kurz istnienia opada na ramiona ich rozmowy, łaskocze Johna w nos, gdy zaciągając się powietrzem, czuje w nozdrzach woń egzotyki i dalekowschodnich świec, olejków, czy kadzideł. Zapach ten w połączeniu z mocą magiczną istoty są tak intenswyne, tak wyraźne, że przez chwilę ma wrażenie, jakby postać przed nim drżała, wibrowała w obręczach energii.
          — Nie jesteś stąd — ocenia trafnie, w przeciwieństwie do istoty przed nim, nie bojąc się o popełniony nietakt. Pytanie jest proste, łagodne, pozbyte jakiejkolwiek formy oceny. Zwykła ciekawość, pobudzana przez nadnaturalną aurę mężczyzny/istoty. To, że nie jest człowiekiem, czuje od razu, jako Bargest. To, że jest z daleka, nie wymaga akurat specjalnych zdolności, wystarczy odrobina spostrzegawczości i analiza ubioru, czy wyglądu — Skąd jesteś?
          Przerywa nić obojętności, zniesionym na usta pytaniem.

      [Przepraszam, wieki na mnie czekałaś, następne odpisy planuję już pisać regularniej. I może też bardziej zgrabnie, bo na razie to mój pierwszy post Jonathanem i jeszcze się z nim oswajam.]

      Jonathan Crane

      Usuń
  16. [Wpadłam poinformować, że odezwałam się do Ciebie na Chacie Google.]

    OdpowiedzUsuń

  17. Choć Naturelle mieszkała tu już prawie miesiąc, nadal nie potrafiła do końca zrozumieć, czemu wszystkie dni, które póki co spędziła w Woodwick wydawały się jej aż tak bardzo monotonne. Przecież ten miły staruszek stojący na czele ojcowskiego sabatu obiecał jej, że po przeniesieniu na terytorium Anglii znajdzie się wśród wielu podobnych sobie istot, dzięki czemu jej życie zyska zupełnie nowy, bardziej interesujący wymiar. Musiał mieć jednak na myśli wyłącznie ten związany z powolnym rozwojem jej magicznego talentu, bo jak na razie nie widziała żadnej innej zmiany. Zresztą nawet jeżeli brać pod uwagę tylko ten aspekt, to i tak nie wyglądałoby to o wiele lepiej. Owszem, tu przynajmniej faktycznie chętnie wysłuchiwano jej mistycznych wizji, lecz ku niesamowitemu zaskoczeniu dziewczyny żaden z tych bardziej doświadczonych magów nie zawracał sobie w ogóle głowy, by choćby spróbować sprawić, by doświadczała ich także na jawie. Tak jakby same prorocze sny miały przynieść jej coś więcej poza zwykłym niewyspaniem i związanym z tym coraz gorszym humorem.
    Pozostawiona sama sobie Nathy doszła w końcu do wniosku, że jeśli rzeczywiście zamierza w najbliższej przyszłości zostać profesjonalną czarownicą zdolną do samodzielnego funkcjonowania, musi wreszcie przestać liczyć wyłącznie na wsparcie jaśnie szanownego Redwyne'a i jego zadufanych w sobie sprzymierzeńców. Powoli godziła się także z myślą, że już na zawsze pozostanie dla nich tylko nic nieznaczącą wieśniaczką wywodzącą się z jakiegoś małego zgromadzenia znajdującego się gdzieś hen daleko za oceanem. To znaczy owszem, całe swoje dotychczasowe życie spędziła na Jamajce, ale nie oznaczało to jeszcze, że zamierzała przez nie wiadomo jak długo dawać wodzić się za nos jakimś uprzedzonym w stosunku do obcych seniorom. Do cholery, miała przecież swój honor ! I właśnie to zamierzała im udowodnić, gdy tego popołudnia po raz pierwszy odważyła się przekroczyć próg Kundalini. Bo co tak naprawdę ryzykowała ? Chyba nie wywalą jej z tej przeklętej listy kandydatów do sabatu, skoro są świadomi jej rzadkiego daru ? A nawet jeżeli, to biorąc pod uwagę jak do tej pory była przez nich traktowana, i tak nie straci zbyt wiele.


    Nathy

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Cześć!
    Bardzo dziękuję za powitanie :D
    Niesamowicie Ci Shakar wyszedł, naprawdę. Przemyślana, super dopracowana postać!
    Ja na wątek jestem jak najbardziej chętna. Twój pomysł jest mega ciekawy, szczególnie jak sobie poczytałam Twoje zakładki :D Marina ma lekką obsesję na punkcie magii, szczególnie że ma jej w sobie zdecydowanie zbyt dużo. Szuka więc jakiegoś sposobu na to, żeby jej trochę wykorzystać. Poza tym ma swoją małą vandettę, więc doskonalenie wszelakich sztuk magicznych w sam raz.
    Chcesz się może przenieś na maila, discord albo inny komunikator celem obgadania szczegółów?]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  19. Zarówno wśród ludzi jak i czarownic istnieje wspólna idea tak zwanego przejścia na drugą stronę. Formuła należy do banalnie prostych – jeżeli po śmierci twoja dusza utknie między ziemią a zaświatami, należy uregulować wszelkie niedokończone sprawy i naprawić błędy, aby zapewnić sobie przejście na drugą stronę i wieczny odpoczynek. Biorąc to pod uwagę, Edwina nie ma wątpliwości, dlaczego jej życie po śmierci nie zmierza nawet w przybliżonym kierunku spokojnego przejścia. Nie dokłada pod tym względem szczególnych starań. Obecnie prawdopodobnie jej sumienie było przeciążone dużo bardziej niż kiedykolwiek za jej krótkiego życia. Wszystko czego żałuje, chęci zemsty i niespełnione marzenia uwięziły ją na ziemi, jak jej się wydawało, na zawsze. Nigdy nie spodziewała się przecież, że istnieje los gorszy od śmierci, dopóki nie poczuła na sobie jej chłodnych powoli zaciskających się macek. I tym razem dobrze wiedziała, że nadchodzi. Jeszcze się z tym nie pogodziła, ale gdzieś głęboko czuje, że nad nie uda jej się uciec. Czas, który otrzymała, powoli dobiega końcowi. Jej kara za niewykorzystanie go na uratowanie swojej duszy. I jeśli skazanie jej na włóczenie się po ziemi jest ideą wiecznego potępienia, to co jest jeden stopień gorsze od tego?
    Czuje na sobie jego uważny wzrok. Dobrze wie, że opanowany chłodny sposób, w jaki wyraża na głos swoje obawy, nie odzwierciedla tego, co tak naprawdę czuje.
    – Stopniowo. Zdarzało się to wcześniej, na tyle sporadycznie, że prawie tego nie zauważałam, jednak od około roku jest coraz intensywniej – odpowiada do rzeczy. Skoro już przyznała, że potrzebuje jego pomocy, nie było potrzeby dodawania przesadnego dramatyzmu. – Z tego, co mogę z pewnością powiedzieć, zaczęło się od krótkich momentów, sekund, może minut. Teraz najdłuższe dochodzą do mniej więcej paru miesięcy.
    Nigdy nie wie, kiedy zapadnie w ten stan, może się jedynie spodziewać, dlatego też trudno przeprowadzić jej dokładne pomiary, mimo że nieraz próbowała. Po kilku razach dezorientacja, której za każdym razem doświadczała, zaczęła jej szczególnie doskwierać. I dlatego ponownie została zmuszona do świadomego mierzenia czasu, który po śmierci stał się dla niej żałosnym ludzkim konceptem, nie mającym żadnego wykorzystania dla kogoś, kto już nigdy nie potrzebuje snu. A teraz musi zmuszać się do powtarzania w głowie obecnego miesiąca i roku w nadziei, że je zapamięta, gdy zaniknie po raz kolejny.
    Więc jak się okazuje jej nieobecność nie była wyłącznie wynikiem czystej złośliwości. Głównie złośliwości, owszem, ale nie wyłącznie. W dużej mierze była też zajęta byciem poza czasem.
    Instynktownie prostuje się na wzmiankę o sabacie.
    Niestety Edwina nie darzy dziedziców swojej rodzinnej spuścizny miłością ani największym szacunkiem. Pamięta dokładnie swoje imię wymawiane na głos coraz rzadziej i rzadziej; stopniowo zanikające niczym ona sama teraz. Tak właśnie wygląda byciem zapomnianym. W dużej mierze nawet dla swojej własnej rodziny stała się zaledwie lokalną legendą. Oni również są dla niej zupełnie obcy, z czasem przestała uczyć się imion kolejnych pokoleń. Kilka razy na przestrzeni lat zdarzyło jej się odnaleźć namiastkę komfortu w znajomym kształcie nosa lub w identycznym sposobie tego, jak pochylali się nad lekturą w tej samej bibliotece, w której ona przed laty spędzała godziny między stosami książek. Młodsze pokolenia przestały nazywać ją po imieniu; nawet swojej własnej krwi znana jest wyłącznie jako Biała Dama. Spaceruje korytarzami rezydencji Redwyne'ów późnymi nocami, ponieważ w zmroku wyglądają prawie, jakby zatrzymały się w czasie dwieście lat temu razem z nią. Komukolwiek poszczęści się dojrzeć zjawę, zanim całkowicie znika za rogiem, temu przypomina o swojej obecności, przestrzegając widokiem szkarłatno-białej sukni. Cóż, relacji w ich rodzinie nigdy nie można było nazwać najzdrowszymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jeden z najpotężniejszych rodów w tej części świata... Zostaw ich tylko, aby poradzili sobie z czymś istotnym... – Mieszane uczucie chowa jednak za sarkastycznym uśmiechem. – Cóż, w takim razie najwyższa pora. Na całe szczęście ja jestem sabatem, nie potrzebujemy więc więcej pozwoleń. – Uśmiecha się zadowolona, zanim zdaje sobie sprawę z tego, jak naturalnie brzmi my. Niewiele czasu było im potrzeba, aby zacząć znowu używać tej formy.
      Przymyka powieki i bierze głębszy oddech. Powietrze nie ma już dla niej dłużej znaczenia, ale ten ludzki gest pomaga jej świadomie wchłonąć otoczenie. Duży, pusty budynek, który on nazywa domem, wokół nic tylko drzewa i lodowata głębia jeziora. W końcu udaje jej się skupić na jedynym bijącym sercu, które może wyczuć. Jego energia jest silna, ale wciąż można porównać ją zaledwie do świecy dającej dość światła, ale nie emitującej wystarczająco ciepła, by ogrzać się na dłużej. A jest jej zimno, bardziej niż do tego przywykła.
      Ostatecznie otwiera oczy i podnosi wzrok na Shankara.
      – Możemy gdzieś pójść? – prosi, obejmując się ramionami.
      Ludzie zawsze przypisują obecność duchów wiekowym, opuszczonym budynkom, cmentarzyskom czy ciemnym lasom i innym tego rodzaju miejscom, aby uzasadnić irracjonalny strach, który przed nimi odczuwają. Można je tam oczywiście spotkać; te, które chcą się same ukarać i poczuć ból, ponieważ nie mogą już poczuć niczego innego. Większość duchów szybko uczy się, że lepiej trzymać się blisko miejsc tętniących życiem. To stamtąd czerpią potrzebną im energię. Czują się najlepiej tam, gdzie ludzie jedzą, śmieją się czy tańczą, tam, gdzie najbardziej czują, że żyją.
      W Woodwick nie brakuje studentów i stałych bywalców pubów, dla których noc dopiero się zaczyna. Mogliby przejść się wąskimi, brukowanymi uliczkami miasteczka w sposób, w jaki nigdy nie mogli tego zrobić, gdy poznali się po raz pierwszy.

      Edwina

      Usuń